#pasta

37
549
pod te święta #pasta

Ja pierdolę, danony, nie postępujcie nigdy jak mój ojciec. Skąpy zgredzik postanowił zaoszczędzić na świętach – wyciął choinkę z parku, na prezenty dla rodziny przeznaczył ukradzione z hoteli ręczniki i kosmetyki, a prąd do lampek podpierdala od sąsiada. Wszystko dało by się znieść, gdyby skurwiel nie żałował szekli na jedzenie. Grzybowa na najtańszych pieczarkach jest nawet całkiem smaczna, ale kupić karpia od Wietnamczyka na bazarze, bo dwa złote tańszy? Pojebane. Przez pierwsze dni świeżo kupione bydlę o inteligencji gościa „Sprawy do Reportera” wdrażało program „Das Boot” – leżało na dnie wanny i robiło „bulbulbul” (a weź się człowieku umyj w zlewie, jak tam stoi Wielka Piramida Kurwinoksa naczyń). Ad rem – wczoraj beztrosko sobie rżnąłem w coś na kompie w świetle pełni Księżyca, gdy nagle w łazience coś zabulgotało. Najpierw myślałem, że to sąsiad znowu zapchał kibel, ale kiedy odgłos przypominający zaśpiew mnichów z jakiegoś tybetańskiego wypizdowa i bulgot jelit po kilogramie żelków bezcukrowych na czczo się powtórzył, postanowiłem coś zrobić. Obudziłem ojca śpiącego przed TVN Masturbo i kazałem mu się tym zająć. Stary wziął pamiątkę po dziadku, wicemistrzu Europy w pałowaniu górników z 1980, i wyruszył z pałą bojową do łazienki. Przeżegnał się, otworzył drzwi...
I JAK COŚ NIE WYPIERDOLIŁO!
Rzuciło mną na ścianę, otwieram oczy, patrzę, a tu rybka za 5 zł/kg stoi i robi kurwę z praw Mendla, teorii względności i kodeksu prawa cywilnego naraz. Macha kurewstwo skrzydłami, wymachuje dookoła mackami i syczy staremu do ucha coś w rodzaju „R’lyeh khinzir fhtagn sakhif”. Karpulhu pierdolony. Niewiele myśląc, zabrałem pałę ojcu, wydarłem mordę „NA POHYBEL SKURWYSYNOM” i zajebałem wypierdkowi ewolucji między oczy jak UB Pileckiemu. Jebaniec zemdlał, więc odruchowo zakopałem go do łazienki w myśl ukraińskiego przysłowia „Z pizdu wyszoł, w pizdu paszoł” i zatrzasnąłem drzwi.
Teraz jest godzina 8.30, ojciec siedzi pod choinką w obszczanych gaciach i kiwa się, powtarzając „ZGRRRRROZA, ZGRRRRROZA”, matka biadoli, że nie trzeba było dawać rybce pamiętającej Gierka radzieckiej odżywki dla dzieci, a Karpulhu skrobie w drzwi od środka i jebie śledziem. Co gorsze, dziś przesilenie zimowe, więc kurewstwo pewnie wezwie przez kanalizację swoich pieprzonych chłopców z ferajny z jakiegoś jądra ciemności czy innego kurwidołka.
A mnie coraz bardziej chce się srać.
trixx.420 userbar
f4ac9fdc-b153-4e1b-9282-ef83c396a39f
Tomoe

@trixx.420 srogie XD

5tgbnhy6

na takiego potwora trzeba wziac srebrna trofealna palke wygrana przez dziadka na mistrzostwach

Heheszki

Audiobook xD (dla tych co po choince kołchoźniczej)

https://youtu.be/XmUge11yWz4

6574682f-2489-4720-a151-6043c2a44955

Zaloguj się aby komentować

Dostałem taki sprzęt na komunię. Pewnego wieczoru odezwał się głos pilota samolotu. Pogadałem z nim chwilę...

Powiedział mi, że ma kurs codziennie o 22:15 nad moim miastem.

Ja codziennie o 22:15 czekałem, kiedy się odezwie pilot. Oczywiście pochwaliłem się kolegom z osiedla, i oni też kupili sobie radia, żeby pogadać z pilotem.

Nawet rodzice o 22:15 przychodzili do pokoju posłuchać rozmowy z pilotem. Nie musieli oglądać telewizora – wszyscy byli skupieni na rozmowie z pilotem. A on co wieczór opowiadał inną historię ze swojego życia: jak był w wojsku pilotem i latał na wojny.

I tak przez pół roku my go słuchaliśmy codziennie od 22:15 do 22:30. Potem sygnał się urywał.

I wiecie co?

To był sąsiad z bloku obok! Jaja sobie z nas robił przez pół roku, a my całym osiedlem go słuchaliśmy jak świnia grzmotu

--
*to nie moja historia i być może krąży po necie jako pasta ale że miałem takie krótkofalówki, to nie mogłem przejść obojętnie nad tą historią

#heheszki #pasta
2e81f271-2840-43ae-ac21-14a2f2488e2d
K44

Z dzieciństwa pamiętam jak na walkie talkie trafiliśmy na częstotliwość na której gadali wojskowi i zaczęliśmy robić sobie z nich jaja. Po chwili zmienili częstotliwość a nam powiedzieli że nas namierzyli i do nas jadą, więc obsrani poszliśmy się schować 😁

Pirazy

@jaczyliktoo dostalem kiedys takie na gwiazdke, dziwna sprawa bo raz udalo mi sie podsluchac jak sasiad rozmawial przez telefon stacjonarny (jako jedyny mial wtedy telefon w promieniu 100m) i do dzis sie zastanawiam czy to w ogole bylo mozliwe

GrindFaterAnona

@jaczyliktoo mialem identyczne, nauczylem sie z nich alfabetu morse'a

Zaloguj się aby komentować

Ale umówmy się, że kawiarnie w Polsce to już nawet nie jest parodia westernu, tylko obraz nędzy i rozpaczy bez ramy.

Każde wnętrze wygląda inaczej, ale na swój sposób i tak do bezguścia brakuje tylko czarno-białych zdjęć Manhattanu, portretu Audrey Hepburn i napisów na ścianie typu „Nie odzywaj się do mnie przed pierwszą kawą". Za ladą osoba w kryzysie bycia BARISTĄ (czyt. odróżnia robustę od arabiki i potrafi zrobić liścia z pianki), na stolikach cukier, na ścianie z wypisanym kredą menu drobnym druczkiem info, że kubek dopłata 2 zł, na scenie Hamlet lamentuje nad tym, że chciał KAWĘ, nie matcha molte volte frappe d'Annunzio. Możesz dostać mleko sojowe, migdałowe, owsiane i generowane przez AI, ale o dobrej latte czy cappuccino zapomnij, bo na to nie ma przepisów na pintereście czy Ania Baristuje. A co jest najgorsze?

CENY! (I wiatr). Ja rozumiem, że naród polski był w stanie zarobić na wszystkim i niczym od kamyczków wyrzucanych przez morze przez zboże po (IPN zalecił mi nie dawać pointy), tak kawiarnie w tym kraju to pralnie pieniędzy na skalę światową. Espresso we Włoszech gania euro-półtora, wliczając w to miejsca turystyczne (póki nie jesteś turystą idiotą), a u nas w cenie jednocyfrowej to rzadkość. Kawa z mlekiem, cukrem i syropem (czyli cukrem), kosztuje tyle, co całodzienne wyżywienie, a i tak jest wywyższanym pod niebiosa milkszejkiem z shotem espresso. O pretensjonalności takich miejsc, nazywaniu się HEAVEN'S ROASTERY COFFEE LABORATORY EST 2023 i pensjach pracowników to już szkoda strzępić ryja. Ludzie ludziom nawarzyli takiego lekko kwaśnego blenda z delikatnym aromatem czekolady, a jeśli nie masz pomysłu na prezent, kupuj śmiało kawiarkę / makinetkę / ten śmiszny dzbanek kanciasty z amelinum i kubek termiczny: obronisz go przed polskimi kawiarniami i dasz mu pod choinkę godność.

https://www.facebook.com/share/1KcP4QhvCK/

#heheszki #pasta #kawa
6fcf027c-d59a-4d25-a498-62a8d5f1308b
Sebgat

Czekam aż ruscy padną i jadę do Lwowa do Manufaktury Kawy i ich kawy z rumem.

W Polsce to jeszcze Ząbkowice Śląskie pod krzywą wieżą i Nowa Ruda - Biała Lokomotywa. Polecam.

Pirazy

@smierdakow ludzie ludziom zgotowali ten los, zgadza sie, ale jakby jeden pedzel z drugim pedzlem nie latali do tych kawiarni/restauracji "bo jak to tak, nie zjesc/wypic na miescie, przeciez mnie stac" to rynek by tych baristow zweryfikowal i ceny by spadly do akceptowalnego poziomu. Slowo klucz - akceptowalny. Poki ludzie akceptuja, poty beda jebani. Amen

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Jedna z moich ulubionych #pasta
Cenzura z wykopu. Zgadza się. Ukradłem.

Relacje kobieta - mężczyzna w znanych mi związkach bardzo często przypominają mi relację właściciel plantacji - m----n, w Stanach z czasów niewolnictwa.

Żony i dziewczyny moich znajomych postrzegają mnie trochę jak murzyna z tamtych czasów, który nie ma swojego właściciela. Łazi sobie taki uśmiechnięty, najedzony i wyspany m----n gdzie popadnie, i nie dość, że nie musi wracać w nocy na plantację, to jeszcze całą zebraną bawełnę zatrzymuje dla siebie. Co gorsza - podburza do buntu przeciwko ich właścicielom innych murzynów! To niedopuszczalne! Jak to możliwe, że ten wstrętny arogancki czarnuch uchował się bez swojego pana?! Przychodzi na plantację wystrojony jak biały człowiek, kieszenie wypchane bawełną i śmieje się w twarz właścicielowi - a drugi m----n patrzy i se myśli...

To dlatego właśnie za każdym razem gdy przychodzę w gości, gdy odsiedzę na kanapie swoje, gdy zjem cały makowiec i gdy żarty się skończą słyszę:
- "nie myślałeś czarnuchu aby znaleźć sobie jakiegoś właściciela?",
- "nie jest ci tak źle samemu, co czarnuszku?",
- "taki fajny m----n, tak dobrze zbiera bawełnę i sam... kto ci poda szklankę wody na starość czarnuchu?",
- "ale z ciebie dziecinny m----n, ile tak można bez właściciela...",
- "a może wolisz murzynów, co murzynie?",
Niektóre z nich już nie chcą wypuszczać swoich murzynów na wódkę ze mną. Jeśli chcę się spotkać z kolegami muszę się pofatygować i przyjść na plantację, bo nie daj boże czarnuch spuszczony z łańcucha przez swojego pana jeszcze zasmakuje w wolności i będzie próbował bawić się w "Django Unchained" Ta cała bawełna i plantacja bez pana... TYLKO DLA MNIE!
100mph

Pierdolnij sie w leb z ta wybiorcza cenzura.

