Zdjęcie w tle
George_Stark

George_Stark

Fenomen
  • 398wpisy
  • 2491komentarzy
Pan Jerzy
czyli ostatni slam w Gorzowie

***

Od Autora

Myśleliście, że to już koniec?!

Ja też tak myślałem. Ale oto dziś wyszły na jaw nowe fakty , więc należało się do nich odnieść. A i – pamiętam! – Księga XII skończyła się Epilogiem zawierającym apel, na który nikt nie odpowiedział, więc znowu cała ta brudna, zasrana robota spadła na mnie.

Przyjemniej lektury, tak trochę zza grobu życzę.

***

Księga XIII
No i w pizdu!

I w pizdu ta cała historia zasrana,
co w Księgach dwunastu została spisana,
albowiem to właśnie dzisiaj ten czas nastał
ażeby powstała ta Księga Trzynasta.

Bo okoliczności nowe na jaw wyszły
kiedy to pan Autor, wzrok swój odwróciwszy
ku przeszłości, tęsknie spojrzał ku Odrze.
I okazało się wtedy, że wcale nie jest dobrze.

Cała ta historia to wielka była ściema.
Kłam! Blaga! Halucynacje z niedożywienia.
Albo może to i z niedosrania raczej,
ażeby w Utworu pozostać temacie?

Nie było zwycięstwa tam na żadnym slamie,
nie dla nas było Grecyi zwiedzanie,
Splasz się poza swój Grudziądz nie ruszył,
nie napadł go nigdy gang proletariuszy,
@moll w kuchni nie miała urwania głowy,
Stalin też nie wstąpił na żaden Tron Piotrowy,
nie było zamku, co miał nam stać się domem,
lama nie obdarował nas nigdy żadnym słoniem,
i nawet nie było ni jednego srania,
co to Splasz się podjął ich porachowania.
I to całe wesele, to też było kpiną.
I Łoś pod kołami na marne był zginął…

Błąkają się teraz dwie dusze samotnie,
los bowiem z nimi obszedł się okropnie
i miłość ich, co prawda, kwietnie,
lecz tylko w poezji. Lecz tylko lirycznie.
Bo chociaż oboje mieli się ku sobie
on czekał w Gorzowie, ona zaś w Głogowie.

Jedyne tylko z tego, co tam było faktem
to dwieście sześćdziesiąt cztery złote.
Opłaty przed startem.

***

No i jeszcze tag: #panjerzy , bo Spisu Treści to już mi się nie chce przeklejać, pod tagiem go można sobie znaleźć. Albo w tym linku prowadzącym do Księgi XII . Tam też można sobie sprawdzić o co chodzi, jeśli się nie wie. Sprawdzać jednakowoż nie zalecam.

***

Stopka redakcyjna

Oficyna Wydawnicza Kawiarnia #zafirewallem
Internet, 2024

@George_Stark , 2024
Redakcja: @George_Stark
Korekta: @George_Stark

#tworczoscwlasna #poezja
moll

@George_Stark wszystko halucynacje... lecz czy trud skończon?

UmytaPacha

@George_Stark Pana Jerzego zawsze miło przeczytać, ale nie wyrażam zgody na odwracanie historii i wmawianie mi, że @splash545 wcale nie wysrał dwóch pięciokilowych potworów!

splash545

@George_Stark @UmytaPacha @moll


Proszę nie kłamać szanowny Panie 

Mam dowód, że było Grecyji zwiedzanie!

Lecz jest pewien fakt, o którym nie wiecie

Slam nie w Gorzowie był ale na Krecie!

Zaloguj się aby komentować

Wygląda na to, że koleżanka @Wrzoo nawaliła, ale wcale nie mamy jej tego za złe i nie będziemy jej tego wytykać. A zadanie na dziś zadam ja:

rymy: woda - susza - szkoda - głusza
temat: śnięte ryby w Odrze

W związku z dzisiejszym tematem przypominam też taki stary wiersz od koleżanki @UmytaPacha który to mi się właśnie przypomniał z racji wodnej edycji, jaka mi się wymyśliła.

W ogóle, to teraz zauważyłem, że tam jest w tym wierszu "Głogów", a nie "Gorzów"! Cały Pan Jerzy bez sensu został napisany!
No chyba, że tam jakiś edit poszedł.

Kurde, pamiętałem o społeczności, a zapomniałem o tagach: #zafirewallem #naczteryrymy .
splash545

Czy zatruta w Odrze woda

Czy osusza ją znów susza

Ryb z tej rzeki zawsze szkoda

Niech ich pamięć uczci głusza

UmytaPacha

@George_Stark xd to zawsze był Głogów


Gorzów chyba się wziął z pomyłki "slam/slum" jakoś

Zaloguj się aby komentować

Koleżanka @Wrzoo stwierdziła, że nie da rady , później koleżanka @moll również tak stwierdziła , wobec czego to kolega @George_Stark musiał, jak rasowy doberman, stanąć na wysokości zadania:

***

Doberman

No i co z tego, że pysk mam w kagańcu?
I tak żaden mi tu nie podskoczy.
A jak na mój teren obszczany wkroczy
ktoś nieproszony, nie wyjdzie bez szwanku.
Nie będzie mi żaden ze skundlonych gangu,
ni inny, spośród rasowej swołoczy
łaził po moim. Ni w dzień, ni w nocy!

No dobrze, już dobrze, mój dobermanku.
Tam sobie jeszcze zaznacz, pod płotem,
a potem biegnij do swego pana,
oddaj mu patyk, uciesz aportem,
potem zjesz sobie, należy się karma
za aport taki, a jeszcze potem
na koniec panu wyruchasz kolana.

***

#zafirewallem
#nasonety
Wrzoo

@George_Stark xD ta końcówka!

No lepiej bym tego na pewno nie napisała. :D

splash545

@George_Stark końcówka jaka romantyczna

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
857 + 1 = 858

Tytuł: Kundle
Autor: Katarzyna Groniec
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10

#bookmeter

Ojciec był chudy, bo już w Łomży zrezygnował z życia, chociaż wszyscy woleli myśleć, że to przez wojnę tak zmarniał.

Panią Groniec kojarzyłem jako wokalistkę, bardzo nawet lubię jej wspólne z panem Robertem Janowskim wykonanie utworu Na strunach szyn pochodzące z musicalu Metro, którego nie widziałem na żywo, a który na żywo bardzo chciałbym zobaczyć, choć najbardziej to w jego pierwszej obsadzie, co wydaje się już, niestety, niemożliwe.

