#bookmeter

134
1792
695 + 1 = 696

Tytuł: Bajki robotów
Autor: Stanisław Lem
Kategoria: fantasy, science fiction
Ocena: 6/10

#bookmeter

Sporządzić mogę wszystko, co mi przyjdzie do głowy – mówił Mikromił – ale znów nie wszystko do niej przychodzi. To ogranicza mnie, jak i ciebie – nie potrafimy bowiem pomyśleć wszystkiego, co jest do pomyślenia […]

Czy jest na sali ktoś, kto Bajek robotów nie czytał, czy też może jestem ostatnim, który zapoznał się z tą pozycją? Bo, wnioskując choćby z niektórych rozmów prowadzonych w czasie ostatniego spotkania Kawiarni „Za Firewallem”, mam czasami wrażenie, że wszyscy tę książkę znają. _„Tak wiele książek, tak mało czasu_” – tym będę usprawiedliwiał to, że zabrałem się za nią dopiero ostatnio.

Ileż to pochwał nasłuchałem się na temat tych króciutkich opowieści autorstwa pana Lema! A jednak do książki podszedłem z ciekawością raczej niż z jakimiś nadziejami. I może dobrze, bo wtedy chyba bym się sparzył.

W Bajkach robotów znajduje się piętnaście historii przedstawionych przez autora w konwencji bajek, z tym, że umiejscowionych w świecie fantastyczno-naukowym. Jeśli już o konwencji, to jedną z rzeczy, która podobała mi się szczególnie była z tą konwencją zabawa. Ogromnie ucieszył mnie zabieg jaki pan Lem zastosował w Przyjacielu Automateusza, kiedy to prowadząc narrację posługiwał się czymś w rodzaju metapoziomu, za pomocą którego na początku opowiadania wprowadził do niego część elementów. Jestem ogromnym fanem takich zabiegów! W ogóle zresztą, w tym zbiorze tym, co wywołało u mnie najmocniejsze wrażenia były szczegóły. Tak jeśli chodzi o słowotwórstwo, nazywanie bohaterów (konstruktor Kreacjusz!), jak i poboczne elementy budujące rzeczywistość (pociągnął łyk z butelki lejdejskiej). Podobała mi się część spostrzeżeń, których zdradzał nie będę, nie chcąc odbierać przyjemności z lektury tym, którzy – być może – gdzieś tam się jeszcze bez znajomości Bajek robotów uchowali.

Nie podobał mi się za to – i to jest coś, co od książek zwykle mnie odrzuca – sposób narracji pana Lema. O ile doceniam te szczegóły, o których pisałem wcześniej, tak – dla mnie – było ich trochę za dużo. Za dużo świetnych, bo takie były, pomysłów upchniętych w krótkiej formie rozwlekało opowieści czyniąc je mało dynamicznymi. I, o ile potrafię taką niedogodność znieść, kiedy w tekście zafascynuje mnie co innego – czy to świat przedstawiony, a kosmos nie jest moją bajką, czy to wyraźni bohaterowie, a w Bajkach, z racji tego, że były bajkami, bohaterów określała jedna cecha – tak tutaj jednak moje osobiste preferencje czytelnicze sprawiły, że niekoniecznie Bajki robotów okazały się być dobrym wyborem. No ale przeczytałem i już nie będę musiał, jak jakiś robot, świecić w towarzystwie oczami.
1c2e6e2a-f950-40f6-a620-eb53bb901532
Fly_agaric

Interesujące jest to, że czytałem je, jak miałem jakieś 10-11 lat i pamiętam, że miałem dokładnie takie odczucia... Hmm.

Loginus07

Zostały mi jeszcze dwa opowiadania. Bardzo podoba mi się świat wykreowany, ale zgadzam się, że jest zbyt szczegółowy. Konwencja bajek jest super, świetnie wykorzystany pomysł, opowiadania są różne- lepsze i gorsze, przy czyn gorsze to nadal dobra lektura. Tylko te opisy... jak u Orzeszkowej ^^ dla mnie na razie 7/10

Zaloguj się aby komentować

694 + 1 = 695

Tytuł: Żołnierz królowej Zanzibaru
Autor: Jacek Getner
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Lira
ISBN: 9788367084611
Liczba stron: 320
Ocena: 6/10

Prywatny licznik 33/36

Po trudnym początku przyszło przyjemne zakończenie. Pierwsze opowiadanie w tomie mocno mnie nie urzekło - przebrnięcie przez dobre 20-30 stron, które drętwo "parodiowały" klimaty wypowiedzi w stylu westernowych Indian, było dość męczące, potem jednak i to opowiadanie, i kolejne wróciły do "normalnego" stylu dla autora, więc ostatecznie nadal dobre czytadełko na rozluźnienie.

Tym razem Przypadek trafił na sprawy w środowisku bezdomnych i tutaj duży plus dla autora za odmalowanie zjawiska/stylu życia bezdomnych, bo zrobił to naprawdę dobrze.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #dwanascieksiazek #czytajzhejto #ksiazki

Zaloguj się aby komentować

693 + 1 = 694

Tytuł: Argonauci Zachodniego Pacyfiku. Relacje o poczynaniach i przygodach krajowców z Nowej Gwinei
Autor: Bronisław Malinowski
Kategoria: nauki społeczne
Ocena: 9/10

#bookmeter

Około godziny dziewiątej wszyscy byli już zebrani na wybrzeżu. Słońce, znajdujące się jeszcze po wschodniej stronie nieba, zaczynało doskwierać upałem, choć do zenitu, gdy padające prostopadle promienie stwarzają martwotę tropikalnego południa, kiedy cienie zamiast uplastyczniać i uwydatniać szczegóły, zacierają płaszczyzny, zamazują kształty i pozbawiają je wszelkiego wyrazu – było jeszcze daleko.

Nie wiem jak jest tam dziś, choć mam pewne, mało jednak optymistyczne przypuszczenia, ale jeszcze na początku XX wieku w północno-zachodniej Melanezji rytm miejscowego życia wyznaczał obyczaj nazywany Kula. Polegał on na rytualnej, a więc związanej z obrzędowością stałej wymianie dóbr. Nie były to jednak dobra codziennego użytku. W kula wymieniano skarby! A przynajmniej skarby w miejscowym rozumieniu tego terminu (który, zresztą w miejscowym języku brzmiał vaya’gu). Przedmiotami wymiany były naramienniki ( soulava ) i naszyjniki ( mwali ). Krążyły one w tym obszarze, często pomiędzy wyspami odległymi od siebie o setki mil. Obieg ten charakteryzował się kilkoma osobliwościami. Po pierwsze, naramienniki poruszały się zawsze w kierunku zgodnym z ruchem wskazówek zegara, naszyjniki zaś w przeciwnym. Po drugie, przedmioty te, uroczyście przekazywane z ręki do ręki, nie stawały się niczyją trwała własnością. Osoba, w której posiadaniu były aktualnie cieszyła się, do czasu przekazania ich dalej, z ich posiadania, a także cieszyła się splendorem, jaki spływał na nią bądź to w związku z posiadaniem okazów wyjątkowych bądź też mniej wyjątkowych, ale za to licznych. Ta wymiana nie następowała z rąk do rąk, określona była przez szereg rytuałów i wspomagana magią. Istotnym jest zaznaczyć, że nie był to handel, w naszym, europejskim (dzisiejszym, ale również pochodzącym z tamtego czasu) rozumieniu. Przedmioty te były przekazywane w formie darów.

Autor, który około dwóch lat spędził wykonując badania terenowe w tamtym rejonie świata raczył opisać miejscowe obyczaje (w wielu różnych dziełach, w każdym skupiając się na spojrzeniu na nie przez jakiś pryzmat – tu, w Argonautach, przez pryzmat wymiany Kula właśnie). Zrobił to w kontraście do ówcześnie panujących trendów w antropologii, przy okazji obalając mnóstwo obowiązujących wówczas twierdzeń (żeby nie napisać „dogmatów”). I choć polemiki, jakie wyprowadza pan Malinowski w swoim dziele są ciekawe, to jednak nie o tym tu chciałem.

