#zafirewallem

27
1304
Oto ja,

ślepota na prawdę zło w nim wyzwala 
choć również jego życie tli się i wypala
jakby jest tu blisko to myśli w oddali
wierności i poddania jemu przysięgali

zostawił za sobą zgliszcza i popioły 
ciągnie się za nim ślad siarki i smoły 
miasto szczura jego to stolica 
rdzawa po środku przestrzega iglica 

słabość wyczuwa, moc wysysa chciwie 
na życia wasze zerka wręcz łapczywie 
wiruje i powraca istota z mroku
jak ćma przy ogniu tańczy w tym amoku
duszę piękną cieniem zastępuje 
i serce lotne pod kapturem kryje

#nasonety #diriposta #zafirewallem
splash545

@CzosnkowySmok naprawdę dobry

Zaloguj się aby komentować

Dobra, nie wnikam w Wasz gust, jak się napisało wczoraj o panienkach, to trzeba dzisiaj rymy podawać, więc nie przedłużając...

Temat: przystojny kawaler

Rymy: użalać - babcia - odpalać - żabcia

#naczteryrymy #zafirewallem #poezja #tworczoscwlasna

(pamiętaj o społeczności!)
jakibytulogin

Chłop się już przestał użalać,

Gdy pochwaliła go babcia.

Pędzi junaka odpalać -

W stawie na cmok czeka żabcia.

motokate

Kawaler przystojny się zaczął użalać:

Umarła mi babcia,

Czas już znicz odpalać

I powspominać: z porcelany żabcia,

Koronka na blacie,

Cień starego łapcia,

Sami dobrze wiecie, sami babcię macie...

RogerThat

Narcyz się będzie nad sobą uzalac

Nawet kiedy mu tłumaczy BABCIA

Oj się wciąż będzie ciągle odpalać

Nawet gdy wyzna mu miłość Żabcia

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema Kochani, znów się widzimy
W naszym konkursie #naczteryrymy
Choć z koleżanką @Wrzoo remis miałem
To koniec końców sam się zostałem.

Dziś bardzo prosta jest tematyką
Motyw przewodni to "Szczur ze śmietnika"
A słowa co nam się będą rymować
To "cztery-maniery-chować-piłować".

Tak więc zapraszam Was do zabawy
Która ciśnienie podniesie bez kawy
Jutro o ósmej, bo tak już mamy
Nowego króla wierszy poznamy.

#zafirewallem #poezja #wiersze #tworczoscwlasna
PaczamTylko

Oto śmietnik numer cztery

wchodzisz tylko jeśli masz maniery

tutaj nie trzeba się przed kotem chować

możesz się zrelaksować, nikt nie będzie ci piłować

jakibytulogin

Szczur ma zwykle nogi cztery,

Dobry ma węch, lecz nie maniery.

Chciałem jednego wychować -

Lecz kraty zdążył spiłować.

motokate

@CoryTrevor Uszanowanko wszystkim po bardzo długiej nieobecności.


Otwarcie kanału o dziesiątej cztery,

Odstawić się trzeba, bez zbędnej maniery,

Styl nonszalancki i luz też zachować...

Ach, zapomniałem pazury spiłować!

Zaloguj się aby komentować

#zafirewallem #tworczoscwlasna #poezjawatpliwa #naczteryrymy

Temat:

cywilizacja kątników domowych

Rymy:

Żaklina
przyszłości
maszyna
radości

Zasady:

- Układamy cztery wersy, lub wielokrotność jeśli ktoś ma ochotę.
- Każdy wers musi kończyć słowem zadanym przez OPa dokładnie w tej kolejności, która jest we wpisie.
- Rymowanka powinna, przynajmniej luźno, nawiązywać do tematu zadanego przez OPa.
- Zwycięża osoba, która kolejnego dnia do godziny 20 zdobędzie najwięcej piorunów.
- W nagrodę wymyśla nowe zadanie, czyli temat oraz rymy i publikuje do godz 21 nowy wpis

Chyba wszystko jest...

Poeci na traktory!
sireplama

W mym życiu zjawiła się nadobna żaklina,

Rozmyślam o wspólnej, szczęśliwej przyszłości,

Na meszki i muchy zabojcza ta maszyna,

Dostarczy za szafą w mym domu radości.

MrGerwant

@KLH2

Co robi Cezary Żak w Hogwarcie? Żaklina

Mówisz, żart suchy - a ja, że z przyszłości

Gdzie żarty miast ludzi wymyśla maszyna

Czatem GPT zwana - wyzuje świat z radości

PaczamTylko

Złowił złotego strażak lina

o rybo ujawnij mi przyszłości!

mój drogi - zastąpi cię maszyna

na emeryturę kupisz dom w Radości

Zaloguj się aby komentować

Kolega @splash545 zaprosił do #naopowiesci to nie mogłem odmówić

Szeryf Kowalsky zaciągnął się cygarem, leniwie spoglądając na leżącą na biurku gazetę. Znów ten przeklęty żyd nasmarował paszkwila na rękę sprawiedliwości w mojej osobie - pomyślał. 
No znaleziono zwłoki dzieciaka i co z tego? Od parchów był, bardziej by się zmartwił zabitym psem. Poza tym on dużo zrobił w tej sprawie.

- Szeryfie, można? - wystawił przez drzwi trwożliwie głowę jego zastępca
- Czego?
- Znowu przyszli z gminy...
- Mówiłem że mnie nie ma!
- Przyszli już trzeci raz dzisiaj

Kowalsky popatrzył na jego młodą twarz z ledwo zarysowaną szczeciną pod nosem, Teddy to dobry chłopak ale głupi jak but, zresztą jak wszyscy od McPennych. Tyle że z córek starego McPennego przynajmniej jakiś pożytek ludzie mają.
- Wpuść ich - rzekł wręcz z łaskawośćią
Młodzieniec odskoczył od drzwi i popędził po interesantów. Nie minęło kilka chwil i już przez drzwi wchodzi starszy Goldbaum z jakimiś bliżej nieznanymi osobnikami. Wyglądali jak bracia ale oni wszyscy tak wyglądają - pomyślał Szeryf. Rozwodząc się w myślach nad stopniem ich pokrewieństwa w biurze zapanowała cisza, przerywana smutnym bzyczeniem muchy usiłującej wydostać się przez okno. Nawet mucha się ich brzydzi - Kowalsky dużo myślał. W jego głowie zawsze coś się działo. W końcu starszy zebrał się na odwagę i wydukał:
- Sze... szeryfie, myśmy tu przyszli dowiedzieć się jakie są postępy w śledztwie... Ludzie się niepokoją...
- Ludzie?! Jacy ludzie!? Kto konkretnie?
- No... wszyscy w miasteczku....
- W imieniu swoich się wypowiadaj a nie uczciwych ludzi! - gniewnie przerwał Kowalsky
- Przecież my uczciwi Żydzi
- Ty siebie słyszysz Goldbaum?! Słyszysz jak to brzmi?! Nie rozśmieszaj mnie! A lichwą to kto się zajmuje!? Myślisz, żę ja nie wiem co tam w sklepie się dzieje?!
- A co do postępów, byłby pan Szeryf łaskaw, przecież to dziecko Rosenbauma było... - szybko zmienił temat starszy
- Śledztwo jest w toku, tyle mogę powiedzieć na tę chwilę.

Żydzi widząc, że nic więcej nie wskórają odwrócili się i wyszli. Szeryf po chwili wstał, otworzył okno uwalniając muchę, wystawił głowę i krzyknął za Goldbaumem
- A jak jeszcze raz twój braciszek napisze coś o moim biurze to Morze Czerwone mu się przypomni, może być pewien!
Stary żyd nawet nie śmiał odwrócić głowy tylko pospiesznie umykał razem z pomocnikami w stronę swojego sklepu. Zadowolony z siebie szeryf rozłożył się na starym fotelu, przeciągnął jak stary kot i w poczuciu dobrze spełnionego obowiązku postanowił się zdrzemnąć.

Śnił mu się znowu ten dzień sprzed tygodnia. Dzień w którym przerażony Teddy McPenny przybiegł krzycząc, że znalaziono martwego Aarona Rosenbauma. I cały dzień wtedy szlag trafił. Partyjkę z burmistrzem Hopperem którego ograł łącznie już na 1600$ także szlag trafił. Ale to może i dobrze bo tego dnia karta mu nie szła albo burmistrz w końcu nauczył się szachraić tak dobrze jak on.
Morderstwo w tym sennym miasteczku to było coś naprawdę niecodziennego. Nie, że się nie zdarzyło wcześniej. Personowie byli pierwsi ale to było bardzo dawno, jeszcze za szeryfowania jego ojca. A skoro jest morderstwo to i jest sprawca. Przeprosił więc burmistrza i wyszedł z Teddym. Pojechali konno na miejsce zbrodni - na opuszczoną farmę Personów. Tych Personów, prekursorów ofiar lokalnych morderstw. To nie mógł być przypadek.

Ciało chłopaka leżało przy płocie, widać uciekał ale ktoś go dopadł. Duża rana z tyłu głowy i leżąca nieopodal siekera sama wskazywała przyczynę zgonu. Kowalsky zamyślił się - dlaczego sprawca nie zabrał siekiery? Jest całkiem dobra, można wymyć i lata jeszcze posłuży. Pokręcił głową z niesmakiem nad ludzkim marnotrawstwem. Sam by ją wziął ale zebrało się już sporo gapiów.

