693 + 1 = 694
Tytuł: Argonauci Zachodniego Pacyfiku. Relacje o poczynaniach i przygodach krajowców z Nowej Gwinei
Autor: Bronisław Malinowski
Kategoria: nauki społeczne
Ocena: 9/10
#bookmeter
Około godziny dziewiątej wszyscy byli już zebrani na wybrzeżu. Słońce, znajdujące się jeszcze po wschodniej stronie nieba, zaczynało doskwierać upałem, choć do zenitu, gdy padające prostopadle promienie stwarzają martwotę tropikalnego południa, kiedy cienie zamiast uplastyczniać i uwydatniać szczegóły, zacierają płaszczyzny, zamazują kształty i pozbawiają je wszelkiego wyrazu – było jeszcze daleko.
Nie wiem jak jest tam dziś, choć mam pewne, mało jednak optymistyczne przypuszczenia, ale jeszcze na początku XX wieku w północno-zachodniej Melanezji rytm miejscowego życia wyznaczał obyczaj nazywany Kula. Polegał on na rytualnej, a więc związanej z obrzędowością stałej wymianie dóbr. Nie były to jednak dobra codziennego użytku. W kula wymieniano skarby! A przynajmniej skarby w miejscowym rozumieniu tego terminu (który, zresztą w miejscowym języku brzmiał
vaya’gu). Przedmiotami wymiany były naramienniki (
soulava ) i naszyjniki (
mwali ). Krążyły one w tym obszarze, często pomiędzy wyspami odległymi od siebie o setki mil. Obieg ten charakteryzował się kilkoma osobliwościami. Po pierwsze, naramienniki poruszały się zawsze w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, naszyjniki zaś w przeciwnym. Po drugie, przedmioty te, uroczyście przekazywane z ręki do ręki, nie stawały się niczyją trwała własnością. Osoba, w której posiadaniu były aktualnie cieszyła się, do czasu przekazania ich dalej, z ich posiadania, a także cieszyła się splendorem, jaki spływał na nią bądź to w związku z posiadaniem okazów wyjątkowych bądź też mniej wyjątkowych, ale za to licznych. Ta wymiana nie następowała z rąk do rąk, określona była przez szereg rytuałów i wspomagana magią. Istotnym jest zaznaczyć, że nie był to handel, w naszym, europejskim (dzisiejszym, ale również pochodzącym z tamtego czasu) rozumieniu. Przedmioty te były przekazywane w formie darów.
Autor, który około dwóch lat spędził wykonując badania terenowe w tamtym rejonie świata raczył opisać miejscowe obyczaje (w wielu różnych dziełach, w każdym skupiając się na spojrzeniu na nie przez jakiś pryzmat – tu, w
Argonautach, przez pryzmat wymiany Kula właśnie). Zrobił to w kontraście do ówcześnie panujących trendów w antropologii, przy okazji obalając mnóstwo obowiązujących wówczas twierdzeń (żeby nie napisać „dogmatów”). I choć polemiki, jakie wyprowadza pan Malinowski w swoim dziele są ciekawe, to jednak nie o tym tu chciałem.
Chciałem tutaj o tym, jaki obraz krajowca i jego obyczajów wyłania się z
Argonautów. A jest to obraz niezwykle interesujący. Czytelnik dostaje w tej książce krok po kroku pełny opis rytuału, począwszy od budowy i zaklinania czółna, na którym odbędzie się wyprawa po kosztowności, przez drogę do miejsca docelowego, przybycie na miejsce, samą wymianę i wreszcie powrót. Osadza to w szerszym kontekście, w kontekście obyczajów i społecznej organizacji życia plemiennego w badanym obszarze (niestety, nad czym ubolewa w tekście, poddającego się już wówczas zmianom narzucanym, czasami siłowo, przez białych kolonizatorów). A robi to wszystko z literackim zacięciem, w sposób tak malowniczy i obrazowy, że czasami, pod względem językowym, tę naukową, bądź co bądź, monografię czyta się jak pasjonującą powieść. I to jest tylko jej dodatkowa zaleta.
Oczywiście doktor Malinowski nie wyczerpuje tematu. Nie opisuje w szczegółach każdego geograficznego etapu wymiany – po pierwsze był jej świadkiem tylko na stosunkowo krótkim jego wycinku, po drugie procesy te w większości są do siebie zbliżone, po trzecie książka musiałaby mieć wówczas ogromną objętość. Wyraźnie rozgranicza w dziele elementy, których sam był świadkiem, wiadomości zasłyszane od tubylców: pochodzące z mitów czy podań oraz swoje własne wnioski z obserwacji. W tym ostatnim przypadku zawsze chyba podaje też przebieg swojego
syntetycznego myślenia, za pomocą którego do tych wniosków doszedł, trzymając się, w przeciwieństwie do wielu mu współczesnych antropologów, faktów, bez próby uzupełnienia ich często wyssanymi z palca – byle pasowały do całości – łatami. W ten sposób nie daje pełnego obrazu podejmowanego zagadnienia, a jedynie to co udało mu się ustalić. Jak choćby w kwestii genezy Kula. Melanezyjczyk, zapytany o to dlaczego robi to co robi (w tym przypadku uczestniczy w Kula) najpewniej odpowiedziałby: „_bo mój ojciec tak robił i mój dziadek też tak robił_”. I w tym właśnie zasadza się istota i wyjątkowość (ponoć do dziś) tego jednego z pionierskich opracowań: przedstawione są w nim fakty. Czasami fakty są takie, że czegoś nie da się ustalić i wówczas, stosując naukowe, a nie literackie czy hochsztaplerskie podejście, należy jasno to stwierdzić i być może podać przyczyny takiego stanu rzeczy. Bo inaczej nie mamy do czynienia z nauką, a raczej z fantazją.
Świetna jest to książka, nie tylko ze względu na swoją wartość naukową, nie tylko ze względu na momentami (nawet dłuższymi) wrażenia literackie, ale przede wszystkim ze względu na podejmowaną tematykę. Na przedstawienie i próbę zrozumienia człowieka, którego postrzeganie świata jest tak odmienne od naszego, że rozpatrywanie tego postrzegania za pomocą naszych wartości prowadzić może nas wyłącznie na manowce. Z pasją czytałem o codziennym życiu Melanezyjczyków, o ich rzeczywistości, w której każda codzienna czynność przeplata się z magią. O rzeczywistości, w której pan Bronisław Malinowski spędził mniej więcej dwa lata i z której w tak kapitalny sposób zdał relację.