681 + 1 = 682
Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu - tom I
Autor: Jarosław Grzędowicz
Kategoria: fantasy, science fiction
Ocena: 8/10
#bookmeter
- Kiedy zacznie się wiec? - pytam.
- Nie wiesz? Już trwa.
Czuje się jak w szkole. Dlaczego zawsze wszyscy skądś wszystko wiedzą, a ja nie. To jak zły sen. "Do kiedy trzeba zaliczyć chemię? - Nie wiedziałeś? Do wczoraj.". A potem tak samo przez całe życie.
To dla mnie powrót sentymentalny, bo kilka lat temu, o czym już pisałem przy okazji wpisu o
Księdze jesiennych demonów, właśnie za sprawą pana Grzędowicza i jego sagi
Pan Lodowego Ogrodu na nowo rozkochałem się w czytaniu książek. Nie miałem co prawda zamiaru czytać znów całej sagi, nie miałem nawet zamiaru w ogóle do niej wracać, ale kiedy dowiedziałem się, że w miejscowym (czymś w rodzaju) dyskusyjnego klubu książki ten właśnie tom będzie na najbliższym spotkaniu omawiany, zdecydowałem że, jeśli chcę tam pójść i podyskutować, wypadałoby go sobie odświeżyć.
Lubię wracać tam gdzie byłem śpiewał pan Zbigniew Wodecki i te słowa doskonale opisują moje wrażenia związane z powtórnymi odwiedzinami Midgaardu – planety na drugim końcu wszechświata, na której rozgrywa się akcja całej sagi. Na tę planetę zostaje wysłana kilkuosobowa ziemska misja badawcza, po której jednak słuch zaginął. Wobec tego, zgodnie z ziemską moralnością należy wysłać po tych ludzi ekspedycję ratunkową. Samotnie, z pewnych względów, wysłany zostaje na nią Vuko Drakkinen, chorwacko-fińsko-polski śmiałek, wybrany spośród kilku kandydatów. W odróżnieniu więc od wyprawy badawczej na wyprawę ratunkową wyrusza tylko jedna osoba. Jedna osoba, ale za to jaka!
Świetnie są zbudowane postaci uczestniczące w tej historii. Zacząwszy od Drakkinena, jednego z głównych bohaterów, o którego wyborze do przydzielonego mu zadania zadecydowały przede wszystkim cechy jego osobowości – ciekawe i konsekwentnie przez cały ten tom określające jego zachowanie – a na dodatek jeszcze „ulepszonego” w laboratorium. Tak, Drakkinen jest superbohaterem, posiada nadprzyrodzone zdolności. Ten nadprzyrodzone zdolności są jednak równoważone jego słabościami, a użycie ich ma swoje konsekwencje. Balans tej postaci autor zachował w sposób wyśmienity.
Drugim z głównych bohaterów, którego z jakichś, chyba niezrozumiałych do końca dla mnie powodów, polubiłem bardziej, jest następca Tygrysiego Tronu, wywodzący się z rodu Kirenenów syn cesarza podbitego Amitraju. Młodzieniec, którego historię poznajemy od momentu rozpoczęcia nauki, przygotowania do objęcia władzy (rozdział
Odwrócony Żuraw – coś, co przy pierwszym czytaniu te kilka lat temu zrobiło na mnie tak piorunujące wrażenie, że większość opisanych wydarzeń pamiętałem do dziś, coś co moim zdaniem obroniłoby się – i to fantastycznie – jako samodzielne opowiadanie), a który to zostaje w wyniku okoliczności rzucony w wir wydarzeń związanych z nastaniem na planecie nowego porządku. Postać tak kontrastowa w stosunku do Drakkinena wrzucona do tego samego świata nie tylko pozwala przedstawić go z dwóch różnych perspektyw (Drakkinen, który nie rozumie świata, do którego przybył i musi się sam go nauczyć oraz młody następca tronu, którego tego świata uczą), ale czyni tę historię niesamowicie ciekawą.