Pani Groniec nie kojarzyłem w ogóle z literaturą, w czym miałem rację, bo wydana w zeszłym roku nakładem wydawnictwa Nisza książka Kundle to jej literacki debiut. Z piszących wokalistek kojarzę panią Kasię Nosowską, jedną z jej książek nawet zdarzyło mi się przekartkować, ale jakoś po tym przekartkowaniu przeczytać nie miałem ochoty. Książkę pani Groniec przeczytałem. Przeczytałem wczoraj, bo książka pani Groniec jest krótka, a wczoraj była niedziela i to w dodatku ta wczorajsza niedziela była jedną z tych niedziel, które absolutnie nie zachęcają do podjęcia jakichkolwiek innych aktywności poza czytaniem. Chciałem sobie, jak to pan Stasiuk gdzieś ładnie napisał (chyba w Dziewięć?) skrócić sobie nią czas, ale jakoś całkiem długo mi z nią jednak zeszło.

Ta książka to taka mozaika osadzona na Górnym Śląsku. Historia powiedziana za pomocą różnych bohaterów, z których każdy ma jakąś swoją historię, a następnie historie te splatają się ze sobą tworząc na końcu coś w rodzaju jednej historii, która dodatkowo rozgrywa się w kilku planach czasowych. Taki mały kawałek świata przedstawiony za pomocą jeszcze mniejszych kawałków, jak to mozaika. Taki sam zabieg znam choćby z Domów i innych duchów pani Marty Bijan czy też Opowieści galicyjskich wspomnianego wcześniej pana Andrzeja Stasiuka. Zabieg to ciekawy, choć wydaje mi się trudny w realizacji, a przynajmniej w realizacji takiej, żeby uwagę czytelnika skutecznie przykuć, żeby tym czytelnikiem zawładnąć, wciągnąć go do świata opowieści, zwłaszcza kiedy tym czytelnikiem jestem ja. Z tej trójki najlepiej udało się to pani Bijan, która, o czym ostatnio dowiedziałem się niedawno, z pewnym nawet zaskoczeniem, jest podobno przedstawicielką tego nurtu, który to nie bardzo mnie interesuje, a który nazywany jest young adults. Pozwoliłbym się sobie z tym nie zgodzić, przynajmniej na podstawie posiadanej przeze mnie wiedzy, ale nie o tym jest ten wpis, więc nie będę myśli rozwijał.

Co do samych Kundli, to oprócz tego, że historia rzeczywiście się w tych Kundlach splata, to nie mogę powiedzieć żeby była dla mnie jakoś szczególnie pasjonująca. Ot, kilka, może nie specjalnie zwykłych, ale też nie specjalnie szczególnych migawek z życiorysów. Żaden też z bohaterów, może poza Gorylem, raczej nie pozostanie mi na dłużej w pamięci, jakoś nie byli dla mnie ani w żaden sposób bliscy, ani szczególnie ciekawi. I tak czytałem sobie w pochlebnych recenzjach tej książki, że to nie o historię w niej chodzi, a o coś innego. O narrację na przykład, jaką pani Groniec posługuje się ze sprawnością literackiego ucha i języka, jakiej zazdrości się nie tylko debiutantom. Takie właśnie słowa można przeczytać na okładce, a podpisała się pod nimi pani Eliza Kącka. Cóż, ja się pod nimi nie podpisuję. Ten język, jakim posługuje się pani Groniec, był, rzeczywiście, momentami dla mnie fascynujący, ale żeby w całości zachwycił, to jednak nie. Daleko było mu do tego, czym zachwycałem się na przykład przy lekturze pana Schulza, tak w szczegółach, jak i w całości. Podobały mi się niektóre zdania, niektóre nawet bardzo, podobały mi się niektóre opisy, podobały mi się spostrzeżenia i sposób ich prezentacji, jak choćby szyta na miarę historia, której uczyła dyrektorka PRL-owskiej szkoły. Podobało mi się też, co zwykle mnie razi, połączenie języka polskiego z językiem śląskim – nie że akurat ta konkretna mieszanka mnie razi, ale takie mieszanki w ogóle; zwykle wydają mi się nieudane. No ale to wszystko to jednak trochę za mało dla mnie do tego, żebym mógł powiedzieć, że mi się ta książka podobała. Z drugiej strony nie mogę też powiedzieć, że mi się nie podobała. Taka sobie była. W sam raz na nudną, szarą niedzielę, którą można było, co prawda, spędzić lepiej. Ale równie dobrze można było ją też spędzić gorzej.
b32e9265-922a-4685-a17f-bccf73fbb1fd

Zaloguj się aby komentować

Ponieważ im więcej sobie zaplanuję do zrobienia, tym milej zajmuje mi się wszystkim innym, niż akurat tym czymś pożytecznym, czym to właśnie miałem się zająć, to tak sobie siedzę i robię te rozmaite niepożyteczne rzeczy i trafiłem na Youtube na taki film i w związku z tym zapraszam na krótki kawiarenkowy pokaz.
851 + 1 = 852

Tytuł: Król
Autor: Szczepan Twardoch
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 9/10

#bookmeter

Nie ma w tym żadnego sensu, tak po prostu było.

Rzecz się stała niesłychana. Serial obejrzałem. Ja, który ostatnie co widziałem w całości, choć nie po kolei, to chyba Czterej pancerni i pies. To oczywiście hiperbola, bo coś tam w międzyczasie jednak obejrzałem, ale naprawdę niezbyt wiele i zwykle z mniejszą przyjemnością niż ta, którą sprawia mi czytanie – żaden w końcu reżyser nie ma lepszej wyobraźni od mojej, przynajmniej z mojego punktu widzenia, a w dodatku reżyserów tych, o skromniejszej niż moja wyobraźni, ograniczają jeszcze rzeczy tak przyziemne, jak budżet czy technika, którymi dysponują.

No ale kiedy dowiedziałem się, że na VOD TVP jest dostępny Król (już go zdejmują powoli, w chwili, kiedy to piszę, pierwsze dwa odcinki już zostały usunięte), to obejrzałem. Pamiętałem, że kilka lat temu czytałem Króla . Pamiętałem, że zrobił na mnie olbrzymie wrażenie. Pamiętałem zarys fabuły, pamiętałem z grubsza bohaterów. Szczegółów nie pamiętałem.

A jednak, choć serial mi się podobał (scenę płaczących w burdelu kurew – powodu płaczu nie podam – byłby spoiler, pewnie zapamiętam na długo) w czasie oglądania pewne rzeczy mi nie pasowały. Coś mi się nie zgadało. Miałem takie wrażenie, graniczące niemal z pewnością, że w książce coś było inaczej. No i obudziła się we mnie ciekawość i postanowiłem sobie tę lekturę odświeżyć.

