#bookmeter

134
1792
833 + 1 = 834

Tytuł: Mądre matki, dobre żony. Kobiety w Korei Południowej
Autor: Małgorzata Sidz
Kategoria: reportaż
Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 408
Ocena: 8/10

Link do LubimyCzytać:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5063018/madre-matki-dobre-zony-kobiety-w-korei-poludniowej

O taki reportaż na temat Korei Południowej nic nie robiłam.

Co jakiś czas wraca w książkach, które czytam, temat Koreanek (wcześniej w sierpniu w powieści "Pachinko", a we wrześniu w "Płacząc w H Mart"), i postanowiłam zgłębić temat pozycją non-fiction.

Autorka opisuje życie kobiet w Korei (a także Koreanek żyjących zagranicą) w bardzo pasujący mi sposób. Zahacza o wiele aspektów ich codzienności (wykształcenie, pracę, rolę w rodzinie), bierze pod lupę zmieniające się pokolenia i ich podejście do oczekiwań. Przeprowadza wywiady z konkretnymi kobietami, które spotyka na swojej drodze, jednak wywiady są bardziej ilustracją do omawianych przez nią kwestii - tak, jak lubię w reportażach.

Przez życie i codzienność kobiet poznajemy tak naprawdę samą Koreę. Dużo uwagi poświęcone jest Koreańczykom w ogóle, w tym o roli i traktowaniu przez społeczeństwo chłopców i mężczyzn. Jednak rozdziały, które zapadły mi w pamięci najbardziej, dotyczyły Koreańczyków z północy i ich traktowaniu przez Koreańczyków z południa, importowania żon z Azji Południowo-Wschodniej, podejścia do piękna i zabiegów oraz operacji plastycznych, a także koreańskiej diaspory i ich próbach odnalezienia się w koreańskich realiach. Autorka dzieli się z nami też przeżyciami swoimi oraz innych obcokrajowców w Korei - jak są traktowani ("białe krzesło") i jak widzą się na tle tego społeczeństwa.

Na minus mogę zwrócić uwagę jedynie na to, że autorka co jakiś czas używa koreańskich słów, zwrotów i koncepcji, które dla niej mogą wydawać się oczywiste, a jednak dla kogoś nieznającego języka i kultury w dostatecznym stopniu mogą być kompletnie nic nie mówiące i wymagałyby przypisu.

Prywatny licznik (od początku roku): 50/52

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazka #ksiazki #reportaz #korea
Wrzoo userbar
2c809a89-2ff2-48cd-86e2-7a580006bad0
Opornik

@Wrzoo Taktyk, dodam se do listy bo temat mnie interesuje, lubię Koreańczyków, może częściowo przez zbieżność historyczną.

cab4e397-5442-45d6-91a6-e534efeb31e4
marcin-3-0

@Wrzoo Z ciekawości - jak Koreańczycy z Płd traktują tych z Płn? Wg. autorki książki

Zaloguj się aby komentować

832 + 1 = 833

Tytuł: Jacek
Autor: Anna Bikont, Helena Łuczywo
Kategoria: historia
Wydawnictwo: Agora
Liczba stron: 860
Ocena: 9/10

Chciałbym stworzyć dzieło – drogowskaz Manifest Ludzki. Powiedzieć, jak zmienić świat tak, żeby był cały jak ten plac. A wszystkie dziewczyny takie jak Ty. A wszystkie dzieci takie jak Maciek. Żeby wszyscy mieli papierosy, wino, czereśnie i kolorowe skarpetki. Chciałbym stworzyć Partię Rewolucji. Chciałbym nauczyć ludzi wychowywać dzieci, kochać żony, tańczyć rocka i pić wino. Chciałbym napisać poemat, a może po prostu piosenkę, która kazałaby im – tym gówniarzom z placu – wziąć się za ręce i wywrócić tę skisłą ojczyznę, świat, i całować się, i iść, i śpiewać.

Potrząsnąć tym placem, Warszawą, niech się obudzą. Oni sobie nie wybierali rodziców, Ojczyzny, wieku. Oni się rodzili płodzeni wódą. Oni sami szukają swojej drogi w zasranym świecie. W ojczyźnie, która dziś kończy osiemnaście lat i już dawno została kurwą.

Byłem w Polsce w osiemnastą Rocznicę jej splugawionej rewolucji.

Pisał 28-letni Jacek Kuroń, komunista, którego zawiódł komunizm, później zawiódł marksizm, na końcu zawiódł kapitalizm.

Książka jest obszerną biografią Jacka Kuronia. Kuroń wybitnym Polakiem był, a do tego jest postacią niesamowicie charyzmatyczną, pewnie też kontrowersyjną, a jego życiorys jest fascynujący, więc materiał na biografię idealny. Jak do tego dodamy imponujący research autorek i bardzo przyjemny sposób opowiadania, to mamy książkę, która przeczytać trzeba.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #historia
35f2025c-e3e7-4405-9c33-deab6970cf40
cebulaZrosolu

@smierdakow co ten Nicholson?

Zaloguj się aby komentować

831 + 1 = 832

Tytuł: Angielska choroba
Autor: Magdalena Samozwaniec
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Iskry
ISBN: 8320704998
Liczba stron: 94
Ocena: 6/10

Własny licznik: 116/200
Najsłabsza chyba książka Magdaleny Samozwaniec, która przecież jakąś wybitną pisarką nie była. To tak naprawdę zbiorek obserwacji na temat Anglii, które autorka pokazała z perspektywy psa. Samozwaniec wychowała się ze zwierzętami, w domu Kossaków pełno było różnych stworzeń - siostry miały nawet oswojoną wiewiórkę.
W dorosłym życiu Magdalena miała dwa wielorasowe psy, które darzyła wielkim uczuciem - Kruczka i Kubusia.

Zgarnęlam tę książeczkę z pudełka z darmowymi książkami wystawionego przed antykwariatem i przeczytałam ją do końca tylko dlatego, że nie miałam nic innego do czytania w podróży.
Pomimo mojej miłości do twórczości pani Samozwaniec nie polecam!

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
59cdcb52-2cec-417b-b59f-8d4bbb674d87
vredo

@KatieWee Dawaj muminki a nie jakieś takieś o pieskach, pieska to ja mam :*

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
830 + 1 = 831

Tytuł: Batman: Dark Victory
Autor: Jeph Loeb, Tim Sale
Kategoria: komiks
Wydawnictwo: DC Comics
ISBN: 978-1401244019
Ocena: 8/10

Prywatny licznik: 44/52 (31 książek / 13 komiksów)

Jest to bezpośrednia kontynuacja *Batman: The Long Halloween*. Przedstawia ona postępujący upadek mafii w Gotham City oraz wzrost w siłę dziwadeł, takich jak Two-Face.

W Gotham grasuje kolejny seryjny morderca, który tym razem uwziął się na obecnych i byłych funkcjonariuszy policji. Batman stara się pogodzić z utratą Harveya na rzecz zła. Ponadto odrzuca wszelką pomoc i staje się jeszcze większym samotnikiem. Batman ponownie stara się rozwikłać kryminalną zagadkę.

Batman odgrywa tutaj większą rolę niż w poprzedniej części. Kreska Tima Sale’a wciąż świetnie pasowała do tej historii, tworząc genialny klimat. Loeb ponownie znakomicie ukazał relacje między postaciami. Małżeństwo Gordona się sypie, Batman stopniowo odtrąca wszystkich, by na koniec dojść do wniosku, że jednak potrzebuje pomocnika, co prowadzi do powstania jego więzi z Robinem. Do tego dochodzą tajemnicze spotkania Janice, jej fascynacja Harveyem, no i oczywiście sam Two-Face. Nie wspominając już o innych złoczyńcach.

Podsumowując, to bardzo dobry komiks!