Chciałem tutaj o tym, jaki obraz krajowca i jego obyczajów wyłania się z Argonautów. A jest to obraz niezwykle interesujący. Czytelnik dostaje w tej książce krok po kroku pełny opis rytuału, począwszy od budowy i zaklinania czółna, na którym odbędzie się wyprawa po kosztowności, przez drogę do miejsca docelowego, przybycie na miejsce, samą wymianę i wreszcie powrót. Osadza to w szerszym kontekście, w kontekście obyczajów i społecznej organizacji życia plemiennego w badanym obszarze (niestety, nad czym ubolewa w tekście, poddającego się już wówczas zmianom narzucanym, czasami siłowo, przez białych kolonizatorów). A robi to wszystko z literackim zacięciem, w sposób tak malowniczy i obrazowy, że czasami, pod względem językowym, tę naukową, bądź co bądź, monografię czyta się jak pasjonującą powieść. I to jest tylko jej dodatkowa zaleta.

Oczywiście doktor Malinowski nie wyczerpuje tematu. Nie opisuje w szczegółach każdego geograficznego etapu wymiany – po pierwsze był jej świadkiem tylko na stosunkowo krótkim jego wycinku, po drugie procesy te w większości są do siebie zbliżone, po trzecie książka musiałaby mieć wówczas ogromną objętość. Wyraźnie rozgranicza w dziele elementy, których sam był świadkiem, wiadomości zasłyszane od tubylców: pochodzące z mitów czy podań oraz swoje własne wnioski z obserwacji. W tym ostatnim przypadku zawsze chyba podaje też przebieg swojego syntetycznego myślenia, za pomocą którego do tych wniosków doszedł, trzymając się, w przeciwieństwie do wielu mu współczesnych antropologów, faktów, bez próby uzupełnienia ich często wyssanymi z palca – byle pasowały do całości – łatami. W ten sposób nie daje pełnego obrazu podejmowanego zagadnienia, a jedynie to co udało mu się ustalić. Jak choćby w kwestii genezy Kula. Melanezyjczyk, zapytany o to dlaczego robi to co robi (w tym przypadku uczestniczy w Kula) najpewniej odpowiedziałby: „_bo mój ojciec tak robił i mój dziadek też tak robił_”. I w tym właśnie zasadza się istota i wyjątkowość (ponoć do dziś) tego jednego z pionierskich opracowań: przedstawione są w nim fakty. Czasami fakty są takie, że czegoś nie da się ustalić i wówczas, stosując naukowe, a nie literackie czy hochsztaplerskie podejście, należy jasno to stwierdzić i być może podać przyczyny takiego stanu rzeczy. Bo inaczej nie mamy do czynienia z nauką, a raczej z fantazją.

Świetna jest to książka, nie tylko ze względu na swoją wartość naukową, nie tylko ze względu na momentami (nawet dłuższymi) wrażenia literackie, ale przede wszystkim ze względu na podejmowaną tematykę. Na przedstawienie i próbę zrozumienia człowieka, którego postrzeganie świata jest tak odmienne od naszego, że rozpatrywanie tego postrzegania za pomocą naszych wartości prowadzić może nas wyłącznie na manowce. Z pasją czytałem o codziennym życiu Melanezyjczyków, o ich rzeczywistości, w której każda codzienna czynność przeplata się z magią. O rzeczywistości, w której pan Bronisław Malinowski spędził mniej więcej dwa lata i z której w tak kapitalny sposób zdał relację.
64436c20-bf34-4b4d-9c59-a1cf081b5774

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
692 + 1 = 693

Tytuł: Imię róży
Autor: Umberto Eco
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
ISBN: 9788373928046
Liczba stron: 758
Ocena: 4/10
Goodreads: https://www.goodreads.com/book/show/55660493-imi-r-y
Lubimy czytać: https://lubimyczytac.pl/ksiazka/4946948/imie-rozy

Do klasztoru w północnych Włoszech przybywa Wilhelm z Baskerville ze swoim uczniem Adso, aby wziąć udział w obradach o ubóstwie w kościele. Po przybyciu okazuje się że jeden z mnichów wypadł/wyskoczył/został wypchnięty z okna i opat klasztoru prosi Wilhelma żeby zbadał sprawę, jednocześnie zakazując wstępu do biblioteki z której to owy mnich wypadł. Okazuje się, że sprawa jest bardziej zagadkowa bo każdego kolejnego dnia giną kolejni mnisi. Wszystko to toczy się wokół wspomnianej biblioteki i jakiejś tajemnej księgi.
Ten historyczny kryminał mógłby być nawet przyjemny, gdyby nie to że książka jest upakowana przeraźliwie nudnymi, rozwleczonymi rozprawami filozoficznymi typu "Czy Jezus się śmiał? Czy mnichowi wypada się śmiać?" itp. Gdyby usunąć tak co najmniej połowę książki, to była dużo lepsza. W obecnej formie jest do tego stopnia nieczytalna, że od pewnego momentu (który nastąpił dość szybko) pomijałem praktycznie całe rozdziały takiego lania wody i czytałem tylko części posuwające fabułę do przodu.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto
d087c524-acbc-4c0f-a185-536a7233f63a
SuperSzturmowiec

czyli lepiej pozostać przy oglądaniu filmu z nieśmiertelnym Szonem?

moll

@Vakarian właśnie za ten styl Eco się kocha lub nienawidzi xD ja kocham

wiatraczeg

Umberto eco, mam go wntoalecie ,podcieram się kazda jego książka.

Zaloguj się aby komentować

691 + 1 = 692

Tytuł: Faraon
Autor: Bolesław Prus
Wydawnictwo: Wydawnictwo SBM
ISBN: 9788383481241
Liczba stron: 760
Ocena: 8/10

Do lektur szkolnych zawsze podchodziłem z co najwyżej przeciętnym nastawieniem, ale pamiętam, że przygotowując się kiedyś na język polski, wpadł mi w oko właśnie fragment Faraona i wywarł na mnie przyjemne wrażenie. Po latach od tamtego momentu, w końcu zdecydowałem się dać szansę naszemu rodzimemu pisarzowi i cóż mogę rzec? Słusznie powiadają: cudze chwalicie swego, nie znacie. Powieść Bolesława Prusa bardzo mnie mile zaskoczyła zarówno od strony fabularnej, jak i od strony technicznej, a dodajmy do tego umiejscowienie akcji w starożytnym Egipcie i otrzymujemy całkiem wciągającą i przyjemną opowieść pełną pałacowych intryg, tajemniczych śmierci i politycznych zawirowań.

Książka zaczyna się u schyłku panowania faraona Ramzesa XII i opisuje dzieje Egiptu, który pod wpływem pogłębiającego się ubóstwa oraz zagrożenia ze strony Asyrii zaczyna się chylić ku upadkowi. W centrum tego wszystkiego wyłania się postać młodego następcy tronu – Ramzesa XIII, który w przeciwieństwie do ojca jest ambitny i dąży do ograniczenia władzy kasty kapłańskiej. Pierwsza połowa książki opisuje zmagania młodego księcia w dążeniu do przejęcia władzy i wcielenia swoich planów w życie, druga zaś już opisuje jego dalsze losy po przejęciu tronu. Przy tym poznajemy także jego życie codzienne, miłostki, odkrywanie tajemnic kapłanów oraz masę innych rzeczy, które (jak się okaże później) mają zaważyć o losach Egiptu.

