#gownowpis #czytanie
Zaloguj się aby komentować
Zaloguj się aby komentować
Złudzeniem jest przekonanie, że książkę się czyta dla treści.
Tak myślą... idioci. Którzy nigdy książek nie czytali, nigdy książek nie kupowali, i tak na prawdę nie chcą mieć nic wspólnego z książkami.
Książka jest przedmiotem, luksusowym, jest to taki przedmiot, z którym buduje się relację, dość intymną, i ciekawą.
@Opornik mam jedną, którą czytam raz na dekadę. Za każdym razem inaczej ją odbieram
@moll którą?
@Opornik czytać książkę dla treści to jak jeść czekoladę z powodu jej wartości kalorycznej i odżywczej
@GazelkaFarelka obudziła się w tobie poetka?
@Opornik
Co.
Przecież tak się da o wszystkim powiedzieć i też będzie pasować.
Przykro mi, ale łyknąłeś pseudowzniosłą wypowiedź xD
@Jarem Facet wydaje porządne książki na ciekawe, często pomijane albo wręcz nieznane tematy, świetnie zrobione, wydaje kasę na porządnych tłumaczy i ilustratorów, a że nie stoi za nim żadne duże wydawnictwo ani nie ciągnie kasy od rządu (tylko podczas Covidu ciągnął), to ma prawo tak uważać, i ja jego zdanie podzielam.
Raz nawet zatrudnił tłumacza ze staro-niemieckiego na niemiecki, a dopiero potem inny przetłumaczył na polski.
@Opornik
Nie wiem jakie to ma znaczenie.
Znaczy wiesz, traktować czytanie książek tak jak to opisał, jest okej. Każdy lubi coś innego.
Ale twierdzić, że jak tak nie uważasz to jesteś idiotą to już niezła buta i arogancja.
To samo można powiedzieć o grach, filmach, narkotykach, a nawet o fetyszach seksualnych xDD
Zaloguj się aby komentować
@jedzczarnekoty Nie znam tego modelu ale mi dobrze służył Lenovo 7 cali. Żałuję że niedawno przeszedłem na 10 cali, dużo mniej wygodny w noszeniu i pisaniu, a korzyści z większego ekranu w sumie żadne.
@Opornik a używałeś z rysikiem?
@jedzczarnekoty Nie.
Zaloguj się aby komentować
Hunter spoko, calkowita delirka, ale jest to dalej pisarstwo w stylu MTV, polecam Junky napisane przez Williama S. Burroughs’a, dalej bedzie semi autobiograficznie ale pokaze on tez ciemna strone takiej zabawy.
@radidadi
"We had two bags of grass, seventy-five pellets of mescaline, five sheets of high powered blotter acid, a salt shaker half full of cocaine, and a whole galaxy of multi-colored uppers, downers, screamers, laughers... and also a quart of tequila, a quart of rum, a case of Budweiser, a pint of raw ether and two dozen amyls.
Not that we needed all that for the trip, but once you get locked into a serious drug collection, the tendency is to push it as far as you can."
@radidadi To rozumiem, że Sapkowski tak bardzo nie wciągnął, skoro nie sięgnąłeś po razu po następny tom?
Muszę się przejść do koleżanki i pożyczyć
Zaloguj się aby komentować
obejrzałbym sobie ale 3h nie dam rady wysiedzieć
@SuperSzturmowiec rookie numbers, maraton wersji rezyserskich to jest cos
Zaloguj się aby komentować
Ponad -7 miałem przez naswietlania po urodzeniu jako wcześniak, tzn na początku podstawówki -1 i tak dalej leciało dość szybko. Po względnej stabilizacji cyk operacja korekcji laserowej i po 5 latach uważam, że to jedne z lepiej zainwestowanych pieniędzy, jakby się ktoś zastanawiał.
@Niv udało się całkiem zlikwidować wadę? Miałeś astygmatyzm? Mam -8 i -7,5 i byłam z 5 lat temu na kwalifikacji do zabiegu, ale powiedzieli mi, że dają mi gwarancję na zejście do -2,5, choć wciąż mogła wada wrócić po czasie. Zrezygnowałam, ale teraz nawet te -2,5 kusi.
