#koronagorpolski

2
44
Po prawie dwóch miesiącach koleś kończy trasę - całą Koronę Gór Polski na piechotę, na raz i to jeszcze startując i kończąć w Wielkopolsce. Po drodze upały, powodzie i inne atrakcje. Jeśli to nie jest pojebana akcja to nie wiem co jest

Przy okazji zbiera hajsy na schronisko dla zwierząt.

Ostatnie km można zobaczyć na mapce: https://www.poltrax.live/kgp i profil FB z relacją https://www.facebook.com/KGP2600fanpage
I link do zbiórki: https://www.ratujemyzwierzaki.pl/projekt2600kgp
#koronagorpolski #gory #bieganie
9711345a-88bb-4a9f-858d-a121a69f44f1
zjadacz_cebuli

@Ragnarokk phi, mój stary jak chodził do szkoły to codziennie robił tyle km

37558085-43a3-406e-b240-664dbed957f7
bucz

gosc co na cmentarzu obozowisko rozbił

7fced55a-c4bd-4e0d-8a80-7fcd15915a44

Zaloguj się aby komentować

KGP skończone

#zielczanwgorach #koronagorpolski
Zielczan userbar
874a8ae3-4e85-46b5-8713-191849c76cf5
Lubiepatrzec

@Zielczan cała Korona Gór Polski?

Lubiepatrzec

@Zielczan Gratuluję! To teraz Korona Ziemi

Zielczan

@Ragnarokk a nie widziałem, myślałem, żeby za rok to zrobić w jeden wyjazd, ale nie idąc xD

Ragnarokk

@Zielczan

Cokolwiek nie robisz, znajdzie się ktoś kto zrobi to w bardziej pojebanym stylu

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
No i miejmy nadzieję, że tym akcentem projekt KGP zostanie zamknięty ( ͡° ͜ʖ ͡°) Potem tylko przejść wszystkie szlaki PTTK w Polsce i można zacząc jeździć do somsiadów.

#zielczanwgorach #koronagorpolski
Zielczan userbar
4e69dfb4-c119-4653-9866-7728554c9b53
lukasz-latacz

@Zielczan gdzie się ubezpieczasz i ile takie ubezpieczenie kosztuje oraz jaka opcja?

Zielczan

@lukasz-latacz generali, 56 złotych

53b92ac2-926f-41f2-ac62-acb3d5cb4417

Zaloguj się aby komentować

Hejto, czy są tu jakieś górołazy? Czy ktoś z Was robił albo jest zaawansowany w robieniu korony gór polskich?
Chciałbym poznać Wasz prywatny ranking trudności i czasu wejścia na te góry.
https://kgp.info.pl/wykaz-szczytow/
Ktoś coś?
#gory #koronagorpolski #turystyka #pytanie #hejtopomusz
613a42a5-ac74-45dd-a64f-0d9c28ff5687
Zielczan

@jelonek zostały mi Rysy, Babia i Biskupia. Moim zdaniem to dotychczas nie było nic trudnego, ale jakbym mail wskazać to Waligóra od schroniska i Lackowa od Krynicy

swistak80

@Zielczan Biskupia mozna zrobic od czeskiej strony, spacer 30 minut.

ciszej

@jelonek zobacz sobie tag #piechurwedruje

Piechur

Najtrudniejsze to znaleźć czas na dojazd do tych wszystkich szczytów. Mi zostały cały czas do dokończenia szczyty z zachodniej części Polski.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś powrót do zimowych klimatów i zarazem ostatni wpis dotyczący 2021 roku. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Durbaszka, Borsuczyny, Wysoka (Pieniny)
Data: 28 grudnia 2021 (wtorek)
Staty: 15km, 6h50, 650m przewyżyszeń

Ach, jak lepiej zakończyć rok, niż wyprawą w góry? Pod koniec grudnia, ponownie dzięki życzliwość mojej mamy, nadarzyła się okazja, żebyśmy wraz z żoną mogli skoczyć gdzieś wspólnie, a że zima ładnie trzymała, chciałem, żeby była to wycieczka z ładnymi widokami. Dość szybko nasunął mi się pomysł, żeby odwiedzić ponownie Wysoką, dzięki czemu żona miałaby kolejny szczyt do kolekcji w ramach #koronagorpolski . Wyznaczyłem trasę, dałem znać komu trzeba i już wczesnym rankiem jechaliśmy na dwa samochody do Jaworek wraz z żoną, tatą oraz dwoma moimi kolegami.

Po dojechaniu na parking szybko ubraliśmy stuptuty, rozdysponowaliśmy kijki i kwadrans po 7 ruszyliśmy w drogę. Mróz był okrutny, dwucyfrowy, i trzeba było szybko rozgrzać się marszem; minęło dobre 10 minut, zanim poczułem, że zrobiło mi się względnie ciepło.

Pierwszą część drogi musieliśmy przebyć chodnikiem wzdłuż drogi prowadzącej do Szczawnicy i dopiero w miejscowości Szlachtowa odbiliśmy na żółty szlak. Szliśmy zacienionym zboczem, ale słońce powoli zaczynało oświetlać białe zbocza leżące naprzeciw nas. Widać już było, że decyzja o przyjeździe w to miejsce była strzałem w dziesiątkę, klimacik był iście magiczny. Powietrze było bardzo mroźne, ale suche. Śniegu było po połowę łydki, był sypki i w ogóle nie przyklejał się do ubrań.

O 8:30 znaleźliśmy się pod Huściawą, gdzie szlak żółty łączył się z niebieskim. Co to był za widok. Wchodząc na grań naszym oczom ukazały się tatrzańskie szczyty skąpane w promieniach słońca, otoczone niczym ramką górami Magury Spiskiej. Musieliśmy zatrzymać się tam na dłużej, bo widoki po prostu były warte marznięcia.

Po dłuższej chwili ruszyliśmy dalej, krocząc w górę zbocza, znad którego wyłaniało się już słońce. Od tamtej pory zrobiło się już nieco cieplej (choć nadal było mroźno). Marsz sprawiał wszystkim bardzo dużo radości, często zbaczyliśmy z wydeptanej ścieżki tylko po to, by móc przebiec się po głębszym śniegu, który rozsypywał się na boki. Dzięki temu, że szlak prowadził odsłoniętą granią, cały czas mogliśmy podziwiać zachwycający ośnieżony krajobraz górski.

Po drodze zahaczyliśmy o schronisko pod Durbaszką, do którego trzeba było odbić ze szlaku i zejść kawałek niżej. Z jego dachu zwisały olbrzymie sople lodu i wyglądało bardzo przytulnie. W środku posililiśmy się i napiliśmy gorącej herbaty, po czym wróciliśmy na trasę. Przeszliśmy przez dwa znajdujące się po drodze szczyty - Durbaszkę i Borsuczyny - i znaleźliśmy się pod Wysoką.

Ten kawałek drogi był już bardzo stromy i równie bardzo oblodzony. Dałem swoje raczki koledze, reszta również założyła swoje nakładki, a ja asekurując się kijkami starałem się iść ostrożnie i nie zjechać na dół. Był to odcinek wymagający, ale na szczęście niezbyt długi, i wkrótce znaleźliśmy się na skalistym szczycie pokrytym grubą warstwą śniegu.

Widok zapierał dech w piersiach bardziej, niż lodowate powietrze, i do tej pory znajduje się pierwszej dziesiątce najładniejszych panoram, jakie było mi dane oglądać z różnych miejsc. Przejrzystość była idealna, sceneria bajkowa. Tatry wyglądały, jakby można było na nie wskoczyć (czego zdjęcia niestety nie oddają). W oddali widać było sterczący cycek Babiej Góry. Takie widoki można było tylko chłonąć i to też robiliśmy, starając się zapamiętać wrażenia i nastrój, jaki nastał. Zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć, żona przybiła pieczątkę do #koronagorpolski , po czym zaczęliśmy schodzić jeszcze ostrożniej, niż wchodziliśmy.

Gdzieś przy skrzyżowaniu szlaku niebieskiego z zielonym poprosiłem towarzystwo, żeby na chwilę się zatrzymało, po czym wyjąłem kuchenkę turystyczną, garnek i przygotowałem nieprowadzącej części ekipy grzańca, bo taki fajny ze mnie gość. Po opróżnieniu butelki zaczęliśmy schodzić zielonym szlakiem przez rozległą polanę, która skryta była jeszcze w cieniu góry. Minęliśmy bazę namiotową, przekroczyliśmy zamarzniętą Kamionkę i zaczęliśmy zbliżać się do rezerwatu Wąwóz Homole.

I tu ponownie okazało się, że lepiej nie można było tej trasy zaplanować. Wąwóz przykryty grubą warstwą białego puchu wyglądał po prostu cudownie. Klimacik był bajkowy, jak z opowieści z Narnii: strzeliste drzewa iglaste posypane obficie śniegiem jak cukrem pudrem, wystające z ziemi skały i prowadzące między nimi schodki, małe mostki nad zamarzniętym potokiem, wysokie ściany skalne okalające to wszystko. Magia.

W końcu doszliśmy do wejścia na teren rezerwatu, które znajdowało się w Jaworkach. Parking był kilka kroków dalej, ale nie mogliśmy odmówić sobie z tatą i żoną tego, żeby tradycyjnie po wycieczce zanurzyć stopy w potoku. Był lodowaty, ale nie aż tak bardzo, jednak koledzy nie dali się namówić na ten zabieg.