Postać Ramzesa XIII cechuje ognisty temperament, skłonność do podejmowania pochopnych, niekiedy wręcz zakrawających na szaleńczą odwagę decyzji, ale nie jest pozbawiona braku refleksji i dostrzega niekiedy swoje błędy, lecz zdecydowanie za rzadko. Muszę powiedzieć, że miałem mieszane uczucia do niego, z jednej strony polubiłem go i z zaciekawieniem śledziłem jego dalsze poczynania, ale z drugiej często też przeklinałem jego głupie decyzje i słabości typowe dla jego wieku. Choć jego intencje były dobre, bo chciał, żeby chłopom żyło się lżej, a Egipt prosperował, to niestety jego ambicje, nieprzywiązywanie uwagi do istotnych rzeczy oraz niedocenianie przeciwnika spowodowało, że przez większość czasu toczył nierówną walkę ze stanem kapłańskim, który dzięki swemu doświadczeniu, przebiegłości oraz pilnie strzeżonej wiedzy był o krok przed nim.

Ogółem rzec biorąc, to Faraon jest napisany, jak na tamte czasy naprawdę lekkim stylem, a samo zakończenie, choć pozostawia gorzki posmak, tak ukazuje jak życie potrafi brutalnie zweryfikować rzeczywistość. Prócz tego bogactwo wiedzy jaką prezentuje pan Prus o starożytnym Egipcie, życiu codziennym ludzi, drobiazgowość opisu obrządków religijnych naprawdę budzi podziw (choć czasami były nazbyt szczegółowe i zaczynałem przysypiać), a dodatkowo wplatając w to wszystko polityczną walkę o władze, spiski oraz intrygi, młodzieńczą miłość, czasami elementy wręcz fantastyczne oraz tragiczne dostajemy przepiękną, ponadczasową powieść o mechanizmach władzy, wolności wyboru, zniszczonych marzeniach oraz o tym, jak łatwo jest manipulować ludźmi.

Słowo, zapamiętaj to, władco, jest jak kamień rzucony z procy; gdy trafi na ścianę, odbije się i zwróci przeciw tobie samemu...

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
b362048b-d223-46c1-b8bd-619185d7d69d
Macer

rewelacyjna ksiazka, chyba najlepsza polska powiesc

Wrzoo

@JarlSkyr Zachęcasz bardzo do sięgnięcia. Mam straszny kompleks lektur szkolnych, mimo że starałam się je czytać (ale wiadomo, wtedy były inne, fajniejsze książki, które kusiły bardziej)... I choć "Faraon" nie był u nas w spisie lektur, to chyba się skuszę w wolnej chwili.

W ogóle, czytałam dzisiaj wzruszający wątek dotyczący Tutenchamona, więc idealnie wbiłeś się z tematem.

l__p

@JarlSkyr mam na liście i zastanawiałem się czy warto. No i tym wpisem przekonałeś pan do tego.

Zaloguj się aby komentować

690 + 1 = 691

Tytuł: Człowiek do przeróbki
Autor: Alfred Bester
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788381880985
Liczba stron: 296
Ocena: 4/10

W odległej przyszłości, w której ludzkość skolonizowała Układ Słoneczny, Ben Reich, prezes dużej korporacji, planuje morderstwo swojego biznesowego rywala. Jednak w planach zabójstwa sporo mu bruździ fakt, że część ludzi rozwinęła u siebie zdolności telepatyczne, przez co ciężko jest popełnić zbrodnię i nie zostać od razu ujętym przez telepatów pracujących w policji. Mimo to, Reichowi udaje się oszukać system i zamordować wroga. Ale czy będzie mógł wiecznie cieszyć się bezkarnością?

Pomysł na powieść intrygujący i nowatorski, niestety, wykonanie mu nie dorasta. Moim zdaniem, powieść cierpi na dwie poważne bolączki:

  • Kretyńska i nieudolnie poprowadzona intryga kryminalna. Reich już na etapie planowania i przeprowadzania zbrodni wykazuje się totalną amatorszczyzną, a po zabójstwie popełnia tak idiotyczne błędy, że cały czas się dziwię, jakim cudem go nie aresztowano. Facet praktycznie na pierwszym przesłuchaniu sam się wkopuje. Przy tym gościu Stirlitz to geniusz kamuflażu. I nawet końcowy plot twist, wywracający wszystko o 180 stopni, nie ratuje wątku kryminalnego (może dlatego, że sprawia wrażenie wziętego totalnie z dvpy).
  • Postacie są czarno-białe i nakreślone tak grubą krechą, że już bohaterowie Atlasa zbuntowanego są lepiej skonstruowani i mają więcej głębi charakteru. Reich mógłby spokojnie zostać członkiem Drużyny R, jego antagonista detektyw Powell, z gębą pełną frazesów o praworządności, sprawia wrażenie żywcem wyrwanego z powieści milicyjnej, a Barbara, rzekomo kluczowy świadek przeciwko Reichowi, od początku jest tu wyłącznie po to, by na koniec Dobry Glina miał się z kim spiknąć. Z postaciami drugoplanowymi wcale nie jest lepiej, bohaterowie, którzy rzeczywiście mogliby wnieść więcej do fabuły, dostają za mało czasu antenowego, by rzeczywiście namieszać.

Ktoś tu może powiedzieć, że przecież powieść jest z lat 50. i nie należy oczekiwać nie wiadomo czego. Jednak problemy, które wymieniłam wyżej, nie są związane z czasem powstania książki – w końcu w latach 50. istniały już zarówno kryminały z dobrze poprowadzoną intrygą, jak i utwory z wiarygodnie przedstawionymi postaciami.

W Człowieku jest zarysowanych kilka ciekawych konceptów, jak choćby niewyjaśniony do końca wątek powszechnej telepatii, które w rękach innego pisarza mogłyby stać się składowymi dobrej, frapującej powieści. Niestety, tutaj służą za tło kiepskiej i przewidywalnej intrygi. Jakbym miała polecić tę książkę, to tylko w ramach ciekawostki dla osób, które lubią klimaty retro SF.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
28a9e515-5415-4619-b2b7-9728969cc0be

Zaloguj się aby komentować

689 + 1 = 690

Tytuł: Gry Nemezis
Autor: James S.A. Corey
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788366065383
Liczba stron: 544
Ocena: 9/10

W wielkim skrócie: póki co najlepsza część. A teraz konkretniej.
Wreszcie dostaliśmy tom, który (przynajmniej na początku) skupia się na drużynie Holdena, a konkretniej na tym, jak każdy - prócz samego kapitana - leci w wolnym czasie ogarnąć prywatne sprawy na starych śmieciach. Wszyscy dostają swoje pieć minut na rozprawienie się z przeszłością, ale oczywiście wybrali sobie na to najgorszy możliwy moment i powoli - mniej lub bardziej świadomie, w mniejszym lub większym stopniu - wikłają się w zupełnie paskudną sprawę.
Wątek każdego członka drużyny oferuje co innego: Holden martwi się o resztę, bo przez ostatnie kilka lat wszyscy trzymali się razem i próbuje sobie z tym radzić; Naomi ma ogólnie przegwizdane, ma mieszane uczucia względem wszystkiego co robi i doświadcza i jest to w sumie najmocniej skomplikowany pod tym względem etap książki; Aleks dostał najbardziej standardową rolę ze wszystkich tj. śledztwo; Amos to Amos, aczkolwiek później znajduje się w niezłym młynie.
Od pewnego momentu napięcie było wysokie jak cholera, wtedy też Amos błyszczał bardziej niż zwykle i w żadnym wypadku nie chciało się przerywać lektury. W wątku naszego ulubionego zabójcy ogarnięto również w pewnym sensie problem, który miałem w jednej z poprzednich części. Czy w sposób dla mnie satysfakcjonujący? Ciut za delikatnie, ale zobaczymy później, bo elementy tego widać w tomie 6.
Kreacja nowego złodupca jest dosyć kliszowa tj. charyzmatyczny jak diabli Alvaro, potrafiący z każdym się dogadać, mogący dopasować maskę do dowolnej sytuacji. Zobaczymy co z niego wyrośnie, bo zdecydowanie nie powiedział ostatniego słowa, wręcz przeciwnie - ledwie wygłosił kilka pierwszych.
Dlaczego podoba mi się ta część? 1. Skupienie się na drużynie Holdena. 2. Wątki powoli się ze sobą łączą nie dlatego, że osoby zaangażowane dzielą podobny cel lub niewielką od siebie odległość (jak w dwóch poprzednich tomach), tylko dlatego, że pewne sprawy były ze sobą powiązane na tak głębokim poziomie, a bohaterowie tak mocno drążyli temat, że siłą rzeczy do stopniowego odkrywania kart i padania kostek domina dochodziło. 3. Stawki wzrosły, delikatnie mówiąc.
Czasami mam tak, że dane dzieło kultury doceniam jeszcze mocniej jakiś czas po zakończeniu niż w trakcie przyswajania - to jeden z tych przypadków, dlatego daję 9, choć w trakcie czytania w głowie siedziało 8. Po prostu lwia część elementów jest na odpowiedniem miejscu i w zgodny sposób ze sobą współgra.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #expanse #jamessacorey #mag #ksiazkicerbera
0b533258-c868-4a2b-9eb8-3f24fb34842e

