#pasta

37
549
U mnie na wiosce był duet Bigos i Radar. Nie wiem skąd się wzięła ksywa bigosa ale radara stąd, że miał uszy jak dziecko Jerzego Urbana i słoniątka Dumbo. Bez przesady każde ucho jak spodek pod filiżankę. Co najlepsze sam Radar myślał chyba, że ksywa wzięła się stąd, że jest niby taki czujny bo nikt nie był na tyle odważny żeby mu powiedzieć, że ma wielkie uszy a u niego w domu była taka bieda i patologia, że na pewno nie mieli lustra.
Radar z bigosem byli sąsiadami i zawsze wszystko robili razem. Oczywiście terroryzowali całą wieś tak, że ludzie się bali zgłaszać na policję (na wsi są inne układy z policją niż w mieście i ogólnie mundurowi się nie mieszają na siłę do spraw między ludźmi). Z moich czasów gimbazjalnych to nie pamiętam jakichś większych inb poza standardowym napierdalaniem ludzi czy drobnymi kradzieżami typu kradzież górala za 300zł (super mafia kurwo). Do licbazy chodziłem już w mieście powiatowym i mieszkałem tam na stancji więc sporo mnie omineło ale na bieżąco dostawałem relacje od znajomych jak przyjeżdżałem do domu na weekend. Pamiętam jak przyjechałem jakoś w klasie maturalnej i znajome sebki mnie namówiły żebym z nimi poszedł się napić pod lokalne disko.
Miastowym anonom wytłumaczę na czym polega ta rozrywka:
W każdym powiecie jest kilka takich tańcbud, do których w piątki i soboty zjeżdża się okoliczna młodzież aby się najebać, potańczyć i ewentualnie ponapierdalać. Zabawa w picie pod dyskoteką polega na tym, że siedzi się w golfie (zima) lub na jego masce/w otwartym bagażniku (lato), chleje się, pozdrawia się przechodzących znajomych i zaprasza na lufę, obraża się nieznajomych i zaprasza na wpierdol, puszcza własną muzykę z samochodu, patrzy kto idzie dymać jaką karynę itd. Zaletą picia na zewnątrz jest to, że możesz pić własną wódkę, można pogadać bo muzyka nie napierdala i nie płacisz 20zł za wejście więc jesteś flachę do przodu.
Więc siedzimy sobie tak i opowiadam chłopakom co tam słychać w wielkim świecie czyli w mieście 10.000 mieszkańców a tu nagle z dyskoteki wylatuje Bigos z taką ekipą z innej wsi i kręci z nią najebany aferę. Do tamtych typów doszło jeszcze kilku (łącznie już z 10) i bigos nagle jest ze wszystkich stron otoczony ale nie daje jebania tylko dalej ich bluzga i zachęca "NO WYPIERDOL MI KURWO JEBANA, NO WYPIERDOL MI TO ZOBACZYSZ CO BĘDZIE KONDONIE". Tamci już byli gotowi zobaczyć co będzie Bigosowi, a tu nagle zza dyskoteki wyskakuje Radar z tą słynną sztachetą, wskakuje do bigosa w sam środek kółka i zapierdala sztachetą dookoła jak barbarzyńca w diablo 2. Uszy nie tylko go nie spowolniły ale widocznie zadziałały jak śmigło bo tak mocno się zakręcił że dwóch typów straciło po jednym oku, kilku zęby a i Radar jeszcze wyłapał w potylicę i padł nieprzytomny. Zaraz była policja, karetka itd. ale chłopaki z tamtej wsi zachowali się prawilnie i wyszło na to, że byli pijani i nie pamiętają kto im oczy wydłubał xD
Po tej całej aferze wszystkie seby z tamtej wsi poprzysięgły, że Bigosa i Radara normalnie zabiją za tą akcję. Radar z Bigosem byli mocni ale tamtych było łącznie kilkunastu i na prawdę nie żartowali więc obydwaj spierdolili do roboty do Niemiec. Ślad po nich zaginął na dwa lata, ja już poszedłem na studia i do domu przyjeżdżałem tylko na święta, aż któregoś pięknego dnia nagle podjeżdżają do wsi dwa wyjebane audi na niemieckich rejestracjach i wysiadają z nich Bigos i Radar. Podobno byli nie do poznania bo z wiejskich mirków w 5 letnich dresach zmienili się w poważnych biznesmeno-gangsterów w skórach i po solarium. Nakupowali wszystkim dzieciakom słodyczy, sebkom wódki i zacząli świętowanie wielkiego powrotu na ojcowiznę.
Powitanie na ich koszt trwało kilka dni aż którejś nocy pokłócili się nagle przy wszystkich o jedną pierdoloną butelkę wódki za 20zł i skończyło się tak, że Bigos potłukł tą butelkę wódki o płot tak, że powstał "tulipan" a potem wsadził rzeczonego tulipana Radarowi prosto w brzuch. Krew trysnęła, ktoś zadzwonił na pogotowie ale zanim przyjechało to Radar już zamknął oczy (jeszcze wtedy myśleli, że tylko stracił przytomność) a jak przyjechało pogotowie to lekarze od razu stwierdzili zgon. Bigos ocipiał i pognał przed siebie a następnego dnia policja go znalazła nad jeziorem powieszonego na pasku.

#pasta
Heheszki

Tymczasem autor tej historii ukończył studia i znalazł pracę w zawodzie. Cała wieś patrzy z zawiścią na jego Audi Q7 gdy odwiedza rodziców ze swoją piękną żoną.

Bo nie ma dróg na skróty.

wiatrodewsi

Myślę że każdy mieszkaniec wioski co przeżył parędziesiąt wiosen jest w stanie znaleźć tu choć kawałek swojej młodości. Piękna pasta.

Zaloguj się aby komentować

Rzecz działa się, gdy byłem w gimnazjum - zamierzchłe czasy, gdy telefony komórkowe były zarezerwowane dla elity, a palacze byli odrzutkami społecznymi.
Może ze dwa lata wcześniej, przeprowadził się w nasze okolice Antek - taki typowy wieśniak (jak zresztą parę osób go nazywało), ale w gruncie rzeczy w porządku. Chciał pokazać się w nowym miejscu z jak najlepszej strony, więc bardzo szybko przylgnęła mu łatka lizusa i konfidenta - co nie podobało się kilku "fajnym" chłopakom.
Wśród nich był Patryk i Kamil, którzy całe dnie spędzali razem. Siedzieli razem na lekcjach, na przerwach razem łazili po korytarzu - praktycznie jak geje (bez uprzedzeń).
No więc Antek pewnego dnia musiał zrobić jakieś zakupy w aptece, dla babci czy dziadka, więc postanowił zerwać się z lekcji żeby jechać po lekarstwa (jakieś specjalne, sprzedawane w specjalistycznej aptece, w innej dzielnicy miasta) - a że ja, Kamil i Patryk nie mieliśmy co robić, to pojechaliśmy z nim.
Antek kupił leki, porzucaliśmy się chwilę śnieżkami (bo była zima) i postanowiliśmy wracać do domu. Po drodze jednak okazało się, że Antek zgubił gdzieś swój telefon. Zaczęliśmy przeszukiwać teren, na którym rzucaliśmy się tymi śnieżkami, ale nikt niczego nie znalazł.
Po paru minutach Kamil i Patryk powiedzieli, że pójdą sprawdzić, czy komórki nie ma za pobliskim wzgórzem (razem, oczywiście).
Zostałem z Antkiem, niezręczna cisza.
- Ojciec mnie zabije jak się dowie. - Mówi.
- Spoko, znajdziemy ten telefon - musi tu gdzieś być.
Jak się okazało, nie było. Zniknął, przepadł bez śladu. K i P wrócili po parunastu minutach, jacyś tacy kurwa dziwni, zarumienieni, ale niczego nie znaleźli.
W końcu jakoś się rozdzieliliśmy - Antek został sam żeby dalej szukać komórki, a my pojechaliśmy do domu.

Po południu ktoś puka do moich drzwi - otwieram, patrzę, ojciec Antka. Cały w nerwach, mówi, że syn jest w szpitalu, bo został pobity, jak wracał z apteki.
Ja oczywiście w szoku, pytam się co z nim i w ogóle.
Ojciec poszedł, ja się ubrałem i pobiegłem do Kamila, bo mieszkał bliżej od Patryka. Wchodzę do niego, mówię co się dzieje, a ten w śmiech.
Rozumiecie - taki typowy kurwa perfidny śmiech.
Patrzę na biurko, a tam szczątki telefony Antka.
- Znaleźliśmy go z Patrykiem i rozjebaliśmy na torach za górką xD Szkoda, że z nami nie poszedłeś, była beka.

Zna się człowieka całe życie praktycznie, chodzi z nim grać w piłkę i pić piwo na czterech w krzakach, a on odpierdala takie cuda.
Antek tak się bał, że dostanie wpierdol w domu, że poszedł do jakichś okolicznych dresów i zaczął się do nich przystawiać żeby mu najebali, by potem powiedzieć, że ukradli mu ten jebany telefon.
Koledzy mocno.

#pasta

Zaloguj się aby komentować

Kap.
Kap.

Ogarnij się, chłopie.

Kap.

Nie wytrzymam.

Kap.

- przepraszam, proszę używać ręcznika.
- słucham?
- pot z pańskich jaj kapie mi na plecy.

