#afryka
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Tytuł: Afryka to nie państwo
Autor: Dipo Faloyin
Kategoria: reportaż
Wydawnictwo: Wydawnictwo Literackie
Liczba stron: 384
Ocena: 7/10
Lekka i przyjemna książka, której celem jest pokazanie, że Afryka to ogromny i bardzo zróżnicowany kontynent. Autor prezentuje wyrywki najnowszej historii niektórych afrykańskich państw, ich kultury, problemów, z którymi się mierzą, sukcesów, które osiągają. Nie jest to żadne solidne, obiektywne opracowanie, autor raczej skupia się na pozytywnych historiach, ale nie tylko.
Dzieli się też refleksjami i przykładami jaką krzywdę potrafi robić zachodnia popkultura czy nawet organizacje niosące pomoc, które wbijają nam do głów obraz Afryki pełnej czarnych, głodnych dzieci uciekających przed lwami. Autor nie podważa sensu pomocy humanitarnej dla wielu regionów, ale zauważa na przykład, że niektóre z nich wolałby promocję lokalnej turystki i biznesu zamiast zbiórek.
Niektóre historie bardzo ciekawe, inne mniej, ale czyta się dobrze.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #afryka
Zaloguj się aby komentować
To zaskakujące, że tak niewinne pytanie zadaje brutalny dyktator rozwrzeszczanemu tłumowi czterdzieści dwa lata po tym, jak zaprowadził w kraju swoje okrutne rządy. Brak jakiejkolwiek samoświadomości słychać właściwie w każdej sylabie.
Jedynym usprawiedliwieniem dla Mu’ammar al-Kaddafiego jest to, że zadając je, był w stanie paniki. Jego wrogowie – ludzie w rodzaju tych, których bezlitośnie mordował w swoich najlepszych latach za choćby samą myśl, że mogliby podnieść na niego rękę; tych, którym kiedyś nawet nie przyszłoby do głowy, żeby spojrzeć mu w oczy, a co dopiero dotknąć niegodną dłonią zwykłego śmiertelnika jego boskiej powłoki – w końcu go osaczyli. Jego los zależał teraz od kogoś innego.
Mając zaledwie dwadzieścia siedem lat, w 1969 roku doszedł do władzy po bezkrwawym zamachu stanu. Ostatniego libijskiego monarchę zastąpił chłopiec, który z całą pewnością widział siebie jako króla. Kaddafi przejął kraj, stojąc na czele grupki niższych oficerów – przekonał ich, żeby przekroczyli swoje uprawnienia i zagarnęli wszystko. Zanim ktokolwiek zdołał się zastanowić, jak mu się to udało, on już siedział na tronie, na którym miał spędzić resztę życia.
Fundamentem, dzięki któremu Kaddafi utrzymywał się przy władzy, było połączenie kultu, chaosu i okrucieństwa. Głównie okrucieństwa.
Zasklepił się w środku własnego mitu o swojej nadprzyrodzonej mocy i prowadzącej go wyższej filozoficznej sile. „Jestem chwałą, której Libia nie może pozwolić odejść i której Libijczycy nie mogą pozwolić odejść, ani naród arabski, ani naród islamski, ani Afryka, ani Ameryka Łacińska”, oświadczył kiedyś Kaddafi. Wydał swoje przemyślenia na temat rządów w formie zwoju zatytułowanego Zielona książeczka i była to lektura obowiązkowo czytana w szkole. Kaddafi uważał, że jego oryginalna filozofia opiera się na rozwijaniu wyższej teorii, ponad socjalizmem i kapitalizmem, budowanej wokół „siły ludu”.
Przekonany o swojej wielkiej chwale, śnił o zjednoczeniu kontynentu pod jednym panowaniem: jego własnym. Kaddafi marzył o tym, że pewnego dnia stanie na czele „Stanów Zjednoczonych Afryki”, i rozpaczliwie pragnął, by kontynent obdarzył go najwyższym tytułem Króla Królów Afryki.
Jego chaotyczność oraz nieprzewidywalność pomagały mu wzmocnić żelazny uścisk, w którym trzymał Libię. Pułkownik najlepiej wykonywał swoją robotę, kiedy wszystko wokół niego wymykało się spod kontroli; naród wiecznie był oślepiony, a on zawsze pozostawał w oku wzbudzanego przez siebie cyklonu.
Ludność Libii, licząca około pięciu milionów, powinna była opływać w bogactwa pochodzące z eksportu ropy, ale gdzie się podziewały te pieniądze, stanowiło nierozwiązaną zagadkę, prawdopodobnie rozpływały się gdzieś pomiędzy jego prywatną kieszenią a niebywale kosztownymi bezmyślnymi projektami. Jednocześnie sprowadził na swoich rodaków finansową katastrofę, w jednej chwili ogłaszając, że nie ma żadnego powodu, aby Libijczycy mieli na koncie więcej niż trzy tysiące dolarów. Wszystko ponad to, był o tym przekonany, powinno zasilić rząd – administrację, którą tworzył w zasadzie głównie on.
Ekscentryczne wyskoki były częścią jego strategii – rzeczywistością, którą wymyślał, aby sprawić, żeby świat postrzegał go raczej jako „szalonego wujaszka” niż obłąkanego despotę. Miłość Kaddafiego do falbaniastych strojów i do botoksu w późniejszych latach sprawiła, że stanowił osobliwy widok na światowej scenie. Dokądkolwiek jechał, podróżował z wielkim beduińskim namiotem, w którym podejmował gości i czasem sypiał. Utrzymywał kręcącą się wokoło niego grupkę ochroniarek i publicznie obwieszczał swoją miłość do sekretarz stanu USA Condoleezzy Rice. W jego domu po jego śmierci napastnicy znaleźli album ze zdjęciami wyłącznie pani sekretarz stanu Rice.