Zaloguj się aby komentować

688 + 1 = 689

Tytuł: Kirke
Autor: Madeline Miller
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Albatros
ISBN: 9788367513968
Liczba stron: 416
Ocena: 6/10

Lekka, przyjemna pozycja osadzona w świecie mitologii greckiej. Fabuła opowiada o losach Kirke - córki Heliosa, poznajemy ją od momentu narodzin i wraz z nią przeżywamy całe jej życie.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
d43a161f-ea41-42e2-8d06-edcce645d2bc
l__p

@Trypsyna przeczytałem Pieśń o Achillesie tej autorki. Gniot i nie polecam.

Zaloguj się aby komentować

687 + 1 = 688

Tytuł: Jeśli tylko potrafiłyby mówić
Autor: James Herriot
Kategoria: literatura piękna
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-7506-0539
Liczba stron: 265
Ocena: 9/10

W dniu urodzin zawsze wracam do najukochańszych książek - to zawsze jest Montgomery, ale też często zwierzolubowie Durrell lub Herriot. Książki tych autorów przesiąknięte są miłością do ludzi i zwierząt i to sprawia, że są dla mnie tak ważne. Ta miłość nie oznacza w żadnym wypadku bezmyślnego uwielbienia, ale pełne zrozumienie.
Dzisiaj wróciłam do pełnych humoru opowieści Jamesa Herriota o zwierzętach, ich właścicielach i jego pierwszym roku pracy jako weterynarz w małej miejscowości w latach trzydziestych. Autor, często śmiejąc się z samego siebie, pokazuje nam jak wyglądało życie asystenta weterynarza sto lat temu i opowiada jak piękne okolice angielskiej prowincji zwiedzał lecząc i opiekując się bydłem i trzodą okolicznych mieszkańców.
To jedna z moich najukochańszych książek, więc polecam!

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto
af856025-e8a6-47b5-85e5-86429d0736c7
vredo

@KatieWee Wow, urodzinki? Osiemnaste jak się domyślam, torcik dla Ciebie

Wszystkiego najlepszego księżniczko z Doliny Muminków

l__p

Najlepszego @KatieWee! Sto lat i jeden dzień!

splash545

@KatieWee 100 lat pisania wierszy na akord w kawiarni #zafirewallem !!!

Zaloguj się aby komentować

686 + 1 = 687

Tytuł: Morderstwo w Lakeview Hall
Autor: Lynn Messina
Kategoria: kryminał, sensacja, thriller
Wydawnictwo: Znak
ISBN: 978-83-240-9414-1
Liczba stron: 345
Ocena: 4/10

Dlaczegóż, och dlaczegóż ludzie wciąż i wciąż popełniają te same błędy? Co nimi kieruje, że ciągle robią to samo oczekując odmiennych rezultatów?!

I pisząc ludzie mam na myśli konkretnie siebie i moje zamiłowanie do opowiastek w ładnych sukienkach, czyli jakichś kryminałków czy romansików, których akcja toczy się w Anglii w czasach regencji czy czasach panowania królowej Wiktorii, pisanych przez współczesnych autorów.

Czytając je staram się zawieszać swoją wiedzę historyczną na kołku, zdając sobie sprawę z tego, że aby bohater był ciekawy dla współczesnego czytelnika to ten czytelnik musi się choć trochę z bohaterem utożsamić. Bohaterowie więc często zachowują się jak ludzie z XXI wieku, odrobinę tylko spętani konwenansami. Udaje im się osiągnąć sukces dzięki sprytowi i niezwykłym zabiegom okoliczności i - zależnie od gatunku - odnajdują miłość lub złoczyńcę. Albo jedno i drugie, jak w prezentowanej książce.

Miałam od paru dni zły humor i potrzebowałam czystej rozrywki jaką dają opowiastki w ładnych sukienkach, ale zawiodłam się okrutnie. Ta książka jest tak nieprawdopodobna psychologicznie (bohaterka w kilka chwil zmienia się z zahukanej szarej myszy w zdolną panią detektyw włamującą się do męskich sypialni) i do tego jest tak bardzo źle skonstruowanym kryminałem, że to aż przykre.

I były opisane tylko ze dwie sukienki, co uważam za hańbiące dla tego typu opowieści!
Nie polecam!

#czytajzhejto #ksiazki

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
71e6fe6f-a7b8-47d4-986d-068e42e57f84
moll

@KatieWee przerzuć się na romans historyczny. Miałam czytelniczkę w bibliotece, która od lektury takich rzeczy nauczyła się jaka moda w jakiej epoce panowała

KatieWee

@moll romanse historyczne są ok, jeżeli tylko autorka wie o czym pisze. A takich to niewiele jest

KatieWee

@moll a myślisz dlaczego ja się zaczęłam interesować dziejami mody?!

Zaloguj się aby komentować

685 + 1 = 686

Tytuł: Ruchomy zamek Hauru
Autor: Diana Wynne Jones
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Wydawnictwo Nowa Baśń
ISBN: 978-83-8203-003-7
Ocena: 8/10

Prywatny licznik: 36/52 (28 książek / 8 komiksów)

Są takie historie, które raz poznane zostają z nami na lata. Oplatają serducho, by co jakiś czas je ścisnąć i przypomnieć o sobie. Jedną z nich w moim przypadku jest opowieść o Sophie i Hauru, którą lata temu zobaczyłem w genialnej animacji studia Ghibli. Jest ona najczęściej przeze mnie oglądanym filmem Miyazakiego. 

W tym roku przyszedł czas na zapoznanie się z oryginałem i powiem szczerze, że się bałem. Bałem się, że adaptacja będzie lepsza od materiału źródłowego - jak n.p. w przypadku “Podziemnego kręgu” - bo Miyazaki jest mistrzem opowiadania historii. Powiem tyle, że bałem się niepotrzebnie, bo animacja i książka to dwie kompletnie różne historie. Wygląda to tak, jakby Miyazaki i Diana Wynne Jones dostali koncept świata oraz bohaterów i mieli stworzyć na ich podstawie swoje opowieści. I dostaliśmy dwie różne, lecz podobne historie.

Ale wróćmy do książki. Autorka wrzuca nas w bardzo baśniową opowieść, gdzie magia może wszystko, klątwy rzuca Wiedźma z Pustkowia, a Hauru jest pożeraczem dziewczęcy dusz. Poznajemy historię Sophie, najstarszej z sióstr, która została "skazana" na pozostanie w domu i pracę przy kapeluszach. W wyniku nieporozumienia, które wyjaśnia się pod koniec książki, zostaje zamieniona w staruszkę. Po tym incydencie Sophie wyrusza w podróż, gdzie spotyka Hauru, jego ucznia Michaela i ogniowego demona Kalcyfera. Historia rozwija się powoli i niespiesznie dąży do punktu kulminacyjnego tj. walki Hauru, Sophie i Wiedźmy. Napisana jest bardzo prostym, lecz plastycznym językiem, takim jakim powinny być pisane baśnie. Najciekawszy jest sam tytułowy zamek, bo któż by nie chciał za pomocą magicznych drzwi przenosić się między różnymi miejscami.