@Wido Tak, 0,0 a nawet 150% normy z sugestią że koło 40tki będę mieć max 0,5 a robiłem w wieku 31 lat. Dużo zależy od metody, początkowo myślałem nad tańszymi ale jak poczytałem to stwierdziłem że na zdrowiu nie ma co oszczędzać i finalnie zrobiłem w klinice Optegra ich autorską metodą Lentivu. Astygmatyzmu nie miałem ale też ta metoda ogarnia. A zwykłe wady do -10.
Heh, sam tak czytałem z latarką. Nie dlatego że musiałem ale dla zabawy
Tak właściwie to co psuje wzrok? Oprócz predyspozycji genetycznych
@Daniel_Obajtek zła dieta, wady postawy, choroby typu cukrzyca, brak witamin, na starość zmienia się kształt naszej gałki ocznej, mięśnie pracują itd. - powodów jest sporo.
Zaloguj się aby komentować
@s_____ nie felietony, a raczej krótkie informacje.
@Fausto Mam już w zakładkach, ale wychodzi raz na tydzień.
Mam też https://bezkamuflazu.pl/ i http://zapiskiczynionepodrodze.blogspot.com/
Zaloguj się aby komentować
[...] zawołał Ridcully. — Znakomite! Oczywiście, przez cały dzień kazał im biegać tam i z powrotem albo utrzymywać piłki na głowie. Rysował takie wielkie wykresy na tablicy. Można by pomyśleć, że planuje jakąś bitwę.
— Bo to jest bitwa — oświadczył Nutt. — To znaczy: nie bitwa z przeciwną drużyną jako taką, ale bitwa każdego z grających ze sobą.
— Bardzo überwaldzko to zabrzmiało — uznał nadrektor. — Jednakże są chyba pełni energii i wigoru, i gotowi na wieczór. Jak się zdaje, pan Nutt zaplanował coś światłodźwięcznego.
— Taki drobiazg, żeby zwrócić uwagę gości.
— Czy coś zrobi „bang”?
— Nie, proszę pana.
— Obiecujesz? Osobiście lubię czasem trochę Sturm und Drang, ale lord Vetinari jest dość wyczulony na takie rzeczy.
— Żadnych gromów ani błyskawic, proszę pana. Może lekka mgiełka pod sufitem.
Glenda miała wrażenie, że nadrektor przygląda się Nuttowi w skupieniu.
— Ile zna pan języków, panie Nutt?
— Trzy martwe i dwanaście żywych, proszę pana.
— No, no… — mruknął Ridcully, jakby notował tę informację i starał się nie myśleć „A ile z nich było żywych, zanim je zamordowałeś?”
Zaloguj się aby komentować
— Wiecie, gdzie można zrobić kopię tej piłki? — odezwał się głośno Ridcully.
— Sądzę, że tak — odparł Nutt. — Wydaje się, że naszym przyjacielem będzie tutaj krasnoludzia guma.
— Przy Starej Szewskiej jest kupa krasnoludów, którzy mogą taką zrobić, szefuniu — zapewnił Trev. — Na pewno sobie poradzą, ale będą chcieli zapłaty, zawsze chcą. Nic na kredyt, kiedy się gada z krasnoludem.
— Proszę dać tym dwóm młodym dżentelmenom dwadzieścia pięć dolarów, panie Stibbons, dobrze?
— To dużo pieniędzy, nadrektorze.
— No tak. Jednak krasnoludy, choć są solą ziemi, nie bardzo sobie radzą z małymi liczbami, a mnie zależy na pośpiechu. Jestem przekonany, że mogę powierzyć pieniądze panu Likely’emu i panu Nuttowi. Prawda?
Powiedział to serdecznie, ale w jego głosie zabrzmiał ton ostrzeżenia. Trev w każdym razie bardzo szybko zrozumiał ten podtekst: mag może człowiekowi zaufać z powodu piekielnej przyszłości, jaką potrafi na niego sprowadzić, gdyby ów człowiek zawiódł to zaufanie.
— Na pewno może nam pan wierzyć, szefuniu.
— Tak, tak właśnie myślałem.
