Ponieważ moje wczorajsze oświadczyny w tym wątku nie zostały odrzucone, a propozycja zdobywania bezkrwawą metodą liryczną gorzowskich slumsów, choć wynikła z nieporozumienia, przyjęta została z subtelnym entuzjazmem, a tak naprawdę dlatego, że i ja zauważyłem tam potencjał na wiele humorystycznych wierszy, to jeden z nich napisałem. Koślawym, co prawda, ale jednak trzynastozgłoskowcem!
Pan Jerzy
czyli ostatni slam w Gorzowie
Księga I
Zwycięstwo
Wspomnienie: pełne uzębienie – Implantolożka – Sentymentalny spacer po Gorzowie – Spotkanie – Płodzenie – Slam – Zwycięstwo
Gorzowie! Marzenie moje! Tyś jest jak zdrowie:
Ile cię trzeba cenić, ten tylko się dowie,
kto w slumsach twych zęby stracił. Ku ozdobie
teraz implanty złote musi wstawić sobie.
Panno implantolożko!, co stoisz nade mną,
co grzebiesz mi w dziąsłach maszyną piekielną!,
co, pod Twoją opiekę, ocalony cudem,
po napadnięciu mnie, dotarłem – choć z trudem,
nie działa podana przez Cię artykaina!
Z cierpienia, aż cała poezji kraina,
otwiera się przede mną! A ja w jej ramach
szansę swą wietrzę – na cudny tryumf w slamach!
A po wizycie, już z pełnym uzębieniem,
przysiadam – choć z lękiem – pod ratusza cieniem.
Lecz czym prędzej opuszczam Śródmieścia rejony,
tym bardziej, że zmierza ku mnie typ podchmielony.
– Poratuj złotóweczką może, kierowniku!
Myk-myk! Mnie już już tam nie ma! Już-żem na Chemiku!
Przemierzam, ze łzą w oku, sielskie Siedlice,
myśli świńskie się lęgną, gdy mijam Wieprzyce.
Później Dolinki. Małyszyn – Wielki i Mały.
Sady, Piaski, Zacisze. Zieleniec wspaniały!
Śród takich dzielnic, jak i przed laty, nad brzegiem
Warty, to spaceruję, to puszczam się biegiem.
Bo ktoś mnie goni! Umknąwszy jednak – zdyszany –
pościgu: szczęśliwy i niepoobijany,
idę dalej. Rozglądam się. Patrzę. I jest!
To plakat: „Slam poetycki –
Szymborska-Hop Fest ”!
Rejon to niebezpieczny, bo nie tylko muza
może mnie tutaj znaleźć. Mogę znaleźć guza.
Opuszczam go więc, podążam brzegiem ruczaju,
a tam, ku mej radości, we brzozowym gaju,
siedzi @UmytaPacha (we Warcie się myła).
Przysiadam się natychmiast: – Witaj, moja miła!
Sięgam do jej piersi i… dostaję po pysku!
– To nie to o czym myślisz! Siadłaś na mrowisku!
Zażegnawszy uśmiechem nieporozumienie
zabieramy się rzutko za wierszy płodzenie.
– Srający ptaszek-mężczyzna! Wspaniały! I cześć!
Nie – powiada – ten ptaszek, to mężczyzny część.
Mała subtelność taka – tłumaczy mi dalej.
– Cholera! Ten wiersz teraz brzmi jeszcze wspanialej!
– z danym kluczem przekraczam zrozumienia próg.
Nagle: sygnał dźwiękowy – jak Wojski, gdy w róg
zadął. Ósma wybiła! Godzina została!
Zrymować zdążyliśmy, czeka na nas chwała!
Więc wiersz już gotów! Ruszamy – O! Żart ponury! –
do Gorzowskiego Centrum – jak to brzmi? – Kultury?!
Gmach to wysoki, z niemiecka murowany,
choć straszą tam „grafitti” pomazane ściany,
choć tynk tam się sypie, a w środku powała
wygląda jakby zaraz się zawalić miała,
nam nic to! Niesieni oddechem Apollina
i – to fakt – odrobiną spożytego wina,
wkraczamy wraz na salę. Ach, ileż tam ludu!
Fakt, wolałbym być z nią w Pałacu Ślubów,
lecz nic nie wybrzydzam, a biorę, co mi dają.
tymczasem poeci swe wiersze wygłaszają:
"Że źle. Że sam, że sama. Że kocha, nie-kocha
Że ból. Że cierpi. Że łka. Że płacze i szlocha."
Nuda! Sami ckliwi poeci w tym mieście?!
O! Doczekaliśmy końca, bo i nareszcie
werdykt jury: zwycięstwo! Tryumf przeogromny!
Ja – tak mam z natury – pozostaję skromny.
Pacha – jak to kobieta – ze szczęścia się puszy
aż jej z tych emocji czerwienią się uszy.
Idzie do nas hostessa! Wręcza nam banknoty!
Kurła! Wygraliśmy całe osiemset złotych!
#tworczoscwlasna czyli #poezja w kawiarence #zafirewallem