Rzeczywiście, sporo rzeczy było inaczej. Niektóre wątki, sporo tych wątków nawet, poprowadzone były trochę inaczej. Niektóre postaci – tutaj przede wszystkim Munja Weber, ale też i sam Jakub Szapiro – różniły się od swoich książkowych pierwowzorów. Munja Weber, moim zdaniem, różnił się fundamentalnie, Jakub Szapiro różnił się w szczegółach, ale te szczegóły sprawiały, że, moim zdaniem, był zupełnie inną postacią. W serialu pojawiła się postać Stanisławy Tabaczyńskiej, której w książce nie było, bardzo mocno rozbudowano też wątek doktora Janusza Radziwiłka (tutaj akurat, ta serialowa wersja tej postaci, wydała mi się znacznie ciekawsza niż jej wersja książkowa, ale może to po prostu ze względu na więcej miejsca, które w związku z tym rozbudowaniem jego wątku zajął i związaną z tym lepszą możliwość ekspozycji czy eksploatacji tego bohatera). Być może, tak mi się przynajmniej wydaje, te zmiany w wątkach wynikały ze zmian w charakterach postaci? A może te rzeczy były wzajemnie od siebie zależne? Nie wiem tego, nie mam wglądu w warsztat autorów, tak książki, jak i scenariusza. Mogę sobie tylko przypuszczać i zastanawiać się nad tym, a sprawia mi to przyjemność. Tak jak i przyjemność sprawia mi próba zrozumienia tego, że przy innym przedstawieniu postaci i przy innym poprowadzeniu wątków punkty zwrotne, tak w poszczególnych wątkach, jak i w całej opowieści, pozostały te same. To są dwie różne historie czy może jest to jedna historia w dwóch różnych wersjach? – takie pytanie, również przyjemne w roztrząsaniu, pojawiło mi się w głowie. Nie silę się na znalezienie odpowiedzi, nie bardzo zresztą mi na niej w zasadzie też zależy. Czasami samo roztrząsanie zagadnienia bywa przyjemniejsze niż satysfakcja z tego zadania roztrząśnięcia.

***

Co do samej książki zaś, to lektura sprawiła mi teraz, taki mi się wydaje, jeszcze więcej przyjemności niż wtedy.

W nowej Polsce, dobry człowieku, to się może tak zdarzyć, że o tym, kto jest Żyd, a kto nie jest, decydował będę ja.

Pierdolone, zasrane Żydy – dodał jeszcze Zieliński i splunął i pod nogi.
A tu się mylisz, bo ja jestem Polak – powiedział radośnie Kum i kopnął jeńca w usta.

Jest rok 1937. Jest Warszawa. Trwa idealizowane dziś przez niektórych dwudziestolecie międzywojenne (tutaj na chwilę wrócę do serialu, gdzie ten klimat został oddany fantastycznie, choćby przez wspaniałe wnętrza czy wszechobecny w tle utwór Rebeka; w ogóle jeszcze, tak na marginesie, zwiększając chaos tego wpisu, w serialu podobało mi się też to, jak wiele, o wiele więcej niż w książce, było w nim języka jidysz) i ono rzeczywiście jest w książce obecne. W części Śródmieścia na przykład. W tej części Śródmieścia, po której pan Adolf Dymsza jeździł swoją lancią fariną (uwielbiam to zamiłowanie do szczegółu u pana Twardocha!). Ale jest też i inna część Śródmieścia. Ta bez wyasfaltowanych ulic, za to ze starymi kamienicami, których lokatorzy wpadali do mieszkań na dole przez zmurszałe stropy (cytuję z pamięci). Są więc te dwie różne Warszawy, składające się na jedną Warszawę targaną konfliktami na tle etnicznym i politycznym. W Niemczech władzę sprawuje już Hitler, w Polsce też antysemityzm ma się dobrze, choć nie jest jeszcze prawnie usankcjonowany. Trwają o to starania. Z drugiej strony trwają też starania żeby do tego nie dopuścić. Za tymi staraniami dokonywanymi w tych dwóch przeciwstawnych sobie kierunkach kryją się też motywacje starających się. Zadziwiające, jak do siebie podobne.

Tak, Ryfka. Nie każdemu można wpierdolić i urżnąć chuja, niestety.

W tym wszystkim jest i Jakub Szapiro. Żydowskiego pochodzenia bokser, członek żydowskiego klubu Makabi. A przy okazji bandyta i rekieter, jak raczył o nim napisać redaktor jednej z narodowych gazet, zwanych w kręgach PPS-u, zorganizowanych wokół Kuma Kaplicy, w których to kręgach Jakub Szapiro się obracał „antysemickimi szmatami”. Ciekawa to postać ten Szapiro, zaprezentowana fantastycznie. Szczegóły w scenach, które tak mocno go budują, takie jak na przykład sposób na przełamanie swojego wahania przed uderzeniem weterana wojny bolszewickiej, czy potraktowanie Blocha i Madame de Poniatowski, którzy byli mu potrzebni do realizacji zadania, a później już nie byli mu potrzebni, to, moim zdaniem, mistrzostwo narracyjne pozwalające uzyskać niejednoznaczność i złożoność postaci.

Kazimierz Bobiński zaczął myśleć intensywnie o smaku ust pewnego chłopca, z którym spędził upojne dwa tygodnie w Rzymie zeszłego lata, smaku wina i makaronu w małej restauracyjce na Trastevere, o widoku Alp z okien samolotu i o miękkości dłoni matki Kazimierza Bobińskiego, Aurelii Bobińskiej, z domu Rataj, potem bardzo cierpiał, a potem umarł, a potem jego ciało spoczęło w Wiśle i tam już pozostało.

Zagipsują mu potem te ręce poskręcają prawą śrubami i przez osiem tygodni tyłek będzie mu musiała podcierać matka, jak za dawnych lat.

Tak są zresztą zbudowane chyba wszystkie chyba postaci w Królu. Nie ma tutaj sensu się nad nimi tutaj rozwodzić, jedna tylko uwaga, którą chciałem się podzielić, to wspomniane wcześniej zamiłowanie do szczegółu. Nie dotyczy ono tylko broni czy aut, gdzie jest mocno widoczne, ale też bohaterów. Każdy chyba, kto w książce pojawia się choćby na chwilę ma jakąś swoją historię, choćby przedstawioną w kilku zdaniach, jak te przytoczone wyżej. Nie ma przy lekturze Króla uczucia pustki związanej z niedokończonym, choćby najmniejszym, wątkiem.

Nazywam się Mojsze Bernsztajn, mam siedemnaście lat i nie istnieję.

Sama konstrukcja tej opowieści, sam jej bohater-narrator ,napisany przez pana Twardocha już zasługują na uwagę. Ten powyższy cytat to zdanie otwierające książkę, gdzie, już od samego początku, wiadomo, że coś jest nie tak, przykuwa uwagę. Można się zdziwić, albo można się domyślić o co chodzi, gdyż autor zostawia ślady pozwalające wpaść na rozwiązanie zagadki, zanim sam ją wyjaśni. Ale ta konstrukcja, ten pomysł, sprawia, moim zdaniem, że Król jest książką, którą warto przeczytać co najmniej dwa razy. Za pierwszym razem można zachwycić się samą opowieścią i dać porwać tej wykreowanej (a może bardziej „odtworzonej”?) przez autora Warszawie, za drugim natomiast, wiedząc już o co w tym wszystkim chodzi, można docenić jego kunszt narracyjny.