Kiedy zniknęli, odezwał się Myślak Stibbons.
— Powierzył im pan dwadzieścia pięć dolarów?
— Tak, rzeczywiście — przyznał z satysfakcją Ridcully. — Ciekawie będzie zobaczyć, co z tego wyniknie.
— Mimo to, nadrektorze, muszę stwierdzić, że nie było to rozsądne posunięcie.
— Dziękuję za pańską opinię, panie Stibbons, ale chciałbym delikatnie panu przypomnieć, kto tu jest szefuniem.
Zaloguj się aby komentować
— Wie pan przecież, zgodziliśmy się, że [gablota] będzie używana tylko w celach badawczych, nadrektorze. Sam pan podpisał edykt.
— Podpisałem? Nic takiego nie pamiętam, Stibbons.
— A ja pamiętam bardzo dokładnie, nadrektorze. To było zaraz po sprawie pana Floribundy.
— Który to? — zainteresował się Ridcully. Wciąż szedł naprzód, bardzo zdecydowanie.
— To ten, który poczuł się trochę głodny i poprosił gablotę o kanapkę z bekonem, żeby zobaczyć, co się stanie.
— Wydawało mi się, że cokolwiek wyjęte z gabloty musi do niej wrócić, nim minie 14,14 godziny w okresie.
— Tak, nadrektorze. Jednak wydaje się, że zachowaniem gabloty rządzą dziwne reguły, które nie do końca rozumiemy. W każdym razie pan Floribunda bronił się, twierdząc, iż sądził, że to czternastogodzinne ograniczenie nie dotyczy kanapek z bekonem. Nie powiedział o tym nikomu, więc studenci na jego piętrze zostali zaalarmowani dopiero jego krzykami około czternastu godzin później.
[...]
— Zrobił to, żeby sprawdzić, co się stanie, tak? — zapytał [Ridcully] z satysfakcją.
— Tak mówił, nadrektorze — potwierdził Myślak.
— I było to wbrew moim wyraźnym poleceniom?
— Tak. Absolutnie i zdecydowanie. — Myślak dobrze znał nadrektora i miał już przeczucie, jak sprawa się zakończy. — A zatem, nadrektorze, muszę nalegać, by został…
[...]
— No cóż, to duch czystej pracy badawczej — odparł nadrektor. — Badamy, jak możemy próbować ocalić naszą deskę serów. Wielu uzna, że nie ma szlachetniejszego celu. A co do młodego Floribundy… [...] Proszę go awansować. Nieważne, na jakim jest teraz poziomie, proszę go przesunąć na wyższy.
[...]
— Mógł przy tym zniszczyć cały uniwersytet, nadrektorze!
— To prawda. W tym przypadku zostałby surowo ukarany, gdybyśmy tylko zdołali odszukać cokolwiek, co po nim zostało. Ale nie zrobił tego, ponieważ miał szczęście, a potrzebujemy magów, którym ono sprzyja. Proszę go awansować na moje osobiste polecenie, bez żadnego wuzeta [Ridcully odkrył, że większość pism podpisuje Myślak w/z nadrektora]. A przy okazji, jak głośne były jego krzyki?
— Prawdę mówiąc, nadrektorze, ten pierwszy był tak pełen emocji, że trwał jeszcze długo po tym, jak panu Floribundzie brakło tchu. I najwyraźniej zyskał niezależną egzystencję. To znowu magia rezydualna. Musieliśmy ten krzyk zamknąć w piwnicy.
Zaloguj się aby komentować
— Wielkie marki zdecydowały się w to wejść, wszyscy chcą wyłączności i będzie nam potrzebna jeszcze jedna kuźnia. Jutro pójdę pogadać z bankiem. — Znowu sięgnęła pod swój metalowy gorset. — Jako krasnolud zostałam wychowana w wierze, że złoto jest jedyną prawdziwą walutą — powiedziała, odliczając świeżutkie banknoty. — Ale muszę przyznać, że te są o wiele cieplejsze. Oto pięćdziesiąt dolarów od Juliet, dwadzieścia pięć ode mnie i dwadzieścia pięć od szampana, który jest zachwycony. Juliet kazała przekazać je tobie, żebyś ich przypilnowała.