Władzę Kaddafiego cementowała nieustanna kampania bezmyślnego okrucieństwa i brutalnych represji – rozpętana przeciw jego rodakom i każdemu innemu narodowi zwracającemu jego złowrogą uwagę, z jawnie okazywaną, szczerą radością, na co względnie niewielu znanych z historii dyktatorów na całym świecie by się zdecydowało. Tak to wymyślił, by Libijczycy nigdy nie wiedzieli, na kogo padnie jego gniew – i ten nieobliczalny chaos pomógł skutecznie stłumić zorganizowaną opozycję.
W latach siedemdziesiątych bez przerwy transmitowano w telewizji wieszanie skazańców; ciała pozostawiano na ulicach, żeby ostrzec tych, którzy ośmieliliby się organizować przeciwko niemu ze względu na stosowaną przez niego przemoc. „Egzekucja jest przeznaczeniem każdego, kto tworzy dowolną partię polityczną” – oznajmił Kaddafi w 1974 roku.
Setki ludzi – dziennikarzy, polityków, prawników, naukowców – było rutynowo torturowanych i znikało, w miarę jak represje stawały się coraz powszechniejsze. Wiele nieudanych zamachów stanu wywołało u niego paranoję. Kaddafi systematycznie przeprowadzał czystki pośród wyższych oficerów, zabijał każdego żołnierza podejrzanego o knucie przeciwko niemu. Około tysiąca dwustu pensjonariuszy więzienia Abu Salim – wielu z nich było więźniami politycznymi – zostało zbiorowo straconych w 1996 roku.
Działający kiedyś na jego zlecenie zabójca powiedział BBC w 2014 roku, że miał przynieść Kaddafiemu kilka głów jego rywali, bo dyktator lubił przechowywać je w zamrażarce w pałacu i oglądać je sobie, kiedy naszła go taka ochota.
Gniew Kaddafiego rozciągał się daleko poza granice Libii. W latach osiemdziesiątych Libia stała się jednym z krajów najhojniej sponsorujących światowy terroryzm. Finansowała grupy partyzanckie na całym kontynencie, odbierając potem długi, gdy za jej gotówkę inicjowano zamachy stanu w różnych miejscach Afryki. Szczodrość Kaddafiego znalazła też drogę do kieszeni Irlandzkiej Armii Republikańskiej. Najgorszym ze sponsorowanych przez niego okrucieństw było podłożenie w 1988 roku bomby w samolocie Pan Am, lot 103, kiedy to eksplozja Boeinga 747 nad Lockerbie spowodowała śmierć dwustu siedemdziesięciu osób z dwudziestu jeden krajów.
Poddany trwającemu dziesięć lat ostracyzmowi, znalazł jednak drogę do łask Zachodu, kiedy w latach dziewięćdziesiątych obiecał, że przestanie sponsorować terrorystów.
Odnowione przez Kaddafiego relacje dyplomatyczne nie mogły go już uratować, gdy rewolucje Wiosny Arabskiej uruchomiły proces obalania dyktatorów. Kiedy wybuchające powstania – to w Libii wszczęto w lutym 2011 roku – zaczęły oplątywać starą elitę regionu, Kaddafi nie zamierzał po cichu uciekać pod osłoną nocy. Przeciwnie, kiedy rebelia szybko się rozszerzała, wyszedł przed kamery, grożąc, że rozdepcze dysydenckie „karaluchy” prowadzące antyrządowe protesty w Benghazi. Obiecał zrobić to „dom po domu”.
Jego przemowa dała zachodnim aliantom pretekst, którego potrzebowali, żeby naruszyć libijską przestrzeń powietrzną i cofnąć jego konwój, kiedy starał się znaleźć schronienie przed rosnącym tłumem.
W końcu zginął z rąk ludzi, w których sercach żył – jak kiedyś twierdził. Ale nawet nadchodząca śmierć nie była w stanie przynieść mu zbawiennej jasności umysłu, która umykała mu przez całe dorosłe życie.
– Co ja wam zrobiłem? – zapytał.
Może jednak pułkownik Muammar Kaddafi miał szczęście, że jego egzekutorzy nie odpowiedzieli na to pytanie. Gdyby tłum zadał sobie ten trud i jedne po drugich wymienił wszystkie jego nikczemne czyny, mogliby się zdecydować raczej przedłużyć jego cierpienie, niż pozwolić mu na szybką śmierć, który to przywilej Kaddafi rzadko przyznawał swoim wrogom.
Z książki Afryka to nie państwo.
https://youtu.be/HNqBLmJLOJU?si=OlmjY_5n0tNEAY6c
#czytajzhejto #historia #afryka #libia
Dzięki za źródło, poszukam tej książki, bo temat ciekawy
O ile pamiętam to najpierw był bagnet w pupę a potem kulka w łeb.
Tekst dość tendencyjny.
Nie czytałem w całości, ale czy jest tam wspomniane, że ten sam pan wprowadził bezplatą edukację i opiekę zdrowotną, czy zrównanie statusu kobiet z mężczyznami?
Zaloguj się aby komentować
Prawie metr dziewięćdziesiąt wzrostu, do tego żylasty, prezydent Rwandy ma posturę człowieka, o którego obawiałbyś się w razie mocniejszego podmuchu wiatru. Kagame emanuje energią kogoś grającego w zespole na tamburynie albo osoby, która uważnie studiuje warunki sprzedaży, zanim nabędzie znicz.