Tym akcentem zakończyliśmy bardzo udaną wyprawę, z której mam wiele fajnych wspomnień. Polecam wszystkim tę trasę na zimę - bez sprzętu w postaci stuptutów i raczków się nie obejdzie, ale na prawdę warto.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #pieniny
2d69bc56-b422-4711-9f89-15d9ea60ad08
a7e63140-bf2c-4f1a-b46a-8a513e8c09b7
cb245d2b-f976-46ad-8384-77750d2f5d98
949c2fb4-4767-423f-acd5-e6874b37dac7
9bf3c90c-1219-44d8-8f9b-c736e64625e5
CzosnkowySmok

@Piechur nigdy nie byłem na szlaku w zimie

Piechur

@CzosnkowySmok Wrzuć to do bucket list na ten rok

CzosnkowySmok

@Piechur ja nie mam bucket list ¯\_(ツ)_/¯

Zaloguj się aby komentować

Podsumowanie w liczbach:

  • 2 miejsca pobytu
  • 3 przesłuchane audiobooki
  • 4 wpisy do #koronagorpolski (Lubomir, Mogielica, Lackowa), Turbacz powtórzony z inną pieczątką
  • 9 osobnych wycieczek
  • 50 km - nowy rekord dzienny
  • 57:38h na szlaku
  • 296km pieszo
  • 11358m w górę

Brutto byłem 10 dni poza domem, ale tak faktycznie chodzić mogłem tylko w 8, co daje równe 37km średnio dziennie, co uważam za bardzo dobry wynik jak na pierwszy wyjazd w sezonie ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Ranking tras:

  1. Pętla z Krynicy na Lackową https://pl.mapy.cz/s/colobafoko
  2. Pętla Ochotnica - Krościenko n/D przez Lubań - Grywałd - Ochotnica https://pl.mapy.cz/s/necazofufa
  3. Pętla Ochotnica - Gorc -Ochotnica https://pl.mapy.cz/s/kupadalogu

#zielczanwgorach
Zielczan userbar
0eba41f0-dd8a-4bf0-b6c0-abae9e209ebe
Piechur

Imponujące staty. Kiedy kolejny wypad?

Zielczan

@Piechur na Boże Ciało

vredo

"50 km - nowy rekord dzienny"

Samochodem?

SuperSzturmowiec

Gdzie ilość wypitego piwa?

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W poniedziałkowym #piechurwedruje Gorcowy klasyk. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Turbacz, Kiczora (Gorce)
Data: 11 listopada 2021 (czwartek)
Staty: 17km, 6h25, 790m przewyżyszeń

Święto Niepodległości zapowiadało się idealnie pod względem pogody, także oczywiście zacząłem myśleć o wyskoczeniu gdzieś na szlak. Na całe szczęście moja mama ofiarowała swoją pomoc w opiece nad Myszą, dzięki czemu nadarzyła się okazja aby pójść razem z żoną. Dołączyła do nas również koleżanka, z którą poprzedniego miesiąca byłem na Pilsku.

Naszym celem stał się Turbacz, ze względu na przynależność do #koronagorpolski , do której dziewczyny potrzebowały pieczątek. Jako, że jest to jeden ze szczytów, na którym byłem już sporo razy i trochę mi się znudził, poszukałem trasy, którą jeszcze nie wchodziłem. W ten sposób o godzinie 8 znaleźliśmy się na osiedlu Zarębek Niżni w miejscowości Łopuszna, skąd niebieskim szlakiem mieliśmy dojść do schroniska.

Poranek był dość chłodny, więc naszą wycieczkę rozpoczęliśmy w kurtkach i czapkach. Początek trasy prowadził asfaltową drogą, po czym skręcał w las, gdzie nachylenie zwiększało się momentalnie. Trochę zasapani doszliśmy do osiedla Zarębek Wyżni, skąd kontynuowaliśmy marsz. Koleżanka trzymała się z przodu i w pewnym momencie w ogóle znikła nam z oczu, natomiast ja towarzyszyłem żonie, która kondycyjnie była gorzej przygotowana.

Niebieski szlak, którym wchodziliśmy, nie zachwycił mnie za bardzo, ale może była to wina pory roku. Las wyglądał ponuro, liście już dawno opadły i gniły na ściółce, a łyse gałęzie wyglądały smutno. Dodatkowo droga była bardzo błotnista, więc na podeszwie mieliśmy po 2 centymetry dodatkowej, niechcianej warstwy. Z plusów: zrobiło się na prawdę ciepło, więc kurtki i czapki wylądowały w plecakach.

Doszliśmy do Bukowiny Waksmundzkiej, z której nareszcie można było zobaczyć Tatry. Od razu zrobiło się ładniej. Jak to w Gorcach, na trasie było jeszcze kilka innych polan, z których rozpościerał się fajny widok na bliskie i odległe szczyty, dzięki czemu marsz był przyjemny. Minęliśmy krzyż poświęcony partyzantom, pod którym znajdowało się kilka zniczy, a obok na proporcach wisiały biało czerwone flagi. Do schroniska został już tylko kawałek i wkrótce się przy nim znaleźliśmy.

Gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg, który padał niewiadomo kiedy. Błotnistą ścieżką poszliśmy w końcu zdobyć szczyt, przy którym czekała na nas koleżanka. Na Turbaczu zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie pod obeliskiem, po czym usiedliśmy na chwilę na ławeczce rozkoszując się ciepłymi promieniami słońca. Chwilę później poszliśmy do schroniska, w którym dziewczyny przybiły pieczątki do książeczek, a później zrobiliśmy przerwę na bułę i herbatę.

Powrót zaplanowałem czerwonym szlakiem, którym udaliśmy się po uzupełnieniu zapasów energii. Idąc przez Halę Długą przez spory kawał czasu mogliśmy podziwiać Tatry, które jak zawsze kusiły swoją pozorną bliskością. Rozpoczęliśmy ostatni odcinek, który prowadził pod górę, wchodząc na znajdującą się na szlaku Kiczorę. Na drodze w niektórych momentach był zrobiony trakt z drewnianych desek, z których część była już mocno spruchniała. Las był ładny, choć widać w nim było placki uschniętych drzew.

Na Kiczorze znowu zrobiliśmy krótki postój, bo było przyjemnie. Następnie zaczęliśmy schodzić w stronę polany Rąbaniska, skąd mieliśmy odbić na czarny szlak. Droga szła przez inne polany, także ładnych widoków s dalszym ciągu nie brakowało: można było dostrzec m.in. błyszczące słońcem jezioro Czorsztyńskie. Mi natomiast udało się wypatrzeć dzięcioła, co zawsze powoduje u mnie radość.

Czarny szlak prowadził początkowo pięknym lasem, który w promieniach słońca nie był już taki smutny, a opadłe liście tworzyły cudowny pomarańczowy dywan. Po jakimś czasie przestałem jednak na to zwracać uwagę, bo znowu zrobiło się błotniście, ślisko, a kolana zaczęły mi dokuczać. Gdzieś przy polanie Chłapkowej zanurzyliśmy jeszcze z żoną stopy w lodowatym potoku i wkrótce potem dotarliśmy do auta.

Wypad był fajny, ale uważam, że są ciekawsze podejścia na Turbacz. To było po prostu ok. Może inną porą roku spodobałoby mi się bardziej, kto wie - trzeba to będzie przetestować.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #gorce
d6db21b6-271a-442d-89e6-b6271ff4d562
ee70dc82-4205-41ac-bc87-1e44bd675bd4
3b4fc233-df4d-499b-a11c-d5283edf64e6
e11998de-76f8-4ba2-bb6f-0fc2a0ad5f52
e351e0c6-716f-4d56-822b-e4c45a63418a
Mara

@Piechur uważam, że są ciekawsze podejścia na Turbacz


Które są ciekawsze?

Piechur

@Mara Mi osobiście bardziej podobała się trasa z Przełęczy Knurowskiej przez Kiczorę, albo niebieskim z Koninek. Czerwony z Rabki też fajny, tylko długi. Z Obidowej wchodziłem w nocy, więc nie wiem jak się prezentuje w dzień.

Mara

@Piechur o właśnie, myślałam o wynajęciu czegoś w Koninkach i połażeniu po Gorcach przez kilka dni. Myślisz, że to dobry punkt wypadowy, żeby nie trzeba było się ruszać samochodem, tylko wyjść rano na wycieczkę, bez powtarzania tych samych tras?

Zaloguj się aby komentować

Z racji, że akurat jak mam dobry tydzień spacerowy to przychodzi kolega z GSB i robi jeszcze lepszy (ech, całe życie drugi) to ja wczoraj też dowaliłem trochę więcej, żeby nie być z tyłu

#zielczanwgorach #koronagorpolski
Zielczan userbar
1a438ab7-a9fd-43b6-8438-48cbfb8a7f49

Zaloguj się aby komentować

Podsumowanie pierwszego dnia: wpadły pieczątki z Lubomira i Mogielicy. Na Lubomirze jest obserwatorium astronomiczne, ale nie chciało mi się czekać do pełnej godziny na wejście (byłem 25 po) i odpuściłem. Mogielica - bardzo fajny widok z wieży, wieża też fajna, bo nie jest ażurowa, więc nie było lęku wysokości. Na szczycie jeszcze trochę śniegu.

Koniec końców odpuściłem porywanie się z motyką na Słońce i robienie 40km, bo bym nie dał rady, już dziś było ciężko, ale elegancko zjadłem, mięśnie się rozciągnęły i jutro już pójdę dalej. Jedzone były pierogi z jagnięciną i barszczyk. Kotek pogłaskany.

Od jutra ma już elegancko prażyć 20+ stopni, więc idealnie.

Na fotce wieża widokowa na Gorcu na tle Tatr.

#zielczanwgorach #gory #koronagorpolski
Zielczan userbar
be2a1247-8a53-4963-b7e6-d247a05ee939
voy.Wu

@Zielczan Na fotce wieża widokowa na Lubaniu na tle Tatr.

to wieża na Gorcu moja ulubiona, bo jedyna na której byłem, za to wiele razy. a zdjęcie bardzo fajne i chyba sam się w końcu tam wybiorę niedługo. nie widziałem nigdy Gorców od tej strony (tzn. z dalszej perspektywy z bliska widziałem)

Zielczan

@voy.Wu ta, dalem juz edita, na Lubaniu nie bylaby jednak z Tatrami w tle

voy.Wu

@Zielczan nie wiem czy przez Ciebie nie wybiorę się w przyszłym tygodniu w Gorce bo aż mi zawiało wiatrem w twarz z tego Twojego zdjęcia jeszcze ta wieża obok mojej ulubionej hali, dam sobie na pulpit jak nie masz nic przeciwko takie aktualne.


edit: że o Tatrach w śniegu już nawet nie wspomnę

michalnaszlaku

@Zielczan Pozazdrościć Miłego deptania!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś w #piechurwedruje o małym sukcesie i dużym nieporozumieniu. Zachęcam do czytania i obserwowania mojego tagu
---------
Szczyty: Rysy, Trigan (Tatry)
Data: 20 lipca 2022 (środa)
Staty: 26km, 10h30, 1.850m przewyżyszeń

Na to wyjście ostrzyłem sobie zęby od dłuższego czasu, a powodów było kilka: raz, że z mojej rodziny najbliżej Rys zaszła tylko moja babcia, która ze względu na mgłę musiała niestety odpuścić zdobycie szczytu (doszła do Chatki pod Rysami, miala wtedy bodajże trochę ponad 70 lat); dwa, że był to kolejny wierzchołek należący do #koronagorpolski ; wreszcie trzy, najważniejsze, że kilka lat temu zostałem przez tę górę upokorzony, o czym kiedyś już pisałem.