— Panna Glenda uważa, że doprowadzimy jej skarb do życia bezwartościowego, w grzechu i deprawacji — oświadczył Pepe.
— No, to jest myśl — przyznała madame. — Chociaż nie pamiętam już, jak dawno temu zrobiłam coś zdeprawowanego.
— We wtorek — przypomniał Pepe.
— Całe pudełko czekoladek to nie deprawacja. Poza tym wysunąłeś ten kartonik spomiędzy warstw, co mnie zmyliło. Nie zamierzałam wyjadać tych z dna. To był praktycznie napad.
Zaloguj się aby komentować
— Przynajmniej mamy dziś ładny dzień — stwierdził nadrektor.
— Chyba będzie padać — mruknął z nadzieją wykładowca run współczesnych.
— Proponuję dwie drużyny po pięciu zawodników w każdej — rzekł Ridcully. — Oczywiście to przyjacielska rozgrywka, tylko żeby wyczuć, o co w tym chodzi.
Myślak Stibbons nie komentował. Magowie kochali rywalizację — była nieodłączną częścią magii. Nie mogli sobie wyobrazić przyjacielskiej potyczki bardziej niż kot przyjacielską mysz. Przed nimi rozciągały się uniwersyteckie trawniki.
[...]
— Panie Stibbons!
— Tak, nadrektorze?
— Będzie pan strażnikiem reguł i ma pan rozstrzygać sprawiedliwie. Ja oczywiście zostanę kapitanem jednej drużyny, a ty, runisto, drugiej. Jako nadrektor proponuję, że najpierw ja wybiorę swoją drużynę, a potem ty będziesz mógł wybrać swoją.
— To nie tak się powinno odbywać, nadrektorze — wtrącił Myślak. — Pan wybiera zawodnika do drużyny, potem on wybiera zawodnika do drużyny, aż w obu drużynach jest dosyć zawodników albo skończą się zawodnicy, którzy nie są tragicznie grubi i nie trzęsą się ze zdenerwowania. Przynajmniej tak to zapamiętałem.
Myślak w latach młodości aż zbyt wiele czasu stał obok grubego dzieciaka.
— No trudno, jeśli tak się to robi, to chyba i my musimy tak zrobić — niechętnie zgodził się nadrektor. — Stibbons, twoim zadaniem będzie karanie drużyny przeciwnej za wszelkie łamanie przepisów.
— Chodziło panu zapewne o to, że mam karać każdą z drużyn, jeśli złamie przepisy, nadrektorze. Musi być sprawiedliwie.
Ridcully patrzył na niego z otwartymi ustami, jakby Myślak właśnie streścił całkowicie mu obcą koncepcję.
— No tak, pewnie musi…
Zaloguj się aby komentować
— Kochał pana, zabierał na mecze, dzielił się zapiekanką, nauczył kibicować Ćmokom? Brał pana na ramiona, żeby mógł pan więcej zobaczyć?
— Przestań tak mówić o moim ojcu!
[...]
— Ale nienawidzi go pan, ponieważ był człowiekiem śmiertelnym, konającym na bruku. — Nutt sięgnął po kolejną nieściekniętą świecę.
[...]
— Zawiódł pana, panie Trev. Nie był bogiem małego chłopczyka. Okazało się, że jest tylko człowiekiem. Ale nie był tylko człowiekiem. Każdy, kto choć raz w tym mieście oglądał mecz, słyszał o Davidzie Likelym. Jeśli on był głupcem, to był nim też każdy, kto wspiął się na szczyt albo przepłynął wartką rzekę. Jeśli był głupcem, to był nim też człowiek, który pierwszy starał się ujarzmić ogień. Jeśli był głupcem, to ten, kto pierwszy spróbował ostrygi, też był głupcem… choć muszę zaznaczyć, że uwzględniając podział pracy w dawnych kulturach łowiecko-zbierackich, prawdopodobnie był również kobietą. Być może, tylko głupiec wstaje rano z łóżka. Ale po śmierci niektórzy głupcy błyszczą jak gwiazdy i pański ojciec był jednym z nich. Po śmierci ludzie zapominają o głupocie, ale pamiętają blask. Nic pan nie mógł zrobić. Nie mógł pan go powstrzymać. Gdyby mógł go pan powstrzymać, nie byłby Davidem Likelym, kimś, kogo imię dla tysięcy ludzi oznacza piłkę nożną. — Nutt bardzo starannie odłożył pięknie ściekniętą świecę i mówił dalej: — Proszę się nad tym zastanowić, panie Trev. Niech pan nie będzie sprytny. Spryt to tylko wygładzona forma głupoty. Niech pan użyje inteligencji. Ona na pewno pomoże.