Kagame dorastał w obozie dla uchodźców w Ugandzie. Jego rodzina znalazła się pośród tysięcy Tutsi zmuszonych do ucieczki z Rwandy w 1959 roku, kiedy Hutu – reprezentujący około osiemdziesięciu procent populacji kraju – przemocą przejęli władzę od rządzącej Rwandą od wieków monarchii Tutsi. Napięcia pomiędzy obiema grupami etnicznymi celowo podsycano w okresie kolonialnym, ponieważ Niemcy, a później Belgia faworyzowały władzę mniejszości Tutsi, utrwalając tym samym podział klasowy w całym kraju.
To w Ugandzie Kagame jako młody chłopak zaczął planować swoją zemstę. Krótko po trzydziestce awansował na dowódcę Rwandyjskiego Frontu Patriotycznego (RFP) – sił rebelianckich Tutsi w Ugandzie, które planowały usunięcie rwandyjskiego rządu, na którego czele stali Hutu. RFP zaatakował Rwandę w 1990 roku, rozpoczynając czteroletnią wojnę o władzę.
W kwietniu 1994 roku, po wspieranych przez ONZ negocjacjach pokojowych z RFP, samolot z rwandyjskim prezydentem Juvénalem Habyarimaną, Hutu, na pokładzie został zestrzelony rakietą. Choć ciągle nie wiemy, kto ją wystrzelił – zarówno ekstremiści Tutsi, jak i Hutu mieli ku temu własne powody – zabicie Habyarimany stało się pretekstem, którego potrzebowali silni liderzy Hutu, żeby zrobić to, co od dawna chcieli zrobić: zorganizować totalną eksterminację wszystkich Tutsi.
A więc z przerażającą, skrupulatną skutecznością, chodząc od drzwi do drzwi, właśnie do tego się zabrali. W zaledwie sto dni około miliona Tutsi, mężczyzn, kobiet i dzieci – oraz każdy Hutu, który starał się powstrzymać masakrę – zostało zaszlachtowanych.
Ludobójstwo skończyło się dopiero wtedy, gdy RFP Kagamego przy pomocy ugandyjskiej armii przejął kontrolę nad stolicą, Kigali, w lipcu tego roku, zmuszając miliony Hutu do ucieczki do sąsiedniego Zairu, obecnie Demokratycznej Republiki Konga.
W nowym układzie władzy Kagame jako dowódca wojska był w zasadzie najpotężniejszym człowiekiem w Rwandzie. Potrzebował sześciu lat, żeby dopasować tytuł do rzeczywistości. Sfrustrowany swoim malejącym wpływem na kraj, prezydent Pasteur Bizimungu na początku 2000 roku złożył rezygnację. Kagame został zaprzysiężony na prezydenta miesiąc później.
Nagle na czele Rwandy stanął dowódca wojskowy uformowany przez pobyt w biednym obozie dla uchodźców, wygnany tam przez te siły, które później dokonały jednego z najbardziej przerażających ludobójstw w historii, mając za jedyny cel zniszczenie całego jego klanu.
Historia uczy nas, że w takiej sytuacji powinny od razu nastąpić rewanżystowskie rządy niepohamowanej destrukcji, domagające się od Hutu zapłaty za ich zbrodnie. Rzeczywistość jednakże nie mogła być bardziej odmienna.
Kagame szybko porzucił swoje wojskowe maniery na rzecz spokojnego i pokojowego stylu oksfordzkiego profesora. Zaangażował się bez reszty w rozważne zarządzanie, przeglądanie raportów finansowych i najnowszych teorii rozwoju.
W rezultacie niewiele krajów przez ostatnie dwadzieścia lat mogło się pochwalić takim rozwojem gospodarczym i społecznym jak Rwanda. Pod rządami Kagamego gospodarka kraju wzrastała średnio osiem procent rocznie, i eksperci twierdzą, że ten trend będzie trwał. Jego rząd wprowadził państwowy system opieki zdrowotnej i zainicjował znaczące reformy systemu szkolnictwa. Nazywana Singapurem Afryki Rwanda znalazła się obecnie wśród czterdziestu najlepszych miejsc na świecie do robienia interesów. Jej miasta są jednymi z najbezpieczniejszych na kontynencie. Z ponad sześćdziesięcioprocentowym przedstawicielstwem Rwanda ma zdecydowanie najwięcej kobiet w parlamencie w stosunku do jakiegokolwiek rządu na świecie. W ramach swojej narodowej inicjatywy „Vision 2050” Rwanda – kraj bez dostępu do morza, ze skromną ilością poszukiwanych na rynkach bogactw naturalnych – planuje w ciągu następnych trzydziestu lat stać się krajem o wysokim PKB.
Jednak osiągnięciem Kagamego, które robi największe wrażenie, jest niewątpliwie to, w jaki sposób zahamował brutalne napięcia na tle etnicznym – a trzeba pamiętać, że te z łatwością mogły już dawno temu zniszczyć kraj. Dokonał tego częściowo przez uchwalenie prawa przeciw mowie nienawiści powiązanej z etnicznością oraz przepisów, których interpretacja każe uznać za nielegalne – a w każdym razie niewskazane – identyfikowanie się według grup etnicznych. Wprowadził te zarządzenia w okresie pokoju politycznego i stabilizacji, kiedy spodziewano się czegoś przeciwnego, przy okazji głosząc przebaczenie i tolerancję.
Sposób sprawowania rządów przez Kagamego jest niemal powszechnie wychwalany. Regularnie bywa ekspertem na szczytach międzynarodowych i na uniwersytetach; został zasypany doktoratami honoris causa, a pośród jego największych admiratorów znajdują się tacy ludzie jak Bill Clinton, Bill Gates i Tony Blair.
Ten podziw przyciąga zaś nie tylko płomienne słowa, ale także twardą walutę. Niemal połowa rwandyjskiego budżetu pochodzi z pomocy zagranicznej, i są to fundusze, które rządy Zachodu i organizacje pozarządowe uważają za dobrze wydane pieniądze.