- Odpędz ich McPenny - rozkazał stanowczo.

Zastępca z groźną miną zaczął wymachiwać rękami krzycząc i złorzecząc gapiom aż w końcu cofnęli się. Ujrzał szeryf w oddali redaktora Goldbauma który skrupulatnie coś notował. No, jutro będzie co czytać przy sraniu. Nie miał szacunku do pismaków a zwłaszcza żydowskich.
Pokręcił się jeszcze przy zwłokach kilka chwil, obejrzał dokładnie miejsce zbrodni, kazał schować Teddyemu siekierę do torby i zawieźć do jego biura. Gwizdnął na młodszego Goldbauma ale zamiast Żyda przybiegł bezpański pies i zaczął obwąchiwać zwłoki. Wtedy Kowalsky doznał olśnienia. W miasteczku nie było psów tropiących ale pies to w końcu pies. Pochylił się nad czworonogiem i szepnął mu do ucha - szukaj piesku, szukaj!
O dziwo kundel zachował się jak rasowy terier, odchylił łeb, poruszał nozdrzami i zaczął truchtać w kierunku miasteczka nie odrywając nosa od ziemi. Podjął trop - pomyślał szeryf z uznaniem. Wsiadł więc na konia i ruszył za nim. Minęli farmę Robinsonów, przy cyrku który za nią się rozłożył pies przystanął, chwilę pokręcił się w kółko, przechylił głowę jakby namyślając się, szczeknął i pognał do miasteczka.
Szeryf jadąc za nim już obmyślał następne kroki wtem pies wbiegł do znajomegu budynku i zaczął wewnątrz ujadać. Kowalsky przystanął, popatrzył na wielki szyld z napisem SHERIFF'S OFFICE... Czyżby Teddy? Co do kurwy? Zsiada z konia, sięga po rewolwer, otwiera z łomotem drzwi i co widzi? Kundla szczekającego nad torbą z siekierą i Teddyego z tym swoim głupim wyrazem twarzy. I tak się wkurwił że aż się obudził.

Drzemka skończona, trzeba się zabrać za śledztwo - pomyślał. Nie miał żadnych notatek bo i tak doskonale wszystko pamiętał. No i cały czas ten dzień mu się śnił. Zaczął odtwarzać w myślach ponownie zdarzenia z tego dnia. Żadnych podejrzanych. Jedyną różnicą między wszystkimi innymi dniami było to morderstwo. Spojrzał na wiszące rewolwery ojca na ścianie i wrócił myślami do sprawy morderstwa Personów...
Był wtedy nieopierzonym młokosem, zastępcą Papy. Szkoda, że już go nie ma, od razu by rozwiązał tą sprawę. A on nie miał nawet podejrzanego. Ale wtedy było łatwiej - pomyślał - miasteczko nie było taką zapyziałą dziurą której już nawet parowce nie odwiedzają. Tak, parowce... Gdyby były parowce od razu miałby podejrzanych. Tak jak Papa. Ten to miał nosa. Od razu zwęszył że to sprawka czarnuchów z załogi. Zaraz, zaraz a ten cyrk? Cyrk jest niecodzienny w tak zapyziałej mieścinie. To nie może być zbieg okoliczności.
- McPenny, do mnie! - krzyknął
- Tak szeryfie? - zdyszany zastępca pojawił się w ułamku sekundy
- Co z tym cyrkiem? Zwinęli się już?
- Mają wieczorem ostatni występ
- No to się przejdziemy. Do wieczora daleko, spotkamy się na miejscu przed występem

Mając kilka godzin w zapasie szeryf udał się do burmistrza na partyjkę. Hopper przy kartach nawet słowem nie wspomniał o śledztwie, to w nim Kowalsky lubił najbardziej - wiedział co jest ważne a co nie. Niestety burmistrz poczynił kolejne postępy w grze i bilans niebezpiecznie zbliżał się ku przełamaniu a do tego szeryf nie mógł dopuścić.
- Burmistrzu, w śledztwie niebawem będzie przełom - zagaił
- mhm - burmistrz nie podjął tematu
- Mam już podejrzanych...
- mhm - Hopper nie dał się zdekoncentrować
- Podobno Goldbaum będzie teraz finansować kampanię Morgana... - rzucił z resztkami nadziei jeszcze Kowalsky
- CO KURWA?! Pejsaty skurwysyn! - burmistrza aż potelepało ze złości
- Też tak uważam - przytaknął szybko szeryf udając, że nie widzi wysypujących się kart z rękawa burmistrza
- Pan wybaczy burmistrzu ale muszę się zająć śledztwem - pożegnał się szybko, rad z siebie, że przynajmniej tajemnica przegranych partyjek została właśnie rozwiązana.

Kowalsky ruszył w stronę cyrku. Miał jeszcze dużo czasu do występu więc postanowił się rozejrzeć. Już z oddali widać było ogromny cyrkowy namiot pamiętający chyba bitwę pod Saratogą i nieco od niego oddalone pomniejsze namioty, kilkanaście wozów, konie i niezliczoną ilość różnych skrzyń i innego rupiecia wśród których kręcili się jacyś ludzie. I właśnie wśród tych ludzi szeryf miał nadzieję znaleźć coś podejrzanego.
Po dobrym kwadransie dojechał do obozowiska, zsiadł z konia i pewnym krokiem wszedł między namioty. Wszędzie kręciły się pomalowane postacie, klowny, karły a Kowalsky szedł w stronę dwóch stajennych.
- Ty, garbaty, podejdź tutaj! - zawołał
- NIe Ty kurwa mać!
- Panie ale my oba garbate... próbował się usprawiedliwić jeden
- Zaraz jeszcze będziesz szczerbaty, koniojebco pierdolony! - Kowalsky wiedział jak rozmawiać z nizinami społecznymi
- A ty brudasie won mi stąd - odprawił dość grzecznie drugiego

Po takim przygotowaniu gruntu pod przesłuchanie szeryf zaczął wypytywać
- Gdzie byłeś w zeszłą niedzielę?
- Tutaj
- A nie tam? - Kowalsky zaczął ściągać rękawiczki
- Gdzie? Mówię że tutaj panie szeryfie

Szeryf wyciągnął z kieszeni kastet i zaczął się nim bawić. Stajenny momentalnie pobladł.
- Panie szeryfie przysięgam, tutaj byłem!
- Cały dzień?
- Caluśki dzień, Bóg mi świadkiem, niech zdechnę jak łżę!
- To ty skurwysynu Boga za świadka bierzesz a w kościele w Dzień Święty nie byłeś tylko tu wśród końskiego łajna?!
- Wielebny Jim mówi, że każda praca miła Bogu jest...
- Pierdolenie, co to za wielebny skoro takie herezje opowiada?
- A dołączył przed paroma tygodniami do nas, co wieczór nabożeństwo odprawia, święty człowiek i taki mądry!
- Gdzie jest teraz?
- Pewnie modli się w namiocie, ten przy którym świece dwie się palą - wskazał stajenny na namiot w oddali, okazalszy niż inne.

Odegnał stajennego ruchem głowy i sprawdzając czy rewolwery latwo wychodzą udał się w stronę namiotu kaznodziei.
Stanął przed wejściem, uśmiechnął się pod nosem i bezceremonialnie wparował do środka. 

I zdębiał w pół ruchu. Przed nim, trzymając Biblię w ręce stał Smoluch.
#zafirewallem
splash545

@moderacja_sie_nie_myje szeryf Kowalski jest takim wyrazistym skurwysynem, że świetnie się czyta narrację prowadzoną z jego osoby. Daje to też smaczki typu:

Nawet mucha się ich brzydzi

xd

Fajnie, że wpasowałeś akcję w realia dzikiego zachodu, nie spodziewałem się tego i robi to opowiadanie mega klimatycznym. Rozumiem, że będzie cześć druga?

Zaloguj się aby komentować

#naopowiesci

Ostatnio zastanawiałam się, czy jestem w stanie napisać coś poważnego. No, to chyba się udało.

***

Kapliczka

“Tu. Tutaj leżę.”
Już od paru minut słyszę gwizdki i nawoływania, ale w końcu zaczęły przybierać na sile. Chyba nadchodzą z prawej.
“Tu, za tym krzakiem. Ja pierdolę. Pomocy.”
Kompletnie nie czuję rąk ani nóg. Możliwe, że to wynik jakiegoś stłuczenia w okolicy karku, albo przemieścił mi się kręg. Może Marek coś na to poradzi, byle zawieźli mnie na nasz SOR. 

Już całkiem wyraźnie słyszę głosy, nerwowe pokrzykiwania. Teraz dołączyło do nich szczekanie. Bardzo głośne szczekanie.
- Tu, panie kapitanie! Gdzieś tu! - krzyczy ktoś, to znajduje się może 10 metrów ode mnie. - Dobry pies, Mara, dobry pies!
Boże, pomogą mi. Leżę tu już kilka godzin, nie mogąc nawet obrócić głowy, żeby spojrzeć na bok. Tak długo żułem ściółkę, że przyzwyczaiłem się do jej smaku i już nic nie czuję. Nareszcie coś się dzieje.
Ktoś przedziera się przez krzaki tuż obok. Słyszę jego sapanie.
- Jezus Maria… Kapitanie, jest.
“Obróćcie mnie.”
Słyszę charakterystyczne mlaski zakładanych na dłonie lateksowych rękawiczek. Ciekawe, czy mundurowi dostaną kiedyś nitryl. Ale w sumie, po co? Żeby zwiększyć zadłużenie policji?
- Dzwoniliśmy już po prokuratora. - słyszę inny męski głos gdzieś obok mojej lewej ręki. - Co z chłopakami z erki?
- Już ich zawołaliśmy, idą. 
- Denat?
- A jak myślisz?
“Ej, panowie. Ale ja żyję.”