Na pewno przeczytam kolejne książki z cyklu. Wracać jednak będę zawsze do animacji, która znów ścisnęła mi serducho.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #czytamponocach
9a487f0a-b2db-44fb-b0dc-a9a1e09a7447

Zaloguj się aby komentować

684 + 1 = 685

Tytuł: Robur Zdobywca, Pan Świata
Autor: Jules Verne
Kategoria: przygodowa
Wydawnictwo: Śląsk [1988]
Liczba stron: 327
Ocena: 6/10

Dwie powieści w jednym tomie, połączone postacią głównego bohatera, wielkiego wynalazcy, Robura. Jest koniec XIX wieku, loty balonami, pojazdami lżejszymi od powietrza są dobrze znane, jednak problemem jest brak możliwości sterowania lotem tychże. Ścierają się dwie frakcje - baloniarzy, którzy uważają że trzeba zamontować odpowiednie silniki, dzięki czemu balon zamieni się w sterowiec i wszystko bedzie OK, oraz ich zaciętych wrogów, którzy uważają balony za ślepą uliczkę, według nich tylko maszyna cięższa od powietrza rozwiąże ten problem. Podczas jednego z zebrań klubu "Weldon-Institute" na sali pojawia się niezapowiedziany gość, który przedstawia się jako Robur i twierdzi że owszem, przyszłość należy tylko do maszyn cięższych od powietrza, a on sam skonstruował już taką machinę, która jest w stanie lecieć nawet 200 km/h! Brzmi to tak niedorzecznie a na dodatek bardzo wkurza zebranych baloniarzy że zostaje wyśmiany przez zgromadzonych. W akcie zemsty porywa prezesa i sekretarza tego klubu na pokład swojej machiny nazwanej "Albatrosem". Funduje im - choć wbrew ich woli - podróż dookoła świata, aby przekonać ich do swoich racji.
Wyprawa ta, jak to u Verne'a, staje się pretekstem do przemycenia wiedzy o mijanych krainach czy zwyczajach ludów je zamieszkujących. Oczywiście wiedzy nieco przestarzałej, bo przez te 100+ lat granice państw nieraz się zmieniły a i kraje czy nawet mijane przez bohaterów miasta dziś nazywają się zupełnie inaczej. Do tego mamy to za co lubię Verne'a, bogaty opis fantastycznej, latającej machiny (pamiętajmy że książka wydana była sporo przed pierwszymi lotami braci Wright). Dalsze przygody na oceanie czy biegunie południowym chłonie się z ciekawością, śledząc z uwagą pokonaną przez "Albatrosa" drogę. Akcja szybka, bez przydługich wstępów, fajne.

Tom drugi, "Pan Świata" rozpoczyna się jakiś czas później tajemniczymi zdarzeniami w amerykańskich Appalachach. Ze szczytu jednej z gór dobiegają niepokojące odgłosy, nocami widać słup ognia, więc okoliczna ludność stwierdza że to budzący się wulkan i ucieka w przerażeniu. W celu zbadania tych zdarzeń na miejsce zostaje wysłany inspektor Strock z Waszyngtońskiej Policji, ale z powodu braku dostępu do szczytu jego działania spełzają na niczym (tu autorowi coś się mocno pomyliło, bo w opisie wędrówki na szczyt bohaterowie słuchają śpiewu papug i odpoczywają pod palmami!). Następuje seria kolejnych dziwnych zdarzeń - na trasie rajdu automobilowego pojawia się tajemniczy pojazd który wyprzedza z wielką prędkością wszystkich uczestników a następnie znika. Na wschodnim wybrzeżu USA objawia się tajemniczy statek, również nieuchwytny. Wreszcie informator z terenu donosi, że na jeziorze Erie pojawił się poszukiwany statek. Nasz dzielny inspektor, wraz z pomocnikami niezwłocznie udaje się na miejsce, gdzie koncertowo partolą robotę i statek ucieka. Szczęściem w nieszczęściu Strock zaczepia się przypadkowo o linę cumowniczą statku i dostaje się na jego pokład.
Na koniec okazuje się, że to znany już nam z pierwszej części Robur (o którym w tym uniwersum wszyscy już zapomnieli), który popadł w megalomanię i skonstruował pojazd poruszający się po lądzie, nad i pod wodą oraz w powietrzu, a który nosi nazwę "Groza". Więzi on inspektora (choć w sumie tym razem sam nie wie po co). Opis samego statku i jego urządzęń tym razem jest bardzo lakoniczny, generalnie akcja jest tutaj nikła, rozwlekła, autor kluczy, co chwila wraca do tematu który już opisywał, "jakieś to wszystko takie nie wiem..." #pdk Mamy też przypomnianą całą historię pierwszego tomu, choć szczegóły podróży jak i sam opis pojazdu różnią się trochę z tym co czytaliśmy wcześniej. Jak doczytałem, "Pan Świata" ukazał się niemal 40 lat po pierwszej części, już u schyłku życia Verne'a, co może tłumaczyć jej niższy poziom

Robur Zdobywca - 7/10
Pan Świata - 5/10
ugułem - 6/10

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
b8ca0dff-b718-41d3-aab8-33af6b2bb62a
trixx.420

cos w tym stylu, rodzaj platformy za ruch której w płaszyźnie góra dół miało odpowiadać kilkadziesiąt śmigieł ustawionych pionowo, a ruch przód tył dwa duże śmigła na dziobie i ogonie

Zaloguj się aby komentować

683 + 1 = 684

Tytuł: W górach szaleństwa
Autor: H.P. Lovecraft
Kategoria: horror
Wydawnictwo: C&T Crime & Thriller
ISBN: 9788374703918
Liczba stron: 163
Ocena: 6/10

W latach 30. grupa amerykańskich naukowców wyrusza na Antarktydę, by przeprowadzić badania geologiczne. W trakcie ekspedycji natrafiają na dziwne skamieliny oraz pozostałości po tajemniczej, mającej miliony lat cywilizacji. Wkrótce badacze w bolesny sposób przekonują się, że wśród antarktycznych ruin czai się ogromne niebezpieczeństwo.

Jak dla mnie opowiadanie dość nierówne. Początek wciągał i trzymał w napięciu, ale druga część była zdecydowanie zbyt przegadana. Mam wrażenie, w tym utworze lepiej sprawdziłaby się klasyczna narracja trzecioosobowa zamiast retrospekcji. Lepiej też czytać W górach szaleństwa jako część zbioru opowiadań z uniwersum Lovecrafta - ta historia to raczej wstęp do/wyjaśnienie pewnych aspektów mitologii Cthulhu, a nie stricte samodzielna powieść.

#bookmeter
36f59c75-97f3-4d1f-af67-d17c7eee649b
Budo

@AndzelaBomba ale Lovecrafta to Ty szanuj.

Zaloguj się aby komentować

682 + 1 = 683

Tytuł: Dlaczego dzieci kłamią
Autor: Paul Ekman
Kategoria: Poradnik dla rodziców
Wydawnictwo: Wydawnictwo Naukowe PWN
Liczba stron: 240
Ocena: 7/10

Wziąłem z listy do przeczytania, choć sam nie będę miał dzieci.
Czytało się przyjemnie, mało amerykańska ta książka była bo spodziewałem się jak w przypadku:"Jak zdobyć przyjaciół i zjednać sobie ludzi", "Jak przestać się bać" masy anegdot z życia amerykańskich biznesmenów, polityków czy celebrytów. Tutaj były bardziej osobiste przykłady, ale też przytoczone badania i wywiady z dzieciakami.

Może wielkich rzeczy nie odkryłem, też inaczej odbieram mając mały kontakt z dziećmi jednak pewne rzeczy warto sobie utrwalić i nie traktować dzieci jak debili, oraz też przesadnie nie karać ich a starać się je lepiej rozumieć ich pobudki. Czuć, że książka ma już swoje lata, bo jest wspominane, o tym jak wychowywanie przez jednego rodzica, rozwody nie są dobre dla dzieci, jednak trend następuje i chyba już co 2 małżeństwo się rozwodzi. Nie ma nic o gender, ani orientacji seksualnej dziecka. Nawet wspominane było, że będąc samotną matką dobrze jest mieć męskiego przyjaciela rodziny by dziecko miało wzorzec.

