Zdjęcie w tle
George_Stark

George_Stark

Fenomen
  • 399wpisy
  • 2491komentarzy
Oto przed Państwem moja pierwsza propozycja sonetu di risposta w czwartej edycji bitwy #nasonety . Jest to mniej wspaniała odpowiedź na wspaniały sonet di proposta koleżanki @moll .

W ostateczności

I jak tam, mordo? – Słabiutko, wariacie.
Słyszałeś może, że Łysy gdzieś wsiąkł?
Tak kminię, że może pierdzieć przy kracie
i zacząć sypać, gdyby się zląkł

kiedy sam prorok tam przed nim stanie
i gadkę zapoda, że będzie bicie,
kiedy mu powie, że przesłuchanie
jak prowadzone jest, nie stoi na kwicie.

Nazwiska, adresy psiarnia dostanie
i przyjdzie kitrać się nie u siebie.
Czas ciężki wtedy dla nas nastanie,
czas będzie tak ciężki, że o ja jebię!

Nie peniaj, mordo! Ot, co tam: to tylko paru skrojonych gości.
Po wadze najwyżej w zawiasach będzie. A to i tak tylko w ostateczności.

***

Pozostając w klimacie powyższego wierszydła, zamiast życzyć Wam wesołych świąt, przesyłam pozdrowienia do więzienia.

#poezja #tworczoscwlasna #zafirewallem
Piechur

O cholera, kolega jest gitem!

splash545

Też pozdro i wesołych mordeczko

DiscoKhan

@George_Stark za Łysego mieliby niby wsadzać, za czterdziestkę piątkę? Sam się poszedł pruć na psy, frajer.


Zresztą po mieście chodziły słuchy, że włosy stracił jak głową robił przy psim sprzęcie i mu od takich przetarć owłosienie się wytarło. Męskiego uda potrafią być dosyć szorstkie.

Zaloguj się aby komentować

Pan Jerzy
czyli ostatni slam w Gorzowie

Od Autora

Najdrożsi Czytelnicy! Jest już sobota, czyli weekend, wobec czego – jak to w weekend – oddaję w Wasze ręce kolejną księgę tego lirycznego gniotu pisanego ku eozśmieszeniu serc, a więc trochę inaczej niż robił to pan Sienkiewicz. Zresztą, on nie pisał wierszem, to po co gościa w ogóle wspominać? Wcześniejsze zdanie – to piszę dla własnego bezpieczeństwa – to zdanie o publikowaniu w weekendy, nie oznacza jednakowoż, że jeśli Pan Jerzy do tej pory ukazywał się w miarę regularnie, to dalej tak będzie. Nie mogę tego obiecać, bo nie jestem tego pewien. Ale się postaram. Niemniej mam nadzieję, że jesteście z premiery kolejnej księgi choć trochę zadowoleni, bo choć trochę na nią czekaliście. Tak jak, mam nadzieję, będziecie na pozostałe księgi również trochę (chociaż krótko, bo tylko tydzień) czekać.

Wspaniały czeski autor, pan Jaroslav Hašek we wstępie do wspaniałego zbioru swoich wspaniałych tekstów, które pisywał do rozmaitych czechosłowackich gazet, a który to wstęp również sam napisał (jak w nim przyznał, z racji tego, że nie potrafił znaleźć nikogo, kto zrobiłby to lepiej – któż bowiem wie lepiej, co autor chciał powiedzieć, niż samże autor właśnie), zawarł myśl, że w dobrym tonie jest kiedy autor we wstępie podziękuje komuś (najlepiej redaktorowi), a w tonie jeszcze lepszym jest, jeśli wszelkie błędy weźmie na swój kark. Wobec powyższego: dziękuję za owocną współpracę redaktorowi tej księgi. Bez Ciebie nie wyglądałaby ona tak, jak wygląda i nie odniosła by takiego sukcesu, jaki być może odniesie. Wszelkie natomiast nieścisłości, pomyłki czy błędy są tylko i wyłącznie winą moją, czyli winą autora.

Ten wspaniały zbiór wspaniałych tekstów pana Haška, gdyby kogoś to interesowało, w Polsce został wydany pod wspaniałym tytułem Medytacje nad kuflem piwa. Polecam lekturę. Choć, tak mi teraz przyszło do głowy, że mogłem się pomylić i tej obserwacji nie opublikował wcale pan Hašek (nie mówię, że nie poczynił: mógł przecież poczynić, a nie opublikować), a ja czytałem to w którymś ze wspaniałych zbiorów wspaniałych felietonów wspaniałego pana Umberta Eco: Zapiski na pudełku od zapałek lub Jak podróżować z łososiem. To są te same teksty, tylko w innych tłumaczeniach. Ich lekturę również polecam.
Albo może to było jeszcze gdzie indziej? Nie jestem pewien. No cóż: późno już jest. Mogło mi się coś tam pomylić, prawda?

No właśnie: jest już późno, więc tyle tytułem wstępu. Wy pewnie, jeśli w ogóle to przeczytacie, to zrobicie to raczej rano. Mam nadzieję, że lektura tego gównianego poematu umili Wam ten Wasz poranek. Na przykład umili poranny pobyt w toalecie, które to miejsce gorąco polecam jako idealne do oddania się lekturze tego wiekopomnego dzieła pisanego, brawurowym momentami, ale jednak trzynastozgłoskowcem.

Wasz Autor.

***

Spis treści

Księga I – Zwycięstwo
Księga II – Do Grecji!
Księga III – W Grecji

***

Księga IV
Nadal w Grecji

Koniec imprezy – Noc w apartamencie – Śniadanie – Awantura

Impreza trwa na dobre: lekko już wstawieni
rzeczną wodą: tańczymy! Się przekrzykujemy:
– Jakie twoje imię? – pada gdzieś tam z sali
– wybacz mi, bom zapomniał. Chyba nam tu dali
wody prosto z Lete, rzeki zapomnienia!
Z drugiej strony: dobrze! Wyrzutów sumienia
nie będzie na myśl co my też tutaj robimy.
A więc i my, narrator, zasłonę spuścimy
milczenia na to, co też wtedy tam się działo.
Jedna tylko rzecz jeszcze: wpada bowiem śmiało
na salę dwóch gości, a wściekłość na ich licach,
zmusza mnie wręcz do tego, bo o nich napisać.
Bo w krzyk oni tak: – Jest już w pół do trzeci!
Można tak trochę ciszej? Usypiamy dzieci!
A byli to, fakt ten sam zaświadczam uczciwie,
ci panowie: @Piechur oraz @plemnik_w_piwie .
I cóż mieliśmy zrobić? Impreza skończona!
– I dobrze – tak mówi @moll – bom trochę zmęczona.
Chodźmy już do pokoju, muszę się położyć
bo inaczej do jutra to mogę nie dożyć.
Ja, w odruchu rozpaczy, pytam się jej wprost:
– W pokoju jest gorąco, nie wolisz pod most?
I argumentów mnóstwo mam jeszcze, lecz milczę
bo Pacha mi posyła spojrzenie swe wilcze.
Mówić mi nic nie musi: jeszcze słowo jedno,
nigdy już się nie przyssam – ja wiem to na pewno.

A więc znów nasz apartament, numer sto dziesięć.
Panie, to widać: zmęczone. Na sen mają chęć.
Ja natomiast przeciwnie: Pachę bym wymłócił
i – po prawdzie – to później i na @moll się rzucił.
– „A może by tak trójkąt?” – myśl przychodzi chora;
w końcu: skoro Grecja, to i Pitagoras!
No przypiliło mnie mocno, karwasz jego twarz!
Przypiliło tak, że dobry byłby nawet Splash!
– „Tak, w ramach zwiedzania, może bym spróbował
i tej miłości greckiej? Splash! Gdzieś ty się schował?!”
Nic z tego jednak! @moll , choć lekko utyka
zmierza wprost do sypiali, krokiem lunatyka.
(Z jakimś kajakarzem tak się wytańczyła,
że aż sobie kolano ciut nadwyrężyła.)
I pada na wyro! A nim dotknie pościeli,
Morfeusz i Hypnos w objęcia ją wzięli.
A ja? Patrzę na Pachę i wzrok mam maślany:
– Nie takie, miła – mówię – były nasze plany.
– No wiem. Wiem, kochany – Pacha na to rzecze –
Ale, co się odwlecze, to nam nie uciecze.
Aż nagle z sypialni, piekielnym odgłosem,
który @moll wydaje gdy, miast oddychać nosem
przez sen, uszy nasze kala: chrapać zaczyna!
– „Miały być wakacje” – myślę. – „A co jest? Kpina!”
@moll dźwięki wydaje, tak jakby w Hadesie
męki jakieś cierpiała. Albo na sedesie.
Ja z Pachą czułości wymieniamy trochę:
– Dobrze – mówię w końcu – idę spać na sofę.
A Pacha do sypialni, tam gdzie @moll tak chrapie
i usnąć tam nie może, pod pachą się drapie.
Aż nagle: chwila ciszy! Pachy sen już bliski,
ale: nic z tego! Z @moll bowiem głos niski
dobywa się, w mroczne wkraczający basy:
– MEMENTO, KURWA, MORI! WY GŁUPIE KUTASY! –
Pacha z półsnu wyrwana, zaczyna się trzęść
bo przez @moll przemówił straszny sam Pratchetta Śmierć!
– Śmierć! Chcę z nim pogadać! Jestem tego łasy! –
to krzyczy nagle Splash, wyskakując z szafy,
tak jak z Kition Zenon czy z konopi Filip.
– Dajcie, dajcie pogadać! Dajcie moi mili!
Lecz ze strony @moll : cisza. Splash: gęba niczym karp.
Nie pogada z kostuchem, jak mistrz Polikarp.
– Splash – miast śmierci, ja pytam – pojąć nie potrafię
co ty, do cholery, robisz w naszej szafie?!
– Sonet tam układam! I jeszcze wersów parę:
a zamknę rozważania! Jak Aureliusz Marek!
– To układaj – mówię. – Tylko cicho. Chcemy spać.
Tym bardziej, że – szczęśliwie! – @moll przestała chrapać.
I tak to właśnie minęła nasza grecka noc:
Splash: szafa, panie: łóżeczko, ja: sofa i koc.

Rano (o trzynastej) obudził nas śpiew cykad.
Nie żeby za oknem, tylko jakby z Cyklad
niesiony z leciutką był bryzą przez morze.
Tylko zapachu bryzy nie czuć… O mój Boże!
Bo zaraz po słuchu, z lekkim opóźnieniem
to wyrwało się ze snu i me powonienie.
Te zapachy: poezja! Rymy aromatów!
Ryb pieczonych, warzyw, przypraw… chyba z kwiatów?
Choć po spaniu na sofie trochę źle się czuję,
radość mnie rozpiera! @moll w kuchni króluje!
Zupełnie niewyspana, no i całkiem bosa,
moja Pacha wychodzi, a czubek jej nosa
robi za przewodnika. – Ryżyk daje radę
zawsze. Lecz tutaj czuję pieczoną doradę.
Musiałam, widzicie, w Grecji wylądować
żeby podniebieniu trochę pofolgować –
tak mówi. A ja na to krótko: – Moje damy,
gadać to tu nie ma co. Siadamy! Śniadamy!
I choć lewą ósemkę toczy mi erozja,
to istna się w gębie rozpływa ambrozja!
– @moll ! To było wspaniałe! Jak ci wynagrodzę
ten posiłek poranny? – A, pozmywać możesz –
tak mi odpowiada z uśmiechem złośliwym.
A i jeszcze dodaje: – Czas uczynić żywym
feminizm nowoczesny. Tak chce bowiem naród:
kobiety na traktory, mężczyźni do garów.
Ale to tylko w kwestii jest zmywania
bo się nie nadajecie nic do gotowania.
W kuchni innego pożytku z was nie ma
niechże w bój nas wiedzie Figur Magdalena!