I z tego powodu „New York Times” określił Kagamego jako „ulubionego silnego człowieka globalnej elity”.
I oto dotarliśmy do komplikacji.
Zasługi Kagamego nie są tak zupełnie krystaliczne. Może być popularny w całej Rwandzie, ale kwestii utrzymania władzy nie zostawił czystemu wyborczemu przypadkowi. Kagame nie jest uważany za dyktatora. Czy jego rządy są autorytarne? Być może. Jest tyranem? Może. Czy jest człowiekiem silnym? Z całą pewnością. Lecz niezupełnie jest dyktatorem. Skutecznie utrzymuje się przy władzy od ponad dwudziestu lat dzięki wygrywanym wyborom. Raz jednak powiedział o swoich politycznych oponentach: „Wielu z nich ma skłonność do umierania”.
Organizacje broniące praw człowieka od lat spisują dane wielu dziesiątek jego prominentnych i mniej znanych politycznych wrogów, którzy nagle zostali znalezieni martwi albo na wiele lat trafili do więzienia po tym, jak skrytykowali jego rządy. Jeden z jego największych krytyków, Paul Rusesabagina – którego bohaterskie czyny podczas ludobójstwa z 1994 roku zainspirowały film Hotel Rwanda – został aresztowany i skazany za rzekome czyny terrorystyczne w 2021 roku.
Żadna z tych rzeczy nie jest jakąś szczególną tajemnicą dla świata Zachodu. W 2013 roku Departament Stanu USA zauważył na temat Rwandy: „Najważniejszym problemem, jeśli chodzi o przestrzeganie praw człowieka w kraju, pozostaje ściganie przez rząd przeciwników politycznych i obrońców praw człowieka, którzy padają ofiarą prześladowań, aresztowań i nadużyć; nieposzanowanie rządów prawa przez siły bezpieczeństwa i sądownicze; [i] ograniczanie wolności obywatelskich".
Anegdot o ostrym charakterze Kagamego jest bez liku, od raportów na temat jego zdolności do przemiany w ciągu kilku sekund ze spokojnego profesora we wrzeszczącego tyrana, do historyjek o tym, jak osobiście chłosta ministrów, którym nie udało się osiągnąć wyznaczonych celów.
Pozostający u władzy przez ponad dwie dekady, obecnie żwawy sześćdziesięciokilkulatek, Kagame będzie koło osiemdziesiątki przy kolejnym poważnym sprawdzianie swoich rządów. Miał odejść w 2017 roku po wypełnieniu konstytucyjnego maksimum dwóch siedmioletnich kadencji. Szczęśliwie dla niego parlament wprowadził poprawkę do konstytucji, co oznacza, że będzie mógł rządzić do 2034 roku.
Przeprowadzane dotąd wybory nie były modelowym przykładem tych wolnych i uczciwych. Kagame często startuje w zasadzie bez przeciwnika, więc wciąż pojawiają się oskarżenia, że wyborcy, którzy mają zamiar wybrać innych kandydatów są wyprowadzani z błędu przez żołnierzy przy lokalach wyborczych. Pojawiają się nawet sugestie, że zakaz publicznego wyrażania się źle o innych grupach etnicznych jest próbą przykrycia wszelkich wewnętrznych sprzeciwów wobec tego, że Tutsi – którzy stanowią niespełna czternaście procent społeczeństwa – przejęli niemal wszystkie wyższe stanowiska w rządzie i administracji. Lecz i tak kubeczek prezydenta – pełen zagranicznej pomocy, zaproszeń do przemawiania na prestiżowych wydarzeniach i głośnych pochwał dla jego wzorowego afrykańskiego przywództwa – dalej się napełnia.
Rządy Kagamego są skomplikowaną zagadką i skłaniają do zadawania pytań o naturę demokracji oraz o to, jaka forma rządów najbardziej pasowałaby do tych młodych, siłą podzielonych państw zmagających się z własną tożsamością. Zapewnił pokój i dobrobyt małemu krajowi z bardzo małą ilością surowców naturalnych, który w przeciwnym razie mógłby implodować pod ciężarem dawnej ksenofobii. Niektórzy eksperci twierdzą, że tym młodym, podzielonym państwom potrzeba silnej i kompetentnej ręki. Jednak niezwykle trudno jest trzymać taką siłę w ryzach w nieskończoność. Ludzka moralność jest notorycznie nadwyrężana przez nieograniczoną władzę. W każdej chwili prąd może stać się jeszcze bardziej rwący i może odsunąć kraj od dobrobytu, a silny człowiek, któremu nikt nie rzuca wyzwania, może zwiększać swoją władzę, uwalniając falę przemocy, która nie oszczędzi nikogo, ponieważ będzie chciał ugruntować swoje – a dane mu z bożej łaski, jak sądzi – panowanie. Autorytarni władcy bardzo rzadko odchodzą, nie pociągając za sobą w otchłań swojego kraju.
W długim wywiadzie dla „New Yorkera” Kagame opowiada o swojej rozmowie z młodym człowiekiem, który został zraniony maczetą i zostawiony na śmierć w jednym z masowych grobów, jakich mnóstwo było w Rwandzie podczas ludobójstwa. Jakimś cudem chłopak przeżył. Wiele lat później w ramach krajowego programu pokoju i pojednania prezydent Kagame kazał wypuścić z więzienia ekstremistów, którzy zorganizowali masowe mordy – i kilku z nich zamieszkało potem w wiosce tego młodego człowieka. Po tylu latach od tamtych wydarzeń Kagame chciał się dowiedzieć, jak ten mężczyzna radzi sobie, żyjąc o kilka kroków od ludzi, którzy próbowali zamordować jego i jego bliskich.
