Tytuł: Mesjasz Diuny
Autor: Frank Herbert
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788381884532
Liczba stron: 288
Ocena: 4/10
Kilka miesięcy temu zachwycałem się "Diuną" - jej pięknym światem, interesującą historią, ciekawymi bohaterami i złoczyńcami. "Diunę" czytało mi się tak dobrze, że nie chciało mi się wierzyć w historie osób, które mówiły, że potem będzie tylko gorzej. Od razu po zakończeniu lektury wziąłem się za kolejną część... i zderzyłem się ze ścianą.
Absolutnie w najśmielszych snach bym nie zakładał, że można to tak brawurowo spier... źle napisać. Z historii opisanej na stronach poprzedniej opowieści nie zostało nic - pustynna planeta w ciągu "nastu" lat posiada własne rośliny i wystarczającą ilość wilgoci, że nie trzeba jej chronić za pomocą filtraków i łapaczy wiatru. Pustynny lud, który nie mógł sobie pozwolić na władanie własną planetą nagle stał się łupicielem całego wszechświata. Przenikliwy i zdolny, ale jednak posiadający ludzkie ograniczenia Paul stał się jakimś bożkiem, podobnie zresztą jak jego siostra. I to nie w oczach wiernych, ale tak ogólnie. Główny spisek zawiązany przeciwko bohaterom jest w sumie nieistotny dla wydarzeń. Bo tutaj nic się nie dzieje. Przez 200 stron mamy odcinek "Klanu" w kosmosie. Potem nagle dochodzi do wielkiego wybuchu i akcja nabiera tempa. Tylko, że ja już dawno temu zdążyłem odciąć się od bohaterów. Nie interesują mnie ich losy, są dla mnie obcy. Kolejne postaci, które pojawiają się na kolejnych stronach. Najbardziej mnie boli ta przemiana, jaką przeszedł świat przedstawiony w tak krótkim czasie... Kilkanaście lat to za mało, zwłaszcza, że tam nie mają inteligentnych maszyn, a cały transport międzyplanetarny jest uzależniony od gildii. I ta gildia nie ma problemów z transportowaniem kolejnych rzeszy arrakijskich wojowników, którzy będą w imię Muad'diba plądrować kolejne planety. Przypominam, że ta sama armia nie była w stanie odeprzeć Harkonnenów naście lat temu... Albo ja coś przegapiłem albo ten świat nie trzyma się kupy...
W planach na ten rok miałem przeczytać całą historię napisaną przez Franka (jestem w pełni świadom, że syn to grafoman), ale teraz mam poważne wątpliwości. Zwłaszcza, że jeżeli znajomi zaznajomieni z tą historią w czymś się zgadzali, to w tym, ze "Dzieci Diuny", czyli 3cia część, to najgorsza część serii... Także nie wiem czy chce mi się poznawać dalsze losy Arrakis... na razie pas...
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto
Ja po mesjaszu też odpadłem. Zniechęciły mnie "magiczne" elementy, które pojawiły się w tej części. Zastanawiałem się czy nie spróbować prequeli, bo zainteresowała mnie historia rodów atrydow czy harkonenow
Komentarz usunięty
Abstrahując od poziomu książki, to część tych rzeczy o których piszesz mają jednak wytłumaczenie.
Oczywiście że Paul przeszedł przemianę, to jest właściwie główny wątek pierwszych tomów cyklu, to że po wypiciu Wody Życia stał się Kwisatz Haderach czyli rodzajem nadczłowieka. Bene Gesserit przez tysiące lat krzyżowały geny żeby to osiągnąć i w końcu im wyszło - chociaż niezupełnie tak jak chciały. Podobnie zresztą z jego siostrą, która została Matką Wielebną w życiu płodowym. Jeśli jego przemiana cię zaskoczyła to czytaj dalej, bo to nie ostatnia
Gildia nie może podskoczyć Paulowi bo kontroluje on przyprawę od której są uzależnieni.