Zaloguj się aby komentować

Jeżeli inni nie mają odwagi zróbmy to my POLACY. ZBIERZMY GRUPĘ 300 POLAKÓW, W ŚRODKU TŁUMU EKONOMIŚCI Z WORKAMI, ŻEBY PRZENIEŚĆ DŁUG DO AUTA KTÓRE BĘDZIE STAŁO POD MINISTERSTWEM FINANSÓW. NIECH NA ZEWNĄTRZ CZEJA BARDZO DUŻO AUT ODPALONYCH Z KIEROWCAMI. POKOJOWO WCHODZIMY IDZIEMY I NIE ZAPRZYMUJEMY SIĘ. OTACZAMY MINISTERSTWO. EKONOMIŚCI ODPINAJOM FUNDAMENTY DŁUGU. I WYCHODZIMY. ONI W ŚRODKU OSLANIANI. JEDZOEMY WSZYSCY PRZED I ZA ZEBY NIKT NAS NIE ZATRZYMAŁ I CIĄGLE BLOKUJEMY DOSTĘP POLICJI DO DŁUGU. SŁUCHAJCIE NARÓD NAS ZABIJE JAK BĘDZIEMY CZEKAĆ..

#heheszkipolityczne #pasta
9ca39d8e-3c79-4ed1-8117-882c1a2f6b10
bojowonastawionaowca

@RogerThat psps #polityka albo #heheszkipolityczne

Zaloguj się aby komentować

💥Mój stary to fanatyk Biedronki. Pół mieszkania zajebane paletami. Codziennie tam chodzi, czasem po kilka razy, nawet jak nic nie potrzebuje, bo „może akurat rzucili coś ciekawego”. Po całym mieszkaniu walają się gazetki promocyjne, słodziaki, fajniaki, produkciaki, a nawet plastikowe koszyki – „to pamiątki z najlepszych łowów”. Ale najgorzej to te palety. Mamy ich więcej niż przeciętny magazyn – „do ćwiczeń”, jak mówi. Mama już trzy razy próbowała je wywalić, ale stary stwierdził, że „jak usuniesz palety, to przestanę chodzić do Biedronki” i temat się skończył.

Codziennie trenuje w domu parkour. Rozstawia te palety po całym salonie i robi tor przeszkód. „Ćwiczę technikę na sezon wyprzedaży” – mówi. Skacze, przeskakuje, czołga się, robi salta przez kartony i imituje omijanie klientów z wózkami, normalnie Janusz-komandos. Jak ktoś by to nagrał, mielibyśmy viral na TikToku, ale mama zabroniła, bo „wstyd na całą rodzinę”.

W weekendy zmusza mnie i brata, żebyśmy grali w jak to nazywa: „Symulator Biedronki” – my jesteśmy klientami z wózkami, a on nas omija, krzycząc „alejka z nabiałem wolna!”. Opracował nawet specjalny system punktacji: 5 punktów za ominięcie dziecka biegającego po sklepie, 10 punktów za uniknięcie kolizji z emerytem, a 50 za zdobycie ostatniego produktu w promocji. Czasami każe nam ustawiać się w kółku wokół niego, żeby ćwiczyć „wychodzenie z oblężenia przy regale”. Raz nawet ustawił na środku salonu lodówkę turystyczną jako „punkt strategiczny dla mrożonek”.

Kiedyś utknął w Biedronce między paletą jogurtów a mrożonkami. Próbował przeskoczyć, ale coś poszło nie tak i ratowali go strażacy. Niestety mama musiała później jechać odebrać go z komendy – zawinęli go ze sklepu, bo wyrywał się strażakom i krzyczał na cały głos, że „nie opuści pola bitwy, zanim nie dorwie tych filetów z kurczaka po 12,99/kg”.

Jak wraca z zakupów, zawsze chwali się nowymi rekordami – ile razy udało mu się ominąć palety bez zatrzymania, ile produktów zgarnął z najniższych półek w trakcie biegu, czy na ile paragonów skasował zakupy, żeby wykorzystać wszystkie promocje. Ma nawet osiem telefonów z aplikacjami Biedronki, żeby z Shakeomatu mieć więcej kuponów, i nosi je w specjalnym pasie na klatce piersiowej jak Rambo. „Biedronka to nie sklep, to styl życia” – powtarza.

Kiedyś zapisał się nawet na kurs parkouru, żeby poprawić zwinność. Instruktor pytał, czy przygotowuje się do jakiegoś turnieju, a stary z dumą powiedział: „Do sobotniej promocji na proszek do prania”. Ostatnio zaprosił sąsiada, żeby razem trenowali przeciskanie się między paletami. Sąsiad przyniósł własną paletę, a potem zaczęli wymieniać się gazetkami promocyjnymi jak kartami kolekcjonerskimi. Stary planuje nawet zrobić osiedlowy turniej – kto pierwszy zdobędzie produkt z końca alejki podczas symulowanego „oblężenia”.

W niedziele (te niehandlowe) ma swój rytuał – chodzi oglądać Biedronkę z zewnątrz. Twierdzi, że musi „naładować baterie” na poniedziałkowy rajd po promocjach. Mama grozi rozwodem, bo ostatnio chciał wstawić paletę do sypialni, „żeby się czuć jak w domu”. Twierdzi, że mieszkanie „powinno odzwierciedlać jego pasję”.

Ojciec ma specjalną szafę z „mundurami Biedronkowca” – różne wersje koszulek, czapek i kamizelek, żeby „wtopić się w tłum”. Na największe wyprzedaże ma specjalny kamuflaż – przebiera się za paletę i zostaje na całą noc w sklepowej alejce, żeby rano jeszcze przed otwarciem sklepu złapać najlepsze promocje.

Ostatnio też zamontował w domu atrapę kasy samoobsługowej, żeby ćwiczyć skanowanie produktów z maksymalną prędkością. Organizuje zawody rodzinne, kto zeskanuje więcej w minutę.

Na osiedlowych grupach na Fejsie regularnie wdaje się w wojny o Biedronkę. Pisze, że „te palety to esencja ich stylu – tylko prawdziwi mistrzowie zakupów potrafią w tym chaosie złapać prawdziwe okazje”. Raz poszło grubo o to, że ktoś skrytykował rozstawianie towaru, a stary w odpowiedzi napisał elaborat o „pięknie nieprzewidywalności Biedronki”. Miesiąc wstydziłem się wyjść na osiedle.

Niedługo Święta, a w naszym domu zamiast tradycyjnej choinki, stary w salonie stawia stos palet ozdobionych gazetkami promocyjnymi i światełkami w kolorze logo.

#heheszki #pasta Zgadza się, ukradłem. Ale tylko głupi by nie skorzystał
e41d23f6-7cdd-4392-8d34-c39a988f0f64

Zaloguj się aby komentować

druga #pasta w moim wykonaniu! XD

W Internet to jednak łatwiej wstawić zdjęcie gołej dupy niż talerza z jedzeniem...

Na wstawienie zdjęcia jedzenia nigdy nie ma dobrej pory. Zawsze, ale to zawsze ktoś się zrobi na sam widok głodny i da o tym znać. Zrobisz to rano? Jak możesz coś takiego wrzucać przed śniadaniem! Południe? W porze obiadowej nam to robisz? Sadystka! Wieczorem? Przez ciebie będę teraz żarł jak świnia, a ja jestem na diecie (chyba obrotowej...) i nie mogem już jeść!!11!!!1!1ONE!!1!1!

Jeśli uwiecznisz mięso, nie ważne jakie było w rzeczywistości, jak się prezentuje na zdjęciu, ZAWSZE, ale to ZAWSZE, trafi się ten jeden znawca, który napisze, że ono jest suche.
Zupy, gulasz lub jednogarnkowce to z pewnością coś, co już raz zostało przeżute, nim trafiło przed obiektyw, a jeśli nie - nikt nie chce oglądać michy twojego pupila (najczęściej napisze to amator zupek chińskich i gorących psów z płazosklepu).
Z ciastami takich problemów nie ma, chyba że za problem uważasz to, że ktoś chce je potraktować tak, jak skończyła pewna kultowa szarlotka w amerykańskim kinie klasy B.

Ale to dopiero początek, bo poza tym co zostało zrobione, zwykle wypływa kwestia jak. I tu się otwierają wrota piekieł. Bo JA SAM lub w ostateczności MOJA babcia, matka, żona, kochanka (wstaw dowolne), robi to inaczej, więc cokolwiek zrobione nie jak u mnie w domu (albo piwnicy - niepotrzebne skreślić) jest do wypierdolenia do śmietnika, jest niejadalne i chcesz wszystkich potruć.

Jeśli nie do techniki, zawsze można dowalić się do składników - NIE WOLNO używać półproduktów (bo kto to widzioł na ten przykład użyć mrożonych warzyw), bo to nie prawdziwe gotowanie (widać marchewce nie jest wszystko jedno, czy potnie ją maszyna, czy ja). Zabronione są również gotowe mieszanki przypraw (bo jak to sama nie produkujesz przyprawy do gyrosa?!), ale z drugiej strony spróbuj użyć większej ilości przypraw lub czegoś mniej standardowego - przepis zyskuje lvl łzy dziewicy i lulek zbierany przez staruchę w trakcie majowego nowiu.
Zapomnij też o łączeniu różnych kuchni i różnych smaków. Najpierw przypiertolą się puryści kulinarni, którzy kuchnię danego regionu uprawiają lepiej od tamtejszych autochtonów, a zaraz potem amatorzy zupek chińskich i kebaba od prawdziwego polaka, którzy o klasykę kulinarną mogliby się potknąć, a i tak by jej nie zauważyli.

Właśnie dlatego w Internet to jednak lepiej wstawić zdjęcie gołej dupy niż talerza z jedzeniem...

#gotowanie #heheszki

@VonTrupka - ze specjalną dedykacją dla Ciebie xD
Airbag

@moll Malcolmxd, czy to ty?

Half_NEET_Half_Amazing

kurde myślałem, że będzie przepis na jakaś pastę do posmarowania na chleb.. 😥

VonTrupka

Mam nadzieję, że dołożyłem swoje 13 groszy do popełnienia tej pasty (. ❛ ᴗ ❛.)


pssss. a jakby wstawić talerz z gołą dupą to dalej będą narzekać? (¬‿¬)

Zaloguj się aby komentować

#pasta #maklowicz
Jest tłusty czwartek 2025 roku, kampania wyborcza skupia się nad zrzucaniem ścieków do wisły i nowych dopłat do bąbelków. Nagle przerwa w nadawaniu master chefa - to Rober Makłowicz ogłasza start w wyborach. "Drodzy Polacy, nadszedł czas, by zamiast papki serwowanej nam od lat, wprowadzić do polityki pełnię smaku. Czas na nową przyprawę w tej mdłej zupie zwanej polityką – czas na mnie!" - głos Pana Roberta grzmi z ekranu. Na ulicach pojawiają się plakaty z hasłem "Nie obiecuję gruszek na wierzbie, obiecuję gruszki w winie!", Sprzedaż koperku rośnie o 300%. Pierwsza debata prezydencka - każdy z kandydatów rzuca ostre hasła o inflacji, bezpieczeństwie i obronności, ale Makłowicz spokojnie kontruje: "Inflacja? A może zamiast drożyzny w restauracjach, zainwestujemy w domowe obiady? Bezpieczeństwo? Uważam, że każdy powinien mieć w domu podstawowy zestaw przypraw i nóż szefa kuchni – to gwarantuje spokój ducha." Ludzie biją brawo. Sondaże rosną. Kolejne debaty rozstrzygane są już w formie bitew kulinarnych.
Pan Robert oczywiście wygrywa wybory w pierwszej turze. "Polska to nie fast food, Polska to biesiada!" - krzyczy Robert Makłowicz w austro-węgierskim mundurze podczas swojej inauguracji. Następne lata to okres prosperity, stolica zostaje przeniesiona do Krakowa, a województwo galicyjskie to najszybciej rozwijający się okręg w Unii Europejskiej. Uruchomione zostają połączenia szybką koleją z Dalmacją. Pod koniec drugiej kadencji Makłowicz umiera zadławiając się sznapsem. W Warszawie powstaje pomnik Makłowicza na wzór Franza Josefa, gdzie trzyma w dłoni widelec z pierogiem.
NiebieskiSzpadelNihilizmu

