748 + 1 = 749
Tytuł: Moja Jugosławia
Autor: Goran Vojnović
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 3/10
#bookmeter
Pieprzyć to, nie byłem wyrozumiały wobec ludzi, których dało się nadmuchać szybciej niż sekslalkę i jeszcze szybciej uchodziło z nich powietrze.
No i w taki to właśnie mniej więcej sposób prawie cała ta książka jest napisana. Jest napisana fatalnie, jak szkolne wypracowanie ucznia podstawówki na temat „kim jest mój tata”. A że jego tata, tak się akurat składa, jest ukrywającym się zbrodniarzem wojennym z czasów rozpadu byłej Jugosławii, no to napisał o czym musiał napisać, bo wyjścia innego nie miał.
Zwykle odkładam takie książki po kilku stronach, zwłaszcza od kiedy jestem szczęśliwym abonentem Legimi i w jednej cenie mam dostęp do ogromnej biblioteki z której mogę natychmiast wybrać coś innego, to zwyczajnie szkoda mi na nie życia. Ale, od czasu do czasu, a tak było i tym razem, z jakiegoś powodu doczytuję je do końca. Może dlatego żeby, jeśli kiedyś wrócę do realizacji pomysłu z napisaniem własnej powieści wiedzieć jak tego nie robić? A może dlatego, że ciężko jest mi uwierzyć nie tyle w to, że ktoś to napisał, bo ludzie piszą różne rzeczy i nie każdy kto chce musi koniecznie zostać pisarzem, ale w to, że ktoś to zredagował, wydał, a – jak w przypadku tej książki – to na dodatek jeszcze przełożył na polski i opublikował u nas. I w to, że takie książki zbierają dość wysokie oceny, ale o tym to akurat za chwilę.
Ogromnym minusem tej książki jest też to, że traktuje o temacie, o którym należy mówić. Przede wszystkim należy mówić dlatego, żeby przynajmniej spróbować zapobiec powtórzeniu się takich wydarzeń kiedykolwiek i gdziekolwiek. Tylko absolutnie nie powinno się, moim zdaniem, mówić o nim w sposób tak fatalny, jak zrobił to pan Vojnović. Z literackiego punktu widzenia, już pomijając ten okropny, płaski język i postaci bez żadnego rysu i charakteru (tutaj nawet nie wiem co o nich napisać; może tyle, że stworzone były bez żadnego polotu, dokładnie tak, jak można przeczytać w wydawanych na pęczki – a z kilkoma miałem „przyjemność” – poradnikami „jak zostać pisarzem”; przykład? proszę bardzo: „postać literacka powinna posiadać jakąś charakterystyczną cechę” – i, zgodnie z tą zasadą, sąsiadka ojca głównego bohatera jest miłośniczą roślin, a autor, zupełnie bez sensu i bez związku z niczym pieprzy mi o tych roślinach co kilka zdań; no ale cecha charakterystyczna postaci została odhaczona) ta opowieść jest tak płytka i prosta, że dla mnie jest próbą sprzedaży swojego wytworu opierając go na kontrowersyjnym, nośnym temacie. Nie wiem czy tak rzeczywiście było, tak tylko przypuszczam. Nie ma w tej książce absolutnie żadnych wydarzeń z tamtej wojny, co jeszcze by jej nie skreślało, ale wspomnienia, które (ponoć – tak chyba twierdzi autor) zżerają jej uczestników też są pokazane w taki sposób, że ja, jako czytelnik, czytając te wysilone, pretensjonalne opisy wzruszałem tylko ramionami z myślą „i co z tego?”. No nie, tak się nie pisze książek, bo to po prostu nie rusza. Nie wzbudza żadnych emocji. Uważam, że dokładnie odwrotnie niż w życiu, najgorsze, co może zrobić postać literacka to nazwanie wprost tego co czuje. Samo suche „Jest mi smutno” nie wzbudzi we mnie nigdy takiego współczucia, jak plastyczne tego smutku pokazanie.
Z plusów, to ta historia składa się w całość bez jakichś luk logicznych (choć jest tak prosta, że większe wrażenie zrobiłoby na mnie to gdyby autorowi jednak udało się w niej w jakiś sposób pogubić) choć z dużą pomocą niezawodnego rozwiązania fabularnego w postaci
deus ex machina. W zachowywaniu tej prostoty historii autor stosował dość sprytne zabiegi, po prostu omijając to, co wymagałoby szerszego przedstawienia. Na przykład w taki sposób:
– Vladan, mam nadzieję, że mnie rozumiesz. Jeśli ci ludzie tylko przez moment poczują zagrożenie, nie będą się wahać. Mam nadzieję, że wiesz o kim mówimy.
No cóż, Vladan może i wiedział. Ja natomiast nie miałem pojęcia. A czytałem dość uważnie. Tak że
nie ze mną te numery, Vojnović.
I jeszcze rzecz o tych ocenach. Bo, zanim zacząłem czytać książkę, sprawdziłem sobie na lubimyczytac jej ocenę. Całkiem zachęcająca była, no to się zdecydowałem. Tak mniej więcej w połowie lektury wróciłem na tę stronę żeby sprawdzić czy może się nie pomyliłem. Ale nie: nazwisko autora się zgadza, tytuł ten sam, nawet okładka tak samo wygląda. I zacząłem czytać komentarze, ale i to szybko przestałem robić, kiedy to w
jednym z nich znalazłem takie zdanie:
Wspaniały kunszt literacki dawnych klasyków. Chyba z autorem komentarza to innych dawnych klasyków (
sic!) czytywaliśmy. No i przestałem czytać te komentarze. Już wolałem tę książkę dokończyć.