Zapytałem go więc: "Jak dajesz radę?" – mówi Kagame w wywiadzie. – "Kiedy ich spotykasz, co ci mówią albo co ty do nich mówisz? Co czujesz? Chcę, żebyś mi szczerze powiedział, co czujesz." Młody człowiek spojrzał na swojego prezydenta i odpowiedział: "Daję radę, bo poprosiłeś nas, żebyśmy dawali radę”.
Z książki Afryka to nie państwo
#czytajzhejto #historia #afryka #rwanda
Z władzami autorytarnymi i dyktatorami tak już jest, że dzięki rządom silnej ręki często udaje im się zaprowadzić ład społeczny i wzrost gospodarczy, ale wystarczy jeden błędny krok, by wykrzesać iskierkę, która wznieci pożar. Wyjścia są wtedy dwa: albo utrata władzy, albo pozostanie przy niej, ale z popadaniem w coraz większą paranoję i totalitaryzm. Np. taki Łukaszenka. Kilka lat temu był coraz częściej wychwalany, że może autorytarny, może i nawet dyktator, ale przecież jaki spokój i porządek panuje na Białorusi, ewidentnie ma ogromne poparcie społeczeństwa, no i sprytnie lawiruje między Rosją a Zachodem, dzięki czemu może i tu, i tam coś dla siebie i swojego kraju ugrać. Wszystko zmieniło się po sfałszowanych wyborach w 2020 r. i masowych protestach po nich, kiedy wybrał drogę twardej dyktatury i ostrego kursu prorosyjskiego. Widzę tam sporo podobieństw z Rwandą - czy tam też wkrótce tak będzie? Albo np. Kim Dzong Un. Początkowo całkiem nieźle się zapowiadał. Stopniowa liberalizacja życia społecznego i gospodarczego w KRLD, wzrost ruchu turystycznego, pełne uśmiechów spotkania z władzami Korei Południowej i USA - a teraz? Rezygnacja z idei pokojowego zjednoczenia Korei, budowanie kultu własnej osoby wręcz przyćmiewającego poprzedników i coraz większą brutalność władzy wobec jakichkolwiek przejawów sprzeciwu. Co ciekawe, zmiana kursu władz Białorusi i KRLD zbiegła się w czasie z pandemią koronawirusa. Władze KRLD wykorzystały ją nawet do całkowitego zamknięcia kraju. Czy pandemia miała też wpływ na politykę Rwandy i sposób sprawowania władzy przez Kagamego?
https://dzialzagraniczny.pl/2024/07/dlaczego-nba-koleguje-sie-z-dyktatorem-rwandy/
dodatkowo o NBA i Rwandzie
@smierdakow Ty to parafrazujesz jakoś czy to jest kopiuj-wklej z książki?
Zaloguj się aby komentować
Naszywka na dole to flaga Rodezji, państwa które już nie istnieje. Roof określał się jako "ostatni Rodezyjczyk".
Jakieś trzydzieści lat przed przyjściem Dylanna na świat brytyjscy kolonialiści przyjęli do wiadomości nieuchronność niepodległości całej Afryki. Lecz jedna kolonialna administracja w południowej Afryce nie chciała ustąpić.
W odróżnieniu od Afryki Zachodniej w południowej Afryce panował klimat, w którym kolonialiści mogli czuć się komfortowo. Eksploatowali surowce naturalne i zaanektowali całą ziemię – wprowadzając formę białego supremacjonizmu, która wytworzyła system kastowy, brutalnie uciskający czarną społeczność. Był to terroryzm.
Pod koniec XIX wieku ta forma rządów została wprowadzona przez Brytyjczyków kolonizujących skrawek południowej Afryki nazwany przez nich Rodezją Północną i Rodezją Południową. Potem nastały lata sześćdziesiąte, kiedy ruchy czarnych nacjonalistów w regionie żądały wolności – pokojowo i na inne sposoby – od rządów białej mniejszości. Władze Rodezji Północnej w końcu uległy, zgadzając się na niepodległość w 1964 roku. Nacjonaliści zmienili nazwę kraju na Zambia.
Biali z Rodezji Południowej jednakowoż odmówili oddania władzy – niewzruszeni w swej wierze, że czarni nie są w stanie rządzić się sami, że jest im lepiej pod władzą białych. A skoro nie musiało się już odróżniać od swoich północnych sąsiadów, państwo odrzuciło niepotrzebny przymiotnik i przyjęło nazwę Rodezja. Brytyjski rząd zażądał, aby rodezyjski rząd zrzekł się władzy na rzecz rządów większości. Lecz biali osadnicy twardo odmawiali. Rasistowskiemu ruchowi przewodzili polityk Ian Smith i jego biała nacjonalistyczna partia Front Rodezyjski. Premier Smith przysiągł, że tak długo, jak będzie żył, i jeszcze setki lat po jego śmierci, Afrykańczycy nigdy nie przejmą Rodezji.
Smith był niezwykle przywiązany do tego kredo białych rodowitych Rodezyjczyków. Do tego stopnia, że w 1965 roku Front Rodezyjski proklamował niezależność od Zjednoczonego Królestwa tylko po to, żeby móc kontynuować rasistowską politykę bez kontroli Londynu. Zadziałało. Brytyjski rząd był wściekły, ale niewiele mógł zrobić.
Opór ze strony społeczności międzynarodowej słabł, więc Smith mógł się skupić na tłumieniu wszelkich czarnych powstań w Rodezji. Czarne partie narodowe zostały zakazane, a ich liderów aresztowano i osadzono w więzieniach na dekady. Dziewięćdziesięciu procentom czarnej populacji odebrano prawo do głosowania w wyborach. Najbardziej opresyjne i brutalne – jako forma przemocy sankcjonowana przez państwo – były działania Selous Scouts, regimentu rodezyjskiej armii specjalizującego się w wyłapywaniu buntowników. „Biały jest panem w Rodezji – oświadczył Smith. – On ją zbudował i zamierza ją utrzymać w swoich rękach”.