@edantes no nie, jednak Pana Makłowicza to szkoda by było

ipoqi

Województwo galicyjskie

Papa_gregorio

@edantes cytaty czytałem głosem Makłowicza. Głosowałbym

Zaloguj się aby komentować

Każden jeden heist movie (pol. olsenówka) wygląda tak samo xD

>główny bohater, Jack, wychodzi z pierdla, bo go ekipa z poprzedniego skoku wsypała na psiarskich
>ma gotowy pomysł podpierdzielenia forsy / złota / brylantów / popcornu z jakiegoś skarbca, najczęściej w Vegas, bo obmyślał go ostatnie trzy lata
>zgarnia ekipę, kusząc ich forsą, szantażując, biorąc na litość albo dla jajec (tego ostatniego gra Young Carl Gustav czy inny raper)
>kasiarz na spektrum z genialnym słuchem, zwinna była gimnastyczka od przekradania się między laserami, nerd od informatyki i oszukiwania kamer, stara kumpela protagonisty od uwodzenia strażników i świeżak od dynamitu
>wielkie omówienie operacji TYM RAZEM SIĘ UDA z pokazaniem akcji na żywca
>szef szajki z kocią mordą polskiej mendy społecznej mówi, że to nasz ostatni skok, TAKA KASIORA, tym razem musi się udać
>dawny znajomy Jacka, obecnie bagieciarz bez broni i odznaki za alkoholizm, czuje pismo nosem i zaczyna prywatne śledztwo
>ekipa jedzie do Vegas i dyskretnie obczaja kasyno, w którym wystawiają klejnoty von Biebersteina
>bagieta stoi na balkonie i obserwuje ferajnę
>noc skoku, nerd podpina się pod system, grając Campanellę na klawiszach, kumpela pyta strażników, czy to ich kasztan, świeżak wycina diamentem dziurę w oknie
>wszystko idzie dobrze, aż nagle odpala się alarm, bo Jack rzucił peta pod czujnik dymu
>spierdalańsko mortale, pościg po Stripie, skakanie z okien, nokautowanie strażników, kaskader kaskaduje, no akcja pod arsenałem
>okazuje się, że:
- świeżak miał na sobie maskę i to dawny znajomy Jacka, który się chciał za nim zemścić za położenie pierwszego skoku;
- nerd uwalił egzamin na technika informatyka i tak naprawdę rżnął w ligę, a syćko się nagrało, ale zasilacz od kamer był z czarnej listy;
- kasiarz ogłuchł i robił wszystko na czuja, a że przez autyzm nic nie mówi, to nikt się nie skapnął;
- gimnastyczka była wtyką policji i siostrą byłej Jacka;
- kumpela też była wtyką policji, ALE przekupioną przez rywalizującą szajkę, której miała ogarnąć łup;
- to nie był Jack, tylko jego brat bliźniak po sfingowaniu śmierci w katastrofie lotniczej przez wujka matematyka.
>całej ekipie poza Jackiem-nie-Jackiem cudem udaje się uciec przed psiarskimi i skitrać na melinie u pana House’a;
>otwierają worek z łupem, a tam zamiast klejnotów nasrane;
>ostatnia scena, bagieciarz i Jack właściwy siedzą na kupionej za klejnoty von Biebersteina plantacji na Jamajce, piją rum i rżną w pokera z Tupakiem, Elvisem i Jackiem Jaworkiem

#pasta #film #zajebanezfacebooka
Mikel

w którym wystawiają klejnoty von Biebersteina

wołam @AdelbertVonBimberstein

Ktoś się interesuje Twoimi klejnotami

Opornik

@GazelkaFarelka Podobał mi się odcinek Rick & Morty gdzie wyśmiewali ten typ filmów.

SciBearMonky

@GazelkaFarelka że stresciles odcinek z Ricka i mortiego? Fajnie

Zaloguj się aby komentować

#pasta O serwerowni Hejto, #kawiarenka Style. Wymaga dopracowania xD
ZBIEŻNOŚĆ NICKÓW Z OBECNYMI LUB BYŁYMI UŻYTKOWNIKAMI PRZYPADKOWA!!! (xD)

W podmokłej piwnicy, gdzie serwer stoi
Ciasna komórka, z adminami w niedoli
@ebe , @kris i @bartas , trzej admini dzielni
Aktualizują stronę, kradnąc prąd z rozdzielni

Stworzyli AI, ze znanego kawiarenki członka
Nadzieja że strona ruszy, polali już samogonka
Zgrali Dziwena umysł do swojego komputera
Obyło się nawet bez cyfrowego konwertera
@Dziwen Umysł jest na dyskietce w tekstowym pliku
Plik zawiera jedną literę, więc jest bez mętliku

Próbują to wgrać, co za umiejętności test!
Serwer crashuje, tylko wiatraka został szelest
Admini trzej dzielni, chleją więc z rozpaczy
Kogo tu winić? Nie naszych trzech dzielnych badaczy!

@bojowonastawionaowca , jak zwykle nic nie robi
Najwyżej zaległości w sonetach już nie nadrobi
Gdy strona wciąż w rozsypce, użytkownicy w rozterce,
Czego chcieliście od adminów występujących w "Usterce"?

#tworczoscwlasna
entropy_ userbar

Zaloguj się aby komentować

Poszedłem wczoraj na siłownie, i trafiłem na gościa który tam długo ćwiczy. Chwile gadamy, po czym stwierdził że jak na mój staż to chujowy mam progres, i mi kazal robić plecy pod jego okiem. No więc wyglądało to jak w tej paście xD

O ja głupi chciałem się zapisać do siłowni, coby sobie przykabanić i zaimponować miejscowym Karynom muskulaturą, i się wybrałem do renomowanego fitness klubu. Nie zdawałem sobie sprawy co mnie tam może czekać, ale po kolei. Początkowo spoko luz, zwłaszcza, że darmowa wejściówka na próbę (można sobie zarezerwować na PESEL, na ich stronie i masz dzień otwarty w zasadzie). Pracownicy widzą, że potencjalny klient to mili i pomocni, pokazują jak co obsługiwać żeby sobie nie zrobić kuku, zachwalają saunę, opowiadają, że wypasiona solara za symboliczną złotówę, no i trenerzy do dyspozycji. Trochę się pomachało żelastwem, popróbowało maszynki, to z ciekawości spytałem jak to wyglada ten personal trainer. Okazuje się, że płatny dodatkowo sporo, ale za jakość trzeba płacić, a oni mają najlepszych trenerów w mieście. A zresztą dzisiaj gratis mogę się przekonać i zawołali go. Tą górę mięcha. "Panie Sławku, pan chce się dowiedzieć jak tam u nas z prywatnym treningiem" Usłyszałem głośne "FAAAAAAAAAAAAAAAAAK!" i dźwięk upuszczanych hantli. Podbiegł do nas światowej sławy strongmen Sławomir Toczek. Byłem zachwycony, bo taki kolos, strongmen miał mi dawać wskazówki. Toczek powiedział tylko "Cho!" i złapał za koszulkę i pociągnął w stronę drążka do podciągania się na drążku. Chłopak, który się podciągał jak tylko zobaczył Toczka, to odskoczył od drążka jak Jasiu Mela od transformatora. Toczek mówi do mnie "Wskakuj i się podciągnij 20 razy." na co ja w śmiech i mu mówię, że jak 4 razy się podciągnę to będę zaskoczony. Jemu do śmiechu nie było. Wydarł się na mnie "FAAAAK! Wskakuj na drążek!" Podciągnąłem się z 5 razy i już nie miałem sił, a ten krzyczy "Podciągnij się! Jeszcze trochę. Jeszcze 2 razy i dostaniesz mordoklejkę!" Nie dałem rady to ten zwyrol wziął jakąś miotłę i mnie kłuje w odbyt, że niby na motywację. No w sumie zadziałało, bo nie chciałem mieć kija od szczotki w dupie. Podciągnąłem się jeszcze 2 razy a Toczek zadowolony "FAAAAAAAAAAK! No i to je motywancja! Tak wygląda personal trening, motywancja żeby przełamywać bariery." Po czym odkleił z papierka mordoklejkę i wsadził mi ją do gęby. Długo sobie nie odpocząłem, bo Toczek zaczął ciągnąć mnie na ławeczkę. Chciałem powiedzieć, żeby poczekał bo jestem jeszcze wyczerpany tym podciąganiem, ale miałem sklejoną mordę mordoklejką. Wszystkie ławeczki były zajęte, więc pan Sławek podszedł do pierwszego z brzegu kafara i uprzejmie go przeprosił mówiąc "Wypi**alaj! FAAAAAK!" Pokaźnie umięśniony facet odłożył ciężar i posłusznie wyp**erdolił. Toczek nawet nie zmniejszył ciężaru, tylko kazał mi siadać i wyciskać, a on będzie mnie asekurować. Jak to złapałem, to mnie pryszpiliło do ławeczki. Toczek na to "weź wyciśnij z 3 razy to dostaniesz mordoklejkę." Ja na to wysapałem, że w dupie mam jego mordoklejkę, jak tego nie uniosę. On zdziwiony zapytał "CO KU---A?" To mu odpowiedziałem, że się zaraz zesram z wysiłku, i do d--y z jego mordoklejką. A ten wyciąga z ryja na wpół przerzutą mordoklejkę i zaczyna ściągać mi pory. Ja do niego krzyczę co on odp---la, a on "FAAAAK! No sam mówisz żebym ci zapchał dupę bo się zesrasz." Wydukałem już że spoko, i jakoś podniosłem to żelastwo 3 razy, nie wiem jak, chyba siłą woli. Zadowolony Toczek odwinął nową mordoklejkę i wsadził mi ją do ust. Powiedział, że idzie się wyszczać, a ja mam iść do rowerków, to mi pokaże co to jest motywancja do szybkiego pedałowania. Wiedziałem, że muszę uciec. Zwlokłem się z ławeczki i doczłapałem do szatni. Nie mogłem podnieść ramion. Przebranie się zajęło mi zbyt długo. Usłyszałem jego ryk zza drzwi "FAAAAAAAAAAK! Gdzie ty jesteś?" Wiedziałem, że to tylko moment zanim się zorientuje, że jestem w szatni. Wrzuciłem pierwszą z brzegu monetę do solarki i wskoczyłem do środka. Kilka sekund później Toczek wparował do pomieszczenia. Słyszałem jak chodzi po szatni, i zastanawia się gdzie jestem. Tak jak się spodziewałem, zapukał do kabiny solarium i się pyta "FAAAAAAAAAAAAK! Jesteś tam?" na co odpowiedziałem najniższym możliwym dla siebie, nienaturalnym basem "Zajęte, ziom." Dał się nabrać. Wyszedł, podejrzewam do recepcji żeby się spytać czy nie wyszedłem z klubu. Postanowiłem, że poczekam z 10 minut w solarce, co powinno mi starczyć na odzyskanie wystarczająco sił, żeby dać szybko dzidę z klubu, na wypadek gdyby Toczek mnie przyuważył. Po 5 minutach Toczek wlazł z powrotem do szatni i zaczął mnie szukać, tym razem po szafkach. Chwilę potem do szatni wszedł jakiś chłopak na co Toczek wykrzyknął "FAAAAAAAAAAK! gotowy na trening?" Chłopaczynacoś tam zaczął dukać, i najwyraźniej nawet nie zdążył się przebrać. To był kolejny nowy w klubie, który miał darmową wejściówkę, który jak ja padł ofiarą Toczka. Ten kazał mu zrobić 300 pompek w szatni, to dostanie mordoklejkę. Zastrzegł, że nie wypuści go na salę dopóki nie zrobi porządnej rozgrzewki, czyli tych pompek. Minęła z godzina, ale biedak zrobił te 300 pompek, z przerwami, ale Toczka to zadowoliło i wziął swoją nową ofiarę na salę. Mogłem wyjść z solary. Skóra mnie piekła, o mały włos bo wrzuciłem piątraka i starczyło jeszcze tylko na kilkanaście minut opalania. Wyszedłem z klubu. Po drodze ludzie dziwnie się na mnie patrzyli. W domu okazało się, że po godzinie w solarium wyglądam jak brązowa mordoklejka Toczka. Nie polecam treningów personalnych.