Ostatni raz przyszedłem do Aquaparku w godzinach popołudniowych.
Opuszczam saunę i idę do bufetu.

- sałatka Colesław i Pepsi Max
- Kolslo i Pepsi Max
- Colesław - upewniam się.
- Kolslo.

Chyba ma udar.
Płacę i zajmuję miejsce przy stoliku.
W oczekiwaniu próbuję naliczyć trzy z rzędu przechodzące osoby bez garba.

- mogę się dosiąść?

To prezydent Wrocławia, Jacek Sutryk.

- jak Twoje kolslo?
- Colesław? Dobry.
- Mój pomysł. - uśmiechnął się i sięgnął po serwetkę.
- gratuluję.
- masz jakieś hobby?
- ee, muzyka. Dlaczego?

Zapisał kilka zdań i przesunął serwetkę w moją stronę.

- właśnie zostałeś członkiem rady programowej ds. kultury w Aquaparku. Dwa koła na miesiąc.

- praca w młodym dynamicznym zespole i owocowe czwartki? Pan żartuje.

- owocowe czwartki nie, ale mamy warzywne środy. Podpisz na dole. - wyszczerzył zęby.

- może pan rozdawać kolejne stanowiska bez żadnych ograniczeń?

- nie no, ograniczenia są. Na przykład ilość tuszu długopisie he, he.

- pan jest socjopatą.

- lepiej socjopatą niż socjologiem xD

Wstałem i szybkim krokiem ruszyłem w stronę przebieralni.

Przy wyjściu minąłem grupę osób poruszących się na wózkach inwalidzkich.
Dopiero teraz moją uwagę przykuł wiszący na drzwiach plakat - „nauka pływania dla niepełnosprawnych”.

- warzywna środa - pomyślałem i opuściłem kąpielisko

#wroclaw #pasta
Cybulion userbar

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
- Spójrz, jak ci słowianie sie ruszają! Nie sądzisz, ze chłopakom z cesarstwa też przydałoby się trochę luzu? Przekumaj ten taniec plemienny! Moglibyśmy się od słowian wiele nauczyć. Sława i do przodu, to moje hasło. Dobre, nie? Czasami żałuje że nie urodziłem się słowianinem. Ej, chłopaki, a może macie ochotę przeczytać Historię Sekretną? Ja czytam po kilka razy dziennie. Zagadki, intrygi, dworskie skandale – to mój chleb codzienny. Mam nowy, zajebisty poemat: "Śmierć w Konstantynopolu". Nieźle brzmi, co?

- Ty, jak ty się nazywasz?, bo zapomniałem... Kleks? Pumeks?

- Aleksy...

- No, więc posłuchaj mnie teraz uważnie, Alek. Byłeś na słowiańszczyźnie?

- Nie.

- No właśnie, a ja... znam kogoś, kto był i opowiedział mi to i owo. Wiesz, skąd się wzieli słowianie w cesarstwie?

- Awarowie ich przyprowadzili.

- No właśnie... Awarowie ich sobie podporządkowali, przywieźli ich z północy... A myślisz, że to taka prosta sprawa pójść do północnej puszczy, złapać w siatkę zwinnego, silnego słowianina i wywieźć go na bałkany?

- Chyba nie.

- No jasne, że nie... udało im się to zrobić ponieważ brali tylko takich co albo nie potrafili spierdolić przed siatką, albo byli największymi głąbami z plemienia i wódz sprzedawał ich za worek paszy, bo i tak nie miałby z nich pożytku. I ci wszyscy nieudacznicy wyruszyli na bałkany. Pożenili się, porobili dzieci... świat poszedł do przodu... pojawił się ogień grecki, trójpolówka, pronoia... ale co z tego, jeżeli ich serca pompują tę samą krew, są potomkami człowieka, który na własnym podwórku dał się złapać w siatkę, więc nie uważam, że naszym chłopakom brakuje luzu...

- Zaraz będę miał sakiewkę, ubijemy interes...

-Nie przerywaj mi kiedy zbieram myśli! Przełknąłem te zniewagę, bo pomyślałem sobie: najważniejsze w tej chwili to ubić interes.

- Nie ma sprawy, ubijemy ten interes!

- Masz eunucha, ktory wygląda jak małpa, gibasz sie jak pierdolony derwisz, zachwycasz się panem Chujomirem, marnujesz mojemu towarzyszowi beczki gruzińskiego wina, a na koniec pokazujesz nam poemat o facecie w dromonie. I ty chcesz, żebyśmy ubili interes?

- No właśnie, kim ty kurwa jesteś, ikonoklasto?

- Rzeczywiście, może nie wszystko wyszło tak jak należy, ale to da się naprawić... zaraz przyjdą dziewczyny i ubijemy ten interes.

- Po tym co tu zobaczyłem, nie wiem czy chciałbym z tobą ubić turka na stepie.

#pasta #heheszki #chlopakinieplacza #bizancjum
Pan_Buk

@AndzelaBomba Pan Pazura musi to przeczytać! Trzeba mu to natychmiast wysłać.

AndzelaBomba

@Pan_Buk do Milowicza i Zbrojewicza w sumie też by pasowało xD

Pirazy

@Pan_Buk zatem na co czekasz?

Zaloguj się aby komentować

#pasta

Czasy się zmieniają, a zawartość półki z fantastyką i SF w Empiku pozostaje taka sama. Co możemy tam znaleźć?
- najnowszy zbiór opowiadań Pilipiuka, w którym doktor Skórzewski bawi się w carskiego Indianę, Storm znajduje sanacyjne artefakty, a za cara to w ogóle było;
- kolejny tom kosmicznej sagi, w której drobny przemytnik firaksytu z Io musi uporać się z nagłym brakiem wodoru na Słońcu;
- żołnierze wyklęci, ale to antykomunistyczne wilkołaki;
- nowe wydanie Lema z posłowiem redaktora poprzedniego wydania;
- powieść średniowieczno-fantastyczna z magicznymi Piastami ganiającymi się po lasach;
- przetłumaczona na szybko książkowa wersja filmu SF będącego hitem ostatniego lata;
- Mordimmer Maddderdin znowu rozpierdala całe Cesarstwo III, czyli Piekara robi wszystko, żeby nie ruszać najciekawszych fragmentów świata;
- cegła Dukaja stojąca na półce od 12 lat;
- kolejny tom magicznej sagi o spisku, smoku i spusze w style „Sztylet krwi”, „Korona popiołów” albo „Tron pogardy”;
- stalker znowu snuje się przez Zonę po ikonach, rękopisach, karabinach w poszukiwaniu spełniacza życzeń, żeby uleczyć córkę, a tak naprawdę to nie;
- coś dla YA (ang. gówniarze), czyli nowelizacja nowego Assasyna albo trzy fantasy fanficki z Wattpada w prochowcu i kapeluszu udające powieść;
- Ziemiański pisze o swoich fetyszach i Wielkim Dolnym Śląsku;
- Pratchett, czyli 31 część opowieści dla nielubianych nerdów;
- „Bulbulator Diuny" na podstawie zachowanej listy zakupów Herberta;
- kolejne wydanie Hobbita albo Władcy Pierścieni z plakatem filmowym na okładce;
- nowa powieść „Kinga” na gościnnych występach;
- na pewno nie Głowacki xD
- steampunk, czyli para w ruch, zioła buch, bonusowe punkty za akcję w Polsce pod zaborami, motyw buntu podziemi przeciw dzielnicy bogaczy i latające pancerniki Wokulskiego;
- spermiarska powieść o azjatyckiej wojowniczce walczącej ze złym imperium i sypiającej z kim popadnie;
- „Ostatnie życzenie”.

#ksiazki #scifi #fantasy #heheszki
4f373bd9-7fb4-4482-b996-d0ba0f61de14
Romanzholandii

A ja czekam na nastepne ksiazki Brandona Sanderso a z Cosmere.

Catharsis

@smierdakow

- spermiarska powieść o azjatyckiej wojowniczce walczącej ze złym imperium i sypiającej z kim popadnie;

Da ktoś jakiś przykład, nudzi mi się i poczytałbym coś takiego xD.

smierdakow

@Catharsis mi przychodzi do głowy po okładce Wojna lotosowa, ale to @Wrzoo wie o czym to jest xd

Wrzoo

@smierdakow ej, ona nie sypiała z kim popadnie xD ale to naprawdę dobra seria jest

Zaloguj się aby komentować

Mialem odpalony portal na w z ostatniej sesji (raz na miesiąc, może dwa wchodzę , co by poczuć głębsze wody), ale do rzeczy.
Skroluje czytam dwa posty, komentarze i myślę kurde co z tym hejto, tragedia itp.
Szybka dedukacja, gdzie ja jestem.
Po czym szybko wróciłem na ten nudny portal dla dziadków.
Miłej soboty wszystkim
#pasta

