#naopowiesci

16
112
Skoro dyspensę dostała @Wrzoo , to ja też sobie mogę takiej udzielić

Pewnego wczesnego lata w erze Heian

Pani Chryzantema wpadła do pomieszczenia, w którym siedziałyśmy z pozostałymi damami w wielkim wzburzeniu. O mało co nie zachowała się niegrzecznie podczas powitania z nami i nie czekając na naszą odpowiedź powiedziała prawie że głośno: 
-Zaginął mój nefrytowy ptaszek! - w głosie jej słychać było wzburzenie, które starała się zamaskować. 
Wszystkie starannie unikałyśmy patrzenia w stronę pani Wróbel, która wielokrotnie dawała do zrozumienia, że to ona właśnie ze względu na swoje imię powinna dostać to piękne cacko od naszego męża, pana F. Jestem jeszcze młoda, więc żadnej nie zdziwiło, gdy udając że poprawiam kołnierz kimona zerknęłam na panią Wróbel. Pod makijażem widać było wyraźnie czerwone policzki, a oczy wypełniły jej się łzami. Doskonale wiedziała, że wszystkie podejrzewamy, że to ona przywłaszczyła sobie to cudo i że każda teraz w myślach śmieje się z jej chciwości i zastanawia się gdzie słudzy znajdą ptaszka, który później "cudem" odnajdzie się w komnacie pani Chryzantemy, tak aby udawać, że nic się nie stało. Pan F nie zezwalał na kłótnie między nami, starałyśmy się więc drobne problemy rozwiązywać same.
Jednak we wzroku pani Wróbel zobaczyłam nie tylko strach przed oskarżeniem, ale też zdziwienie i, jak mi się wydawało, niewinność. Dlaczego miałaby kraść ptaszka? Pan F. obdarowywał ją wieloma prezentami, tak samo jak nas wszystkie. Ostatnio urodziła pięknego syna i pan F. wręcz obsypał ją podarunkami. Ale to pani Chryzantema była pierwszą żoną i powiła już dwóch zdrowych chłopców, teraz zaś była znów przy nadziei. Pozycja pani Wróbel była mniej pewna, a kradzieżą ptaszka mogła zaszkodzić nie tylko synowi, który był jej oczkiem w głowie, ale też dwóm małym córeczkom. Kto chciałby wziąć ślub z córką złodziejki? Plotki rozchodzą się szybko. Dziewczynki byłyby naznaczone na całe życie.
Nie, to nie mogła być pani Wróbel, która kochała swoje dzieci nad życie i zabiegała od dawna o dobre małżeństwa dla swoich dziewczynek.
To może nie ona? Może to pani Poranek? Kocha ładne przedmioty, a pan F. trochę mniej ją poważa i czasem o niej zapomina, bo pochodzi ona z niewielkiego rodu i nie ma wpływowych krewnych. Pani Poranek siedziała prosto, patrząc się na swoje złożone na kolanach dłonie z niewielkim uśmiechem na twarzy. Ten uśmiech dniem i nocą nie schodził z jej ust, reszta twarzy zawsze była nieruchoma, a maniery jej były całkowicie nienaganne. Pani Poranek była również przy nadziei ale to już był kolejny raz, po wielu wcześniejszych, zakończonych zbyt szybko, więc nikt nie wierzył za bardzo, że coś z tego będzie. Przebąkiwano, że być może pani Poranek będzie musiała wrócić pod dach swojego ojca. Nikt tego nie chciał, bo pomimo wszystko była dobrą towarzyszką, a jej niska pozycja sprawiała, że nikt nie musiał się jej obawiać. Można było też zrzucać na nią wszystkie niemiłe, nudne obowiązki, które wykonywała z nieodłącznym uśmiechem i nieruchomą twarzą. Tak, pani Poranek mogłaby zabrać ptaszka, tylko po co? Po to tylko, aby napawać się jego pięknem w domu ojca? Przecież przed odesłaniem jej na pewno przeszukano by jej bagaże, a cacko wyleciałoby na światło dzienne. Ten obraz natchnął mnie do napisania waka:

U zarania dnia
wylatuje piękny ptak 
jasne pióra lśnią 
w blasku słońca migocą
Znajdziesz go za jeziorem