Tym razem miało być inaczej - forma dopisywała, tamtego roku pochodziłem już w Tatrach na podobnym dystansie, a kilka dni wcześniej skoczyliśmy na trasę przygotowawczą na Modyń. Klarowała się idealna pogoda, więc wraz z bratem i koleżanką, która w rok zdobyła wszystkie szczyty z #koronagorpolski , zostawiając sobie najwyższy szczyt w Polsce na koniec, umówiliśmy się na wspólne wyjście.

Kilka dni wcześniej zarezerwowaliśmy przez internet miejsce parkingowe w Palenicy Białczańskiej, kupiliśmy bilety do TPN i zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, którą opcję wejścia wybrać. Stanęło na wejściu z polskiej strony i zejściu słowacką. Tutaj bardzo istotna kwestia: koniecznie trzeba wykupić ubezpieczenie na wycieczki w Europie, nawet jeśli idzie się tylko wzdłuż granicy - w przypadku akcji ratunkowej HZS (słowacki TOPR) jej koszt pokrywa ratowany.

Na parking dojechaliśmy o 4:30, przebraliśmy buty, sprawdziliśmy czy mamy wszystko, co potrzebne, i ruszyliśmy na trasę. Mimo, że był środek lipca, było dość chłodno. Czekał na nas prawie 8 kilometrowy odcinek prowadzący asfaltową drogą, od czasu do czasu dający możliwość wejścia w las. Brat jak zwykle zasuwał tak, że ledwo można było za nim nadążyć. Byłem jednak nabuzowany energią i ekscytacją, więc jakoś mi się udawało. Koleżanka została trochę w tyle, ale znając jej możliwości z wcześniejszych wypadów nie martwiłem się tym wcale - kondycję miała niesamowitą i zazwyczaj to ona zostawiała w tyle mnie, często czekając na mnie dopiero na szczytach.

Minęliśmy Wodogrzmoty Mickiewicza i wśród pierwszych promieni słońca kontynuowaliśmy marsz. Nad polanami unosiła się delikatna mgiełka, niektóre szczyty otaczających gór kąpały się już w świetle dnia. Doszliśmy do Morskiego Oka, przy którym dołączyła do nas koleżanka, z którą poszedłem przybić pieczątki do książeczek. Wśród innych turystów, którzy również planowali tego dnia zdobycie Rys, zajęliśmy się smarowaniem kremem do opalania i jedzeniem. Miałem przygotowaną butelkę z izotonikiem i starałem się co jakiś czas z niej pić, poza częstym piciem wody - nie chciałem, żeby cokolwiek mnie zaskoczyło.

Staw wyglądał jak zwykle wspaniałe, odbijając w swojej tafli otulające go zbocza gór. Ruszyliśmy w dalszą drogę, kierując się na Czarny Staw. Przyjemny spacer wzdłuż brzegu wkrótce zmienił się we wspinaczkę po ostrym zboczy złożonym z dużych bloków skalnych. Ten krótki bądź co bądź odcinek jest dobrym testem kondycji i świetnie pokazuje, z czym przyjdzie zmierzyć się później. Na tym etapie znowu znaleźliśmy się z bratem z przodu i poczekaliśmy na moją znajomą dopiero przy samym stawie.

Nad głowami wisiał nam rogal księżyca, coraz mniej widoczny na błękitnym niebie. Po dłuższej chwili dołączyła do nas koleżanka, która jak się okazało poznała po drodze samotnie wędrującą dziewczynę i okazało się, że fajnie się dogadują. Gdy byliśmy już gotowi, ruszyliśmy w powiększonej ekipie wzdłuż Czarnego Stawu, który piękną barwą czystej wody cieszył oko. W oddali widać było już drobne sylwetki wspinających się ludzi, którzy z naszej odległości wyglądali jak małe robaczki. Wkrótce dołączyliśmy do tego korowodu, rozpoczynając wspinaczkę na szczyt.

Mimo wczesnej godziny i środka tygodnia turystów było mnóstwo. Na tym etapie nie tworzyły się jeszcze kolejki, ale w kilku węższych miejscach trzeba było odstać swoje. Brat już dawno zostawił mnie w tyle, więc szedłem sam, odpowiednim dla siebie tempem. Podejście było bardzo ciężkie i obciążające dla nóg - wysokie stopnie skalne angażowały zupełnie inne partie mięśni, niż w miarę płaskie beskidzkie ścieżki. Co jakiś czas piłem wodę, żeby uzupełnić to, co wypociłem. Samopoczucie miałem jednak świetne i kondycyjnie dawałem radę (co oczywiście nie znaczy, że nie dyszałem jak parowóz).

Po tym intensywnym kilometrze, w trakcie którego zdobyliśmy 400 metrów wysokości, znaleźliśmy się na Buli pod Rysami, przy której leżały jeszcze gdzieniegdzie placki śniegu. Dołączyłem do brata, który czekał już tam od dłuższego czasu i razem wypatrywaliśmy koleżanki. W końcu pojawiła się, idąc już nie z jedną, a z dwoma nowo poznanymi dziewczynami. Byłem pełny podziwu dla jej zdolności socjalizacyjnych, bo sam mam z tym ogromne problemy. Wspomniałem o tym z resztą, na co dostałem odpowiedź, że za szybko idziemy z bratem. Obróciłem to w żart i zbagatelizowałem, wspominając nasze poprzednie wędrówki.

Brat już się trochę niecierpliwił (po wypadzie miał mieć przed sobą jeszcze 4 godziny jazdy na Lubelszczyznę), więc ruszyliśmy dalej. Spod Buli trasa na szczyt prowadziła już tylko łańcuchami, które wzbudzały moją ekscytację. Zaczęliśmy się wspinać i niebawem całe podniecenie opadło - ludzi było tyle, że stworzyła się posuwająca się w ślimaczym tempie kolejka. Nie tak to sobie wyobrażałem, ale nie powiem też, że się tego nie spodziewałem, bo czytałem wcześniej o tym, co dzieje się w tym miejscu. Brat znów uzyskał solidną przewagę, więc szedłem sam. Łańcuchów nie trzeba było trzymać się w każdym miejscu, jednak stwierdziłem, że warto z nich skorzystać biorąc pod uwagę, że skala może być jednak śliska (północna ściana cierpi wszakże na brak nasłonecznienia).

Ekspozycja była spora, więc osoby cierpiące na lęk przestrzeni bądź wysokości mogłyby mieć na tym odcinku problem. Ja jednak dość szybko zacząłem się nudzić, tym bardziej, że co chwila trzeba było zatrzymać się, aby umożliwić zejście osobom, które na szczyt wspięły się wcześniej. W końcu dotarłem do miejsca, w którym trzeba było iść granią, mając po obu stronach przepaść. Trochę trwało, zanim udało się tamtędy przejść, bo cały czas trzeba było przypuszczać osoby schodzące, a gdy w końcu przyszła na mnie kolej poczułem, że nogi lekko mi wiotczeją. Trwało to jednak sekundę, także trzymając łańcuch przeszedłem to zwężenie i znalazłem się po drugiej stronie.

Nareszcie dotarłem na szczyt, zadowolony z siebie i z tego, że ostatecznie nie byłem jakoś specjalnie zmęczony. Ludzi była chmara, a wśród nich także jakieś smyki mające może 7 lat. Odnalazłem brata, który czekał na mnie już od jakiegoś czasu, lekko poirytowany, bo liczył na to, że o tej godzinie będziemy już schodzić (była 10:15). Koleżanka wraz z poznanymi dziewczynami przyszła dopiero po pół godzinie, więc opóźnienie względem jego planów jeszcze się zwiększało. Liczyłem jednak na to, że schodząc nadrobimy trochę czasu, bo wszyscy powinniśmy mieć w miarę podobne tempo.

Pokręciliśmy się jeszcze po szczycie, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, staraliśmy się chłonąć chwilę. Było fajnie, ale na moje gusta trochę zbyt skaliście, bo jednak lubię zieleń. Poszliśmy jeszcze na wyższą część Rys po słowackiej stronie i podjęliśmy decyzję o schodzeniu. Umówiliśmy się, że spotkamy się przy Chatce pod Rysami, do której wraz z bratem ruszyliśmy od razu. Była już godzina 11:30.

Zejście prowadziło po skalistej drodze pełnej ogromnych głazów. Szło się po tym beznadziejnie, bo każdy kamień ustawiony był w inną stronę i kilka razy mało brakowało, żebym zwichnął sobie kostkę. Widoki jednak rekompensowały niewygody schodzenia - zdecydowanie czuć było przestrzeń (czego nie można powiedzieć o intymności, bo turystów były krocie). Doszliśmy do Chatki, w której przybiłem kolejną pieczątkę do #koronagorpolski i wypatrywaliśmy dziewczyn, które, jak nam się wydawało, były niedaleko od nas. Zanim jednak przyszły minęło kolejne 45 minut i mojego brata zaczął trafiać już szlag. Zdecydował, że zejdzie sam i będzie łapał stopa po słowackiej stronie, żeby szybciej dojechać na parking w Palenicy. W oryginalnym planie miał nas odebrać partner koleżanki, dlatego wiedząc, że ma z kim schodzić, i że będzie miała pewną podwózkę, postanowiłem dołączyć do brata, żeby nie szedł sam. Poinformowaliśmy o tym dziewczyny i ruszyliśmy w drogę.

