#berlin
Na żywo wyglądał lepiej niż na zdjęciu.
#berlin #swiatlo
No dupy nie urywa.
Zaloguj się aby komentować
#nostalgia
Pamiętam że w jednym z pokoi była maszyna do pisania. Ktoś ją wcześniej popsuł, pewnie dzieciarnia.
Naprawiłem
@pierdonauta_kosmolony
Wyglada jak pierwszy z brzegu nowiuśki Scandic w Kopenhadze czy innym Monachium.
Ale żeby drzwi tapetować....
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
@wonsz BlaBlaCar?
@wonsz na FB są grupy z giełdami takich transportów i przesyłek
@Seele @szczelamseczasem @dolchus podsumowując: upewniłem się że zagramanicę nie wożą konduktorskich na samym dworcu u kierownika składu, jakieś fejsbukowe grupki mniej mnie przekonują niż dowolny anon z portalu ze śmiesznymi obrazkami więc spomiędzy wszelkich Dim i Jurijów udało mi się wyłowić na blabla bardzo fajnego gościa i przynajmniej sam nie muszę po nocy do Berlina lecieć.
Zaloguj się aby komentować
symulator poszukiwania mieszkania w Berlinie
#gry #heheszki #niemcy #berlin
@Seele brakuje opcji "jestem biednym uchodźcą z ogarniętego wojną kraju muzułmańskiego w którym nie było wojny od 100 lat który magicznie przedarł się przez granicę polsko białoruską, wcale nie mam rodziny w Berlinie".
@Opornik przecież nie muszą szukać, dostają od ręki.
@Seele tak, dostają. Mieszkanie w kontenerze w ośrodku dla uchodźców.
Zaloguj się aby komentować
Noc w Monarch - [POLA DWURNIK Z BERLINA]
Jestem niedopieszczona, niedoedukowana, niewypromowana i niespokojna i nie ma sensu udawać, że jest inaczej, wracać do domu, zamykać czerwonych butów w szafce i walić głową w komputer. Należy wreszcie ucieszyć się berlińską nocą i z pokorą przyjąć jej gorącą cielesność.
Jest początek lata 2010 roku, czerwiec, wczesny, radosny upał. Siedzę w pracowni i nie mam ochoty wychodzić, ale trójka znajomych od godziny uparcie dobija się do mojego telefonu. No, chodź. Chodź z nami w czarną, dziką noc. Tak ich lubię, ich bezwstydne spojrzenia, surrealistyczne poczucie humoru, błyszczące czubki nosów. Dzwonią i dzwonią, gdzie będziesz tam siedziała w swojej złotej pracowni, zejdź z tronu w mrok, do tłumu, bliżej ciała.
Mają rację, zaczynam myśleć i po chwili wsiadam w U1, które furkocząc i sapiąc niechętnie przewozi mnie z pachnącego Rolexem Charlottenburga do ociekającej moczem stacji Kottbusser Tor. W samo knajpiane centrum Kreuzbergu. Joasia, Roman i Tomek stoją pod sklepem Kaiser's i kręcą się niecierpliwie, gotowi odpalić bombę. Żadnych złudzeń, emaliowych obrazków, miętowej gumy do żucia i cukrzonego soczku. Ma być ostro; papierosy, wódka, pot, krew i szałowy taniec do rana w jednym z obskurnych klubików na ostatnim piętrze przy wiadukcie metra.
Wiecie, trochę jestem nieprzygotowana, nie zjadłam kebabu, nie zrobiłam sobie makijażu, buty mam niewygodne i przesadnie strojne, zapomniałam kurtki. No co ty? Moim kompanom w to graj - poliamoryczna cholerna ich wspólnota - podają mi otwartą butelkę wina (w Berlinie można spożywać alkohol w przestrzeni publicznej) i cmokają na moje czerwone szpilki, które służą do siedzenia na krześle, i nie można w nich po prostu sobie odejść. Nie ma co, nie ucieknę, grzecznie podaję dziubek butelce, a potem Joasi, która kładzie na nim lepki błyszczyk, dobranockowo migoczący na ustach. Chłopaki kończą wino i wspinamy się po szkaradnej, szaro-burej klatce schodowej prosto w paszczę klubu Monarch. Spryciarze! Jest dopiero po dziesiątej, jeszcze nie płaci się za wjazd.
Za godzinę tę najohydniejszą klatkę schodową Berlina po brzegi wypełni kolejka złaknionych imprezy za dwa euro. Część z nich zrezygnuje i spróbuje sił w kolejce do bliźniaczej Palomy, w drugim skrzydle budynku. Wszyscy się nie dostaną, bo miejsca w obu klubach jest tylko na sto osób. Na razie w Monarch kilka grupek sączy drinki i wciąga papierosy. Palą wszyscy, od drzwi dym uderza nas w oczy jak piasek. Porozstawiane po kątach stalowe popielniczki świecą jak kły groźnych zwierząt. Głęboko wciągam powietrze. Spod nikotyny przebija zapach wczorajszej imprezy, która skończyła się kilka godzin temu. Wnętrze przewietrzono bryzą znad zakorkowanego ronda, które widać za oknem. Tak, jest już po mnie.