Zaskoczony co nieco tą-że jej przemową
zmywam cicho talerze pod bieżącą wodą.
A duma moja męska katusze przeżywa
aż tu nagle myśl taka do głowy przybywa,
i zwracam się z nią do Pachy: – Moja miła!
Gdybyś tak gotować od @moll się poduczyła…
No nie dała mi skończyć, już przeszła do krzyku:
– Jeszcze jedno słowo i, jak ten od cyników,
no, jak mu? Diogenes! – dziś będziesz spać w beczce!
No? Słucham? Chciałbyś może dodać tu coś jeszcze?
– Nie – odpowiadam chłodno, jak pomnik ze spiżu –
ale, skoro o żarciu, do tematu ryżu
może byśmy przeszli? Tego, co żonie Splasha
ukrycie przesyłasz. Gdzie w tym miłość nasza?!
Gdzie są nasze śniadania, obiady, kolacje?!
Pacha, gdzie jest to wszystko? Ja cię na wakacje…
– Hola, hola! – przerywa – pamiętaj ty o tem
że też i moje ciężko zarobione złote
w kołchozie, całe DWIEŚCIE SZEŚĆDZIESIĄT CZTERY,
poszły na te wakacje! Do jasnej cholery!
– Te złote to była w konkursie nagroda! –
ja atak jej odpieram. – Nie! Nagrody szkoda
byłoby na wyjazd z takim niewdzięcznikiem,
co docenić nie umie kiedy go ryżykiem
dla zdrowia jego tylko leciutko podtuczę!
Od @moll się ucz, mi mówi! Lecę i się uczę!
Na to @moll się wtrąca: – Wiecie, ja wam z rana
gotuję, a wy? Takie, żem zakłopotana,
awantury tu przy mnie sobie urządzacie.
Serio, gdy już musicie, gdy kłócić się macie,
róbcie to sobie gdzie indziej. Gdzie? Ja tam nie wiem.
Radę dam wam tylko: nie utknijcie w gniewie.
Kłótnie wam się zdarzą, tak bywa w miłości.
Lecz gódźcie się po nich z pomocą czułości.
Mnie na to łzy w oczach niemęskie stanęły:
mało brakło a miłość diabły by nam wzięły.
Pacha jest przytomniejsza, słowa te gorące
wypowiada: – Przepraszam, me kochane słońce.
– Nie, to ja cię przepraszam – tak odparowuję
i ten wzrok już jej widzę, i że się szykuje
nam tu spięcie kolejne: kto winien przeprosić.
Tak jak i wiatr przed burzą zaczyna przynosić
na spokojne niebo znikąd ciemne chmury,
tak wieje nam tu grozą nowej awantury.
Szczęściem znowu w rozmowę @moll nam wtrąca się:
– Fajnie, że tak oboje siebie przepraszacie!
To teraz razem idźcie gdzieś pospacerować
a ja tymczasem obiad będę nam gotować.
To będzie uczta która wzruszy wasze wargi,
choć niewyszukana, jak w barze u Hargi
z najlepszymi żeberkami; w książce Mort,
pisał o nim sam sir Pratchett. Szkoda, że nie lord.
Ogromnie mi tenże @moll pomysł przypasował
więc do Pachy kieruję takie oto słowa:
– Ja przecież wiem o tym, dobrze cię znam, kochana,
ty bywasz coś rankami zwykle niewyspana
a wtedy pokazujesz drugie swe oblicze.
–„Chociaż – tak myślę sobie – „przecież na to liczę
że po nocach wysypiać ci się raczej nie dam.
Tak źle i tak niedobrze! Bieda, będzie bieda!
Mąż taki ze mnie będzie trochę pokrzywdzony:
albo się wcale przyssać nie uda do żony
albo co rano znosić jej humory będę.
I jeszcze ten ryżyk. I Splasha żona! Błędem
czyżby jednak było się na nią zdecydować?
Głupim! To moja Pacha! Umie oczarować!”
Z wnioskiem takim to z myśli monologu
przechodzę więc dalej z Pachą do dialogu:
– Wiesz, myślę, że @moll ma rację, dość już tej wojnie,
naprawdę powinniśmy pogadać spokojnie.
Dzień dzisiaj jest tak piękny, może na spacerze
wyjaśnimy tę sprawę, pogadamy szczerze?
Pacha się na to zgadza, biegnie do sypialni.
Za chwilę w outficie, prosto jak ze szwalni
w drzwiach się pojawia i zęby do mnie szczerzy:
– Ja jestem już gotowa! Gdzie idziemy, Jerzy?
Coś mi tu nie gra. I mówię: – Pacho, ma miła,
może byś tak przed wyjściem chociaż się umyła?

***

Stopka redakcyjna

Oficyna Wydawnicza Kawiarnia #zafirewallem
Internet, 2023

@George_Stark , 2023
Redakcja: @George_Stark
Korekta: @George_Stark

#tworczoscwlasna #poezja
splash545

Wspaniały odcinek. Za Zenona, Marka no i Diogenesa też, daję 11/10!

– MEMENTO, KURWA, MORI! WY GŁUPIE KUTASY! –

A to, to już w ogóle mistrzostwo Nawiązanie do mojego soneciku i Śmierci Pratchetowskiej oraz późniejsze bezpośrednie wspomnienie o książce "Mort", którą to niedawno skończyłem czytać. A jest to pierwsza książka Terrego, którą przeczytałem w życiu.

Przypasował mi ten odcinek mocno, poranek umilony bardzo.

Czekam niecierpliwie na dalsze części.

moll

@George_Stark nie dodam niczego ponad to, co już napisali poprzednicy. Świetnie się czytało i humorek z rana od razu lepszy

UmytaPacha

mój ulubiony fragment to chyba

I choć lewą ósemkę toczy mi erozja,

i świetne są te nawiązania xD i powracające DWIEŚCIE SZEŚĆDZIESIĄT CZTERY ZŁOTE, które za taką sztukę może ci wybaczę

a ze śniadankowaniem jedzenia @moll to już moja fantazja nocna ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

Dzień dobry drodzy Rymokleci!

Dopadły mnie na tej emigracji jakieś tęsknoty za ojczyzną – jak Mickiewicza normalnie! A że okres świąteczny, to mi się jedno z drugim jakoś połączyło. Proszę, oto poniżej moja ostatnia propozycja w bitwie #nasonety:

***

Święta w domu

Parasol w kącie stoi zmoczony
a deszcz za oknem jak szum pacierzy:
kolejny grudzień deszczem kreślony,
tęsknię za takim, co śnieżył.

Brakuje tego, co człowiek już przeżył
gdy jeszcze nie był zmęczony,
gdy jeszcze "że wszystko mogę" wierzył
w naiwność swą zanurzony.

Kiedy kolędy fałszował o świętym,
albo choinkę ubierał przejęty;
głos siostry: – Na czubek: ta gwiazdka z kartonu.

Nie brakiem potraw dwunastu jestem przejęty,
nie brakiem prezentów ogromu;
ja tęsknię za dziecka świętami w domu.

***

Dziękuję.

#poezja #tworczoscwlasna #zafirewallem
UmytaPacha

to gdzie ty jesteś na emigracji?

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
DEMENTI

Szanowni Państwo!

W związku z pojawiającymi się uderzającymi w moją skromną osobę kalumniami, żem erosoman i że tylko balony mi w głowie, poniżej przedstawiam dowód na to, że nie jest do prawda. Owszem, staram się poruszać w tematyce wszelakiej, również poniżej pasa (ale i powyżej też, o czym niech zaświadczy poniższy utwór). Tak więc, zaspokoiwszy potrzebę trzewi, przechodzę do potrzeby serca. Było o miłości fizycznej, będzie o miłości emocjonalnej. Tylko ona gdzieś tam po drodze – niestety – zaginęła.

***

Wspólny poemat

W młodości razem poemat natchniony
pisaliśmy, otwarci na siebie i szczerzy.
W nim miłość naszą na cztery strony
głosiliśmy światu. Nie wierzył.

Pierścionek dałem ci przy wieczerzy
ze słowy: niż ty, ja nie chcę mieć innej żony.
I ślub był. I dziecko - a dziś do młodzieży
nasz synek może już być zaliczony.

Lat kilkanaście nie czuliśmy mięty:
ty byłaś zajęta, ja byłem zajęty –
dotyk obojętności syndromu.

I wspólne życie, jak ołówek pęknięty,
gdy wyszło, że pisać nie ma już komu.
Poemat? Nie będzie drugiego tomu.

***

Dziękuję.

#poezja #nasonety #tworczoscwlasna #zafirewallem
moll

Smutne to mimo pięknego początku

splash545

2 sonety jednego dnia, a to niby ja jestem hurtownikiem

Ale wrzucaj jak najwięcej, bo są świetne!

Co tu dużo mówić, widać, że odnajdujesz się i w erotyku i na poważnie i w tematyce vomitnej. Szacuneczek

Zielczan

@George_Stark przypomina mi to treścią kawałek Pezeta https://www.youtube.com/watch?v=v8ESR8Hi5-4

Zaloguj się aby komentować

Najmilsi!

Ponieważ

obudziłem się później niż zwykle
wstałem z łóżka, w radiu była muzyka;
najpierw zdjąłem koszulę, potem trochę tańczyłem
i przez chwilę się czułem jak dziewczyna świerszczyka

to muszę sobie z tą poranną ochotą jakoś poradzić. A jakież może być lepsze remedium żeby spuścić z siebie trochę porannego ciśnienia aniżeli poezja? No to machnąłem taki sonet i niech on będzie kolejną moją propozycją w bitwie #nasonety

***

Uliczna kramarka

Handlarka zabawek, w stroju zielonym,
w ulicznym kramie towar jej leży.
Ach! Czegóż tam nie ma! Kolejki! Wagony!
I nawet z ołowiu żołnierzyk!

Na ramię spoglądam: bez żadnych łupieży;
włosy śliną przygładzam i chuch do dłoni:
upewniam się, że oddech mój świeży.
Jest okej! Ruszam więc ku niej i w takie tony

uderzam (na głos się silę namiętny:
za Casanovę chciałbym być wzięty):
– Wybacz, o pani, że bez pardonu

twój spokój zakłócam święty.
Nie kupię tego z ołowiu plutonu,
daj tylko dotknąć balonów!

***

Dziękuję.

#poezja #tworczoscwlasna #zafirewallem
koszotorobur

@George_Stark

Rano wstaję,

Zęby myję,

Wkurza wszystko mnie.

Ranne ptaszki pozabiję,

Spać ja tylko chcę.

Nocne marki hej do boju!

Swój postulat mam.

Niechaj sowy rządzą światem!

Będzie lepiej nam!

UmytaPacha

DZIEWCZYNA ŚWIERSZCZYKA? XD że Pani Świerszczowa?

tam jest "dziewczyny w "Świerszczykach" Żorżu kontrabasie

UmytaPacha

wiersz ładny, ale byś się udusił bez wątku erosomańskiego xd

Zaloguj się aby komentować

Drodzy!

Moje drugie podejście do bitwy #nasonety . Tym razem będzie nieco lżej niż ostatnio. Choć – być może – narażę się męskiej większości bywalców naszej kawiarni zdradzając damskiej mniejszości sekret tego, dlaczego mężczyźni tak mocno przeżywają każde najmniejsze przeziębienie. No ale, poeta przecież musi mieć odwagę mówić prawdę. Inaczej nie byłby poetą, prawda? To, że ubiera ją w piękne słowa, to tylko efekt uboczny.

***

Jak wyobrażam sobie zżyte małżeństwa starej daty oraz do jakich wybiegów zmusza nas współczesny, pędzący świat

Coś mnie ostatnio wzięło i jestem przeziębiony.
I w gardle mnie drapie, i nosa nieżyt:
doprawdy, mój żywot jest zagrożony!
Termometr podaje mi żona: nie wierzy,

co słupek rtęci czerwony wymierzył:
on bowiem tkwi niewzruszony.
– Patrzcie go! Chłop taki! Z katarkiem leży! –
próbuje mnie podejść z tej strony.

I maścią końską naciera mi pięty,
i sok z kapusty podaje skiśnięty,
a stan mój wciąż bliski OIOM-u.

Lecz gdy się odwraca, ja uśmiechnięty:
pomimo mych zajęć całego ogromu
nareszcie mogę pobyć z nią w domu.

***

A, jeszcze formalności: d_i proposta_ od Splasza, autorstwa pana Asnyka, tutaj . Inne risposty na tagu #nasonety . Polecam!
A tagi tutaj: #tworczoscwlasna #zafirewallem , czyli coś jakby #poezja

Dziękuję za uwagę.
splash545

Sympatyczny Literówka się wkradła *podaje

Zaloguj się aby komentować

718 + 1 = 719

Tytuł: Rudowłosa
Autor: Orhan Pamuk
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Strach nie był jedynym uczuciem, jakiem przepełniała człowieka głębokość studni; czuło się także podziw dla tego, kto zszedł tak nisko, używając jedynie kilofa i łopaty.

O czym może traktować literatura? Można, na przykład, napisać podzielone na sześć ksiąg (umieszczonych przez wydawcę w trzech tomach) dzieło (tworząc przy okazji cały złożony świat) o ratowaniu świata przed Złem poprzez podjęcie wyprawy mającej na celu wrzucenie obrączki do wulkanu. Można zagłębić się w najczarniejsze zakamarki duszy człowieka i rozważać co też się w niej może dziać, kiedy zabije on człowieka, starą lichwiarkę, która z moralnego punktu widzenia kryształowa to jednak nie była. A można też, jak pan Pamuk w Rudowłosej, napisać o kopaniu studni.

To niezwykła pisarska umiejętność: stworzyć ciekawą historię, zapętlającą ze sobą kilka wywodzących się z różnych kultur motywów, wokół tak prozaicznego – wydawałoby się – tematu, jakim jest wspomniane kopanie studni. Wydawałoby się, że prozaicznego, bowiem akcja powieści zaczyna się w roku 1986 i, jak twierdzi autor, wówczas jeszcze nie korzystało się z wiertnic i nie istniała tomografia elektrooporowa (to drugie stwierdzenie moje); poszukiwanie wody cały czas odbywało się tradycyjnymi metodami, przekazywanymi od wieków przez mistrzów uczniom, którzy później sami stawali się mistrzami. Pierwszym, co zwróciło moją uwagę była właśnie świetna postać mistrza Mahmuta. Studniarza, który pod swoje skrzydła przygarnął, jako asystenta, Cema Çelika. Zastąpił też po części temu chłopcu ojca, który to zniknął z jego życia. Świetna była ta pierwsza część! Te opisy pracy studniarskiej i wieczorów spędzanych wspólnie, na snuciu opowieści (mimo, że mistrz Mahmut miał już przenośny telewizor) –aż czułem ten klimat podstambulskiego wieczoru i nawet trochę zazdrościłem, że można tak po prostu siedzieć sobie razem ciepłą nocą obok namiotu i snuć opowieści. Albo ich słuchać.