Zaloguj się aby komentować
Śmierć stanął przy wyszorowanym blacie i spojrzał w dół.
PAN X*? NO CÓŻ, TO NIESPODZIANKA. Sięgnął pod szatę. SPÓJRZMY, CO TUTAJ MAMY. WIE PAN, DODAŁ, ZASTANAWIAŁEM SIĘ CZĘSTO, DLACZEGO LUDZIE TAK SIĘ SZARPIĄ. W KOŃCU, W PORÓWNANIU Z TRWANIEM WIECZNOŚCI, NIE ŻYJĄ PRAWIE WCALE. NAWET PAN, PANIE X, CHOĆ WIDZĘ, ŻE W PAŃSKIM PRZYPADKU TA SZARPANINA SPRAWI PEWNĄ NIEWIELKĄ MAGIĘ.
— Nie widzę pana — oświadczył X.
NIC NIE SZKODZI, odparł Śmierć. PÓŹNIEJ I TAK NIE BĘDZIE MNIE PAN PAMIĘTAŁ.
— Czyli umieram?
TAK. UMIERA PAN, A POTEM ZNOWU ŻYJE. Wydobył spod szaty życiomierz i patrzył, jak piasek przesypuje się w górę. ZOBACZYMY SIĘ PÓŹNIEJ, PANIE X. OBAWIAM SIĘ, ŻE BĘDZIE PAN MIAŁ CIEKAWE ŻYCIE.
[...]
— Funkcjonariusz Haddock mówił, że Igor pełni dyżur w Lady Sybil. Mam nadzieję, że znajdzie w zbiornikach odpowiednie dla twojego przyjaciela serce. Naprawdę — powiedziała. — Ale to nadal sprawa morderstwa, nawet jeśli jutro wyjdzie stamtąd na własnych nogach. Dekret lorda Vetinariego głosi: jeśli niezbędny jest Igor, żeby cię ożywić, to byłeś trupem. Tylko przez moment, oczywiście, i dlatego morderca też będzie wisiał tylko przez moment. Zwykle wystarcza ćwierć sekundy.
[...]
— Słuchajcie, naprawdę staramy się pomagać — powiedział mężczyzna, zapewne wspomniany doktor Lawn. — Wy mówicie, że macie morderstwo, a ja odciągam starego Igora od płyty i trzymam w nadgodzinach. [...] Mocny puls, co sugeruje działające serce. I ani zadrapania, choć przydałby mu się porządny obiad. Musiał być naprawdę głodny, bo zjadł tę kanapkę od Igora. A jeśli już mowa o jedzeniu, to i ja bym chętnie coś przegryzł.
— Pozwolił mu pan odejść? — spytała wstrząśnięta Angua.
— Oczywiście! Nie mogę trzymać człowieka w szpitalu tylko za to, że jest kłopotliwie żywy.
Zaloguj się aby komentować
— Ale oto jestem. Pytał pan, czemu jestem silny. Kiedy żyłem w mroku kuźni, podnosiłem ciężary. Z początku obcęgi, potem mały młotek, później największy młot, aż wreszcie pewnego dnia zdołałem podnieść kowadło. To był dobry dzień. Zyskałem odrobinę wolności.
— Dlaczego to takie ważne, że podniosłeś kowadło?
— Byłem do niego przykuty.
Zaloguj się aby komentować
— A, Drumknott. Chyba znowu będę musiał napisać do „Pulsu”. Jestem pewien, że jeden pionowo, sześć poziomo i dziewięć pionowo pojawiły się już w tej samej kombinacji trzy miesiące temu. W piątek, o ile pamiętam. — Z wyrazem niesmaku rzucił na biurko stronę z krzyżówką. — Taka to wolna prasa.
