885 + 1 = 886
Tytuł: Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać
Autor: Luis Sepúlveda
Kategoria: literatura dziecięca
Ocena: 7/10
#bookmeter
Było to tak, że wczoraj, ponieważ wczoraj było jeszcze przed 22. października (i nadal jest jeszcze przed 22. października, więc jeśli ktoś ma abonament Legimi i ta książka go zainteresuje, to można ją sobie w dalszym ciągu na swoją półkę bez opłat dodać), przeglądałem sobie na Legimi książki, głównie Wydawnictwa Literackiego, i decydowałem na które z nich być może będę miał w ciągu najbliższego pół roku ochotę, bo na najbliższe pół roku mam jeszcze opłacony abonament. I dodawałem sobie je po kolei na półkę, i wpadła mi wtedy w oko ta okładka tej książki pana Sepúlvedy i mnie zachwyciła. Bardziej nawet niż jej tytuł mnie ta okładka zachwyciła, który to tytuł zresztą też ogromnie mnie zachwycił. Nie wiedziałem wtedy, że jest to książka dla dzieci, zorientowałem się o tym gdzieś po dwóch-trzech pierwszych rozdziałach, bowiem wieczorem się za nią od razu, pod wpływem tego zachwytu jej tytułem i okładką, zabrałem. A to, że jest to książka dla dzieci w ogóle mi nie przeszkadzało.
Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać to historia o kocie, który uczył latać mewę, chociaż tej nauki latania jest w tej książce mało, bo jest ono tylko w dwóch-trzech rozdziałach na jej końcu. Szkoda, bo liczyłem na opisy właśnie tej nauki latania, bo zainteresowało mnie jak kot, który przecież latać nie umie, może uczyć latać mewę, która przecież latać powinna umieć. Takie samo chyba pytanie zadał sobie autor tej książki, zresztą jej bohater, gruby czarny kot Zorbas też je sobie zadawał. I o tym jest ta książka, jest o poszukiwaniu sposobu na to, jak kot mógłby nauczyć mewę latać.
A skąd w ogóle kotu przyszło do głowy, żeby nauczyć mewę latać? Ano, stało się to w wyniku zbiegu okoliczności, dość tragicznego zresztą i spowodowanego przez zaniedbania ludzi, chociaż nie wszystkich, jak to powiedziała mewa Kenga zanim skonała oblepiona ropą naftową, którą ludzie zrzucili do Morza Północnego. Mewa Kenga, zanim skonała, zdążyła dolecieć na balkon, na którym wygrzewał się gruby czarny kot Zorbas i na tym balkonie, zanim na nim skonała zdążyła nie tylko złożyć jajko, ale i odebrać od Zorbasa trzy obietnice, z których ostatnią było właśnie to, żeby mewę, która się z jajka wykluje, Zorbas nauczył latać.
Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać to króciutka, ciepła, opowiedziana w uroczy sposób historia, tak jak to dzieciom opowiada się świat za pomocą przenośni, uproszczeń i szczęśliwych zakończeń. Nie oznacza to, że nie ma w tej książce zła, bo jest. Jest w tej książce zło w postaci dwóch kotów podwórkowych, z którym to złem gruby czarny kot Zorbas radzi sobie odpowiednio siłą i sprytem (tylko trochę siłą wspomaganym). Tak że dobro wygrywa, zło przegrywa, zdobywa się to, o czym się marzy i, jeśli tylko znajdzie się odwagę, żeby się odważyć, to bez problemu można osiągnąć to, do czego się jest stworzonym. Nie jest to, co prawda, ani Mikołajek, ani Muminki, ale jest to książka w sam raz na jeden wieczór po cięższym dniu albo w cięższym okresie i, jako taka, się u mnie wczoraj doskonale sprawdziła.
***
Przy okazji naprawiam też licznik, co to go kolega @splash545 popsuł wczoraj przez zaniechanie w swoim ostatnim wpisie.
