266 + 1 = 267
Tytuł: Nadberezyńcy
Autor: Florian Czarnyszewicz
Kategoria: powieść historyczna
Ocena: 6/10
– A o Dowborze wcale nie słychać?
– Nie spotykałem nigdy w gazecie, musi jednak przy Piłsudskim być.
– Lepiej żeby był, bo ten Piłsudski może wcale i nie wiedzieć, że my tu jesteśmy.
Kiedyś Polska kończyła się na Dnieprze. Później były rozbiory, ale polskość na tych ziemiach pod obcym berłem między Dnieprem a Berezyną nie zanikła przecież. Trwała i trwa dalej aż do teraz. Aż do początku XX wieku, kiedy to akcja utworu pana Czarnyszewicza rozpoczyna się sceną najazdu
mołojców na majątek Rogi, który to w arendę wzięła rodzina Bałaszewiczów. Bo tak, polskość tam nie zanikła, ale z tą polskością nie każdemu jest tam po drodze. Są tacy, który ona przeszkadza. Tacy, którzy woleliby, żeby tej polskości tam nie było. I nie są to wcale wielcy władcy, których głowy zajmują myśli o tym, jak to przyłączyć do swojej ojczyzny (własności?) kolejne jeszcze obszary albo wyplenić obcą kulturę i zastąpić ją swoją. To są prości ludzie. Sąsiedzi. I to właśnie im ta polskość przeszkadza. A może nie tyle polskość, co po prostu inność?
Książka zaczyna się sceną kolejnego napadu na Polaków przez ludność białoruską. Wierną carowi i wyznającą lepszą wiarę. Później ta polskość również jest tępiona, w różnych miejscach i na różne sposoby. Na przykład w szkole, do której rodzice wysyłają Stacha Bałaszewicza. Autor zajął się opisem tej małej polskości, tej codziennej, którą w tamtym czasie czuli mieszkańcy ziem nad Berezyną. I ta część wyszła mu nadzwyczaj dobrze, ogromnie mi się podobała. A jeśli dodać do tego fakt, że pan Czarnyszewicz właśnie stamtąd pochodził i postać Stacha Bałaszewicza oparł na własnych przeżyciach, to pierwszy tom tej powieści jest naprawdę smakowitym kąskiem (nie wspominając tego, że można go traktować jako pewien rodzaj literackiego dokumentu, zapisu tamtych czasów w tamtym rejonie oglądanych przez pryzmat codziennego życia). Tak, ten pierwszy tom
Nadberezyńców był smakowitym kąskiem. Przynajmniej jeśli chodzi o mój literacki apetyt.
Później sytuacja na świecie zmienia się. Upada carat, przychodzą bolszewicy, tylko Polski dalej nie ma tam, gdzie kiedyś była i gdzie ciągle jeszcze są Polacy. I właśnie ci Polacy znad Berezyny sprawie polskiej chcą się przysłużyć jak mogą. To młodzi chłopcy, nastolatkowie jeszcze, ale kto walczy w wojnach, jeśli nie młodzi chłopcy właśnie? Realizację tej utrudnia im kilka spraw. Po pierwsze represje, które spadają na tych, których młodzi chłopcy pozostawili. Na ich matki, siostry, młodszych braci, starszych mężczyzn – ojców i dziadków, którzy walczyć już nie mogą. Dochodzi do tego brak organizacji własnej, choć nadrabianej chęciami i ambicją – to była piękna scena, kiedy chłopcy chcieli założyć pułk ułanów dysponując wyłącznie sobą w liczbie dziewiętnastu dusz i koniem w liczbie jeden. Iście ułańska fantazja. Na przeszkodzie staje też sama armia z jej hierarchią i decyzjami zapadającymi gdzie indziej. Kolejna piękna rzecz z tomów dalszych: opis tego, jak szybko rozpalały się nadzieje kiedy polskie legiony wkraczały na okoliczne tereny i jak te nadzieje szybko gasły, kiedy te legiony się z nich wycofywały.
***
Naczytałem i nasłuchałem się o tej powieści dużo dobrego. Uwierzyłem na słowo i zabrałem się za nią w końcu (bo długo na swoją kolej czekała) nie sprawdzając co to w ogóle jest. Miało to być, według tych informacji, które do mnie docierały, coś pokroju
Na wschód od Edenu. Miała to być ogromna powieść; miała być saga. No ale nie była.
I ja nie twierdzę wcale, że ta książka była zła. Bo nie była. Była dobra, a wręcz bardzo dobra, to przyznaję. Tylko nie opowiadała o tym, o czym ja chciałbym czytać. Traktowała o rzeczach, które mało mnie zajmują, stąd może ten mój brak nad nią zachwytu. Tak, to opinia bardzo subiektywna, ale chyba właśnie tutaj jest takie miejsce, gdzie mogę swoją bardzo subiektywną opinię napisać. Dla mnie za dużo w tej książce było polskości, Polski i Polaków, a za mało ludzi. Owszem, były wątki traktujące o przyjaźni czy miłości, ale one dla mnie albo wyglądały na tło, albo służyły pokazaniu, że miłość czy przyjaźń, owszem, są ważne, ale Ojczyzna przede wszystkim.
Nadberezyńcy to piękny moim zdaniem opis niepodległościowych zrywów na wschodzie i, jeśli ktoś taką tematyką jest zainteresowany, to powinno mu się podobać. Mniej piękny jest w tej książce opis bohaterów, bo są oni dużo mniej wyraźni niż ich Sprawa. To przede wszystkim jest mój zarzut do treści. Jeszcze raz: oparty wyłącznie na tym, czego ja oczekuję od lektury.
***
Jeszcze słowo o kolejnej rzeczy, za którą ta książka jest chwalona. Chodzi o język, jakim jest napisana. To, jak gdzieś czytałem, utrwalona na piśmie mowa ludzi z tamtych rejów i czasów i, o ile lubię słuchać mowy z tym wschodnim zaśpiewem, z tymi rusycyzmami, tak w piśmie nie tylko nie zrobiła na mnie wrażenia, ale też momentami powodowała irytację i utrudnienie odbioru. Może to przez moją lichą raczej znajomość rosyjskiego?
Podobało mi się natomiast, bo to pierwsza od dawna książka, którą przeczytałem na papierze, wydanie, jakie miałem w rękach. Czytałem tom opublikowany przez wydawnictwo FIS z 1991 roku i wpadłem w zachwyt, kiedy uświadomiłem sobie, że ta książka została chyba wydana sposobem tradycyjnym. To znaczy była składana przez zecera i drukowana na prasach drukarskich. Tak domniemywam, bo świadczyć o tym mogą drobne nierówności czy to w układzie tekstu na stronie, czy nierówności w samych liniach. Nie przeszkadzały mi one wcale, tak jak i częste literówki czy braki ogonków przy „ą” i „ę”. Więcej! Zachwycał mnie sam krój czcionki i uświadomiłem (albo przypomniałem) sobie, jaka to przyjemność obcować z tak wydanym dziełem. I to mi się w tych
Nadberezyńcach, których ja czytałem, też bardzo podobało.
#bookmeter