Zaloguj się aby komentować

#pasta

Byłem ostatnio w Empiku, spojrzałem na półki z “literaturą kobiecą” i dochodzę do wniosku, że zarząd składa się z Patricka Batemana, dzieciaka z ostatniej ławki w garniaku i najświętszego Ala Bundy’ego, bo inaczej tego doboru pozycji nie da się wytłumaczyć. Jakie arcydzieła możemy tam znaleźć?
- Generowane przez AI obyczajowe romanse polskich autorek z kobietą w czapce z kubkiem na okładce o tytule typu “Miłość w szmaragdowych oczach zaklęta”, bonusowe punkty za akcję w pensjonacie na Mazurach w Boże Narodzenie;
- Herstoria, czyli o roli kobiet w II wojnie światowej / na dworze sułtana / historii seksuologii / hodowli jedwabników;
- Popłuczyny po dystopii z silną, niezależną i wrażliwą bohaterką, która walczy ze złym imperium i miłością do dwóch chłopaków naraz;
- POLSKA ODPOWIEDŹ NA GREYA, czyli molestowanie magicznie znika, kiedy facet ma 2 m, Bentleya, willę z basenem, kwadratową szczenę i włoski akcent;
- Najnowsza książka Sparksa, Evansa czy Picoult o nieszczęśliwej miłości / kochankach z amnezją / romantycznej dramie sądowej;
- Poważny medyczny poradnik życia z BPD / ChADem / OCD / depresją / pierdolcem;
- Psychoterapeutka z obozu, czyli jak bolcowałam się z esesmanem, ale było mi przykro;
- POLSKA ODPOWIEDŹ NA GREYA 2, czyli Giovanni ma brata bliźniaka Giorgio, który jest gangsterem, ale ma helikopter i większego;
- Blondynka w Bydgoszczy / Kobieta na końcu świata XVII: Bałuty;
- Zbiór reportaży rodem z Wyborczej o ciężkim życiu kobiet na plantacji śniegu w Magadanie;
- Autobiografia kolejnej autorki napisana na akord przez ghost writera, żeby wyrobić się na benefis;
- POLSKA ODPOWIEDŹ NA GREYA 3, czyli Giovanni walczy z Giorgio, a główna bohaterka znajduje prawdziwą miłość z ogrodnikiem (z największym);
- Książka kucharska i poradnik dietetyczny w jednym, jak schudnąć bez ćwiczeń i odstawiania czekolady (amfa);
- Poradnik sprzątania, czyli jak oczyścić szafę i wyczyścić sobie umysł;
- Wydany na szybko kolejny apoteozowany fanfic z Wattpada z pseudonimem autorki;
- POLSKA ODPOWIEDŹ NA GREYA 4, czyli bohaterka cofa się w czasie do sułtańskiego haremu;
- Jakaś klasyka romansu typu Przeminęło z Wiadrem, Duma i uprzedzenie, milionowe wydanie Romea i Julii czy Mistrza i Małgorzaty (oczywiście z czarnym kotem na okładce);
- Coś autorki, której ostatnio się odeszło do krainy wiecznych łowów ze spacjami;
- Poradnik silnej niezależnej businesswoman o ćwiczeniach, kryptowalutach i ars amandi;
- 365 dni w Auschwitz.

#ksiazki #heheszki #pasta
a22c3bc9-b2c1-46e4-89ac-8c4b0a33e7c2
GazelkaFarelka

@smierdakow normalnie że weź

alaMAkota

A później ona taka oczytana, wykształcona i nie da sobie nic powiedzieć. To jakiś rak, który z nawet mądrej dziewczynki tworzy tępą juleczke

Shivaa

Zapomniałeś o tonie wariacji z arabskim księciem

Zaloguj się aby komentować

Wątek z pastami, nie piorunujesz, tylko wklejasz swoja ulubioną ( albo jakąkolwiek ( ͡° ͜ʖ ͡°) )

Pozwolisz, że wtrącę się na momencik. Rzecz do której się odnosisz jako Linux, to w gruncie rzeczy GNU/Linux lub jak ostatnio zacząłem to nazywać - GNU plus Linux. Sam Linux nie jest systemem operacyjnym, lecz kolejnym wolnym (od wolności) składnikiem w pełni funkcjonalnego systemu GNU, użytecznego dzięki głównym bibliotekom GNU, narzędziom powłoki oraz niezbędnym składnikom systemu, składającym się na kompletny system operacyjny, zdefiniowany przez POSIX (ang. Portable Operating System Interface for Unix – przenośny interfejs dla systemu operacyjnego Unix). Wielu użytkowników komputera, nie zdając sobie z tego sprawy, codziennie używa zmodyfikowanej wersji systemu GNU. Poprzez dziwny zbieg okoliczności, wersja GNU używana na szeroką skalę, nazywana jest "Linux" i wielu jego użytkowników nie jest świadomych, że w rzeczy samej jest to system GNU rozwinięty przez GNU Project. Linux naprawdę istnieje i ci ludzie go używają, ale to jest tylko jeden ze składników systemu operacyjnego. Linux to jądro - program w systemie operacyjnym, odpowiedzialny za przydzielanie zasobów sprzętowych do innych programów których używasz. Jądro jest niezbędną częścią systemu operacyjnego, ale samo jest bezużyteczne - może funkcjonować jedynie w odniesieniu do całego systemu operacyjnego. Linux jest zazwyczaj używany w połączeniu z systemem operacyjnym GNU - cały system to w zasadzie GNU z dodanym Linuxem, lub GNU/Linux. Wszystkie tak zwane dystrybucje "Linuxa" to w rzeczy samej dystrybucje GNU/Linux.

#pasta
wonsz

Idę z psem na wystawę do galerii sztuki nowoczesnej.

- Tu nie wolno z psami - mówi ochroniarz.

- To nie jest pies - odpowiadam. - To jest performance.

- A, to przepraszam.

Idziemy z psem dalej. Oglądamy rzeźbę Smefra centaura. Pół koń, pół Smerf.

- Zawsze się zastanawiałem - mówię do psa - komu kibicują centaury w czasie rodeo.

- Srać mi się chce - odpowiada pies.

- Trzeba było srać przed wejściem.

- Wtedy mi się nie chciało.

Idziemy dalej. Oglądam jakąś kobietę, która stoi po kolana w basenie z moczem i wykrzykuje alfabet od tyłu.

- Z, Y, X - krzyczy. - U, V, W.

Mój pies kręci się w kółko i węszy nosem po ziemi.

- Fajfus - mówię do niego. - Fajfus, nie sraj tutaj.

- Kiedy mnie ciśnie - odpowiada i zaczyna srać na podłogę.

Jakiś człowiek podchodzi i przygląda się temu, co wychodzi mojemu psu z dupy.

- To jest interesująca propozycja - mówi.

Ktoś inny też podchodzi i patrzy.

- To jest świeże - mówi.

Podchodzi jakaś kobieta z kieliszkiem wina w ręku, cała na czarno.

- Odważne - mówi.

- Ja państwa bardzo przepraszam - mówię do nich.

- Jak się nazywa ta instalacja? - pyta kobieta. - Gówno - odpowiadam, zatykając palcami nos.

- Mocne.

Ktoś z galerii podchodzi i wtyka w psią srakę tabliczkę z napisem "Gówno, 2015". Podchodzi fotograf i robi zdjęcie. Pojawia się ktoś z kamerą i mikrofonem. Prosi mojego psa o wywiad.

- Coż, zawsze kontestowałem opresyjne dla mojego gatunku rozwiązania przestrzenne w środowisku miejskim - mówi mój pies.

- A pan jest kuratorem - pyta reporter. - Co pan sądzi o pracy swojego podopiecznego.

- Sądzę, że to gówno - odpowiadam.

- Brutalnie prawdziwe - mówi kobieta z winem.

- Ostentacyjnie szczere - mówi fotograf.

- U, T, S - krzyczy kobieta w basenie z moczem.

serel

Ja zawsze robię tak: podchodzę do dziewczyny w autobusie i wkładam jej do ręki linijkę - Trzymaj. - mówię. Wtedy rozdziawia buzię i bada mnie spojrzeniem jakby zastanawiała się, czy przypadkiem nie chcę zjeść jej ojca. A ja, oparty o szybę autobusu mówię, że Andrzej jestem. - O chujj tu chodzi? - pyta ona. - Ściśnij linijkę i odmierz 22 centymetry - z nonszalanckim uśmieszkiem pod nosem przenoszę wzrok z jej przestraszonej twarzy na migające za szybą sosny i mieniące się złotem pola pszenicy. Przez 7 sekund odpowiednio marszczę brwi, żeby wyglądać jak groźny amerykański aktor, po czym spoglądam jej głęboko w oczy. Zdążyła wszystko pojąć. Z nutką podniecenia i szczyptą żądzy pyta zaskoczona: - Tak długi jest twój penis?! A ja wtedy odpowiadam: - Nie, mała - robię krok w kierunku drzwi - Tak długa jest moja stopa. Po czym wychodzę, bo oczywiście zagadałem do niej 34 i pół sekundy przed przystankiem, jak zawsze. Schodzę wolno po schodkach nie oglądając się za siebie, wkładam ręce w kieszenie drogiego, pedalskiego płaszcza i odchodzę pogwizdując. Ona podbiega do okna aby spojrzeć raz jeszcze, wiem to. Tajemnicza sylwetka oddalającego się podróżnika przeszywa jej ciało spazmem pożądania. Homo viator, myśli. Nie wie, że za rogiem zrzucam pedalski płaszcz, którego kieszenie pełne są linijek. Po powrocie do domu dziewczyna masturbuje się jedną z nich, jedynym, co jej po mnie pozostało. Któregoś dnia świeci na linijkę ultrafioletem i znajduje tam numer, oczywiście napisany słownie po łacinie. Odszyfrowuje go i dzwoni, a to numer do znajomego pedofila, umawiają się i dziewczyna zostaje gwałcona. Znajomy pedofil przywozi jej poroże, które wieszam w piwnicy, wyciągam z kontenera następną linijkę i opuszczam pomieszczenie, rucham psa jak sra. czas rozpocząć polowanie, rucham psa jak sra. Tak, to ja, Linijkarz, jeden z ocalałych członków załogi greckiego tankowca Lotus.

kubex_to_ja

@371t3 Beka z takich planet jak Jowisz "o jaki kurwa będę wielka gwiazda" elo, elo drugie Słońce, albo inny Altair, czy Vega. A nie mają nawet tyle wodoru, żeby być brązowymi karłami. Przede wszystkim zwiększ masę cioto.