Odgłosy cyfrowego aparatu wykonującego zdjęcia. Ktoś chodzi po ściółce naokoło. 
- Rozejrzyjcie się, może są jeszcze jakieś ślady. Pies i opiekun mogą lecieć. Dzięki. Cholera, musiało dzisiaj padać?! Chłopaki, tutaj. Przepuście ich.
Kroki się zbliżają. Ktoś bierze głęboki wdech.
- Ja pierdolę… Dzień dobry. Przecież to Romek.
- Znacie go, panowie?
- To lekarz z naszego SORu z Banacha. Na stówę. Ten tatuaż. Jezu. Roman. Przecież on ma małe dzieci… Jola dopiero co urodziła… Jezu, kurwa…
“Tomek? To Ty? Tomek, obróć mnie, słyszysz?”
Próbuję wykonać jakikolwiek ruch, ale nie jestem w stanie. Nie mam siły.
- Możecie dokonać oględzin? 
- Tak, kurwa… tak. Zaraz. Daj mi chwilę. Czekamy na prokuratora?
- Czekamy.
- Ale on na pewno nie żyje? - odzywa się ktoś z tyłu.
- No, kurwa, spójrz na niego. 
- Ale panie kapitanie, procedury… - chyba jest młody, brzmi niepewnie. Jakby był przestraszony. Może to jego pierwsza akcja.
Głośnemu sapnięciu towarzyszy dotknięcie mojej szyi. 
“Przecież tętnica szyjna jest w innym miejscu, idioto.”
- Nie żyje. Zadowolony?
Ja pierdolę. To się nie dzieje naprawdę. Przecież tam jest Tomek z ratolami, co do chuja?
- Może zadzwonię do Joli? Znaczy, jego żony? - pyta Tomek.
- Nie, nie trzeba. Nasi się tym zajmą. - sapacz odchodzi gdzieś na bok. - I co, chłopaki, znaleźliście coś jeszcze?
- Na razie nie, kapitanie. 

Przysnąłem chyba. Budzi mnie czyjś telefon.
- Kapitanie, to do pana.
- Tu Borecki. …aha. …aha. …nie teraz, czekamy na oględziny. …nie, jeszcze nie wiadomo. …Rozumiem. Dzięki.
- Żona?
- Żona. Zabrali ją do szpitala. - kapitan bierze głęboki wdech. - Który z was, KURRRWA, debile pierdolone, zadzwonił do tej kobiety, przyznać się?! Dziecko czteroletnie zadzwoniło na sto dwanaście, że mama śpi na podłodze i nie chce się obudzić! Posrało was do reszty?
“Adaś… zuch chłopak. Zapamiętał.”
- Damian, kurwa! Kobieta w połogu, a Ty jej przez telefon takie info sprzedajesz? Co ci odjebało?
- Przecież też jest lekarką! Myślałem, że się ogarnie… No co, kurwa, co? Chciałaby wiedzieć od razu, twoja żona też by chciała wiedzieć!
- Ale nie przez telefon, ty pierdolona amebo! Kobietę dwa tygodnie po porodzie, do chuja pana!

Zimno mi. Nie położą na mnie nawet tego durnego kawałka folii NRC? 
I kolejne telefony. Kolejne dźwięki migawki.
- Prokurator ma obsuwę. Protesty rolników. Nie wyjechali nawet jeszcze z centrum.
“Zajebiście. I będziecie tak czekać z oględzinami tyle godzin? Przecież ja tu skończę jako kaleka!”
…Jeśli skończę w ogóle.
Kurwa.

- Mamy coś. - woła ktoś z daleka. 
Nos mnie swędzi, ale nie mogę się ruszyć, by cokolwiek z tym zrobić. Tortury.
- Znaleźliśmy plecak. Chodźcie z aparatem. Panie kapitanie, proszę tu podejść.
Sapacz i migawka poszli. Inni pozostali na miejscu cicho, milcząc, przemieszczali się po ściółce wokół mnie.
Plecak? Nie miałem plecaka. Noszę ze sobą torbę, którą Jola dała mi trzy lata temu, gdy skończyłem specjalizację. Adaś pomazał ją flamastrami, ale był tak dumny ze swojego rysunku, że nie miałem serca jej czyścić.
Gdzie jest moja torba?
Co właściwie się stało?

- To może być plecak sprawcy. W środku są jakieś papiery z wariatkowa na nazwisko Rutecki Grzegorz i woreczek z jakimś syfem. - słyszę zbliżające się sapanie kapitana. Ależ on musi być upasiony. Przecież ledwo idzie. Jak z tego wyjdziemy, to skieruję go do profesora Owczarzaka.
Próbuję sobie przypomnieć, co się działo. Papiery? Jakiś pacjent? Nazwisko kompletnie nic mi nie mówiło. Z drugiej strony, przez SOR przewija się ich tylu, że nie zapamiętałbym danych gościa, choćbym bardzo chciał…
- Dzwoń na komendę, niech sprawdzą dane gościa i wyślą chłopaków na adres. Potrzebujemy też więcej ludzi do przeszukiwania lasu. Może chuj się tu jeszcze ukrywa.

Las. Tak, jestem w lesie. Byłem biegać. To był mój pierwszy trening od czasu, gdy urodziła się Igunia. Jola widziała, jak mi tego brakuje. Powiedziała, żebym szedł. Śmiała się, że dziki mnie nie rozpoznają.
Co się stało?
- To my pójdziemy sobie do karetki zapalić.
- Pewnie, lećcie, chłopaki.
- Kapitanie, możemy iść z nimi? - to ten młody od procedur.
- Idźcie, idźcie. Ja tu zostanę. I tak czekamy.

Po chwili nie słychać nic więcej, tylko ptaki gdzieś w tle, i miarowe sapanie kapitana.
Biegłem. Zboczyłem z trasy, żeby skosić do kapliczki. 
Co się stało?

Sapanie. Coraz bliżej. Przy moim uchu. Ciepły oddech.
- Dychasz jeszcze, ty kurwo?

Co się stało? Co się dzieje?

- Poprawię ci łeb, żebyś w końcu się udusił, szmato pierdolona.

Nie. Chwila. Nie. Co się dzieje? 

- Pamiętasz ją jeszcze? Pamiętasz?

“Kogo? Kogo mam pamiętać?”

- Pamiętasz, jaka była przestraszona? Miała dwanaście lat. 

Czuję nacisk dłoni na potylicy. 
“Przestań! Przestań! Co robisz? Pomocy!”

- Miałeś, cwelu pierdolony, jeszcze mleko pod nosem. Mówiłeś, że to tylko wyrostek. Że nic jej nie będzie. Nawet ten profesor cię zjebał, że nie wolno tak mówić. Miałeś, kurwa, jej pomóc.

Nacisk zelżał na chwilę. Jezu. Pomocy. Zabije mnie.
- Madzia Borecka. Mówi ci to coś, kutasiarzu? Zaufała ci, ty kurwo, a ty ją zabiłeś.

“Nie, nie. Przysięgam. Nie. Pomocy!”

- Nawet, kurwo, nie wyszedłeś do nas. Nie przyznałeś się. Jebany w dupę pierdolony cwelu. Profesorek świecił za ciebie oczami. Moja żona się zapiła przez ciebie. Ty szmato. A teraz masz za swoje. 

“To profesor operował. To profesor operował. Nie ja. Nie ja…”

- Ej… Co tu… EJ! CO ROBISZ? STÓJ! CHŁOPAKI, KURWA!

Słyszę szamotaninę. Coś z łoskotem pada na ziemię. Nie czuję już nacisku dłoni na potylicy. Słyszę jęki i darcie mord.

- Zostawcie mnie, kurwa! Puśccie, gnój sobie na to zasłużył!

“Pomocy…”

Obracają mnie. Światło oślepia mnie przez zamknięte powieki. 

Biorę wdech. 

Czuję palce na szyi.

Wydech.

- Żyje…

“Żyję.”

***

(1074 słowa według Google Docs)

#zafirewallem #tworczoscwlasna
Wrzoo userbar
d7210e08-cfe0-4437-b808-35280e16cf32
George_Stark

Fantastyczne wykonanie, tylko ten pomysł... Jeszcze lepszy!


Pomysł tym lepszy, że sam miałem podobny kiedyś, jeszcze gdzieś powinienem mieć to opowiadanie.

splash545

@Wrzoo wow! Opowiadania z takiej perspektywy się nie spodziewałem. Super oryginalne i super się czytało. Bardzo dobrze się sprawdzasz i w poważniejszych tematach.

Fen

Będzie streszczenie? Albo lepiej streszczenie w wersji audio? Tyle czytania 🧐. A ile pisania!!


Postaram się przeczytać i za miesiąc napisze czy fajne!


edit: ej fajne to, bardzo fajne! Masz więcej? Co było dalej?