Jestem niedopieszczona, niedoedukowana, niewypromowana i niespokojna i nie ma sensu udawać, że jest inaczej, wracać do domu, zamykać czerwonych butów w szafce i walić głową w komputer. Należy wreszcie ucieszyć się berlińską nocą i z pokorą przyjąć jej gorącą cielesność. Zblazowany didżej z pokerową miną puszcza Dawida Bowie'ego, Roman stawia tequilę, Tomek zdejmuje bluzę. Ma na sobie podkoszulkę w granatowe paski, na której widok razem z Joasią lekko omdlewamy (już jestem trochę wstawiona). Roman na wszelki wypadek też zdejmuje, co ma na sobie, a pod spodem nie ma nic. Jestem więc w najseksowniejszym towarzystwie w stolicy. Ruszamy w taniec (w Monarch nie ma parkietu, tańczy się, gdzie się stoi), didżej udaje, że nie widzi, ale zaraz nastawia stary rock and roll i obraca winylową płytę jak ciasto na pizzę. Ma dobrą intuicję, to czwórka Polaków rozkręca mu imprezę, za chwilę nastawi Izabelę Trojanowską. Skąd on to wziął?
Ale nie dopchamy się już do niego, wokół urósł tłum, szyby zaszły parą, dym stanął w powietrzu jak weselna dekoracja z szarej waty. Odrzucam w kąt szpilki, porywa mnie czarnoskóry wysoki chłopak w białych spodniach, coś mówi, że jest z Tanzanii, ale nic nie słyszę, prawie uderza głową w dyskotekową kulę. Teraz rumiana dziewczyna z równą jak od linijki grzywką obraca się dookoła mnie jak bączek.
I znów Joasia, Tomek, Roman, niczym trójgłowy smok-ladaco, wiją się wokół lubieżnie. I jak to jest, że w berlińskich barach nigdy nie czeka się na swoją kolejkę, nie trzeba kusić zwitkiem banknotów i roztrącać innych łokciami, barman od razu do ciebie podchodzi? Mniejsza o to, jeśli kochasz Kraftwerk i Bowie'ego, szalej w mroku na Kreuzbergu, bo nie zapamiętasz samotnych godzin przed komputerem ani pancernej witryny na Charlottenburgu, za to żar rozkołysanej nocy zostanie ci w sercu jak oblana miodem gruszka; lepka i niesamowita, soczysta i krucha. O, już jej nie ma.
#pasta #heheszki #logikarozowychpaskow #gazetawyborcza
Większość zdań aż się prosi żeby wpisać do jakiegoś generatora obrazów AI
Zaloguj się aby komentować
Jako, że jest jeszcze rano, to pewnie niektórzy jedzą teraz #sniadanie . A jak prawdziwe śniadanie, to tylko w #berlin
Pola Dwurnik - Śniadanie na Oranienstrasse, czyli czemu Pola wybiera Berlin.
Z Warszawy do Berlina przeprowadziłam się z kilkudziesięciu różnych powodów i każdemu z nich poświęcę jeden felieton. Od którego zacznę? Wiadomo. Ab ovo - od śniadania.
Bez niego nie umiem funkcjonować i nie mogłabym żyć w miejscu, w którym po przetańczonej lub przepracowanej nocy i przebudzeniu się w południe nigdzie nie można już zjeść śniadania. W stolicy Niemiec serwowanie tego posiłku w drugiej połowie dnia jest standardem, a w Bateau Ivre śniadanie podawane jest do godziny siedemnastej. Stricte berlińska, niedbale chybocząca się pod papierowymi lampionami knajpa o obdrapanych, jasnozielonych ścianach znajduje się w klubowo-barowym zagłębiu północnego Kreuzbergu - na rogu Heinrichplatz i kultowej Oranienstrasse, po której w 1987 roku chodziły anioły w "Niebie nad Berlinem" Wima Wendersa. Do Bateau nie wolno przynosić laptopów i nie działa wi-fi, ale pomimo tego prawie nigdy nie można znaleźć wolnego stolika.
Tak też było w duszne, majowe południe 2010 roku, gdy trafiłam tu zataczając się niczym rower bez koła, prosto z łóżka kolegi, który tej nocy okazał się moim kochankiem. Albo pseudokochankiem, bo miłość po dwóch butelkach wina jest raczej przedłużeniem alkoholowej euforii; mechanicznym, bezmyślnym i beznadziejnym. Oboje o tym wiedzieliśmy i czuliśmy się fatalnie, szarzy na twarzach i utykający na słabszą nogę.