Zaloguj się aby komentować

Dzień z życia Chińczyka (pasta)

>mieszkam w Chinach
>próbuję przygotować śniadanie, ale jedna z moich niedorozwiniętych konkubin wypiła ostatnie mleko ołowiowe
>wsiadam do samochodu
>samochód nie chce odpalić, bo wlot jest zatkany torsem niemowlaka
>a tak, zapomniałem o tym
>wyciągam to
> samochód jest nadal unieruchomiony z powodu kilku ludzkich głów blokujących koło
>nie mam czasu na naprawę, jestem spóźniony do pracy
>używam roweru konkubiny nr 3
>rower jest zepsuty, ponieważ jest chiński, tak jak ja
>f@#*!
>wygląda na to że muszę iść pieszo
>zakładam standardową chińską maskę na twarz
>widoczność jest na 20 stóp z powodu smogu
>najlepsza pogoda w roku, co za piękny dzień!
>zobaczyłem sąsiadkę zamiatającą swoje martwe dziecko do kosza na śmieci
>kolejne?!
>wzrusza ramionami, mówi „ Chiny urosną” i wraca do domu.
>kanał wybucha, ledwo unikam latającej pokrywy włazu
>docieram do stacji kolejowej
>drzwi się otwierają, wylatują uduszone i stratowane trupy
>A tak, to jest pociąg z trupami, wsiądę do następnego.
>przyjeżdża pociąg dla żywych ludzi
>otwierają się drzwi, wysypują się uduszone i stratowane trupy
>depczę je, bo jestem spóźniony, do cholery
>kierowca ogłasza „planowane wykolejenie za 10 sekund, proszę się wstrzymać”
>pociąg się wykoleja, ja i jakiś inny facet w tylnym rzędzie przeżywamy
>macha do mnie jedną ręką, która mu została i uśmiecha się.
>mówi „Będziemy żyć w dobrobycie!”
>w końcu docieram do rezerwatu przyrody, w którym pracuję
>wjeżdżam ruchomymi schodami do biura, by się zameldować
>płyta na szczycie schodów ruchomych ustępuje, koła zębate i moment obrotowy zjadłyby moją lewą nogę, gdybym ją jeszcze miał
> zamiast tego podałem mu lewą rękę jako ofiarę
>dla Chin!
>wsiadam do samochodu, by odwieźć gościa i jego rodzinę po wybiegu tygrysów
>przypominam im, że jedno z nich musi tu umrzeć zgodnie z zasadami parku
>córka mówi, że jej kolej i wyskakuje, mama mówi „byk (bleep)” i wyskakuje za nią
>Tygrys zabija matkę, ale łamie nogę podczas próby zabicia córki z powodu niedoboru wapnia.
>Muszę przeprosić córkę: „przepraszam, tygrys jest dziś zepsuty, wróć jutro”.
>Chiny staną się większe!

#heheszki #pasta #chiny
3c6cdda2-ddd7-4f6d-8009-c0f051a4163f
@ruhypnol @Ragnarokk
Padlo haslo, ze przydalaby sie #pasta o Glapie i stopach, no to jest:

be me
   Wania, prawdziwy bohater, wracam do domu po „specjalnej operacji”
   nie mam ręki, nie mam nogi, ale wróciłem – patriotyzm lvl hard
   otwieram drzwi, ledwo stoję, myślę że Wiera rzuci mi się na szyję i zapłacze z wdzięczności

wchodzę do salonu
   a tam Glapa na kanapie, rozparty jak u siebie
   trzyma stopy Wiery w rękach, masuje je jakby to było złoto
   obaj patrzą na mnie jakbym był jakimś przypadkowym przechodniem

Wiera patrzy na mnie i mówi:

„O, wróciłeś? Myślałam, że Łada ci bardziej pasuje ode mnie, skoro tak długo cię nie było”

próbuję cokolwiek powiedzieć, ale ona już ciągnie dalej

„Skoro już wróciłeś, to mogłeś przynajmniej przywieźć pralkę, a nie wracasz z pustymi rękami”

mfw tylko jedna ręka, a i tak pusta.

#heheszki
ruhypnol

Spoczko, ale Łada byłaby dla Wiery gdyby Wanię zmieliło. Weź popraw

Zaloguj się aby komentować

Tekst poety Krzysztofa Kościelskiego

Całe to grzybobranie to jest dla jakichś psycholi.

Rośnie to w lesie przy samej ziemi, lisy na to szczają — i nie tylko lisy, i nie tylko szczają.

Jagód z lasu pod żadnym pozorem nie jedz bez dokładnego umycia, bo lis obsra i bąblowica murowana, ale borowika to pod żadnym pozorem nie myj, bo smak wypłuczesz, tylko pędzelkiem omieć i możesz omnomnować na surowo.

Widziałeś kiedyś dwa nagie ślimaki kopulujące na jagodzie? No raczej nie, bo się na niej nie zmieszczą, ale taki kapelusz grzyba to dosłownie łóżko w leśnym burdelu.

A ty narażasz się na kleszczowe zapalenie mózgu, pobłądzenie, utonięcie w bagnie, kradzież auta zostawionego pod lasem, gwałt, walkę na śmierć i życie z dzikimi zwierzętami, przygniecenie przez drzewo, weekend we wnykach, postrzelenie przez niedowidzącego myśliwego, rozerwanie przez niewypał, klasyczne zjedzenie przez czarownicę, mimowolny udział w gangsterskich porachunkach, młodzieżowej orgii, kibolskiej ustawce, czarnej mszy lub nazistowskim zlocie — nie wspominając już o nieludzkim wstawaniu o czwartej nad ranem, żeby inni cię nie ubiegli — tylko po to, aby już w zaciszu własnego domostwa raz jeszcze położyć swe kruche człowiecze życie na szali, racząc podniebienie zebranymi plechowcami.

Popatrz na taki kebab — mały, średni, duży, XXL zemsta faraona, rollo, w bułce, w picie, w boxie, z sosem łagodnym, ostrym — jakiego nie wybierzesz, p r a w i e nic ci nie będzie.

Z pieczywem, słodyczami, nabiałem i tym zielonym z pola sytuacja ma się podobnie.

Ale z grzybami to oczywiście zupełnie inna śpiewka — połowa chcę cię zabić od razu, a reszta niekoniecznie chce, ale może, jak się będziesz z nimi niewłaściwie obchodził.

Do reklamówek i wiader nie zbieraj, bo, wiadomo, bakterie w plastiku mnożą się jak poeci w Internecie — zatrucie murowane.

Przechowywanie, wiadomo, maksimum jeden dzień w lodówce, bo inaczej rozkład białek, mordercze pleśnie i nawet jadalny może cię zabić.

Nie dogotujesz, wiadomo, śmierć w agonii.

Połączysz niewłaściwego z alkoholem, wiadomo, wątroba po jednym posiłku jak po dekadzie picia denaturatu.

Oczywiście każdy smaczny grzyb musi mieć swojego toksycznego sobowtóra, żeby był dreszczyk emocji, nierzadko poprzedzający dreszcze przedśmiertne.

Jakby tego było mało, że połowa to istne fabryki trucizny, to wszystkie są prawdziwymi składowiskami metali ciężkich wyciąganych z otoczenia — no po prostu nie może być inaczej.

Ale metale ciężkie to nic, bo przecież są jeszcze metale lekkie, a zwłaszcza alkaliczne, o których nikt nie pamięta — taki na przykład radioaktywny izotop cezu o liczbie masowej 137, obecny w polskiej przyrodzie od 1986, kiedy to nasi sąsiedzi zza Buga odtworzyli w Czarnobylu katastrofę atomową na podstawie fabuły tego znanego serialu HBO.

Oczywiście cez-137 najlepiej magazynują najpopularniejsze grzyby wszech czasów, tak zwane „czarne łebki” — innymi słowy, do jakiegoś 2136 roku konsumpcja podgrzybków w województwie olsztyńskim to igranie ze śmiercią, a w opolskim to już nawet nie igranie, a walka MMA w occie, na maśle i w śmietanie.

Całe to zbieranie grzybów to taka uproszczona wersja rosyjskiej ruletki — z użyciem dubeltówki zamiast rewolweru: czarne albo czerwone; wóz albo wywóz; niebo w gębie albo piekło za życia.

Atlasów narobili książkowych, poradników internetowych, nawet aplikacji na smartfona, a ludzie nadal zajadają się na śmierć muchomorami.