#hejtokoksy #pasta
SuperSzturmowiec

nauczony przeczuciem zjechałem szybko na tagi

Zaloguj się aby komentować

Catrtagena, @bartek555 nieśmiało wysiada z okrętu, a że na morzu trzęsie, to i Bartkiem otrząsnęli.

Siada więc w kafejce obok. Piję lure, ale lepsza niż w każdym polskim hotelu i mówi:
"Penne!"
I zjawia się tam kobieta przyjmująca zamówienia. A Bartosz na to rzecze:

  • te kurwa weź naprawi te moje termo alarmy w domu bo się pochlastam, place w hrywnach marokańskich

I tak upłynął dzień szósty.

P.s. Bartosz nikogo nie zabił.

#pasta #heheszki #tworczoscwlasna
Wiertaliot

@wiatraczeg Ja pier*ole jaka żenada. Jeszcze bartusiowi celebrycie klęknij do miecza, może coś o tobie napisze, będziesz miał co wspominać na starość.

Zaloguj się aby komentować

Jestem behapowcem w pewnej firmie. Nadzoruję ponad 200 pracowników. Powiem tak. Kierowcy ciężarówek to są największe matoły z jakimi w życiu pracowałem. Większość z tych ludzi ma problem z pisaniem i czytaniem a ja muszę ich uczyć zasad BHP i bezpiecznej jazdy. Nie da się! chociaż bym wychodził z siebie i stawał obok to się kurwa nie da. Im się mózgi resetują metr za progiem sali szkoleniowej. Codziennością jest, że oni nie zdają prostych testów po szkoleniu. Nawet jak im dyktuję odpowiedzi to źle zaznaczają i nie zdają!

Wszystkie szkolenia jak krew w piach. Oni kurwa nie są w stanie przyswoić żadnych zasad BHP. Mają zdrowie i życie innych ludzi kompletnie za nic. Tłukę im do tych zakutych łbów, że zdrowie i życie człowieka jest bezcenne i że muszą uważać na innych na drodze bo nie mają z nimi szans. Myślicie, że to coś daje? Mamy 40 wypadków przy pracy rocznie...

Najgłupszy wypadek przy pracy kierowcy w mojej historii? Facet olał zalecenia ze szkolenia, nie stosował się do instrukcji producenta pasów do mocowania ładunków "on wie lepiej bo pracuje 10 lat". Tak kurwa naciągnął pas rurką, że jak go odpinał to pas wystrzelił jak kusza i mu uciął palec...
Nie jestem w stanie nauczyć tych durni do zapiania pasów! Oni uważają, że nie trzeba zapinać pasów jadąc ciężarówką. Facet zjechał z drogi do rowu. Wyjebało go z siedzenia i tak przypierdolił głową w podsufitkę, że połamał kręgi...

Najtrudniejsza branża świata. Ludzie trzymajcie mnie bo mi rozwali bebech ze śmiechu. Kierowcą tira nie zostaje się jak masz skończoną astronomię na Uniwersytecie Jagielońskim. Kierowcą tira zostaje się jak nie potrafi się robić w życiu kurwa NIC. Ci goście byli w stanie przyswoić tylko umiejętność kręcenia kółkiem. 80% kierowców ma szkołę podstawową!

A co robią kierowcy ciężarówek każdy kto jeździ widzi. Mają w dupie wszystkich. Zajeżdżanie drogi na autostradach bo sobie robią wyprzedzanie-wyścigi słoni na tempomatach bo jeden ma 89,5 a drugi 89,7 km/h wiec go wyprzedza bo policzył, że na 10000 km zaoszczędzi cztery minuty. Szeryfowanie na zwężkach i utrudnianie jazdy innym. Opona mu pęknie to ją pierdolnie do lasu w krzaki albo zostawi na środku autostrady, żeby się ktoś na niej rozjebał. Włączcie sobie CB i posłuchajcie rozmów kierowców ciężarówek. To jest taki rynsztok, że warszawski furman dostaje opadu szczęki.
Do tego dochodzą kradzieże paliwa. Każdy kierowca tira kradnie paliwo ze swojego samochodu. U nas montuje się dziesiątki zabezpieczeń na auta, żeby nie kradli ale zawsze jesteśmy krok za nimi! zawsze znajdą sposób, żeby spuścić. Jak wam tirowiec powie, że nie kradnie to go zapytajcie po chuj mu plastikowe bańki na pace.
Kolejna rzecz alkohol. Codziennie rano dymam przez firmę z alkomatem. Muszę kurwa nie mam wyjścia! Ci ludzie są nieodpowiedzialni. Jak się zapomnę i ich nie sprawdzę to się napierdolą po pracy jak stonka po opryskach. Nie piją w pracy ale przychodzą w takim stanie, że ja biorę gościa na dmuchawkę o 12 w południe wychodzi wynik złoty dziewięćdziesiąt. Pytam się o co chodzi. On nie pił alkoholu! Gniotę go to mówi - wypił wczoraj 6 mocnych piw. Litrowych. Ale przecież piwo to nie alkohol!

Nie ma tygodnia, żeby nie złapać kierowcy, który przyszedł napierdolony do pracy.
U nas tego nie ma bo nasza branża cechuje się tym, że nie śpią w trasie bo objeżdżają wszystko w jeden dzień pracy ale co jeszcze robią tirowcy w innych firmach? Zgadzają się na każde zbydlęcenie jakie zaserwuje im pracodawca.
Wymyślono prawo o czasie pracy kierowców, które ma chronić innych przed nich zmęczeniem oraz ich samych przed nimi samymi a to bydło to prawo łamie, grzebią przy tachografach, kombinują z kartami kierowcy.
Śpią na pakach leją na koło, srają w krzakach jak zwierzęta, myją się pod kranami na stacjach benzynowych i wpierdalają karmę dla psów.

Nie ma takie upodlenia jakiego nie zniosą bo to są po prosty takie prymitywy.
Kierowca to nie jest najcięższy zawód. Kierowca to jest stan umysłu. Oni sami utrudniają sobie ten zawód bo sami zgadzają się na takie traktowanie!
Na koniec dodam, żeby być sprawiedliwym - znam paru kierowców swoich pracowników, którzy na szczęście są wyjątkami od tego co napisałem. Ale niestety ci prawdziwych fachowców na poziomie można policzyć na palcach może dwóch rąk!
https://www.youtube.com/watch?v=yH-mFYYeV28

#polska #wypadki #gownowpis #heheszki #pasta
American_Psycho

W sumie jak złamał pierwszy szlaban to mógł cofnąć się xd

Wyrocznia

Ja się dziwię, że na granicy z Białorusią i Rosją zamiast tego śmiesznego płotu nie odgrodziliśmy się jeszcze szlabanami kolejowymi. Przecież to nieprzekraczalna przeszkoda a tysiące ludzi umierają na miejscu próbując ją przekroczyć.

Pan_Buk

@maly_ludek_lego Jeszcze nie wspomniałeś o pisaniu sms-ów w trasie, wybieraniu kawałków na Spotify czy oglądaniu filmów podczas jazdy.

Zaloguj się aby komentować

Strasznie porąbana akcja, ale okazało się, że na jednym z warszawskich #rod (Rodzinnych Ogródków Działkowych) podczas remontu jednej z altanek odkryto… piramidy. Tak, dobrze czytacie – piramidy z kostki, które wyglądały, jakby stały tam od wieków. Początkowo myślano, że to zwykłe sterty kamieni, ale szybko sprawa nabrała rozmachu.

Historia zaczęła się niewinnie. Pan Zdzisław, lokalny działkowiec, postanowił w końcu odnowić swoją altankę, która, jak twierdził, „ledwo stoi od czasów Gierka”. Podczas kopania fundamentów natknął się na coś twardego. Myślał, że to korzenie albo jakieś zaległości budowlane, ale po kilku godzinach odkopywania oczom jego i kilku sąsiadów ukazały się idealnie ułożone piramidy z kostki brukowej. Co ciekawe, wyglądały, jakby były tam od zawsze, tylko przykryte warstwą ziemi i dzikiego bzu.

Na miejsce szybko zjechali działkowcy z sąsiednich ogródków, lokalni „eksperci” od wszystkiego oraz dwóch młodych archeologów z Warszawy, którzy akurat mieli wolne. Pierwsze teorie pojawiły się już po piętnastu minutach:

1. Teoria starożytnych działkowców – według tej wersji piramidy zostały zbudowane w czasach, gdy powstawały pierwsze ogródki działkowe. Miały one służyć jako rodzaj ołtarza, ale z biegiem czasu zapomniano o ich istnieniu.
Niektórzy sugerują, że konstrukcja może pełnić funkcję obrzędową – zwłaszcza że w ROD obok znajduje się altanka wyglądająca jak miniatura Stonehenge. Jeden z działkowców przysiągł, że raz widział tam gościa w szlafroku odprawiającego coś „dziwnego”.

2. Teoria prehistoryczna – niektórzy są przekonani, że konstrukcje mogą pochodzić z czasów sprzed naszej ery. „To na pewno coś od Słowian albo Egipcjan! Kiedyś tu były bagna, a teraz – proszę bardzo – Giza w miniaturze!” – mówił pan Wiesław, machając kieliszkiem kompotu domowej roboty.

3. Teoria kosmiczna – według najbardziej kreatywnych, piramidy są częścią tajemniczego systemu energetycznego Ziemi. „To pewnie jakieś urządzenie starożytnych kosmitów. Wiesz, jak w tych filmach!” – dodał młody sąsiad z działki obok, który w tym czasie montował antenę do Starlinka.

A to jeszcze nie koniec niespodzianek! Na prośbę „ekspertów” z okolicznych uniwersytetów sprowadzono georadar i lidar, żeby zbadać teren. Wyniki wprawiły wszystkich w osłupienie – pod powierzchnią ziemi znajdują się jeszcze większe konstrukcje. Warstwa ułożonej kostki brukowej to tylko wierzchołek piramidy! Urządzenia wykazały, że cała konstrukcja sięga co najmniej kilku metrów w głąb ziemi, a jej podstawy są znacznie większe, niż początkowo zakładano.