Dochodziła pierwsza po południu. Zaczerwienionymi oczami próbowaliśmy wyświetlić sobie wolne miejsce, aż wreszcie padliśmy obok pary młodych Duńczyków, którzy uprzejmie oddali nam połowę solidnego, drewnianego stołu. Chwyciłam się jego krawędzi, żeby poczuć masywność drewna i urealnić własną obecność - stary trik zalecany przy napadach paniki. Przed Duńczykami dumnie prężyła się ogromna deska serów i pomyślałam, że dobre śniadanie odwróci nurt złych wydarzeń. Od śniadania zacznie się nowy, lepszy dzień. Będzie to musli z owocami i jogurtem, a towarzyszyć mu będzie prawdziwe, włoskie latte machiatto z gęstą, zwartą pianą. Mój pseudokochanek zamówił piwo (mnie na klin zabrakło śmiałości) oraz talerz wędlin (później powie, że przecież jest wegetarianinem i nie rozumie, dlaczego wcina mięso, gdy jest pijany lub ma kaca).
Wiedzieliśmy, co robimy. Wkrótce w czeluść naszego poimprezowego rozstroju wjechał lunapark - ogromny talerz kolorowych owoców, śmiejących się do nas szeroko znad białego jak śnieg jogurtu i chrupkiego musli oraz wesoło kręcąca się na nóżce okrągła taca zachwalająca błyszczące, różowe wędliny pachnące ziołami. Od razu zabłysły nam oczy i zapomnieliśmy o przeszłości, jak przystało na wprawnych członków konsumpcyjno-klubowej wspólnoty. Ananas, kiwi, winogrona, jabłka, granat, orzechy, szynka parmeńska, salami i płatki kukurydziane szczelnie wypełniały wszystkie opustoszałe w nas miejsca, niczym słodkie cukierki buzie zapłakanych dzieci. Łapczywie połykaliśmy dary śniadania i nie zauważyliśmy momentu, kiedy nieprzyzwoicie trzeźwa duńska para opuściła nasz stolik. Pozostawiła siedem lekko tylko nadkrojonych francuskich serów, jak siedem nie całkiem popełnionych grzechów. Spojrzeliśmy po sobie i bez cienia wątpliwości sięgnęliśmy po nie swoje dobra, podobnie jak noc wcześniej zgodnie wpadliśmy sobie w ramiona.
More is more, do złupionych serów zamówiliśmy wino i sałatę oraz kolejną kawę. W milczeniu i bezczasie pozwalaliśmy smakom panować po horyzont i dopiero kiedy poczuliśmy nagłą, obezwładniającą senność, zorientowaliśmy się, że minęło sześć godzin. Czym prędzej zapłaciliśmy i uciekliśmy do domu. Przez cały ten czas nikt nas nie pośpieszał, nie przynosił rachunku, nie proponował lanczu ani kolacji i nie pytał, czy mamy rezerwację na wieczór. W Berlinie długo się tańczy i długo się śpi, a po długiej nocy je się długie śniadanie.
#heheszki #logikarozowychpaskow
@AndzelaBomba opiniotwórcza gazeta, taa... Xd
Zaloguj się aby komentować
https://www.youtube.com/watch?v=Bx51eegLTY8
. #muzyka #deaftone #lata80 #berlin #takemybreathaway
Ach, "Top gun", Reagan i wiatr przemian...
@Helio09. ja tam wspominam tylko tę kawę:
Zaloguj się aby komentować
.
.
.
.
.
.
.
.
.
.
Pozdrawiam z manifestacji #freepalestine w Berlinie.
#izrael
https://streamable.com/xcctls
@Yossarian Lenin byłby z Ciebie dumny, towarzyszu...( ͡° ͜ʖ ͡°)
@rebe-szunis milcz obrońco rasistów i współczesnych nazistów.
@rebe-szunis
Nie, nie byłby.
Raczej z Ciebie byłby. Ktoś ma inne spojrzenie = sługa Lenina, imperialistów itp.
Zaloguj się aby komentować
Wojna
Treść dla dorosłych lub kontrowersyjna
Zaloguj się aby komentować
Z informacji, które posiadam na ten temat to dzik zjadł lwicę. Szczegóły na pornhub.
Zaloguj się aby komentować
@Half_NEET_Half_Amazing
https://tvn24.pl/swiat/niemcy-lew-na-wolnosci-akcja-policji-w-berlinie-i-brandenburgii-7252203
Zaloguj się aby komentować
https://www.youtube.com/watch?v=Bx51eegLTY8
. #muzyka #deaftone #lata80 #berlin #takemybreathaway
To były naprawdę fajne czasy...
Zaloguj się aby komentować
#ukraina #wojna #niemcy
@Seele chłop musiał pewnie niejedną noc spędzić zajadając kanapki i ćwicząc pismo, żeby tak ładnie reprezentacyjnie wyglądało (tym bardziej że rodzima jest dla niego cyrylica)
@SpoconaPacha Właśnie taki charakter pisma jest dosyć typowy dla ludzi używających cyrylicy. W Polsce przed wojnami kaligrafia również wyglądała o wiele inaczej,
Zaloguj się aby komentować
@Gilgamesz
co umiesz?
@Half_NEET_Half_Amazing Sęk w tym że nic. To może się określe że szukam na produkcji. To zawsze coś tam po robię. Jeździłem wózkami ept, ale nie mam uprawnień.
@Gilgamesz
randstad rekrutuje do Tesli ale nie wiem jak z zakwaterowaniem
dobrze też dostać się do amazona pod Berlinem
Zaloguj się aby komentować