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #komiksy #czytajzhejto #czytamponocach #batman
c30dc3d8-81ae-43af-8273-0b3aad928713

Zaloguj się aby komentować

829 + 1 = 830

Tytuł: Green Town
Autor: Ray Bradbury
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788366409163
Liczba stron: 800
Ocena: 9/10

Przed lekturą byłem delikatnie zaniepokojony po zapoznaniu się z blurbem, gdyż ten obiecał przedstawianie historii w głównej mierze z perspektywy dzieci, poza tym nie miałem właściwie żadnych konkretnych oczekiwań. Okazało się, że przedmiot mojej obawy był jednym z silniejszych elementów tego niemal w całości pierwszorzędnego kawałka literatury.
Książka ta składa się z trzech zbiorów tekstów oraz jednej powieści. Pierwszy zbiór skupia się na letnich doświadczeniach Douga i Toma Spauldingów - kolejno 12- i 10-letnich chłopców z tytułowego Green Town. Teksty (a czasem wręcz tekściki) traktują o dosyć przyziemnych zajęciach i zdarzeniach, czasami jednak urastając w oczach młodzieńców do rang co najmniej wiekopomnych. Jest tu obecna zabawna, dobrze zrealizowana naiwność oraz pozytywnie nacechowana nostalgia. Drugie zestawienie nie skupia się już tylko i wyłącznie na braciach, choć wciąż oscyluje w ich pobliżu. Tutaj, powiedziałbym, głównym motywem jest odwieczna wojna "dzieci kontra dorośli", objawiająca się w obustronnym braku zrozumienia własnych racji i przekonań. Ostatni zbiór jest najbardziej swobodny i różnorodny, gdyż skupia się na szerokim przekroju mieszkańców Green Town, a sama tematyka tekstów zahacza dosłownie o co tylko dusza zapragnie. Nic więcej o nich nie napiszę, bo w innym wypadku musiałbym się chyba schylić nad każdym z osobna.
Teraz przejdę do elementu, przez który książka ta dostała ode mnie - z wielkim bólem - 9. Chodzi o powieść. Czy jest ona zła? Nie, choć wspaniała również. Chodzi o to, że nie pasuje do wszystkiego, co było przed nią. Po pierwsze i właściwie jedyne: występują tu elementy fantastyczne. Gryzło mi się to z zupełnie przyziemnymi przypadkami opisanymi na wcześniejszych stronach. Szczerze mówiąc utwór ten idealnie pasowałby do MAGowej serii grozy i nie kolidował wtedy ze zbiorami, no ale niestety w momencie premiery ta jeszcze nie istniała. Pamiętam kilka momentów, gdy napięcie i niepokój były faktycznie wyczuwalne - zupełna odmiana od letnich perypetii.
Jak dla mnie najmocniejszą stroną książki jest przedstawianie mrowia tematów, zagadnień i uczuć jak dorastanie, pamięć o sobie i innych, niezrozumienie - ponownie siebie i innych, przemijanie, wiara - tym razem głównie w siebie, niepewność jutra, strach przed nieznanym i - jak już wcześniej wspomniałem - wiele, wiele innych w sposób na tyle umiejętny i sympatyczny, że nawet jeżeli dany fragment traktuje o rzeczy generalnie uważanej za np. smutną lub przygnębiającą, to kończąc lekturę mamy na twarzy ten specyficzny rodzaj uśmiechu - nie radosny, ale... no właśnie, nie mogę dobrać słowa, ale mam nadzieję, że wiadomo o co chodzi. Dużą rolę odgrywa tutaj też uczucie nostalgii, silne zarówno dzięki częstemu śledzeniu "przygód" z perspektywy młodych oczu, jak i osadzeniu akcji w kilkunastotysięcznym miasteczku w Ameryce lat 20. XX wieku. Nie mogę również nie wspomnieć o stylu autora: kwiecisty, opisowy - momentami może za bardzo, choć mi to nie przeszkadzało - ale jednak przyjemny w odbiorze. Jedno porównanie bardzo mi się spodobało: "Dziadek, Douglas i Tom wracali do domu. W połowie drogi minęli ich Charlie Woodman, John Huff i inni chłopcy. Pędzili jak rój meteorów, a siła ich przyciągania była tak wielka, że wyrwali Douglasa spod wpływu dziadka i Toma i pociągnęli go za sobą w stronę wąwozu." - jak dla mnie coś wspaniałego.
Polecam z całego serca. Jeśli lubicie granie na nostalgii, fabułę bez eksplozji opierającą się na codziennych wydarzeniach oraz ciekawy styl, to zabierajcie się za czytanie bez wahania. Najlepiej jednak traktować "Jakiś potwór tu nadchodzi" jako zupełnie odrębną pozycję, bo za bardzo gryzie się ona tematycznie z pozostałą częścią książki. Bez tego "Green Town" dostałoby ode mnie solidne 10.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #artefakty #mag #raybradbury #ksiazkicerbera
6efac07b-7431-4ecb-8e7e-600070497d20
serotonin_enjoyer

@Cerber108 Nie czytałam tej książki ale znam powieść "Jakiś potwór tu nadchodzi" i jest to jedna z moich absolutnie ulubionych książek. Jedną z przyczyn jest właśnie ten piękny, prawie poetycki język autora. Muszę przeczytać "Green town"

Zaloguj się aby komentować

828 + 1 = 829

Tytuł: Klinika
Autor: Pavel Rankov
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 6/10

#bookmeter

Pan profesor jest wprawdzie nadzwyczaj pracowity, ale też wyjątkowo zapracowany.

Absurdalną, jak się tak nad nią zastanowiłem, wydała mi się kwestia absurdu. Może nawet nie tyle kwestia absurdu samego w sobie, ale mojego, dość absurdalnego, do tego absurdu podejścia. Bo, co sobie z zaskoczeniem uświadomiłem, kiedy coś tam sobie czasami piszę, to opowieść sama często ucieka mi w jakieś absurdalno-groteskowe rejony. Pojawia się jakaś postać, jakaś myśl, jakieś zdanie, które często pchają tę historię, którą właśnie próbuję spisać właśnie w tę, a nie inną stronę. Często daję się tej sile ponieść, bywa, że czasami nawet jestem z efektów zadowolony. Jeśli natomiast chodzi o rzecz przeciwną, o mój odbiór czyjegoś absurdu, to, poza nielicznymi wyjątkami, jak pan Vonnegut czy pan Beckett, raczej jest z tym średnio.

I tak właśnie średnio było z ostatnią lekturą, którą skończyłem. Z Kliniką słowackiego pisarza, pana Pavla (Pavela?) Rankova. Jak to często zdarza się w absurdalnych historiach, tak i tutaj bohater ma przed sobą jasny i, zdawało by się, prosty cel. W tym przypadku bohater, który jednocześnie jest narratorem, chce dostać się do profesora psychiatrii. To proste, jak by się wydawało zadanie, komplikuje się na skutek okoliczności zewnętrznych: tego, że profesor jest człowiekiem niezwykle zajętym, tego, że w soboty i niedziele klinika jest nieczynna, tego, że w klinice obowiązują przepisy. No i o tym właśnie ta historia opowiada. Opowiada o wytrwałości pacjenta i sposobach radzenia sobie z napotkanymi przeszkodami. To w warstwie fabularnej.

Co natomiast znalazłem w warstwie symbolicznej? Przede wszystkim świetny pomysł, od którego wyszedł autor. Uczynienie głównym bohaterem człowieka, który chce dostać się do psychiatry, zapewne więc borykającego się z problemami psychicznymi i osadzenie go w zupełnie zwariowanym świecie, który to z kolei świat jest przedstawiony jako coś normalnego i naturalnego, to wspaniały punkt wyjścia. Poza tym podobały mi się kreacje tych, których bohater na swojej drodze spotykał, a właściwie relacje między nimi. Skonstruowanie dwóch par, palacz-recepcjonistka oraz asystent-pielęgniarka, według takiego samego schematu było urocze. I jeszcze, rzecz bardziej osobista, samo przygotowywanie się bohatera do rozmowy z profesorem. To zastanawianie się co, jak i kiedy mu powiedzieć tak bardzo przypominało mi rozmowy z moją chorującą na cukrzycę babcią, której za nic nie dało się przekonać, że wstrzymywanie się z jedzeniem słodyczy na tydzień przed wizytą u lekarza po to, żeby wyniki wyszły dobre, nie jest najlepszym pomysłem.