Może to dlatego, że dla amatorów zostają tylko trujaki, bo zawodowcy zrywają na potęgę, wszystko jak leci, pięćdziesiąt kilo w jeden dzień — „białko w lesie za darmo rozdajo, biere wszysko, blaszki nie blaszki, Baśka, nic to, trzy razy obgotuje i do wudeczki bendzie jak znalas”.

Normalnie zbierać, nie umierać.

Tak że naginasz pół dnia po lesie, sadząc przysiady i nerwowo oglądając się na kleszcze, żmije, wilki, gwałcicieli i myśliwych, a potem stoisz całą noc nad zlewem i omiatasz sobie grzyba pędzelkiem.

Ale i tak najciekawszą częścią rytuału jest ta, kiedy stajesz nagi przed lustrem i ze światełkiem w ręku wyginasz śmiało ciało, zaglądając w najgłębsze zakamarki siebie, żeby sprawdzić, czy ci czasem coś gdzieś nie wlazło.

Całkowicie normalne, nie powiem.

Las to w ogóle specyficzne miejsce — z dala od cywilizacji, posterunków policji i monitoringu, a możesz na legalu przemieszczać się z nożem i to w garści.

Pewnie dlatego to takie popularne zajęcie w tych nerwowych czasach.

A teraz jeszcze przyszła jesień, ludzie na Facebooku spamują na lewo i prawo, ile to nie zebrali, ledwo wysiedli z samochodu, ba, niektórzy to drzwi uchylili, a złoto lasu samo im się kilogramami do środka ładowało.

Naczyta się tego i naogląda normalny człowiek i też go nachodzi ochota na igraszki ze śmiercią, bo przecież w sklepie trzy ususzone kapelusze o łącznej wadze dwudziestu gramów kosztują dziesięć polskich złotych, a parę kilometrów dalej wystarczy parę przysiadów i fortuna zostaje w kieszeni.

Co w ogóle można zrobić z dwudziestu gram grzybów?

Okłady na oczy?

W ten właśnie sposób sam poczułem gorączkę grzybni i wylądowałem na leśnym parkingu.

To tutaj trafiają wszyscy amatorzy.

Zawodowcy strzegą najbogatszych grzybowisk lepiej niż oczu w głowie — prawdopodobnie znaleźli te miejsca, jak zakopywali tam zwłoki.

Na parkingu tymczasem tłok jak pod Ikeą w czasie pandemii.

Najbliżej stoją jakieś dziewczyny w wyzywających strojach.

Ubrały się tak, żeby były dobrze widoczne w lesie, a teraz pewnie handlują grzybami — myślę.

- Ile? – pytam.

- W pipu osięsiąt, do papu pięsiąt.

- Nie rozumiem – ponawiam pytanie: – Grzybki po ile?

- My badanu a czystu, ne ma grzybku.

Biedne grzybiarki — myślę — Nic nie nazbierały, nic nie sprzedadzą, nie będą miały co do ust włożyć.

Ale już moją uwagę zwraca biały SUV, z którego wysiada lalunia w białym dresiku i białych adidaskach. Za nią buja się popisany ochroniarz z buldogiem francuskim na smyczy i designerskim koszykiem wyplecionym z kolorowej wikliny przez chińskie dzieci za miskę ryżu zgodnie ze staropolskim wzorem i nowopolską strategią gospodarczą.

Lalunia rusza w las, ochroniarz z buldogiem za nią.

Za tymi nie ma sensu iść, chyba że chcesz zostać mistrzem drugiego planu w relacji na Instagramie, bo co chwila przystają, ale nie żeby podnieść grzyba, tylko żeby nadać internetowy przekaz dla innych przedstawicieli swojego gatunku:

„Grzybuw nie ma ale i tak jest zaebiście”.

Oczywiście grzyby są, tylko oni ich nie widzą, bo widzieć nie chcą, a jeść czegoś, co rośnie w lesie, na pewno nie zamierzają.

Kawałek dalej jakiś koleś wali pokłony przed grzybem.

- Wszystko w porządku? – pytam.

- Szatan – odpowiada i zaczyna lizać grzyba pod kapeluszem.

- Rozumiem – kłamię, kreślę znak krzyża w powietrzu i odchodzę.

Ale wtem kątem oka dostrzegam cień przemykający między drzewami.

Ruszam za nim i po chwili widzę dokładnie:

Stary sweter w jodełkę, spodnie moro, kalosze, bagnet za pasem, wiadro po farbie z ołowiem, pordzewiały rower marki Ukraina.

Widzę tutaj dwie opcje — typ albo idzie na grzyby albo wraca do porzuconych w lesie zwłok na kolejną porcję pośmiertnych amorów.

Wiem, że jeśli chcę znaleźć grzyby, muszę za nim iść, ale doskonale zdaję sobie również sprawę, że mogę już nie wrócić.

Zakładam, że to jednak mistrz ceremonii i ruszam za nim w bezpiecznej odległości.

Gość tymczasem doskonale zdaje sobie sprawę, że ma ogon, bo co jakiś czas odwraca się i posyła mi to podejrzany uśmiech, to podstępne spojrzenie.

Idę dokładnie za nim i jakimś cudem to ja zbieram twarzą pajęczyny.

Wtem rozpływa się między drzewami.

No, dobra, jestem w lesie, teraz tylko znaleźć jakieś grzyby i wyjść z tego cało.

Halo, czy są tu jakieś grzyby?

Kurde, no są.

Rosną sobie ot tak sobie.

Jak gdyby nigdy nic.

I to jeden nieopodal drugiego.

Dziwne…

Może mi w to nie uwierzycie, ale w dwie godzinki nazbierałem pełen koszyk i to bez żadnych niebezpiecznych sytuacji!

No dobra, teraz tylko odnaleźć drogę powrotną do auta i dotrzeć do niego w jednym kawałku.

Kurde…

Przecież moje auto widać stąd, gdzie stoję…

Idę i zastanawiam się nad tym wszystkim.

Jak bym nie próbował tego ugryźć, za każdym razem wychodzi mi, że po prostu miałem niebywałe szczęście.

Nieopodal parkingu ten sam koleś co wcześniej wali pokłony przed innym grzybem.

- Szatan? – pytam.

- Papierzak – odpowiada.

- Religijny człowiek – mówię do siebie.

Wracam do domu.

Myślę, czy by może nie odpocząć, ale przecież nie ma chwili do stracenia.

Biorę szczoteczkę do zębów i zabieram się za czyszczenie.

Po kilku godzinach grzyby lśnią jak nowe.

Pora je sprawdzić.

Aplikacja w smartfonie pokazuje, że połowa to pieczarki, a połowa muchomory.

Wyrzucam połowę.

Dla pewności otwieram lodówkę i skanuję grzyby na pizzy z Biedronki.

Też muchomory.

Wyrzucam pizzę i aplikację.

Połowy połowy sam jednak nie jestem pewien, więc i ta ląduje w koszu.

Tymczasem połowa połowy połowy jest obgryziona przez ślimaki.

Nie no, przecież samiec alfa i omega ze szczytu łańcucha pokarmowego nie będzie dojadał resztek po jakimś mięczaku-obojnaku.

Wyrzucam.

Rozcinam pozostałe i okazuje się, że w połowie połowy połowy połowy robale dokazują jak patusy pod Żabką w niedzielę wolną od handlu.

Wyrzucam.

Nie jest tak źle, zostały mi dwie garści grzybów!

W mojej głowie powoli układa się genialny plan:

Jedną garść usmażę, drugą — ususzę.

Wpisuję w wyszukiwarkę: „gesler, grzyby, przepis, łatwy, zanzibar”.

„Najpierw obgotuj przez 10 minut i wylej wodę. Potem obgotuj przez następne 10 minut i wylej wodę. Potem już tylko na 10 minut na rozgrzaną patelnię”.

Kierując się zdrowym rozsądkiem i rozsądnymi instrukcjami, z mojego koszyka grzybów wyszły mi dwie garści grzybów, a z jednej z nich trzy czwarte łyżki stołowej.

Coś musiałem źle zrobić, bo przecież nie wyparowały…

W końcu nadchodzi ta wiekopomna chwila:

Nabieram je na łyżkę i zjadam — na raz, bez chlebka, z namaszczeniem.

Mm… O tak… Kawior lasu…

Hm…

Smak chyba wylałem razem z wywarem…

Trudno — suszenie na pewno się uda.

W imię intensywnego grzybowego aromatu!

Zgodnie z zaleceniami — piekarnik na 40 stopni i idę spać.

Wstaję rano, w mieszkaniu unosi się intensywny grzybowy aromat.

Udało się! — myślę.

Ochoczo otwieram piekarnik.

Szukam moich grzybów, ale ich nie widzę.

Wchodzę do Internetu i tam również szukam.

W Internecie moich grzybów nie ma, ale wychodzą na jaw nowe informacje:

92% wody, no kto by pomyślał.

Ołów, kadm, rtęć i arsen.

Radioaktywny izotop cezu.

Rabdomioliza.

To całe grzebanie to jest dla jakichś psycholi!

Grzybobranie.

#heheszki #grzyby #pasta

Grzybobabranie.

