W więzieniu nauczyłem się pić denaturat. Byłem świetlicowym i przyszli do mnie pijany fryzjer i równie pijany starszy kalifaktor. – A świetlicowy trzeźwy? Tak być nie może – stwierdzili. I wyciągnęli denaturat. Nie chciałem, ale naciskali. Fryzjer nalał mi szkopeczek, czyli taką szklaneczkę po musztardzie. Najpierw miałem wymiotny odruch, ale piję… i czuję całkiem przyjemny zapach oranżady! – I co? Jeszcze jednego, no nie? – pyta fryzjer. No, koniecznie. Potem pokazali mi, jak się robi takiego drinka z denaturatu. W więzieniach było sporo sztucznego miodu. Fryzjer dodawał go do taraku – czyli pozostałości po czaju. Gotował ten tarak, odcedzał i rozpuszczał w nim miód. Do tego wszystkiego dolewał denaturatu. Na fryzjerni to wszystko robił, bo tam zresztą mieszkał. Trzymał ten specyfik w dużych słojach po ogórkach. To stało tak z dobę i się przegryzało, a na koniec dodawał oranżadki w proszku. Drink był zresztą ciemny, po teinie, więc nawet kolor nie był obrzydliwy. Jak się piło, to człowiek w nosie miał oranżadę, w ustach miód. Ale rano szczało się na fioletowo. #ciekawostki #pasta #wiezienie #alkoholizm #alkohol #drinki
041842d0-a3cc-4dbd-9ac0-cc5173d2eea4