Mimo świetnych, tych wymienionych wyżej, ale też i kilku innych, pomysłów, pan Rankov nie przekonał mnie wykonaniem. Narracja, gdzie często trafiałem na ściany tekstu nie porwała mnie. Nie bardzo mogłem sympatyzować z głównym bohaterem, bo on w zasadzie, poza dostaniem się do profesora, nie miał żadnego innego celu, a i w tej sprawie zachowywał się jakoś biernie. Jeśli już podejmował działania, to takie, na jakie pozwalały mu okoliczności. I zdaję sobie sprawę, że prawdopodobnie było to celowe i nie mam też pomysłu na to jak tę historię można by przedstawić inaczej, tak żeby była dla mnie ciekawsza. No ale w takiej formie, w jakiej ją dostałem ciekawa i interesująca jako opowieść, czyli jako całość, niestety nie była.
e95a22ac-7897-42d2-a2c4-707b66d62f28
Wrzoo

@George_Stark O widzisz, nieco inny odbiór tej książki jednak mamy Co do sympatyzowania z bohaterem, to ja również nie odczułam z nim jakiejś więzi ani tendencji do utożsamienia się, ale wydaje mi się, że taka ta postać miała być. Może trochę, żeby nim gardzić, może mu współczuć, może być oburzonym jego postępowaniem, ale nie utożsamiać się z nim. Wydaje mi się, że autor nas wrzuca tu w rolę takiego wielkiego brata (tych kamer, które w pewnym momencie zauważa bohater), obserwatora szczura laboratoryjnego, który próbuje zachowywać się logicznie w coraz bardziej nielogicznych okolicznościach.

George_Stark

@Wrzoo Co do bohatera, to mam takie samo zdanie. Właśnie tak mi się wydaje, że on miła taki być. Jeśli tak, to to się całkowicie autorowi udało i tutaj rzeczywiście ma moje uznanie. Co nie zmienia faktu, że nawet jeśli dzieło zostało dobrze wykonane, to może mi się nie bardzo podobać. Raczej staram się unikać kategorycznych sądów że coś jest dobre, a już szczególnie, że jest złe (chyba, że naprawdę jest fatalne). Raczej staram się pisać czy mnie się podobało, czy nie.

Wrzoo

@George_Stark Naturalnie, jak najbardziej rozumiem. Mi chyba akurat ta książka wpadła na czytnik w odpowiednim momencie, kiedy sama przebywałam w oniryczno-delirycznym stanie skupienia, dlatego "wjechała". Jestem ciekawa, jak bym do niej podeszła przy drugiej, już trochę bardziej świadomej lekturze...

Zaloguj się aby komentować

827 + 1 = 828

Tytuł: Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję
Autor: Mateusz Pakuła
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 4/10

#bookmeter

Tak, kościółkowe ludki, będę obrażał waszego bożka, na którego się spuszczacie kremem z zasranych kremówek.

To jest kolejna książka o której dużo słyszałem i która zalegała mi w czytniku już od dłuższego czasu. A tak to już jest, że kiedy człowiek postanowi wyjść z domu, to później, w związku z tym postanowionym wyjściem, pojawiają się komplikacje. Tak też było i tym razem ze mną i z książką pana Pakuły. Dowiedziałem się bowiem, że w najbliższą niedzielę odbędzie się w Kielcach spotkanie z autorem właśnie wokół Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję. – „O, pójdę!” – pomyślałem sobie i pojawił się problem, bo książkę wypadałoby najpierw przeczytać. A miałem czytać inne rzeczy.

Śmierć rodzica wydaje się rzeczą przykrą, choć potrafię sobie wyobrazić, że może być inaczej. Umieranie na raka, trwające długo, bolesne, z całym repertuarem dodatkowych wrażeń nie jest niczym pięknym. Stąd, chciałbym to zaznaczyć, nie odnoszę się w ogóle do tego co ta książka zawiera, a tylko do tego jak to prezentuje. I może trochę do tego po co powstała. Nie w sensie osobistym, nie będę rozważał dlaczego autor zdecydował się opisać śmierć swojego ojca. Raczej co może ona wnieść do dyskusji publicznej.

Pan Pakuła, jak czytam sobie w Internecie, jest dramatopisarzem. To w tym tekście czuć. Nawet nie dlatego, że dwa jego rozdziały napisane są w formie dramatu (jeden to jego sztuka Stanisław Lem vs Philip K. Dick, drugi to rozmowa z babcią Haliną), ale dlatego, że – przynajmniej według mnie – autor nie poradził sobie z przekazaniem w tym tekście emocji. Tak jakby, sposobem dramatopisarzy, tę część pozostawił aktorom i może reżyserowi swojej sztuki (swoją drogą, Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję zostało wystawione na deskach kieleckiego teatru imienia Stefana Żeromskiego – nie widziałem, jakoś nie miałem ochoty, teraz nie mam jeszcze bardziej). Jako miłośnik długich i nudnych dziewiętnastowiecznych powieści przyzwyczajony jestem do czegoś innego. Nie przemawia do mnie przedstawienie złości czy frustracji, które są dużą częścią tej historii i często uważałem je za uzasadnione, poprzez nagromadzenie wulgaryzmów i oskarżanie całego świata. Oczywiście, wydaje mi się, że rozumiem to co poczuł autor i – tak jak mówiłem – wcale nie to oceniam. Chodzi mi tylko o to, że nie uważam, żeby udało mu się tego przekazać w taki sposób, żeby to do mnie trafiło.

Sprawy które porusza pan Pakuła opisując śmierć swojego ojca to przede wszystkim kwestia eutanazji (ojciec prosił o pomoc w tym, żeby umrzeć) oraz bezduszność systemu, dodatkowo jeszcze wzmocniona zewnętrznymi okolicznościami związanymi z epidemicznymi ograniczeniami. Tak, sama scena kapelana, który wychodzi z oddziału paliatywnego wówczas, kiedy rodzina nie ma dostępu do swoich bliskich daje do myślenia, że coś tutaj jest nie tak. Z drugiej strony kawałek dalej autor bulwersuje się na wymóg zakładania szpitalnego fartucha, którego nigdzie nie może dostać, przed wejściem na oddział. Znów, z jednej strony rozumiem to, mnie samemu czasami w emocjach czy w zdenerwowaniu przychodzą do głowy rozmaite rzeczy. Z drugiej zaś, dwukrotnie chyba pisze Fakty, nie wartości! Fakty! Rozmawiajmy o faktach! A dla mnie fakty są takie, że, niezależnie, czy kapelan na salę wchodzi w fartuchu czy bez (albo czy w ogóle wchodzi czy nie), wejście kolejnej osoby bez fartucha jest zwiększeniem zagrożenia.

I wreszcie kwestia tego po co?. Jeśli ta książka miała być głosem zabranym w dyskusji o eutanazji czy funkcjonowaniu służby zdrowia, to, w moim pojmowaniu świata, głos taki jest bez wartości. Jest to swojego rodzaju krzyk i stawianie się w pozycji kogoś w rodzaju autorytetu, z założeniem z góry, że ja mam rację, a druga strona jej nie ma. Dla mnie dyskusja to coś zupełnie innego. Tyle, że obserwując debaty publiczne, coraz częściej mam wrażenie, że jestem w tym postrzeganiu jakiś odosobniony. Bo co zrobić, kiedy druga strona też twardo trwa na swoim fundamentalnym stanowisku i też stosuje metodę krzyku i agresji? Nie znam rozwiązania, nie umiem sobie w takich dyskusjach poradzić i zdaję sobie sprawę, że być może jest to moja wada. No ale nie zmienia to faktu, że mojej wewnętrznej zgody na coś takiego nie ma.