Jest jeszcze kilka rzeczy, na które chciałem zwrócić uwagę, mam w oknie obok kilka jeszcze wynotowanych cytatów, które chciałem rozwinąć i, odnosząc się do nich, poruszyć kilka innych rzeczy, które uważam w tej powieści za niezwykle interesujące, ale mi się ten wpis niebezpiecznie rozrasta. Przechodząc więc już do jego zakończenia, wrócę jeszcze na chwilę do serialu. Współautorem scenariusza jest autor powieści, pan Szczepan Twardoch. To jeden z dwóch pisarzy, obok pana Andrzeja Stasiuka (przynajmniej z pisarzy żyjących, bo tak to spotkałby się chętnie i z panem Hugo, i z panem Pilchem na przykład) z którymi chciałbym się spotkać, pójść na jakieś spotkanie autorskie, co zdarza mi się równie często jak oglądanie seriali. Zapytałbym wówczas na takim spotkaniu pana Twardocha o te różnice między książką a scenariuszem. Nie po to, żeby je wyjaśnić, wypunktować czy przedyskutować – że dlaczego tu jest tak, a tu jest tak?, że gdzie, tutaj czy tutaj, jest lepiej?, ale po to, żeby zapytać o stosunek autora do opowiedzianej przez niego przed laty historii. Zapytałbym, czy zdarza mu się wracać myślą do poprzednich powieści, czy zastanawia się – a może takie myśli same przychodzą mu do głowy? – że można było , może nie lepiej, ale inaczej?

***

Aha, bo zawsze zapominam o tym. Ogromnie podoba mi się też okładka pierwszego wydania, ta ilustrująca ten wpis. Tak mi się podoba, że jak już będę duży i będę miał własny dom, to kupię sobie papierowe wydanie Króla tylko po to, żeby postawić je sobie na półce. Choć, pewnie do tego czasu minie kilka lat, to może wtedy przeczytam Króla jeszcze raz?
da5a6065-2fbb-4e87-901f-6b2a90928950
GrindFaterAnona

@George_Stark a mnie niezwykle cieszy, że Pan Szczepan jest ambasadorem Śląska i prostuje wszystkich, którzy nazywają go Polakiem tylko dlatego, że pisze po polsku. Jak już dostanie Nobla to cały świat się dowie o naszym istnieniu!

Zaloguj się aby komentować

No dobrze, moi Drodzy.

Przez stare urwiska to, wiadomo, same tylko problemy są. Na przykład dziś problem jest taki, że przyszło mi teraz oderwać się od rzeczy pożytecznych i ponownie zająć się Poezją. Nie w charakterze Twórcy będę tutaj jednak dzisiaj występował, ale w charakterze Muzy. A więc, drodzy Twórcy, oto co Wasza Muza na dziś przygotowała:

rymy: skażenia – zmaza – wrażenia – Shazza
temat: pieski małe dwa.

Powodzenia i bawcie się dobrze!

***

No i Zasady do zignorowania:

– trzeba ułożyć czterowersowy Wiersz, na końcu wersów zamieszczając każde z czterech słów z działu rymy; używamy ich w takiej formie i kolejności, w jakiej zostały podane; dobrze byłoby przy tym żeby wiersz był mniej więcej o tym, co zamieszczone zostało w dziale temat;
– potem trzeba dać Pioruny innym Wierszom; tym które nam się podobają, albo wszystkim po kolei, albo tym, które się nam nie podobają, albo może tym, których Autorów lubimy, albo też nie lubimy, albo można też nie dawać żadnemu, to już jak Kto woli;
– potem, czyli jutro o godzinie 20, okazuje się Kto ma tych Piorunów najwięcej i to właśnie On (lub Ona, co też się zdarza) zadaje kolejne Zadanie, ma na to czas do godziny 21;
– czasami kilka Osób ma po tyle samo Piorunów, to wtedy jest różnie; czasami dogadujemy się w Wiadomości Prywatnej i zamieszczamy jedno wspólne Zadanie, czasem każdy zamieszcza swoje, czasem zamieszcza tylko jeden z Remisantów;
– jeśli Zwycięzca (lub Zwyciężczyni, lub Zwycięzcy) nie dodadzą kolejnego Zadania do godziny 21, to wówczas musi znaleźć się Jeleń, który zrobi to za Niego (lub za Nią, lub za Nich), bo inaczej nam się konkurs popsuje.

To tyle.
Dziękuję.

***

EDIT: Aneks do Zasad:
No a czasami zdarzy się i tak, że jakiś łoś (nie mylić z Łosiem) wyrwie się z drugiego miejsca i odbierze Zaszczyt Zwycięzcy. Co wtedy, to nie wiem. Zaraz się pewnie okaże. No chyba, że kolega @plemnik_w_piwie dziś zaśpi.

#naczteryrymy
#zafirewallem
Cybulion

W pracy dzisiaj doszło do białego skażenia

Już laborant z blatu zbiera zmaza

Kucharz zapewnia że to 'dobre' wrażenia

Lecą pieski, a w ich radiu shazza


Kucharz oczy jak pięć złoty,

Kruszy go od wewnątrz faza,

Fetą schabowe zapanierowali niemoty,

Goście dzisiaj to nie spokoju oaza,


A za wszystko odpowie uczeń młody,

I rzeknie 'wiecznie pod nogi kłody'.


//Kuwa znowu nie zmiescilem sie w regulaminowym czasie :asd

plemnik_w_piwie

@George_Stark

Duże pieski dwa, zaznały skażenia,

Upodliła je zwykła nocna zmaza,

Pytasz pewnie, z kim senne ich wrażenia?

Antyczna sexbomba, z disco polo shazza

KatieWee

Dorastałam w latach dziewięćdziesiątych


Skażenia

zmaza

wrażenia

Shazza


I tyle wystarczy

Zaloguj się aby komentować

Dobra. Ostatni dziś i idę zająć się czymś pożytecznym.

***

Kochaj bliźniego swego jak siebie samego

Aż ręce mnie świerzbią na myśl o ścinanku!
I serce mi płonie, gdy myślę: stosy!
Ach, doczekaliśmy czasów uroczych,
gdy władza należy znów do plebanków!

Z Watykańskich ogłoszono blanków,
że stare prawa znowu są w mocy;
że ipsum dolorum – ktoś nam podskoczy?
Zaraz się złoży go w jakimś kurhanku.

Wybudził się proboszcz z niemałym szokiem
że sen to był tylko, że nie przyszła zmiana,
że nie jest biskupem, a jest tylko wsiokiem,
że nic z niego ponad wiejskiego plebana.

Brewiarza nie zmówił, podszedł do okien.
Z pogardą popatrzył po parafianach.

***

#nasonety
#zafirewallem

Zaloguj się aby komentować

Jadziem dalej, bo mi się dobrze pisze. Lekko pogwałciłem zasady, no ale kto mi w moim haremie gwałcić zabroni?

***

Harem na miarę XXI wieku

Już cały płonę na myśl o dymanku!
Ech, byle tylko doczekać do nocy,
kiedy w rozpusty krainę wkroczyć
przyjdzie mi – może i nawet w laurowym wianku? –
jak Chlodwig Pierwszy, ten król od Franków
zwycięsko niegdyś do Tolblac wkroczył.