Gdy rozeszłyśmy się do naszych komnat, natychmiast roztarłam trochę tuszu, zapisałam tekst, który dźwięczał mi w głowie i szybko posłałam go mojej przyjaciółce, pani Wiośnie. Służąca przyniosła odpowiedź tak szybko, że nie zdążyłam jeszcze ułożyć swoich pędzelków:

Ptak unosi się 
tak wysoko, wysoko
w górę ponad wiatr
by jasno błyszczeć w słońcu
nad ciemnymi chmurami

Wybuchnęłam śmiechem i szybko zakryłam usta rękawem kimona, żeby nikt nie usłyszał jak bardzo rozbawiła mnie wiadomość od pani Wiosny. Pani Chmura, też coś! Jej ciemna skóra i niskie pochodzenie sprawiało, że mało ją poważałyśmy, a błazeńskie żarty, jaki czasem opowiadała, gdy byłyśmy zupełnie same, były niepoważne jak ona. Pan F. nigdy nie uczynił jej swoją żoną, ale trzymał ją wśród swoich konkubin, pomimo, że nie dała mu żadnego dziecka, a była już starszą kobietą, widać było zmarszczki na jej okrągłej jak księżyc w pełni twarzy. Może rzeczywiście? Może to ona wzięła ptaszka? Może chciała mieć jakiś ładny prezent od pana F.? Zrobiło mi się jej żal, z oka spłynęła mi łza, sięgnęłam więc po chusteczkę, aby ją obetrzeć i wtedy właśnie z rękawa kimona wyleciał mi nefrytowy ptaszek! Poturlał się po podłodze i zalśnił w słońcu wpadającym przez rozchylone ściany.

Chwyciłam go szybko i z powrotem ukryłam go w rękawie.
Kto mi go podrzucił? Co miał na celu?
Przez głowę przeleciało mi tysiąc myśli. 
Kto mógł chcieć, abym straciła w oczach pana F.?
 Kto chciał mi zaszkodzić?

Przecież nerwy, jakie towarzyszyłyby mi jeżeli doszłoby do przeszukania mogłyby sprawić, że poroniłabym, straciła dziecko pana F.! Wiedziałam, że to któraś z dam za tym stoi, musiałam tylko odkryć która i dlaczego. Zdawałam sobie sprawę z tego, że muszę działać szybko, bo jeżeli to prowokacja, to wkrótce do mojej komnaty wejdą strażnicy męża i zachowując należny mi szacunek przeszukają wszystkie rzeczy jakie do mnie należą. Nie mogę pozwolić, aby tu weszli i zniszczyli mi reputację!

Pani Chryzantema? Nie zagrażam jej pozycji. Któraś z konkubin? Za mną stała moja rodzina, jedna najsilniejszych w państwie. To że mam tylko piętnaście lat nic nie zmienia. Pani Poranek? Mam pierwszą podejrzaną. Jako drugą musiałam niestety umieścić na liście moją przyjaciółkę panią Wiosnę. Zawsze okazywała mi miłość i przywiązanie, ale w dworskim świecie takie rzeczy niewiele znaczyły. Przypomniałam sobie nagle, że dzisiaj rano zauważyła na moim rękawie jakiś paproch i uprzejmie zdjęła mi go z ramienia, po czym pogładziła mnie po nim i pochwaliła gładkość i zdobienia materiału.

Wymknęłam się szybko z komnaty i ze spuszczonymi oczami przeszłam szybko do komnaty pani Chmury, gdzie uśmiechając się przymilnie poprosiłam ją o ciasteczko. Pani Chmura właśnie czerniła sobie zęby, ale zawołała z uśmiechem:
-Oczywiście!  
Pani Chmura zawsze miała zapas jakichś pyszności. Zanim zawołała służącą i przygotowała poczęstunek, ja wyszłam na zewnątrz - pani Chmura miała jedną z najlepszych komnat, z widokiem na wewnętrzny ogród. W komnacie obok mieszkała moja przyjaciółka pani Wiosna. Jeden rzut oka przez uchyloną ścianę pozwolił mi dostrzec, że pani Wiosny nie było, szybko więc podrzuciłam ptaszka wśród rzeczy przyjaciółki, starając się go ukryć tak, żeby nie był widoczny na pierwszy rzut oka.
Szybko pomoczyłam rękę w ogrodowym strumyku i wróciłam do pani Chmury zachwalając orzeźwiający chłód strumyka. Zjadłyśmy po malutkim słodkim dziele sztuki i dziękując jej wylewnie pożegnałam się. Pani Chmura życzyła mi opieki wszystkich bogów przy zbliżającym się rozwiązaniu i rozstałyśmy się w miłych nastrojach. 
Szybko skreśliłam liścik do pani Chryzantemy, która zawsze dobrze mi życzyła: 

Ptaki na wiosnę 
poszukują nowych gniazd
czasem je wiją 
wśród ziół słodko kwitnących
a czasem wśród cykuty.