Międzynarodowa społeczność mogła jedynie potępić rodezyjską administrację. Sankcje nie przynosiły skutku przez całe lata sześćdziesiąte, podobnie jak próby negocjowania z reżimem. Tymczasem rasistowskie nieposłuszeństwo Smitha zapewniało mu coraz większą popularność pośród białych supremacjonistów i neonazistów w USA – grup, które faktycznie wiodły prym, jeśli chodzi o propagowanie idei rasowego podporządkowania swoich współobywateli. Fanatyków, których zachwycało to, jak daleko chce się posunąć Rodezja, żeby utrzymać rządy białych.
Czarni działacze narodowi walczyli o godność. W 1972 roku wypowiedzieli wojnę partyzancką rodezyjskiemu rządowi. Dwa lata później w celu stłumienia buntowniczego ferworu rząd zgodził się uwolnić kilku więźniów politycznych zamkniętych od ponad dekady. Pośród uwolnionych znajdował się Robert Mugabe - twarz ruchu rewolucyjnego, pięćdziesięciojednoletni były nauczyciel, który lącznie spędził za kratami jedenaście lat.
W więzieniu Mugabe wraz z innymi liderami rewolucyjnymi spiskował na rzecz wyzwolenia swojego kraju – ośmioletnia wojna partyzancka rozpoczęła się w 1972 roku. Przełom nastąpił w 1975 roku, kiedy Portugalczycy utracili kontrolę nad Mozambikiem. Bojownicy o wolność, w tym Mugabe, zdołali przedostać się z Rodezji do Mozambiku, aby stamtąd koordynować ruch wyzwoleńczy. Smith i Front Rodezyjski byli więc atakowani z różnych stron.
W połowie lat siedemdziesiątych Smith już tylko opóźniał to, co było nieuniknione. Rodezja utraciła poparcie wielu swoich sąsiadów, szczególnie RPA, a USA zaczynały coraz mocniej naciskać. Lecz Smith nie miał zamiaru łatwo rezygnować. Przez lata starał się negocjować w kwestii podzielenia się władzą, co zapewniłoby białym Rodezyjczykom utrzymanie większości instytucji. Byli skłonni zrobić krok w tył, jednocześnie nie ruszając się z miejsca.
W wyniku trwającego konfliktu trzydzieści tysięcy ludzi straciło życie. Rząd brytyjski starał się doprowadzić do zawieszenia broni i w 1979 roku zaprosił wszystkie zainteresowane strony do Londynu. Spotkanie wypracowało Porozumienie w Lancaster House, które ostatecznie wytyczyło drogę do niepodległości dla nowego rządu wybranego przez większość, dzięki nadaniu prawa wyborczego czarnym. W zamian biali mogli utrzymać dwudziestoprocentową reprezentację w parlamencie. Smith nienawidził tego porozumienia, niemniej jego pole manewru zostało bardzo ograniczone.
Cztery miesiące później czarna większość została ostatecznie uwolniona od ucisku mniejszościowego rządu. Nazwę kraju zmieniono na Zimbabwe.
Robert Mugabe był postrzegany jako bohater ruchu wolnościowego. Walczył, żeby przynieść ulgę narodowi, który bardzo długo czekał na wyzwolenie od fanatycznej doktryny Smitha. W pierwszych wyborach legislacyjnych partia Mugabego zdobyła większość miejsc w parlamencie. Robert Mugabe został pierwszym czarnym premierem. Został nawet uhonorowany tytułem szlacheckim przez królową brytyjską Elżbietę II w 1994 roku.
Mugabe doprowadził kraj do ruiny, a świat go później potępił, ale to już inna historia.
Mugabe patrzył sfrustrowany, jak świat zakochuje się w innym wcześniej uwięzionym bojowniku o wolność, który został okrzyknięty – tak jak on kiedyś – symbolem postkolonialnego przywództwa, a jego imię stawało się synonimem wielkości.
Ponad flagą Rodezji na kurtce Dylanna Roofa widniała flaga innego głęboko rasistowskiego kraju: apartheidu Republiki Południowej Afryki.
W 1948 roku RPA przyjęła swój osławiony, trwający czterdzieści sześć lat system apartheidu, zinstytucjonalizowanej segregacji rasowej.
Ruchowi działającemu na rzecz zrównania praw czarnoskórych mieszkańców przewodził Afrykański Kongres Narodowy (ANC). Jego walka o sprawiedliwość rasową sprawiła, że Nelsona Mandelę i innych działaczy ANC uznano na Zachodzie za terrorystów i rząd uwięził ich w kolonii karnej. Dopiero po ich wypuszczeniu po dwudziestu siedmiu latach, kiedy Mandela odrzucił zemstę, został okrzyknięty międzynarodowym symbolem.
Tak jak Mugabe w Rodezji, Mandela został wybrany prezydentem w pierwszych powszechnych wyborach w RPA. Lecz podobieństwa na tym się kończą, bowiem obaj obrali bardzo różne sposoby rządzenia swoimi państwami i złagodzenia zaduchu fanatyzmu. Mandela wybrał prawdę i pojednanie, pokazując, że istnieje inna droga, i odszedł ze stanowiska po jednej kadencji. Mugabe wybrał przemoc. Choć tak różne były te podejścia, żadne z nich nie zdołało w pełni rozwikłać mocno splątanych nici segregacji na siłę wplecionych w tkaninę ich narodów.