Zaloguj się aby komentować

Zdaję sobie sprawę z tego, że czasoprzestrzeń trochę mi się rozjechała w tym opowiadaniu, no ale cóż. Licentia poetica, prawda?

Opowiadanie to powstało trochę za sprawą jednego z pomysłów podrzuconych przez koleżankę @moll , tyle że „ martwa mysz na wycieraczce ” okazała się być kozą na klamce. Martwą jednak, więc w zasadzie się zgadza:

***

Turath Almaeiz

Kiedy mijałem wczoraj drzwi do mieszkania sąsiadki zobaczyłem przywiązaną do ich klamki kozę. Nie była już pierwszej świeżości. Oczy miała wybałuszone, jęzor na wierzchu, a jej futro było zmierzwione i w odcieniu bieli, która długo poddawana była działaniu kurzu oraz czegoś żółtawego – być może piasku albo jakiejś gliny. Nie ma co tego ukrywać: koza nie żyła. Ktoś powiesił martwą kozę na klamce pani Malinowskiej.

Początkowo nie wiedziałem co mam zrobić. No bo jak? Zadzwonić? Zapukać? Malinowska otworzy i co? – „Dzień dobry, sąsiadko. Nie wiem, czy pani zdaje sobie sprawę, ale ktoś powiesił na pani drzwiach kozę.” – Tak miałem jej powiedzieć? Zresztą, po co w ogóle mówić? Drzwi przecież otwierają się do wewnątrz, pani Malinowska pewnie sama by ją zauważyła zanim w ogóle zdołałbym się odezwać. – „Jak by zareagowała?” – zastanawiałem się. – „Przecież kobieta jest już starsza, może się wystraszyć. Z drugiej strony, przecież kiedyś w końcu otworzy te drzwi i wtedy tę kozę zobaczy. Sama. Jeszcze zejdzie na zawał i wtedy to nie tylko koza będzie martwa, ale i pani Malinowska również. To może lepiej zrobić to w kontrolowanych warunkach? W razie czego pomogę przecież. Wezwę pogotowie albo coś takiego…” – Po chwili wahania wdusiłem dzwonek.

Później wdusiłem go jeszcze drugi i trzeci raz. Nikt nie otwierał. Nawet zastanawiałem się czy poczekać. Może sąsiadka wyszła do sklepu i za chwilę wróci? Ostatecznie jednak zdecydował za mnie głód. Szedłem wtedy do sklepu żeby kupić coś na śniadanie. Postanowiłem zrobić zakupy i w drodze powrotnej spróbować ponownie.

Panią Malinowską spotkałem przy wyjściu z klatki schodowej. Niemal zderzyliśmy się w drzwiach.
– Dzień dobry, chłopcze – zaczęła rezolutna sąsiadka. – Coś na zdenerwowanego mi wyglądasz. Stało się coś? Może mogę ci jakoś pomóc?
Zamurowało mnie. Nie wiedziałem co powiedzieć. Nie wiedziałem jak zacząć.
– Nie, nic się nie stało. Nie trzeba mi pomóc. To może raczej pani trzeba pomóc, bo… – zacząłem i nie wiedziałem jak skończyć.
– Mi? A w czym? – zapytała zdziwiona pani Malinowska. – Chyba, że chcesz wnieść te torby? Bo wiesz, wnuczek jutro przyjeżdża i trochę zakupów zrobiłam. A w ogóle to jadłeś już śniadanie? Wy młodzi, wiem to po moim Patryku, to w ogóle nie dbacie o siebie. Mało jadacie, a śniadań to już w ogóle. A śniadanie jest przecież najważniejszym posiłkiem dnia! To co, możemy się tak umówić, że pomożesz mi wnieść te siaty, a ja w zamian zrobię ci coś do jedzenia? Zawsze to przyjemniej porozmawiać z kimś przy posiłku, jak tak człowiek sam zostanie.

Zgodziłem się. Wziąłem w ręce siatki i podążyłem za panią Malinowską po schodach w górę. Sąsiadka cały czas szczebiotała coś radosnym głosem, zadowolona widać z mojego towarzystwa, ja jednak jej nie słuchałem. Układałem sobie w głowie zdania, którymi w delikatny sposób mógłbym jej przekazać wiadomość o tym co zastanie, kiedy już dotrzemy do trzeciego piętra, na którym mieszkała. Z każdym kolejnym stopniem te myśli ciążyły mi coraz bardziej. Bardziej nawet niż dźwigane – skądinąd nielekkie wcale – zakupy sąsiadki.

Nie udało mi się ubrać myśli w odpowiednie słowa. Ogarnęła mnie panika kiedy dotarliśmy na półpiętro i pani Malinowska postawiła stopę na pierwszym stopniu ostatniego odcinka schodów. Sam postawiłem wówczas siatki na ziemi i zamarłem w oczekiwaniu na to co za chwilę się stanie. Jeszcze krok, jeszcze dwa w górę, obrót głowy w prawo i wówczas sąsiadka ujrzy to, co zostało przywiązane do jej klamki. Obserwowałem jej stopy z założonymi na nie tanimi pantoflami, które, jak w zwolnionym tempie, na przemian odrywały się od kolejnego stopnia po to, żeby za chwilę znaleźć oparcie te kilkanaście centymetrów wyżej. W końcu, po nieskończenie długim z mojej perspektywy oczekiwaniu ujrzała to, co ujrzeć musiała. Na chwilę zamarła.
– Wahib – wyszeptała, kiedy oprzytomniała. – Tyle lat minęło, a on jednak pamiętał.

***

– Miała być jajecznica, ale przy takiej okazji musi być szakszuka – powiedziała pani Malinowska. – Upiekłam też libański chleb, choć na patelni nie da się go zrobić tak jak należy, nie smakuje tak, jak pieczony nad ogniskiem.
Siedziałem przy stole w kuchni pani Malinowskiej czekając na śniadanie, które przygotowywała. Martwa koza leżała na balkonie. Zgodnie z życzeniem gosodyni pomogłem jej ją tam przeciągnąć.
– Nie mogę pani nie zapytać o co chodzi z tą kozą – powiedziałem w końcu, kiedy jako tako oswoiłem się z tą, niecodzienną jednak, sytuacją.
– To dłuższa historia – powiedziała pani Malinowska. – Pozwól mi najpierw skończyć śniadanie, a później wszystko ci wyjaśnię.

***

– Zdarzyło się tak, że władza radziecka zsyłała Polaków na Syberię. Również i na mnie też trafiło, za odmowę niesienia sztandaru w pochodzie pierwszomajowym. Stare dzieje, zresztą to akurat jest w tej opowieści nieistotne. Istotne jest to, że żołdacy, którzy mieli nas pilnować, popili się i coś im się w tym zamroczeniu alkoholowym pomyliło. Zamiast na mroźne krańce radzieckiego imperium trafiliśmy na Bliski Wschód. Syria, Syberia – co to w końcu za różnica, szczególnie przy kilku promilach. Zostaliśmy zostawieni gdzieś na środku pustyni, w pobliżu niewielkiej osady. Miejscowa ludność szybko zorientowała się, że w okolicy pojawili się przybysze. Nakarmiono nas i napojono, wskazano miejsce gdzie możemy założyć obóz, w czym również uzyskaliśmy znaczną pomoc od miejscowych. Rozpoczynaliśmy tam razem w nowe życie wspomagając się nawzajem i radząc sobie wspólnie z ciężkim losem, jaki stał się naszym udziałem.

Po kilku dniach, kiedy żołnierze Armii Czerwonej spostrzegli swoją pomyłkę, a może dlatego, że zabrakło im alkoholu, który u miejscowych nie był produkowany, zdecydowali się zrobić zapasy przed czekającym ich powrotem. Zgodnie z radziecką doktryną wojenną wdarli się do wioski i rabowali co tylko się dało. Zawsze byłam optymistką i zawsze też byłam zainteresowana kuchnią a i z nawiązywaniem kontaktów nie miałam nigdy problemów. To dlatego tak szybko odnalazłam się w tej nowej sytuacji. Byłam wtedy w wiosce. Gościłam u Zahiba, miejscowego kucharza, czerpiąc z wiedzy którą posiadał, a którą przekazywał swojemu synowi, Wahibowi. To właśnie tam nauczyłam się jak robić taką szakszukę, jaką teraz jesz. Smakuje ci, prawda? Straszny krzyk rozległ się wtedy na zewnątrz. Wszyscy troje wybiegliśmy z chaty Zahiba. Widok, jaki ukazał się naszym oczom był przerażający. Krasnoarmiejcy trzęsący się w delirium spowodowanym brakiem alkoholu szarpali się z miejscowymi mężczyznami. Przewaga oczywiście była po lokalnej stronie, przynajmniej tak długo, aż napastnicy nie sięgnęli po karabiny. We mnie wtedy coś pękło. Za całą dobroć okazaną mi przez naszych gospodarzy, za opiekę jaką nas otoczyli, postanowiłam stanąć w ich obronie. Złapałam ciągniętą przez jednego z żołnierzy kozę za róg – co ciekawe, nawet zwierzęta, przeczuwając jakby swój los, nie chciały poddać się woli grabieżców; obracały się tyłem do kierunku, w którym próbowano je ciągnąć, zapierały się nogami w ziemi, ryczały tak przejmująco, że aż żal się ich robiło. Dlatego właśnie mogłam złapać za róg. Sołdat, który ciągnął na postronku tę kozę obrócił się w moim kierunku i opierając karabin o biodro, ponieważ w drugiej ręce dzierżył postronek, wycelował w moim kierunku. Widok skierowanej ku mnie lufy otrzeźwił mnie. Już żegnałam się z życiem, kiedy wydarzyło się coś niespodziewanego: kozi róg złamał się i został w mojej ręce. Przewróciłam się, nagle tracąc oparcie, róg wypadł mi z ręki, a żołnierz popatrzył na mnie z pogardą.
– Ty głupsza niż koza – powiedział i splunął w moim kierunku. Odwrócił się jednak i odszedł pozostawiając mnie przy życiu.
Wstałam wówczas i uciekłam. Pobiegałam ku gościnnej i przyjaznej chacie Zahiba. Długo nie mogłam dojść do siebie. Pocieszał mnie Wahib, parząc przy okazji ziołowe napoje, które mnie uspokoiły na tyle, że udało mi się usnąć wśród dźwięków dobiegającego zewsząd lamentu.