Wieczór. Już czuję silny ucisk na kroczu.
W kominek wrzucam kolejne polanko,
w sypialni story zaciągam okien,
i zastanawiam się, która to dama
zaszczyci mnie dzisiaj swoim urokiem.

Kładę się. Na łóżku pościel świeżo posłana
napoić chcę się hurys widokiem…
Ale nic z tego! Normalnie jest dramat!

Za neta nie zapłaciła mi mama!

***

#nasonety
#zafirewallem
splash545

Dramatyczne zakończenie

Zaloguj się aby komentować

Taka stara piosenka zespołu Nocna Zmiana Bluesa mi się przypomniała no i postanowiłem sobie pokombinować coś w tym kierunku:

***

Rozmowa z Janem Wędrownikiem

Pogadać tak chciałem. Wie pan, panie Janku…
No usiądź pan. Ciągle wędrujesz. Stale gdzieś kroczysz.
A usiąść nam trzeba i usta zamoczyć.
I porozmawiać. Może o szwanku?

Jakim? Tym, co go tutaj, w naszym zaścianku,
doznaje człowiek, kiedy po nocy
znów w dzień kolejny przychodzi mu wkroczyć.
I tak codziennie. Ranek po ranku.

Nie żebym mówił, że życie kłopotem,
no ale, wie pan – codzienność zasrana.
Czasami wszystko wychodzi już bokiem.
Miało epicko być. No a jest dramat.

Zza okularów pan na mnie okiem
spogląda? A nie oprawki to. To lustra rama.

***

#nasonety
#zafirewallem
moll

@George_Stark też lubię pogadać sama do siebie, chociaż najlepsze rozmowy w moim życiu to były te z katalogiem bibliotecznym

George_Stark

@moll Ja sporo jeździłem kiedyś autem i najwięcej w życiu to chyba z nawigacją się nagadałem.

moll

@George_Stark z pewnością był to bardziej rozmowny towarzysz, bo katalog ani razu się nie odezwał, czasami tylko szufladką skrzypnął, przy otwieraniu/zamykaniu

Zaloguj się aby komentować

Król
czyli Noc z panem Twardochem

Niestety, nie dla mnie piękno poranków –
za wcześnie wtedy, by z łóżka wyskoczyć.
No, chyba że zdarzy się jedna z tych nocy
kiedy zajęty, zapomnę o spanku.

Kiedy oddaję się rymowanku,
lub kiedy silną potrzebę skończyć
mam książkę, którą aż tak żem się zauroczył
że czas, ten czas co gna wciąż, co gna bez ustanku,
znaczenie swe gubi. Obchodzi mnie bokiem.

I tak kolejna noc nieprzespana,
spędzona, no cóż… no, z panem Twardochem.
Warszawa mnie pochłonęła przezeń opisana
i dopiero gdy świt się wlewał do okien
senność mnie naszła. Tak z siebie sama.

***

#nasonety
#zafirewallem

Zaloguj się aby komentować

Napad na sklep warzywno-owocowy

– Tłumacz się teraz! Tłumacz po manku,
kiedy w kasetce brak dwustu złotych!
A wzywaj sobie! Wzywaj pomocy!
Bóg nie pomoże! Już lepiej w banku
niech saldo twoje doznaje szwanku.
Jak nie policzysz: suma, iloczyn
na minus dwieście rachunek skończysz;
jak wytłumaczysz manko, bałwanku?

– Wszedł tutaj dzisiaj powolnym krokiem
mężczyzna w płaszczu skórzanym i w glanach
dwa kroki zrobił i oparł łokieć
na parapecie – tym, proszę pana -
i tak ustawił się do mnie bokiem.
A później ze skrzynki wyciągnął granat.

***

#nasonety
#zafirewallem
splash545

@George_Stark dobre

Zaloguj się aby komentować

Na głowie ma kraśny wianek, w ręku zielony badylek […] – znacie te słowa, nie? Ale jakoś tak to trochę inaczej leciało, co? Otóż odpowiadam: nie, nie leciało to inaczej. Autorem tych słów nie jest bowiem, jak mogłoby się wydawać (i, jak i mnie się kiedyś wydawało) żaden z panów Staszewskich. Ani pan Stanisław, ani pan Kazimierz nawet, choć pięknie je sobie ten starszy z nich (czyli pan Stanisław) w swój własny tekst wkomponował. Autorem tych słów jest pan Adam. Adam Mickiewicz konkretnie. A że koleżanka @moll uznała, że XLV edycja konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem będzie edycją mickiewiczowską , to postanowiłem się dostosować. Tym bardziej, że pisaliśmy dziś trochę o Dziadach , to niechże te Dziady pojawią się w końcu w tej naszej kawiarence! – listopad przecież się zbliża! Co prawda komentarze te dotyczyły części trzeciej, a ja mój dziadoski wytwór oparłem na części drugiej, no ale koleżanka organizatorka ma problemy z liczeniem, to może nie zauważy.

***

A przed nią bieżył baranek. Ale już nie bieży.
czyli Co się dzieje, gdy kobieta nie bierze (za męża – żeby nie było!)

Baś, baś, baranku! Baś, baś, baranku!
Zostaw już Zosię, przed którą tak kroczysz
bo Zosia serce ma twardsze od broszy
tej którą nosi, z górskich kryształków.

Józio, co dawał jej wstążkę do wianku,
gdy nie przyjęła – do rzeki skoczył.
Antoś, który aże krwią broczył,
po sercu wyrwanym, nie uszedł szwanku
na zdrowiu i skonał nade potokiem.

Jedyny Oleś, co przetrwał dramat.
Gołąbki zabrał, do Hani poszedł
i, kiedy Zosia została sama,
kolejny prezent wymyślił, kokiet:
– „Z baranka także ucieszy się Hania.”
splash545

@bojowonastawionaowca wołajo

bojowonastawionaowca

@splash545 ale to o baranku, nie o owcy

splash545

@bojowonastawionaowca jak zwał tak zwał

¯\_(ツ)_/¯

Zaloguj się aby komentować

No i znowu na mnie padło, bo przecież dziś akurat to mi nie pasuje!

Ale jedziemy:

rymy: spali - mądrali - życie - wicie
temat: bitwa pod Maratonem

Wesołej zabawy!

#zafirewallem
#naczteryrymy
splash545

Greccy żołnierze dość smacznie spali

Gdy ich poderwano na rozkaz mądrali

Co nagły atak chciał wcielić już w życie

Bo konnicy nie było lecz przecież to wicie

mpower

Grecy za zasiekami oliwnymi spali,

To dzięki radzie pewnego mądrali.

Ta jego decyzja uratowała im życie,

6k martwych persów naliczyli o świcie.