#bookmeter #dzieci #rodzicielstwo
84046434-db46-4f24-9e88-68ef52656080
SuperSzturmowiec

dzieci jak dzieci ale czemu dorośli?

cododiaska

@SuperSzturmowiec

Mają to od dziecka

Zaloguj się aby komentować

681 + 1 = 682

Tytuł: Pan Lodowego Ogrodu - tom I
Autor: Jarosław Grzędowicz
Kategoria: fantasy, science fiction
Ocena: 8/10

#bookmeter

- Kiedy zacznie się wiec? - pytam.
- Nie wiesz? Już trwa.
Czuje się jak w szkole. Dlaczego zawsze wszyscy skądś wszystko wiedzą, a ja nie. To jak zły sen. "Do kiedy trzeba zaliczyć chemię? - Nie wiedziałeś? Do wczoraj.". A potem tak samo przez całe życie.

To dla mnie powrót sentymentalny, bo kilka lat temu, o czym już pisałem przy okazji wpisu o Księdze jesiennych demonów, właśnie za sprawą pana Grzędowicza i jego sagi Pan Lodowego Ogrodu na nowo rozkochałem się w czytaniu książek. Nie miałem co prawda zamiaru czytać znów całej sagi, nie miałem nawet zamiaru w ogóle do niej wracać, ale kiedy dowiedziałem się, że w miejscowym (czymś w rodzaju) dyskusyjnego klubu książki ten właśnie tom będzie na najbliższym spotkaniu omawiany, zdecydowałem że, jeśli chcę tam pójść i podyskutować, wypadałoby go sobie odświeżyć.

Lubię wracać tam gdzie byłem śpiewał pan Zbigniew Wodecki i te słowa doskonale opisują moje wrażenia związane z powtórnymi odwiedzinami Midgaardu – planety na drugim końcu wszechświata, na której rozgrywa się akcja całej sagi. Na tę planetę zostaje wysłana kilkuosobowa ziemska misja badawcza, po której jednak słuch zaginął. Wobec tego, zgodnie z ziemską moralnością należy wysłać po tych ludzi ekspedycję ratunkową. Samotnie, z pewnych względów, wysłany zostaje na nią Vuko Drakkinen, chorwacko-fińsko-polski śmiałek, wybrany spośród kilku kandydatów. W odróżnieniu więc od wyprawy badawczej na wyprawę ratunkową wyrusza tylko jedna osoba. Jedna osoba, ale za to jaka!

Świetnie są zbudowane postaci uczestniczące w tej historii. Zacząwszy od Drakkinena, jednego z głównych bohaterów, o którego wyborze do przydzielonego mu zadania zadecydowały przede wszystkim cechy jego osobowości – ciekawe i konsekwentnie przez cały ten tom określające jego zachowanie – a na dodatek jeszcze „ulepszonego” w laboratorium. Tak, Drakkinen jest superbohaterem, posiada nadprzyrodzone zdolności. Ten nadprzyrodzone zdolności są jednak równoważone jego słabościami, a użycie ich ma swoje konsekwencje. Balans tej postaci autor zachował w sposób wyśmienity.

Drugim z głównych bohaterów, którego z jakichś, chyba niezrozumiałych do końca dla mnie powodów, polubiłem bardziej, jest następca Tygrysiego Tronu, wywodzący się z rodu Kirenenów syn cesarza podbitego Amitraju. Młodzieniec, którego historię poznajemy od momentu rozpoczęcia nauki, przygotowania do objęcia władzy (rozdział Odwrócony Żuraw – coś, co przy pierwszym czytaniu te kilka lat temu zrobiło na mnie tak piorunujące wrażenie, że większość opisanych wydarzeń pamiętałem do dziś, coś co moim zdaniem obroniłoby się – i to fantastycznie – jako samodzielne opowiadanie), a który to zostaje w wyniku okoliczności rzucony w wir wydarzeń związanych z nastaniem na planecie nowego porządku. Postać tak kontrastowa w stosunku do Drakkinena wrzucona do tego samego świata nie tylko pozwala przedstawić go z dwóch różnych perspektyw (Drakkinen, który nie rozumie świata, do którego przybył i musi się sam go nauczyć oraz młody następca tronu, którego tego świata uczą), ale czyni tę historię niesamowicie ciekawą.

Kapitalny pomysł miał pan Grzędowicz na sposób opowiedzenia tej historii. Wątki Drakkinena i młodego cesarza prowadzone są oddzielnie, opisywane w co drugim rozdziale i w tym pierwszym tomie nie krzyżują się ze sobą. Płacąc za jedną książkę dostajemy więc dwie oddzielne historie! – moim zdaniem to się opłaca! Dodatkowo – świetne rozwiązanie narracyjne – przygody Drakkinena opowiadane są z perspektywy trzeciej osoby, zwykle aż do momentu kiedy zaczyna się dziać coś dynamicznego, narracja wówczas przechodzi w pierwszoosobową. Efekt? Kapitalny!

W ogóle sposób w jaki pan Grzędowicz snuje tę (i nie tylko tę, za to bardzo cenię tego autora) jest tak obrazowy, tak gawędziarski, że czystą przyjemnością jest chłonąć jego słowa dla samego tylko ich rytmu, dla porównań, dla pomysłów. Jasne – te pomysły nie wszystkie są jego. Mamy w Panu Lodowego Ogrodu między innymi kruka, który nazywa się Nevermore, a cały pomysł oparty jest (o czym zresztą w książce jest wprost) na obrazie Ogród rozkoszy ziemskich autorstwa szesnastowiecznego niderlandzkiego malarza, Hieronima Boscha. Czy to źle? Absolutnie. Przynajmniej dla mnie. Odnajdywanie inspiracji autorów zawsze jest dla mnie świetną zabawą. Zapoznawanie się zaś z tym, w jaki sposób autorzy te inspiracje przetworzyli zwykle sprawia mi mnóstwo przyjemności.

Kilka jeszcze szczegółów na koniec, które najwyraźniej zapamiętałem z tego pierwszego tomu, już w formie listy:
– jeden z cytatów, który z jakiegoś powodu najbardziej zapadł mi w pamięć, a który otwiera ten wpis; pamiętałem, że pochodzi on z tej sagi, ale nie że z pierwszego jej tomu; ogromnie się ucieszyłem, kiedy go tutaj znalazłem;
– postać Lemiesza – Amitraja, który uważa, że jest Kirenenem; świetna prezentacja tego, jak wyobrażamy sobie inne, „lepsze” od nas kultury, pomijając już to, że w historii ta scena w jego dworze jest zwyczajnie odprężająca, a i dość zabawna;
– sposób w jaki pan Grzędowicz wprowadza tajemniczość, jak przede wszystkim rozmowa z Kruczym Cieniem w Żmijowym Gardle, a raczej tej rozmowy zakończenie;
– koncepcja religii Amitraju, ale to głównie ze względu na to, że równolegle studiuję sobie wierzenia ludów pierwonych.

Jest w tej książce kilka nieścisłości, ale bardzo drobnych. Gdybym nie był literackim pedantem, pewnie bym ich nawet nie zauważył. Jest też trochę deus-ex machina, ale nie żeby jakoś bardzo to raziło. Nie wpływają te – w mojej ocenie – potknięcia na odbiór historii (być może irytowałyby mnie, gdyby była ona nudniejsza lub napisana gorzej?). Jest też tutaj cała ta – naiwna jednak – otoczka fantasy ze wszystkimi jej wzniosło-teatralnymi zachowaniami postaci, z Niesamowicie Napuszonymi Nazwami czy to regionów, czy też bohaterów. No ale, taką konwencję ma fantastyka i, jeśli się tę konwencję łyknie, a przez pana Grzędowicza w tym pierwszym tomie Pana Lodowego Ogrodu podana jest ona w wyjątkowo apetycznej formie, to lektura tej pozycji powinna być wyjątkową przyjemnością. Przynajmniej dla mnie była.