Tytuł: Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać
Autor: Luis Sepúlveda
Kategoria: literatura dziecięca
Ocena: 7/10
#bookmeter
Nagle mały czarny kot poczuł, że ziemia usuwa mu się spod łap, i nie rozumiejąc, co się dzieje, zaczął fikać koziołki w powietrzu. Pamiętając jedno z pierwszych pouczeń matki, rozejrzał się za miejscem, gdzie mógłby spaść na cztery łapy.
Było to tak, że wczoraj, ponieważ wczoraj było jeszcze przed 22. października (i nadal jest jeszcze przed 22. października, więc jeśli ktoś ma abonament Legimi i ta książka go zainteresuje, to można ją sobie w dalszym ciągu na swoją półkę bez opłat dodać), przeglądałem sobie na Legimi książki, głównie Wydawnictwa Literackiego, i decydowałem na które z nich być może będę miał w ciągu najbliższego pół roku ochotę, bo na najbliższe pół roku mam jeszcze opłacony abonament. I dodawałem sobie je po kolei na półkę, i wpadła mi wtedy w oko ta okładka tej książki pana Sepúlvedy i mnie zachwyciła. Bardziej nawet niż jej tytuł mnie ta okładka zachwyciła, który to tytuł zresztą też ogromnie mnie zachwycił. Nie wiedziałem wtedy, że jest to książka dla dzieci, zorientowałem się o tym gdzieś po dwóch-trzech pierwszych rozdziałach, bowiem wieczorem się za nią od razu, pod wpływem tego zachwytu jej tytułem i okładką, zabrałem. A to, że jest to książka dla dzieci w ogóle mi nie przeszkadzało.
Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać to historia o kocie, który uczył latać mewę, chociaż tej nauki latania jest w tej książce mało, bo jest ono tylko w dwóch-trzech rozdziałach na jej końcu. Szkoda, bo liczyłem na opisy właśnie tej nauki latania, bo zainteresowało mnie jak kot, który przecież latać nie umie, może uczyć latać mewę, która przecież latać powinna umieć. Takie samo chyba pytanie zadał sobie autor tej książki, zresztą jej bohater, gruby czarny kot Zorbas też je sobie zadawał. I o tym jest ta książka, jest o poszukiwaniu sposobu na to, jak kot mógłby nauczyć mewę latać.
A skąd w ogóle kotu przyszło do głowy, żeby nauczyć mewę latać? Ano, stało się to w wyniku zbiegu okoliczności, dość tragicznego zresztą i spowodowanego przez zaniedbania ludzi, chociaż nie wszystkich, jak to powiedziała mewa Kenga zanim skonała oblepiona ropą naftową, którą ludzie zrzucili do Morza Północnego. Mewa Kenga, zanim skonała, zdążyła dolecieć na balkon, na którym wygrzewał się gruby czarny kot Zorbas i na tym balkonie, zanim na nim skonała zdążyła nie tylko złożyć jajko, ale i odebrać od Zorbasa trzy obietnice, z których ostatnią było właśnie to, żeby mewę, która się z jajka wykluje, Zorbas nauczył latać.
Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać to króciutka, ciepła, opowiedziana w uroczy sposób historia, tak jak to dzieciom opowiada się świat za pomocą przenośni, uproszczeń i szczęśliwych zakończeń. Nie oznacza to, że nie ma w tej książce zła, bo jest. Jest w tej książce zło w postaci dwóch kotów podwórkowych, z którym to złem gruby czarny kot Zorbas radzi sobie odpowiednio siłą i sprytem (tylko trochę siłą wspomaganym). Tak że dobro wygrywa, zło przegrywa, zdobywa się to, o czym się marzy i, jeśli tylko znajdzie się odwagę, żeby się odważyć, to bez problemu można osiągnąć to, do czego się jest stworzonym. Nie jest to, co prawda, ani Mikołajek, ani Muminki, ale jest to książka w sam raz na jeden wieczór po cięższym dniu albo w cięższym okresie i, jako taka, się u mnie wczoraj doskonale sprawdziła.
***
Przy okazji naprawiam też licznik, co to go kolega @splash545 popsuł wczoraj przez zaniechanie w swoim ostatnim wpisie.
@George_Stark dziękuję
Zaloguj się aby komentować