PaczamTylko

Pod sklepem sportowym "Maraton" spali

promki na otwarcie wymyśliło paru mądrali

z rana wybuchła walka na śmierć i życie

ludzie w amoku, sklep splądrowany niesamowicie

splash545

@PaczamTylko takiej interpretacji to się nie spodziewałem

PaczamTylko

@splash545 Mnogość interpretacji jest właśnie najfajniejsza w kawiarence

Zaloguj się aby komentować

Dobra, ostatni już chyba na dziś. Byle tylko do czterech rymów dotrwać.

***

AMERICANA

WELCOME TO AMERI-CANA
Kaseta Offspringa w kółko słuchana
była, gdy byłem jeszcze chłopięciem młodym.
No ale już takim, co to się buntował.

Nad miejskim zalewem mieliśmy Kalifornię
i dżinsy z dziurami, bo tam, na betonie
niejeden z nas czasem przewrócić się musiał.
I włosy też czasem stawialiśmy sobie. Na cukier.

Baterie się do Kasprzaka wkładało
na naszej Malibu się z niego grało
aż czasem pytał któryś z rodziców:
„Co to za wariat tak głośno tam krzyczy?”

Dzisiaj już miewam tak, jak wtedy mama
gdy głośnik jest bardziej forte niż piano,
bo gust przez te lata mi zmienił się przecież.
Lecz Offspring czasami jeszcze poleci.

***

#nasonety
#zafirewallem
Piechur

Już się kiedyś chwaliłem, ale dalej mam - moja pierwsza oryginalna kaseta kupiona za własne oszczędności Bardzo pozytywny utwór

dbf78543-e99c-4672-85ec-f2a909437d08
George_Stark

@Piechur Ja pamiętam, że kupiłem sobie Brave new world Iron Maiden, może nie jako pierwszą, ale jedną z pierwszych - wcześniej były chyba Single Dżemu. A wziąłem ją, bo mi się okładka podobała. No i później przez kilka lat słuchałem Iron Maiden prawie że w kółko.


Ale tylko z Brucem Dickinsonem.

Zaloguj się aby komentować

Nie wiem czy znacie, albo może czy pamiętacie te doniesienia na temat anatomicznych odkryć radzieckich naukowców? Tym, którzy nie znają przedstawiam, tym, którzy znają, ale zapomnieli, przypominam:

***

Porażka wstecznej medycyny „ludowej” w starciu z przodującą nauką radziecką
czyli Radzieccy uczeni odkryli nerw łączący oko z dupą

Coś tam ajurweda mówi o czakramach?
Nie będzie nas tu pouczał doktor Dalajlama!
Bo też do wyników uzyskanych w sposób naukowy
nijak się ma ta wsteczna tradycja ludowa.

Zresztą tam: ludowa! Co i to, to nie!
Lud to na nauce, nie na zabobonie
polegać powinien. Na pracy! W fartuchach!
Jak ten kowal, co to przyszłość w trudzie nam wykuwa!

A z frontu nauki w przodującym kraju
spiker Jurij Lewitan wiadomość podaje,
że wspaniałym odkryciem się mogą poszczycić
radzieccy uczeni, łomonosownicy:

kiedy igła w oko komuś jest wbijana
skutkiem tego będzie bielizna osrana;
a jak się tą igłą w dupę ukłujecie
to nerw powoduje, że łza z oka leci.

***

#nasonety
#zafirewallem
DiscoKhan

@George_Stark ostatnio chyba ze dwa razy ns hejto czytałem jak ktoś pisał o rosyjskich naukowcach, a nie uczonych, już wiarę w nasz naród zacząłem tracić. Miło jest sobie poczytać jak ktoś się zna i wie jak sprawy opisywać xd

Zaloguj się aby komentować

Jest to jakiś rodzaj uzależnienia albo choroby psychicznej nawet, kiedy się siada do komputera z myślą: „a, jeden wiersz napiszę i pójdę się zająć czym pożytecznym”, a później się w głowie same układają następne. Co to dokładnie jest – czy uzależnienie, czy też może choroba – to jeszcze nie zdiagnozowałem, w każdym razie jest to pewnego rodzaju problem. A na problemy to ja już znam taki jeden sposób:

***

Hamak
czyli Jakoś leci

Gdy cię życie męczy, gdy ci miesza w planach
mam odpowiedź na to. A brzmi ona: hamak!
Prostej to konstrukcji mebel ogrodowy:
kilka tylko linek i płaszcz nylonowy,

a gdy jest już chłodniej, bo to lata koniec,
można na stojaku rozpiąć go w salonie
i tam na nim leżeć lub lekko się huśtać.
Hamak to jest wolność – zapomnij o musie.

Mówią o kłopotach? Odpowiedz: nie znaju,
a jak dalej męczą, każ: niech spierdalają.
Puszczaj mimo uszu, gdy ktoś „Problem!” krzyczy.
Niech się martwi martwią. Najlepiej w kostnicy

Nie czekaj na zmiany. Sam bądź sobie zmianą.
Zapomnij o wszystkim co w głowę ci wkładano
że czas szybko mija. Fakt: skończył się już wrzesień.
Ja chuj na to kładę. No i jakoś leci.

***

#nasonety
#zafirewallem
KatieWee

@George_Stark dlaczego uważasz, że pisanie wierszy to nie jest coś pożytecznego?

George_Stark

@KatieWee


Bo mi pieniędzy nie przynosi

a – muszę Cię przekonać?;

toć to prawda znana –

miernik pożyteczności

to przecież mamona.


No! Starczy tych mądrości!

Wracam se na hamak.

KatieWee

@George_Stark taa

W trudnych chwilach wyobrażam sobie, że jest lato, słońce przesącza się leniwie przez liście, w oddali słychać szum morza, a ja bujam się delikatnie w hamaku. Pomaga.

Uświadomienie sobie, że to tak naprawdę ucieczka do wspomnień życia płodowego trochę mną wstrząsnęło, ale nie zmieniło tego, że pomaga

Zaloguj się aby komentować

Niedawno jeszcze myślałem że jestem człowiekiem dojrzałym, pod różnymi względami, w tym i pod względem muzycznym, ukształtowanym. Ale nie. Przylazł bowiem pewnego razu kolega @splash545 i podrzucił mi kawałek A co jeśli się uda? . No i mu się udało, temu Splaszu, bo od tamtego czasu często u mnie w głośnikach gości ten raper, którego nie znałem. Ten cały Łona. Teraz zresztą mam na ripicie jego fantastyczny Kocyk . Jakby ktoś pytał.

A tak naprawdę muzycznie zupełnie nie jest to moja bajka, ale teksty tego człowieka są niesamowite. To, jak nieoczywiste rymy potrafi znaleźć, zachwyca mnie niemal za każdym razem. Tak, zdarza się i tak, że zachwycam się kolejny raz tym samym rymem. No i czegoś podobnego chciałem w tym wytworze spróbować, jakiejś takiej nieoczywistości właśnie. Jak mi to wyszło? No tak właśnie:

***

Skąd się biorą poeci?