„To jest jak cebula – im głębiej kopiesz, tym bardziej nie wierzysz, co widzisz” – skomentował pan Andrzej, który przyniósł swój własny szpadel i koc piknikowy. Wyniki badań lidarem wskazują, że pod ziemią mogą znajdować się nawet korytarze albo inne tajemnicze struktury. Lokalne forum ROD już płonie od spekulacji – czy to przypadkiem nie zaginiony skarb z czasów wojny? Może bunkier? A może coś znacznie starszego, o czym milczą podręczniki do historii?

Pan Zdzisław, który chciał tylko odnowić altankę, teraz nie może spokojnie napić się kawy na swojej działce. Ludzie przychodzą z łopatami, miernikami i teoriami, a nawet lokalna telewizja planuje reportaż. Czy Warszawskie Piramidy skrywają większą tajemnicę? Jedno jest pewne – ROD już nigdy nie będzie takie samo. #chlopakizdzialeczek

Konstrukcja może mieć znaczenie strategiczne – być może stanowi schron na wypadek końca świata albo, co bardziej prawdopodobne, miejsce ukrycia przed gderaniem żony.

#ciekawostki #rod #nieruchomosci #teoriespiskowe #pasta
dfe9d017-c7ed-44a2-b301-577a7eb47a48
613494b1-d1ef-48b4-a408-9af9e9601266

Zaloguj się aby komentować

Jako Chłop Polski uwielbiam pracować ciężej i dłużej niż w sumie ktokolwiek inny w UE i co najważniejsze płacić ogromne podatki, które w większości idą albo na to, aby stare baby mogły żyć na emeryturze 30 czy 40 lat i to z darmową służbą zdrowia, albo aby młode p0lki będące na utrzymaniu rodziców (czyt. ojca) mogły popuszczać szpary arabom/murzynom będącym na utrzymaniu UE i nocującym w darmowych akademikach czy innych „ośrodkach integracji” a w razie wpadki i „zniknięcia” ojca, żeby mogły sobie żyć na bezrobociu w mieszkaniu socjalnym utrzymując się z funduszu alimentacyjnego, 800+ i innych „dajów” XD

Ten kraj to postkomunistyczny cyrk, gdyby rozdzielić budżet Polski zależnie od płci, to faceci byliby obciążeni podatkami na 5-10%* i żyli dużo lepiej niż teraz, a kobiety przy 99%* opodatkowaniu miałby o wiele gorzej niż mają dziś – bo i tak brakowałby na emerytury, lekarzy, zasiłki itp. itd.

Pomijam już wszelkie „wydatki z budżetu Polski na osoby niebędące obywatelami UE” bo to już w ogóle plucie w twarz wszystkim Polakom, którzy uczciwie pracują.

W przyszłym roku dziura budżetowa wyniesie 350-400 mld złotych przy spowalaniającej gospodarce i rosnącym bezrobociu, więc zrobi się naprawdę „wesoło”.

*suma podatków nałożonych na pracę i konsumpcję, czyli różnica superbrutto/netto + vat, akcyzy, opłaty klimatyczne i tak dalej

#pracbaza #pasta #heheszki #przegryw #polityka #czarnyhumor
bdfd1da5-960d-4d2b-8c89-84e89413f3d6
Wyrocznia

@Malarz2137 piękne kopiuj - wklej z W

Gustawff

252 dni 8-godzinnych zmian. Czyli tyle ile wychodzi z kalendarza. To na zachodzie mają więcej dni wolnych, czy krótsze dniówki?

Malarz2137

@Gustawff


Na zachodzie duża część społeczeństwa robi na 1/2 czy 3/4 etatu a Polacy biorą ogromne ilości nadgodzin.

ColonelWalterKurtz

Ej, gdzie są te darmowe akademiki. Może znasz jakiś w trójmieście to bym sobie na wakacje pojechał? Już trudno, nawet może być z czarnymi ale za darmo to dobra cena.

Zaloguj się aby komentować

#pasta

Krok po kroku, krok po kroczku, najpiękniejsze w całym roczku idą święta w Empiku, ale czytasz to dla slanderu. Do rzeczy:
-najnowsze wydanie świątecznego romansu w bieszczadzkim pensjonacie MIŁOŚĆ W KUTII ZAKLĘTA (na okładce ofc kobieta w czapce i rękawiczkach pijąca herbatę z cynamonem);
-wieża Babel kalendarzy na rok przyszły z setkami okładek;
-autobiografie znanych i lubianych ludzi jako prezent dla znanego i nielubianego wujasa;
-legion dekoracji świąteczno-noworocznych o 50% droższych niż identyczne w sklepach z pierdołami;
-nowe wydanie klasycznego bożonarodzeniowego czytadła w czerwono-zielonej okładce;
-płyta Zawiałow ft. Zalewski & Kwiat Jabłoni – Przy wigilijnym stole z Ikei;
-książki kucharskie, żeby dać ciotce pod choinką znać, że wszystkich nudzą opowieści o Thermomixie;
-sterta książek niesprzedawalnych przecenionych na święta o połowę, żeby na I kwartał było miejsce w magazynach;
-losowo wygenerowane świąteczne książki dla dzieci typu „Kicia Kocia budzi dom krzykiem, że ona to pierdoli i sami sobie róbcie makowca";
-książki dla nastolatków, żebyś na pałę wybrał coś dla kuzyna, bo się zatrzymałeś w rozwoju na Percym Jacksonie i Felixie, Necie i Nice;
-świąteczne promocje na gry komputerowe dla tego procenta, który wciąż musi mieć pudełko na półce, żeby jeszcze większy burdel w pokoju gracza był;
-szpej absolutnie nieksięgarniany typu świece zapachowe, kubki i bulbulatory wydawnictwa Niezwykłe z metali toksycznych;
-parę książek, które postanowiło mieć premierę, kiedy ludzie w księgarniach biegają w kurtkach puchowych i szukają na wczoraj jakiegoś kloca o kampanii na atolu Bara-Bara dla starego;
-pamiętająca broszki Beatki czekolada przy kasach w świątecznym opakowaniu;
-piąty krąg, czyli lenistwo i ludzie, którzy odłożyli kupno prezentów na 20 grudnia.

https://www.facebook.com/share/p/1H3Hxzn5rz/

#ksiazki #heheszki
0df4771e-53c1-4ce8-9bba-a0cbbf598b18
smierdakow

jakiegoś kloca o kampanii na atolu Bara-Bara dla starego;


albo dla @Whoresbane

Whoresbane

@smierdakow Jak ktoś chce mi zrobić prezent w postaci książki historycznej o kampanii na atolu Bara-Bara to na PW podam dane paczkomatu xD

Wrzoo

@smierdakow Ja się pytam, gdzie obligatoryjne skarpetki świąteczne są

bishop

Ta poprzednia pasta o empiku była lepsza

Zaloguj się aby komentować

#codziennyrewir 6/115

rozdział krótki jak mój benis ( ͡°͜ʖ͡°)

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #2137 #lata90 #rewir

____________________________________________________

- Kamil, kurwa, to nie jest śmieszne, wychodź wreszcie! – Krzyknął Młody, waląc pięścią w drzwi łazienki. Staliśmy w piątkę w wąskim korytarzyku należącym do „mieszkanka” Kamila, podczas tych trzech tygodni zielonej szkoły.
- Nie, idźcie sobie! – Odpowiedział nam wściekły głos.
- Kurwa, a jak on sobie coś tam na serio zrobi? – Zaniepokoił się Sperma.
- Hej, Kamil! Pogadaj z nami! – Spróbowałem wywabić na zewnątrz przyjaciela.
- Nie!
- No chodź, bo jej wszystko powiemy! – Zirytował się Patryk. Jak za dotknięciem magicznej różdżki, drzwi otworzyły się.
Kamil patrzał na nas pełnym nienawiści wzrokiem. Woda spływała z jego mokrych włosów na twarz i koszulkę.
- Nie zrobilibyście tego.
- Chcesz się przekonać? Co ty wyprawiasz? – Zapytał go Młody.
- Nie wasza sprawa. Czego ode mnie chcecie?
- Tak trudno się domyślić? Przyszliśmy żeby cię uratować. – Wzruszyłem ramionami, jakby było to oczywiste.
- Przed czym?
- Hmmm… Przed samobójstwem? Myślisz, że nie wiemy, że topiłeś się w umywalce? – Sperma skinął głową w stronę umywalki, wypełnionej po brzegi wodą. – Przez Monikę?
- Bo… Ona mnie nie chce… - Chłopak stracił panowanie nad sobą i zaczął głośno szlochać.
- No, daj spokój, będzie dobrze. – Pocieszałem go.
- No, chodź z nami. Pójdziemy na gofry, od razu ci przejdzie. – Poszedł w moje ślady Młody.
- Gofly? – Zapytał Kamil przez łzy.
- No, z sosem czekoladowym. Na dole w bufecie są.
- Dobla.
I tak potęga gofrów z sosem czekoladowym załatała złamane serce Kamila.

Zaloguj się aby komentować

Gdzie #codziennyrewir 4/115? Nie było bo leczyłem kaca ( ͡°ʖ̯͡°) Aaaale nie ma tego złego, macie więcej czytania ( ͡°͜ʖ͡°)

#codziennyrewir 4+5/115

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #2137 #lata90 #rewir

_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 3

Chyba dla każdego młodego chłopca zakup pierwszego prawdziwego roweru jest bardzo ważnym doświadczeniem, którego wspomnienie nie blaknie nawet po wielu latach.
Nie inaczej było ze mną – gdy tylko zdałem egzamin na kartę rowerową w drugiej klasie podstawówki, czekałem z wytęsknieniem na moment, w którym dostanę swoje własne dwa kółka i będę mógł jeździć gdziekolwiek tylko będę chciał. No, przynajmniej w obrębie naszego rewiru – dalej nie było mi wolno.
Tej nocy praktycznie w ogóle nie zmrużyłem oczu – byłem zbyt podekscytowany, by zasnąć i z wytęsknieniem odmierzałem upływające na zegarze minuty oraz godziny.
Wstałem, gdy tylko na niebie pojawiło się słońce, jak najszybciej ubrałem się (wieczór wcześniej przygotowałem sobie już wszystko co potrzebne, żeby nie tracić cennego czasu) i pobiegłem do kuchni, by zrobić kanapki na śniadanie. Kucharz był ze mnie żaden, więc kromki chleba wyglądały, jakby ucięto je piłą mechaniczną – ale czy to było ważne?
Nalałem sobie do szklanki trochę soku pomarańczowego i zacząłem pospieszne jedzenie.
- Cześć, co ty tu robisz? – Zapytała mnie nadchodząca z korytarza mama, na wpół jeszcze śpiąca.
- Zrobiłem śniadanie, żebyś nie musiała się przemęczać! – Odpowiedziałem wesoło, kłamiąc z nut, jak to na dziecko przystało. Wszyscy wiemy, że miałem w tym swój interes.
Ewelina wzięła szklankę, nalała sobie soku i usiadła naprzeciw mnie, podpierając dłonią głowę.
- Daj mi się najpierw obudzić, kochanie, dobra?
Nie dałem za wygraną. Nie wiem, czy było to efektem podniecenia całą sytuacją, czy może po prostu obsesyjnym pragnieniem posiadania roweru – ale w dosłownie kilka minut uwinąłem się ze śniadaniem, wrzuciłem talerz i szklankę do zlewu, a potem pobiegłem do łazienki.
Gdy ta okazała się zajęta, potruchtałem szybko po kluczyki do samochodu i przedni panel radia, a potem wyjąłem pierwszą lepszą parę butów z kolekcji mamy. Stanąłem przy drzwiach z nienaturalnym uśmiechem, a może grymasem na twarzy – i czekałem.
Dojechaliśmy do sklepu tuż przed otwarciem. Gdy już weszliśmy do środka, Ewelina powiedziała mi, żebym zapoznał się z dostępnymi rowerami, stojącymi przy całej długiej ścianie obiektu, co też radośnie uczyniłem, ona sam zaś opadła bezsilnie na pobliską ławeczkę, poprawiając bardzo pospiesznie upięte włosy.

