Uwaga, spoilery dotyczące finału.
Po seansie mam mieszane uczucia.
Z jednej strony jestem zadowolony, ponieważ otrzymałem więcej tego samego - klaun Art ponownie odwala sporo chorego gówna (najlepsze są sceny, w których wciela się w Świętego Mikołaja), przy okazji rozbawiając. To mnie trzyma przy tej serii, że główny zły jest zwyrolem, który wykazuje się pomysłowością przy zabijaniu kolejnych osób, świetnie się przy tym bawiąc.
Z drufiej strony historia jest kiepska. Tradycyjnie: klaun powraca, nikt nie chce uwierzyć głównej bohaterce (w końcu leczy się psychiatrycznie), Art zabija jej rodzinę. Niestety, finałowa scena jest po prostu głupia - udało się przekonać Arta i jego towarzyszkę do otwarcia prezentu świątecznego, w którym znajdował się miecz. Tylko że klaun połamał jej dłonie młotkiem, bardzo utrudniając zerwanie papieru prezentowego. W końcu się udało, po czym... dziewczyna bez żadnego problemu chwyciła za rękojeść i zaczęła wymachiwać ostrzem. Po wszystkim jej cudowne uzdrowienie zostało wyjaśnione wewnętrzną mocą... Szkoda tylko, że przez całą finałową walkę myślałem o tym, że reżyser zapomniał o połamanych dłoniach.
Nie rozumiem też prawdopodobnie marketingowej gadce o wychodzących ludziach z kina. Charakteryzatorzy świetnie się spisali, krew tryska na lewo i prawo, flaki wylatują z ciał, ofiary nie są oszczędzane, ale jest to po prostu dobrze zrobione gore. Nie jestem człowiekiem o stalowym żołądku, jednakże żadna scena wyraźnie mnie nie obrzydziła. Nawet podcinanie sobie żył, czego z kolei nie mogłem znieść, gdy oglądałem „Trzynaście powodów”. :')
Nie żałuję pójścia na ten film do kina (nawet pomimo tego, że czułem się jak na wycieczce szkolnej, tak dużo było młodzieży). Świetnie się bawiłem przy praktycznie każdej scenie z klaunem, za to cały efekt popsuł finał.
#filmy #horror
Zaloguj się aby komentować