Poprosiłam jedną ze służących, aby dostarczyła liścik, a drugą o wodę do zwilżenia czoła. Położyłam się zmęczona na futon, a gdy rano pokrzepiona długim i mocnym snem poszłam się przywitać z pozostałymi paniami, zauważyłam, że wśród nich nie było mojej przyjaciółki.

Nie zobaczyłam jej nigdy więcej.

#naopowiesci #zafirewallem #tworczoscwlasna #poezja #japonia
34e09337-e954-4551-84d1-f104f2333922
splash545

@KatieWee ależ to opowiadanie jest japońskie, super! Odkąd przeczytałem Szoguna to uwielbiam te niedopowiedzenia, etykietę itp. A co do fabuły to nie spodziewałem się takiego zwrotu akcji i serio ciekawi mnie kto faktycznie był winny całego zamieszania

Zaloguj się aby komentować

#naopowiesci #zafirewallem

Królewski raport 

Najpierw kazali mi siedzieć na ławie pod królewską komnatą. Patrzyłem się w płomień świecy i nim wezwali mnie do środka zdążyła się wypalić w jednej piątej swojej wysokości. 
W tym czasie przede mną wciąż krzątała się służba. Wynosili królewskie koszule zapocone po nocy, wnosili świeże kwiaty, kosze z owocami, dzbany z miodem i winem, aż na samym końcu tace z pachnącymi pieczonymi kapłonami, a nawet całego dzika. A ja patrzyłem na świecę i odmawiałem kolejne zdrowaśki. Choć przyznam, że zapachy z tac pobudziły ślinianki do nadmiernej produkcji śliny a żołądek Waszego uniżonego sługi zaczął bulgotać domagając się choćby tego jabłuszka, które tkwiło w ryju królewskiego odyńca. Nawet przez chwilę zacząłem sobie myśleć, że może zaznam zaszczytu i Król zaprosi mnie do wspólnego śniadania, bo jaka ludzka istota byłaby w stanie samotnie przejeść takie ilości pożywienia? Oj jakże się myliłem...

Gdy w końcu szambelan poprosił Waszego uniżonego sługę do królewskiej komnaty, miałem możliwość po raz pierwszy w życiu przyjrzeć się licu Naszego Miłościwego Pana. Wtedy wszystko stało się jasne bo lico to bardziej niż lico człowieka przypominało tę świńską mordę na tacy, z tym, że było dużo bardziej dorodne i napuchnięte niż u jakiejkolwiek świni jaką w życiu widziałem. 
Patrzyłem się więc w tę prosiaczą gębę wyłuszczając kolejne szczegóły śledztwa, które Wasz uniżony sługa prowadził przez ostatni miesiąc. Śledztwo dotyczyło próby otrucia tego knura... znaczy się naszego Miłościwego Pana, a podejrzanych było co nie miara, bo na śmierci Jego Wysokości mogło skorzystać nie powiedziałbym nawet, że wiele osób co raczej całe tłumy. Jednakże udało mi się wyłonić głównych podejrzanych. Nie będę Was tu zanudzał jego szczegółami, które wygłaszałem wtedy do królewskiego lica pochłaniającego kolejne porcje pieczystego.

Powiem jedynie, że było bardzo delikatne bo dotyczyło osób z najbliższego otoczenia Naszej Miłości, a nawet otarło się o samą królową, którą w końcu udało oczyścić się z domniemanych zarzutów. Ze względu na te czynniki musiało być rzetelnie prowadzone a zeznania nie mogły być wydobyte podczas tortur. Finalnie w jego trakcie ograniczyłem się do kilku strzaskanych kolan i uciętych palców, a śmierć poniosły jedynie dwie osoby. Uwierzcie mi, że to naprawdę niewiele biorąc pod uwagę ilość potencjalnych podejrzanych i tego jak by to wszystko wyglądało gdybym mógł je prowadzić standardowym trybem.
Ostatecznym wnioskiem śledztwa był spisek zawiązany przez brata Naszego Władcy z dowódcą królewskiej straży. Niestety dowody nie były do końca jednoznaczne i stanowiły głównie zeznania trzech osób, w tym jednej, która opuściła niedawno ten padół łez. Niemniej jednak Wasz uniżony sługa był pewny co do swoich wniosków na tyle, że byłem gotów położyć swą głowę na szafot gdyby okazało się, że się mylę. Nie omieszkałem zakomunikować tego Naszemu Władcy na samym końcu mojej mowy.

