Tytuł: Chłopki. Opowieść o naszych babkach
Autor: Joanna Kuciel-Frydryszak
Kategoria: reportaż
Wydawnictwo: Marginesy
ISBN: 9788367674317
Liczba stron: 494
Ocena: 5/10
Licznik prywatny 7/x
Książka w takiej formie w jakiej została napisana mnie głównie nudziła, wiele razy przy niej dosłownie zasypiałem. Nie chodzi o to, że sam temat jest nudny. Wiele wątków się jednak powtarza, rozdziały są dziwnie rozłożone, pojawia się wiele losowych osób których nawet nie próbowałem zapamiętać oraz niepotrzebnych dygresji potomków "babek" jak i samej autorki. Miejscami jeszcze odniosłem wrażenie, jakby książkę pisały 2 albo nawet 3 różne osoby.
Z plusów: historie są autentyczne i autorka zrobiła długie rozeznanie w temacie. Jest też sporo archiwalnych czarno-białych zdjęć które dodatkowo pokazują dawne czasy (chociaż ich umiejscowienie na stronach było w wielu przypadkach średnio dobrane a opisy powtarzające się z treścią książki).
Warto wspomnieć, że książka koncentruje się na początku na czasach II RP a w dalszych rozdziałach na trochę późniejszych.
Jak można streścić życie "naszych babek"? Osoby które urodziły się w biednej wiejskiej rodzinie nie miały łatwego życia (captain obvious
Dorośli nie pokazywali uczuć i najczęściej panował oschły charakter rodziców/dziadków, co pokazuje też surowość tamtych czasów. Decyzje należały do mężczyzn. Gwałty w rodzinie i poza nią były ogromnym problemem i taka dziewczyna/kobieta nie za wiele mogła z tym zrobić. Było przykazanie rodzenia dzieci, a z drugiej strony po urodzeniu nieślubnego dziecka panowało potępienie przez społeczeństwo (sytuacja bez dobrego wyjścia). W książce pojawił się też osobny rozdział o aborcjach i kobiety starały radzić sobie sposobami "domowymi", co potępiali lekarze, którzy mieli przez to tylko więcej pracy przy komplikacjach. Czasy się zmieniają, ale akurat ten temat w Polsce to nadal średniowiecze w porównaniu z innymi państwami
Gdzie kobieta może znaleźć pociechę w takich wrogich dla niej czasach? W dzieciach i oczywiście religii, gdzie i ksiądz jest autorytetem. Z czasem staje się też jasne, że kobiety i rodziny z większą ilością dzieci są proporcjonalnie uboższe od rodzin z mniejszą liczbą dzieci. Trend urodzeń spada, co widać też w dzisiejszych czasach. Aktualnie raczej garstka rodzin planuje całą drużynę piłkarską dzieci
Jest jeszcze kilka wątków np. :
- chłopskie jedzenie (przynajmniej początkowo) nie było takie super jak się przyjęło w restauracjach
- brak higieny w wielu wiejskich rodzinach, jak i brak ubezpieczenia
- zabobony
- znachorzy i (nadal) wiedźmy
- niewygodny temat, czyli występujący już przed 2 WŚ antysemityzm w Polsce
i kilka innych, dla mnie mniej ciekawych.
Na końcu są jeszcze podziękowania, ale one powinny być skierowane w stronę czytelnika, że wytrwał do końca xD bardzo dziwi mnie np. średnia ocena 4,9/5 na takim empiku. Widocznie nie byłem oczywistym targetem autorki
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter #czytajzhejto #ksiazki
@nobodys zaczęłam czytać Służące, pani autorka te same anegdoty powtarza...
@moll tego się właśnie obawiałem
@nobodys słuchałam tej książki jako audiobooka (ale jeszcze nie skończyłam) i w zasadzie bardzo mi się podobała. Wydaje mi się przy tym, że przeoczyłam te "plusy ujemne", o których piszesz. Zwrócę na nie uwagę, gdy będę ją kończyć.
@rain audiobook podobno miał nominację na książkę roku empika, więc może jakoś lepiej się tego słucha niż czyta?
@nobodys no ja w tej książce odnajduję w zasadzie swoją historię rodzinną. W końcu jak 90% społeczeństwa wywodzę się z "chłopstwa". Podobnie zresztą jak w drugiej książce tej autorki poświęconej służącym.
Że lubimy czytać i podobne się zachwycają, to pół biedy, bo to żenujące środowiska, ale najgorzej, że ta książka dostaje poważne nominacje i nagrody xd świat książek chyba zaczyna cierpieć na to samo co Oscary
@smierdakow to jest nowa odmiana chłopofilii - inteligentom od 2-3 pokoleń powypadało z szaf chłopskie pochodzenie i teraz muszą się z tym "uporać". Kiedyś to był wstyd i pewnie sami jeszcze gdzieś do lat dziewięćdziesiątych wyśmiewali "wsioków" w swoich klasach w szkole średniej i w grupach na studiach (jak ktoś się wygadał albo za mocno zaciągał), a że teraz moda na genealogię do czasów Mieszka I to i tych biednych chłopów w drzewie genealogicznym trzeba zracjonalizować.
W sumie pięknie pokazane, że szybki awans społeczny jest tak samo szkodliwy jak mezalians
@smierdakow Coś w tym jest. Wczoraj wolałem sobie przypomnieć ten film (który też dostał kiedyś oscara) niż coś nowego. https://www.imdb.com/title/tt0405094/
Z książkami chyba podobnie nie będę się już tak napalał na nowości.