Później w życiu Cema pojawia się tytułowa Rudowłosa i chłopiec staje się mężczyzną. Więcej, żeby nie zdradzać szczegółów fabuły i ewentualnie nie psuć komuś przyjemności z lektury, pisał o niej nie będę. Wspomnę natomiast o tym, że kapitalnie udało się panu Pamukowi połączyć w jedną opowieść stare mity i legendy. Przede wszystkim grecką opowieść o Edypie (który nieświadomie zabija własnego ojca) z perską opowieścią o Rostamachu (który nieświadomie zabija własnego syna), ale też turecką legendę (którą wcześniej znałem w wersji irakijskiej) o aniele śmierci, przed którym ojciec chciał ocalić syna wysyłając go z dala od domu. Kapitalnie wyszło to fabularnie. Tym bardziej, że te dwie pierwsze opowieści wyraźnie wskazują, że w tej książce ktoś kogoś zabije. Pytanie tylko – które niesamowicie rozpaliło moją ciekawość – kto kogo?

Rudowłosa napisana jest w sposób ciekawy – tutaj podnoszę już wyłącznie kwestię języka – co doceniam, ale nie przypadła mi pod tym względem jakoś szczególnie do gustu. Nie potrafię tego uargumentować; nie potrafię powiedzieć dlaczego. Niby język użyty w tej książce jest płynny, momentami nawet można by powiedzieć, że w jakiś sposób szlachetny (? – nie umiem znaleźć lepszego słowa), choć w sposób nieprzesadny; nie czytało mi się jej źle, nie była męcząca, ale do zachwytu nad językiem to mi w tym przypadku dość daleko. Nie przeszkadza mi natomiast, dość ograna, kompozycja „książki w książce”. Skoro cały czas, po tysiącach lat, sprawdzają się motywy z mitów i legend, dlaczego inaczej miałoby być w przypadku kompozycji? Zresztą, przecież to co w jakiś sposób znajome, zwykle jest przyjemne. A i w odbiorze łatwiejsze. Można, oczywiście, silić się na oryginalność – jak na przykład inny noblista, pan Saramago – tylko później wychodzi to wszystko tak, jak wychodzi. W książkach tego Portugalczyka jest, owszem, „szokujący i nowoczesny styl” – który mnie strasznie wymęczył! – tylko czy jest w nich coś poza nim? Ja nie znalazłem. U pana Panuka natomiast, w opowieści prowadzonej językowo bez jakichś wyjątkowo spektakularnych eksperymentów, treści jest mnóstwo. Ja wolę właśnie tak. Bo czy literatura piękna naprawdę musi być nowoczesna i szokująca? Nie wystarczy żeby była po prostu piękna?
ff1e4ffd-ff73-4e88-a822-5d360f0f135e
ErwinoRommelo

Hmm wydaje sie fajne, zapisze sobie. Lubie ksiazki podchodzace luzno pod Bildungsroman.

Zaloguj się aby komentować

713 + 1 = 714

Tytuł: Stoner
Autor: John Williams
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 8/10

#bookmeter

Za życia Stonera jego znajomi z uczelni niezbyt go cenili, a dzisiaj nieczęsto o nim wspominają. Starszym wykładowcom jego imię i nazwisko mimochodem przypomina, jaki koniec ich też czeka, młodszym za to nic nie mówi, nie przywodzi na myśl wspomnień i nie kojarzy się z niczym, co by miało związek z nimi lub ich drogą zawodową.

[…] Tak już się nie pisze […] – takimi słowami (o czym dowiedziałem się z zamieszczonego na końcu książki eseju Skroma książka, autorstwa tłumacza, pana Macieja Stroińskiego) w liście z 11 czerwca 1963 roku do autora Stonera, pana Johna Williams, zwróciła się jego agentka. Pisała tam jeszcze, że, jej zdaniem, powieść dobrze się nie sprzeda. Miała rację w obu tych stwierdzeniach. O tym drugim (i o wspomnianym eseju) w dalszej części, bo sama historia tej książki to ciekawa rzecz, najpierw jednak o samym utworze.

Bo tak, rzeczywiście, tak jak napisany jest Stoner się nie pisze. Nie pisze się dziś, nie pisało się w roku 1963, kiedy to pan Williams przekazał agentce maszynopis, nie pisało się w roku 1965, kiedy to Stoner został wydany. W zasadzie to mam wątpliwości, czy w ogóle kiedykolwiek pisało się tak, jak pan Williams napisał Stonera.

Na początek sama postać protagonisty. Ten cytat na początku wpisu mówi bardzo dużo – w zasadzie to wszystko – o bohaterze, o którym ta opowieść jest. Z – nazwijmy to szeroko – teorii literatury wiem, że główny bohater powinien być charakterystyczny, mieć jakąś cechę która go wyróżnia, swój cel, pragnienie i motywację. I tak dalej. William Stoner nie ma prawie żadnej z tych cech. A nawet jeśli już którąś z nich ma, to ma ją tak nie za bardzo. Jak przebiega wobec tego życie Stonera (a i innych bohaterów tej książki)? Oddam głos autorowi, bo nie będzie lepszej odpowiedzi na to pytanie niż kilka cytatów z książki:

I począł pytać Stonera o to, co nazywał jego „widokami na przyszłość”. Stoner odpowiedział najlepiej, jak umiał; wcześniej nie zastanawiał się nad swoimi „widokami”, ze zdziwieniem więc zauważył, że wyglądały tak marnie.

Znasz mnie, więc nie muszę mówić, że Niemców mam w dupie. Amerykanów, szczerze mówiąc też, również, gdy się zastanowić […] Idę chyba dlatego, że to w sumie wszystko jedno.

Lato spędził u rodziców, żeby pomóc im przy żniwach. Kiedy ojciec go zapytał, jak mu się studiuje, powiedział, że dobrze. Ojciec tylko kiwnął głową i nie wracał do tematu.

Dopiero w pociągu, którym wyruszyli na miesiąc miodowy, by spędzić tydzień w Saint Louis, William Stoner pojął, że jest już po wszystkim i oto ma żonę.

William to jest dobry chłopak. […] Proszę być dla niego dobrą. Bo ktoś musi.

Brzmi zachęcająco, prawda? A to jeszcze nie wszystko!

***

To nie wszystko, bo drugą sprawą, na którą zwróciłem uwagę jest to, jak ta książka jest napisana. A jest napisana inaczej niż wszystko chyba to, co do tej pory czytałem. Język jakim operuje (przynajmniej w pierwszej jej części – podział mój i raczej płynny i intuicyjny, a nie dokonany przez autora), jest zupełnie beznamiętny, całkowicie wyprany z emocji. Minimalne dialogi, albo ich zupełny brak też dokładają do tego wszystkiego swoje swoje. Ten język jest płaski (w znaczeniu mało dynamiczny), tak bardzo, że czasami jest wręcz niepokojący. Za to jest doskonale przystający do treści. Rzeczą zadziwiającą przy tym wszystkim jest to, że panu Williamsowi w tym języku udało się zawrzeć sporo piękna. Nie mówiąc o innych rzeczach, takich jak mimochodem rzucane obserwacje dotyczące życia. Takiego codziennego, zwykłego, zupełnie nienadającego się na temat książki – jak życie Williama Stonera właśnie. Pan Williams i to zrobił tak, jak się tego nie robi. Znów będą cytaty.

Pamiętacie może, jak pani w szkole tłumaczyła jak pisać charakterystykę postaci literackiej? No to pan Williams chyba na tej lekcji nie uważał (albo miał to w dupie, bo to przecież w sumie i tak wszystko jedno) i o matce Stonera napisał tak:

Matka do życia podchodziła cierpliwie, jakby było długą chwilą, którą należy przeczekać.

O przyszłej żonie Stonera natomiast tak:

Poznała tajniki dobrego ubioru, właściwej postawy i moralności, czyli bycia damą.

Dla mnie wystarczy zupełnie wystarczy.

A opisy miejsc? Te wszystkie działające na wyobraźnię szczegóły w nich zawarte (choć z drugiej strony, mające jakieś znaczenie – muszę to dodać, bo pan Czechow mi strzelbą grozi)? To tworzenie przed czytelnikiem iluzji, ułatwianie mu uzyskania wrażenia „byłem tam”? Tak robi się to klasycznie. Ale można zrobić to też tak jak pan Williams:

Stoner ledwo rejestrował resztką świadomości, że jest przewożony długimi korytarzami do dziwnego pomieszczenia, które składało się głównie z sufitu i światła.

Ja mam wrażenie, że nie tylko tam, na tej sali operacyjnej, byłem i to widziałem, ale że sam na tym szpitalnym wózku byłem wieziony.

I tylko jedna rzecz mi się w tej książce nie podobała. W pewnym momencie bowiem język się zmienia. Nabiera jakby dynamiki. I chyba nawet nie przez to, że i Stoner napotkał jedyną chyba w życiu sprawę, w którą się zaangażował (dużo powiedziane! – ale przynajmniej postawił opór), ale przez to, że zostało wprowadzone do treści więcej dialogów. Z mojej perspektywy: szkoda.

***

I mimo tego całego tego ciężaru jednak podjętej w Stonerze tematyki, to zdarzało mi się przy tej lekturze i pośmiać. Najlepsza – według mnie – komedia, co będę za panem Gogolem powtarzał, jest o nas samych. Nic w końcu nie bawi tak, jak własna nieudolność. A wiele z zachowań, czy to Williama Stonera, czy innych postaci z tej książki, znam z autopsji. I, jeśli kiedyś przydarzy mi się jakiś romans, to jego początek na bank będzie wyglądał tak, jak początek romansu Williama Stonera z Katherine Driscoll!

***

Bardzo ładnie po lekturze (i bardzo dobrze, że dopiero po, że zamieszczono go na końcu) światło na ten utwór rzuca wspomniany na początku esej tłumacza, pana Macieja Stroińskiego. Oprócz historii tej powieści: od jej niedocenienia zaraz po wydaniu, po stopniowe odkrywanie po wydobyciu gdzieś z archiwów, najpierw w Stanach, później w Europie, aż do sukcesu, który to sukces – o tym też jest w tym eseju, poparte cytatami z korespondencji pana Williamsa – jej autor przewidywał, jest też tam fragment o tym, że to właśnie pan Williams, dwadzieścia pięć lat wcześniej, zanim ten termin został spopularyzowany, użył sformułowania „literatura mniejsza” (minor literature) – sam w sobie, swoją drogą, brzmiący świetnie. Ja się teraz mądrzę, bo wyczytałem to w tym eseju, a tak naprawdę wcześniej nie miałem o tym pojęcia. Ale teraz, kiedy już wiem, że coś takiego istnieje, mam ogromną ochotę tę „mniejszą literaturę” poznawać. Bo ona bardzo mi się podoba, z tą jej oszczędnością w każdym możliwym wymiarze. Problemem, tak mi się wydaje, może być dotarcie do niej. To, że nie była, nie jest (i pewnie nie będzie) szeroko znana i popularna, wiedział już pan Williams, który (tym razem o wierszach, również „mniejszych”, swojego idola, pana Jamesa Cunninghama) napisał tak: Nasi dzisiejsi krytycy mają przykry zwyczaj, żeby lekceważyć dzieła nierobiące szumu wokół samych siebie i tchnące skromnością. Myślę jednak, że warto zadać sobie trud poszukania tego typu książek. Wrażenia z lektury są tego go wynagradzają.

***

Czasami mi się zdarza, już po lekturze, poczytać o niej komentarze. Porównać sobie mój odbiór z odbiorem innych czytelników. Tak zrobiłem i tym razem. Jeden z nich szczególnie mi się spodobał i zupełnie się z nim zgadzam, dlatego pozwolę sobie nim się podzielić .

***

EDIT: A, zapomniałem napisać, że i okładka mi się przeogromnie podoba. Też minimalistyczna niemal do granic, niesamowicie pasuje do tego, co w środku. Bardzo lubię takie szczegóły!
86a0afac-a26a-47ef-b927-31e4f2ab5868
Kierkegaard

@George_Stark czytałeś człowieka który śpi Pereca? Wydaje mi się, że pasuje do tego nurtu, o którym piszesz, że chcesz poeksplorować.

Zaloguj się aby komentować

Będzie krótko, bo dziś chyba przedawkowałem rymowanie.

Oto przystępuję do bitwy #nasonety w kawiarence #zafirewallem prezentując swoje dzieło w kategorii #tworczoscwlasna z gatunku, powiedzmy, #poezja

Nie wiem skąd mi przyszła do głowy inspiracja, ale przyszła i jest nią (dość luźno) postać Jan Valjeana z monumentalnej powieści Nędznicy pana Victora Hugo. Oto i proszę:

Za chleb – wolność

Pod połą płaszcza chleb niesie skradziony.
Ukradł, bo dotarł do głodu wybrzeży.
Wraca szczęśliwie do dzieci, do żony
a za nim strach ukryty gdzieś bieży.