I tylko końcówka tej pierwszej części mniej mi się podobała i w zasadzie zniechęciła do sięgnięcia kolejny raz po kolejne tomy tej opowieści. Dla mnie było tego wszystkie już tam zbyt dużo, zbyt bardzo i zbyt jednak fantastycznie. Losy bohatera, jego zmagania ze światem przedstawionym są dla mnie zdecydowanie bardziej pasjonujące niż największy nawet rozmach tego świata przedstawionego. A, z tego co pamiętam i z tego co wnioskuję po zakończeniu tej pierwszej części, dalej nacisk położony będzie raczej na tę drugą, mniej mnie zajmującą sprawę.
3cc93f89-ff4e-4b46-9f98-f3d899c67ac3
Felonious_Gru

@George_Stark jak dla mnie pierwszy 9/10, drugi 7/10 a reszty to nawet nie pamiętam

superhero

@George_Stark genialny cykl ale zbluźniłeś i nie zostanie Ci to wybaczone:

Powiadali, że wyszedł wprost z fal Północnego Morza i że spłodził go ich lodowaty, wściekły bezmiar, a powiła zapłodniona przez morze topielica.

Powiadali, że wyszedł z Pustkowi Trwogi, gdzie powstał jako płód czyichś nieczystych myśli, inny niż pozostałe Cienie. Inny, bo we wszystkim podobny do człowieka.

Mówili, że był synem Hinda, boga wojów, spłodzonym ze śmiertelną kobietą, podczas jednej z jego wędrówek po świecie pod postacią włóczęgi.

Mówili, że zrodził go piorun, który zabił stojącą na wydmach Sikranę Słony Wiatr, córkę wielkiego żeglarza Stiginga Krzyczącego Topora. Stała samotnie w burzy na klifie, wypatrując na horyzoncie żagla statku swojego ukochanego. Martwa, powiła płomienie i wojownika.

Mówili, że pojawił się wprost z nocy. Jadąc na wielkim jak smok koniu, z jastrzębiem siedzącym na ramieniu i wilkiem biegnącym obok.

Mówili różne bzdury.

Było całkiem inaczej.

Prawda jest taka, że wypluły go gwiazdy.

Zaloguj się aby komentować

680 + 1 = 681

Tytuł: Gorączka Ciboli
Autor: James S.A. Corey
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: MAG
ISBN: 9788366065307
Liczba stron: 592
Ocena: 6/10

Bez wstępów. Na początku motywacje dwóch głównych ugrupowań były mniej więcej na równi sensowne i sprawiedliwe, jednak im dalej w las, tym bardziej wszyscy się radykalizowali, prowadząc do niewytłumaczalnych aktów przemocy. Prym w tym wiódł tutaj facet wyłaniający się na przestrzeni stron na - nazwijmy go - głównego złola tego tomu, którego zacietrzewienie osiągnęło tak abstrakcyjne wartości, że po prostu nie da się go nie nienawidzić. Nie zdziwiłbym się, gdyby ta agresja została później wytłumaczona w jakiś nienaturalny sposób, bo na początku konflikty były zrozumiałe i jako tako obrazowały umiejętność ludzkości do skakania sobie do gardeł nawet w najbardziej beznadziejnych sytuacjach, ale później wszystko wydawało się wręcz przerysowane. A może po prostu nie doceniam naszego gatunku?
Gdyby wspomniany już aspekt "niemożności ludzkości do współpracy w czasie próby" został pociągnięty do pewnego tylko momentu, to byłoby super, ale ciągłe podbijanie poprzeczki tylko to spłyciło. Był potencjał na historię o mniejszej skali niż w poprzednich tomach, a ostatecznie ten podobał mi się najmniej.
Holden dalej jest niepoprawnym idealistą, a pewna doza naleciałości od przebywania z Millerem bardzo by mu się tu przydała.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazki #czytajzhejto #expanse #jamessacorey #mag #ksiazkicerbera
b414dbec-5bfe-4c07-a82d-f71900b71ba7

Zaloguj się aby komentować

679 + 1 = 680

Tytuł: Brudne lata trzydzieste. Opowieści o wielkich burzach pyłowych
Autor: Timothy Egan
Kategoria: reportaż
Wydawnictwo: Czarne
ISBN: 9788381912907
Liczba stron: 400
Ocena: 4/10

W latach 30. przez Wielkie Równiny w Stanach Zjednoczonych przetaczały się regularnie burze pyłowe, ochrzczone mianem Dust Bowl. Były one spowodowane dwoma czynnikami: wieloletnią suszą oraz erozją gleb, będącą z kolei skutkiem zbyt intensywnej eksploatacji preriowych gruntów w dwóch poprzednich dekadach. W wyniku dusterów miliony hektarów ziemi rolnej wyjałowiły się, a setki tysięcy rolników mieszkających w regionie zbankrutowały i musiały opuścić rodzinne farmy. Burze pyłowe przyniosły też falę zachorowań i zgonów na pylicę wśród mieszkańców prerii. Kryzys był tak poważny, że zmusił administrację Roosevelta do podjęcia stanowczych i szeroko zakrojonych działań mających powstrzymać pogłębianie się katastrofy ekologicznej.

Temat na reportaż ciekawy i mało znany w mainstreamie, niestety wykonanie koszmarne. Pod względem narracyjnym panuje tutaj jeden wielki bałagan – na jednej stronie mamy opis zasiedlania prerii, by stronę później przeskoczyć do historii Dżona Korniszona, który założył farmę w Oklahomie, by na następnej stronie znów wrócić do ogólnej opowieści o osadnictwie na Wielkich Równinach, by stronę później czytać z kolei o tym, jak Peggy Sue wyszła za mąż. I tak przez 300 kolejnych stron. Dużo powtórzeń i informacji, które nie wnoszą do reportażu kompletnie nic (jak np. historia Bonny i Clyde’a, których z Dust Bowl łączy tylko to, że ich „kariera” przypadła na lata występowania dusterów). Czy ten reportaż w wersji oryginalnej widział w ogóle edytora? Bo mam wrażenie, że Egan wysłał po prostu robocze notatki do wydawnictwa, a plik od razu powędrował do druku.

Daję czwóreczkę tylko za temat i kilka ciekawych historii (jak ta o osadnictwie Niemców nadwołżańskich). Autor zmarnował świetną historię i jak ktoś szuka więcej informacji o Dust Bowl, niech lepiej rozejrzy się za jakimś innym źródłem.

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
3a6c4ee7-b9ea-469a-991b-9f385ddeb63c

Zaloguj się aby komentować

678 + 1 = 679

Tytuł: W bezdennej otchłani. Wspomnienia dowódców U-bootów
Autor: Melanie Wiggins
Kategoria: militaria, wojskowość
Wydawnictwo: Bellona
ISBN: 9788311120082
Liczba stron: 284
Ocena: 7/10

"Zbiór relacji, pamiętników i wspomnień weteranów II wojny światowej - niemieckich oficerów oraz szeregowych marynarzy - służących na okrętach podwodnych."

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter
#czytajzhejto
b445de44-044a-47a7-a609-0e0d66772381
Hoszin

aż mi się przypomniała historia znajomego jak go na komisję wezwali. Dostał przydział do jednostki jakieś 50km od domu (chyba wtedy najbliżej jak się dało) to się pyta czy można trochę dalej, wyjebali go do marynarki XD zamiast Sandomierze (pogranicze świętokrzyskiego i podkarpackiego).

Zaloguj się aby komentować

677 + 1 = 678

Tytuł: Pachinko
Autor: Min Jin Lee
Kategoria: powieść historyczna
Wydawnictwo: Czarna Owca
Liczba stron: 576
Ocena: 7/10

Link do LubimyCzytać:
https://lubimyczytac.pl/ksiazka/5018733/pachinko

Po "Pachinko" sięgnęłam, mając ochotę na dłuższą, może nieco cięższą w odbiorze powieść. Jej wysokie oceny i intrygująca tematyka zachęciły mnie do sięgnięcia po nią.