Pan Pakuła, który jest dramatopisarzem, uświadomił mi tą książką dlaczego z coraz mniejszą ochotą chodzę do teatru. I, tak się teraz zastanawiam, czy po lekturze Jak nie zabiłem swojego ojca i jak bardzo tego żałuję w ogóle mam ochotę iść na to spotkanie żeby posłuchać rozmowy wokół tej książki. Czy nie lepiej byłoby spożytkować niedzielne popołudnie jakoś inaczej? Na przykład czytając którąś z długich i nudnych dziewiętnastowiecznych powieści?

***

Jedna rzecz, która wyjątkowo mi się podobała, to ten, cytowany za chwilę akapit. Bo uwielbiam takie rozważania. Ale jeden akapit w całej książce to jednak dla mnie trochę za mało.

Nic. Bo poza rzeczywistością nic nie istnieje. I to podwójne zaprzeczenie nie jest przypadkowe. Ponieważ nic nie istnieje. Nie ma nicości. Nicość nie istnieje.
3b77b490-d4fb-4254-8987-3a9c5d601216
nyszom

Czyli cały dramat "Stanisław Lem vs Philip K. Dick" można znaleźć w tej książce? Główny temat mnie nie interesuje, ale akurat chętnie bym zobaczył jak sobie poradził z tym tematem, bo tych dwóch pisarzy zawsze działało mi na wyobraźnię.

George_Stark

@nyszom Tak, ta sztuka jest tam w całości.

Zaloguj się aby komentować

826 + 1 = 827

Tytuł: Proces
Autor: Franz Kafka
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 6/10

#bookmeter
\
Zobacz, Wilhelm, on przyznaje, że nie nie zna prawa, a jednocześnie twierdzi, że jest niewinny.

Ja z kolei, w przeciwieństwie do Józefa K., nie twierdzę czy jestem winny czy też nie, przyznaję się jednak, że niemal cztery lata temu przeczytałem tę książkę po raz pierwszy, a dokładnie trzy lata i dziewięć miesięcy temu dodałem na jej temat taki wpis . Teraz postanowiłem przeczytać ją jeszcze raz i jeszcze raz spróbować zebrać w jakiś sposób wrażenia z lektury. Co się przez ten czas zmieniło? Czy mój jej odbiór był taki sam, czy inny niż za pierwszym razem? To będzie bardziej wpis o tym, niż o samej książce. Tak mi się przynajmniej wydaje.

Pierwsza i zasadnicza różnica była taka, że tym razem czytałem inny przekład. Tym razem mój wybór padł na tłumaczenie autorstwa pana Jakuba Ekiera, w czym miałem szczęście, bo nie tylko nie wiedziałem, że Proces został w Polsce wydany w kilku różnych tłumaczeniach, ale i wybór akurat tego a nie innego wydania był zupełnie przypadkowy. W czasie lektury coś mi się nie zgadzało z tym, co pamiętałem z poprzedniej lektury; postanowiłem to sprawdzić. Nie wiem dlaczego jako ilustrację do tamtego wpisu sprzed czterech lat wybrałem okładkę pochodzącą z nakładu Świata Książki, zawsze starałem się dodawać okładki dokładnie tych wydań, które czytałem. Może nie mogłem jej wtedy znaleźć? Tym razem jednak poszukałem, choć czegoś zupełnie innego, bo pliku z książką, którą miałem na poprzednim czynniku. Zajrzałem do swojego archiwum, gdzie rzeczywiście go znalazłem. Faktycznie, jest w nim informacja, że tamto tłumaczenie było autorstwa pana Bruno Schulza (co, swoją drogą, nie jest prawdą; tamten przekład jest autorstwa pani Józefiny Szelińskiej, pan Schulz go tylko przejrzał i, tak na marginesie, Proces spotkał się z jego uznaniem, dostrzegł w nim przede wszystkim mnogość – czy może nieskończoność?; dokładnie nie pamiętam – możliwych interpretacji).

To, co zwróciło moją uwagę, to fakt, że pamiętałem, że przy poprzednim czytaniu część rozdziałów kończyła się informacją, że nie zostały dokończone. U pana Ekiera takiej informacji nie ma. U pani Szelińskiej te dziesięć rozdziałów to była całość, która została opublikowana, u pana Ekiera po treści właściwej zamieszczone są jeszcze fragmenty, których Kafka chyba do powieści nie włączył (albo z niej wyłączył?). Bo rzeczywiście, ta powieść nie została ukończona. Prace nad nią zostały przez autora zarzucone.

To tyle na temat różnic w wydaniach, teraz na temat różnic w moim odbiorze wtedy i dziś. Po zakończonej lekturze wróciłem do tego swojego starego wpisu i zdziwiłem się. Tym razem przede wszystkim nie potrafiłbym uzasadnić tamtej swojej opinii. Dlaczego przychylałem się wtedy do interpretacji Fromma? Tym razem, już w czasie lektury, przede wszystkim pojawiała mi się w głowie myśl o tym, że w przedstawionym przez pana Kafkę świecie jesteśmy samotni i ze wszystkich stron poddawani ciągłym osądom. Ten jego sąd jest wszędzie, każdy chyba człowiek, którego Józef K. spotyka na swojej drodze jest jego częścią. A czy nie jest tak, że i my sami na co dzień jesteśmy przez innych oceniani? Mało tego: czy nie jest też tak, że i my na co dzień oceniamy? Kogoś lubimy, kogoś nie lubimy; uważamy, że ktoś zrobił dobrze czy źle. No i jeszcze może wywnioskowałem coś o potędze, wszechobecności i bezwładności biurokracji. Myślę, że miały na to wpływ moje doświadczenia, których doznałem w tym okresie między pierwszym a drugim czytaniem. Moje zderzenie się z tą bezduszną machiną. I to, co jeszcze zapamiętam z tego drugiego podejścia, to zwrócenie uwagi na bezrefleksyjność trybów tej maszyny. Wydaje mi się, że zdanie: Najęli mnie do batożenia, więc batożę zostanie ze mną na dłużej.

Później przeszedłem do lektury zamieszczonych na końcu szkiców na temat Procesu, ale i samego Kafki, autorstwa tłumacza, pana Ekierta, oraz pana Łukasza Musiała. I okazało się, że jeśli ktoś wskaże mi palcem, to i ta interpretacja, do której się te kilka lat temu przychylałem, okazuje się mieć uzasadnienie. W którymś z tych tekstów, nie pamiętam już w którym dokładnie, przedstawiony jest bowiem fakt, że K. nic w swojej sprawie nie zrobił, choć zrobić mógł. Że jedyne jego działania miały na celu odwlekanie procesu. Unikanie go. Że nie działał, a szukał kogoś, kto zrobi coś za niego. Tyle, że kiedy już znalazł, kiedy zwrócił się o pomoc do adwokata, te robił to samo co K. Muszę jeszcze przemyśleć, jak to rozumiem. Z tych dwóch tekstów, znów nie pamiętam z którego dokładnie, dowiedziałem się jeszcze dwóch ciekawych rzeczy. Pierwszą jest ta, że z dzienników pana Kafki wynika, że K. był winny – nie wiem tylko czego. Drugą natomiast jest ta, że za pisanie Procesu autor zabrał się po zerwaniu z nim zaręczyn przez Felice Bauer, co odbyło się w formie sądu nad jego osobą. Stąd właśnie prawdopodobnie wzięła się u Kafki inspiracja.

Jeszcze jedna rzecz, którą wtedy, te cztery niemal lata temu napisałem, to spójnej, przyczynowo-skutkowej historii. Nie pamiętam jak to było wtedy, ale teraz czytałem Proces powoli i wnikliwie. Po takiej lekturze jestem w stanie stwierdzić, a nawet udowodnić na przykładach, że w tej historii taki związek między przyczyną a skutkiem jest bardzo mocno obecny, że działania (albo zaniechania) K. mają swoje konsekwencje. Czasami absurdalne, ale jednak logiczne, a cały świat przedstawiony jest bardzo spójny. Czy do tego, żeby zauważyć ten związek potrzebowałem wspomnianej uważności, tego innego (może lepszego?) przekładu, czy też większego bagażu doświadczeń? Tego nie jestem pewien. Może było to wszystko po trochu.