– Doprawdy, udało się! – naiwnie wierzy
bo nie wie jeszcze, że został zdradzony,
że sąd sprawiedliwość jemu wymierzy
i że na galery zostanie wsadzony.

Siłą na okręt on będzie wciągnięty,
spod prawa ten człowiek – biedny – wyjęty,
żyć zawsze już będzie z tym piętnem sromu.

I ból, ból w mięśniach tak niepojęty!
I łza, jak list z najniższego okrętu poziomu
przez morze niesiony: jak tam wam w domu?
Piechur

Wyszło fenomenalnie, to chyba do tej pory najlepszy sonet jaki został opublikowany na tym tagu Czapki z głów!


Tylko Javerta to nie wzruszyło

9a40cbb7-fa54-47c4-862a-55736428b710

Zaloguj się aby komentować

Pan Jerzy
czyli ostatni slam w Gorzowie

Od Autora
Całkiem poważnie się Wam, drodzy Czytelnicy przyznam, że kiedyś miałem (a w zasadzie dalej mam, tylko nic już w tym kierunku nie robię) marzenie żeby napisać powieść. Ba! Nie tylko żeby napisać, ale i opublikować! I to nie własnym nakładem! Zawsze dość sporo czytałem i niezmiernie bawiło (i dalej bawi) mnie w tym czytaniu wiele rzeczy. Jedną z nich jest właśnie tytułowanie wstępu słowami, jakich zdecydowałem się tutaj użyć, to jest zwrotem „od autora”. Zwrotem, który logicznie sugeruje to, że cała pozostała część od autora nie jest. W zasadzie to jednym z powodów tego, że powieść chciałem opublikować jest przemożna chęć podzielnia się tą właśnie powyższą refleksją. Powieści raczej nie będzie, więc – z czego bardzo się cieszę – dzielę się nią z Wami tutaj.

Spełniwszy choć w części swoje marzenie oto oddaję do rąk Waszych kolejną część tego wspaniałego poematu, który tworzę w ramach radzenia sobie z problemem zbyt dużej ilości wolnego czasu w moim życiu. Możliwe, że mógłbym wykorzystać go inaczej, np. napisać 4 reportaże o perspektywach rozwoju małych miasteczek (znacie wiersz pana Andrzeja Bursy Sobota? – jeśli nie znacie, to sobie przeczytajcie; to jeden z moich dwóch ulubionych). Na wszelki wypadek, gdybyście Wy mnie nie pochwalili (proszę się nie krępować) to sam się pochwalę tym, z czego w tej księdze jestem szczególnie dumny: bardzo podoba mi się mianowicie rozwiązanie fabularne w postaci nagłego greckiego deszczu. Podoba mi się też kilka innych rzeczy, ale o nich nie będę pisał. Na wszelki wypadek zostawię Wam trochę pola do pochwał.

Dziękuję za uwagę i zapraszam do lektury treści właściwej. Ona również jest od autora.

Autor

Spis treści
Księga I
Księga II

***

Księga III
W Grecji

Księgarnia – Spotkanie – Hotelowe problemy – Impreza

Cóż zrobić przy okazji takiego spotkania?
I u mnie, i u Pachy różne zachowania:
ja to może i nawet bym udawał Greka:
– Przyleciała tutaj? Niech se w krzakach czeka!
Pacha zaś, z wielkim, jak u mongolskich słoni,
sercem, ku @moll zmierza, z sercem tym na dłoni
– Cumpelo! – mówi. – Chodź! Usmażysz nam kotleta!
A później przenocujesz u nas na waleta!
Ja – z miną na mej twarzy jak siedem nieszczęść,
bom z wieczora do Pachy przyssać się miał chęć –
a tu: dwie baby na raz! Wizja mnie pochłania:
ileż to dziś wieczorem będzie tam gadania!
A @moll – kobieta jest to współczesna, a zatem
stawia sprawę szybko: krótkim komunikatem
oznajmia: – Nie! Niech kotlet chwileczkę zaczeka,
chcę sobie kupić najpierw po grecku Pratchetta!
A później, bo gotowanie jednak chwilę trwa,
miast kotleta, może kebab? Obok wszak Turcja!
Pacha na te słowa w oczy mi spogląda
namiętnie. I na całkiem szczęśliwą wygląda.
Głaszcze mój policzek, z brodą moją szorstką:
– To jest świetny pomysł! Wiesz? Ja lubię na ostro
kebaba opędzlować! Weźmy mnóstwo sosu!
Tak, że aż nam wszystkim para pójdzie z nosów!
Ustaliwszy więc plan w sprawie zajadania,
ruszyliśmy samotrzeć na poszukiwania
księgarni. @moll się zatrzymuje, z nadzieją
wrzeszczy: – Widzę napis! Brzmi on: Βιβλιοπωλείο!
Wchodzimy. Nie na oczy zwykłego człowieka
to, co widzę w środku. Bowiem, dla mnie: greka!
Niczego nie pojmuję! Choć żem Satyr świński,
to wolę – jak Faun jednak – alfabet łaciński.
@moll w tym czasie: szał! W półki jak nie ruszy!
A Pacha? Jak to zwykle: stoi i się puszy.
@moll książkę znalazła, z okładki zawijas
czyta nam (znasz grekę?!): – Το Χρώμα της Μαγείας!
Mam! Mam! Mam! Nareszcie! Znalazłam to, co chciałam!
Teraz chodźmy na kebab! Trochę już zgłodniałam!

Docieramy na agorę. Jest! Dobra nasza!
Stoi tam buda dumna! Nazwa? „Kebab Pasza”.
Głodni, a więc prędziutko, śród greckiego żaru,
zmierzamy raźnym krokiem wprost do kontuaru.
Lecz, nim spytam: „na co macie, moje panie, chęć?”
Patrzę: któż to tam za ladą?! @splash545 ?!
– Co ty tu robisz, stary?! – ten widok mnie wzruszył.
– Wiesz, dopadł mnie ostatnio gang proletariuszy.
Puściły mnie, hamy, w skarpetkach i gatkach!
Odkuć się teraz muszę, pracując na saksach!
– Racja! – rzuca @moll gromko i zaraz cytuje:
– Pieniądze to są ważne, kiedy ich brakuje!
Tak pisał pan Pratchett, w tym swoim tomisku,
co tytuł nosi taki: Nauka Świata Dysku.
Na to wtrąca się Pacha: – Przerywać nie chciałam
tej ciekawej rozmowy, ale tak zgłodniałam,
że nie wytrzymam dłużej! Zanim więc do sprawy
przejdziemy, proszę!, błagam! weźmy te kebaby!
Tak czas nam upływał w tym antycznym mieście
na gadce przy kebsie. Ostrym, w cienkim cieście.
Rozmowa była przednia, a, się nagadawszy
i kałduny tym zacnym posiłkiem napchawszy,
uderzam w te słowa: – Splash, mój przyjacielu,
czas już będzie na nas, albowiem do hotelu
natychmiast powinniśmy zacząć się kierować
ażeby na spokojnie tam się zameldować.

Próbę, przed samą bramą hotelu naszego,
podejmuję powrotu do tego swojego
pomysłu wieczorem do Pachy się przyssania.
Jaram się od samego już fantazjowania!
Słowa takie kieruję ku przyzwoitce @moll:
– A może byś tak jednak, turystycznie, jak troll,
pod most spać se poszła? W końcu, ja tam nie wiem,
co to jest za różnica? Grecja czy Kociewie?
@moll nie odpowiada, a Pacha we wrzask: – No wiesz!
Nie jak Dżordż się zachowujesz, lecz jak jakiś jeż!
co tylko kolce stroszy: byle do samicy!
Co, @moll ci nie pasuje?! Sam śpij na ulicy!
I nagle: Trach! Piorun! Grom z nieba jasnego!
To sam Zeus docenił błyskotliwość tego
komentarza Pachy. Ja: – „Trudno! No to będę” –
myślę sobie tak – „nie sam, lecz ze swym popędem,
spał dzisiaj na sofie. I, zgiąwszy tam kolana,
bo sofa ciut przykrótka, męczył bakłażana.”
Naprzód jednak dopełnić musim formalności:
wpisać się na recepcji do rejestru gości.
Przed samym wejściem @moll , bo będzie waletować,
pod pachę Pasze jakoś próbuje się schować.
Nie wychodzi to wcale, a ja, no bo moknę,
(nagle deszcz zaczął padać) mówię: – No to oknem
wejdziesz trochę później, gdy będzie już po wszystkim.
– Dobrze – mówi @moll – okno całkiem jest mi bliskim.
Pratchett to o oknie w książce Prawda pisał,
idę więc szukać okna – gdyby ktoś się pytał.
Rozdzielamy się: @moll pod okno, my do środka.
Naraz Pacha blednie i jej postawa wiotka
jakoś dziwnie się staje. – W porządku, ma droga?
Pytam, bo widzę, że coś niepewnie na nogach
stoisz. – W tym kebabie, to coś nieświeżego
być musiało – mówi mi. – klozetu jakiegoś
pilnie potrzebuję! A recepcja jest pusta!
– „Nic jej tu nie pomoże, nawet usta-usta!” –
myślę sobie. Myśl moja troszeczkę nieczysta:
bo – z braku laku – i z ust bym skorzystał.
– No dobrze, kochana – tak mówię – całe szczęście,
powiedzieli nam, w którym apartamencie
mieszkać tutaj będziemy. Wprost tam się udamy
i może gdzieś po drodze obsługę spotkamy?
Docieramy pod drzwi nasze, numer sto dziesięć
a przed drzwiami nikt inny, jak @splash545 :
hotelowy uniform, pęk kluczy za pasem.
Stoi tam i macha dumnie srebrnym swym kutasem.
Milion pytań przychodzi, nawał ich ogromy,
w kryzysie ja jednak pozostaję przytomny:
– Kolego! – mówię prędko. – Później pogadamy!
Wpuść do pokoju! Pilna potrzeba mej damy,
czekać już nie może! Splash w mig drzwi otwiera,
a Pacha – o mój Boże! – jakby u sprintera
nauki pobierała, tak przestrzeń pożera!
Dwie sekundy i już! Już siedzi w klozecie!
– Co za ulga – mówi – na czas w toalecie!
Dajmy jej tam spokoju, chociażby i po to,
by tam, gdzie to i sam król chodzić zwykł piechotą,
bez stresu mogła sobie załatwić co trzeba.
Ja tymczasem do Splasha: – Tyś tu? Wielkie nieba!
Splash mi rzecze na to: – Widzisz Dżordż, ja do chaty,
szybciutko chciałbym wracać. Stąd te dwa etaty.
Tym bardziej że tam sama siedzi moja żona.
Boję się, że utyje, ryżykiem karmiona,
co to go jej Pacha, za moimi plecami
przesyła łącząc wraz z miłości listami.
Może bym się i kapnął, po tymże wyznaniu
że jest coś dziwnego w tym jej wysyłaniu,
że coś tu jest nie tak, że związek mi się wali,
gdyby nie okrzyk z kibla: – Auu! Jak mnie pali!
A, na dodatek, gdy brzmią stamtąd Pachy płacze,
Głos się inny rozlega: – A wiecie, że Pratchett…
To ona! @moll tutaj do nas dostała się oknem!
– Hej! Nie mogę już dłużej tam czekać, bo moknę.
Ja, zły jak jasna cholera: tako do niej gadam:
– Deszcz to na wiedźmę, jak Pratchett pisał, nie pada.
Ja też umiem Pratchetta cytować, gdy trzeba,
to było z książki Kapelusz pełen nieba.
@moll się zrobiła smutna, przesadziłem teraz,
no i trochę zepsuła się nam atmosfera.
Tym bardziej, że i zapach doleciał – niestety –
gdy Pacha otworzyła drzwi od toalety.
I w całej tej sprawie jedna rzecz jest miła,
bo wyszła stamtąd z okrzykiem: – Przeżyłam!
Sytuację tę marną – uff! – uratował Splash,
mówiąc: – Ej! Jest tu impreza! Pacha, ty ich znasz!
Okazja druga taka prędko się nie zdarzy
zjazd ma dziś tutaj bowiem Związek Kajakarzy!

Wkraczamy na salę, w strojach wręcz galowych.
Pan prezes woła gromko: – Przynieś wódę, młody!
Nagle: głos mu zamiera. Pachę zauważa!
– Ty?! Ty tutaj?! – zdziwiony – se nie wyobrażam
takiego wieczoru bez, jak kocham blask monet,
poezji! Sonet! Pacha! Wyrecytuj sonet!
Pacha wkracza na scenę, pięknie się tam kłania
i gładko przystępuje do recytowania,
a też i bez spóźnienia, co mnie trochę dziwi.
Recytuje jak Homer. Chociaż przecież widzi!
My zaś tam we trójkę, trochę tak, jak jelenie
stoimy obok Pachy – tej gwiazdy na scenie.
I, choć tutaj jest Grecja, to jesteśmy teraz
w tym importowanym świetle Jupitera.