Ze snu wyrwały mnie krzyki, głośniejsze i zabarwione inną emocją niż te, przy których zasnęłam. Ta emocja to było coś jakby radość. Nie bardzo potrafiłam wyobrazić sobie co w takiej sytuacji może być powodem do radości, wyszłam więc z chaty aby się przekonać. Zobaczyłam ogromne zgromadzanie w miejscu gdzie upadłam. Ruszyłam w tamtym kierunku. Kiedy dotarłam na miejsce, kiedy przedarłam się przez tłum, w którym niektórzy tańczyli, niektórzy śmiali się, a inni płakali ze szczęścia, zobaczyłam leżący na ziemi ułamany róg kozy, a wokół niego mnóstwo pożywienia, które cięgle jeszcze się z niego wysypywało. Czego tam nie było! Jaja, mleko, owoce, warzywa, suszone mięso! Słowem wszystko, co było potrzebne, a nawet jeszcze więcej. Pożywienie, którego róg dostarczał pozwoliło przetrwać nie tylko osadzie, ale i nam, zesłańcom.

– A co było dalej z zesłańcami? – zapytałem zaciekawiony.
– Część z nas osiedliła się tam. Inni, jak ja, zatęsknili za ojczyzną i postanowili wrócić. Przedostawaliśmy się do Libii, do Bejrutu albo do Trypolis, tam znajdowaliśmy statki handlowe płynące do Europy. Mnie w powrocie pomógł Wahib, syn Zahiba, który wybrał się ze mną w długą podróż do Trypolis, pomógł znaleźć okręt, wyposażył na drogę i wrócił dopiero wówczas, kiedy statek zniknął za horyzontem.
– To nie koniec darów – powiedział mi wówczas – za to, że nas ocaliłaś, będę modlił się za ciebie do końca życia. A jeśli kiedyś pojawię się w Europie, spodziewaj się ode mnie darów.

***

Historia opowiedziana przez panią Malinowską zrobiła na mnie takie wrażenie, że musiałem ją sobie na spokojnie przetrawić. Zawsze najlepiej myślało mi się przy spokojnej muzyce, podszedłem więc do półki z moją kolekcją płyt kompaktowych. Wybrałem Popular problems Leonarda Cohena, bo do tego, o czym miałem zamiar rozmyślać wyjątkowo pasował mi pochodzący z tej płyty utwór Almost like the blues. Włączyłem wieżę. W głośnikach rozległ się głos spikera, na antenie wczoraj przeze mnie słuchanej stacji radiowej trwał właśnie serwis informacyjny:
– … do wysadzenia Kremla przyznała się syryjska organizacja _Turath Almaeiz_…

***

1524 słowa

***

#naopowiesci
#zafirewallem
moll

@George_Stark wystarczająco blisko

splash545

@George_Stark świetne połączenie tematu tej edycji z gatunkiem i wstępem edycji poprzedniej. Muszę pochwalić za sposób prowadzenia narracji i budowanie napięcia, czytało mi się bardzo przyjemnie. Najbardziej podobała mi się początkowa sytuacja w jakiej znalazł się bohater i jego absurdalne rozważania z nią związane. No i ta Syria zamiast Syberii i wysadzenie Kremla też super.

Wrzoo

@George_Stark Świetne, kompletnie się nie spodziewałam - ani reakcji pani Malinowskiej, ani samego rogu

Zaloguj się aby komentować

Wszystkie rodzaje dna

Technicy obecni na miejscu już od jakiegoś uwijali się w pocie czoła, kiedy na scenę wkroczył as miejscowego wydziału kryminalnego, kapitan Plusk. Z grubsza zlustrował wzrokiem pokój w którym znaleziono denata po czym bez zwłoki czujnym spojrzeniem obrzucił zwłoki.

Mężczyzna zdecydowanie nie żył. Co więcej: nie żył już od jakiegoś czasu. Świadczył o tym przede wszystkim wygląd ciała: zsiniałe usta i widoczne plamy opadowe. Plusk był na tyle doświadczonym śledczym, że w tym zakresie nie potrzebował czekać na opinię lekarza. Sam potrafił stwierdzić pewne fakty. Pozwalało mu to nie tracić czasu i rozpoczynać śledztwa natychmiast po przybyciu, co nie pozostawało z kolei bez wpływu na jego wyjątkową skuteczność.

– „Ofiara nie jest w stanie udzielić żadnych użytecznych informacji, wobec czego należy przyjąć metodę dedukcyjną” – skonstatował detektyw. Wrócił do oględzin miejsca zbrodni. Pokój w mieszkaniu położonym na trzecim piętrze bloku na jednym z osiedli Mińska Mazowieckiego nie odbiegałby może aranżem od innych, znajdujących się na wyższym bądź niższym piętrze, a może nawet i w sąsiednim budynku, gdyby nie wiszące na ścianie ogromne łopaty łosia.

– „Ciekawe czy to on, czy może raczej to jego żona?” – pomyślał Plusk przyglądając się porożu. Ta myśl niespodziewanie wybiła go z rytmu. Przypomniał sobie wówczas o własnej, byłej już żonie. Życie Pluska sypało się bowiem wówczas na wszystkich frontach.

***

Wszystko zaczęło się poza domem. Zaczęło się w pracy. Pewnego dnia partner Pluska, jego przyjaciel, a może nawet ktoś więcej, ktoś w rodzaju przyszywanego brata, człowiek z którym od początku ramię wspinali się po szczeblach kariery zawodowej, zaczynając nawet nie od szkoły oficerskiej w Szczytnie, ale już od szkoły podstawowej w Szydłowcu, gdzie wspólnie rozwiązali zagadkę zaginionych dzienników lekcyjnych, oświadczył wchodząc do gabinetu:
– Odchodzę.
– Gdzie? – zapytał Plusk.
– Do konkurencji – powiedział Jerzy Ostrowski, tak bowiem się partner Pluska nazywał.
Plusk o nic więcej nie pytał. Nie próbował nawet zgadywać czy Ostrowskiemu chodzi o CBA, CBŚ, ABW czy może o jakąś jeszcze inną tajną organizację, której akronimu mógł nawet nie znać. Wiedział, że ten etap kariery, który właśnie osiągnął Jerzy objęty jest już tajemnicą. Że na tym etapie nie ma się już przyjaciół i nie mówi się o tym, co w pracy. Zresztą, kiedy człowiek poświęca się takiej służbie, w jego życiu przestaje istnieć cokolwiek innego poza pracą – nie ma się czasu wolnego, nie ma się znajomych. Wszystko staje się tajne. Plusk wiedział też że Jerzy jest człowiekiem ambitnym. Ambitniejszym – jak się okazało – nawet od niego. Komenda Miejsca Policji w Mińsku Mazowieckim była dla Ostrowskiego tylko kolejnym przystankiem na drodze do wielkiej kariery.

A przecież z Pluskiem kiedyś było podobnie. Być może dalej podążałby wraz ze swoim partnerem w górę tymi kuszącymi schodami, które prowadziły do Komendy Głównej Policji, a – kto wie? – może i jeszcze wyżej? Może nawet aż do Ministerstwa Sprawiedliwości? Na drodze stanęła mu jednak kobieta. Kobieta, która najpierw stała się jego dziewczyną, później narzeczoną, następnie żoną, a wszystko to tylko po to, żeby dziś być dla niego byłą żoną i źródłem większości jego utrapień.

Odejście ze służby Ostrowskiego wpłynęło na Pluska bardziej niż mógłby wcześniej przypuszczać. Został mu co prawda przydzielony jakiś szczyl, świeżo po szkole oficerskiej.
– „Czego oni ich tam teraz uczą?!” – zastanawiał się kapitan, kiedy młody nie potrafił rozwiązać najprostszej sprawy, w której należało wykazać się myśleniem wykraczającym choć odrobinę poza zalgorytmizowane metody opisane w policyjnych podręcznikach. Przyzwyczajony do długich i burzliwych dyskusji z Ostrowskim, Plusk musiał nauczyć się nowych metod samodzielnej pracy. Brał wówczas karabin, który przewieszał przez ramię i spacerował po przyległym do budynku komisariatu ogródku, w którym zajadał się papierówkami. Zjadał ich ogromne ilości, a długie spacery, które uprawiał dynamicznym, marszowym krokiem, powodowały obijanie się jabłek w żołądku oficera. Obite w ten sposób owoce fermentowały, co stało się przyczyną alkoholizmu w który popadł Plusk.