Ian Smith twierdził, że czarni nigdy nie będą rządzić w Rodezji. Jednak zarówno on, jak i inni kolonialiści z czasów apartheidu zapomnieli dodać, że celowo rozsypali potłuczone szkło, które utrudni chodzenie, bez względu na to, czy wybierzesz pokój, czy zemstę – że wysłali przekaz tak rasistowski, że nawet dekady później i w oddalonych o tysiące kilometrów częściach świata wciąż będzie wzbudzać przemoc przeciwko czarnym, spokojnie skłaniającym głowy w modlitwie.
Z książki Afryka to nie państwo.
#czytajzhejto #historia #afryka #ciekawostki
Na wstępie disclaimer - nie jestem rasistą, a to co za chwilę przeczytasz, jest tylko skrótowym i odartym z moralnych rozważań podsumowaniem europejskich działań kolonialnych.
Afryka jest niewątpliwie kolonialną porażką Europejczyków. Gdy porównamy to jak dziś wygląda Ameryka Północna, Australia i w większości Ameryka Południowa do Afryki - to widzimy, że to w zasadzie jedyny kontynent, w którym utrzymała się rdzenna ludność. Czynników które do tego doprowadziły jest kilka: czas, wielkość terytoriów i bariery geograficzne. Ameryka została silnie spenetrowana, gdy jeszcze nie było lekarstw i szczepionek - miejscowa ludność w dużej mierze wymarła z nieznanych wcześniej chorób przywiezionych przez Hiszpanów. Ci co przetrwali zostali bezlitośnie dobici przez osadników. Tak było w USA - gdzie cały XIX w. to czystka etniczna na Indianach. Była możliwa do zrealizowania, bo kontynent jest dużo mniejszy niż Afryka i do tego nieźle ułożony pod względem barier geograficznych - dwa oceany od wschodu i zachodu, pustynia od południa, tundra od północy. Do tego góry i duże rzeki idące na linii północ-południe - można było Indian rugować kawałek po kawałku bez groźby zewnętrznej interwencji i bez dopływu ludów z innych rejonów. Jeszcze łatwiej było w Australii, w której lokalsów było dużo mniej, a teren było totalnie odcięty od innych części świata.
A Afryka - zupełnie inna historia. Duży teren bliski geograficznie wielu graczom - późno XIX-wieczny wyścig o Afrykę nie ma nic wspólnego z Objawionym Przeznaczeniem (Manifest Destiny) w imię, którego dokonano czystki etnicznej w Ameryce Północnej i na dobre skolonizowano USA. Po pierwsze za późno, po drugie za duży teren ze zbyt dużą populacją, po trzecie za wielu chętnych... Rezultat to zupełnie inny model kolonizacji - niewielkie znaczenie osadników (dla osadników liczy się pokój), a duże znaczenie eksploatacji lokalnej ludności i zasobów naturalnych...
Atrakcyjne klimatycznie dla Europejczyków tereny Afryki Południowej przyciągały co prawda osadników, ale nie możliwe było dokonanie takiej czystki, jak w USA. Zbyt dużo lokalnych ludzi i bliskość zarówno obcych mocarstw (brytyjska rywalizacja z Niemcami i Francją oraz w mniejszym stopniu z Portugalią), a także bliskość innych kolonii, z których bez problemu mogli napływać ludzie...
To wszystko sprawiło, że biali są skazani w Afryce na wyginięcie albo emigrację. System apartheidu spowolnił proces, do dziś w RPA żyją biali - ale ich udział maleje i jakoś nie wierzę w to, że akurat tam uda się stworzyć wieloetniczne, multikulturowe państwo demokratyczne. To kwestia czasu, kiedy biali stamtąd wyjadą - sami lub zostaną wypędzeni tak jak w Zimbabwe.
A wracając do artykułu - z jego przekazem generalnie się zgadzam, poza jednym elementem. Jako pokazuje przykład Mugabe i Zimbabwe rasizm to nie jest wyłączna domena białych. Lokalna ludność wcale nie składa się wyłącznie z osób "spokojnie skłaniającym głowy w modlitwie". Wydaje mi się nawet, że gdyby przeprowadzić badania na ten temat - to pewnie okazałoby się, że poglądy rasistowskie w Zimbabwe ma dużo większy odsetek ludzi niż gdziekolwiek w Europie, czy też w USA.
Obrzydliwy manipulujący post. Po chuj info o jakimś mordercy? Taki obraz manipulacji lewackiej.
Wojna w Rodezji zawszę będzie mi się kojarzyła z jednym. Super krótkimi szortami taktycznymi.
Zaloguj się aby komentować
W Wyścigu o Afrykę Brytyjczycy starali się wynegocjować dla siebie kontrolę nad północnym regionem dzisiejszej Somalii, podczas gdy Włochy zapewniły sobie południe. Oba państwa w zgoła odmienny sposób zarządzały swoimi koloniami.
Wielka Brytania – która chciała mieć ten region tylko po to, żeby nie dostała go Francja – trzymała się na dystans i zostawiła rządy lokalnym grupom etnicznym. Taki układ był o tyle łatwiejszy, że brytyjski Somaliland zamieszkiwała głównie jedna grupa etniczna: Issak.
Włochy jednakowoż uważały przejętą część Somalii za kluczową dla swojego dość skromnego imperium i agresywnie angażowały się w zarządzanie kolonią, która była domem dla dziesiątek różnych grup klanowych.
Zaledwie kilka tygodni po uzyskaniu niepodległości w 1960 roku oba te obszary połączyły się ze sobą, żeby stworzyć zjednoczoną Somalię. Zjednoczoną wszakże w najluźniejszym możliwym znaczeniu.