Tak jak pisałem wcześniej, ta powieść nie została przez autora dokończona. Może byłaby lepsza, gdyby udało mu się doprowadzić ją do końca, może trochę przeredagować. Podana w takiej formie, choć doceniam wizję, podniesione problemy, sposób ich przedstawienia i jeszcze kilka innych rzeczy, jaka całość mnie jednak dalej mnie nie zachwyciła. Może znowu wrócę do niej za kilka lat, bogatszy nowe doświadczania (obym wtedy mógł napisać, że pan Kafka się mylił). A może źle adresuję te swoje pretensje? Może powinienem kierować je nie do powieści, a do świata, który ta powieść opisuje? Może to nie jest tak, że nie podoba mi się ta powieść, ale nie podoba mi się właśnie ten świat?

***

EDIT: A jeszcze jedna rzecz odnośnie spójności, tym razem spójności wydania. W tekście Parametry Kafki, autorstwa pana Łukasza Musiała, tym zamieszczonym na końcu książki jest takie zdanie (podaję fragment): [...] i oto nagle Kafka, ten realny, wskakuje do swojej opowieści, w której bezwzględnie trzymał się do tej pory narracji trzecioosobowej, i pisze, dosłownie wchodząc w swoją postać, niczym dybuk: U n i o s ł e m [...]. Być może tak było w oryginale, bo kiedy wracam do tekstu, który przeczytałem, znajduję tam: K. uniósł dłonie i rozstawił palce. Tak samo jest zresztą w przekładzie pani Szelińskiej: Podniósł ręce i rozwarł wszystkie palce. Spójność wydania to jedna rzecz, drugą natomiast jest to, ile w przekładzie tekst może stracić. Zresztą, pan Ekiert też temat trudności przekładu porusza w tym drugim tekście z końca książki, Nie przed zwykłym sądem.
16ad33cb-4c5e-47dc-92c9-6c64b38d8d4e
Dzemik_Skrytozerca

Takie recenzje czytam z przyjemnością. Dziękuję!

George_Stark

@Hilalum


Ale wiesz, z Procesem było tak, że po śmierci Kafki, wbrew jego wyli, wydał go Max Brod. I jakąś tam redakcję przeprowadził. Żeby to rzeczywiście sprawdzić, to trzeba by spojrzeć na rękopis. Ja nie mówię, że to błąd tłumacza, tam jest podane, na podstawie którego wydania był robiony przekład. Ale jednak nieścisłość między tymi dwiema informacjami w książce jest.


@Dzemik_Skrytozerca Dziękuję.

SuperSzturmowiec

miałem mnie zabierać ale na jednej stronie z książka w opsie dali spoiler kto zginął. wiec odpuszczam

Zaloguj się aby komentować

825 + 1 = 826

Tytuł: Dietetyka sportowa
Autor: Barbara Frączek, Hubert Krzysztofiak, Jarosław Krzywański
Kategoria: popularnonaukowa
Wydawnictwo: PZWL Wydawnictwo Lekarskie
ISBN: 9788320055870
Liczba stron: 1180
Ocena: 9/10

Konkretna cegła wiedzy. Na pewno będę do niej wracać

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
09a86107-5f80-4f2e-8b0a-459f142cedd1
Dudleus

@Trypsyna keto to najlepsza dieta?

Zaloguj się aby komentować

824 + 1 = 825
prywatny licznik: 33/?

Tytuł: Mediapolis
Autor: Tomasz Kopecki
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Zysk i s-ka
ISBN: 9788375062816
Liczba stron: 279
Ocena: 7/10

Rok 2096, raczej ponura wizja przyszłości. Betonowe miasta, szarość, brud i przygnębienie panują na świecie. Akcja osadzona jest w Złotej Republice, którą włada niepodzielnie Najwyższa Świetlistość, Pierwszy Kapłan Julio. Głównym bohaterem jest niejaki Abel, który tak w sumie to nigdy nie chciał być bohaterem, ale przypadkiem udało mu się wyłączyć telewizor, który przekazuje w każdym z mieszkań przesłanie Wielkiego Kapłana. No i się zaczęło... W tle mamy poszukiwanie zaginionej dziewczyny, ruch oporu przeciwko zakonnym, dużo strzelanin, pościgów i tortur, a przede wszystkim ciekawy pomysł z całą rzeczywistością wykreowanego świata.

Generalnie książka jest totalnym miksem najlepszych pomysłów S-F. Znajdziemy tu dużo z Roku 1984 Orwella, główny bohater trąci Limes Inferior, a sam styl pisania przywodzi mi na myśl twórczość Ziemiańskiego. Główny motyw to wypisz wymaluj Truman Show do kwadratu (sorry za spoiler xd). Nie jest to może jakaś super wybitna literatura, bo wszystko to już znamy i kiedyś gdzieś widzieliśmy czy czytaliśmy, ale jest naprawdę w porządku, koktajl wyszedł całkiem smaczny. Akcja posuwa się raźno do przodu, świat jest fajnie, spójnie wykreowany a książkę połyka się niemal jednym tchem. Solidne wakacyjne czytadło i solidna 7.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
48e42dc2-f6e8-4129-ad6c-fef17f3a03ea

Zaloguj się aby komentować

823 + 1 = 824

Tytuł: Zaginione Miasto Boga Małp
Autor: Douglas Preston
Kategoria: reportaż
Wydawnictwo: Agora
ISBN: 9788326826078
Liczba stron: 400
Ocena: 8/10

Obszerny reportaż z ekspedycji do honduraskich lasów Mosquitii w poszukiwaniu Ciudad Blanca - legendarnego Białego Miasta.
Autor, na codzień autor thrillerów, ale również i literatury faktu, dołącza do ekipy Stevena Elkinsa, który od 2 dekad gromadził wiedzę i przygotowywał się do eksploracji najbardziej niedostępnej i dziewiczej dżungli na świecie. Tym razem przełomem ma być użycie lidaru, przy pomocy którego ekipa ma nadzieje przeskanować ogromny obszar lasu z powietrza i zlokalizować potencjalne położenie ruin, które przez setki lat zostały odzyskane i pochłonięte przez naturę. Czy im się uda?

Reportaż napisany jest w fenomenalny sposób. Nie opisuje jedynie kolejnych dni ekspedycji. Bardzo wiele miejsca poświęcono początkom poszukiwań z przełomu XIX i XX wieku, opisowi przygotowań do wyprawy, szkolenia BHP (poruszono wątek sposobu przemieszczania się po dżungli i wynikających z tego zagrożeń, bardzo ciekawy wątek!!!), ale także osobistych przeżyć autora, związanych choćby z lotem starym, wysłużonym helikopterem czy bardziej filozoficznemu rozważaniu o przyczynach upadku wielkich cywilizacji. Całość okraszona ciekawymi fotografiami z miejsca zdarzenia.
Reportaż czytało się bardzo przyjemnie, polecam z całego serca.

#bookmeter
0a8e4eae-fee5-4737-b8d0-2792fdd2e92b
Vargtimmen

@tegie

Dziękuję za recenzję, na pewno postaram się dorwać tę książkę.

tegie

@Vargtimmen udanych poszukiwań!

Zaloguj się aby komentować

822 + 1 = 823

Tytuł: Cześć pracy. O kulturze zap***dolu
Autor: Zofia Smełka-Leszczyńska
Kategoria: nauki społeczne (psychologia, socjologia itd.)
Wydawnictwo: Krytyka Polityczna
Liczba stron: 320
Ocena: 5/10

Link do LubimyCzytać:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5124728/czesc-pracy-o-kulturze-zap-dolu

Kurczę, zapowiadało się dobrze. Ciekawa okładka, stosunkowo renomowane wydawnictwo, temat bezpieczny... No ale, właśnie.