Niebawem dotarliśmy do miejsca, w którym znajdowały się drabinki i łańcuchy w ilości większej, niż się spodziewałem. Nie sprawiały jednak trudności i czuję, że dużo gorzej schodziłoby się od strony polskiej. Słońce grzało mocno, gdy między olbrzymimi odłamkami skalnymi mijaliśmy Žabie pleso (czyli Wielki Żabi Staw; będę jednak starać się używać nazewnictwa słowackiego). Droga nie poprawiła się i komfort schodzenia po dużych kamieniach był nikły. Dodatkowo zaczęły mi się odzywać kolana, jednak starałem się to ignorować i dotrzymywać kroku pędzącemu bratu.

Dotarliśmy w końcu nad Žabí potok, od którego droga już łagodniała. Zrobiło się także bardziej zielono i mniej surowo. Potok płynął wartko i wesoło, w kilku miejscach przecinając szlak. Po jakimś czasie kamienista ścieżka zmieniła się w klasyczną leśną dróżkę, co było dla nóg miłą i oczekiwaną odmianą. Po drodze mijaliśmy ludzi wnoszących na drewnianych stelażach kegi do Chatki pod Rysami. Nie wiem jak ci ludzie byli w stanie to robić: stelaż nie wyglądał na wygodny, na pewno nie był lekki, a dodatkowo upał robił się konkretny.

Dość szybko dotarliśmy do schroniska znajdującego się przy Popradské pleso. Podczas króciutkiej przerwy przybiłem pieczątkę, po czym zielonym szlakiem pomaszerowaliśmy na Trigan, który znajdował się na trasie. Las, którym szliśmy, bardzo mi się podobał - był gęsty, wysoki i pachniał cudownie. Pomiędzy koronami drzew migały od czasu do czasu wierzchołki otaczających go szczytów.

Z Trigana zeszliśmy do naszego ostatecznego celu, którym było Štrbské pleso. Jest to miejsce typowo turystyczne, obfitujące w hotele, restauracje oraz wątpliwej jakości rzeźby z drewna. Staw okala ścieżka i widok z niej był akurat niczego sobie - można było zobaczyć zarówno Rysy, jak i olbrzymią skocznię narciarską.

Zaczęliśmy szukać jakiegoś połączenia z Palenicą, albo w ogóle z Polską, ale niestety los nam nie sprzyjał - trafiliśmy w okienko kompletnego bezruchu. W akcie desperacji zaczęliśmy chodzić po okolicznych sklepach prosząc o jakiś kawałek kartonu i pisak, żeby ułatwić sobie złapanie stopa. Ustawiliśmy się przy wyjeździe z parkingów i, z kciukami w górze, liczyliśmy na łut szczęścia. Niestety tu również ponieśliśmy fiasko, bo na około 30 mijających nas samochodów zatrzymał się tylko jeden, a jego kierowca poinformował nas, że co prawda jedzie gdzie indziej, ale życzy nam szczęścia.

Staliśmy tak ponad godzinę i cały plan, żeby wrócić szybciej, spalił na panewce. Wtedy dostrzegłem znajome mi auto i kierowcę, którym był partner koleżanki. Podeszliśmy szczęśliwi, że jednak uda nam się wrócić. Kolega wpuścił nas do środka i pojechaliśmy po dziewczyny, które jak się okazało miały niedługo schodzić z niebieskiego szlaku znajdującego się kilka kilometrów dalej. Początkowo gadka jakoś dziwnie się nie kleiła, co trochę mnie zastanawiało, ale potem się rozkręciliśmy. W końcu zobaczyliśmy dziewczyny, które weszły do samochodu - i wtedy się zaczęło.

Okazało się, że moja koleżanka poczuła się przez nas opuszczona, a wręcz porzucona, o czym mówiła zupełnie bez żartu swojemu partnerowi. Zrobiło mi się gorąco, bo dopiero wtedy dotarło do mnie, że wszystkie założenia i ustalenia, które miałem w głowie i wydawały mi się oczywiste oraz jasne dla niej, w ogóle nie zyskały u niej potwierdzenia. Atmosfera była gęsta, próbowałem jakoś ją rozluźnić, ale szło to marnie. Dojechaliśmy na parking w Palenicy i pożegnaliśmy się, po czym już osobno pojechaliśmy w stronę Krakowa.

Jest takie fajne powiedzenie po angielsku: "When you ASSUME, you make ASS of U and ME". Nie porozumieliśmy się przed rozpoczęciem wyprawy i każde z nas wychodziło z innym zestawem założeń. Mój brat, że ekipa, w której idzie, ma super kondycję i uda się szybko zrobić trasę tak, żeby nie musiał później jechać kilku godzin na Lubelszczyznę w nocy. Moja koleżanka, że skoro idziemy razem, to trzymamy się razem, zwłaszcza, że, jak się okazało, nie czuła się jeszcze pewnie w górach, a tym bardziej w Tatrach. Wreszcie ja, że koleżanka ma po prostu świetną kondycję i zwyczajnie sobie poradzi, a pokonywanie szlaku osobno, gdy każdy idzie swoim tempem, jest dla niej ok, bo tak wyglądały moje dotychczasowe z nią wyprawy, gdy zostawałem z tyłu. Lekcja, jaką wyniosłem z tej historii, jest taka, żeby przy podobnych eskapadach ustalić wcześniej zasady, jak będzie wyglądać droga, żeby później nikt nie czuł się niemiło zaskoczony. Tyczy się to zwłaszcza grup, w których nie wszyscy wzajemnie się znają.

Co się zaś tyczy samej trasy, to gorąco ją polecam i uważam, że była ciekawa, malownicza, ale też trudna i jednak męcząca. Idąc na Rysy trzeba się liczyć z tym, że nawet w środku tygodnia i o wczesnej porze ludzi na szlaku będzie pełno - szczyt ten jest jakby na to nie patrzeć najczęściej odwiedzanym w Tatrach. Należy mieć też na uwadze, że przy łańcuchach tworzą się kolejki, ale nie oznacza to, że przestaje być tam niebezpiecznie. Na tym odcinku dobrze mieć ze sobą kask, bo wystarczy strącony przez kogoś kamień, aby fajna wycieczka zakończyła się tragedią. Natomiast dla tych, którzy chcą iść na ciekawy szczyt z łańcuchami, ale nie zależy im, by był to najwyższy szczyt w Polsce, polecam Świnicę z wejściem z D5S.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #tatry
5a2c12cb-7d3f-4d40-bc09-88011be5bc8f
67abed02-aaa3-402b-a31f-82973ebff756
91cb9672-06b9-4ecb-8be0-be4a12fdafa3
e5db69dc-94f4-4a72-9c2f-0441b831e653
4b096b39-5d31-4d14-b4da-4913730a01a9
sireplama

Koleżanka to nie palaczka aby? Byłem ostatnio na wycieczce z dwoma pałeczkami i półtorakilometrowy, płaski odcinek w mieście zrobiliśmy w półtorej godziny z 6 przerwami na fajeczkę i zakupy w lokalnym sklepie, bo "fajeczki się skończyły"... W którymś momencie chciałem znieść jajo, wysiedzieć je, wychować jak własne i wysłać na studia...


#hejtnapalaczy

Piechur

@sireplama Coś tam popala, ale nigdy na trasie. Ogólnie kondycyjnie była bardzo dobrze przygotowana - praktycznie co tydzień chodziła w góry, codziennie rower, co jakiś czas wykręcała na nim 200km. Nie wiem co się wtedy stało, może gorszy dzień, a może zbyt stresowała się trasą.

sireplama

O, kwa! Ten tragarz to jakiś robot z Boston chyba...

Piechur

@sireplama Turbo szacun dla nich. Wyobraź sobie - idziesz zadowolony, że zdobyłeś Rysy, a tu obok przechodzi gość z takim ekwipunkiem

Joterini

Na Rysy to tylko nocą chodzę, ale serdecznie polecam Miegusze, generalnie przełęcz pod chłopkiem i stamtąd leciutki poza szlak. Pustki i tylko obserwujesz kolejki idące na Rysy.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje o jednym ze szczytów należących do #koronagorpolski - zapraszam do czytania i obserwowania tagu
---------
Szczyty: Niemcowa, Wielki Rogacz, Radziejowa, Złomisty Wierch (Beskid Sądecki)
Data: 5 września 2021 (niedziela)
Staty: 27km, 8h, 1.260m przewyżyszeń

Na Radziejową ostrzyliśmy z kuzynem zęby od jakiegoś czasu, ale z różnych przyczyn nie udawało się dograć terminu. W końcu jednak gwiazdy zaczęły nam sprzyjać i w niedzielny poranek pojechaliśmy do Rytra, żeby rozpocząć stamtąd naszą wędrówkę. Samochód zostawiliśmy na dużym parkingu niedaleko stacji kolejowej i ruszyliśmy w drogę, podążając czerwonym szlakiem.

Cała miejscowość przykryta była gęstą mgłą, także od początku klimat wycieczki zapowiadał się fajnie. Pierwsze 2.5 kilometra prowadziło na przemian asfaltem, ubitą drogą i ścieżkami prowadzącymi przez pola. Było dość stromo i mimo dobrej kondycji nieco się zasapaliśmy. Znaleźliśmy się też w końcu ponad mgłą i mogliśmy pozachwycać się wypełnionymi nią dolinami, sprawiającymi wrażenie wielkich kotłów z gotującą się w nich magiczną miksturą.

Weszliśmy w las, kontynuując wspinaczkę. Dopiero przy Kordowcu teren odrobinę się wypłaszczył, pozwalając na złapanie oddechu i uspokojenie tętna. Doszliśmy do polany Poczekaj, na której poczekaliśmy trochę, aż przestaniemy sapać. Przy znajdującej się tam ławce zjedliśmy po bułce patrząc na dolinki, które w dalszym ciągu przykryte były kołdrą z mgły.

Ruszyliśmy dalej w stronę Niemcowej. Po kolejnym ostrzejszym podejściu naszym oczom ukazał się bardzo przyjemny widok - na polanie przy drewnianej chacie brykały sobie owce, brzęcząc przyczepionymi do szyj dzwoneczkami. Momentalnie poczuliśmy swojski zapach owczych bobków, który mimo wszystko wywołał u nas pozytywne skojarzenia z dziecięcych czasów spędzonych na wakacjach na wsi. Następnie minęliśmy ruiny starej szkoły i niebawem byliśmy już na Niemcowej.