Po chwili ciszy Jego Wysokości popatrzył chwilę na mnie tymi kaprawymi oczkami zatopionymi w zwałach tłuszczu i donośnie beknął. Opuścił wzrok i wziął się do pochłaniania udźca dzika a ja przez następne paręnaście zdrowasiek patrzyłem na tłuszcz ściekający z wydaje mi się, że czterech podbródków tej abominacji ludzkiej istoty. Pierdział, bekał i kolejne kawały dzika znikały w bezkresnej czeluści królewskiego żołądka. A ja stałem jak ten paź i patrzyłem się na ten spektakl, aż w końcu odechciało mi się jeść, choć ostatni raz miałem coś w ustach prawie, że dobę temu. W królewskiej fizjo poza ciągle podskakującymi i trzęsącymi się podbródkami przez co ich zliczenie wydawało się rzeczą wręcz niemożliwą, uwagę zwracały jego dłonie - wielkie, napęczniałe jak dwa bohny chleba. Co prawda określenie to jest trochę na wyrost ale głupio by brzmiało, że wyglądały jak dwie duże bułki. Aż w końcu jedną z tych buł trzasnął w stół i służba w trymiga zabrała tace z niewielką ilością resztek oraz zabrali się za zmienianie koszuli Naszej Miłości, bo ta ściągana wyglądała jakby była ulepiona z łoju. Bez koszuli Najjaśniejszy Pan prezentował się jeszcze bardziej nieludzko bo w odróżnieniu od podbródka na brzuchu nie miał fałd tylko był napęczniały jak taki prosiaczek. Przez chwilę patrzyłem w oczekiwaniu aż ściągną mu portki a on padnie na czworaka i z zakręconym ogonkiem w górze poleci na podwórze radośnie taplać się w błocku. 
Z zadumy wyrwał mnie gruby i donośny głos jakże nie pasujący do obecnie Nam Panującego, bo w sumie nie spodziewałem się niczego innego niż... no chrumkania.

- Dziękuję inkwizytorze za śledztwo i wygłoszenie tu szczegółowego raportu. Twoje ustalenia jako osoby z zewnątrz zgadzają się z tym co przedstawili mi moi wywiadowcy. Jednakże to czego się dowiedziałem nie tylko o zdradzieckim bracie i dowódcy straży dowodzi tego, że żyje nie na dworze a w gnieździe żmij. A co najlepiej jest zrobić z takim gniazdem, hmm? 
- Spalić...
- Właśnie! Chociaż może poprzestańmy na ucięciu im łbów! Bo ja już znam te wasze temperamenty i takie palenie nie zakończyłoby się na samych żmijach ale też zapewne połowa mieszkańców stolicy skończyłaby na stosie! A to byłaby lekka przesada, pozostańmy więc przy moim dworze. Po zakończeniu naszej rozmowy wydam polecenia zaufanym ludziom, którzy zamkną w lochu każdą jedną podejrzaną osobę z twojego śledztwa. A ty ponieważ jesteś z zewnątrz i dowiodłeś, że jesteś dyskretny i godny zaufania zajmiesz się królową. Jest to sprawa niezwykle delikatna ponieważ lud ją uwielbia, więc niech wygląda to na wypadek. Rozumiemy się, hmm? 

Liczba słów: 851
#tworczoscwlasna
df6729c4-1190-4a53-a457-f3adc4461456
KatieWee

@splash545 no i chyba nie było tak strasznie trudno?

Wrzoo

@splash545 Ależ klimacik zbudowałeś Aż chce się sięgnąć po Piekarę.