Książka napisana jest, niestety, bardzo tendencyjnie i po to, by udowodnić tezę autorki. Tezę, że rynek pracy to sama patologia, pasja do niej to wymysł HRowców, a chęć rozwoju została nam sprzedana po to, żebyśmy jeszcze ciężej pracowali i znosili wszelkie niedogodności zatrudnienia. #antiwork na całego.

I o ile początkowo autorka starała się zachować jakiś względny poziom researchu, to później leciała już kompletnie bez weryfikacji i bez zagłębiania się w temat.

Ciekawym bonusem jest to, że w jednym z rozdziałów pada nazwisko mojego szefa.

A tak, to nie warto. Są lepsze reportaże o pracy w Polsce, poważnie.
Dobrze podsumowuje ją jedna, prosta linijka z recenzji na LubimyCzytać: "Wartość książki jest żadna."

Prywatny licznik (od początku roku): 49/52

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazka #ksiazki #czytajzhejto
Wrzoo userbar
a6110ab4-2245-472a-ab28-5a8f549b4d39
Arkil

Jak wartość książki jest "żadna", to dlaczego 5/10?

Wrzoo

@Arkil Bo autorka przytoczyła parę ciekawych przykładów ilustrujących jej tezę, i może gdybym nie przeczytała innych reportaży na temat pracy wcześniej, to dowiedziałabym się z niej czegoś nowego. Wartość książki jako znaczącej coś publikacji, która mogłaby zmienić rynek pracy, jest jednak żadna.

Ocena "5" w skali bookmeterowej jest opisana jako "przeciętna", i to w sumie najlepiej oddaje mój stosunek do tej książki.

wiatraczeg

@Wrzoo To brzmi jak jakiś neomarksistowski wytwór bakterii.


Sam Gates zawsze mówił, że zatrudnia tylko "leniwych" inżynierów, bo są "lepsi". Na myśli miał to, że leniwi go nie wygryza że stołka, potem ta ideologia się rozwinęła. Że niby leniuch to bardziej myśli, ma więcej wyobraźni i masę pomysłów, tylko jest "zdolny ale leniwy".


To mi przypomina też ten tekst z jednej z książek ludzi z instytutu w którym powstała teoria krytyczna. Że ludzie są "pozytywnie wolni". Taka karykatura intelektualna, bardzo niebezpieczna i demoralizująca młodzież, starszych zresztą też.

Wrzoo

@wiatraczeg nie do końca rozumiem, bo choróbsko mi pół mózgu odjęło, ale brzmisz mądrze, więc się zgodzę

wiatraczeg

@Wrzoo Miałem na myśli szkołę frankfurcką i jej teorię krytyczną, która bardzo mocno rezonuje mi z Twoim opisem tej książki.

Pirazy

@Wrzoo napisana tendencyjnie bo z zalozenia trafic ma do takiego a nie innego typu odbiorcow. Tu na hejto mamy przyklad, ze wiekszosc uwaza sam fakt, ze w ogole wstala z lozka za wystarczajacy powod, aby zarabiac powyzej sredniej krajowej, a jesli jakis pan maruda niszczyciel dobrej zabawy i usmiechow dzieci (czesto jestem to ja) wytknie im podstawowe bledy logiczne to zostaje zwyzywany od januszy

Wrzoo

@Pirazy ja się na “większość” nie nabiorę, proszę nawet nie próbować

Zaloguj się aby komentować

821 + 1 = 822

Tytuł: Bolimów 1915
Autor: Stanisław Kaliński
Kategoria: historia
Ocena: 7/10

Na hasło Ypres każdy zna odpowiedź, czyli gaz musztardowy, czyli broń chemiczna. Takowej też użyto na froncie wschodnim i to już prawie na początku. Jednak za nim do tego doszło to autor przedstawia pokrótce na wstępie, gdzie jesteśmy. Dokładnie po bitwie o Łódź w 1914 roku. Front zamarł. Rosjanie mimo ustępowania w artylerii, wyposażeniu nie oddawali pola. Tutaj też wykazali się wyższością sztuki minerskiej nad Niemcami. To oraz inne kwestie sprawiły, że Bolimów i tereny wokół niego stał się odpowiednim miejscem na użycie bromku ksylitu (przy pomocy artylerii) a kilka miesięcy później chloru, tym razem wypuszczanego już z okopów przy pomocy butli i rur doprowadzonych pod rosyjskie okopy. Broń chemiczna nie spełniła pokładanych z niej nadziei. Powodów było kilka, jak pogoda, wiatr, zalesienie i trudność w utrzymaniu jej w odpowiednim. Stać w okopie obok rur z gazem trującym przez kilka dni, wiedząc, że pierwszy lepszy pocisk artyleryjski może spowodować śmierć w męczarniach, nie napawał optymizmem.

Prywatny licznik: 56/200

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
3ec77db7-7090-49ad-8e91-89cdea782a20
820 + 1 = 821

Tytuł: Na dnie w Paryżu i w Londynie
Autor: George Orwell
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Bellona
ISBN: 9788311166240
Liczba stron: 256
Ocena: 7/10

Prywatny licznik 47/48

Takie to było cieniutkie i niepozorne książątko... A tematyka znowu trudna!

Książka to (okrojona) relacja o życiu w skrajnej biedzie, jakiego autor doświadczył w Paryżu i w Londynie (chociaż w swoich opisach z "części brytyjskiej" nie ogranicza się tylko do stolicy) oraz garść własnych konkluzji na temat zjawisk skrajnego ubóstwa, bezdomności i (w przypadku Anglii) włóczęgostwa. Przegląd noclegowni, nędznych hotelików, noclegów pod chmurką, lombardów, sposobów na wyżywienie się i oszukiwanie głodu, zaraz obok wątpliwych sposobów na mierny zarobek. A w tym wszystkim morze beznadziei i nudy. I teoretycznie stereotypu, który autor chciał niejako obalić.
Powieść zaangażowana społecznie i poruszająca dość trudną tematykę. Napisanie i opublikowanie czegoś takiego w latach trzydziestych musiało być jak wbicie kija w mrowisko.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #dwanascieksiazek #czytajzhejto
ErwinoRommelo

@UmytaPacha amator, by z nami pożył trochę o importowanych parówkach z kielekckim to by wiedział coto życie….

moll

@UmytaPacha brzmi to strasznie (づ•﹏•)づ

Mr.Mars

Gdyby Orwell reżyserował "Trudne sprawy" to byłyby one naprawdę trudne.

moll

@Mr.Mars i nikt by nie chciał tego puścić xD

Byk

Czytałem tą książkę około 12-14 lat temu, wywarła na mnie duże wrażenie.

Głód w człowieku otwiera jakieś pokłady sił i myśli, które człowiek syty nie zna, zgodnie z powiedzeniem: "Artysta głodny jest, bardziej płodny."

Nie mniej, nigdy w życiu nic nie przeleję na Armię Zbawienia, bo kubek herbaty i kromka z margaryną Cię nie wyżywią.

moll

@Byk na mnie nie wywarła jakiegoś wielkiego takiego ogólnego, może dlatego że mimo że autor próbował pokazać że biedny chce się z tej biedy wyrwać, to to wcale nie wynikało z postaw przedstawionych bohaterów. Oni nie chcieli poprawy swojego bytu, tylko utrzymania pewnego minimum minimum egzystencjalnego, które poniekąd im w tym błędnym kole "odpowiadało". Mnie raczej szokowało nieco to, że upadek poniżej pewnego poziomu powoduje, że przestajesz mieć aspiracje do tego, żeby zawalczyć o coś więcej

Byk

@moll Nie w każdym jest wola walki, złamanie jednostki powoduje upadek zarówno fizyczny jak i psychiczny, patrz obozy koncentracyjne. I tak nadzwyczajnej w świecie głód ogłupia, organizm nastawiony na przetrwanie nie ma sił na zwiększone działanie mózgu ponad to co niezbędne.