Zaloguj się aby komentować

Widzieliście kiedyś na żywo prawdziwą naukową dyskusję? Ja miałem okazję wczoraj w jednej uczestniczyć. Przygotowałem prezentację o metylacji DNA (trudne zagadnienie), produkowałem się pół godziny, ale dobrze poszło. Ostatni slajd, na nim ”dziękuję za uwagę”, mówię:- Dziękuję za uwagę. Czy ktoś ma jakieś pytania albo komentarze?
Atmosfera na sali trochę się rozluźniła. Głos zabrał doktor habilitowany Karwiński:
- Z całym szacunkiem, panie Anonimski, według mnie pańska prezentacja zawierała szereg błędów. Po pierwsze, metylacja DNA...
Zaczęło się. Czułem się, jakbym schodził po schodach i nie trafił w stopień. Serce zamarło, po czym przyspieszyło do stu dwudziestu na minutę. Karwiński po kolei punktował wszystkie słabostki mojego wystąpienia
- ...mam wrażenie, że przeczytał pan jedynie przeglądówki sprzed piętnastu lat, a i to pobieżnie. Czy pan w ogóle odróżnia metylację DNA od metylacji histonów?
- Panie docencie... ja... ja... - dukałem nieporadnie. To koniec. Obrona nie była możliwa. Cały mój wysiłek poszedł na marne, słońce zaszło za chmurami, a z nim nadzieja na zaliczenie seminarium. Zawiodłem i przegrałem.
Niespodziewanie inicjatywę przejął mój promotor, profesor Bujewicz.
- Szanowni państwo - zwrócił się do zebranych - z całą pewnością wszyscy słyszeliśmy żałosne wywody docenta Karwińskiego. Jakże jednak mamy traktować je poważnie, skoro pan docent, jak powszechnie wiadomo, ma małą i giętką pałę oraz lubi ssać męskie penisy?
Szmer uznania przetoczył się przez audytorium. Ludzie kiwali głowami, przychylając się do słów profesora.
- Panie profesorze - oburzył się Karwiński - Co to do cholery znaczy? Co ma długość mojego członka do metylacji DNA? A „męski penis” to masło maślane, zna pan jakieś "żeńskie penisy"? Pan obraża naukową dyskusję!
- Sam pan ją obraża swoją paskudną mordą, docencie Karwiński. W kwestii „męskich penisów” to tak, znam jednego właściciela „żeńskiego penisa” – pana, docencie, bo pan pizda jesteś. Pytał pan jeszcze, co ma długość pańskiego fistaszka, którego szumnie określił pan nazwą członka, do metylacji DNA? Ano to, że tankował pan wódkę z przemytu, zmetylowało panu kutasa i jego rozwój zatrzymał się na trzech centymetrach.
Widownia wybuchła śmiechem. Z osłupieniem obserwowałem tę scenę. Karwiński poczerwieniał jak burak, Bujewicz zaś, bez zażenowania, wyciągnął cygaro, zapalił je i zaciągnął się z satysfakcją. Ktoś z sali krzyknął:
- Brawo profesor Bujewicz!
- Kto wpuścił tego debila na salę? Wypierdolić Karwińskiego!
- Wypierdolić!
Docent poczerwieniał jeszcze bardziej, podszedł do Bujewicza i warczącym głosem zaczął mu dogryzać:
- Że niby ja mam jakieś braki? A co z panem, profesorze, co? Bujewicz-bezchujewicz! Stary impotent, bez viagry to nawet myśleć o ruchaniu nie może! Spójrzcie na niego, jakie cygaro wyciągnął, pewnie kompleksy ma! Lubi pan brać długie, grube rzeczy do gęby, co nie?
Profesor Bujewicz zaciągnął się cygarem, wypuścił dym prosto w twarz adwersarza.
- Chyba pana stary, docencie. Panie magistrze, proszę pocisnąć torpedę docentowi Kurwińskiemu. - zwrócił się do mnie.
Rozgorączkowana publiczność pokazywała nas sobie z zaciekawieniem palcami. Karwiński był już skompromitowany, a do mnie należało jego ostateczne dobicie. Widownia oczekiwała świetnej wiązanki, mój promotor patrzył na mnie z nadzieją, Karwiński zaś próbował zamordować mnie wzrokiem. Wyprostowałem się, spojrzałem mu prosto w oczy i wyrzekłem.
- Pytał się pan, docencie Kurwiński, co wiem o metylacji. Wiem, kurwa, wszystko. I chuj pana obchodzi, z jakich źródeł korzystałem, bo i tak pewnie czytać pan nie potrafi. Jeśli moje wywody o metylacji DNA się panu nie podobały, to może mnie pan w dupę pocałować. Albo w wała possać, tak jak pan lubi!
Docent skrzywił się nieprzyjemnie, wycelował oskarżycielsko palcem.
- Panie Anonichuimski! Merytorycznie pana praca leży i kwiczy, to dno plus metr mułu, gówno psie i wie pan co?
- Co? - odparłem odruchowo. Błąd.
- Chujów sto!
Audytorium zaśmiało się. Dałem się zrobić jak dziecko. Karwiński uśmiechnął się triumfalnie, pewien zwycięstwa. Profesor niewzruszony palił swoje cygaro. Kiwnął przyzwalająco głową. Zripostowałem.
- W pana dupę, docencie Kurwiński! Tak, jak pan lubi!
Zerwała się owacja. Karwiński starał się coś odeprzeć, coś dodać, bronić, się, atakować, ale lud nie dał dojść mu do słowa.
- Wypierdalaj! Wypierdalaj! WY-PIER-DALAJ!
- Chuj ci na imię! Kurwiński, chuj ci na imię! Chuj ci na imię! - skandowali.
Biedny docent nie miał gdzie się schować. Usiadł na swoim miejscu, skurczył się w sobie i (choć wydaje się to niemożliwe) poczerwieniał jeszcze bardziej. Zasłonił twarz rękami. Nie wierzę. Triumfowałem. Wygrałem naukową dyskusję.
- Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania lub komentarze? Dla odmiany sensowne?
- Tak - podjął jeden z kolegów na sali - czy metylacja w obrębie intronów też może mieć znaczenie na skuteczność transkrypcji genów?
Uśmiechnąłem się. Z sali zaczęły padać coraz to nowe pytania, ja zaś odpowiadałem na nie zgodnie z moją wiedzą. Profesor Bujewicz dopalił cygaro i pokiwał głową z uznaniem

#heheszki #pasta

Zaloguj się aby komentować

Biedronki mają, ze wszystkich owadów, najbardziej chujowy software, jaki istnieje. Serio kurwa.
Bo taka na ten przykład pszczoła - zapierdala, szuka kwiatów, nawiguje na słońce, zbiera nektar, znosi do gniazda - no w chuj skomplikowane. Zresztą, kurwa - mucha. Mucha też musi wyczuwać woń gówna i ścierwa, nawigować, szukać pożywienia, złożyć jaja w jakimś dobrym ścierwie. Wcale nie takie proste.
A jak działa biedronka?
Otóż pierwszy punkt algorytmu biedronki brzmi:

1. Zapierdalaj w górę.
Nie wiem, czy bawiliście się kiedyś biedronkami. Jak się to weźmie na rękę, to zawsze idzie w góre. Zawsze kurwa. Zawsze. Jak się jej w połowie drogi odwróci rękę, to się zatrzyma i zmieni kierunek, żeby isć w górę. Można se tak ruszać pińćset razy i zawsze jebana w górę. Biedronka to taki jebany owadzi odpowiednik gradientu. Zawsze się kieruje w górę zbocza.
Ma to w chuj zabawne konsekwencje, jak się biedronkę postawi na płaskiej powierzchni. Zaczyna iść w przypadkowym kierunku, bo kurwa nie ma jak iść pod górę. Najlepiej jak dojdzie do krawędzi. Wtedy ten jej zjebany mósk cannot into logika, tylko zaczyna iść wzdłuż krawędzi. W dół nie zejdzie, bo kurwa algorytm, a na płaskie też nie wróci, chuj wie czemu.
Kiedyś z kolegą ze studiów znaleźliśmy na wykładzie biedronkę. Ławki w auli były w chuj długie, na jakieś 30 m. Mówię mu: pacz kurwa i położyłem biedronkę na ławce. Doszła do krawędzi i idzie wzdłuż. Idzie kurwa i idzie, doszła do końca, skręciła i dalej wzdłuż kolejnej krawędzi, a potem jeszcze raz i szła znowu w naszą stronę. 45 minut jebana szła przez te 30 metrów i ni kurwa chuja nie ogarnęła, że sytuacja jest przejebana i może by gdzieś polecieć, bo gówno. Nie, kurwa.
Jakby ławka miała kilometr, to by jebana zdechła po drodze.
Ciąg dalszy algorytmu brzmi:

2. Jak jesteś na szczycie to poleć byle kurwa gdzie.
Jak już pozwolicie wejść biedronce na szczyt palca, czy chuja, czy czegoś, to obróci się dookoła, upewni, że gradient się wyzerował i fruuuu kurwa w losowym kierunku. Czasem potrafi wylądować znowy na tej samej ręce xD

3. Jak już leziesz i coś znajdziesz do żarcia, to opierdol.
Nie no, akurat całkiem spoko punkt. Tylko kurwa, metoda szukania po chuju.