Stąd prosta już droga poprowadziła Pluska wprost na dno. Odeszła od niego żona, zabierając przy okazji wszystkie pająki jakie udało im się zgromadzić przez te lata w miarę spokojnego pożycia. Jako oficer policji nie miał przyjaciół poza branżą – nikt w końcu nie ufa policjantom, każdy ma przecież mniejsze bądź większe grzeszki na sumieniu. W pracy Plusk przez swoją przenikliwość i rozliczne sukcesy budził zawiść, więc – chociaż był szanowany – nie udało mu się nawiązać bliższych relacji z żadnym ze współpracowników. Może poza Ostrowskim, który był równie wybitny jak on, ale Ostrowski przecież odszedł ze służby. Plusk na równi zatopił się wówczas tak w pracy, jak i w alkoholu.

***

– Ma pan już jakieś pomysły, kapitanie? – z zamyślenia wyrwało Pluska pytanie zadane przez jednego z techników.
– To Jerzy Ostrowski – odpowiedział Plusk.
– Skąd pan to wie?!
– Przy ciele leży teczka z jego nazwiskiem.

***

– Zdradziła cię dna.
– Chyba zdradziło – oburzył się Jerzy, który zawsze był purystą w sprawach językowych. – Mówi się raczej „to DNA”. Co, swoją drogą, jest jakimś dziwnym uzusem, bo przecież ten skrót oznacza „kwas dezoksyrybonukleinowy”. Kwas, który niewątpliwie jest przecież rodzaju męskiego. Idąc więc tym tokiem myślenia, a więc kierując się logiką, poprawnie powinno się raczej mówić „ten DNA”.
– Ta dna. – z naciskiem powiedział Kapitan Plusk, który obstawał przy swoim zdaniu. Na potwierdzenie swojego stanowiska położył przed podejrzanym znalezioną przy denacie teczkę.
– Moje skierowanie! – wykrzyknął Jerzy. – Ty! Faktycznie gdzieś mi się zapodziało. Szukałem go wszędzie. Byłem ostatnio u lekarza, i wiesz, podejrzewają u mnie dnę moczanową. Kazali mi zrobić jakieś badania. – Jerzy zastanowił się przez chwilę. – I tak, masz racę. W tym przypadku faktycznie należałoby powiedzieć „ta dna”. W każdym razie: dzięki Plusk!
Jerzy wyciągnął rękę w kierunku teczki, ale jego były partner natychmiast odsunął ją poza jego zasięg.
– Wiesz gdzie ją znalazłem? – zapytał.
– Domyślam się. No cóż, Plusk. Tym razem okazałeś się ode mnie sprytniejszy.
Na chwilę w pokoju zapadła cisza, po czym Jerzy kontynuował:
– Ile za to dostanę? Z dobrym papugą to pewnie nie więcej niż piętnastaka? Po siedmiu, może dziewięciu powinienem wyjść za dobre sprawowanie. Termin mam na 2034. To chyba uda mi się zdążyć?

***

963 słowa (według LibreOffice Writer)

***

#zafirewallem
#naopowiesci
Wrzoo

@George_Stark Podoba mi się, że Plusk "ma racę". Od razu go sobie wyobraziłam jako kibola.

A tak na poważnie, to wciągnęło! "Że na tym etapie nie ma się już przyjaciół i nie mówi się o tym, co w pracy." - to jest bardzo dobre zdanie, świetnie podsumowałeś znaczenie tego awansu w tak prosty sposób.

splash545

@George_Stark bardzo mi miło i się czytało też miło. Szydłowiec, papierówki(powodem alkoholizmu xd) i nawiązanie do łopatowego kolegi z Mińska Mazowieckiego - nawiązania prima sort. Tak w ogóle to tytuł bardzo mi się spodobał. A i jeszcze to końcowe skierowanie. W każdym razie uśmiałem się przy czytaniu.

splash545

A tak w ogóle to jestem z żoną ugdany, że w razie rozwodu to pająki biorę ja a żona bierze psa

Zaloguj się aby komentować

Coś nie widzę dzisiejszego #naczteryrymy
Jak nikt nie chce, to tylko głupi by nie dodał wpisu.

Temat: Krótka drzemka w nocnym
Rymy: chwilę - milę - wysiadka - wpadka

Zasady:

- Układamy cztery wersy, lub wielokrotność jeśli ktoś ma ochotę.
- Każdy wers musi kończyć słowem zadanym przez OPa dokładnie w tej kolejności, która jest we wpisie.
- Rymowanka powinna, przynajmniej luźno, nawiązywać do tematu zadanego przez OPa.
- Zwycięża osoba, która kolejnego dnia do godziny 20 zdobędzie najwięcej piorunów.
- W nagrodę wymyśla nowe zadanie, czyli temat oraz rymy i publikuje do godz 21 nowy wpis

#poezja #tworczoscwlasna #zafirewallem #naczteryrymy
bb9524d1-1582-417e-bae0-be41a819bffc
jakibytulogin

Impra trwała ciut i chwilę,

We krwi ponad dwa promile.

Zaraz nocny i wysiadka.

Już zajezdnia? Ale wpadka!

Dziwen

Mówię - wytrzymam jeszcze krótką chwilę,

bez gumy pojadę i ostatki nam umilę...

Trochę zaspałem, gdy krzyczała - Wysiadka!

Teraz test pozytywny, zdarzyła się wpadka.


Nie wiem jak to powiązać z nocnym, ale jak ten Łosoś płynę pod prąd. ༼ ͡° ͜ʖ ͡° ༽

PaczamTylko

Nikt nie zobaczy, tylko na chwilę

ręką w spodniach, podróż sobie umilę

krzyczy kierowca - zboczeńcu wysiadka!

chyba mi się przysnęło, taka to wpadka

Zaloguj się aby komentować

Przekroczenie osnowy

"Dziś krok jego milami mierzony,
niegdyś ruch w ogóle tracony.
Myślałem że całun więzieniem,
ułuda to straszna, mylona z karceniem.

Miejsca brak i strachu mniej,
cienką błonę, co kryła wieki rozciąć już czas.
Wylewa się, lecz co? Soki to dziejów; zmieszanie z błotem i marzeniem.

Pośród czucia rośnie, na radarze ciała i umysłu stoi uparcie, wiatrem chęci i pragnień okolicy smagany,
nieustępliwy, bo bóg? czy demon?
Z zamiarami nie poznanymi, z szufladami pełnymi ciepła i złorzeczeń straszliwych."

#tworczoscwlasna #zafirewallem #glosotchlani
splash545

@Szlachetkin_Szalony Dobry, mroczny klimat. A

może byś wziął udział w tej edycji #naopowiesci ? Temat wydaje się w sam raz dla Ciebie

Zaloguj się aby komentować

VII edycja konkursu #naopowiesci

Dziękuję bardzo za docenienie mojego nieposzanowania zasad. Cieszy mnie to ponieważ przy kluczykach od samochodu mam breloczek z symbolem anarchii , oraz dlatego, że mam kilka pomysłów na dosyć sztampowe edycje opowieściowego konkursu. Trochę nie mogłem się się zdecydować, który pomysł wybrać ale biorąc pod uwagę, że może gatunek skłoni jednego kawiarenkowicza do wzięcia udziału w konkursie. To chciałbym zaprezentować przed Państwem takie zadanie VII edycji konkursu naopowiesci:

Temat: zwłoki 

Kategoria: kryminał 

Liczba słów: 800 - 2500

Termin: 01.09.2024

Tu chciałem się odnieść do tematu o tym jak można go ugryźć ale... czy to jest sens? No właśnie! Liczę więc na Waszą kreatywność i wiem, że ugryziecie tego truposza z wielu różnych stron! Dobrej zabawy!

Kwestia organizacyjna czyli zasady:

Standardowe - zadający konkurs może ogłosić wygranego według własnego widzimisię oraz zmienić kryterium oceniania w dowolnym momencie.
Zwycięzcą zostanie osoba, której opowiadanie zdobędzie największą ilość piorunów i w nagrodę będzie miała zaszczyt ogłoszenia następnego zadania.
Za każde 100 słów poniżej lub powyżej zadanego limitu - 1 punkt.
Za znaczne rozminięcie się z tematem - 5 punktów.

Proszę więc bez zwłoki brać się za pisanie!
#zafirewallem #naopowiesci #tworczoscwlasna
9ba8ce1c-6a59-4e81-9a4a-c4acc51f9520
bojowonastawionaowca

@splash545 "Tu chciałem się odnieść do tematu o tym jak można go ugryźć" czemu chcesz ugryźć zwłoki?

entropy_


Mam już coś na myśli xDDD

splash545

@moderacja_sie_nie_myje a może w takim konkursie byś coś napisał? Temat wydaje mi się, że odpowiedni dla Ciebie

Zaloguj się aby komentować

No dobrze.

Zszedłem w piątek z poetyckiego Parnasu przekazując obowiązki organizacyjne w innej naszej zabawie, więc niedziela będzie już zupełnie prozaiczna. A będzie prozaiczna z tego względu, że nadszedł czas ażeby podsumować VI edycję konkursu #naopowiesci , która przez ostatnie dwa tygodnie trwała w kawiarence #zafirewallem , a więc konkursu prozatorskiego.

W tym wspomnianym wyżej okresie zajmowaliśmy się obyczajowością kóz, zgodnie z zadaniem, które zaproponowałem we wpisie otwierającym kończącą się właśnie edycję.