Wstyd! Hańba! Kompromitacja! Blamaż! –
krzyczą. A tutaj tak naprawdę rozegrał się dramat.
Ten chłopak, co stoi tam w kącie, ten młodzian,
sens życia swój stracił. Gdzieś mu się zapodział.

Wybranka jego, jak Julia, stała na balkonie.
On, z wysokości chodnika, zęby szczerzył do niej
i, jak stał tam wtedy, to aż sobie usiadł
bo, przechodząc, za rękę wzięła go mamusia.

Ej, ty! Maminsynek! Pizda! Ciota! Laluś! –
takie epitety ku niemu padają
odkąd w obecności swej oblubienicy
utracił szacunek młodzieży w dzielnicy.

Przyszłość legła w gruzach, cała połamana;
już nie Amor w sercu, ale w sercu rana
od gniewu, co wstąpił w to dziecię.

W taki właśnie sposób powstają poeci.

***

#nasonety
#zafirewallem
xsomx

@George_Stark Mój ulubiony polski raper. A koncertu z The Pimps w S-1 to słuchałem z 10 razy.

Pstronk

@George_Stark Mimo że od zawsze słucham raczej cięższego grania to akurat Łona też mi zawsze siadał. Z innych nielicznych raperów których lubię to L.U.C szczególnie na pierwszych płytach.

100mph

Stare płyty Łony mnie ukształtowały jako młodego człowieka. Rewelacyjny rap.

Zaloguj się aby komentować

No to żeby mieć wolne co najmniej do piątku, to publikuję jeszcze i to.

Mało sielankowa mi coś ta sielanka wyszła, no ale trudno. Najwyżej zostanę zdyskwalifikowany.

***

Trzysta trzydziestka

Normalnie to tatuś mówił na niego po prostu trzysta trzydziestka. No ale czasami, a zwłaszcza po ciężkim dniu, kiedy to było kupę roboty, a każda jedna była pilniejsza od drugiej, i każda do zrobienia koniecznie dziś, to nazywał go wtedy niedźwiadkiem. Albo i delikatniej nawet, i misiem też go czasami wtedy nazywał. A wzięło mu się to stąd, że, po rusku – albo może i po niemiecku?; dokładnie to nie pamiętam, tatuś zresztą chyba też nie do końca wiedział, bo zdaje mi się, że raz mówił tak, a raz tak – że to „ursus” po tym rusku czy po niemiecku to właśnie „niedźwiedź” znaczyło. Tatuś pamiętał jeszcze, ja już tego nie pamiętam, jak to się w polu koniami robiło no i umiał docenić to ułatwienie, jakie do naszego gospodarstwa zawitało, kiedy to wreszcie udało mu się kupić traktor.

We wsi były też już wtedy i inne traktory. Niektórzy mieli radzieckie Władymiriece, większość jednak polskie Ursusy. Głównie trzysta trzydziestki, tak jak my. Pamiętam, że na innych trzysta trzydziestkach, tych co to sąsiedzi je mieli, na kominie – tak z Heniem nazywaliśmy rurę wydechową; tatuś to na początku nas poprawiał bo wtedy nie wiedzieliśmy, że to nazywa się rura wydechowa, a później to już się denerwował, bo kiedyśmy już zapamiętali, to specjalnie mówiliśmy wtedy że to „komin”, może właśnie po to żeby go trochę podenerwować? – to pamiętam, że na tych kominach to były takie klapki, żeby woda deszczowa nie dostawała się do środka. Jak ciągnik był odpalony to ta klapka tak się unosiła pod wpływem spalin. Na wolnym biegu unosiła się i opadała, klapała tak, czasami uderzając o krawędź komina i wydawała wtedy taki dźwięk jak to wtedy, kiedy metal uderza o metal. No a kiedy dodało się więcej gazu, to wtedy stawała prawie do pionu. Na tyle, na ile mogła. Jakiś ogranicznik tam chyba miała czy coś takiego? No strasznie mi się ta klapka wtedy podobała.

No ale my takiej klapki w naszej trzysta trzydziestce nie mieliśmy. Kiedyś, niedziela to chyba była, albo jakieś inne święto, bo ciepło było, a my nie pojechaliśmy w pole, postanowiliśmy z Heniusiem sprawdzić jak to jest z tą naszą klapką. Zastanawialiśmy się wtedy, czy ona była i odpadła bo wypadła z niej zawleczka albo śrubka jakaś się odkręciła, czy może w ogóle nigdy jej tam nie było. Klapki były montowane na takich opaskach. Obejmach może? Zaciskach takich blaszanych, co to na górze dookoła komina były zaciśnięte. Myśmy sobie to wtedy wymyślili tak, że jak taka opaska kiedyś tam była, to ślad po niej powinien był zostać. Było to jakoś zaraz po tym, jak żeśmy z tatusiem ławkę na podwórku rozbierali, bo deski w niej zbutwiały i ta ławka była wtedy właśnie takimi zaciskami stalowymi połapana, no i się te zaciski na drewnie odcisnęły. A jak na drewnie się odcisnęły, to i na chyba na kominie powinny? – tak jak mówiłem, tak żeśmy sobie to właśnie wtedy z Heniem pomyśleli.

Siedem lat wtedy może miałem, albo osiem, no a Heniuś młodszy o rok był, to, żeby to sprawdzić, to go podsadziłem i pomogłem mu na maskę wleźć, bo stamtąd lepiej mógł się przyjrzeć i zobaczyć czy ślad na tym kominie to tam jest, czy też go tam nie ma. Awantura się wtedy zrobiła, bo tatuś jak przez okno zobaczył, że Heniuś się na ten ciągnik wspina, to przyleciał wtedy i krzyczał na nas, że spaść stamtąd można. Krzywdę sobie można zrobić. Tatuś rzadko na nas krzyczał, no chyba że, tak jak wtedy, miał do tego krzyczenia jakiś powód. Czy ślad po tej klapce na naszej trzysta trzydziestce był, czy go tam nie było, to nie pamiętam. Nie pamiętam czy Heniuś w ogóle to wtedy sprawdził czy też tego nie sprawdził, bo nie zdążył zanim go tatuś stamtąd ściągnął.

No ale klapki nie było. Tatuś z tą wodą to radził sobie tak, że jak ciągnik stał, to zakładał mu na komin plastikową butelkę. Taką uciętą tak w dwóch trzecich wysokości, zaraz za tym jak to zwężenie od szyjki się kończy. No ale czasami ta butelka gdzieś ginęła. Gdzieś się zawieruszała. Zwykle działo się to po tym, jak pan Władek przywoził nam ropę w takich stalowych dwustulitrowych beczkach. Miał ją trochę taniej niż na stacji można było dostać. Skąd ją miał, to nie wiem. Ani ja, ani Heniuś żeśmy wtedy tatusia o to nie pytali. No ale ta butelka po tych jego wizytach to nam często ginęła. Myśmy sobie nawet z Heniusiem tak kiedyś wymyślili, że to może pan Władek nam tę butelkę zabiera, jak ona tak często ginie zaraz po tym jak on do nas przyjeżdża? Powiedzieliśmy nawet o tym tatusiowi, ale on się wtedy tylko roześmiał.
– Nie, to przypadek jest, chłopcy – powiedział. – Niech wam tylko do głowy nie przyjdzie Władka o to pytać – przestrzegł nas. – Jeszcze sobie pomyśli, że za jakiegoś złodzieja go mamy.