Może na mnie wywarła, bo chodziłem kiedyś głodny i te opisy mi pasowały

Zaloguj się aby komentować

819 + 1 = 820

Tytuł: Życiowe eksperymenty
Autor: Louisa May Alcott
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Wydawnictwo MG
ISBN: 9788382410259
Liczba stron: 496
Ocena: 7/10

Dawno nie szłam do domu z pracy z uczuciem radości w serduszku, że wracam, żeby czytać coś na co nie mogę się doczekać

To uczucie wzbudziła we mnie obiektywnie bardzo źle napisana książka Życiowe eksperymenty Louisy May Alcott, tej od Małych kobietek. To nie jest dobra książka i nie mogłabym jej z czystym sercem polecić nikomu, ale sprawiła mi ogromnie dużo radości.

To opowieść o młodej dziewczynie, która na kilka lat przed wojną secesyjną próbuje samodzielnie pokierować swoim życiem, a los niesie ją w różnych kierunkach.

W związku z tym, że przywiązałam się do bohaterki, to gdy zaręczyła się na sporo sporo stron przed końcem książki poczułam się jak Book Goblin:

https://youtu.be/n14hzo1PiV8?si=JzrsucteFWnhmnVs

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
3d05d7bb-7e17-4952-b20a-190009a94364
Wrzoo

@KatieWee ten filmik to sama prawda 🥲

KatieWee

@Wrzoo Book Goblin w innych filmikach mówi o wielu traumach z jakimi się mierzymy, na przykład o książkach w serii wydanych w różnych formatach, brr...

Wrzoo

@KatieWee muszę nadrobić tę twórczość w takim razie :D

Zaloguj się aby komentować

818 + 1 = 819

Tytuł: Boso ale w ostrogach
Autor: Stanisław Grzesiuk
Kategoria: historia
Wydawnictwo: Ebook
Liczba stron: 424
Ocena: 8/10

"Boso, ale w ostrogach" to fascynująca autobiografia Stanisława Grzesiuka, warszawskiego barda i poety, który z niezwykłą lekkością i humorem opowiada o swoim życiu przedwojennym i okupacyjnym w Warszawie. Książka ta jest nie tylko barwnym portretem życia w stolicy, ale także głębokim studium ludzkiej natury i moralności.

Grzesiuk z wielką swadą opisuje swoje dzieciństwo, młodość, pracę, zabawę i honor, nie unikając przy tym trudnych tematów, takich jak złodziejstwo czy konieczność przetrwania w trudnych czasach. Jego narracja jest pełna życia, dowcipu i mądrości, co sprawia, że książkę czyta się z prawdziwą przyjemnością.

Humorystyczny ton i lekkość, z jaką Grzesiuk opowiada o swoich doświadczeniach, sprawiają, że "Boso, ale w ostrogach" pochłania się w błyskawicznym tempie. Czytelnik nie tylko śledzi losy autora, ale także odkrywa barwny obraz przedwojennej i okupacyjnej Warszawy.

Według mnie jeszcze lepsza pozycja od drugiej z serii "5 lat kacetu", którą przez pomyłkę przeczytałem w pierwszej kolejności. Polecam każdemu, a sam już zacząłem 3 część serii - "Na marginesie życia".
#ksiazki #czytajzhejto
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz\
#bookmeter
7e6fa333-781f-4323-bc6d-fc9e5a2189a2

Zaloguj się aby komentować

817 + 1 = 818
prywatny licznik: 32/?

Tytuł: Słuchacze
Autor: James E. Gunn
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Iskry [seria Fantastyka-Przygoda]
Liczba stron: 204
Ocena: 5/10

Historia Programu powstałego dla nawiązania radiowego kontaktu z cywilizacjami pozaziemskimi. Akcja dzieje się (głównie) w obserwatorium Arecibo na Portoryko. Obserwatorium to znane jest także z dostarczania przez wiele lat danych do programu Seti@Home, w którym sam aktywnie uczestniczyłem przez dłuższy czas. Niestety program został zamknięty wraz z zawaleniem się anteny radioteleskopu w Arecibo, no ale do rzeczy.

W książce wieloletni nasłuch prowadzony przez grupę fanatyków doprowadza wreszcie do odebrania pierwszych sygnałów z okolic gwiazdy Kapella. Nasłuchujący dniem i nocą technicy z zaskoczeniem odbierają fragmenty ziemskich audycji sprzed około 45 lat, przeplatane dziwnym szumem i trzaskami. Bardzo ciekawy jest opis deszyfracji otrzymanego sygnału i sama jego forma. Niestety to jedna z niewielu pozytywnych rzeczy jaką można o tym utworze napisać. Książka jest zwyczajnie nudna, skupiona na losach ludzi związanych z programem, rozwleczona i bez akcji. Prawdopodobnie zamiarem autora było zobrazowanie cierpliwości i czekania, abyśmy poczuli się ludzie uczestniczący w Programie. Temu samemu mają chyba służyć rozdziały zatatuowane "odpowiedź komputera", a zawierające fragmenty tekstów klasycznych autorów, filozofów, utworów starych i nowych, wśród których jak rodzynek tkwi jedna jedyna informacja, która popycha akcję nieco do przodu lub naświetla jakiś element przedstawionego świata.

Póki co najsłabsza z pozycji klasycznej serii Iskier "Fantastyka-Przygoda"

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
584e2178-7d0b-4f4a-9ba3-7b6d14be1c9e
Baltyk

@trixx.420 mam parę pozycji z tej serii :)

Zaloguj się aby komentować

816 + 1 = 817

Tytuł: Historia pszczół
Autor: Maja Lunde
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 6/10

#bookmeter

Na szczęście pszczoły mogą pokonać wiele kilometrów dziennie, zapylić tysiące kwiatów. Bez nich kwiaty byłyby tak samo bezproduktywne jak uczestniczki konkursu piękności.

Wydaje się to być całkiem dobrym interesem: kupuje się jedną książkę, a dostaje trzy historie. No chyba, że chodzi o to, żeby w tej naszej odliczance się ścigać, to wtedy lepiej byłoby odwrotnie: jedna historia rozbita na trzy tomy na przykład. Ale w Historii pszczół historie są trzy, choć można potraktować je też jako osobne wątki jednej historii i wówczas w Historii pszczół mamy tylko jedną historię. Pszczół.

I chyba tak właśnie najlepiej byłoby traktować tę książkę, tym bardziej, że każdy z wątków, punktowo osadzonych w czasie na przestrzeni mniej więcej trzech wieków, w taki czy inny sposób łączy się ze sobą. Przeszłość wpływa na przyszłość i to w sposób niekiedy nie najlepszy. No ale jest jeszcze nadzieja.

Każdy z wątków, które łączy problematyka wymierania pszczół, opisana według klasycznej krzywej dramaturgicznej, z wyraźnie zaznaczonymi katastrofami, a która pokrywa się z historią przemysłu pszczelarskiego (CCD – zespół masowego ginięcia pszczoły miodnej był przecież powodem powstania tej książki) zbudowany jest też na własnej dramaturgii. Dramaturgia ta, w przypadku każdej z historii, dotyczy relacji rodzica z dzieckiem. Ciekawym jest to, że w historii Williama i Georga problem z potomkiem, z jakim zmagają się ojcowie, jest dokładnie odwrotny. Na dystansie kilku pokoleń ojcowie, którzy chcą dla swoich synów dobrze, ale dobrze po swojemu, mają wobec tych swoich potomków zupełnie odwrotne zamiary. To było ciekawe. Trzecia historia, rozgrywająca się w przyszłości, dotyczy innego rodzaju zmartwienia, jakie, tym razem matka, Tao, ma w związku ze swoim synem.