— Brawo, wasza lordowska mość. Nadrektor właśnie wszedł do pałacu.
Vetinari uśmiechnął się lekko.
— Musiał wreszcie popatrzeć w kalendarz. Dzięki bogom, że mają tam Myślaka Stibbonsa. Wprowadź go od razu po zwyczajowym oczekiwaniu.
Pięć minut później Mustrum Ridcully znalazł się w gabinecie.
— Nadrektorze! Jakiejż to pilnej sprawie zawdzięczam pańską wizytę? Nasze zwykłe spotkanie powinno się odbyć dopiero pojutrze, o ile się nie mylę.
— Eee… No tak — przyznał Ridcully. Kiedy usiadł, natychmiast stanął przed nim duży kieliszek sherry. — No cóż, Havelocku, wyniknęła…
— Ale to naprawdę szczęśliwy zbieg okoliczności, że zjawił się pan akurat dzisiaj — ciągnął Vetinari, nie zwracając na niego uwagi. — Pojawił się bowiem pewien problem i chętnie wysłucham pańskiej rady.
— Och? Naprawdę?
— W samej rzeczy. Dotyczy on tej nieszczęsnej gry w kopanie piłki.
— Dotyczy?
Kieliszek w dłoni Ridcully’ego nawet nie drgnął. Nadrektor od bardzo dawna wykonywał swoją pracę — jeszcze od czasów, kiedy ten, co mrugnął pierwszy, umierał.
[...]
— A zmieniając temat, Mustrumie… Jak tam wasz młody gość?
— Nasz gość…? Ach, chodzi o… hm…
— Zgadza się. — Vetinari uśmiechnął się do kamienia, jakby dzielił z nim jakiś żarcik. — O tego, jak pan to określił, Hm.
— Dostrzegam sarkazm. Jako mag muszę przypomnieć, że słowa mają moc.
— Jako polityk muszę zaznaczyć, że już to wiem. [...]
Zaloguj się aby komentować
Myślak Stibbons wpatrywał się w otwartą stronicę. Jego umysł wypełniały nieprzyjemne pytania, z których najbardziej paskudnym było: czy jest jakiś sposób, by inni doszli do wniosku, że to moja wina? Nie. Dobrze!
— Ehm… Jest pewna tradycja, której niestety nie podtrzymywaliśmy chyba od dłuższego czasu, nadrektorze — oznajmił, starając się ukryć troskę w głosie.
— A czy to takie ważne? — Ridcully przeciągnął się leniwie.
— To tradycyjne, nadrektorze — odparł z wyrzutem Myślak. — Chociaż posunąłbym się może do twierdzenia, że niedochowywanie jej stało się teraz, niestety, tradycyjne.
— No to świetnie, prawda? Jeśli stworzymy tradycję niedochowywania innej tradycji, będzie podwójnie tradycyjna, zgadza się? To w czym problem?
— Chodzi o legat nadrektora Marynata Biggera — wyjaśnił mistrz tradycji. — Masa spadkowa Biggerów daje uniwersytetowi wiele korzyści. To był bardzo zamożny ród.
[...]
— Z legatem powiązany jest pewien warunek. — Myślak postanowił wrócić do tematu. — Zapisany drobnym drukiem.
— Och, nigdy się nie przejmuję drobnym drukiem, Stibbons!
— A ja tak, nadrektorze. Ten warunek brzmi: „i tak dziać się będzie, dopóki uniwersytet wystawia drużynę do gry w kopnijpiłkę zwaną też Rozrywką Chłopców Ubogich”.
[...]
— To śmieszne! — uznał Ridcully.
— Śmieszne czy nie, nadrektorze, taki jest warunek legatu.
[...]
— Doceniam to, że nie chcesz psuć mi dzisiejszego wieczoru — oświadczył Ridcully. — Ale ja nie zawaham się ani przez moment, żeby zepsuć ci jutrzejszy dzień. I mając to w pamięci, gadaj natychmiast, o czym mowa, do demona!