***

Stopka redakcyjna

Oficyna Wydawnicza Kawiarnia #zafirewallem
Internet, 2023

@George_Stark , 2023
Redakcja: @George_Stark
Korekta: @George_Stark

#tworczoscwlasna #poezja
UmytaPacha

znowu daję piorun w ciemno z kredytem zaufania, przeczytam jak wrócę doma

splash545

W ogóle imponuje tu ilość detali. Niech przykładem będą takie hamy, co są przez h pisani Widać postaranko


A gdyby, jednak z tą powieścią Ci się udało, to ja kupuję egzemplarz w ciemno

UmytaPacha

@George_Stark no i namówił

6d20619f-c328-44c0-8f36-af3f7de21232

Zaloguj się aby komentować

#tworczoscwlasna czyli #poezja w kawiarence #zafirewallem

Szanowni Czytelnicy!
Czytałem kiedyś o powieściach w odcinkach. Nawet powieści w odcinkach zdarzało mi się czytać. Ale o poemacie w odcinkach to jeszcze nie czytałem. Nie słyszałem nawet. Możliwości są dwie, obie w jakiś sposób pociągające: albo jestem pierwszy, albo jestem ignorantem. Oto oddaję Wam drugą księgę tego wspaniałego _quasi_-autobiograficznego poematu epicko-lirycznego. Mam nadzieję, że będziecie się przy jej czytaniu bawić choć w połowie tak dobrze, jak ja bawiłem się przy pisaniu.

Gdyby ktoś nie wiedział o co w tym wszystkim chodzi, to mnie proszę nie pytać. Ja też nie mam pojęcia. Ale pierwszą księgę można znaleźć tutaj .

Jeszcze, zanim pozwolę Wam oddać się lekturze, chciałem tylko powiedzieć, że jestem w tej księdze dumny z wielu rzeczy, ale szczególnie dumny i szczęśliwy jestem z tego, że jakimś cudem pojawił się na końcu hak narracyjny. Mam nadzieję, że przykuje on Waszą uwagę i będziecie wyczekiwać na kolejną część (co też tam się może wydarzyć?!) z taką samą niecierpliwością jak i ja. Bo sam nie mam pojęcia po co go zastosowałem i do czego on doprowadzi. Ale za to mam już napisane ostatnie dwa wersy ostatniej, to jest dwunastej, księgi poematu!

A tymczasem, nie przedłużając już bardziej, oto przed Państwem:

Pan Jerzy
czyli ostatni slam w Gorzowie

Księga II
Do Grecji!

Last minute – Pociąg – Lotnisko – Lot nisko – A, ten… yyyy… Ateny!

Z wygranej wyszło na łeb po cztery stówki.
No, po trzy i pół – gdy odjąć koszta taksówki.
– I cóż począć teraz z aż taką mamoną?
– pytam tej, która wkrótce ma zostać mą żoną.
Ona zaś złym wzrokiem w telefon swój mierzy
bo laptop wciąż jeszcze w naprawie jej leży.
– Mam! Mam! – krzyczy, ustami o smaku lukrecji –
Wycieczkę last minute! Tanią! I to do Grecji!
Z jednej strony – świetnie! To podróż przedślubna!
Z drugiej, poza Gorzów? – rzecz piekielnie trudna!
Gdzie tyle polskości, gdzie rządzi rasa biała,
gdzie nieraz na kark spadnie policyjna pała!
– Cóż tam będziem robić, w tej ziemi Hellady?
Kraj to zbankrutowany, same pewnie dziady! –
tak mówię. A Pacha zła, łez ma pełne oczy,
jak ryknie, jak z mordą na mnie nie wyskoczy!
I usta lukrecjowe układa do krzyku:
– Znieść ja ci nie mogę tych rybek w Bałtyku!
Śniętych! Nurtem Odry spławionych, tak: bez życia!
Potrzeba mi azylu, miejsca do się skrycia,
bo męki przeogromne nękają mą duszę!
Nad morzem bez ryb martwych odpocząć ja muszę!
Cóż miałem począć pod tym argumentem siły?
Tym bardziej, że dodaje wdzięczenie: – Jedźmy, miły!
I przy tym się do mnie tak – ach! – zalotnie puszy,
włosy na palcu zakręca – kokieta! Duszy
mej wie, jak ma dotknąć. Oj, wie co lubi Jerzy!
(choć Gorzów nad Wartą, a nie nad Odrą leży)
Uległem urokowi! I mówię: – A zatem,
niech będzie, moja droga. Polecim do Aten.
Więc biegiem zmierzamy tam, do podróży biura,
gdzie, już po zakupie, sprzedawczyni ponura
mówi nam, wskazując w kierunku ulicy:
– Wylot to macie państwo ze samej stolicy!
Dalej biegiem! Na dworzec! Zdążylim, na szczęście,
pociąg złapać na stację Warszawa-Okęcie.
A żeby hajs oszczędzić nieco na bilecie
to podróż spędzamy razem w toalecie.

Pomysł to nie najlepszy, bowiem nam tam ciasno,
dużo miejsca zabieram objętością własną.
Pacha w kąt wciśnięta, na jednej tam nóżce
czuje się na pewno jak sardynka w puszce.
Poza tym łapie nas konduktor – choć jest miły.
Mówi nam: – Moi drodzy, jakoś nie mam siły,
wypisywać wam biletu kredytowego.
Ale – zwraca się do mnie – mój panie kolego,
jakiż właściwie jest cel tej waszej podróży?
Ludziom zwykle taka podróż w kiblu służy
ku celom wyjątkowym. Męczyć się aż tyle!
Ja mu na to lotniczy pokazuję bilet,
a on na jego widok jak śmiechem nie ryknie
ze śmiechu zatacza się, mało co nie fiknie!
By nie paść, na sedesu przysiada on klapę:
Oj wy durni! – tak mówi. – Nie dość, że na gapę
to jeszcze na dodatek i źle państwo jadą!
Lot macie z Warszawy, lecz Warszawy-Radom.
My: zaskoczeni! I z mętlikiem w głowie
opuszczamy pociąg: Dworzec w Żyradowie.
I, decyzja trudna, w kieszeń nas uwiera,
lecz nie mamy już wyjścia: dzwonim po Ubera.

Dotarłszy tam wreszcie – spóźnienie było blisko –
z radością wkraczamy razem na lotnisko.
I – znów biegiem! Plan: bramka, później security.
– Hola! Hola! – słyszymy. – Proszę wasze kwity! –
To pracownik lotniska naziemnej obsługi:
spodnie w kant, koszula i jej rękaw długi:
wygląda on tak jak jeden z Warszawiaków,
tak jakby był pod wpływem kwasów albo kraków
i dokładnie tak samo też się zachowuje.
Pacha już wie, co będzie, już się denerwuje
i wzrokiem rozbieganym rzuca dookoła,
jakby z Warszawiakiem zajarała zioła.
Gość to zauważa i coś mu się tam roi,
mówi do niej głosem, jakby z głębi zbroi:
– Przestać! Nie będę dla pani obiektem jej kpin!
A teraz mi się przyznawać: zrobiony check-in?
– Wpadliśmy! – mówi Pacha. – Do jasnej cholery!
Szlag! Wydatek złotych DWIEŚCIE SZEŚĆDZIESIĄT CZTERY!
Cóż teraz począć mamy, gdy puste kieszenie?
W mej pustce jednak naraz: powiadomienie!
To telefon wibrował: – Przeczytam, kochanie.
Plus czterdzieści sześć, coś tam – numer na ekranie.
Odczytuję wiadomość i… oddech wstrzymuję!
– Paszko! To sam król Szwecji do mnie wypisuje!
Niech za ten ich check-in z konta mi pobiorą!
Jedenaście milionów świeżych szwedzkich koron
właśnie tam wpłynęło! Wiem, to też twoje dzieło!
Obietnicy dotrzymam, jak rzekłem sam jeden:
ja biorę mamonę, ty medal z Alfredem!
Tym oto sposobem, wybrnąwszy z kłopotu,
poszliśmy se szczęśliwi wprost do samolotu.

Siedliśmy beztrosko, zaraz w pierwszym rzędzie.
Stąd – tak pomyśleliśmy – widok dobry będzie
na toaletę. Gdyby naszła nas potrzeba
żeby pójść się załatwić, przemierzając nieba,
to nie będzie trzeba wówczas stać w kolejce.
Tak, ten luksus oboje doceniamy wielce.
Coś jak w klasie business, tylko bez dopłaty,
bo wtedy te wakacje byłyby na raty.
Rozkosz w związku z bliskością toalety
przerywa z głośnika pan pilot – niestety:
– Dziś będzie niewielka wysokość przelotowa,
tam w górze dość kiepska jest teraz pogoda.
Pacha wnet po tych słowach już odczuwa mdłości:
– O mój drogi Jerzy! Ja… ja mam lęk niskości!
– Będzie dobrze! – mówię. – Dawaj w górę nosa! –
i głaszczę ją po ściętych samodzielnie włosach.
Start! Ja zerkam na Pachę, widzę po jej minie
że jej odpowiada ciśnienie w kabinie.
Tym się uspokoiłem. Myślę: – „Pójdzie gładko.
Nikt tu nie pomyśli, że lecę z wariatką.
Nie ma strachu przed Pachy paniki atakiem
wywołanym właściwej wysokości brakiem.”
Aż tu nagle ona, z miną nie tak hardą
– Jerzy – mówi – nie wzięliśmy jajek na twardo!
Ni kiełbasy czostkowej, wędzonej makreli!
Właściwie to do żarcia żeśmy nic nie wzięli!
– Spoko – mówię – nie bój nic, dobrze będzie wszystko.
Pamiętaj, kochana, że lecisz z noblistą
bogatym. Stać mie tera! Poznajże więc mój gest!
I wołam do stewarda: – Co tam w menu jest?
A gdy kartę przynoszą, Pachę aż wygina:
tam jest na sto sposobów tylko oberżyna!
Łzy aż ma w oczach, bo przegrała z głodem.
– Można tego bakłażana, chociaż z miodem
prosić? – pyta. – Nie można! – stewardessa warczy.
Na talerzu więc danie, a Pacha na tarczy.
Próbuje toto przełknąć – widok to okropny
bo w jej ciele wzbiera odruch już wymiotny.
To smaczne jest! – oznajmia stewardessa gromko
A Pacha? Lufcik uchyla. Rzyga za okno.
Leci to wszystko na dół, opada na łąkę
– Szlag! Amerykańce znów zrzucają nam stonkę!
– rzecze rolnik-artysta, co sam, tam pod lasem
zabawiał się w skryciu swoim kontrabasem.
Tymczasem my, śród torsji i śród turbulencji
dolecielim w końcu do stolicy Grecji.

A w greckiej stolicy, gorąc co się zowie!
– Kurde – myślę sobie – trochę jak w Gorzowie.
Że słońce tutaj świeci jakoś tak bajecznie?
W Gorzowie też mamy osiedle Słoneczne.
Niby zabytki? Pomniki cywilizacji?
Byliście kiedyś może na gorzowskiej stacji?
Że jakiś tam Akropol? Gdzieś tam Łuk Hadriana?
My też mamy monopol! I też „u Adriana”!
Pacha zaś w zachwycie, cała się raduje.
Tak ją nosi, że zaraz szczęściem eksploduje.
– Uwielbiam – mówi mi – klimat podzwrotnikowy.
A tam! Patrz! To krzew jest! To krzew jest oliwkowy!
I nagle z tych ciernistych greckich zarośli,
w tę podróż naszą, w ten nasz czas miłości,
choć jest z Lubelskiego, to niczym szwedzki troll,
wkroczyła w nasze życie koleżanka @moll !
splash545

Czemu tego posta nie widziałem, dziś mnie te powiadomienia działają jak chcom

splash545

Ale to jest zajebiste Cieszę się, że czytam praktycznie wszystkie komentarze pod postami, bo w innym wypadku nie byłbym w stanie wyłapać wszystkich smaczków. Było też nawiązanie do moich 2 ulubionych wierszy z kawiarenki. Ten poemat też sobie muszę zapisać, jest mega

UmytaPacha

@George_Stark dobra czytanie przed spaniem bo jutro trzeba wstać rano na oglądanie sejmu:

- xD ból nieposiadania laptopa jest szczególnie dotykliwy przy pisaniu dłuższych komentarzy jak ten, więc doceniam wzmiankę

- 264 ZŁOTE PRZYPOMINAM

- widać że to fanfic, bo pacha nigdy by nie pojechała pociągiem na krzywy ryj bez biletu!

- nawiązania co kilka linijek do najróżniejszych rzeczy, super! niektóre to podchodzą pod nadaktywność internetową lub stalking xD

- przy oberżynie smarkłam xD i przy rzyganiu przez okno samolotu

-!!!!!! nie spodziewałam się pojawienia Moll, ale fajnie! : DD


Pisz kolejne!

Zaloguj się aby komentować

Drodzy!

W naszej kawiarence #zafirewallem , jedynym miejscu na świecie, gdzie nasza #tworczoscwlasna bywa klasyfikowana jako pełnoprawna #poezja , dziś bawimy się ciut agresywniej niż zwykle. Odbywa się tutaj bowiem bitwa! Bitwa #nasonety !

Ponieważ, wbrew temu sloganowi reklamowemu powyżej, nie chciałbym żeby to nasze układanie sonetów przerodziło się w jakieś prywatne wojenki i docinki, to, w ramach konkursu (który nie ma jeszcze ustalonych zasad, ale tym zajmiemy się później), ułożyłem (zgięty w obwarzan), jako odpowiedź na wyzwanie w postaci sonetu di proposta , sonet di risposta, kompletnie ignorując wszelkie zaczepki, złośliwości i wycieczki personalne ze strony autorki tamtego paszkwilu. Oto i co mi wyszło:

Kur wolność

W stołecznym kurniku niebawem rewolucja ruszy.
Z grzebieniem czerwonym, niczym polne maki,
pan Kogut zebranie otwiera, pieje prosto z duszy:
– „Precz z chowem klatkowym! Za mną marsz, kuraki!”