Kontynuowaliśmy marsz idąc w dalszym ciągu czerwonym szlakiem. Z tego odcinka nie pamiętam za dużo, więc zakładam, że nie sprawił większych problemów. Znaleźliśmy się na Wielkim Rogaczu, z którego na Radziejową został już tylko kilometr. Otaczał nas las, jednak z tego co pamiętam w wielu miejscach składał się z połamanych drzew i wyglądał jakoś smutno. Przed nami widniał już czubek najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego, więc skupiliśmy się na tym, aby do niego dojść.

Zdobywanie wierzchołka zaczęliśmy z przełęczy Żłobki. Mimo, że odcinek był krótki, dawał mocno w kość - droga była kamienista i mocno nachylona. Przy wchodzeniu spociłem się okropnie i cały czas czułem pulsującą na szyi tętnicę. Kuzyn szedł kawałek za mną, również dysząc ciężko. I w takim właśnie miejscu minął nas facet, który na tę górę wbiegał - nie widać było po nim większego zmęczenia, a łydkę miał jak moje udo. Pokiwaliśmy głowami z niedowierzania i, człapiąc ociężale, doszliśmy w końcu na szczyt.

Na Radziejowej znajdowała się wysoka wieża, dzięki której można było podziwiać otaczające górę widoki. Oczywiście weszliśmy na nią, co dla kuzyna było sporym wyzwaniem ze względu na silny lęk wysokości - dał jednak radę i nie żałował, choć przez cały czas musiał trzymać się kurczowo barierki. Zeszliśmy z wieży i przy jednej z ławeczek zrobiliśmy przerwę na posiłek i picie. Zrobiliśmy sobie również pamiątkowe zdjęcie pod dużą tablicą z nazwą szczytu i przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski.

Po tej szybkiej regeneracji ruszyliśmy w dalszą drogę do schroniska na Przehybie. Droga czasami wznosiła się, czasami opadała, prowadząc przez kolejne znajdujące się na czerwonym szlaku wierzchołki. I tak minęliśmy Bukowinki, Złomisty Wierch i znaleźliśmy się na rozdrożu pod Wielką Przehybą. W trakcie drogi można było cieszyć się widokami, ponieważ nie szło się gęstym lasem, ale znowu, jak przed samą Radziejową, wydaje mi się, że na trasie było bardzo dużo połamanych drzew.

Na Przehybę doszliśmy chwilę przed 12. Mimo, że do tamtej pory na trasie ilość spotkanych osób mogliśmy policzyć na palcach dwóch rąk, to w drodze do schroniska jak i w nim samym ludzi było już całkiem sporo. Zamówiliśmy sobie bigos i szarlotkę, ciesząc się fantastyczną pogodą i udaną wycieczką.

Nadszedł jednak czas, aby wracać do samochodu. Do Rytra według planu miał prowadzić szlak niebieski i nim właśnie rozpoczęliśmy schodzenie. Jak to zwykle przy schodzeniu bywa, mózg mi się wyłączył i przestałem rejestrować, co się działo dookoła, wyciszając się i wpadając w stan lekkiego letargu. Prawdopodobnie w ogóle nie pamiętał bym tej drogi, gdyby nie to, że kuzyn zaczął narzekać na dyskomfort w butach.

Początkowo tylko wspominał, że trochę bolą go stopy, ale dość szybko zaczął kuśtykać, a wreszcie syczeć z bólu. Okazało się, że buty, które wziął, były ok do chodzenia na spacery po mieście, ale do tak długiej trasy w górach w ogóle się nie nadawały. Ich głównym mankamentem było to, że były dopasowane do normalnego chodzenia - przy wchodzeniu pod górę wszystko było w porządku, jednak przy schodzeniu stopa leciała do przodu i palce miały stanowczo za mało miejsca. Dlatego właśnie z zasady górskie buty kupuje się rozmiar większe od tych, w których chodzimy na co dzień.

Było na prawdę źle - kuzyn ledwo szedł, musieliśmy robić coraz częstsze przerwy, a do Rytra zostało nam jeszcze kilka kilometrów. Droga była ostro nachylona, co tylko potęgowało jego ból. W pewnym momencie kuzyn był już tak zdesperowany, że scyzorykiem rozciął wierzch butów przy palcach, żeby dać im chociaż odrobinę więcej luzu.

I tak, człapiąc powoli, dotarliśmy do Starego Kamieniołomu, z którego szeroką drogą prowadzącą obok potoku Roztoka Wielka szliśmy dalej w stronę samochodu. Na tej trasie było już sporo osób, głównie starszych par oraz rodzin z dziećmi, które korzystały z pięknej niedzielnej pogody. Minęliśmy Bystry Potok i znajdujący się tam Park Ekologiczny, i już cały czasu asfaltową drogą schodziliśmy w kierunku parkingu.

Dla kuzyna była to prawdziwa droga krzyżowa. Każdy krok był dla niego męką i, jeśli dobrze pamiętam, to od pewnego momentu w ogóle zdjął buty i szedł chodnikiem w samych skarpetkach. Choć wydawało się, że nigdy nie dojdziemy do samochodu, to jednak ostatecznie do niego dotarliśmy. Kuzyn na szczęście wziął buty na przebranie, więc wyrzucił od razu do kosza te, które na wycieczce sprawiły mu tyle kłopotu, kląc na nie pod nosem.

Wyprawa, mimo ciężkiej końcówki, była jednak udana. Spędziliśmy na szlaku jedną trzecią dnia, zaliczyliśmy kolejny szczyt do KGP, pogoda była świetna, a i towarzystwo doborowe. A co się tyczy przygody z butami - stała się ona cenną nauczką na przyszłość, żeby lepiej planować, jakie obuwie zakłada się na szlak.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidsadecki
a6052936-9a8a-4189-9f76-0fe994226185
5e4b86e6-db22-441f-946b-d079690fb22f
37e699ef-aebd-44a2-9f7b-4b2eda00fb5c
5d13bcbe-bbeb-4e65-bc17-7200de18979e
8f42f868-06cb-47d5-ba15-b766fb03e8b4
Zielczan

@Piechur tak samo wchodzę na wieże widokowe jak kuzyn

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam wszystkich na kolejną porcję #piechurwedruje Dziś o trzecim dniu i drugiej górze zdobytej podczas urlopu w Stroniu Śląskim
---------
Szczyt: Kowadło (Góry Złote)
Data: 23 sierpnia 2021 (poniedziałek)
Staty: 5.5km, 1h45, 270m przewyżyszeń

Po sukcesie, jakim było zdobycie Śnieżnika, kolejnym szczytem zaplanowanym w moim grafiku było Kowadło. Wieczorem sprawdziłem szybko jaka pogoda szykuje się na następny dzień - niestety, miało nastąpić jej załamanie i słońce, którym cieszyliśmy się podczas niedzielnego wypadu, zastąpić miały chmury, deszcz oraz chłodniejsza aura. Dodatkowo Mysz zaczęła kaszleć w nocy, co nie zwiastowało niczego dobrego.

Rankiem jednak sytuacja wyglądała w miarę obiecująco. Co prawda delikatnie mrzało, ale szykowało się kilkugodzinne okienko, sama trasa nie miała być też długa. Młoda także czuła się dobrze i praktycznie nie kaszlała. Postanowiliśmy zaryzykować, spakowaliśmy potrzebne rzeczy i pojechaliśmy ze Stronia do leżących niedaleko Bielic. Potem wróciliśmy do Stronia po buty, których zapomnieliśmy, i znowu pojechaliśmy do Bielic.

Żółtym szlakiem, który prowadził asfaltową drogą, udaliśmy się w stronę rozdroża, przy którym odbiliśmy na zielony szlak prowadzący na szczyt. Po drodze minęliśmy jakiś rozpadający się budynek, w oknach którego pełno było różnego rodzaju starych, zniszczonych zabawek. Creepy stuff - zdjęcie dodam w formie komentarza do wpisu.

Droga, którą szliśmy, była szeroka i słabo nachylona, otoczona z dwóch stron wysokimi drzewami. Po pewnym czasie odbiła w las i dopiero tutaj zaczęło się coś, co można było nazwać wspinaczką. Odcinek nie był jednak długi i szybko znów się wypłaszczył.

Kontynuowaliśmy spacer przyjemnie wyglądającym lasem i bardzo szybko zaczęliśmy docierać do szczytu. W kilku momentach drzewa trochę się przerzedzały, więc można było co nieco spomiędzy nich dojrzeć. Zanim się zorientowaliśmy, trafiliśmy na Kowadło.

Było tam już sporo innych turystów, którzy siedzieli na skałach znajdujących się na górze. My również przysiedliśmy na moment, żeby coś zjeść i wypić, następnie przybiliśmy pieczątkę do #koronagorpolski, poprosiliśmy kogoś o zrobienie nam pamiątkowego zdjęcia, a następnie ruszyliśmy w drogę powrotną do samochodu.

Był to bardzo krótki wypad, jeden z najkrótszych na jakich byłem w ramach zdobywania szczytów do KGP. Na szczęście na kolejne dni urlopu były zaplanowane jeszcze cztery szczyty, które miały odpowiednio nasycić mój apetyt.

Miały, ale nie nasyciły. Po powrocie z tego spaceru Mysz zaczęła kaszleć jeszcze bardziej. Noc była masakryczna, biedna dziewczynka jechała praktycznie cały czas, a nad ranem dostała wysokiej temperatury, nie przestając przy tym kaszleć. Było na tyle źle, że zdecydowaliśmy o przerwaniu urlopu i powrocie do domu, gdzie ostatecznie skończyło się na antybiotyku.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze, ponieważ w kolejnym roku znów pojechaliśmy do Stronia, aby dokończyć zdobywanie gór. Tym razem poszło jednak jeszcze szybciej - trafiliśmy na gwałtowne załamanie pogody, a Mysz już pierwszego dnia dostała gorączki połączonej z kaszlem. Jako, że kolejny dzień przesiedzony w pokoju nie był lepszy, trzeciego dnia od przyjazdu postanowiliśmy znów przerwać urlop i wrócić do domu. Kiedy będzie dane mi zdobyć te pozostałe szczyty: nie wiem, ale z pewnością to tu opiszę.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #goryzlote
e14b4cc2-b1a1-4f2b-9523-350e57be88f9
f79b4865-556f-41a0-bc82-6a8724b36129
ce670984-bab4-4365-b936-ea2c12c5b286
b0c54d2b-0f74-472f-a1bd-4422f2c51dad
3b4e06b4-d292-44a6-8ee1-3f65510659ff
Piechur

Budynek z zabawkami w oknach.

d904f019-614e-48a1-afee-710fa88d8b6f

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W ten poniedziałkowy poranek zapraszam na #piechurwedruje W tym oraz w kolejnym wpisie opowiem o krótkich wakacjach w Stroniu Śląskim. Zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyt: Śnieżnik (Masyw Śnieżnika)
Data: 22 sierpnia 2021 (niedziela)
Staty: 13.5km, 5h20, 740m przewyżyszeń

Początek lata nie był obiecujący - Mysz skończyła w lipcu na antybiotyku i większość czasu spędziliśmy zamknięci w czterech ścianach. Mimo to, udało się również kilkukrotnie skoczyć na krótkie trasy w góry. Bardzo mocno liczyłem na to, że koniec sierpnia, na który zaplanowaliśmy urlop, uda nam się wykorzystać w jakimś stopniu na odkrywaniu górskich szlaków.