4. Jak cię coś przestraszy - to się zesraj.
Wiem, że ta żółtobrązowa maź to nie sraka, ale kurwa, jakie lepsze słowo może to opisać. Ewentualnie rzygi? Chuj tam semantyka. Ważne, że jak biedronkę spotka zagrożenie, to zwija nóżki i sra tym smrodem. Kurwa. KURWA. Przecież ma skrzydła, mogłaby spierdalać. Ale nie, kurwa. Zesraj się. Najlepsze jak się wpierdoli biedronkę do pajęczyny. Jak byłem mały to wrzucałem tam różne owady. Jak wrzucisz muchę, to do ostatniej chwili walczy, żeby odlecieć i nawet czasem zdąży, zanim ją pająk dorwie. Rzadko, ale jednak. Pszczoła to już w ogóle siła, stronk i mało która pajęczyna utrzyma.
A biedronka co?
ZESRA SIĘ KURWA. Przychodzi pająk, paczy, okurwajakjebie.jpg.
Co robi? XDDDDD owija kurwę pajęczyną i wypierdala z pajęczyny. Nie dość, że kurwa nie zje, bo smrut, to jeszcze jebana zdechnie z głodu, bo ją opędzlował jak pojebany pajęczyną XDDDDD
Acha - jeszcze jedno - przyglądaliście się, jak wyglądają oczy biedronki? To nie są te kurwa wielkie białe plamy. Nie. Oczy biedronki to małe kropeczki na tej durnej mordzie. Co ona tym widzi? Pewno chuja widzi. Mucha ma wyjebane w kosmos, dizajnerskie oczy, bo musi być czujna, patrzeć, analizować. To samo pszczoła.
ALe nie kurwa biedronka. Po chuj jej oczy, jak tylko lezie w górę, lata pisiont centymetrów i sra? xD
W tym roku najebało biedronek jak pokurwionych. Możecie się pobawić, sprawdzić. Tylko uwaga - bo SIĘ ZESRAJĄ!

#pasta #heheszki
f832bf9b-f910-4a40-ac57-dad10bac8f14
DeGeneracja

Dlatego może nazywa się ją bożą krówką. Wspina się do nieba bo tęskno jej za bożą trawką

Zaloguj się aby komentować

Koale to są jednak kurwa okropne zwierzęta. Proporcjonalna wielkość mózgu koali w stosunku do reszty jej ciała jest z jedną z najmniejszych wśród ssaków, dodatkowo ich mózgi są GŁADKIE. Mózg jest pofałdowany jak wiemy po to żeby zwiększyć przestrzeń użytkową dla neuronów.

Jeśli pokażesz koali liście zerwane z drzewa i położone na płaskiej powierzchni, koala nie uzna ich za jedzenie. Koale są zbyt głupie żeby dostosować swoje nawyki żywieniowe do radzenia sobie z jakimikolwiek zmianami. W pomieszczeniu pełnym jedzenia mogą one dosłownie umrzeć z głodu, ponieważ ich mózgi są tak niezdolne do radzenia sobie ze zmianami, to nie jest raczej cecha zwierzęcia wygrywającego w życie i w walce o przetrwanie.

Skoro już o głupocie i jedzeniu - jednym z możliwych powodów dlaczego ich płaskie mózgi są tak prymitywne jest fakt że liście eukaliptusa nie dość że są trujące (jedyna rzecz którą wpierdalają) to jeszcze praktycznie nie posiadają wartości odżywczych! One zwyczajnie nie pozyskują z nich dość energii by myśleć, przesypiają więcej niż 80% swojego pierdolonego życia. Kiedy nie śpią jedyne co robią to jedzą, srają i czasami wrzeszczą jak małe posrane demony.

Skoro liście eukaliptusa mają tak niską wartość odżywczą kochane misie koala muszą je fermentować w swoich bebechach przez całe dnie. Wśród ssaków proporcja ich układu trawiennego w stosunku do całego ciała jest jedną z największych. Wiele gatunków roślinożernych ssaków jest przystosowane do radzenia sobie z niesprzyjającymi roślinami działającymi na ich zęby, gryzoniom np zęby nigdy nie przestają rosnąć, niektóre zwierzęta mają zęby umieszczone tylko w dolnej szczęce i miażdżą tkankę roślinną na swoich wzmocnionych podniebieniach. Jeszcze inne mają powiększone zęby trzonowe żeby bardziej efektownie mielić sobie roślinki. Koale oczywiście nie są wyjątkiem i kiedy ich zęby zamienią się w pył rozwiązują sytuacje w bardzo prosty sposób - po prostu zdychają z głodu ponieważ są absolutnie beznadziejnymi zwierzętami.

Jako ssaki koale karmią swoje młode oczywiście mlekiem (warto zaznaczyć że wśród ssaków dają najmniej mleka w stosunku do wielkości ciała). Kiedy młode musi przejść z bogatego i pożywnego pokarmu jakim jest mleko na liście eukaliptusa (rośliny która wyraźnie daje znać że nie chce być jedzona) okazuje się że nie jest do tego w ogóle przystosowane, ponieważ nie ma w swoich jelitach flory bakteryjnej niezbędnej do strawienia tego badziewia. Rozwiązanie? Młode zaczyna całkiem dosłownie polegać na dupie swojej matki która musi wysrać trochę mniej strawionego eukaliptusa i później sobie to ze smakiem sączy i dzięki temu może zacząć przystosowywać swój układ trawienny do tej wspaniałej diety.

Oczywiście młode mogło też łyknąć trochę sików, bo jego matka najpewniej nie trzyma odpowiednio moczu. Czemu? Bo prawdopodobnie cierpi na jakąś chorobę weneryczną, podobnie jak reszta tych zwierząt. Na niektórych obszarach zachorowania to jakieś 80% i więcej. Bo widzicie, jedną z aktywności na jakie koale poświęcają swoją cenną energię są gwałty. Mimo iż koale rozmnażają się sezonowo samce albo nie wiedzą albo mają to totalnie w dupie i po prostu gwałcą samice niezależnie od tego czy akurat jest w cyklu.

Jeśli samicy przyjdzie do płaskiego mózgu się bronić, samiec może zachcieć zrzucić ją z drzewa (i spaść razem z nią oczywiście) co prowadzi nas do ostatniej ciekawostki o mózgu tego gatunku idiotów.

Koale mają ponadprzeciętną ilość płynu mózgowo-rdzeniowego w tych paskudnych łbach (maja tam dużo miejsca który zaoszczędziły na neuronach). Czemu mają go więcej? By chronić swoje mózgi przed urazami na wypadek gdyby spadły z zasranego drzewa pełnego toksycznych bezwartościowych liści.

Zwierzę tak zajebiście głupie że ma wbudowany w mózg swój własny mały hełm bezpieczeństwa. Jak ja ich kurwa nienawidzę.

#pasta #koala
moll

@Giban i o biedronkach!

w0jmar

@Czokowoko


Nigdy się nie znudzi.

maly_ludek_lego

@Czokowoko poprosze wiecej past! - wypadlem z obiegu, bo tej nie znalem.

Zaloguj się aby komentować

Anony, kurwa, co ja narobiłem!

Od kiedy pamiętam mój kuzyn miał nerwicę natręctw.
Nic szczególnego, objawiało się to głównie umiłowaniem porządku,
obsesyjnym myciem rąk czy domykaniem rozszczelnionych zamrażarek w sklepach.
Każdy kto oglądał Dzień Świra będzie wiedział o co chodzi.
Nawet najmniejsza zmiana w jego otoczeniu powodowała rozdrażnienie, więc gdy ubierając się zauważył w szafie,
że jedna ze skarpetek nie ma pary wiedziałem, że szykuje się inba.

- Dorian, nie wyjdę. Wiem, że to chore, ale nie da mi to spokoju dopóki nie znajdę pary.

- A nie możesz wypierodlić tej skarpetki? - spytałem. - Wtedy też będzie parzyście.

- Słusznie, ale to tak nie działa. Mamooooooo!

Chwilę później Zbyszek rozkręcał już pralkę, choć nic w niej nie znalazł.

W jednym z ostatnich sezonów Doktora House'a popularny lekarz zaprzyjaźnia się z chorym psychicznie pacjentem,
któremu wydaje się, że potrafi latać.
Wbrew zaleceniom pracowników placówki, House zabiera go do tunelu aerodynamicznego by pozwolić mu poczuć choć imitację
tego o czym marzy. Finał jest taki, że gość tylko utwierdził się w przekonaniu, że jest supermanem i skoczył z dachu.
Ja puściłem Zbyszkowi odcinek Detektywa Monka i od tej pory wszędzie węszył spisek, rozwiązywał zagadki i nazywał mnie swoim partnerem.

Naszą pierwszą sprawą było zaginięcie skarpetki.
Byłem sceptyczny, bo od czego tu zacząć?
Skarpetka nie ma znajomych, nie namierzysz jej po miejscu ostatniego logowania, ciężko też o motyw.
Jedynym sensownym wyjściem było odgrzebanie podobnych spraw z przeszłości.
Zbyszek podszedł do sprawy bardzo poważnie. Śledził kroniki policyjne, zapisał się do rozmaitych grup na FB, obdzwaniał komisariaty.
Ja postawiłem na prowokację. Zostawiałem bez opieki pranie, montowałem fotopułapki.

Po tygodniu mieliśmy udokumentowany szereg podobnych spraw, zaczęli się do nas zgłaszać ludzie z całej Polski.
Każdy taki przypadek nanosiliśmy na mapę, licząc, że znajdziemy w tym jakąś prawidłowość, która pozwoliłaby pchnąć śledztwo do przodu.
Bazując na serialowych detektywach stworzyliśmy też profil psychologiczny złodzieja.