Było tam chyba wszystko – rowery męskie, damskie, we wszystkich kolorach tęczy, w różnych rozmiarach, z koszykami, bagażnikami… Wybór tego jednego, odpowiedniego, zajął mi zapewne grupo ponad pół godziny, a kto wie, może i więcej? Czułem się jak we śnie i całkowicie straciłem poczucie czasu oraz przestrzeni.
Mama mimo wykończenia, wydawała się zadowolona. Wreszcie miała z głowy zakupy i mogła w spokoju zająć się swoimi sprawami. Ja zaś, poświęcałem uwagę tylko nowemu niebieskiemu rowerowi, ledwo mieszczącemu się w samochodzie.
Teraz byłem kimś.

W ciągu niecałego tygodnia, uformowaliśmy z kolegami z klasy własny gang rowerowy. Nasze zajęcia ograniczały się do wspólnych wyścigów, „objazdówek” (czyli po prostu jeździe w określonej formacji lub gęsiego) i przesiadywania na łąkach, gdzie w owym czasie mieliśmy bazę.
- Ale moglibyśmy zrobić, żeby każdy członek gangu musiał coś zrobić. – Powiedział nieskładnie Sperma (wtedy znany jeszcze jako Patryk).
- Co? – Zapytał Młody, zakładając łańcuch w swoim rowerze.
- No nie wiem, ochrzcijmy nasze maszyny.
Wszyscy wymieniliśmy w ciszy powątpiewające wspomnienia.
- No jak te, statki. Rozbijemy na nich butelki.
- No możemy. Ale nic się im nie stanie od tego? – Zapytał Kamil.
- To przecież szkło. Co ma się stać, jak trafisz w metal? – Zasugerował Sperma. Jego rozumowanie było oczywiście błędne.
Zostawiliśmy piątego z nas - Patryka w obozie, by pilnował rowerów, a we czterech poszliśmy w stronę śmietniska, by znaleźć jakieś butelki. Wpół drogi, rozdzieliliśmy się na dwie pary – Kamil ze Spermą, a ja z Młodym.
Doszliśmy do małej stromizny, w której znaleźliśmy kilka „setek” – czyli stumililitrowych buteleczek po wódce.
- Chyba mamy, czego chcieliśmy. – Powiedziałem do Młodego, podnosząc pięć butelek. – Wracamy?
- Czekaj, nie bierz ich.
Spojrzałem na niego pytająco.
- Klucha, mój brat, robił kiedyś coś podobnego. Potem przez tydzień płakał, bo wygiął rurę od ciosu.
- To co on zrobił?
- No przywalił czymś takim właśnie w rower. Ale mam pomysł. Patrz na to. – Chłopak wyjął z kieszeni zaśniedziałą jednogroszówkę i wcisnął ją w szyjkę jednej z butelek. Rozkręcił nią i uderzył w podeszwę buta. Czynność powtórzył kilkukrotnie, a potem zrobił to samo z drugą butelką.
- Trzymaj. Tylko uważaj z nią. Udawaj, że rozbije się normalnie.
Nie do końca rozumiałem, o czym kolega mówi, ale uwierzyłem mu.
- Hej, mamy butelki! – Ryknął na całe gardło.
Ceremonia miała się odbyć w naszym obozie. Podstawiliśmy na ziemi płytę dykty, by można było oprzeć na czymś stopkę chrzczonego roweru, a Kamil uroczyście nałożył na ramę pierwszej maszyny starą szmatę.
- Jesteś gotowy? – Spytał Młody Patryka i podał mu jedną z butelek. – Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Patryk uderzył buteleczką w ramę, tuż pod siodełkiem. Metal wydał głuchy odgłos, ale szkło nie pękło. Chłopak spróbował jeszcze raz – również bez skutku. Dopiero za trzecim razem, gdy wziął zauważalnie większy zamach, osiągnął sukces.
Kamil podbiegł i usunął szmatkę. Rurka ramy była wyraźnie wgięta, a lakier w kilku miejscach odprysł, ku niezadowoleniu właściciela.
Swój rower wyprowadził teraz Młody, a Kamil wyrecytował mu tą samą formułkę. Chłopak zamachnął się – przy uderzeniu butelka pękła w drobny mak, nie uszkadzając jednak ramy.
Chwilę później, do dzieła przystąpił Kamil – również pozostawiając po sobie niezbyt estetycznie wyglądające wgniecenie i przy okazji nieco uszkadzając lakier.
Przyszła pora na mnie. Z całej naszej paczki, mój rower był najmłodszy, więc z oczywistych względów bałem się go uszkodzić. Gdybym w pierwszym tygodniu wrócił do domu z wgniecioną ramą, napytałbym sobie tylko biedy u mamy.
- Jesteś gotów? – Zwrócił się do mnie Sperma. Przytaknąłem. - Od tej pory, będziesz członkiem naszego gangu, na dobre i na złe.
Zamachnąłem się spreparowaną butelką i uderzyłem w ramę. Szkło wyprysło z hukiem na wszystkie strony, ale po zdjęciu szmatki zobaczyłem, że metal pozostał nietknięty. Poczułem jak żołądek z gardła wraca na swoje miejsce. Uśmiechnąłem się do Młodego, dziękując mu w duchu za pomoc.
Zaraz potem, wyrecytowałem formułkę Spermie, który podobnie jak Kamil i Patryk, zostawił po sobie spory półkolisty ślad w rurce ramy.
Z Młodym nigdy nie wyznaliśmy przyjaciołom prawdy.

ROZDZIAŁ 4

Będąc na zielonej szkole, mieszkaliśmy w dwuosobowych pokojach, każdym z łazienką (co było poniekąd prawdziwym luksusem). I jeśli chcecie wiedzieć, to ja, Kamil, Młody i Patryk trafiliśmy do zupełnie oddzielnych mieszkanek. Ale my jesteśmy w tej historii jedynie postaciami epizodycznymi – ważny natomiast jest tu Sperma, wtedy wciąż znany jeszcze po imieniu i Tymek, którzy jakimś cudem, zostali przydzieleni razem.
Tymek był od zawsze klasowym popychadłem. Jeśli wierzyć opowieściom, urodził się kilka minut po swojej siostrze bliźniaczce Adzie, nieco podduszony, co niekorzystnie wpłynęło na jego rozwój umysłowy. Chłopiec był inny od rówieśników, co wraz z upływem czasu było widoczne coraz bardziej, ale dzięki staraniom rodziców, nie trafił do szkoły specjalnej i mógł uczyć się z normalnymi dziećmi.
Co nie znaczy oczywiście, że sam był normalny.
Już od pierwszych dni pobytu w ośrodku, Tymkowi było ciężko. Musiał kolejno rozpakować rzeczy współlokatora, później włożyć wszystkie jego ubrania do szafy, a gdy przychodził czas jakiejś wycieczki, nosił jego plecak. Robił za przysłowiowego Rumuna, mówiąc krótko.
Prawdopodobnie jeszcze pierwszego tygodnia, Patryk obmyślił więc plan wykorzystania Tymka do zarobienia paru złotych ekstra - nie mógł ich od niego „pożyczyć”, bo chłopak był już wtedy spłukany - kupił kilka drobnych pamiątek rodzicom, a resztę gotówki przetracił na automatach do gry.
Koncepcja była prosta: Tymek kładzie się na łóżku, przykrywa kołdrą, a klienci płacą za skakanie po nim (10 gr za dwa skoki). Potem chłopcy dzielą się łupem pół na pół.
Interes życia.
Wierzcie lub nie, ale w przeciągu godziny cały korytarz na naszym piętrze wypełnił się kolejką dzieci – z naszej i równoległych klas. Byli tam wszyscy – chłopaki, dziewczyny, kujony, łobuzy. Przy drzwiach do swojego pokoju stał Sperma, ubrany w zapiętą pod szyję koszulę (do kompletu z gumowymi klapkami na nogach), pobierając opłaty i wpuszczając klientelę do środka.
Tymek zaś leżał na łóżku pod oknem, w pozycji żółwik, starając się po prostu przeżyć. I tutaj wcale nie przesadzam – takich skoków, ciosów kolanami i łokciami jakie otrzymywał, nie powstydziliby się zawodowi wrestlerzy.
Po jakimś czasie, w pokoju Spermy i Tymka zjawił się kilkuletni Marcin, syn wychowawczyni jednej z równoległych klas - zabrany na doczepkę, żeby zwiedził trochę świata. Nie miał przy sobie ani grosza, więc wykidajło Sperma oczywiście szybko go zbył.
Kilka minut później interes nagle się zakończył – do pokoju wpadła wychowawczyni naszej klasy oraz matka Marcina, obie przerażone i wściekłe.
Tymek ostatni raz jęknął, gdy jeden z klientów wylądował na nim z impetem, z zastygłym wyrazem zakłopotania na twarzy.
Jak się okazało, gdy został spławiony przez Spermę, Marcin pobiegł do mamy i poprosił, by dała mu 10 groszy. Na pytanie „po co ci pieniądze?” odpowiedział: „żeby poskakać po Tymku”.
Co tu dużo mówić – mieliśmy przechlapane. Wszyscy lokatorzy piętra zostali wyproszeni przed swoje pokoje, stanęli w dwóch rzędach po obu stronach korytarza, a krok naprzód mieli zrobić ci, którzy nie brali udziału w tym „godnym pożałowania precedensie”, jak to ujęła nasza wychowawczyni.
Zapanowała chwila ciszy, po czym wystąpiło dosłownie kilka osób – nie więcej niż 5-10. Oczywiście, większość stanowiły „grzeczne” dziewczęta, pod dowództwem córki wychowawczyni równoległej klasy (nie tej, którą opiekowała się matka Marcina), Oli. Oczywistym jest też, że połowę, jeśli nie więcej osób stanowili winni obawiający się zasłużonej kary.
Wszyscy zostali wygwizdani i powitani tupotem nóg – zupełnie jak w więzieniu.
Bilans zabawy:
- Tymek był posiniaczony od stóp do głów, miał rozciętą wargę, czoło oraz rozbity nos.
- Wszyscy niegrzeczni (99% zielonej szkoły) miało zakaz odwiedzania hotelowej dyskoteki przez kilka dni. Później wszystko wróciło do normy.
- Ci, którzy wyłamali się z szeregu, zostali ukarani bardzo szybko, bez udziału nauczycieli. Później byli unikani przez uczniów, którzy potrafili przyznać się do winy i stawić czoła konsekwencjom.
- Sperma zarobił około dwudziestu złotych. Tymek nigdy nie dostał swojej działki.

