905 + 1 = 906

Tytuł: Pan wszystkich krów
Autor: Andrzej Dybczak
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 9/10

#bookmeter

To, co chciałbym opisać, wydarzyło się następnego dnia, w poniedziałek, i powiem od razu, że nie było to wielkie wydarzenie.

Sto szesnaście pobranych książek Wydawnictwa Literackiego. Sześćdziesiąt sześć opublikowanych przez wydawnictwo Czarne. Dziewięć od Czarnej Owcy, siedemnaście z Rebisu. Kilka z Zysku i kilka kolejnych z Prószyńskiego. Trzy ze Świata Książki. Tak wyglądały moje przygotowania do zmian wprowadzonych ostatnio przez Legimi. A to wszystko nie licząc około pięćdziesięciu książek, które miałem pobrane już wcześniej. Około pięćdziesiąt pozycji to taka stała, zwykła liczba tego, co chciałbym przeczytać i co ciągle wierzę, że przeczytać mi się kiedyś uda. A później wpada mi w oczy wpis wydawnictwa Nisza, który zaczyna się takim zdaniem: Na początku spotkania Andrzej Stasiuk wyznaje, że podziwia tylko dwóch polskich pisarzy, jeden to Michał Milczarek, drugi - Andrzej Dybczak. No i ściągam kolejną książkę. Tamte przecież mogą spokojnie jeszcze trochę na swoją kolej poczekać.

Twórczości autora Pana wszystkich krów, pana Andrzeja Dybczaka nie znałem wcześniej, tak jak zresztą nie miałem w ogóle pojęcia o istnieniu takiego człowieka jak pan Andrzej Dybczak. – „Ilu jeszcze takich autorów chowa się gdzieś tam przede mną?” – pomyślałem sobie. – I czy w ogóle dam radę ich wszystkich przeczytać?” Bo ta proza zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, j€z od pierwszych jej zdań. Najpierw, co według mnie jest olbrzymim komplementem, zadźwięczała mi panem Andrzejem Stasiukiem. Tym, którego uwielbiam, to znaczy tym, w którego esejach się zaczytywałem i dalej się zaczytuję, bo zdarza mi się do nich wracać. Nie znaczy to oczywiście, że chciałem napisać że pan Dybczak jest jakąś kopią czy naśladowcą pana Stasiuka (chociaż może?; tego nie wiem). Może jacyś literaturoznawcy potrafiliby znaleźć, porównując teksty tych dwóch autorów, jakieś wspólne elementy składniowe, coś zbliżonego w ich frazach albo coś tam jeszcze innego takie profesjonalne oko potrafiłoby dostrzec. Ja, posługując się raczej intuicją niż wiedzą znalazłem dwa wspólne punkty. Pierwszym z nich jest lekkość i przyjemność z jaką odbiera się teksty obu tych panów, drugim jest tych tekstów obrazowość i jakaś impresyjność może, wyrażona w tak naturalny i niewymuszony sposób, że aż się człowiek dziwi, że tak można. Tak bez żadnych fajerwerków, tak zupełnie po prostu.

A później, po kilku tekstach, kolejnym autorem, którego bardzo cenię, i którego twórczości jakieś echa odezwały się w mojej głowie przy tych tekstach był pan Wiesław Myśliwski. Z nim z kolei skojarzyło mi się to, w jaki sposób pan Dybczak prezentuje pojawiające się w opowiadaniach postaci. W tej książce nie ma ich opisów, a jeśli już są, to są szczątkowe (chyba że są, a tylko mnie tak ta lektura porwała, że ich nie zauważyłem, co w zasadzie wychodzi na to samo). O tych ludziach, którzy są bohaterami tych opowiadań dowiadujemy się z tego co mówią, co robią, jak się zachowują. No i jeszcze z bohaterami pana Myśliwskiego bohaterów pana Dybczaka łączy to, że żadnym bohaterami nie są. Są wiejskimi gospodarzami, krawcami, robotnikami, zbieraczami złomu czy ojcami, o których nie wiemy w zasadzie nic więcej poza tym ich ojcostwem. Są zwykłymi ludźmi i właśnie w tej swojej zwykłości są niezwykle fascynujący.

Tak samo w Panu wszystkich krów czytelnik nie będzie przemierzał złowrogich krain po to, żeby wrzucić obrączkę do wulkanu; nie wyląduje na bezludnej wyspie, która w piątek okaże się jednak nie tak całkiem bezludna; nie będzie polował na białego wieloryba razem z szalonym kapitanem na pokładzie Pequoda; nie będzie nawet cały dzień spacerował po Dublinie. Wybierze się raczej na pastwisko, z którego będzie zaganiał krowy na udój do obory; wybierze się na klatkę schodową, gdzie będzie rozmawiał ze swoim sąsiadem z wyższego piętra, wybierze się w odwiedziny do brata, do którego jednak nie dotrze, bo po drodze dopadną go wspomnienia wywołane przez stary kościół; a jeśli już wybierze się nawet za granicę, to do Norwegii, nie po to jednak żeby karmić tam fiordy, ale żeby rozładowywać kilkusettonowe okręty wracające z połowu z ładowniami wypełnionymi mrożonymi rybami (o szaleństwie ich kapitanów niczego się jednak nie dowie). Nie przeżyje żadnej niesamowitej przygody, a tylko kawałek zwykłego życia. I może przekona się, że takie życie, jeśli pięknie, jak u pana Dybczaka, opisane, może być, jeśli nie piękne, to przynajmniej ciekawe i interesujące.
0f6d2402-53f5-4822-aaa1-c2a703d56589

Zaloguj się aby komentować