– "Poruszenie wielkie, aż na całej grzędzie,
a i może dalej" – Lady Sussex tak gdacze –
"wywołało płomienne Koguta orędzie:
w świecie kur bowiem wnet będzie inaczej!"

– „Tak-tak! Ko-ko!” – „Racja, Kwoko!” – „Źle się u nas dzieje!” –
pomiędzy kurami takie słowa padły.
– „Lepiej mi się znosi, gdy se poszaleję
na zewnątrz, w słoneczku, kiedy dzionek ładny.

A więc, wrodzy hodowcy, raz jeszcze powtarzam:
jajko lepiej smakuje, gdy się w piachu tarzam!"

=====

Nie byłbym jednak sobą, gdybym zrezygnował z tak pięknie nadarzającej się okazji do tego, żeby kogoś uszczypnąć w pachę, więc, z tego rozpędu przy płodzeniu sonetów, urodziły mi się bliźniaki. Poniżej młodszy brat tego, który powyżej. A, ponieważ ten poniżej (w odróżnieniu od tego powyżej) jest poza konkursem (który nie ma jeszcze ustalonych zasad, ale tym zajmiemy się później), czyli, inaczej mówiąc: nie jest zawodowy (to od zawodów, nie od zawodu, bo poetą zawodowym nie jestem; chyba, że ktoś się na nim zawiedzie i tym samym uczyni go zawodowym, ale wtedy to jeszcze inaczej), pozwoliłem sobie (w ramach licentia poetica) przedłożyć polot pointy nad reżim zasad. Wobec powyższego dwa ostatnie wersy nie rymują się z pierwowzorem, a tylko korespondują z nim treścią. No i niektóre rymowane słowa się powtarzają. Jak to jednak mówią: cel uświęca środki.
Proszę:

Wypachaj się!

Paszkwil na mnie wysmarowała! I się jeszcze puszy!
Czekaj, ty cholero! Ze mnie nie leszcz taki,
co to by po sobie spuścił tylko uszy
i skomląc, tam umknął, gdzie zimują raki!

Męczy mnie to okropnie, jak odcisk na pięcie,
więc siadam nad rispostą i… z bezsilności płaczę!
I prawda do mnie dociera, i już wiem, co będzie:
tak jak ślepy gówno*, tak triumf swój zobaczę!

Słabości zwietrzyła moment: Boże, co się dzieje?!
Buła leci na dziąsło, w szał wpadła zajadły!
I tak mnie okłada, pysk mi już sinieje!
Leżę znokautowany, całkiem z sił opadły.

A gdym już na łopatkach: dusi mnie kolanem
i upokarza do końca, bijąc bakłażanem.

=====

Przypisy:
*jak ślepy gówno […] zobaczę – jest to nawiązanie do starego dowcipu z czasu dziecięctwa autora: Idzie niewidomy przez las. Co chwilę się potyka, włazi na drzewa, generalnie iście mu to iście nie idzie. Kiedy jednak natrafia na sarnie bobki na środku ścieżki, zgrabnie je omija. Jaki z tego wniosek? Ślepy gówno widzi.

=====

– No dobra, wiersze fajne, ale o co chodzi? – może ktoś zapytać. I będzie miał rację!
– Już wyjaśniam – odpowiem. – A raczej odsyłam do wyjaśnienia, bowiem zostało to już wyjaśnione tutaj . Ładnie nawet, graficznie. I zupełnie jasno.

=====

Z poważaniem,
G. Stark
UmytaPacha

@George_Stark pierwszy sonet powinien stać się hymnem ekologicznej kurkarni @conradowl xD

a drugi legancki bo dokonuję przemocy uzasadnionej stratą, przypominam, 264 złotych

splash545

Kolejna dawka motywacji, żeby napisać swój Podobają mi się oba

Piechur

Kur wolność

xD Świetny sonet

Zaloguj się aby komentować

701 + 1 = 702

Tytuł: Ania z Zielonego Wzgórza
Autor: Lucy Maud Montgomery
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 9/10

#bookmeter

Jak cudownie, że na świecie istnieje tak wiele rzeczy, które mogą się nam podobać.

Po zakończonej lekturze książki Miłość w czasach zarazy pana Márqueza postanowiłem rozpocząć dogłębne, choć teoretyczne, studia nad miłością. Zadaję sobie sprawę, że nie będzie to rzecz łatwa, a i pewnie nie będzie krótka, bo miłość – jak wiadomo – niejedna jest: miłość cierpliwa jest, łaskawa jest, niezazdroszcząca jest, nieszukająca poklasku jest. No i tak dalej, bo inne też są. Na pierwszy ogień jednak, zainspirowany tym wpisem , postanowiłem wziąć na warsztat miłość radosną. To jest miłość koleżanki @KatieWee do Ani z Zielonego Wzgórza.

Przyznam się, choć ze wstydem, pogrążony niemal z tego powodu w otchłani rozpaczy, że trochę podszedłem do tej książki jak do żartu. No bo kto to widzioł, żeby tak duży i poważny mężczyzna, taki co to nawet kiedyś i Moby Dicka i Ulissesa przeczytał, a w planach to i Czarodziejską górę ma, na poważnie brał się za jakąś tam pensjonarską opowiastkę dla małych dziewczynek! Oj, ależ to była pomyłka!

Z pomyłek jednak, jak się okazuje, mogą wynikać fantastyczne rzeczy. Tak, jak to się stało i w Ani z Zielonego Wzgórza, której to bohaterka miała być chłopcem. Sierota ta, płci jednak żeńskiej, trafiła do Matyldy i Mateusza Cuthbertów w wyniku nieporozumienia. Rodzeństwo (przed lekturą byłem przekonany, że to małżeństwo, tak mi jakoś od czasów szkolnych to, niejedyne zresztą, błędne przekonanie w głowie zostało) to bowiem, z racji zaawansowanego już wieku potrzebowało pomocy w gospodarstwie. A do pomocy, do prac gospodarskich, to – wiadomo – dziewczynka nie nada się tak dobrze, jak chłopiec w wieku lat dziesięciu lub jedenastu. Kiedy Ania trafiła, w wyniku tej pomyłki na Zielone Wzgórze, to swoim urokiem osobistym sprawiła, że, choć całkowicie w sprzeczności z zamysłem praktycznym, a i na przekór opinii publicznej, Cuthbertowie postanowili ją jednak u siebie zatrzymać.

W czasie lektury czytelnik śledzi dorastanie Ani na Zielonym Wzgórzu. Jej relacje z opiekunami, rówieśnikami, no i z samą sobą. Bo Ania często popada w introspekcje, choć są to introspekcje jedyne w swoim rodzaju, zepchnięte w najgłębsze introspekcyjne głębiny, z których na światło dzienne wydobywa się na zewnątrz bądź to pogrążona w otchłani rozpaczy, bądź doprowadzona do królestwa szalonej ekstazy. To drugie – na szczęście – częściej. Wspaniale przerysowane zostało w tej książce dziecięce postrzeganie świata i siebie samej! A może wcale nie przerysowane, a tylko przez autorkę zauważone? Tak czy tak, energia (każdy jej rodzaj!) emanująca z Ani nie zostaje wypromieniowana w próżnię. Ania wniosła bowiem do domu i życia Cuthbertów (ale nie tylko, bo też i do życia starej panny Józefiny Barry, na przykład) coś, czego tam okropnie brakowało, a z czego postaci te nie zdawały sobie sprawy – ten brak uświadomiły sobie dopiero później. Tak jak Matylda, do której pewnego razu dotarło, że przed przybyciem Ani jej życie było niepełne. Ania wniosła w to życie swoją radość i fantazję. A autorce, pani Montgomery, udało się to wszystko we wspaniały sposób zaprezentować. Charaktery postaci, utrzymywane bardzo konsekwentnie, a jednak ciągle rozwijające się, to tylko jedna z rzeczy, jakie w tej lekturze zachwycają. Mógłbym się w zasadzie rozwodzić nad techniczną stroną tego, jak Ania z Zielonego Wzgórza jest napisana (a jest napisana wspaniale – pani Montgomery świetnie operuje narzędziami naracyjnymi, które zostały opisane i usystematyzowane kawałek dopiero po publikacji jej dzieła), ale myślę, że nie ma sensu. Taka analiza mogłaby zaburzyć niewinny i naiwny odbiór tej książki. Szkoda by było. Niech mi po niej zostanie sam czysty zachwyt!

Tam były, w związku z tą książką, jakiś czas temu dyskusje na temat przekładu. Wydano nawet nowe tłumaczenie, ponoć bardziej wierne, pod tytułem Ania z Zielonych Szczytów. Ja czytałem to stare, z czego bardzo się cieszę, bo i język polski w tym przekładzie użyty jest w najpiękniejszej swojej wersji. Kiedy czytam takie sformułowania jak: ametysty mogą być duszami fiołków albo całe zdania, jak: Ania siedziała po turecku na dywaniku przed kominkiem, patrząc w radosny blask z klonowych polan, skąd sączyło się ciepło słońca nagromadzone przez całe stulecia letnich sezonów, to mnie samemu się robi ciepło na sercu. Nie wiem czy nowe tłumaczenie jest lepsze czy gorsze. Ale to, które ja czytałem, autorstwa pani Ewy Łozińskiej-Małkiewicz, jest obłędnie fantastyczne!

A poza tym? Świetne pokazany pewien rodzaj hipokryzji chyba nawet, związanej z całą tą kurtuazyjną otoczką kontaktów międzyludzkich i jego wspaniałe przełamywanie. Sposobem radosnym, naturalną lekkością bycia, a nie jakimś złośliwym byciem na siłę na przekór. No coś pięknego! Tak, potraktowałem tę książkę jako żart, podszedłem do niej strasznie stereotypowo, a okazało się, że to ona sobie trochę ze mnie zakpiła. Bo nawet nie zdążyłem jeszcze stu stron przeczytać, a już kilka razy łza mi się w oku zakręciła – tak ze śmiechu, jak i ze wzruszenia. Podobne odczucia miałem przy lekturze Przeminęło z wiatrem pani Mitchell – tam byłem nastawiony na ckliwą historyjkę o miłości, a dostałem pełnokrwistą powieść obyczajową. Wniosek? Warto kierować się stereotypami. Bez tego człowiek nie przeżywałby takich wspaniałych zaskoczeń!

I jeszcze jedna rzecz na koniec. To, co mi z tej lektury na pewno zostanie: postawa Ani skojarzyła mi się bowiem ze zdaniem, które mój przyjaciel, a zarazem jeden z największych (choć zupełnie niszowych) artystów, z których twórczością miałem przyjemność obcować, powiedział w jednym z nielicznych wywiadów, do których dotarłem: Dla mnie to jest esencja życia: uczyć się czerpać przyjemność (niezgrabnie brzmi to zdanie po polsku, ale oddaje sens; jego angielskie tłumaczenie z hiszpańskiego – którego nie znam na tyle, żeby zacytować, ale doceniam piękne brzmienie – brzmi lepiej: For me, this is the essence of life: learning to enjoy; zresztą, jeśli ktoś byłby zainteresowany, cały wywiad można znaleźć tutaj ). No bo, czego jak czego (na pewno nie geometrii!), ale czerpania przyjemności z życia, to od tej rudowłosej gówniary akurat można się całkiem nieźle nauczyć.
042f5568-06a9-4bd2-9f63-c14ac658813a
Endrius

@George_Stark 

>Learning to enjoy

(life)

Trochę zbyt dosłownie to przetłumaczyłeś imo tu chodzi o radość, radość z życia.

Kobiety właśnie w takich historiach są najlepsze i mi też te książki się podobały z tego co pamiętam (choć zdaje się, że całego cyklu nie przeczytałem, przeczytałem tyle ile akurat było w bibliotece). Słuchałem kiedyś podcastu kilku kobiet piszących sf i one tam kolektywnie doszły do wniosku, że mężczyźni nie rozumieją ich twórczości i muszą się jeszcze "oczytać z ich stylem", że nie rozumiemy (mężczyźni) ich wrażliwości itd. a przeważnie to polega na mieszaniu jakichś guseł do teoretycznie SF.

No nie, większość z nas lepiej rozumie granicę między sf i fantasy i świetnie rozumiemy tę wrażliwość kiedy ona jest na miejscu - tak jak w Ani z Zielonego wzgórza. Zwłaszcza kiedy artysta umie pięknie to opowiedzieć, poprowadzić czytelnika jak zrobiła to Lucy M. Montgomery.

Zaloguj się aby komentować

Wysoka Izbo, Panie Poetki i Panowie Poeci!

Z racji tego, że, obierając mnie na trybuna we wczorajszym głosowaniu, pozbawiliście mnie przyjemności udziału w dzisiejszym układaniu, no to macie trudne:

rymy: laserowe – radiowiec – przeciwczołgowe – bombowiec
temat: bitwa pod Grunwaldem.