__________________________________________________________

https://www.youtube.com/watch?v=1dk_lkr4E_Y

Zaloguj się aby komentować

Podczas sprzątania peceta, między memami z papajem a folderem z gondolami znalazłem coś, czym szkoda byłoby się nie podzielić. Złoto polskich czanów, jedna z niewielu dobrych rzeczy, które wyszły z tego obsranego gównem chlewa: Cykl past o Sebastianku, znany również jako Rewir. Autorze, gdziekolwiek teraz jesteś, dziękuję za świetną lekturę!

Zacząłem postować na portalu z nieśmiesznymi prawakami trzy dni temu, ale pomyślałem, że z Tomeczkami też powinienem się podzielić. W ramach rekompensaty, dostaniecie dzisiaj prolog oraz dwa pierwsze rozdziały na raz.

Bez zbędnego pierdolenia, #codziennyrewir 1, 2 i 3/115 czas zacząć!

#pasta #coolstory #truestory #heheszki #lata90 #rewir
__________________________________________________________

PROLOG

Właściwie rzecz biorąc nigdy nie miałem rodziny – jeśli nie liczyć oczywiście matki, Eweliny. Odkąd pamiętam, mieszkaliśmy tylko we dwójkę, zdani wyłącznie na samych siebie.
Wszelacy krewni - jak dziadkowie, ojciec czy wujkowie, byli w naszym życiu nieobecni. Ewelina zerwała kontakty z jej rodzicami po tym jak „pokłócili się” z nią na temat jej wpadki – czyli mnie, jakkolwiek by to nie brzmiało.
Oczywiście nigdy nie powiedziała tego głośno, ale nie trzeba być geniuszem żeby wiedzieć, że dwudziestolatki z reguły nie zakładają rodzin, prawda?
Ojciec opuścił matkę, gdy już się urodziłem – nigdy o niego nie pytałem, nigdy go nie szukałem, nigdy się nim nie interesowałem. Od najmłodszych lat wiedziałem za to, że nie chcę mieć niczego do czynienia z takim człowiekiem. O ile w ogóle zasługiwał na to miano.
No i w końcu, była jeszcze siostra mamy – czyli ciocia Iza. Starsza od niej o tych kilka lat, bodajże siedem, ale zupełnie oderwana od rzeczywistości, jak gdyby były to lata świetlne. Ewelina utrzymywała z nią kontakty przez jakiś czas, ale przestała z nią rozmawiać, gdy ta próbowała przekonać mnie, żebym zamieszkał z nią, jej mężem i ich dziećmi. Miałem wtedy sześć lat.
Brak krewnych nie znaczył jednak, że mieliśmy problemy finansowe czy społeczne. Mówiąc szczerze, było wręcz przeciwnie… Jeśli nie liczyć plotek okolicznych dewot, dawno temu. Chyba wszyscy bowiem wiemy, jak czasami oczerniane są samotne matki – a zwłaszcza takie, które mają czelność wychylać się przed szereg, paradując w kolorowych krótkich sukieneczkach i szpilkach. A do takich osób należała właśnie Ewelina. Lubiła rzucać się w oczy.
Jako dziecko, nigdy nie zwracałem na to uwagi, bo wydawało mi się, że to powszechnie spotykana norma – do czasu, gdy poznałem zwyczaje panujące w domach kolegów, gdzie szczytem higieny było mydło Biały Jeleń, a mody - zwyczajna para jeansów lub czasami nawet spódnica uszyta ze starej zasłony. Wtedy też zrozumiałem, że moja mama zdecydowanie wyróżnia się na tle innych.
Odstępstwa były widoczne również w jej zachowaniu – bo mimo, iż byłem jedynakiem, nie była wobec mnie szczególnie nadopiekuńcza – przynajmniej nie do przesady. Doskonale rozumiała potrzeby młodych i chyba nie powiem na wyrost, że była dla mnie zazwyczaj bardziej koleżanką niż rodzicielką.
No, przynajmniej póki zachowywałem się grzecznie.

* * *

Dziadkowie Kamila urodzili się, wychowali i zestarzeli w jednej miejscowości – tutaj też spłodzili dwie córki, które podobnie jak rodzice, nigdzie nie wyjechały. Miejscowi, po prostu.
Starsza córka – Milena, zaszła w ciążę bardzo młodo, będąc jeszcze nieletnią. Razem ze świeżo upieczonym mężem-tatą, zamieszkała w rodzinnym domu, zajmując górne pomieszczenia.
Kobieta zgarnęła w puli genowej wszystko co najlepsze, co w połączeniu z odważnym sposobem bycia i zamiłowaniem do kobiecych, kusych ubrań, wyrobiło jej w pewnych kręgach opinię puszczalskiej, ladacznicy – co kompletnie mijało się z prawdą. Plotki, plotki.
Jej odmienność podkreślała również krótka fryzura, jej znak firmowy – kontrowersyjna trzystusześćdziesięciostopniowa grzywka, w kolorze jasnego blond, z krótko wystrzyżonym dołem, naturalnie brązowym - która naprawdę podkreślała jej urodę, co zaskakujące.
Zresztą, podobnie było z Eweliną, z którą zresztą dzięki znajomości ich synów, zaprzyjaźniła się na dobre i na złe. Dwie „bezwstydne dziwaczki”.
Młodsza o rok od niej siostra, Agata, po dwóch latach również została młodą mamą. Niedługo potem, przeprowadziła się z mężem do niskiego bloku mieszkalnego, oddalonego o kilkaset metrów od domu jej rodziców.
Niestety, parze nie wyszło. Mąż odszedł po kilku latach, porzucając syna (Emila), gdy ten miał iść do szkoły podstawowej. Słuch o nim zaginął kompletnie, jeśli nie liczyć informacji, że „zakochał się w młodszej”.
Agata zaś, która całe życie spędziła w cieniu dużo bardziej atrakcyjnej i towarzyskiej siostry, powoli zaczęła stawać się własnym… Cieniem, no właśnie.
Samotne życie odcisnęło na niej swoje piętno i chociaż nigdy do specjalnych piękności nie należała, to z czasem, było tylko gorzej. Kobieta zaczęła chudnąć, przestała dbać o swój wygląd i w końcu, zaczęła nałogowo palić (mniej więcej wtedy, kiedy jej syn), co miało fatalne następstwa dla skóry, włosów, zębów i paznokci. Ale, to miało wydarzyć się dopiero w dalszej przyszłości.
Dziadkowie Kamila i Emila, kilka lat później również przenieśli się do nowego miejsca – również bloku mieszkalnego (ale wyższego i bardziej obskurnego), zostawiając Milenie i jej mężowi cały dom dla siebie.

* * *

Spośród wszystkich członków naszej paczki, Sperma wychował się chyba w najbardziej toksycznym środowisku. Na pozór, był w dużo lepszej sytuacji niż ja czy Emil, którzy dorastali bez ojców. Z drugiej strony, trzeba wziąć pod uwagę całokształt – a nie tylko jeden element składowy.
Rodzice Spermy sprowadzili się do miasta prawdopodobnie w latach osiemdziesiątych. Jak wielu przyjezdnych, osiedlili się w blokach mieszkalnych – przy czym mieli na tyle szczęścia, by trafić do czteropiętrowców, które w porównaniu do sąsiadujących z nimi „dziesiątek”, były dużo bardziej luksusowe (czyli nie miały głośnych i zdezelowanych wind, piwnice ukryte pod ziemią, większe mieszkania i mniejsze zagęszczenie sąsiadów).
Niedługo potem, rodzina powiększyła się o córeczkę – Martę, a kilka lat później o syna – Patryka (później znanego właśnie jako Sperma).
Ojciec, żeby zapewnić byt rodzinie, zaczął ciężko pracować w różnych zakładach przemysłowych. Wkrótce padł ofiarą choroby zawodowej, trawiącej niższe klasy społeczne – czyli zaczął pić.
Ela, jego żona, zajęła się domem i utrzymaniem przy życiu dzieci. Nie było to zadaniem prostym, ponieważ z pensji prostego robotnika po podstawówce (lub „nawet” zawodówce) trudno było związać koniec z końcem jako tako, nie wspominając o stale przepijanym procencie pieniędzy.
Jakimś jednak cudem, rodzina trwała przez lata, dzieci posłano do szkoły, a Ela zaczęła zyskiwać na wadze, w przeciwieństwie do męża, który z roku na rok stawał się chudszy.
Marta została zapisana do okolicznej szkoły podstawowej, gdzie poznała kilku mieszkańców „slamsów” – czyli obszaru zamieszkałego przez najniższą możliwą klasę społeczną, w której wykształcenie gimnazjalne jest czymś niezwykłym, a środki antykoncepcyjne… Cóż, one były nawet ponad sferą science fiction.
Z jakiegoś powodu, młoda dziewczyna odnalazła tam swoje miejsce - gdzie nauczyła się pić, palić i ćpać, a po jakimś czasie, w jej ślady miał pójść młodszy braciszek, chcący być tak fajny, jak jego siostra.

* * *

Młody wychował się w normalnej rodzinie, będącej żywcem wyjętą z obrazka – jego ojciec był inżynierem, matka nauczycielką, a brat szkolnym prymusem. Chłopak już od najmłodszych lat wyróżniał się więc na ich tle, chcąc zwrócić na siebie uwagę otoczenia poprzez nie do końca poprawne zachowanie. Prawdziwa czarna owca, wypisz wymaluj.
Koledzy Kluchy (czyli Piotrka, starszego brata) szybko ochrzcili kilkuletniego Patryka pseudonimem Młody – i tak już zostało.
Jeszcze przed tym, jak wszyscy poszliśmy do szkoły podstawowej, Młody poznał Spermę (wtedy znanego jeszcze po imieniu) i oboje stali się nierozłącznymi osiedlowymi rozrabiakami. „Dwóch Patryków – jeden duży, drugi mały”, jak zwykła mawiać czasami Milena, matka Kamila.
Mimo próśb i gróźb rodziców, żaden z nich nie starał się poprawić swojego zachowania – i tym samym, inne dzieci z bloków autentycznie się ich bały.
Jednak, strach ma wielkie oczy – i ich lęk nie zawsze był w pełni uzasadniony. Młody bowiem, mimo całej tej buntowniczej otoczki i nieprzewidywalności, już wtedy miał silnie rozwinięty instynkt przywódczy i wiedział, co to lojalność.
W późniejszych latach, gdy nasza paczka została na dobre uformowana, pełnił więc on rolę naszego niepisanego lidera… I w zasadzie, dzięki niemu, byliśmy też postrzegani przez pewnych ludzi jako łobuzy i chuligani. Cóż, nie można nikogo za to winić, prawda?

