Szturm twierdzy Tsingtao 31.10 - 07.11.1914
I Wojna Światowa na Pacyfiku część 15 na podstawie THE FALL OF TSINGTAU By JEFFERSON JONES wyd. w 1915 roku"
#iwojnaswiatowa #historia #pierwszawojnaswiatowa #1wojnaswiatowa #ciekawostkihistoryczne #Tsingtao
Poprzednie wpisy można znaleźć pod tagiem #Tsingtao
Czwarty dzień walk pod Tsingtao był niewątpliwie najcięższym z oblężenia. Mając już wyciszone dwa działa w Forcie Ilitis i siły japońskie mocno napierające na Niemców przed wałami redut, garnizon Tsingtao praktycznie zrezygnował z obrony swoich fortów na wybrzeżu i z wyjątkiem sporadycznych strzałów z Ilitis, pancerniki na Morzu Żółtym mogły dowolnie bombardować Tsingtao. Wtedy to Japończycy, słynący już ze swojej wiedzy wojskowej, zastosowali, prawdopodobnie po raz pierwszy od rozpoczęcia działań wojennych na morzu, technologię radiową do oznaczania strzałów z armat na morzu. Na tyłach japońskich linii ustawiono wieżę obserwacyjną marynarki, a tam za odpornym na bomby schronem okopało się kilku żołnierzy piechoty morskiej z rogatymi teleskopami skierowanymi na forty Tsingtao. Gdy tylko pocisk wyląduje, jeden z żołnierzy dzwoni do stacji radiowej w pobliżu Lauschan z dokładną lokalizacją wybuchu i natychmiast wiadomość zostanie przekazana okrętom wojennym stojącym na morzu. W ten sposób strzelcy japońskich i brytyjskich okrętów wojennych chwilę po każdym strzale wiedzieli, czy wielkie pociski trafiają w niemieckie forty. W rezultacie niewiele pocisków zostało zmarnowanych. Dobrze wyposażeni w mapy oficerowie artylerii mogli zlokalizować miejsce, w którym spadł pocisk. Gdy to nie było „trafienie”, cel wielkiego działa zostałby zmieniony, kierując się zawsze przez radio.
Na lądzie Japończycy regulowali ostrzał w podobny sposób. Każdego ranka na tylnej linii zakotwiczano balon obserwacyjny, a dzięki połączeniu telefonicznemu obejmującemu każdą część pola obserwacyjnego obserwatorzy mogli znacznie zwiększyć skuteczność strzelania. Powoli niemieckie reduty i wały skrzydłowe zaczęły się zapadać pod wpływem silnych uderzeń, a jednocześnie zauważono, że zygzakowate linie japońskich "saps" [okopów] nieustannie zbliżają się do niemieckiej linii obrony frontu.
Po prawej stronie, w pobliżu Zatoki Kiaochow, strzelanina była niezwykle silna. Generał Johoji z generałem Barnardistonem po lewej stronie mocno napierał na okopanych Niemców przed fortem Moltke. Wczesnym rankiem generał Johoji wysłał oddział przeciwko trójkątnemu fortowi przepompowni, uznając za rozsądne, aby nie kierować w to miejsce dział oblężniczych, ponieważ fort może zostać zniszczony, a dopływ wody w mieście zostanie odcięty, gdyby weszło tam wojsko po zdobyciu Tsingtao. Oddział zbliżył się do fortu bez żadnego oporu ze strony Niemców i otaczając go odkrył, że znajduje się tam mały garnizon, który zabarykadował się w środku. Japończycy nakazali żołnierzom poddanie się, grożąc wysadzeniem miejsca w powietrze. Otworzyły się stalowe drzwi i wyszło dwudziestu trzech Niemców. Zdobycie tego fortu było kluczem do ostatecznego ataku Japończyków, gdyż pozostawił on fort centralny i reduty wystawione na ogień.
Opuściliśmy generała-dowódcę Kamio wcześnie rano, po wypiciu z nim herbaty w jego małej ziemiance niedaleko bazy Prinz Heinrich Berg i udaliśmy się na tylną linię, tam, aby obejrzeć ogień nowego dwudziestoośmiocentymetrowego działa działa oblężniczego, które właśnie ustawiano w pobliżu rzeki Litsun. Gdy zbliżaliśmy się do tej linii, japońskie baterie z tyłu otworzyły ogień i usłyszeliśmy pocisk przecinający powietrze z hałasem przypominającym gigantyczną rakietę. Przez zygzakowate "saps", głębokie na dziesięć stóp, skradaliśmy się, teraz trzymając się brzegu okopu, z okazjonalnymi przystankami, aby zrobić miejsce dla noszy niosących rannych z linii frontu. Ranni i zabici wyglądali tak samo, tylko nosze z poszkodowanym, duże, ciężkie, zakrwawione płótno, z być może zwisającym ramieniem lub wystającym ciężkim butem.