@moll ja tam jestem "inteligencją" w pierwszym pokoleniu i nigdy się nie wstydziłam swego "chłopskiego" pochodzenia. Nawet zabawne było zobaczyć zmieszanie na twarzach tych, którzy dowiadywali się, że pochodzę z małej, prowincjonalnej wsi, a jestem doktorem. Trzask przepalanych styków był niemal jak muzyka.
@rain a to mi nie mów, bo miałam to samo xD chociaż bez tytułu doktora
@moll ale jak chodziłam do podstawówki to dzieci ludzi pracujących w PGR uważały się za lepsze ode mnie, bo moi rodzice byli "tylko" rolnikami. Czyli robili to samo co ich rodzice, ale na własny rachunek.
@rain PGR to był stan umysłu xD bycie kułakiem nie było łatwe... Moi dziadkowie do dzisiaj wspominają, jak kolektywizacja nie wyszła, i w szkole nauczycielka kazał im rysować rolnika siedzącego na workach zboża i robić nad tym napis "mam, ale nie dam"
@moll chyba bardziej chodziło o to, że moi rodzice hodowali zwierzęta, a to nie jest "czysta" praca. No ale co innego, gdy się pracuje nie przy np. 10 krowach, ale 100, no wtedy to jest wyższy level wszystkiego.
Ale fakt - moje dzieciństwo przypadało na lata 90. czyli już po transformacji, a mentalność rodem z PGRu miała się świetnie.
@rain na PGRze nie mieli chlewni i obory? Bida jakaś. W tym koło nas było wszystko. Majątek komuniści przerobili na PGR, także ci co wcześniej byli robotnikami folwarcznymi zostali na swoim.
@moll ależ były
W zasadzie ten PGR też był zrobiony na miejscu jakiegoś majątku - np. nasza szkoła była w starym pałacu albo dworze, ogólnie - bardzo fajnym, choć ograbionym z wszystkich dekoracyjnych elementów i wyposażenia. Chyba należał do jakiejś niemieckiej rodziny, ale nie wiem dosłownie nic o niej.
U Ciebie to pewnie był jakiś polski majątek?
@rain koło mnie były 2 majątki. Ten co go na PGR przerobili to przechodził z rąk do rąk, raz był niemiecki, raz polski właściciel. Tam był koło zabudowań folwarcznych piękny pałac, z parkiem i wielkim sadem, ale podczas wojny został uszkodzony, potem wyszabrowane co się dało i aktualnie to nie wiem czy ta jedna ściana co ją pamiętam nadal stoi. Za to ten drugi majątek był od zawsze w polskich rękach, ale go rozparcelowano jeszcze bodaj za II RP, więc nie było potem z czego PGR-u robić, a ludzie do kolektywu też nie chcieli, ledwo kółko rolnicze udało się utworzyć, a i to opornie. Parcele pokupowali Niemcy w międzywojniu, a jak uciekli przed bratnim narodem to potem Bose Antki od za Buga podostawali te gospodarstwa w odszkodowaniu za te co zostawili po zmianie granic po IIWŚ
@moll czyli też pochodzisz z miejsca, gdzie przemieszano ze sobą ludzi z najprzeróżniejszych zakątków?
@rain tak. "Rdzenna" ludność, trochę wymieszana z Niemcami, osadnictwo zza Buga, a rodzina mojej mamy (żeby było weselej) to górale, którzy w ramach osadnictwa na poniemieckich gospodarstwach przejechali cały kraj, mimo że tam gdzie mieszkali Polska była przed wojną
U Ciebie co wymieszane?
@moll ludzie "zza Buga": jedni przyszli z armią Berlinga, inni sami (tzn. pewnie ich przesiedlono) gdzieś "od Wilna" (nawet zakładali różne stowarzyszenia "kresowiaków"), niektórzy zaś przyszli sami z Ukrainy. Dalej: ludzie ze "starych terenów" (czyli z Podlasia), miejscowi, czyli "Mazurzy" i wreszcie jakieś niedobitki z centralnej Polski, którzy nie mieli do czego wracać, bo wszystko było w ruinie. Niemców jako takich nawet nie było. Tzn. ja już ich nie pamiętam, ale moi rodzice chyba też nie, choć to chyba specyfika mojej okolicy, bo ogólnie w północno-wschodniej Polsce mieszkali przecież nawet jeszcze do lat 70.
To był taki misz-masz, że nawet nie wytworzył własnej "gwary", w efekcie zawsze mówiłam takim "hoch polnisch", aż się ludzie na studiach dziwili, że nie mam w ogóle żadnego "dziwnego akcentu", bo właśnie tego się spodziewali.
@rain nieźle! U nas za to na polskim w podstawówce piłowali prawidłowe stawianie akcentów w języku polskim. Jak rozmawiam z babcią to mój mąż nie nadąża momentami, bo się przełączam na gwarę i trochę inną intonację.
@moll w obecnych czasach jak pisałaś "chłopofilii", ale też "regionofilii" to jest po prostu awangarda
@rain u mnie w szkole było wychowanie regionalne zanim było to modne xD
@moll wow, to już nawet awangarda awangardy
@rain u nas były nawet konkursy wiedzy o regionie, a raz mnie dyrektorka z matką wystroiły w strój ludowy jak odbierałam nagrodę w ogólnopolskim konkursie. Wstyd jak cholera, wszyscy normalnie, a ja westka, podółek i wianek xD i fartuszek, zapomniałam o fartuszku!
@moll a buty? Jakieś chodaki czy coś?
@rain na szczęście własne xD a do stroju obowiązywały takie w albo nad kostkę, żadne chodaki
@nobodys twoim zdaniem, książka jest obiektywna i nie pod tezę?
Zaloguj się aby komentować