* * *

Rodzice trzeciego z kolei Patryka i jego starszego brata Bartka, przeprowadzili się w nasze okolice w czasach, gdy mieliśmy nie więcej niż pięć lat. Mieszkania w „luksusowych” blokach, w których żyli Sperma i Młody były już dawno zajęte, ale udało im się wynająć małe lokum w sąsiednim betonowcu, po drugiej stronie ulicy, przeznaczonym dla nieco niższej klasy społecznej.
Ojciec chłopców zatrudnił się w jednej z malutkich ekip remontowych, przeważnie pracując w okolicznych dziesięciopiętrowcach.
Jego żona z początku zajmowała się domem – przynajmniej dopóki, dopóty obaj synowie nie mogli bezpiecznie zostawać sami. Potem zaczęła rozglądać się za pracą – padło na kasę w osiedlowym sklepie, co i tak nie było najgorszą możliwą posadą, zwłaszcza, gdy nie ma się żadnego znaczącego wykształcenia.
Bartek załapał się do jednej z fal dzieci urodzonych i wychowanych na wsi, które w wieku szkolnym zderzyły się z miejską rzeczywistością. Okazało się bowiem, że lokalni rówieśnicy mówią, myślą i zachowują się znacząco inaczej od przyjezdnych. To zaś owocowało wewnętrznymi sporami i dyskryminacją. Finalnie, chłopak zaklimatyzował się w nowym świecie, ale zajęło mu to wiele lat.
Patryk miał na tyle szczęścia, by przed pójściem do pierwszej klasy zrozumieć, jak żyje się w blokach i czego nie należy robić. Znalazł sobie znajomych, z którymi grał w piłkę na jednym z prowizorycznych boisk – i jak się okazało, miał do tego wrodzony talent, z którym w przyszłości, chciał wiązać przyszłość.
Kiedy inni chłopcy pragnęli być policjantami i strażakami, jego marzeniem było zostać profesjonalnym piłkarzem.

_________________________________________________________

SZKOŁA PODSTAWOWA
_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 1

Po latach nie pamięta się traumy związanej z pierwszym dniem w szkole. Pierwszego dnia w zupełnie nowym świecie – ogromnym i po brzegi wypełnionym kilkuletnimi rówieśnikami – równie zagubionymi i przerażonymi co my sami.
I w końcu, nie pamięta się spokoju rodziców, którzy z jakiegoś powodu, wcale nie podzielali niepewności dzieci – przeciwnie, zdawali się doskonale wiedzieć, co czeka nas w przeciągu następnych sześciu lat.
Wtedy nie mogłem nadziwić się, jak moja mama może czuć się pewnie w miejscu takim jak to, podczas gdy ja dreptałem tuż koło niej, trzymając ją za rękę i marząc tylko o tym, by z powrotem znaleźć się w doskonale mi znanym, bezpiecznym domu.
Zgodnie z tym, co powiedziała mi wcześniej Ewelina, w klasie powinna znajdować się tablica – i rzeczywiście, kiedy wszedłem do pomieszczenia, ciemnozielony prostokąt wisiał na ścianie… Ale naprzeciw niego, na drugim końcu sali, był kolejny.
- Dwie tablice? – Zapytał sam siebie chłopiec, który znikąd pojawił się koło mnie, jakby czytając w moich myślach. Miał brązowe włosy, z grzywką starannie przyciętą nad wysokością brwi i okrążającą głowę jak grzyb albo garnek.
Niepewny, obróciłem się za siebie, by zapytać mamę, gdzie i w którą stronę powinienem usiąść - ale gdy podniosłem wzrok, zobaczyłem, że jest zajęta rozmową z inną kobietą – o włosach praktycznie takich samych jak te należące do chłopaka stojącego koło mnie. Obie wydawały się być w doskonałych humorach.
- Chodź, poszukamy wolnych miejsc. – Zaproponowałem nowemu znajomemu, nie chcąc przeszkadzać dorosłym.
- Dobra! – Odparł uradowany. – Jestem Kamil. Będziemy najlepszymi kumplami?
Poczułem, że strach, który mnie trawił od środka nagle przepadł. Roześmiałem się serdecznie do Kamila i podałem mu rękę.
Usiedliśmy w ostatniej ławce, nie mając pojęcia, czy jest to przód, czy tył klasy. Po naszej lewej, przy oknie, siedzieli razem dwaj chłopcy, którzy głośno żartowali i wygłupiali się. Jeden z nich był wyjątkowo wysoki i chudy jak na swój wiek, a drugi z kolei był niepozorny i znacząco niższy, mniej więcej mojego wzrostu. Mimo to, zdawał się jakby emanować jakąś dystynkcją, powagą.
On też jako pierwszy zwrócił uwagę na mnie i na Kamila.
- Hej! – Krzyknął. Obróciłem się w jego stronę, nie wiedząc, jak zareagować. – Cześć. Ostatnia ławka, co?
- Chyba tak. – Zaśmiałem się, zdając sobie sprawę, że rzeczywiście znajdujemy się na końcu klasy.
- Jestem Patryk, ale kumple wołają na mnie Młody. A ten obok to też Patryk.
Podszedłem do obu chłopców i przywitałem się z nimi.
I tak, poznałem Młodego i Spermę.

_________________________________________________________

ROZDZIAŁ 2

Pierwsza klasa była okresem aklimatyzacji i nawiązywania znajomości – w szkole i poza nią przebywałem głównie w towarzystwie Kamila, co z kolei pomogło zaprzyjaźnić się naszym mamom. Poza tym, powoli zaczęła się formować nasza paczka – coraz więcej czasu spędzaliśmy z trzema Patrykami, którzy mieszkali w pobliskich blokach.
Gdzieś w tle przewinęła się jeszcze postać Maćka, mieszkającego nieopodal naszej podstawówki, w przedwojennym zrujnowanym domu, razem z kilkorgiem rodzeństwa, rodzicami, dziadkami i wujostwem. Była to rodzina biedna, prosta i bogobojna – jedna z wielu, które przybyły do miasta ze wsi, by rozkoszować się urokami kapitalizmu, do czasu gdy jej członkowie nie zdali sobie sprawy, że pieniądze są niestety poza ich zasięgiem.
Jeszcze wczesną jesienią, czyli na samym początku mojego pierwszego roku szkolnego, Maciek zapytał się mnie, czy nie wpadłbym do niego po lekcjach. Chłopak do tej pory nie znalazł sobie żadnych znajomych i zazwyczaj do nikogo się nie odzywał, więc nie wiedziałem do końca co o nim sądzić. Powiedziałem mu, że muszę poprosić mamę o zgodę (a przy okazji pewnie i o radę).
Ewelinę zauważyłem od razu, kiedy wyszedłem ze szkoły – nawet pomimo swojego niskiego wzrostu, była mniej więcej dwukrotnie wyższa od większości dzieci zmierzającym do domów. Dopiero gdy podszedłem bliżej, zobaczyłem, że tuż koło niej stoi Maciek, mówiąc coś z wyrazem podekscytowania na twarzy.
- Cześć, mamo! – Krzyknąłem.
- Cześć. Jak było w szkole? – Zapytała się mnie mama, schylając się by dać mi buziaka w policzek.
- Fajnie. – Odparłem.
- Twój kolega przed chwilą zapytał się mnie, czy wpadniesz do niego po południu.
Maciek przytaknął uradowany.
- No… Miałem się ciebie zapytać najpierw. – Powiedziałem niepewnie.
- Och, nie ma problemu. Odrobimy tylko lekcje, zjesz obiad i cię podrzucę.
Z jakiegoś powodu, nie poczułem się specjalnie szczęśliwy.
Dom rodziny Maćka znajdował się przy gruntowej drodze, otoczony podobnymi mu zabudowaniami. W powietrzu czuć było odór krowiego łajna, bowiem niektórzy sąsiedzi hodowali zwierzęta użytkowe. Zaskakujące, biorąc pod uwagę rozmiary ich działek i fakt, że teoretycznie przebywaliśmy w mieście, a nie na wsi.
Zadziwiająca była również różnica kulturowa pomiędzy tą właśnie uliczką a ulicą, przy której mieszkałem ja z mamą. Były to dwa zupełnie odmienne światy, choć oddalone zaledwie o kilometr.
Zatrzymaliśmy się przy zardzewiałym ogrodzeniu.
- To chyba tutaj. – Powiedziała Ewelina, gasząc silnik i otwierając drzwi. – O kurczę! – Dodała poirytowana, gdy jeden z jej wysokich obcasów zatopił się do połowy w błocie.
Na powitanie wyszedł nam Maciek, a zaraz za nim starsza, nieco przygarbiona i wyraźnie zmęczona życiem kobieta – pomyślałem wtedy, że to jego babcia, ale pomyliłem pokolenia – była to jego matka.
- Cześć! – Maciek pomachał mi i podbiegł roześmiany od ucha do ucha. – Dzień dobry pani!
- Dzień dobry. – Odpowiedziała Ewelina, skoncentrowana na stąpaniu po kępkach trawy i unikaniu błota, jakby miało to coś zmienić. Jeden z jej butów był już i tak kompletnie brązowy.
- Chodź, pokażę ci fajne miejsca! I tutaj jest sklep niedaleko! – Krzyczał kolega.
- Tylko uważajcie, dobra? – Powiedziała mama i skinęła mi głową, żebym podszedł. – Skoro idziecie do sklepu, to masz tutaj złotówkę. Kupcie sobie coś, jeśli będzie okazja. – Pocałowała mnie w policzek i uśmiechnęła się.
Pobiegliśmy do sklepu.
Sklep znajdował się kilka domów dalej i stanowił jedyne miejsce publiczne w tej okolicy. Weszliśmy do dusznego pomieszczenia, będącego przerobionym garażem i rozejrzeliśmy się dokoła. Wybór był niewielki, o ile nie gustowało się w tanich trunkach.
Maciek podszedł do lady i poprosił o dwie miętowe gumy do żucia – wtedy pierwszy raz spotkałem się ze sprzedawaniem ich na sztuki. Sprzedawca wyciągnął z napoczętego opakowania dwa listki i podał je klientowi.
- Podać co? – Zapytał się mnie.
Wcześniej zastanawiałem się nad kupieniem paczki bekonowych Lay’sów (które niestety zostały w przyszłości wycofane ze sprzedaży), ale widząc co kupił Maciek, postanowiłem pójść w jego ślady. Skoro ten chciał się ze mną podzielić, to niegrzecznie byłoby nie dać niczego w zamian.
Zamówiłem dwie owocowe gumy, zapłaciłem, podziękowałem i razem z kolegą wyszliśmy.
Od razu otworzyłem jedną gumę, a drugą podałem Maćkowi.
- Dzięki! – Ucieszył się i włożył gumę do kieszeni. Jedną ze swoich, miętowych, odpakował i włożył do ust. – Chodź, pokażę ci ogródek!
Przez ułamek sekundy zastanawiałem się, czy czasami coś nie umknęło mojej uwadze. Było nas dwóch, każdy miał po dwie gumy. Mama zawsze uczyła mnie, bym dzielił się z innymi, jeśli tylko mogłem. Tak też zrobiłem, ale Maciek zdawał się albo nie rozumieć sytuacji, albo udawał, że jej nie rozumie. Mój dziecięcy umysł był skołowany.
- Hej, a po co ci były dwie gumy? – Zapytałem w końcu, po dłuższym namyśle, starając się nie zabrzmieć nachalnie.
- A bo mama mi kazała kupić dla siebie i dla niej.
Pobiegłem za Maćkiem, nie okazując zawodu, choć wewnątrz czułem się nierad. Swoją gumę wyplułem po zaledwie kilku minutach, gdy zaczęła wydawać mi się gorzka.
3aa1f848-44c9-4993-a6e6-c91ee3f0c69d
p-1

@DEATH_INTJ Nie ma, serio warto przeczytac.

Zaloguj się aby komentować

Następna