Do konkursu przystąpiło pięć osób (w tym jedna rzutem na taśmę) zgłaszając pięć opowiadań (w sumie pięć, czyli każdy po jednym). A oto i (w kolejności chronologicznej) nadesłane prace:

Doktor Koziełło autorstwa @George_Stark ;
Pan Szczepan autorstwa @moll ;
Przepychacze i podgrzewacze autorstwa @Wrzoo ;
Pożeraczka autorstwa @splash545 ;
Opowiadanie bez tytułu autorstwa @KatieWee .

***

Skandalem (ale jakże cieszącym!) jest skala nieposzanowania zasad przez uczestników tej edycji konkursu! Dwa tylko opowiadania spełniły, niewygórowane przecież, wymagania formalne dotyczące objętości napisanej pracy! Były to:

Doktor Koziełło autorstwa @George_Stark –1020 słów;
oraz Pan Szczepan autorstwa @moll – 1462 słowa (o ile dobrze policzyła, bo nie sprawdzałem).

Pozostałe trzy opowiadania (a więc 60% nadesłanch prac, czyli większość) objętościowo znalazły się poza określonymi granicami. I tak:

Przepychacze i podgrzewacze autorstwa @Wrzoo , które składa się z 2010 słów (10 ponad normę);
Pożeraczka autorstwa @splash545 , które składa się z 646 słów (254 słowa poniżej normy);
Opowiadanie bez tytułu autorstwa @KatieWee , które składa się z 709 słów (191 słów poniżej normy).

***

Wobec powyższego, aby docenić nonszalancję i nonkonformizm, w tej edycji postanowiłem nagrodzić autora, który najlekcej sobie poważył zasady i w ten oto sposób zwycięzcą VI edycji konkursu #naopowiesci zostaje @splash545 ! Gratuluję serdecznie!

#podsumowanienaopowiesci
moll

@George_Stark rozstrzygnięcie zaskakujące jak koza


@splash545 - gratulacje!

Wrzoo

@George_Stark Ej, mi jakoś inaczej słowa liczy. xD Liczyłeś razem ze wstępem i tagami?

87287879-9d5a-4783-a7bc-1cbc66c4befe

Zaloguj się aby komentować

"Jak opowiadanie obyczajowe, to romans. Jak koza, to szatan. Jasne? Jasne." - tak napisała @Wrzoo , więc ja od razu pomyślałam sobie "o nie! @Wrzoo ma dokładnie ten sam pomysł co ja i napisała szybciej, ojej, co teraz!" A po chwili okazało się, że owszem, Wrzoo napisała o kozie i szatanie, ale miała zupełnie inne skojarzenia niż ja, bo dla mnie szatan to Szatan z siódmej klasy Kornela Makuszyńskiego, a koza to Wanda, bratanica profesora Gąsowskiego, która jak to kozy gania za fatałaszkami i rozkochuje w sobie chłopców Nawiązując do twórczości pana Makuszyńskiego stworzyłam następujący obrazek:

Kiedy mijałem wczoraj drzwi do mieszkania sąsiadki zobaczyłem przywiązaną do ich klamki kozę. Koza, jak to kozy mają w zwyczaju, patrzyła na mnie wielkimi oczami, lecz całkowicie wbrew zwyczajom swojego gatunku odezwała się cichutkim głosem:
-Czy mógłby pan mnie odwiązać?
Koza miała jasne włosy i oczy, które kolor pożyczyły chyba od nieba w letni poranek. Znałem tę dziewczynę doskonale z opowieści mojej kochanej sąsiadki:
-Ta koza, moja siostrzenica, to nic tylko wiersze by pisała, ślipi nad tymi swoimi papierami od rana do późnej nocy i tylko naftę wypala! Skaranie boskie z tą dziewczyną ma moja siostra! - tak mówiła o swojej siostrzenicy pani Grabowska, moja sąsiadka. Odpowiadałem grzecznie, że siostrzenica pewnie ma talent i sąsiadka powinna być dumna, ale pani Grabowska uważała pisanie wierszy za najgorsze zło i przyczynę wszelkich nieszczęść. Nie spodziewałem się jednak, że przywiąże swoją siostrzenicę do klamki i zostawi ją na korytarzu. Odwiązując miłą panienkę starałem się pocieszyć ją i wybadać czy potrzebuje dalszej pomocy.
-Dziękuję panu…
-Ale dlaczego szanowna ciocia wystawiła panią za drzwi? - zapytałem nie mogąc zrozumieć co kierowało starszą panią - Cóż ją przywiodło do takiego pomysłu?!
-Och, ciocia, jak pan pewnie wie, jest nieco oryginalna… Uznała, że na tym postronku nieco zmądrzeję. Przyjechałam do cioci na jakiś czas pomóc trochę, bo teraz na uniwersytecie mamy wakacje. Ciocia uznała, że jak zwiąże mi ręce to nie będę pisała, a jak wystawi mnie za drzwi to będę bezpieczniejsza niż w domu, no i Andzia mnie nie odwiąże, bo ma przykazane, żeby jak cioci nie ma to nie wyściubiać nosa za próg…
-No i jak, wybiła sobie pani z głowy to pisanie? - zapytałem.
-Chyba niezbyt, właśnie zastanawiałam się jak to zdarzenie wykorzystać w nowym opowiadaniu - panienka roześmiała się, a jej perlisty śmiech rozbrzmiał cudownie wesoło w ponurym korytarzu na trzecim piętrze warszawskiej kamienicy.
Szanowna cioteczka przywiązawszy kozę do klamki udała się z koszem w ręku na targ po zakupy, nie ufając w tym względzie ani siostrzenicy, ani służącej Andzi.
Poprosiłem stróżkę, aby otworzyła drzwi do mieszkania młodej kozie i zostawiłem ją aby w spokoju ochłonęła. 

Zdążyłem już zapomnieć o całej tej historii, gdy późnym wieczorem usłyszałem cichutkie pukanie do drzwi. W progu stała koza, która w zaczerwienionych oczach miała strach.
-Bo wie pan… - zaczęła, - ciocia jeszcze nie wróciła, minęło już tyle godzin… Andzia ma wychodne, a ja nie wiem co robić i czuję się taka samotna…
O, serce męskie zawsze, ale to zawsze zareaguje na "jestem taka samotna" wypowiedziane takim cichutkim i miękkim głosikiem! Nie inaczej było z moim!
Zakrzątnąłem się wokół mego gościa, przepraszając jednocześnie za kawalerski nieporządek. Koza z zachwytem podziwiała moje półki z książkami i co raz z jej ust wydzierały się "ochy" i "achy" gdy odkrywała liczne i miłe dedykacje, które wypisywali mi moi przyjaciele-poeci. Słowami ci mili wariaci szafowali bardzo szczodrze, bo to jedna z tych niewielu cudownych rzeczy, które można dostać na tym świecie za darmo - więc dedykacje te były często wierszowane, wielopiętrowe i dla postronnych oczu wydawały się zawiłe, tajemnicze i piękne.
Odprowadziłem miłą panienkę do mieszkania i ruszyłem na poszukiwanie szanownej cioci - odwiedziłem wszelkie miejsca prawdopodobne (targ, sklep kolonialny, cukiernia), mniej prawdopodobne (kawiarnia i handelek na rogu) i zupełnie nieprawdopodobne (gdzie owszem spotkałem kilka miłych osób, jednak żadna z nich nie była ciocią).
W poszukiwaniach swoich, które zbaczały coraz bardziej w stronę miejsc mało prawdopodobnych trafiłem w końcu do pewnej nieco tylko szemranej restauracji, gdzie tego dnia jeden z moich przyjaciół świętował właśnie wydanie nowego tomiku wierszy i doznałem wstrząsu! Co i raz ktoś z emfazą odczytywał co i lepsze kawałki z cieniutkiej książeczki, której okładkę zdobiły fantazyjnie malowane gwiazdozbiory. Jednak to nie widok przyjaciela tak mnie poruszył - w końcu w naszym mieście poezja aż buchała i widok kogoś kto właśnie wydał tomik wierszy był widokiem prawie że codziennym - ale to, że u jego boku, wpatrzona w niego z miłością tkwiła szanowna ciocia!
-Pani Grabowska, siostrzenica się zamartwia o panią! - rzuciłem gromko. Ciocia spojrzała na mnie oderwawszy wzrok na chwilę od poety cieszącego się tego dnia uwielbieniem kobiet.
-Taak? -zapytała. Och tak! - i rzuciła się do wyjścia. Pognałem za nią, unosząc ze sobą jej kosz pełen warzyw, z którym nie wiadomo jak trafiła w objęcia poety.
Biegłem za nią, a księżyc przyglądał się nam z dobrotliwym uśmiechem. Nie takie rzeczy już widział i nie takie jeszcze zobaczy.

#naopowiesci #zafirewallem #tworczoscwlasna
709 słów
Wrzoo

@KatieWee Chyba nigdy tego nie powiedziałam, ale uwielbiam Twój styl. Taki literaturetro, styl klasycznych lektur i książek dla młodzieży, niepodrabialny. Zawsze, gdy czytam Twoje opowiadania, mam ekspres do dziecięcych lat.