Harkonnenowie kilkanaście lat wcześniej nie pokonali Fremenów tylko wojska Atrydów, i to przy pomocy imperialnych Sardaukarów. Fremeni byli nie do ruszenia na pustyni gdzie robili swoje ale nie wchodzili w drogę wielkim rodom bo byli podzieleni i nie mieli motywacji dopóki Paul ich nie zjednoczył i nie dał im celu.
Zgodze się za to z tym że przemiana planety w tak szybkim tempie nie brzmi prawdopodobnie, nawet biorąc pod uwagę że Fremeni od dawna przygotowywali się do niej gromadząc wodę.
@Kronos ja wiem, że Paul i Alia nabyli moce, m.in. dzięki wodzie życia i całemu planowi eugenicznemu BG. Chodzi mi jednak o to, że Paul jako postać bardzo się zmienił pod względem charakteru, ja rozumiem, że dorósł, że jihad mógł go zmienić, natomiast dla mnie jako czytelnika, ta postać przestała być interesująca, bo z człowieka stała się półbogiem. Przestałem się identyfikować z jego problemami, bo mam wrażenie, że Paul sam się z nimi nie przejmował.
Wiadomo, że Gildia jest uzależniona od przyprawy, jednakże logicznie rzecz biorąc mogli wywieźć Fremenów na różne planety, które Ci zdobywali w ramach jihadu, a samemu dogadać się z Wielkimi Rodami i w międzyczasie zaatakować Diunę. Dlatego nie rozumiem ich działań i motywacji.
Harkonnenowie pokonali wojska Atrydów i po raz DRUGI przejęli kontrole nad planetą. Fremeni woleli siedzieć w siczach i walczyć o wodę po zmarłych, zamiast przejąć kontrolę nad uprawą. I ilu ich na tej pustyni siedziało świetnie wyszkolonych wojowników, skoro w naście lat podbili pół galaktyki? Tutaj mi chodzi właśnie o to, że ich na tej pustyni było zbyt wielu, żeby mogli siedzieć pod butem wielkich rodów albo że zbyt szybko zaczęli podbijać kosmos.
Także niby książka daje nam odpowiedzi, ale mnie one nie zadowalają. Nie kupuje ich
@Loginus07 No właśnie gdyby Paul się mało zmienił to by było niewiarygodne bo przecież on już właściwie nawet nie jest człowiekiem tylko czymś więcej. Widziałeś czy czytałeś o tym jak zmieniają się ludzie którzy uzyskali wielką władzę albo zarobili duże pieniądze? A on uzyskał niemal boskie właściwości i patrzy na świat przez swoją wizję więc to już jest kto inny. W kolejnych tomach autor nawet bardziej podkreśla tę jego obcość, z normalnego chłopca staje się czymś obcym, również dla innych w świecie książki. Herbert zdaje sobie z sprawę z tego że czytelnik nie może się juz z nim identyfikować więc głónymi bohaterami stają się inne postacie a Paul zostaje czymś w rodzaju żywiołu czy instytucji.
Fremeni jak pisałem, mogli pokonać Harkonnenów ale brakowało im przywódcy, który by ich zjednoczył i poprowadził. Ten przybył z zewnątrz, bo oni sami jednak byli dzikusami przystosowanymi do życia w ekstremalnych warunkach ale mało wiedzącymi i nie gotowymi na wrzechświat. Przecież Kynesowie, którzy zaczęli proces dawania Fremenom celu też byli spoza planety, przed nimi to były po prostu plemiona próbujące prztrwać - coś jak u nas koczownicy na pustyni pod którą płynie ropa, nie zdający sobie sprawy i nie potrafiący wykorzystać jej potencjału.
Gildia i Rody z tego co pamietam to próbowały fikać ale Paul ich spacyfikował, przecież to nie jest tak że wszyscy Fremeni opuścili planetę a o spisku by się dowiedział ze swojej wizji.
Zaloguj się aby komentować