Po dekadzie trwania już z założenia niestabilnej równowagi politycznej krajem wstrząsnął wojskowy zamach stanu, w którego wyniku władzę przejął Siad Barre, południowiec. Przez następne dwie dekady brutalne rządy reżimu faworyzowały własną grupę klanową. Siłą rzeczy wykluczeni i pozostający niejako pod rzeczywistą okupacją Issak utworzyli narodowy ruch obrony. Sprawy szybko wyewoluowały w kierunku brutalnej wojny domowej, kiedy Barre użył całej mocy państwa, żeby ukarać Issak za ich ewidentną niesubordynację. Ocenia się, że w zaledwie dwa lata, od 1987 roku, reżim Barrego zamordował dwieście tysięcy ludzi.
W 1991 roku północna Somalia, pod nazwą Somaliland, ogłosiła się niepodległym państwem. Takim jest do dziś, mimo że społeczność międzynarodowa odmówiła jego oficjalnego uznania ze strachu, że mogłoby się to stać zarzewiem secesjonistycznych ruchów. Mimo to Somaliland posiada dziś własną flagę, jednostkę monetarną, wojsko, system sądowniczy, zapewnia pokojowe demokratyczne wybory i przestrzeganie konstytucji. Niektórzy eksperci uważają, że państwo cieszy się obecnie większą stabilnością polityczną niż jego południowi sąsiedzi z racji korzystnych uwarunkowań, jakich próżno szukać w większości państw afrykańskich: jest to państwo utworzone przez jedną grupę klanową i byli kolonialiści angażują się w jego sprawy w minimalnym stopniu.
Somalia tymczasem, z jej mnogością grup klanowych, jest trapiona przez niekończące się wojny domowe między klanowymi frakcjami i grupami terrorystycznymi, przy dodatkowym zaangażowaniu innych państw Afryki Wschodniej.
Z książki Afryka to nie państwo
#ksiazki #czytajzhejto #historia #afryka
Somaliland! Dzięki za ten rys historyczny, to ulubiony region mojego syna #pdk Podejrzewam, że może być jednym z nielicznych Polaków, którzy znają hymn Somalilandu na pamięć ༼ ͡° ͜ʖ ͡° ༽
A ja jakoś nigdy nie zmobilizowałam się na tyle, by zgłębić historię tego "państwa". Now I know.
Zaloguj się aby komentować
#ciekawostki #mapy #analfabetyzm #afryka
A teraz zobaczmy sobie gdzie najczesciej dokonuja sie przewroty wojskowe hmm
@alaMAkota raczej widać biedę.
@alaMAkota i ciekawe która cześć trafia potem do Europy
Zaloguj się aby komentować
Czech przebywał na wakacjach w sąsiedztwie ruin Wielkiego Zimbabwe, jednej z największych atrakcji turystycznych kraju. W pewnym momencie usłyszał hałas dobiegający z zewnątrz hotelu, więc wyszedł, by zobaczyć, co się dzieje.
Okazało się, że zamieszanie spowodowała grupa osób, których krewny został przed chwilą potrącony przez samochód. Wyjął telefon i zaczął nagrywać film z miejsca zdarzenia, dzieląc się przy okazji swoimi opiniami na temat Zimbabwe.
Na nagraniu powiedział m.in., że Zimbabwe doświadcza ciągłych niedoborów wody i prądu, że ceny w kraju są niezwykle wysokie z powodu trudnej sytuacji gospodarczej. Narzekał w języku angielskim. Jak się okazało, w grupie dyskutującej głośno o wypadku byli miejscowi policjanci, którzy natychmiast zakuli turystę w kajdanki, oskarżyli o rozpowszechnianie kłamstw i doprowadzili do sądu.
W czasie rozprawy w budynku sądu zgasło światło, bo w mieście zabrakło prądu. Adwokat zapytał sędziego: "czy byłoby kłamstwem, gdyby ktoś teraz stwierdził, że w sądzie nie ma prądu?". Dodał, że ośrodek, w którym przebywał Czech, rzeczywiście pozbawiony był przez kilka dni wody i prądu. Sędzia odroczył rozprawę, która ma być kontynuowana w tym tygodniu.
https://tvn24.pl/swiat/zimbabwe-turysta-narzekal-na-niedobory-wody-i-pradu-zostal-aresztowany-st8032338
#wiadomosciswiat #czechy #afryka #zimbabwe
Zasądzona kara: 150.000.000.000.000.000 dolarów Zimbabwe. W przeliczeniu 2 korony czeskie
@smierdakow wniosek z tego taki że następnym razem powinien nagrywać po czesku
Puszcza go wolno bo gówno kraj musi mieć turystów
Zaloguj się aby komentować
"Sachary Zachodniej"
@smierdakow Tam w ogóle coś jest? Z nazwy brzmi jak duża piaskownica
Sachara
Sacharydy ziom!
Zaloguj się aby komentować
Wojna
Treść dla dorosłych lub kontrowersyjna
#rosja #piractwo #afryka
@Only2Genders wcale już nie było w gorących
Śmierdzi fejkiem bo skąd niby mają wypożyczać te jachty? Z Dżibuti? Z Erytrei? A może z Jemenu? Poza tym ochrona którą normalnie pływa na statkach w tamtych rejonach regulowana jest prawem morskim i np mają obowiązek strzelać tak aby nie trafić napastników a ich przestraszyć. No i kurwa oni nie mają na wyposażeniu granatników xDDD
@Only2Genders kiedyś kiedyś był filmik gdzie używano do tego statku wycieczkowego. W nocy puszczano muzykę i zapalano światła by przyciągać piratów. Można było skorzystać z różnej broni. Był nawet minigun z ilomaś nabojami za ile dolarów.
Zaloguj się aby komentować