Cały dzień spędziliśmy na tylnej linii, aż burza śnieżna, podobna do tej w zachodniej Kanadzie, nie zagnała nas do pobliskiego "koksownika" z rozżarzonym węglem w punkcie obserwacyjnym marynarki. Tutaj z teleskopem, okopało się kilku żołnierzy piechoty morskiej, którzy starali się oznaczyć ogień okrętów na Morzu Żółtym. Późnym popołudniem ogień stał się niezwykle intensywny. Wydawało się, że Niemcy stawiają ostry opór Japończykom, aby nie zbliżyli się do ćwierć mili od wałów reduty. Piechota japońska jednak zbliżała się i gdy nad polem zapadł zmierzch, zobaczyliśmy jasny błysk pękających szrapneli z niemieckich fortów. Był to pierwszy pocisk tego typu wystrzelony przez Niemców podczas oblężenia. Można było policzyć dziesięć, dwanaście, piętnaście, a czasem nawet dwadzieścia pocisków odłamkowych eksplodujących na raz, wszystkie w linii prostej, nad japońską linią frontu, a potem nad polem błyskały wielkie niemieckie reflektory. Pociski spadały na piętnastu lub dwudziestu japońskich saperów na szczycie okopów, umieszczających worki z piaskiem, a następnie błysk znikał. Chwila ciszy i potem pom-pom-pom-pom-pom! karabiny maszynowe wzdłuż ścian reduty otwierały się i przez piętnaście minut strzelały do świeżych okopów. Biada człowiekowi, który w takim pożarze został ranny z dala od okopu. Wystawiony na działanie wszystkich rodzajów broni. Pracownicy Czerwonego Krzyża nie mogliby się do niego dostać i pozostawiono go na śmierć.
Przez całą noc strzelanina nie ustawała, a w promieniu wielu mil w głębi lądu ziemia drżała i odbijała się echem od wystrzałów. Tsingtao było teraz w ciemnościach, japońskie pociski unieruchomiły elektrownię i nie było błysku niemieckich reflektorów z fortów. Zamiast tego ich miejsce zajęły pociski smugowe i wybuchając wysoko nad ziemią nad okopanymi siłami brytyjskimi i japońskimi, zalały kraj światłem dziennym i nadały walkom spektakularny charakter.
Czwartek, 5 listopada, wydawał się jedynie powtórzeniem tego, czego byliśmy świadkiem poprzedniego dnia. Forty Tsingtao były chmurą dymu i pyłu pochodzącego z setek pocisków spadających na ich zbocza. Rano wypiłem herbatę z generałem Kamio, a on powiedział mi, że powiadomi mnie wcześniej, kiedy wyda rozkaz ostatecznego ataku na forty, żebym mógł tego być świadkiem. Noc miała oczywiście posłużyć do zasłonięcia ataku i z tego, co wywnioskowałem z uwag oficerów sztabowych, miała to być ciężka sprawa, mogąca skutkować stratą być może więcej niż całego pułku – ośmiuset ludzi [sic].
„Och, Japończycy stają się zbyt niecierpliwi” – powiedział kapitan Shaw kilka godzin później w obozie Brytyjskiego Czerwonego Krzyża. „Szkoda będzie, jeśli zaatakują, bo jeśli to zrobią, stracę wszystkich moich ludzi. I to właśnie boli. Znam tych wszystkich ludzi, pracowałem z większością z nich przez lata i oni wszyscy to dobrzy chłopcy. Nienawidzę ich tracić. W rzeczywistości wszyscy brytyjscy oficerowie w Tsingtao, gdy usłyszeli, że japońscy oficerowie sztabowi planują szturm na fortyfikacje Tsingtao, byli przygnębieni. Brytyjczycy preferowali wolniejsze i mniej kosztowne metody niż te, na które nalegał japoński dowódca.
Wydawało się, że punkty widzenia obu armii zależą od oceny wartośći żołnierza: zawodowego, takiego jak żołnierz Wielkiej Brytanii i żołnierza z poboru, jak żołnierz Japonii. Ale żołnierzy zawodowych nie było dużo i nie mogło wystarczyć do szturmu. Generał Barnardiston, podobnie jak pozostali oficerowie, nie chcieli ich poświęcić. Jednak generał brytyjski, będący pod rozkazami generała Kamio, naczelnego dowódcy sił oblężniczych, musiał podporządkować się planom tego ostatniego. Z powodu braku amunicji w Tsingtao atak, który miał miejsce dwa dni później, nie okazał się tak kosztowny w stratach, jak początkowo oczekiwano.
Późnym popołudniem japońska flota blokująca zbliżyła się do południowego krańca wejścia do Zatoki Kiaochow i rozpoczęła bombardowanie miasta Tsingtao. Początkowo mieszkańcy Tsingtao nie byli w stanie zlokalizować źródła ostrzału, ponieważ okręty były osłonięte na morzu przez przylądek Jaeschke. Jednak dla samego miasta był to jedyny ekscytujący moment całej wojny. W związku z tym, że pociski spadły prosto na miasto i w okolice hotelu Prinz Heinrich, który służył jako szpital, zarządzono pospieszną ewakuację w poszukiwaniu schronienia w dalszej części miasta. Wszyscy zeszli do piwnic i tam spędzili noc w śmiertelnym strachu przed wielkimi pociskami, które co kilka minut uderzały w ściany budynków.
Tej nocy siły japońskie posunęły się dwieście metrów pod ciężkim ostrzałem Niemców. Burza śnieżna, po której nastąpił deszcz, wypełniła okopy wodą głęboką na stopę i to właśnie w nich znalazły się siły japońskie i brytyjskie podczas ostatniego dnia oblężenia. Piątek, 6 listopada, był gorzkim porankiem. Nad Morzem Żółtym wiała wichura rozciągająca się na odległość czterdziestu mil, a termometr wskazywał dwa stopnie poniżej zera. Nawet dla tych z nas, którzy mieli szczęście znaleźć się w pobliżu "koksowników", nie było zbyt komfortowo. W okopach żołnierze stali w wodzie, bez płaszczy, wielu bez rękawiczek, z rękami na zimnej stali, bez ciepła ognia przez ostatnie trzy dni i tylko z dodatkową porcją gorącej herbaty. Przez cały dzień słychać było wybuchy wystrzałów, lecz kiedy wróciłem do kwatery generała Kamio, wszyscy byli przekonani, że jeszcze tylko jeden dzień tego, a potem nocny atak piechoty.