Kapitalny pomysł miał pan Grzędowicz na sposób opowiedzenia tej historii. Wątki Drakkinena i młodego cesarza prowadzone są oddzielnie, opisywane w co drugim rozdziale i w tym pierwszym tomie nie krzyżują się ze sobą. Płacąc za jedną książkę dostajemy więc dwie oddzielne historie! – moim zdaniem to się opłaca! Dodatkowo – świetne rozwiązanie narracyjne – przygody Drakkinena opowiadane są z perspektywy trzeciej osoby, zwykle aż do momentu kiedy zaczyna się dziać coś dynamicznego, narracja wówczas przechodzi w pierwszoosobową. Efekt? Kapitalny!
W ogóle sposób w jaki pan Grzędowicz snuje tę (i nie tylko tę, za to bardzo cenię tego autora) jest tak obrazowy, tak gawędziarski, że czystą przyjemnością jest chłonąć jego słowa dla samego tylko ich rytmu, dla porównań, dla pomysłów. Jasne – te pomysły nie wszystkie są jego. Mamy w
Panu Lodowego Ogrodu między innymi
kruka, który nazywa się Nevermore, a cały pomysł oparty jest (o czym zresztą w książce jest wprost) na obrazie
Ogród rozkoszy ziemskich autorstwa szesnastowiecznego niderlandzkiego malarza, Hieronima Boscha. Czy to źle? Absolutnie. Przynajmniej dla mnie. Odnajdywanie inspiracji autorów zawsze jest dla mnie świetną zabawą. Zapoznawanie się zaś z tym, w jaki sposób autorzy te inspiracje przetworzyli zwykle sprawia mi mnóstwo przyjemności.
Kilka jeszcze szczegółów na koniec, które najwyraźniej zapamiętałem z tego pierwszego tomu, już w formie listy:
– jeden z cytatów, który z jakiegoś powodu najbardziej zapadł mi w pamięć, a który otwiera ten wpis; pamiętałem, że pochodzi on z tej sagi, ale nie że z pierwszego jej tomu; ogromnie się ucieszyłem, kiedy go tutaj znalazłem;
– postać Lemiesza – Amitraja, który uważa, że jest Kirenenem; świetna prezentacja tego, jak wyobrażamy sobie inne, „lepsze” od nas kultury, pomijając już to, że w historii ta scena w jego dworze jest zwyczajnie odprężająca, a i dość zabawna;
– sposób w jaki pan Grzędowicz wprowadza tajemniczość, jak przede wszystkim rozmowa z Kruczym Cieniem w Żmijowym Gardle, a raczej tej rozmowy zakończenie;
– koncepcja religii Amitraju, ale to głównie ze względu na to, że równolegle studiuję sobie wierzenia ludów pierwonych.
Jest w tej książce kilka nieścisłości, ale bardzo drobnych. Gdybym nie był literackim pedantem, pewnie bym ich nawet nie zauważył. Jest też trochę
deus-ex machina, ale nie żeby jakoś bardzo to raziło. Nie wpływają te – w mojej ocenie – potknięcia na odbiór historii (być może irytowałyby mnie, gdyby była ona nudniejsza lub napisana gorzej?). Jest też tutaj cała ta – naiwna jednak – otoczka fantasy ze wszystkimi jej wzniosło-teatralnymi zachowaniami postaci, z Niesamowicie Napuszonymi Nazwami czy to regionów, czy też bohaterów. No ale, taką konwencję ma fantastyka i, jeśli się tę konwencję łyknie, a przez pana Grzędowicza w tym pierwszym tomie
Pana Lodowego Ogrodu podana jest ona w wyjątkowo apetycznej formie, to lektura tej pozycji powinna być wyjątkową przyjemnością. Przynajmniej dla mnie była.
I tylko końcówka tej pierwszej części mniej mi się podobała i w zasadzie zniechęciła do sięgnięcia kolejny raz po kolejne tomy tej opowieści. Dla mnie było tego wszystkie już tam zbyt dużo, zbyt bardzo i zbyt jednak fantastycznie. Losy bohatera, jego zmagania ze światem przedstawionym są dla mnie zdecydowanie bardziej pasjonujące niż największy nawet rozmach tego świata przedstawionego. A, z tego co pamiętam i z tego co wnioskuję po zakończeniu tej pierwszej części, dalej nacisk położony będzie raczej na tę drugą, mniej mnie zajmującą sprawę.