"Pachinko" opowiada losy czterech pokoleń jednej rodziny Koreańczyków, którym przyszło żyć w Japonii. Akcja ma miejsce od początku do lat 90. wieku XX.
Główną bohaterką, która rozpoczyna ciąg wydarzeń, jest Sunja - dziewczyna wychowywana przez matkę-wdowę, cicha i pracowita. Sunja zachodzi w ciążę z Hansu, koreańskim biznesmenem krążącym między Koreą a Japonią, który jednak ma żonę. Sunja z uwagi na swój honor nie chce pozostać jego kochanką. Przypadkiem poznaje Isaka, chrześcijańskiego pastora, który decyduje się usynowić jej dziecko. Mają jednak wyjechać do Japonii, bo tam Isak zmierza, by podjąć pracę.

Koreańczycy w Japonii są jednak traktowani jak ludzie drugiej kategorii. Nie dla nich dobre albo neutralne wręcz stanowiska, nie mają większych praw, zdobycie japońskiego obywatelstwa jest w zasadzie niemożliwe. Zajmują się drobnym handlem, usługami czy... prowadzeniem salonów tytułowego pachinko, gry hazardowej popularnej w Azji. Pachinko wplecione jest też w losy rodziny głównych bohaterów.

Choć ogółem okazała się nie tak ciężka, jak się spodziewałam, to miejscami widziałam błyski tego, co wywoływało zachwyty innych. Czytało mi się ją lekko, miejscami pociekła mi łezka. Z uwagi na to, że autorka wychowała się w USA, książka była oryginalnie napisana po angielsku - dzięki temu łatwiej jest się zachodniemu czytelnikowi zatopić w historii, bez niedopowiedzeń i domysłów typowych dla książek pisanych m.in. po japońsku. W intrygujący sposób przybliżyła też (mi, ignorantce) historię Japonii i Korei w XX wieku.

Prywatny licznik (od początku roku): 39/52

Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz

#bookmeter #ksiazka #czytajzhejto #ksiazki #powiesc
Wrzoo userbar
ce6fa538-0331-40e3-bc7f-2e1ce5927221

Zaloguj się aby komentować

676 + 1 = 677

Tytuł: Jądro ciemności
Autor: Joseph Conrad
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 4/10

#bookmeter

Nazywano ich zatem zbrodniarzami, a pogwałcone przez nich prawo, tak jak i pękające pociski, przybyły zza morza – niezbadane, tajemnicze.

W czasie rejsu po Tamizie niejaki Marlow, o którym dowiadujemy się w zasadzie niewiele, choć i tak więcej niż o pozostałych uczestnikach tego rejsu, opowiada historię, która przydarzyła mu się w czasie wyprawy do niezbadanych wówczas jeszcze rejonów świata. To stamtąd, z miejsca gdzie obóz założył niejaki Kurtz, do centralnego obozu przysyłane są ogromne transporty kości słoniowej, ilościowo przekraczające sumę dostarczą przez pozostałych kolonizatorów. Jednocześnie z placówki objętej przez Kurtza dochodzą niepokojące informacje dotyczące jego stanu. Marlow dostaje zadanie dotarcia tam i sprawdzenia co się dzieje.

Temat ważki, bo dotyczący tej drugiej strony kolonializmu, tego co działo się gdzieś daleko i o czym ludzie nie wiedzieli bo nie zastanawiali się nad tym, bądź wiedzieć nie chcieli, bo spojrzenie przesłaniało im bogactwo, jakiego dostarczały kolonie, bądź wiedzieli (zwykle ci, którzy byli na miejscu), ale przyjmowali to jako naturalny porządek rzeczy, bo przecież Murzyni to zwierzęta i biały człowiek ma nad nimi naturalną przewagę w każdym aspekcie. Temat ważki, a jednak przedstawiony przez pana Conrada w sposób tak fatalny, że momentami to – krótkie jednak – opowiadanie męczyło mnie niemiłosiernie. Nie ciężkim tematem, ale chaosem. Konstrukcją scen, fragmentarycznym traktowaniem bohaterów, opisem zamiast scenami. Nie bardzo potrafiłem się w tym wszystkim odnaleźć, nie mówiąc już o tym, żebym się poczuł jakbym był w środku akcji.

Sam pomysł na fabułę świetny. Końcówka – od spotkania Kurtza przez opis tego jak się na tej swojej placówce urządził aż do rozmowy z jego narzeczoną pomyślana rewelacyjnie. Z tego co mi wiadomo wówczas, kiedy Jądro ciemności zostało wydane, wzbudziła dyskusję. Bo faktycznie, zwraca uwagę na kilka problemów: na to, jak chciwość (nie tylko w sensie materialnym, a więc może i próżność) potrafi zawładnąć człowiekiem, ale też na to jak, by zachować nasz obraz świata (a może „poprawność polityczną”, z tym, że inną niż dziś, taką z przełomy XIX i XX wieku), prawda ustępuje miejsca budowaniu obrazów o ludziach. Szkoda tylko, tak jak pisałem wyżej, że wykonanie (przynajmniej dla mnie) pozostawia wiele do życzenia.

Językowo jest tak sobie. Być może to stylizacja na chaotyczną opowieść – wszak na opowiadającym Marlowie zdarzenia te odcisnęły swoje piętno – a być może (do tego wniosku przychylałbym się – nawet na podstawie własnych doświadczeń z twórczością pana Conrada – bardziej) po prostu brak umiejętności literackich autora. Zresztą, do dziś, zdaje mi się, postać pana Josepha Conrada budzi kontrowersje. Są głosy, że ten polskiego pochodzenia autor nie posługiwał się językiem angielskim na tyle dobrze, żeby był w stanie sam napisać swoje książki. Jak było naprawdę? Nie mam pojęcia. Piszę tylko o tym co gdzieś tam zasłyszałem, a oceniam efekty, a nie przyczyny.

Literacko, jak pisałem, tak sobie. W całej książce podobało mi się tylko jedno określenie: Mefistofeles z papier maché – pisane właśnie tak, a nie, jak być powinno, "mâché". Jeśliby ktoś natomiast z jakichś powodów chciał zapoznać się z tym dziełem, nie polecam wydania, które ja czytałem (to z tą okładką ilustrującą wpis), opublikowanego przez wydawnictwo Liber Electronicus (sic!). To jest jakiś, takie mam wrażenie, robiony na szybko i nie sprawdzony OCR. Nagminne są w tym tekście literówki, tak charakterystyczne dla tej metody przetwarzania tekstu: „me” zamiast „nie”, „aa” zamiast „za” czy „na”. Nie tylko utrudniało to mi odbiór i tak już niełatwego tekstu, ale zwyczajnie mnie irytowało.
ec4139b0-ac5d-46b8-be23-82a6536ad646
SuperSzturmowiec

Aż tak słabe? Nie spodziewałem się

George_Stark

@SuperSzturmowiec


Możesz się sam przekonać, krótkie to jest.

Ale nie polecam.

moll

Źle to wspominam, do dziś nie przeczytałam niczego więcej tego autora

George_Stark

@moll Ja czytałem jeszcze Lorda Jima, też nie polecam. Choć, w świetle tego co napisał @jelonek, mogę teraz zrozumieć skąd uznanie dla pana Conrada, tak w środowisku brytyjskim, jak i u nas: "naszego chwalo!" w końcu.

moll

@George_Stark chyba chciałam zrobić do tego podejście, ale miałam to do analizy we fragmencie na rozszerzeniu z polskiego i no nie, nie mogłam się przemóc.

UmytaPacha

@George_Stark no co ty Jerzy, super było

George_Stark

@UmytaPacha


Może i tak. Tylko, widać, ja się nie znam.

UmytaPacha

@George_Stark znasz się, wiadomka gusta są różne, ale musiałam zaakcentować swe niepodzielanie opinii tu dominującej

Zaloguj się aby komentować