— Eee… No więc, wydaje się, nadrektorze… Nie wie pan, kiedy ostatni raz braliśmy udział w meczu?
— Ktoś pamięta? — spytał Ridcully, zwracając się ogólnie do sali.
Prowadzona szeptem dyskusja doprowadziła do zgody wokół tezy „dwadzieścia lat temu, mniej więcej”.
— Mniej czy więcej o ile, tak dokładnie? — zapytał Myślak, który nie znosił takich odpowiedzi.
— Wiesz… coś tego rzędu. W tych okolicach, że tak powiem. Około tego. No wiesz.
— Około? Czy moglibyśmy być bardziej dokładni?
— Dlaczego?
— Bo jeśli uniwersytet nie weźmie udziału w Rozrywce Chłopców Ubogich przez dwadzieścia lat lub więcej, legat wraca do pozostałych przy życiu krewnych nadrektora Biggera.
Zaloguj się aby komentować
Nadrektor odwrócił głowę w lewo.
— Może ty, dziekanie? Pamiętasz wszystkich dawnych…
[...]
Ridcully patrzył tępo na dwa puste krzesła, każde z odciśniętym na siedzeniu pośladkiem. Jeden czy dwóch profesorów naciągnęło kapelusze na twarze. Minęły już dwa tygodnie, ale nie było widać żadnej poprawy. Nadrektor nabrał tchu.
— Zdrajca! — ryknął.
To straszne oskarżenie, jeśli rzuca się je dwóm zagłębieniom w skórzanej tapicerce.
Kierownik studiów nieokreślonych szturchnął Myślaka Stibbonsa, dając mu znak, że został dziś wybrany na ofiarę. Znowu.
Znowu.
— Dla marnej garści srebra nas opuścił — rzekł Ridcully, zwracając się do wszechświata w ogólności.
Myślak odchrząknął. Naprawdę miał nadzieję, że polowanie na Megapoda pozwoli nadrektorowi zapomnieć o tej sprawie. Jednak umysł Ridcully’ego wciąż wracał do nieobecnego dziekana, jak język stale sięga do miejsca po straconym zębie.
— Ehm… Chciałbym zauważyć, że… o ile mi wiadomo… jego wynagrodzenie to co najmniej… — zaczął Myślak, ale dla Ridcully’ego w obecnym stanie ducha żadna odpowiedź nie byłaby właściwa.
— Wynagrodzenie? A odkąd to magowie pracują za pensję? Jesteśmy uczonymi, panie Stibbons! Nie dbamy o prymitywne pieniądze!
[...]
— To dlatego, że nigdy właściwie za nic nie płacimy — rzekł. — A jeśli ktoś potrzebuje jakichś drobnych, bierze sobie z wielkiego dzbana…
— Jesteśmy elementem samej osnowy uniwersytetu, panie Stibbons! Bierzemy tylko to, co jest nam niezbędne! Nie szukamy bogactw! A co najważniejsze, nie przyjmujemy „kluczowego stanowiska połączonego z atrakcyjnym pakietem wynagrodzeń”, cokolwiek to ma znaczyć, do wszystkich piekieł, „oraz inne dodatki, w tym hojną emeryturę”. Emeryturę, uważasz pan! Kiedy to mag przeszedł na emeryturę?
— No, doktor Skorek… — Myślak nie zdołał się powstrzymać.
— Odszedł, żeby się ożenić! — warknął gniewnie Ridcully. — To nie emerytura, to tak jakby umarł.
Zaloguj się aby komentować
— Wszystkie świece na uniwersytecie mają być zapalane knotem od świecy, która jeszcze się pali, mój chłopcze — rzekł surowo. — Skąd wziąłeś te zapałki?
— Wolałbym nie mówić, proszę pana.
— To mnie nie dziwi, wcale nie. A teraz gadaj, chłopcze!
— Nie chcę, żeby przeze mnie ktoś miał kłopoty, proszę pana.
— Ta niechęć dobrze o tobie świadczy, ale muszę nalegać — rzekł Świecowy Walet.
— No… wypadły panu z kieszeni, kiedy pan wchodził na drabinę.
Zaloguj się aby komentować