128 + 1 = 129
Tytuł: Chłopi
Autor: Władysław Stanisław Reymont
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10
#bookmeter
Drugi człowiek jest taki, że z jenszego la samej ino uciechy pasy by darł.
Najpierw o książce. Jest długa i choć wspaniale napisana, to momentami czyta się ją ciężko. Bo, takie miałem wrażenie, ta książka nie jest typowa. Akcji w niej mało, nie ma też jakichś spektakularnych wydarzeń (choć spektakularność zawsze przecież zależy od punktu odniesienia i, co potrafię zrozumieć, dla bohaterów wiele spektakularnych rzeczy w ciągu tego roku, o którym to pan Reymont raczył napisać, jednak się wydarzyło), a jednak chętnie wracałem do wsi Lipce. Dlaczego? Wydaje mi się, że przyczyną było to w jaki sposób autor oddał klimat wsi, który w jakiś sposób jest mi bliski. Ale o tym później, w dziale „przemyślenia okołoksiążkowe”, po kilku zdaniach na temat samych
Chłopów.
Czyli, po wstępie, naprawdę teraz do książki. O czym są
Chłopi? No o chłopach. Pan Reymont przedstawia na przestrzeni czterech pór roku obraz życia we wsi, której nadał nazwę Lipce. Już od samego początku czytelnik może się spodziewać, że nie będzie to lektura dynamiczna, ale raczej powolna, choć w żadnym wypadku. Żadna tam
wsi spokojna, wsi wesoła, jak u pana Kochanowskiego, ale raczej naturalistyczny wręcz obraz tego, jak wyglądało wiejskie życie na przełomie XIX i XX wieku. A nie wyglądało ono różowo. Była bieda, było traktowanie chłopa przez dziedzica jako kogoś gorszego, były wreszcie wewnątrzwsiowe zatargi między mieszkańcami Lipiec. Te ostatnie były dla mnie jedną z większych wartości tej powieści.
Z tymi zatargami pięknie został przedstawiony dość brzydki obraz ludzkiej natury, i to jeszcze tej nie wygładzonej, nawet z zewnątrz i na pozór, przez miejski
bon-ton. Piękna w tym przedstawieniu była dla mnie trafność i obrazowość opisywanych postaw, tej całej zawiści, interesowności, egoizmu, małostkowości, które z niektórych (a w zasadzie z większości) bohaterów wręcz się wylewały. Te opisy kalkulacji prowadzonych przed ślubem, zapalczywości w gniewie, czy wręcz „polowania na czarownice” (bo czy Magda nie robiła tego samego co i Jagna?; ale jej się upiekło), kiedy to lud potrzebował jakiejś ofiary? Nie prawdę pisał pan Sapkowski o tym, że ludzie potrzebują potworów, bo wtedy sami sobie wydają się mniej potworni? A jeśli nie ma akurat w okolicy żadnego potwora, to zawsze przecież można znaleźć sobie kogoś, kto, nawet jeśli robi to samo w zasadzie co i ja, to jest ode mnie gorszy. Głównie dlatego, że nie jest mną. No i ja wtedy czuję się nieco lepiej.
W ogóle bohaterowie tej powieści to ciekawe postaci. Trochę jak w
Kubusiu Puchatku, każda z nich reprezentuje jakąś wadę, choć akurat w sposób znacznie mniej uroczy niż u pana A. A. Milne’a. Z drugiej jednak strony, tutaj pewnie się powtórzę, nadaje im to prawdziwości. I może to właśnie z powodu tych wad całkiem łatwo było mi z tymi postaciami w jakimś stopniu sympatyzować?
Kapitalną sprawą w
Chłopach jest język, jakim ta powieść została napisana. Ludowość jest jedną z rzeczy, którą w literaturze uwielbiam, a tutaj w języku objawia się ona z każdym niemal zdaniem. Mało tego! Oprócz osi fabularnej, oprócz postaci, czytelnik dostaje od pana Reymonta mnóstwo opisów, czasami bardzo dokładnych i szczegółowych, tak wiejskich zwyczajów, jak i przyrody, a nawet prac w polu czy przy obejściu. Mnie się to podobało. Jedno, co mnie zdziwiło, to nierówność tych opisów. Tak jak wesele Macieja Boryny czy wieczerza wigilijna opisane są dokładnie, tak inne wydarzenia opisane są trochę po łebkach. Czy wynika to z tego, że na wsi tamtych czasów przywiązywano do jednych większą wagę niż do drugich, czy też z tego, że tak się autorowi napisało, to nie mam pojęcia, ale te nierówności trochę mnie dziwiły, a i zgrzyt w odbiorze powodowały.
Jeśli już zacząłem narzekać, to trochę o minusach. Tak, jak pan Reymont z jednej strony potrafił kapitalnie opisać niektóre wydarzenia (ślub Macieja Boryny czy jego wyjście na „siew”), tak mnogość wielokropków i przysłówków raziła w oczy i mnie przeszkadzała w odbiorze. W odbiorze przeszkadzała mi jeszcze jedna rzecz. Czytałem bowiem wydanie dostępne na stronie
Wolnych Lektur i, jak często bywa przy okazji tych ich wydań, porażająca była liczba przypisów do tego tekstu. Tym razem nie prowadziłem statystyk, więc nie wiem, które słowo było tłumaczone najczęściej wśród 3556(!) przypisów (na 1150 stron książki), ale niektóre tłumaczone były kilkukrotnie, a czasem (co w przypadku
Wolnych Lektur nie jest już dla mnie żadnym zaskoczeniem) dwa razy z rzędu po to, żeby później przez kilkaset stron to słowo nie było tłumaczone ani razu.
Czy poleciłbym tę książkę? Nie, bo książek raczej nie polecam. Wiadomo, każdy ma inny gust i nie każdemu będzie się to samo podobać. Ale mnie akurat
Chłopi całkiem się podobali, choć, w moim prywatnym "rankingu", nie uznaję ich za książę jakoś wybitną.
***
Ja mam jeszcze takie pytanie do Tagowiczów Szanownych na koniec. Nie dałem tej książce oceny, bo zawsze mam problem z wybraniem odpowiedniego numerka. Czy komuś będzie przeszkadzać, jeśli o książkach będę sobie pisał od czasu do czasu, zwiększał ten licznik, ale jednak wstrzymywał się z dawaniem ocen? Dla mnie opis ma dużo większą wartość. No ale, jeśli ktoś będzie chciał jakieś statystki robić, to może te oceny mu się przydadzą?
EDIT: No dobra, będę dodawał oceny.