Przed jego początkiem usiadłem przy mapie i przygotowałem szczegółowy grafik, w którym uwzględniłem odwiedzenie sześciu szczytów należących do #koronagorpolski - miał być to plan maksimum na te półtora tygodnia wolnego. Na naszą bazę noclegową wybrałem Stronie Śląskie, do którego dotarliśmy w sobotę po kilkugodzinnej jeździe. Następnego dnia, w niedzielę, ruszyliśmy z rana na zdobycie pierwszej góry z listy, którą był Śnieżnik.

Pogoda na ten dzień miała być raczej słoneczna i bezdeszczowa. Zostawiliśmy samochód na dużym parkingu w Kletnie, a następnie wraz z innymi turystami ruszyliśmy żółtym szlakiem, który prowadził wzdłuż asfaltowej drogi. Ludzi była cała masa, stąd wnioskuję, że jest to jedna jedna z popularniejszych tras na szczyt.

Minęliśmy źródło Marianna, przy którym można było zaczerpnąć wody z kranika, i po chwili szlak odbił w las, idąc równolegle do szosy. Doszliśmy nim pod Jaskinię Niedźwiedzią, do której jednak nie planowaliśmy wchodzić ze względu na Mysz - na pewno by się przestraszyła. Aby ją zwiedzić należało zresztą kilka tygodni wcześniej nabyć bilety, o czym warto pamiętać, gdyby ktoś chciał się do niej wybrać w drodze na Śnieżnik.

Przez dość długi czas szliśmy szeroką leśną drogą, niedaleko której płynął potok Kleśnica. Tempo mieliśmy spacerowe, a humory dobre. Wkrótce trasa zaczęła prowadzić trochę ostrzej pod górę i był to pierwszy etap, w którym odrobinę się zasapałem; dodatkowe 18 kilogramów na plecach robiło swoje. Ścieżka usiana była kamieniami, dlatego szedłem z kijkami, do których zdążyłem się już do tamtego czasu przyzwyczaić.

Dotarliśmy do przełęczy Śnieżnickiej, na której znajdowały się drewniane ławy ze stołami. Postanowiliśmy zrobić tam pierwszą przerwę: zjedliśmy kanapki, Mysz rozprostowała nóżki, kilka razy też kaszlnęła, co trochę mnie zaniepokoiło. Ruszyliśmy dalej i już niebawem wkroczyliśmy na rozległą halę, z której rozpościerały się piękne widoki na okolicę. Znajdowało się na niej schronisko PTTK, w którym przybiliśmy pieczątki do książeczek. Udało mi się również zmienić pieluchę młodej - co prawda nie było przewijaka, ale został mi na chwilę udostępniony pokój, w którym mogłem wygodnie załatwić temat.

Zaczęło się robić chłodniej, chmury przysłoniły słońce, a wiatr przybrał trochę na sile. Ubraliśmy cieplej Myszora i udaliśmy się w dalszą drogę. Ze schroniska na szczyt prowadził zielony szlak. Trasa znowu zrobiła się bardziej nachylona, a droga usiana głazami i wystającymi z ziemi skałami. Kijki ponownie przydały się przy zachowywaniu równowagi. Wkrótce doszliśmy do Jaskółczych Skał, gdzie drzewa znowu się przerzedziły, by w końcu ustąpić miejsca drobnym krzaczkom z borówkami. Dookoła rozpościerała się ładna panorama na okoliczne szczyty, która towarzyszyła nam już do samego Śnieżnika.

I tak właśnie zdobyliśmy szczyt - powoli, noga za nogą i bez pośpiechu. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy tabliczce, niestety za tło posłużył nam teren budowy, jako że w tamtym czasie trwało stawianie tam wieży widokowej. My widzieliśmy wtedy tylko stalowy szkielet schodów, które znalazły się w jej wnętrzu, natomiast sprawdziłem w internecie jej zdjęcia już po ukończeniu i, cóż, według mnie jest dość paskudna i wygląda jak wielki mikser.

Na szczycie zrobiliśmy kolejną dłuższą przerwę, pozwalając Myszy pobuszować między krzaczkami i pobawić się kamykami. Teren był zupełnie odsłonięty i nic nie chroniło przed wiatrem. Poza wspomnianymi krzaczkami była tylko trawa i kamienie, które miejscami turyści poukładali w różne pomysłowe stosy.

Zdecydowaliśmy w końcu, że warto już wracać, wycieczka trwała zresztą i tak dłużej, niż początkowo zakładałem. Na szczęście, nigdzie nam się nie spieszyło, więc był to spory plus. Do samochodu wróciliśmy tą samą trasą, a więc zielonym szlakiem do schroniska, a następnie żółtym obok Jaskini Niedźwiedziej. Młoda tradycyjnie zasnęła w nosidle, ululana przez jednostajne bujanie, także nie robiliśmy żadnych przerw i dość szybko znaleźliśmy się przy samochodzie. W drodze do Stronia zatrzymaliśmy się jeszcze w gospodarstwie Nad Stawami, w którym zjedliśmy po pysznym pstrągu - bardzo fajne miejsce, polecam.

W ten sposób minął drugi dzień urlopu - udało nam się zdobyć pierwszy z zaplanowanych szczytów, pogoda póki co dopisywała, więc byłem całkiem zadowolony i pomimo tego, że kolejne dni miały być brzydsze, z nadzieją patrzyłem w przyszłość. Wiadomo jednak, czyją matką jest nadzieja, ale o tym w kolejnym wpisie.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #masywsnieznika
67ebbc8f-160d-4dd7-a961-c3245f3ea268
db50aa4a-e720-4bb5-b338-8e628c20df12
9cde3c5d-ef4a-4d72-a31a-c6e926cb9283
19c96a0b-b9b1-4878-950f-e106794bad32
be39c9a5-e6a1-4b5f-bb2c-d292afefd8a1
Trismagist

Bardzo ładne, ale moje bąbelki już wchodzą na Orlą Perć.

c6813dff-fffd-4700-a84d-efabde1eb312
AndrzejZupa

Gospodarstwo nad Stawami - wpisane! Ja ostatnio robiłem tę górkę z Międzygórza. O tyle lepiej, że wchodzi się od razu na szlak.

Wincyj!( ͡° ͜ʖ ͡°)

1ad21edd-ff86-4d94-8386-9ed383f35607
Piechur

@AndrzejZupa Tam w okolicy można bardzo fajne trasy pokręcić, szlaków od groma i miejsca raczej dzikie, przynajmniej tak wyglądały. Liczę na to, że kiedyś uda mi się tam wrócić na dłużej, żeby poodkrywać te tereny

zed123

Dla leniuchów: jeśli dojedziesz do Siennej, to wjedziesz wyciągiem na Czarną Górę. Stamtąd przepięknym grzbietem Żmijowca do Przełęczy Śnieżnickiej i na Śnieżnik. Najbardziej lubię zejście do Międzylesia (wejście też). Długie i rzadko wybierane, więc możesz nie spotkać żywego ducha.

Piechur

@zed123 Świetna wskazówka z Międzylesiem, jak będę odwiedzać ponownie to spróbuję wejść tą trasą

Zaloguj się aby komentować

Siema,
To już ostatni (czwarty) wpis o Babiej Górze - chyba, że mi odbije i obskoczę ją znowu. Jak zwykle zachęcam do czytania i obserwowania tagu #piechurwedruje
---------
Szczyt: Babia Góra (Beskid Żywiecki)
Data: 13 marca 2022 (niedziela)
Staty: 15.5km, 5h25, 760m przewyżyszeń

W lutym 2022 byłem już na Babiej Górze na wschodzie słońca z tatą i nie planowałem ponownie jej odwiedzać w najbliższym czasie. O tamtej wycieczce dowiedziała się jednak koleżanka, która całkiem niedawno zaczęła swoją przygodę z górami (byłem z nią na Pilsku w 2021, o czym pisałem w jednym z poprzednich wpisów) i uznała to za fajną opcję. Z racji krótkiego doświadczenia nie czuła się jednak na tyle komfortowo, żeby iść samej, więc napisała do mnie, czy nie chciałbym wybrać się z nią na wschód po raz drugi - długo nie trzeba było mnie namawiać.

Planowana trasa miała być dokładnie taka sama jak poprzednio, więc wiedziałem mniej więcej jak się przygotować. Rozpoczęło się szukanie odpowiednich warunków pogodowych, które miały trafić się równo miesiąc po mojej wycieczce z tatą. Pamiętając, jak długo musieliśmy wtedy czekać na górze na wschód, i jak bardzo wtedy zmarzliśmy, oraz biorąc poprawkę na świetną kondycję koleżanki, postanowiłem nie zakładać żadnego czasowego bufora bezpieczeństwa i planowałem wszystko na styk.

Do przełęczy Krowiarki dojechaliśmy ok. 3:30. Aut było już mnóstwo i musieliśmy zostawić samochód na niższym parkingu. Chętnych na oglądanie wschodu było pełno i cały czas przybywało nowych. Wzięliśmy potrzebny sprzęt (stuptuty, kijki, kominiarki, latarki, raczki do plecaka) i ruszyliśmy w drogę.