No więc nie pytaliśmy pana Władka o nic, ale kiedy przyjeżdżał, to pilne go żeśmy wtedy z Heniusiem obserwowali. Faktycznie, nigdy nie udało nam się zobaczyć żeby tę naszą butelkę ze sobą zabierał. Zwykle to nawet koło ciągnika się nie kręcił. Mimo to jednak butelka dalej ginęła. Tatuś wołał nas wtedy, wyciągał pieniądze z kieszeni i mówił:
– Chłopcy, idźcie do sklepu, kupcie sobie jakiś napój, a jak go wypijecie, to butelkę się utnie i na rurę wydechową się założy.
No i szliśmy wtedy z Heniem do tego sklepu i kupowaliśmy ten napój, Colę jakąś albo Fantę, jak Heniuś miał na pomarańczowe ochotę, bo ja to za pomarańczowym nie przepadałem, dalej nie przepadam, no ale czasami to się zgadzałem żeby bratu tę przyjemność zrobić. No i żeśmy ten napój na spółkę sobie wypijali. Boże, jak on nam wtedy smakował! Jaki był inny od tego kompotu, co go mamusia nasza robiła! Chociaż ten kompot to też dobry był, jak tak sobie go teraz przypominam.

Jak to dziwnie jest z tą pamięcią, prawda? Tak mi się to wszystko przypomniało teraz, jak na tej ławce siedzę. Przed chwilą był Łukasz, syn pana Władka. Ropę przywiózł, co to ją w Spółdzielni Rolniczej po trochu z maszyn odciąga. Trochę taniej niż na stacji można u niego kupić. Trochę człowiek może zaoszczędzić, a tu każdy grosz się przecież liczy. No i tak sobie siedzę i tak sobie patrzę na tę trzysta trzydziestkę po ojcu i tak mi się ta historia przypomniała. I wstaję z ławki, i patrzę gdzie są chłopcy. Łuk sobie zrobili z tego kija wiklinowego, cośmy to go wczoraj nad rzeką ucięli, jak żeśmy się kąpać poszli. Taki łuk to dobra rzecz jest, zabawka dobra. Bierze się nylonowy sznurek od snopowiązałki, wiąże się go na górze i na dole. Strzały to też z wikliny się robi. Kijki cienkie trzeba znaleźć, zaostrzyć je później trzeba. A jak kto lepiej chce – i umie – to i kurze pióra można z tyłu przywiązać. Lotki takie zrobić. Lepiej wtedy niesie. Ale to trzeba umieć. Ja nie umiałem. Chłopcy też nie umieją, bo kto by ich miał tego nauczyć, jak ojciec nie umie? No ale i bez lotek zabawa jest niezła. Sam się tak bawiłem. No i patrzę na tę trzysta trzydziestkę i podchodzę do niej. Patrzę jeszcze raz na chłopców, ale oni mnie nie widzą. Nie patrzą w moją stronę. Zajęci są zabawą. I ściągam z rury wydechowej tę plastikową butelkę, i chowam ją do garażu. Później się ją spali. I wracam na ławkę. I wołam chłopców:
– Maciek! Kuba!
Chłopcy odwracają się i przybiegają do ojca. A kiedy już do mnie przybiegają, to wyciągam z kieszeni pieniądze i podaję im banknot.
– Chłopcy – mówię – gdzieś mi się zawieruszyła ta butelka na rurę wydechową. Skoczcie no do sklepu, picie jakieś sobie kupcie, tylko w butelce plastikowej. A jak już je wypijecie, to się tę butelkę utnie i na rurę wydechową się ją założy.

***

1277 słów

***

#naopowiesci
#zafirewallem
KatieWee

@George_Stark ależ bardzo sielankowa jest ta sielanka!

A kompot to nadpicie i proszę z tym nie dyskutować

Zaloguj się aby komentować

Trochę tłumacząc się z nieobecności, trochę chwaląc się wyjazdem, trochę polecając festiwal zamieszczam swoją odpowiedź na wiersz di proposta od kolegi @Piechur w XLIV edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem.

To jeden z tych rzadkich przypadków, kiedy wytwór mój inspirowany jest własnym doświadczeniem, co też dokumentuję zdjęciami. Generalnie nie wierzę we wszelkiej maści znaki, amulety i inne talizmany. Ale może to, co mi się w tej Łodzi przydarzyło, to znak, że warto by zacząć w to wszystko wierzyć?

***

Pan Julian Tuwim i Light Move Festival

Na ławce w Łodzi leżała bandana.
Dosiadłem się tam do pana Juliana
Tuwima. Zauważyłem ją w czasie rozmowy.
A kolor tej bandany to był fioletowy.

To wczesny był wieczór, Łódź zwykle tonie
w półmroku wtedy; latarnie są wówczas jeszcze zgaszone
i nie zauważyłbym jej może, gdybym tak tam usiadł
innego wieczoru. Lub nie tam, na Piotrkowskiej, a choćby na Brusie.

Bo, tak już jest w łódzkim, wrześniowym zwyczaju,
że centrum jej dwie noce co rok rozświetlają
instalacje, mappingi – światło na ulicy.
Co można tym światłem zrobić na starej kamienicy!

W tym świetle dostrzegłem ją. Zabrałem – to moja bandana!
I – tak trochę się łudzę – że mi tam ją dano
celowo. Żebym, gdy piszę, to wtedy… No, wiecie…
Jak Łódź wrześniem świeci, bym i ja tak świecił.
aa7b2288-5db4-4a68-9405-60c7cc916ad5
a7aa8c4a-1afa-42c0-897f-1d0732fab8bc
5e1e59e9-d99b-486d-a232-9cbf76f0b665
George_Stark

No widziałem tę ławeczkę przecież.

George_Stark

@UmytaPacha


To co w związku z tym? Mam skrytykować kiepski kadr?


Cza było się przysiąść!

Piechur

Ty nie świecisz a lśnisz panie Stark Pięknie napisane. Nie wiedziałem w ogóle, że taki festiwal ma miejsce, będę się musiał przejechać z dziewczynami jak podrosną

George_Stark

@Piechur


Dziękuję.


Ja też kiedyś nie wiedziałem. Mieszkałem w Łodzi sześć lat i ani razu nie byłem. Dowiedziałem się dopiero jak się wyprowadziłem. A sam festiwal polecam, jeden z najlepszych w Europie jakie miałem okazję oglądać. A i każdy kolejny, na którym jestem, bo nie mam okazji być co roku, coraz bardziej mi się podoba.

splash545

@George_Stark ładna bandana

Zaloguj się aby komentować