CzosnkowySmok

@KatieWee związana kobieta uratowana przez jej ideał mężczyzny... Ja chcę przeczytać tę drugą część historii...

splash545

@KatieWee ogólnie to nie moja bajka ale masz taki fajny styl pisania, że wciąga i przeczytałem z przyjemnością to opowiadanko i aż szkoda, że tak krótkie

Zaloguj się aby komentować

Dokładam swoją cegiełkę do akcji, żeby @CzosnkowySmok się musiał natrudzić z podsumowaniem #nasonety i wywołuję tu jedno zwierzę, a w sumie to i kilka.

Sonet do Owcy

Owco spójrz jutro niedziela 
Zamień się w Paulo Coelha 
Napisz wiersz co duszę scali
Zarób na nim kilka reali 

Owco pozwól bądź tak miły 
By wiersz raciczki nabazgroliły 
Marzeń nie bądź więc morderca 
Stwórz tego złotego cielca 

Bo jak nie - niech Łoś Cię jebie!
Wylądujesz w owczym niebie 
Wraz ze Smokiem zbierzemy kilku
Będziemy mówić Ci pupilku 
I się zdziwisz co Dziwen szykuje

Więc sonet napisz! Nie bądź chujem!

#zafirewallem #tworczoscwlasna
0313271e-1a2b-401b-947f-84f331fb8441
UmytaPacha

@splash545 xD

na miejscu owcy pokornie brałabym się za pisanie, tak szybcikiem już w sobotę

CzosnkowySmok

@splash545 żadnego powiadomienia nie dostałem...

Dziwen

@splash545 nie ma bata. On lubi moje wrzutki, niezależnie od poziomu @Dziwen . xD

Zaloguj się aby komentować

Dobry wieczór.
Podobno wygrałem ostatni odcinek #naczteryrymy . Pozwolę sobie zacytować wstęp piosenki Jaya Z Numb/Encore nagrywanej wspólnie z Linkin Park:
"Yeah, thank you, thank you, thank you".

A teraz przejdźmy do konkretów:
Rymujemy w tematyce NARKOBIZNES.
Grupa-Dupa-Lata-Adwokata.
Życzę powodzenia.

#zafirewallem #poezja #wiersze
emdet

Po osiedlu latała sobie ziomków grupa

Razem z ziomkami latała ziomka dupa

Teraz dupa już z ziomkami nie lata

Dupa siedzi w areszcie i szuka adwokata.

Piechur

W kajdankach na sali grupa

Deal nie siadł i teraz jest dupa

Lecz plotka po mieście już lata

Że boss opłacił im adwokata

splash545

Siwy z Łysym to już grupa

Od sterydów skłuta dupa

Koksu mieli na trzy lata

Dziś szukają adwokata

Zaloguj się aby komentować

Podpuszczony (albo zachęcony) przez kolegę @splash545 postanowiłem uprzyjemnić przyszły piątek koledze @CzosnkowySmok . On jeszcze nie wie jak wygląda zakończenie edycji z perspektywy prowadzącego! Z tego miejsca zachęcam również innych do wyjątkowo aktywnego udziału w tej edycji konkursu!

***

Jak smakuje zwycięstwo

Tak to już jest, że gdy otwierać
edycję nam przyjdzie, gdy wiersz wybierać,
do którego przez tydzień będziem rymowali,
to dobrze jest wówczas byśmy narzekali.

Zwycięstwo bowiem to zaszczyt jest miły
lecz i obowiązki się z nim pojawiły:
bo co powinien zrobić zwycięzca?
Pachę, by coś skrobnęła, zachęcać.
Użerać się z tymi, co nie chcą siebie
na podium widzieć – bo wolą na glebie.
Wreszcie, u prowadzonej edycji schyłku,
należy włożyć trochę wysiłku,
a schodzi, zanim się ją podsumuje.
A więc Ci, Smoku, raz jeszcze winszuję!

***

#nasonety
#zafirewallem

I wiersz di proposta
CzosnkowySmok

@George_Stark proszę o rozsadniejsze używanie tagu #nasonety

Natomiast bardzo ładna twórczość własna

Zaloguj się aby komentować

Ponieważ organizator XXXVIII edycji konkursu #nasonety nie zachował tradycji i nie narzeknął, zrobię to zatem za niego: ale dziś gorąco!

Bo faktycznie, gorąc dziś taki, że widzę tylko dwie możliwości: albo można wyjść na zewnątrz i umrzeć albo można też zostać i pisać wiersze. Wybrałem opcję drugą, niemniej jednak to opcja pierwsza zainspirowała mnie do napisania tego co poniżej. A więc, Panowie i Panie, oto:

***

Ostatnie pożegnanie

Ach, jakżeś kilometry pożerał!
Do setki z minuta – ale od zera.
A ileż to wespół żeśmy się nazwiedzali!
Choć i tak było, żeś wziął i nawalił.

A teraz tu stoisz: progi przegniły;
silnik już z nazwy, bowiem bez siły;
zresztą rozrusznik już cię nie rozkręca –
tak moja miłość umiera chłopięca.

A tu list przyszedł, co o potrzebie
że OC zapłacić muszę za ciebie
donosi. I tak to się zdarza już od lat kilku.

A więc żegnaj mi, mój automobilku!
Bo chociaż podle z decyzją się czuję,
to cóż mogę zrobić? Nic. Cię zezłomuję.

***

#zafirewallem

I wpis z utworem di proposta .
splash545

@George_Stark wzruszający. A @CzosnkowySmok za ten brak narzeku czeka kara bo wyjątkowo płodna edycja już jest w tym momencie to będzie miał roboty przy podsumowaniu. Mógłbyś jeszcze mu tam kilka sonetów dołożyć to następnym razem będzie pamiętał, że lepiej dochować tradycji i narzeknąć

Zaloguj się aby komentować

#naczteryrymy #zafirewallem #poezjawatpliwa

Wygrałem wczoraj smutną poezję. Zawsze mówiłem, że częste i bolesne rozstania kiedyś okażą się przydatne...

To dziś może:

Temat : Przygody polonautów*

Różaniec
Kaganiec
Pszenica
Kłonica

*"Często słyszymy, że poleciał w kosmos taki to a taki astronauta, lub kosmonauta. Jaka jest między nimi różnica? Czym się różni kosmonauta od astronauty? Właściwie nie ma żadnej, chociaż jest jedna, niewielka. 
I astronauta i kosmonauta mają te same zadania, często nawet lecą w kosmos w jednym pojeździe. Nazwy ich zawodów są synonimami i nazywają się różnie, w zależności od krajów, w których zamieszkują, czyli mają wymiar polityczny.
Obie nazwy składają się z dwóch członów, z których ten drugi: nauta pochodzi od greckiego słowa: naútēs (ναύτης), czyli żeglarz i odpowiednio: kosmos (κόσμος) lub ástron (ἄστρον), czyli gwiazda.
Amerykanie i cały zachodni świat (nazewnictwo ustalono w połowie XX wieku) mają astronautów, a dawny ZSRR wraz ze swoimi byłymi sojusznikami, również obecna Rosja-kosmonautów. Do tych dwóch nazw dołączyła trzecia: tajkonauta, która dotyczy tylko i wyłącznie Chińczyków. Kiedyś użyta w formie żartobliwej, jednak powoli się przyjmuje".

Społeczność jest, tagi są.. Jeszcze to ctr+V:

  • Układamy cztery wersy, lub wielokrotność jeśli ktoś ma ochotę.
  • Każdy wers musi kończyć słowem zadanym przez OPa dokładnie w tej kolejności, która jest we wpisie.
  • Rymowanka powinna, przynajmniej luźno, nawiązywać do tematu zadanego przez OPa.
  • Zwycięża osoba, która kolejnego dnia do godziny 20 zdobędzie najwięcej piorunów. W nagrodę wymyśla nowe zadanie czyli temat oraz rymy i publikuje do godz 21 nowy wpis.

Ja nie piszę.. Powodzenia!
CzosnkowySmok

Między miedzami


Ostro chłoszcze ten różaniec 

Okrzyk mdły jest przez kaganiec 

Skrywa dwoje ich pszenica

Erotyczna ta kłonica

PaczamTylko

Kłonica wystartowała


W rękawicy skafandra trzyma różaniec

Polonauta zrywa grawitacji kaganiec

chmury rozstąpiają się niczym pszenica

tak oto wyrusza na Marsa misja "Kłonica"

MrGerwant

W miejscowości Kłonica

Gdzie złoci się latem pszenica

Ojciec Rydzyk stary

Przeszedł kryzys wiary

Rzucił na ziemię różaniec

Założył stringi i kaganiec

I ku zdumieniu wszystkich

Z gejami wymieniał uściski

Zaloguj się aby komentować

RESET

Skąd się wzięła pustka
Choć pełne kieszenie
Skąd się pojawiło
Wewnętrzne więzienie
Chociaż wszędzie wokół
Przyjazne są twarze
O samotnej chwili
Tak usilnie marzę
Wystarczyłby tydzień
Gdzieś poza wszystkimi
By odnależć siebie
Tęsknić za bliskimi
Nie wiem skąd te myśli
Co ciągle wracają
A tak destrukcyjny
Wpływ na życie mają
Nie jest wcale łatwe
Życie samotnika
Który mimowolnie
Wciąż kogoś spotyka
Dajcie chociaż tydzień
Z własnymi myślami
Umysł zresetuję
Zatęsknię za Wami

#zafirewallem #poezja #przesranetworzycjakcorytrevor

Zaloguj się aby komentować