Te trzy wątki przeplatają się ze sobą nie tylko fabularnie, ale i narracyjnie. Kolejne rozdziały, prezentujące kolejną opowieść liniowo, przeplatają się ze sobą w różnej kolejności. To również ciekawy zabieg, który daje czytelnikowi wskazówkę, że to nie przypadek, że tak odległe zdarzenia opisane są w jednym tomie. Pomysł fajny.
Wykonanie też całkiem niezłe, choć z pewnymi zastrzeżeniami. Przede wszystkim wizja przyszłości, ta wątku Tao, nie bardzo mnie przekonała. Oparta była na jednym wyłącznie pomyśle, na wyginięciu pszczół, a wszystko inne w tej wizji świata było stworzone trochę po łebkach. Rozwiązania zastosowane przez panią Linde przy jego konstrukcji często wyglądały mi na pójście na łatwiznę po to, żeby dostępne były narzędzia, przy pomocy której można pchnąć fabułę do przodu. To mi zgrzytało i uważam, że autorce nie bardzo wyszło. Choć i tak to tło wątku dotyczącego przyszłości było lepsze niż tło przeszłości i przyszłości. Te z kolei, miałem wrażenie, zawieszone są w nicości. I wiem, że celem autorki było coś innego, i ten cel udało jej się osiągnąć, ale jakoś tak mało malowniczo było.

Dziwne też wydało mi się tłumaczenie. Co jakiś czas trafiałem na jakieś niebrzmiące zdania, jakieś zestawienia niepasujących do siebie wyrazów, jakieś niezgrabne sformułowania – co, szczerze mówiąc, dość mnie zdziwiło: w tej warstwie, akurat z pozycjami Wydawnictwa Literackiego, nie miałem do tej pory nieprzyjemnych przejść. To również sprawiało, że, choć same relacje między bohaterami i trawiące ich (a też świat i czasu, które reprezentowali) problemy, wymyślone były ciekawie, to sposób ich przedstawienia odbierał mi sporo przyjemności z lektury.

Ta książka, Historia pszczół, to pierwsza część Kwartetu klimatycznego pani Lunde, serii książek, które ostrzegać mają przed możliwymi konsekwencjami wynikającymi z zaniedbań, jakie, jako ludzie, czynimy względem środowiska. Z tego co czytam o kolejnych częściach, Błękicie, opowiadającym o wodzie, Ostatnim, opowiadającym o koniach Przewalskiego i wydanym w tym roku w Polsce, pochodzącym z 2022 roku Śnie o drzewie, opowiadającym – niespodzianka! – o drzewach, napisane według tego samego schematu – trzech narratorów, trzy plany czasowe, trzy łączące się ze sobą wątki i konsekwencje naszych ekologicznych zaniedbań. Zastanawiam się jednak, czy je same, po lekturze Historii pszczół, w ogóle mam ochotę czytać.
78839bba-abd9-4423-8e97-e3fcc2105437
KatieWee

@George_Stark no jakoś nie podeszła mi ta książka. O pszczołach, miodzie i wosku o wiele lepiej pisała Sue Monk Kidd

George_Stark

@KatieWee


Wiesz, pomysł świetny, podejmuje też świetny temat, ale jakoś tak słabo. Choć to może jest jej plus, została przecież bestsellerem i być może szerzej zwróciła uwagę na problem. Ale to chyba płonne nadzieje, w końcu, powtarzając za panem Lemem: Nikt nie czyta; jeśli czyta, nic nie rozumie; jeśli rozumie, natychmiast zapomina.


No i ja nie wiem, czy jestem fanem literatury zaangażowanej. Może jest jakieś prawo, które określa stały stosunek między wagą tematu a wagą wartości estetyczno-literackich?

KatieWee

@George_Stark ja też nie wiem. Nie ma takiego prawa i w dodatku nie ma jakiegoś matematycznego wzoru na obliczenie oceny książki, która co prawda jest badziewna, ale tobie się podobała!

Zaloguj się aby komentować

815 + 1 = 816

Tytuł: Klinika
Autor: Pavol Rankov
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Książkowe Klimaty
Liczba stron: 196
Ocena: 8/10

Link do LubimyCzytać:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5132008/klinika

Jakie książki czyta się najlepiej w chorobie? Absurdalne, kafkowsko-gogolowskie. I Pavol Rankov, słowacki pisarz, dostarcza właśnie to.

W "Klinice" poznajemy pacjenta, który usilnie pragnie dostać się do profesora psychiatrii. Nie jest to jednak tak proste - począwszy od problemów z wejściem do budynku, przez uzyskanie informacji o obecności profesora, godzinach jego pracy po numer pokoju, w którym przyjmuje, wszystkie dane są niejasne, a każda z napotkanych osób podaje inną wersję.

Absurd goni absurd: recepcjonistka, z którą rozmawiał dwa dni wcześniej nie poznaje go, palacz opisuje się jako najlepszego przyjaciela profesora, a pacjentka skarży się, że została odesłana do innej lekarki, która to według asystenta profesora została już wiele miesięcy temu odesłana na rentę.

Pacjent próbuje dotrzeć do profesora, trzymając się kurczowo nadziei, że ten go naprawi; jednocześnie w czasie swojej kilkudniowej przygody w klinice zbiera informacje, jak powinien przygotować się do wywiadu z profesorem. Poznajemy historię jego życia, jego stosunki rodzinne i co popchnęło go do kliniki.

Krótka, ale świetna absurdalna powieść.

Prywatny licznik (od początku roku): 48/52

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazka #ksiazki #czytajzhejto #literaturapiekna
Wrzoo userbar
a77e4cdf-d951-4c4b-bb85-106be4722c2f
George_Stark

Bardzo zachęcające jest to wszystko co tam popisałaś powyżej, oprócz jednego słowa: "kafkowskie".

No i teraz nie wiem co mam z tym fantem zrobić.

Wrzoo

@George_Stark usuń Kafkę, zostaw Gogola. Będziesz zadowolony.

George_Stark

@Wrzoo Ale z wpisu, czy tak w ogóle z literatury? Bo obie opcje są pociągające.

bishop

Brzmi ciekawie, dodaję do listy na później.

Zaloguj się aby komentować

814 + 1 = 815

Tytuł: Kiedy byłem dziełem sztuki
Autor: Éric-Emmanuel Schmitt
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: znak
ISBN:     9788324026333
Liczba stron: 264
Ocena: 6/10

Przeczytałem z polecenia Pani @moll

"Kiedy byłem dziełem sztuki" raczej potęga miłości.

Początek jest fajny, chłopak w kryzysie spotyka artystę i wchodzi z nim w układ, który ma odmienić jego losy. Artysta jak to artysta jest zwariowany. Motyw czym jest spowodowany kryzys egzystencjalny nie przypadł mi do gustu, i ciężko mi się z nim utożsamić. Chociaż i tak na koniec się dowiadujemy, że wynika on z egoizmu bohatera, który powodował zaburzone postrzeganie rzeczywistości. Może z tym mógłbym się utożsamiać bo, ja mam stwierdzony narcyzm, oraz manipulatorstwo.

Gdy na końcówce książki pojawiła się ciąża, to rozłożyłem ręce i stwierdziłem, że nic mnie nie zaskoczy a w tym momencie czułem największą żenadę.Pierwszą moją myślą było:"mamy to, łuuu".
Do dobrego zakończenia potrzebna była silna kobieca ręka, która rozgryzła cały spisek z początku książki, przez co miała haka na artystę i mogła żyć z swoim Adasiem długo i szczęśliwie.

Przesłaniem książki jest to, że:
-Sztuka to tylko marketing i kontrowersje.
- Niedoceniamy tego co mamy.
- Wrażliwemu,małomównemu,wstydliwemu chłopakowi potrzebna jest silna niezależna kobieta.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto
783a42d5-0572-4255-ab1a-4f41287ba3e4
moll

@Dudleus miałam zupełnie inny odbiór tej książki, szczególnie jej drugiej części...

Dudleus

@moll jaki? Ja to wszystko inaczej odbieram

moll

@Dudleus że miłość i dziecko nadało sens i cel w życiu. Że to życie, które wcześniej było miałkie, polegało na użalaniu się nad sobą, porównywaniu do innych (tutaj było to rodzeństwo, o ile dobrze pamiętam) i przez to było nieznośnie płytkie, aż do chęci zabicia się, zyskało głębię i wartość. Ktoś w nim dostrzegł najpierw materię, potem ktoś inny dostrzegł w materii człowieka, dał mu akceptację i miłość, a tego potrzebuje każdy z nas

Zaloguj się aby komentować