- po co komu jedna skarpetka?
- może to fetyszysta. Teraz wali konia w kiblu, rozkoszując się zapachem Twoich stóp? - zastanawiałem się.
- to nie to, skarpeta była wyprana.
- to może Jaś Mela. Ma jedną nogę, nikt go nie podejrzewa, a ręce ma bardziej lepkie od Owsiaka.
- rękę.

Niestety, Jaś posiadał stosowne alibi i, jak się potem okazało, na protezę również ubiera skarpetę,
więc motyw zniknął tak samo szybko jak się pojawił. Śledztwo stanęło w martwym punkcie.

Przełom nastąpił podczas wyjścia do kina. Na seans wpadliśmy w ostatniej chwili więc siłą rzeczy
przypadły nam miejsca pod samym ekranem.
Wtedy nas oświeciło, że aby mieć pełen obraz trzeba na sprawę spojrzeć z szerszej perspektywy.

Być może złodziej wcale nie szukał tylko skarpetek? Naniosłem na mapę pozostałe zaginięcia i ułożyłem je w porządku chronologicznym.
Gdańsk, Wrocław, Opole, Kraków, Rzeszów i Gniezno. Ze zdumieniem odkryłem, że fala cotygodniowych zgłoszeń idealnie pokrywa się z trasą
tournee znanego podróżnika, Wojciecha Cejrowskiego. Zbyszek zaczął mnie przekonywać, że kiedyś czytał teorię o tym, że Cejrowski pochodzi z pozaziemskiego
rodu cyklopów, chcących zniszczyć ziemian.

- co Ty pierdolisz. - oburzyłem się.
- pomyśl tylko. Gdybyś chciał unicestwić obcą cywilizację, od czego byś zaczął?
- pewnie od rozpoznania. Anatomii, zwyczajów, słabych punktów.
- czyli mówiąc najprościej, został antropologiem?
- to niedorzeczne...
- idźmy dalej - ciągnął. - Podczas wojny w Wietnamie, żołnierze Wietkongu masowo zastawiali na Amerykanów pułapki mające nie tyle
zabić przeciwnika, co mocno go skaleczyć. Wiedzieli, że ranna jednostka opóźnia i osłabia oddział dużo bardziej niż śmierć kolegi.
Przenieś to do życia codziennego, co robi nasz Wojciech? Broni zdeformowanych płodów przed aborcją.

Nie mogłem się spierać, wszystko układało się w jedną całość.
Zaczęliśmy wtedy operację o kryptonimie 'Cejrop'.
Polegała ona głównie na tym, żeby uświadamiać ludzi. Jeździliśmy za nim krok w krok, ostrzegaliśmy, zakłócaliśmy występy.
W dobie memów łatwo oczernić człowieka, głupi fotomontaż zyskuje tysiące udostępnień.
Po kilku tygodniach pan Wojciech dał za wygraną i odwołał tournee. Z jego fanpejdża wnioskuję, że zyski z biletów nie pokrywały kosztów
organizacji wystąpień. Wrócił do Meksyku i oddał się działalności misyjnej. Wygraliśmy.

Nie dalej jak miesiąc później przyszedłem do Zbyszka na mecz Polaków w eliminacjach do MŚ w Rosji.
Ze zdumieniem zauważyłem, że ma na nogach obie skarpetki, w tym tę przez stratę której rozpętaliśmy potężny ambaras.

- skąd ją masz? nie mówiłeś, że udało Ci się ją odzyskać. - spytałem zdumiony.
- jednak nikt mi jej nie ukradł, mama przez pomyłkę wrzuciła do swojej szuflady z bielizną.
- o Boże... musimy koniecznie przeprosić pana Wojciecha. Zniszczyliśmy niewinnego człowieka.

Zbyszek nie oderwał wzroku od telewizora.
- a chuj mu w dupę, pisiorowi.

#pasta
Cybulion userbar
zboinek

Fajna wrzutka z tym kinem :D

maly_ludek_lego

@Cybulion fajne, wciagnalem sie.

Zaloguj się aby komentować

- Jessica śpisz?
- Śpię, bo co?
- Bo ja nie mogę.
- Co znowu?
- Jessica, bo ja nie mogę zrozumieć jednej rzeczy, co mnie prześladuje.
- Niby czego?
- Dlaczego ten Baron Harkonnen, to taka menda i świnia jest.
- Wiesz co? Ty nudny jesteś.Ty mnie pytasz o to, co tydzień od 30 lat.
- Jessica, bo ja od trzydziestu lat pojąć nie mogę, po co w ogóle takie coś Pan Bóg stworzył.
- Leto, a po co Pan Bóg stworzył skoczka pustynnego?
- No właśnie po co? Albo takie czerwie, po co?
- Po jajco jełopie. Dobranoc.
- (Głęboki wydech) Jessica ja rozumiem, ja żem sam święty nie jest, ale przecież taki Baron Harkonnen to jest przecież normalne obrzydlistwo. Po co w ogóle takie coś jest? Ja rozumiem jeszcze, jakby to on miał źle. Ale co, pałac ma, statek ma, mentata ma, przyprawę w silosie ma. Sam, żem widział jak wybierał.
- No szkoda, że ty nie masz z czego wybierać.
- Kurde, jak ja go nienawidzę... i po co w ogóle takie coś jest... Po co? Dlaczego on taki jest?
- Leto, nie wiem dlaczego on taki jest no! Może miał trudne dzieciństwo. I w ogóle ja ciebie proszę, skończmy ten temat, bo ja za siebie nie ręczę.
- Widzisz Jessica? Jak tylko się o tej mendzie zaczyna rozmowa, od razu konflikty się same rodzą. To jest Jessica zło dryfujące, trzeba by go wyeliminować.

#diuna #swiatwedlugkiepskich #pasta #heheszki
bori userbar
b3faacfc-3209-4630-b056-ed8403163ef2

Zaloguj się aby komentować

Co to za piekna i wyborna paste w internecie dzisiaj znalazlem. Piekna jest, nie znalem jej

W wieku 8 lat znalazlem w lesie male jajko, ojciec mi powiedzial, ze to jajo nietoperza i jeśli będę o nie dbal wkluje się Maly Nietoperz. Także sloik po jagodach przerobilem zgodnie z instrukcja ojca na male terrarium, umiescilem tam runo lesne, trochę wody w takim zbiorniku dla chomików na wypadek jakby się nagle wyklul i chcialo mu się pić.Tak zaczely mijać dni, codziennie go dogladalem po szkole, wszyscy znajomi którzy odwiedzali rodziców zawsze przychodzili do mojego pokoju robiąc sobie przerwę od picia wódki z sokiem pomarańczowym i jedzenia ciasta drożdżowego mojej mamy. Gratulowali, nazywali mnie malym botanikiem. Dni zamienialy się w tygodnie, jajo ani drgnelo, żadnych pęknięć na skorupie, myslalem, ze zrobilem cos źle i doprowadzilem do jego śmierci. Wtedy dopiero ojciec zdradzil mi, ze nietoperz nigdy się nie wykluje, bo to nie jajo tylko zaschniete gowno. Wszyscy znajomi rodziny wiedzieli o tym i przychodzili do mojego pokoju nie gratulowac mi nowego hobby tylko cisnąć bekę. Jak sobie przypomne to rzeczywiscie wychodzili cali czerwoni. Wszystkie zjazdy rodzinne zaczynaly się od historii jak w lesie znalazlem jajo nietoperza. To bylo 18 lat temu a dalej wujkowie 6 letnich gowniakow wyrzucają na halloween zdjęcia ich dzieciaków przegranych za nietoperze z dopiskiem ,,nienarodzony,,. 85 letni dziadek potrafili zadzwonić do mnie i sie spytac czy bylem juz w kinie na nowym Batmanie. Spytalem się raz rodziny czy może dac sobie spokój z tym. Wujek Franek, którego widzialem 2 razy na oczy powiedziano, ze to gówno bedzie meczylo mnie do końca. Wyakcentowal wtedy slowo gówno...

#heheszki #pasta #memy #humor #ojcostwo #rodzicielstwo
f124497c-d15f-4588-93be-43c27d2df084
Cinkciarz

Mi też przypomniała sie taka jedna historia. Jako mały chłopczyk wraz z tatusiem znaleźliśmy w lesie małego jeżyka.

Leżał pod kępką trawy i drżał z zimna. Zrobiło mi się żal jeżyka i poprosiłem tatusia, żebyśmy zabrali jeżyka do domu. Tata się zgodził, i tak jeżyk zamieszkal u nas. Bardzo dbaliśmy o jeżyka, poiłem go mleczkiem i dawałem mu najlepsze owoce. Jeżyk zajadał ze smakiem i nieraz - ku mojemu zdziwieniu, pomrukiwał z zadowoleniem.

Na zimę jeżyk - jak przystało na wszystkie porządne jeżyki - zapadł w zimowy sen. A na wiosnę jeżykowi urosły skrzydła, na czole

wyrósł róg i odleciał przez niedomknięte okno.

Wtedy stało się jasne, że wraz z tatusiem nie przynieśliśmy z lasu jeżyka, tylko jakieś chuj wie co.

Zaloguj się aby komentować