Tak jak poprzednio, na Sokolicę wychodziło się w kolejce. Gdy tylko się dało, wyprzedzaliśmy trochę wolniejszych turystów. Koleżanka nadawała bardzo szybkie tempo, a ja zacząłem słabnąć. Po raz kolejny chciałem iść szybciej, niż pozwalał mi na to organizm, i wkrótce poczułem jak moje nogi zaczęły robić się coraz bardziej chwiejne.

Zakręciło mi się w głowie i postanowiłem doładować się batonem energetycznym. Zacząłem człapać dalej pod górę czując się na prawdę źle, a część osób, które wcześniej wyprzedziłem, teraz zaczęła wyprzedzać mnie. Było mi głupio, ale co było robić - moja forma znów okazała się bardzo nierówna.

Doszedłem na Sokolicę, gdzie od jakiegoś czasu czekała koleżanka, trochę zdziwiona tym, że tak długo zajęło mi wejście. Odsapnąłem chwilę i ruszyliśmy dalej w stronę Babiej. To był ostatni raz przed szczytem, gdy widziałem koleżankę - wyglądało na to, że dla niej był to tylko spacerek, i jak kozica pognała dalej. Ja jeszcze chwilę czułem się osłabiony, ale niebawem energia wróciła i znowu szło się fajnie. Nie wiem z czego wynikał ten nagły spadek sił.

Za Sokolicą trasa robiła się już bardziej kameralna. Ludzie szli małymi grupkami albo osobno, w każdym razie było znacznie więcej przestrzeni. Warunki pogodowe były o wiele lepsze niż miesiąc wcześniej, bo wietrzyk był delikatny. Kontynuowałem wspinaczkę, która była już samą przyjemnością. Śnieg miło skrzypiał pod butami, księżyc świecił na niebie, na odległych zboczach widać było poruszające się światełka. Trasa była wydeptana i raczki ani razu nie były potrzebne.

Spokojnym chodem dotarłem na Babią Górę i zacząłem rozglądać się za koleżanką. Szybko się odnaleźliśmy - okazało się, że czekała na mnie jakieś 20 minut, tempo miała na prawdę imponujące. Popatrzyłem na zegarek: do wschodu zostało niecałe pół godziny. Znaleźliśmy fajne miejsce, usiedliśmy na piankowych matach, przykryliśmy się kocami termicznymi i, z kubkami gorącej herbaty w dłoniach, czekaliśmy na wschód.

Jasno zaczęło robić się już od jakiegoś czasu i mrok powoli, acz skutecznie, spychany był na północ. W końcu słońce zaczęło nieśmiało wychylać się zza horyzontu, ale nie wyglądało to tak spektakularnie jak poprzednim razem ze względu na chmury, które trochę je przysłoniły. Mimo to i tak było przyjemnie i cieszyłem się, że mogę tego doświadczać.

Po pewnym czasie zdecydowaliśmy, że czas zawijać się z powrotem. Zrobiliśmy sobie zdjęcie pod słupem z tabliczką (stopień jego oblodzenia zmalał drastycznie w ciągu miesiąca) i opuściliśmy szczyt. Tym razem to ja wysunąłem się na przód, bo koleżanka nie miała jeszcze wprawy w schodzeniu. Mi natomiast szło się znakomicie, bo śnieg fantastycznie amortyzował kroki.

Nawet nie wiem kiedy, a znalazłem się na przełęczy Brona. Poczekałem chwilę na koleżankę i ruszyłem dalej. Do schroniska z przełęczy kawałek trasy pokonałem dupoślizgiem, reszta trasy to był już przyjemny spacer. Wkrótce dotarła tam też prowodyrka całej wyprawy, która chciała przybić sobie pieczątkę do #koronagorpolski. Zjedliśmy coś, napiliśmy się i niebieskim szlakiem wróciliśmy do przełęczy Krowiarki.

Cała wycieczka była bardzo sympatyczna, poza nieprzyjemnym dla mnie fragmentem nagłego osłabienia na samym początku. Widoki były spoko, jednak, jak już pisałem przy którejś okazji, w dni wolne na Babiej wschód ogląda ogromna masa ludzi, więc jeśli ktoś liczy na kameralną atmosferę, to lepiej niech poszuka innego szczytu. Ja w każdym razie w najbliższym czasie na pewno nie będę się tam znowu wybierać - no, chyba, że ktoś znowu napisze, że szuka towarzystwa...

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidzywiecki #babiagora
9f1849b0-d04f-407d-8b67-43fc7a42741c
66a34d83-77e3-42f8-8993-bcd618aee4cd
1f8e3c7e-dd14-471f-b4ed-325f53f2d4f8
77079cfe-99f3-416c-a8c5-d49e50cfc178
953af4be-cd27-40b4-8208-8cd3d71f3ed5
Sniffer

@Piechur super zdjęcia i bardzo fajnie napisana relacja.


A ludzi faktycznie sporo

Piechur

@Sniffer Dzięki!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie z serii #piechurwedruje o rodzinnym wypadzie na Lubomir.
---------
Szczyty: Kamiennik Północny i Południowy, Łysina, Trzy Kopce, Lubomir (Beskid Makowski)
Data: 6/7 lutego 2021 (sobota/niedziela)
Staty: 15.5km, 5h30, 730m przewyżyszeń

W styczniu 2021 udało mi się pojechać na Lackową i apetyt na zdobywanie następnych szczytów z #koronagorpolski rósł. Z początkiem lutego zacząłem dostrzegać szansę na kolejne wyjście i wiedziałem, że muszę wybrać się na inną górkę z Korony - w ten sposób wybór padł na leżący niedaleko Krakowa Lubomir.

Na wycieczkę udało mi się namówić sporą część rodziny i tak w składzie: tata, brat, kuzynka i kuzyn wieczorową porą dojechaliśmy do Poręby. Było dość mroźno, więc szybko ubraliśmy co trzeba i ruszyliśmy w drogę.

Zielonym szlakiem rozpoczęliśmy wspinaczkę na Kamiennik Północny. Łaty śniegu leżały na polach, a drogę pokrywała warstwa lodu - tutaj przydały mi się kijki, a kuzynostwu nakładki antypoślizgowe. Wkroczyliśmy do lasu i zaczęliśmy zdobywać wysokość. Zdążyliśmy się już fajnie rozgrzać, ale ostre, zimne powietrze w dalszym ciągu bezlitośnie waliło w płuca.

Im wyżej wychodziliśmy, tym więcej śniegu pojawiało się wokół nas, a zwłaszcza na gałęziach drzew, które w świetle latarek przybierały fantastyczne kształty i wyglądały, jakby się poruszały. Niedaleko Kamiennika Północnego zaczął delikatnie podać śnieg, dodając całej wyprawie uroku.

Przy Kamienniku Południowym śnieg już nie padał, tylko napierdzielał. Dodatkowo zerwał się srogi wiatr, także przez większość czasu musieliśmy iść w kapturach i ledwo się nawzajem słyszeliśmy. Zeszliśmy do przełęczy Suchej, która już całkowicie zasypana była białym puchem. Niedaleko tablicy informacyjnej zobaczyliśmy resztki żarzącego się jeszcze ogniska i zaparkowane obok auto. Myśląc, że ktoś miał kłopoty z odjechaniem, zapukaliśmy w zaparowaną szybę, ale okazało się, że była to tylko para szukająca miłosnych uniesień na odludziu - ups.

Zacząłem szukać na nawigacji żółtego szlaku, którym mieliśmy dostać się na Łysinę - nie wiem czy bez GPSu bym sobie poradził, bo śnieżna zawierucha skutecznie utrudniała jakąkolwiek orientację w terenie. Rozpoczęliśmy wspinaczkę i na tym etapie musiałem już założyć raczki, bo podłoże było skute lodem i nie dało się znaleźć miejsca, w którym noga by się nie ślizgała.

Po męczącym, stromym podejściu dołączyliśmy do czerwonego szlaku, którym skierowaliśmy się w stronę szczytu. Ta część trasy była już całkowicie spacerowa i przyjemna. Zawierucha jakby zelżała, a my szybko minęliśmy Trzy Kopce, by następnie znaleźć się na Lubomirze. Zrobiliśmy krótką przerwę na herbatę, przybicie pieczątek do książeczek i pamiątkowe zdjęcie, ale nie zabawiliśmy tam dłużej, gdyż zimno błyskawicznie zaczęło nas oblepiać.

Tym samym czerwonym szlakiem, którym przyszliśmy, udaliśmy się w stronę schroniska na Kudłaczach. Ciepło zaczęło znowu rozlewać się po naszych ciałach, gorącą krew przywracała czucie w palcach. Las wyglądał obłędnie, pokryty śniegiem jak pierzem z rozdartej poduchy.

Schronisko, do którego niebawem doszliśmy, okazało się być zamknięte, więc nie tracąc czasu ruszyliśmy dalej. Wkrótce wyszliśmy z lasu, a trasa zaczęła prowadzić głównie asfaltową drogą. Przy Działku odbiliśmy na zielony szlak i zeszliśmy do Poręby. Nasze auta były kompletnie przysypane i trochę zajęło, nim udało się je odśnieżyć.

Pożegnaliśmy się ze sobą i odjeżdżając zakończyliśmy bardzo fajną, malowniczą, ale też wymagającą wyprawę. Dodam tylko, że powrót autem do Krakowa to była jakaś masakra i mimo zimowych opon musiałem jechać max 30 km/h, bo świeża warstwa śniegu skutecznie utrudniała jakąkolwiek szybszą jazdę.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
25890e0a-1912-49b7-8efd-3d29c6dc35a2
506b2807-91fa-4f1f-86b9-abc697b8cdc0
9628eea3-e778-45dd-a499-8f59e48fc120
8425218f-db65-44cf-92fa-e693c7fc7f91
Opornik

@Piechur to jeszcze nie dla Myszy? Fajnie że razem z rodziną macie tą samą pasję.

Piechur

@Opornik Szkolenie trwa od lata

90e5d91a-c80b-4e69-9176-494acc50cf57
Opornik

@Piechur Dzielna mysza, nie boi się po ciemku w lesie?

Chyba się pytałem ale nie pamiętam - nie bierzesz "plecaczka na szczeniaczka" na wszelki wypadek, gdyby nóżki się zmęczyły?