Chociaż, znając Was (i życie) to i tak se poradzicie.
Pewnie nawet znakomicie.

Powodzenia! Bawcie się (beze mnie!) dobrze.

Wołam też na dzisiejszą zabawę kolegę @conradowl , bo miał to (nie przez mnie) obiecane. Ale niektórzy nie dotrzymują słowa.

#poezja #naczteryrymy czyli #tworczoscwlasna w kawiarence #zafirewallem

A poza tym to uważam, że @UmytaPacha powinna ułożyć sonet!
conradowl

Kłamstwo o Grunwaldzie


Niebo rozświetlają promienie laserowe,

Jęczy w okopie radiowiec...

W przyszłości nie wspomną, że trafiliśmy na miny przeciwczołgowe,

Ani, że rumak nasz to był stalowy bombowiec.

splash545

Mokry sen Niemca


Litwinów posiekałyby karabiny laserowe

Na bieżąco sukces by relacjonował radiowiec

A von Jungingen miał chociaż miny przeciwczołgowe

Na koniec by polaczków zmiótł niemiecki bombowiec

moll

@George_Stark ścięło mnie z nóg, jest środek nocy, ale oj tam xD


Plany Jagiełły precyzyjne, cyzelowane, laserowe,

Łączność zachowana, choć żaden tu radiowiec, Nasze zasieki lepsze niż miny przeciwczołgowe

Na krzyżaków spadła ciężka jazda jak bombowiec

Zaloguj się aby komentować

691 + 1 = 692

Tytuł: Miłość w czasach zarazy
Autor: Gabriel García Márquez
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10
#bookmeter

Ale jeśli razem czegoś się nauczyli, to tego, że mądrość przychodzi wtedy, kiedy nie jest już nam do niczego potrzebna.

Ta książka, Miłość w czasach zarazy, opowiada o miłości i o małżeństwie. Dokładnie tak, jak stoi to w pierwszym zdaniu, bo i o miłości, i o małżeństwie. O każdym z nich osobno, bo jest tam mowa i o małżeństwie bez miłości i o miłości bez małżeństwa. Zarówno ta miłość, jak i to małżeństwo splatają się ze sobą, ogniskują w postaci Ferminy Dazy. Kobieta ta, jedna z trójki głównych bohaterów książki, uwikłana bowiem jest w obie te rzeczy. W jedną – w małżeństwo – czynnie, jako małżonka doktora Juvenala Urbina, w drugą zaś – w miłość – biernie, jako obiekt westchnień (a może cel?) Florentina Ariza.

Wszystko to, cała ta historia, w moim odbiorze, jest (jak zresztą powinno być w dobrej powieści) pretekstem do przedstawienia charakterów. Sprawdzenia wymyślonych przez autora postaci. Przekonania się jak poradzą sobie w okolicznościach, w które sadystyczny często – ale takie jego zadanie – tych biednych wymyślonych ludzi rzuci. I to udało się panu Márquezowi kapitalnie! Po owocach ich poznacie – tak mówi Księga i, zgodnie z tą maksymą, charaktery bohaterów w tej książce poznajemy w praniu: obserwując ich zachowania, podglądając myśli, szukając (czasami razem z nimi) motywacji, jakie kierowały nimi przy podejmowaniu takich a nie innych decyzji. Wlecze się to momentami jak nieleczony katar (i równie jest przyjemne), ale i tak mi się podobało. Po prostu lubię takie rzeczy.

Przy tym wszystkim autor (do spółki z tłumaczem) zaczarował mnie sposobem opisu rzeczywistości. Jest w tej książce troszeczkę realizmu magicznego, który – ku mojemu zaskoczeniu – całkiem polubiłem, ale równie sprawnie wyszło panu Márquezowi przedstawienie realizmu realnego. Tej – w zasadzie – nieciekawej codzienności, tyle że, z naszej perspektywy, osadzonej na egzotycznych Karaibach. Dawno nie miałem tak, że czytając czułbym się tak, jakbym był w jakimś miejscu. Gwarnym, zatłoczonym, głośnym – jak targ, na którym po powrocie z Europy znalazła się Fermina Daza. Ostatnim razem tak mocno do wykreowanego przez siebie świata wciągnął mnie pan John Steinbeck w Gronach gniewu, w tej wspaniałej scenie kupna samochodu w komisie. Piękne to było, uwielbiam tam obrazowo napisane sceny!

Nie mógłbym nie wspomnieć, przy całej powadze chyba jednak tej książki, o okraszeniu jej przez autora humorem. W ilości nawet większej niż realizmem magicznym! Świetnie czytało mi się – że wymienię tylko co lepsze rzeczy – o zgodzi na zawarcie małżeństwa obwarowanej żądaniem obietnicy o niezmuszaniu do jedzenia bakłażanów; o muzeum miłości, gdzie eksponatami miały być przedmioty pozostawione przez mężczyzn odwiedzających burdel; o wymianie korespondencji miłosnej między dwójką kochanków, gdzie, każdemu z nich, z racji braku umiejętności własnych, listy pisał Florentino Ariza – w efekcie korespondował sam ze sobą, choć zawsze w czyimś imieniu!
Na koniec zostawiłem sobie słodko-gorzki wątek, przy którym się jednak uśmiechnąłem (Z czego się śmiejecie? Sami z siebie się śmiejecie!) o kłótni małżeńskiej, zakończonej cichymi dniami i całym tym towarzyszącym im inwentarzem zachowań, dotyczącej braku (lub obecności – jak twierdziła żona) mydła pod prysznicem. No piękne i z życia wzięte! Bo, jeśli by sobie przypomnieć swoje własne największe zacietrzewienia, a później zastanowić się nad ich powodami to – stawiam perły przeciwko wieprzom – okazałoby się, że w wielu przypadkach chodziło o zupełne pierdoły.

O jedno tylko mam pretensje do autora, jeśli chodzi o tę książkę. Zabrakło mi w niej jakiegoś większego tła, tej tytułowej zarazy. Bo ona, owszem, była tam, ale w ilościach iście aptekarskich. Cały świat, poza światem historii, był gdzieś tam, ale jakoś nie zaznaczył się na tyle wyraźnie, żebym mógł poczuć całą historię w pełni. Ta książka, moim zdaniem, równie dobrze mogłaby się nazywać Miłość na Karaibach, Miłość na przełomie wieków, albo, jak zaproponowałem na początku: I o miłości, i o małżeństwie. To minus dlatego, że przy tych głębokich bohaterach całość wyszła dość jednak płasko (poza momentami, jak wspomniana scena na targu, ale targ to tylko fragment świata, a nie świat), ale też dlatego, że w Stu latach samotności, które, tak jak Miłość w czasach zarazy, rozgrywały się na przestrzeni wielu lat, to właśnie to tło pomagało budować postaci. Tutaj, moim zdaniem, tego właśnie nie było. A szkoda.

Moja dotychczasowa relacja z twórczością pana Márqueza oscylowała gdzieś w okolicach remisu. Jak zachwycił mnie swoimi Stoma latami samotności, tak samo odrzucił Miłością i innymi demonami. Teraz, po tej lekturze, kolumbijski noblista wychodzi w rozgrywce ze mną na lekkie, ale jednak prowadzenie. Bo, co prawda, Miłości w czasach zarazy do Stu lat samotności bardzo daleko, ale tak samo daleko, a może nawet dalej jej do Miłości i innych demonów. Tyle, że w drugą stronę. Na szczęście.

EDIT: Jeszcze pytanie do znawców grafiki. Wam też się wydaje, że ten kwiat na okładce to jakby w pięść się trochę układał? Taką w mankiecie koszuli z rodzaju tych, jakie noszą muszkieterowie w filmach kostiumowych.

EDIT2: Aha, w tej książce wszystko niemal przesycone jest seksem. Czasami czułem się tak, jakbym czytał coś od pana Bukowskiego, tyle że napisane mniej wulgarnie. Nie żeby to było coś złego, ale jednak było tego tutaj (za) dużo.
29b58320-ef2f-4cb8-8c38-70335025a778

Zaloguj się aby komentować

Ponieważ moje wczorajsze oświadczyny w tym wątku nie zostały odrzucone, a propozycja zdobywania bezkrwawą metodą liryczną gorzowskich slumsów, choć wynikła z nieporozumienia, przyjęta została z subtelnym entuzjazmem, a tak naprawdę dlatego, że i ja zauważyłem tam potencjał na wiele humorystycznych wierszy, to jeden z nich napisałem. Koślawym, co prawda, ale jednak trzynastozgłoskowcem!

Pan Jerzy
czyli ostatni slam w Gorzowie

Księga I
Zwycięstwo

Wspomnienie: pełne uzębienie – Implantolożka – Sentymentalny spacer po Gorzowie – Spotkanie – Płodzenie – Slam – Zwycięstwo

Gorzowie! Marzenie moje! Tyś jest jak zdrowie:
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
kto w slumsach twych zęby stracił. Ku ozdobie
teraz implanty złote musi wstawić sobie.

Panno implantolożko!, co stoisz nade mną,
co grzebiesz mi w dziąsłach maszyną piekielną!,
co, pod Twoją opiekę, ocalony cudem,
po napadnięciu mnie, dotarłem – choć z trudem,
nie działa podana przez Cię artykaina!
Z cierpienia, aż cała poezji kraina,
otwiera się przede mną! A ja w jej ramach
szansę swą wietrzę – na cudny tryumf w slamach!
A po wizycie, już z pełnym uzębieniem,
przysiadam – choć z lękiem – pod ratusza cieniem.

Lecz czym prędzej opuszczam Śródmieścia rejony,
tym bardziej, że zmierza ku mnie typ podchmielony.
– Poratuj złotóweczką może, kierowniku!
Myk-myk! Mnie już już tam nie ma! Już-żem na Chemiku!
Przemierzam, ze łzą w oku, sielskie Siedlice,
myśli świńskie się lęgną, gdy mijam Wieprzyce.
Później Dolinki. Małyszyn – Wielki i Mały.
Sady, Piaski, Zacisze. Zieleniec wspaniały!
Śród takich dzielnic, jak i przed laty, nad brzegiem
Warty, to spaceruję, to puszczam się biegiem.
Bo ktoś mnie goni! Umknąwszy jednak – zdyszany –
pościgu: szczęśliwy i niepoobijany,
idę dalej. Rozglądam się. Patrzę. I jest!
To plakat: „Slam poetycki – Szymborska-Hop Fest ”!

Rejon to niebezpieczny, bo nie tylko muza
może mnie tutaj znaleźć. Mogę znaleźć guza.
Opuszczam go więc, podążam brzegiem ruczaju,
a tam, ku mej radości, we brzozowym gaju,
siedzi @UmytaPacha (we Warcie się myła).
Przysiadam się natychmiast: – Witaj, moja miła!
Sięgam do jej piersi i… dostaję po pysku!
– To nie to o czym myślisz! Siadłaś na mrowisku!
Zażegnawszy uśmiechem nieporozumienie
zabieramy się rzutko za wierszy płodzenie.

– Srający ptaszek-mężczyzna! Wspaniały! I cześć!
Nie – powiada – ten ptaszek, to mężczyzny część.
Mała subtelność taka – tłumaczy mi dalej.
– Cholera! Ten wiersz teraz brzmi jeszcze wspanialej!
– z danym kluczem przekraczam zrozumienia próg.
Nagle: sygnał dźwiękowy – jak Wojski, gdy w róg
zadął. Ósma wybiła! Godzina została!
Zrymować zdążyliśmy, czeka na nas chwała!

Więc wiersz już gotów! Ruszamy – O! Żart ponury! –
do Gorzowskiego Centrum – jak to brzmi? – Kultury?!
Gmach to wysoki, z niemiecka murowany,
choć straszą tam „grafitti” pomazane ściany,
choć tynk tam się sypie, a w środku powała
wygląda jakby zaraz się zawalić miała,
nam nic to! Niesieni oddechem Apollina
i – to fakt – odrobiną spożytego wina,
wkraczamy wraz na salę. Ach, ileż tam ludu!
Fakt, wolałbym być z nią w Pałacu Ślubów,
lecz nic nie wybrzydzam, a biorę, co mi dają.
tymczasem poeci swe wiersze wygłaszają:
"Że źle. Że sam, że sama. Że kocha, nie-kocha
Że ból. Że cierpi. Że łka. Że płacze i szlocha."
Nuda! Sami ckliwi poeci w tym mieście?!
O! Doczekaliśmy końca, bo i nareszcie

werdykt jury: zwycięstwo! Tryumf przeogromny!
Ja – tak mam z natury – pozostaję skromny.
Pacha – jak to kobieta – ze szczęścia się puszy
aż jej z tych emocji czerwienią się uszy.
Idzie do nas hostessa! Wręcza nam banknoty!
Kurła! Wygraliśmy całe osiemset złotych!

#tworczoscwlasna czyli #poezja w kawiarence #zafirewallem
HollyMolly

@George_Stark Dobry gatunek - poezja przygodowa.

splash545

@George_Stark Pan to jednak prawdziwy poeta jesteś. Do tego oryginalność, humor i nawiązania. Szacun

DiscoKhan

@George_Stark jak ja szybko mówię to te formy z -lożka to paskudnie wtedy brzmią, wręcz obelżywie, zlituj się waćpan i mnie do loszkowania nie przymuszaj xD


Lingwiści nie przez przypadek fanami tak zrobionych feminatywów nie są


Przy końcówkach wyrazów to "ż" się bardzo często w "sz" przekształca. Gdzie Ż z "żeński" do Ż z "psycholożka"? Porównania nie ma.

Zaloguj się aby komentować

Najmilsi!

Dużo pisać nie mam czasu, bo akurat zajęty jestem zarabianiem piniendzy (więcej szmalu! więcej szmalu!), więc będzie krótko:
rymy: Kraków – Wawelu – smoków – weselu;
temat: Warszawa.
Zasady znacie. A jak nie, to spytajcie kogoś kto zna. Wytłumaczy.

Powodzenia!

#poezja #naczteryrymy czyli #tworczoscwlasna w kawiarence #zafirewallem
Arxr

@George_Stark 


Mieszkańców więcej niż Kraków,

Jednak nie ma Wawelu.

Nie ma także i smoków

Nie mówiąc o Rydla weselu.


¯\_( ͡° ͜ʖ ͡°)_/¯

DiscoKhan

W dziurze pełnej smogów znanej jako Kraków

Litości Zbawicielu! Grzebali złych na Wawelu

Cwaniak z pękiem wyroków ubił setkę smoków

Krakuski majtki w kisielu, w Wawie piły na weselu


@Arxr @Piechur @ruhypnol @plemnik_w_piwie @moll @splash545 @George_Stark @tomwolf @RKS_Huwdu_Hooligans wołam innych, bo wiem jak to jest jak się późno wiersz doda i później nikt nie piorunuje xD


Ale te rymy to swoją drogą okrutne, ciężko coś z rytmem dobrym było wykuć.

dsol17

Ich miasto to nie jest Kraków

zamek - współczesna podróbka Wawelu

lecz więcej mieć mogą kasy od smoków

mieszkańcy #warszawa po weselu

Zaloguj się aby komentować

679 + 1 = 680

Tytuł: Trylogia kopenhaska
Autor: Tove Dietlevsen
Kategoria: biografia, autobiografia, pamiętnik
Ocena: 9/10
#bookmeter

Słońce wyłaniało się zza zielonego cygańskiego wozu, jakby wydobywało się z jego wnętrza, a Hans Świerzb wychodził z nagim torsem i miską w rękach. Polawszy się wodą, sięgał po ręcznik, który podawała mu Piękna Lili. Nie odzywali się do siebie ani słowem, byli niczym obrazki w książce, której kartki przewraca się bardzo szybko.

Ja na ten tytuł: Trylogia kopenhaska, to trafiłem już jakiś czas temu. Pewnie jakoś tak przy okazji polskiej premiery książki. „E, jakiś skandynawski kryminał” – pomyślałem sobie wtedy (tak, wiem: Dania to nie Skandynawia) i machnąłem ręką. A jednak ostatnio, za sprawą lektury zbioru opowiadań pani Ditlevsen Moja żona nie tańczy , tytuł Trylogia kopenhaska znów pojawił się w okolicy moich zainteresowań. No i okazało się, że to nie tylko nie skandynawski, ale nawet nie kryminał!

Nie jestem fanem biografii, autobiografii ani innych kronik. W moim odczuciu zwykle są mało porywające językowo, a takie porywy jednak dużo bardziej mnie interesują niż same suche fakty. I, gdyby nie wcześniejsza lektura Moja żona nie tańczy, którym to zbiorem pani Ditlevsen mnie uwiodła, pewnie nie zabrałbym się za jej autobiografię. Głupi to jednak ma szczęście, bo wiele bym wtedy stracił.

Trylogia kopenhaska rozbudziła moje ogromne zainteresowanie zanim jeszcze dobrze się zaczęła, bo wyszczególnione w spisie treści tytuły poszczególnych części: Dzieciństwo, Młodość i Uzależnienie (które w Danii ukazały się jako osobne pozycje; tutaj też ciekawostka językowa od tłumaczki, pani Zimnickiej: ostatnia część, Uzależnienie, w oryginale zatytułowana była Gift, co z duńskiego oznacza zarówno małżeństwo, jak i truciznę) nakreślają nie tylko o czym będzie mowa, ale i co w poszczególnych okresach swojego życia autorka uznała za rzecz dominującą. A później było już tylko lepiej!

Część pierwsza, Dzieciństwo, to nie tylko obrazki z dorastania w biednej kopenhaskiej dzielnicy na początku XX wieku. To też świetne, przenikliwe spojrzenie na relacje między ludźmi (głównie rodzicami) i świat z perspektywy dziecka. I to w dodatku dziecka niesamowicie wrażliwego (nawet jak na dziecko!). To też trochę smutny obraz zaniedbania, braków – nie tylko finansowych, bo dzielnica biedna, ale przede wszystkim emocjonalnych – i jakiegoś, od zawsze chyba mnie fascynującego, podwójnego (wybiórczego?) spojrzenia na świat. W przypadku tej książki, głównie przez matkę głównej bohaterki. Nie chodzi o hipokryzję, te zachowania nie wydają się celowe i cyniczne, one są dla tej matki naturalne. Ona tak ma. A skąd się to bierze? – nie mam pojęcia! I to jest właśnie obiekt mojej fascynacji. Dodając do tego kapitalny, liryczny język, jakim ta książka (ale zwłaszcza pierwsza część, bo tutaj język szczególnie przystaje do treści) jest napisana, moje wrażenia dotyczące tego języka, tak zbliżone do tego, co czuję czytając pana Bruno Schulza, lektura tej części była dla mnie ogromną przyjemnością.

Trochę (ale tylko trochę!) mniejszą przyjemnością były dwie kolejne części: Młodość i Uzależnienie. Wydawało mi się, że język płynie w nich jakby mniej spokojnie. Jakby w tym płynięciu pojawiały się jakieś wiry. Może spowodowane treścią? Tym, co spotykało główną bohaterkę? Bo, takie miałem wrażenie, że jej zagubienie i związane z tym problemy: w relacjach, w pracy, ze sobą, spowodowany były brakami z dzieciństwa. To nie jest wesoła książka. Dla mnie opowiada ona właśnie o brakach, zagubieniu i doraźnych sposobach radzenia sobie z nimi. W tej książce nie ma szczęścia. Jeśli już jest coś, co ewentualnie mogłoby je przypominać, to bywają w niej małe radości. Ale też raczej krótkotrwałe.

Tak jak pisałem: to, co mnie szczególnie w niej urzekło, to piękny, obrazowo-emocjonalny język i to właśnie z tego względu tak się nad nią rozpływam. Kiedy wybierałem cytat, którym otwieram ten wpis, miałem spory problem, bo zaznaczyłem sobie z pół książki – tak mnie te zawarte w niej zdania zachwycały. To właśnie z tego powodu wybrałem po prostu pierwszy z tego całego mnóstwa, bo inaczej nie potrafiłbym się zdecydować. A poza tym, tak już zupełnie na dodatek, to ta Trylogia kopenhaska ma świetną okładkę! I to tylko kolejny plus.
12398e73-a7ab-46e7-9bbb-921738465700
moll

@George_Stark zajrzyj do tej pozycji, powinno Ci podejść


Koncert dla nosorożca. Dziennik poety z przełomu wieków autor Józef Baran

George_Stark

@moll 


Też ma ładną okładkę! Bierę!

Tylko nie ma na Legimi, ani w ogóle elektronicznie, więc sobie zanotuję gdzieś i kupię przy najbliższej okazji na papierze.

Dziękuję.

moll

@George_Stark jak jesteś z lubelskiego to Ci pożyczę, bo mam

George_Stark

@DiscoKhan Kurde, a miałem w planach dziś się niczego nie nauczyć! Dzięki.


A tak serio to trochę tak, jak z Holandią, Niderlandami i Królestwem Niderlandów.

DiscoKhan

@George_Stark coś podobnego ale łatwiej zapamiętać, bo to jest trochę bardziej logiczne i intuicyjne.


A, warto pamiętać, że kultury skandynawskie również obejmują Islandię xD

DerMirker

kogo ja widzę! Toż to sam @George_Stark !

George_Stark

@DerMirker Nie sam, nie sam! Schizofrenik nigdy nie jest sam!

Zaloguj się aby komentować

Dodałem nawet wpis wcześniej niż koleżanka @moll , no ale bez tagów, więc usunąłem i piszę od nowa. Z tego powodu całkiem zgrabny wstęp mi wypadł – szkoda. No ale, nie ma tego złego… Te cztery zdania potraktuję jako wstęp.

W dalszym ciągu jestem pod wrażeniem niedawno zakończonej (niestety!) lektury Pegaza dęba . W dalszym ciągu są też rzeczy, których panu Tuwimowi zazdroszczę. O ile z talentem, słuchem literackim, wrażliwością i humorem niewiele da się zrobić, tak mogę, idąc za jego przykładem, zacząć kolekcjonować kurioza językowe (również z jakiegoś dla mnie powodu kuriozalne pod względem treści), na jakie zdarza mi się od czasu do czasu natknąć. Ta wirtualna kawiarenka #zafirewallem powstała właśnie po to żeby mówić i pisać o słowach, więc myślę, że jest to odpowiednie miejsce na tego typu zbieractwo.

A pomysł przyszedł mi do głowy (i to będzie pierwszy cytat), kiedy słuchałem wydanego w zeszłym tygodniu z okazji trzydziestolecia Kalibra 44 utworu Czarny Śląsk . Bo można tam między innymi usłyszeć jak Dab nawija:

I często mrugam ci uwodzicielsko bo jesteś piękna jak droga na Bielsko.

Tak, droga z Katowic na Bielsko rzeczywiście jest piękna, tak jak i zresztą ten kawałek. No ale wspomniany wers ma w sobie jakąś taką uroczość, że z przyjemnością włączam go do repertuaru moich komplementów!

***

Takie cudeńka mam zamiar sobie tutaj publikować nieregularnie – bo to nie jest tak, że ich szukam i mam jedno dziennie albo jedno w tygodniu, one same przychodzą; zwykle z zaskoczenia – i, zainspirowany kolejnym muzycznym tekstem sprzed kilku lat, będę je publikował pod tagiem #wpustejszklancepomarancze

Oczywiście nie mam nic przeciwko, żeby tagiem się podzielić i serdecznie zapraszam do zamieszczania również swoich znalezisk!

Jednorazowo taguję tym, skąd będę zapewne czerpał, a więc #ksiazki i #muzyka no i #glupiehejtozabawy !
Piechur

Podoba mi się ta inicjatywa. Wrzucam PD na listę książek do przeczytania - dzięki!

George_Stark

@Piechur 

A planuję kolejne! Zresztą, w ogóle zachęcam – jak to przy okazji towarzyskich spotkań w kawiarniach – do śmiałego przedstawiania swoich pomysłów na zabawy językowe. Niech będzie ich dużo i niech będzie też za ich sprawą dużo-wesoło!

Piechur

@George_Stark Coś mi przychodzi do głowy, natomiast na pewno nie będę miał czasu, żeby to ogarnąć.

Spuneryzm.

Zostawię to tutaj, może ktoś ambitniejszy zechce to ponieść dalej, a jak nie - niech leży.

Zaloguj się aby komentować

W związku z tym, że artysta głodny jest o wiele bardziej płodny (to Kazik Staszewski), a ja zjadłem już kolację, to więcej nie uda mi się chyba dziś z siebie wydusić. Przynajmniej dopóki nie opublikuję, bo moment publikacji jest zwykle tą granicą, po przekroczeniu której do głowy przychodzą mi genialne pomysły, ale wtedy to już jest za późno.

Rzucam wyzwanie koleżance @UmytaPacha w postaci sonetu di proposta, na który – tak liczę – odpowie mi sonetem di risposta. O co chodzi to pisałem tutaj i nie będę się powtarzał. Zapraszam w każdym razie do rezerwacji sobie miejsca w wirtualnej kawiarni #zafirewallem , gdzie zmagania takie – mam nadzieję – będzie można oglądać. A nawet w nich uczestniczyć!

No i sonet obiecany, bo to o niego przecież chodzi:

Ach, ten, przecinek, cholerny, jak, on, mnie, irytuje,
Bo, się, złośliwie, pałęta, w, najgorszych, chyba, momentach,
Achillesowa, pięta, kataklizm, przynosi, gdy, tknięta,
Już, łatwiej, zamiast, przecinka, stawia, się, „kurwy”, i, „chuje”,

A, koma, kiedy, jej, trzeba, to, wtedy, wagaruje,
Ależ, to, będą, święta, kiedy, zasady, spamiętam,
Jak, stawia, się, pacjenta, bo, sprawa, to, niepojęta,
Z, testów, interpunkcyjnych, to, zawsze, miałem, dwóję,

Nie, mam, żadnego, problemu, średniki, kropki, nawiasy,
pauzy, półpauzy, cytacje, zapytań, zawijasy,
i, nawet, w, dywizach, zasadom, jestem, zupełnie, wierny,

języki, obce, poznałem, pojąłem, angielskie, czasy,
a, wiedza, to, dla, mnie, tajemna, w, mózgu, galimatiasy,
nauczyć, się, nie, potrafię, jak, stawiać, przecinek, Cholerny,
Yossarian

Syty artysta nie ma nic do powiedzenia

Zaloguj się aby komentować