Moje dzielnie dreptało ale zawsze brałem backup, zresztą lubiłem je nosić, jestem przyzwyczajony do plecaka. Przestałem dopiero gdy dzieci innych zaczęły być zazdrosne i rodzice mieli mi za złe.

be1cd369-967f-4aac-ad6e-28c95173fe51

Zaloguj się aby komentować

Udało się zaklepać urlop na majówkę, więc można rozpocząć drugi sezon #zielczanwgorach . Plan jest na zdobycie górek KGP z poniższej mapy, może ktoś poleci mi nocleg, w okolicach Mszany (a może w samej Mszanie) z dobrym dojściem do szlaków?

#gory #gorce #beskidwyspowy #beskidmakowski #koronagorpolski
Zielczan userbar
da721378-7e56-4857-abbd-bd35b8d2e36b
Piechur

Na czerwono to co już zdobyte jak rozumiem? Turbacz, Wysoka i Radziejowa.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje ostatnia wycieczka z 2019 roku, o której chciałem Wam opowiedzieć. Zdjęć mam z niej mało, ale jest o tyle istotna, że była to moja pierwsza w pełni nocna wyprawa, od której zaczęło się późniejsze szaleństwo. Zapraszam!
---------
Szczyt: Turbacz (Gorce)
Data: 16/17 listopada 2019 (sobota/niedziela)
Staty: 16.5km, 5h30, 820m przewyższeń

Był listopad i wielkimi krokami zbliżał się termin narodzin Myszorka. Zaczynało się robić trochę nerwowo, dodatkowo miałem dziwną sytuację w pracy i szukałem jakiegoś ujścia dla gromadzącej się negatywnej energii. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby pójść gdzieś w góry, ale dla odmiany - nocą. Inspiracją byli moi koledzy, którzy na takiej wyprawie byli kilka lat wcześniej.

Zadzwoniłem do kuzynostwa i po krótkich ustawieniach była gotowa zarówno ekipa, jak i termin. Wraz z kuzynką i kuzynem zdecydowaliśmy, że naszym celem zostanie Turbacz - był w miarę blisko, a poza tym należał do zbioru szczytów z #koronagorpolski, do którego to klubu w tamtym momencie należeliśmy już wszyscy.

Na parking w Koninkach zajechaliśmy około 19 i wyposażeni w czołówki rozpoczęliśmy poszukiwania drogi. Na początku źle skręciliśmy z parkingu i doszliśmy pod wyciąg, także musieliśmy się cofnąć, aby wejść na właściwy już niebieski szlak.

Rozpoczęliśmy wspinaczkę, z której nie pamiętam zbyt wiele poza tym, że moja kupiona dzień wcześniej najtańsza latarka z Decathlona nie nadawala się do świecenia nawet przy sikaniu. W porównaniu do mocnej latarki kuzyna przy mojej miałem wrażenie, że tam, gdzie nią oświetlam, jest ciemniej. Postanowiłem wtedy zamówić sobie mocniejszą czołówkę jak tylko wrócę do domu.

Tak czy inaczej, w swoim tempie sukcesywnie zdobywaliśmy wysokość, a przy rozmowie czas mijał szybko. Dotarliśmy tak do Diabelskiego Kamienia znajdującego się przy Czole Turbacza. Księżyc świecił jasno oświetlając pięknie znajdującą się tam Halę. Wpadliśmy na pomysł, żeby włączyć muzykę z Władcy Pierścieni (temat z Uruk Hai), zgasiliśmy latarki i przez kilka minut biegliśmy polaną w zupełnej ciemności - klimat był niesamowity.

Minęliśmy ołtarz polowy i bardzo, bardzo błotnistą drogą poszliśmy do schroniska. Zrobiliśmy tam dłuższą przerwę na gorącą herbatę i posiłek, przybiliśmy także pieczątki do książeczek. W telewizji leciał chyba jakiś mecz, bo pamiętam, że na stołówce było pełno rozemocjonowanych ludzi. W końcu stwierdziliśmy, że czas uderzyć na szczyt i spakowaliśmy rozłożone bambetle.

Na Turbaczu znaleźliśmy się dokładnie o 23. Zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć pod obeliskiem i czerwonym szlakiem rozpoczęliśmy drogę powrotną. Po drodze minęliśmy turystę, który szedł tej nocy w pojedynkę - zrobiło to na nas spore wrażenie, a mi w głowie zakorzeniła się idea samotnych nocnych wędrówek.

Dalszej części trasy niestety nie pamiętam, ale przy Obidowcu musieliśmy skręcić na zielony szlak, bo mam w głowie jakieś zamglone obrazy mijanego wyciągu narciarskiego. Całą wycieczkę wspominam bardzo dobrze - z kuzynostwem spędziliśmy na prawdę fajne chwile, warunki były super, a dodatkowo ten wypad otworzył przed nami nowe możliwości jeśli chodzi o nocne górskie eskapady.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #gorce
e1fff9de-4844-45a2-b475-2c2c88599adf
8c165de9-8fb8-4a1d-bf54-fa0d9e401a12
b4c084d5-2754-458e-8989-9ab867e5d45e
Sniffer

@Piechur Proszę mi tu nie szkalować najtańszej czołówki z Decathlonu! Moja oświetlała mi drogę na Mont Blanc, Kilimandżaro, w Patagonii, na pustyni Atacama, na Jawie, Islandii, w Dolomitach czy też naszych polskich górach i... robiła to faktycznie bardzo przeciętnie Ale wystarczająco dobrze, by jej na razie nie zmieniać, choć faktycznie jak idę czasem obok kogoś z porządniejszą czołówką, to różnica jest wielka. Właściwie to faktycznie - ta najtańsza pozwala zobaczyć to co pod stopami, ale niewiele dalej. Czego teraz używasz?

Piechur

@Sniffer Jak nie ma nic innego pod ręką to te najtańsze oczywiście dadzą radę na zasadzie "lepszy rydz jak nic" No ale tak jak piszesz, idąc obok kogoś z lepszym sprzętem widać przepaść jeśli chodzi o jakość.

Teraz chodzę z Black Diamond Spot 400 (octane) - jest w porządku, ale mogłaby trochę dłużej trzymać.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie wracam do nieco cieplejszych i zieleńszych dni. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Czupel (Beskid Mały)
Data: 7 września 2019 (sobota)
Staty: 16.5km, 5h30, 850m przewyższeń

Na tę wycieczkę umówiliśmy się z kuzynem, aby zaliczyć kolejny, leżący niedaleko szczyt wliczający się do #koronagorpolski. Dołączyli do nas również kuzynka oraz brat z partnerką. Do Międzybrodzia Bialskiego wyruszyliśmy skoro świt tak, aby jak najwcześniej uderzyć w trasę.

Prognozy na ten dzień były niejednoznaczne, ale założyłem, że nie będzie źle; w razie czego wszyscy mieliśmy jakieś okrycie wodoodporne. Początkowo, gdy zaczęliśmy naszą wędrówkę, z nieba siąpił jakiś kapuśniaczek, ale trwało to może kilkanaście minut i później było już tylko pogodniej. Utwierdziło mnie to nie po raz pierwszy w przekonaniu, że szczęście sprzyja zdecydowanym.

Zaczęliśmy powoli zdobywać wysokość. Podejście było raczej z tych ostrzejszych i można się było zasapać, jednak w takiej grupie nie forsowaliśmy tempa stawiając przede wszystkim na miłe spędzony czas. Czerwony szlak, którym szliśmy, prowadził lasem i nie było nam dane podziwiać na tamten moment żadnych widoków.

Tak dotarliśmy do przełęczy pod Czuplem i odbiliśmy na niebieski szlak. Zaczęliśmy się rozglądać za szczytem i zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie było kilka ław i miejsce na ognisko. Nie było tam jednak tabliczki, więc po krótkiej przerwie na batona ruszyliśmy dalej. Po kilku krokach trafiliśmy już na Czupel i poprosiliśmy będącego tam turystę (jak się okazało również będącego członkiem klubu KGP) o zrobienie nam pamiątkowego zdjęcia.

Od tego momentu trasa była już raczej spacerowa, z niewielkimi przewyższeniami. Udaliśmy się do schroniska PTTK na Magurce po pieczątki i na chwilę przerwy. W miarę jak do niego dochodziliśmy las zaczął się przerzedzać i dłuższe odcinki pokonywaliśmy idąc przez polany. Naszym oczom nareszcie ukazały się jakieś widoczki, także korzystaliśmy z tych warunków zerkając na nie co chwila.

Po kilkunastominutowej (a może i dłuższej) przerwie w schronisku skierowaliśmy się w stronę przełęczy Przegibek. Trasa zaczęła opadać, więc liczyliśmy się z tym, że zaraz będzie trzeba to schodzenie odrobić. Z przełęczy krótki kawałek trasy prowadził przy ulicy, ale niebieski szlak szybko odbijał ponownie w las.

Czekała nas krótka wspinaczka, po której dotarliśmy na Gaiki. Zmieniliśmy szlak na zielony i skierowaliśmy się na Nowy Świat. Droga praktycznie cały czas prowadziła już w dół i nie sprawiała żadnych problemów. Było też nam w końcu dane pooglądać jezioro Międzybrodzkie i leżącą po przeciwnej stronie górę Żar. Nie wiem czemu, ale planując tę trasę liczyłem na to, że takich właśnie widoków będzie nieco więcej, a doświadczyliśmy ich dopiero na tym etapie.

Z Nowego Świata skręciliśmy na zielony szlak i mieszanką asfaltowo-leśną wróciliśmy na parking, na którym zostawiliśmy nasze samochody. Wycieczka była bardzo udana: dystans, przewyższenia i czas przejścia tak akurat, żeby jednocześnie nie czuć niedosytu i się za bardzo nie przemęczyć. Gdyby ktoś szukał fajnego miejsca na jednodniowy wypad, to mogę ją polecić.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
53548b76-10d1-42ff-8bbb-2c6b54e61b2a
0ab89f2b-0bc6-4dab-b5bf-fa956098608d
04046511-893e-452a-a9aa-61f3e04d1783
888bfdf5-f33a-4fa4-9207-2138f32c13b9
0e1691e7-bc1b-4b5e-a2ff-0c7d79fb02cb

Zaloguj się aby komentować

Następna