Masz niesamowity dar do zmiany stylów, co bardzo podziwiam, bo jest to sztuka, której nie opanowałam - potrafisz wyczarować zgoła różne od siebie opowiadania, zawsze na wysokim poziomie. Super

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 Elegancka opowieść, czytałem z zapartym tchem

Zaloguj się aby komentować

#naopowiesci

Różyczka

– No bez jaj.
Tania patrzyła to na mnie, to na moje ręce. Jej uniesiona brew, której to unoszenie ćwiczyła namiętnie przed zwierciadłem swojej toaletki każdego ranka podczas czesania jej pięknych kasztanowych włosów. Była z nas wszystkich najpiękniejsza, a wystudiowany ruch brwią dodawał jej mnóstwo powabu, którego skali nie była nawet chyba świadoma. Nie widziała, jak na ten drobiazg reagował Andriej ze straży przybocznej naszego Papy.
– Mówię poważnie. Nigdzie jej nie ma. - powiedziałam, starając się z całych sił pokazać Tani, że tym razem to nie żart. - Nastia też nie wie. Cały dzień spędziła z Aleksiejem, więc obydwoje są poza kręgiem podejrzanych.
Zamknęłam jajo i schowałam je do mojej ulubionej atłasowej torebeczki. Olga podarowała mi ją na Nowy Rok - musiała się naprawdę mocno naszukać, by odnaleźć to cacuszko w moim ukochanym miodowym odcieniu. Rzadko kiedy ten materiał trafia się w takim rozkosznym kolorze.
Zamknęłam napę torebeczki z uśmiechem, po czym przypomniałam sobie powagę sprawy.  
– Czy ktoś jeszcze wchodził do komnat Maman oprócz niej samej? - spytała Tania, nie przerywając robótki.
Hmm… Czy widziałam kogoś na korytarzu? Byli tam na pewno dwaj gwardziści naszej matki, w tym Sierioża, któremu raz na widok Tani w wieczorowej sukni wypadła z rąk szabla. O ile każdy członek naszej rodziny mógł wejść do ulubionego fiołkowego buduaru, to prawie nikt jednak nie wchodził do jej komnat. Chyba, że…
– Grigorij Jefimowicz? - zapytałam z powątpiewaniem. - Chyba tylko on mógł się tam znaleźć poza Maman…
– Tylko na co by mu była ta różyczka? - Tania westchnęła i odłożyła robótkę na blat stolika. Nie była najlepszą dziewiarką, toteż nie byłam w stanie stwierdzić, czy wyrób z włóczki będzie skarpetką, czy może szalem. 

Bladożółta różyczka była sekretem skrywanym w pierwszym jajku, podarowanym Maman przez Papę z okazji Wielkanocy. Darzyła ona to jajko ogromnym sentymentem. Kwiat ten miał przypominać jej o jej ukochanych żółtych różach, kwitnących w ogrodach jej rodzinnego domu w Niemczech.
A jednak jajko, które trzymałam teraz w swojej torebeczce, było puste w środku. Po pączku róży nie było śladu. 
Nie mogłam tego tak pozostawić. Jednocześnie nie chciałam niepokoić matki i ojca, gdyż na pewno spotkałoby się to z reprymendą. Już słyszę to “Przecież jajka nie służą do zabawy!”, “Z pewnością sama je gdzieś zapodziałaś, bawiąc się nimi… a one nie służą do zabawy!” i “Nie powinnaś być teraz na lekcji z madame Saint Pierre? A poza tym jajka nie służą do zabawy!”. Nie, dziękuję - oszczędzę sobie tego. 
Tym niemniej, jako osoba, która od wczoraj jako ostatnia widziała różyczkę w środku jajka, czułam się poniekąd odpowiedzialna za jej odnalezienie. 
– No nic. Dzięki, Taniu. - przytuliłam ją lekko i pognałam porozmawiać z Sieriożą.

***

Sierioża pracował w pałacu od zaledwie pół roku, ale zdążyliśmy się z nim zaprzyjaźnić. Nastia wręcz za nim przepadała; uwielbiała, gdy nazywał ją “Princessą Anastazją” (choć w sumie używał określenia “princessa” do każdej z nas). Czuła się wówczas jak bohaterka brytyjskich romansów, które pochłaniała w lekko zatrważających ilościach. Raz, gdy pojechał w swoje rodzinne strony na Krym, przywiózł Aleksiejowi muszelki zebrane z plaży. Aleksiej wprost przepadał za muszelkami, był więc w siódmym niebie. To on też wpuszczał mnie do komnat, bym mogła podziwiać jajka sprezentowane Maman. Wpuścił mnie do nich zarówno wczoraj, jak i dziś, gdy odkryłam brak różyczki.

Siergiej zajął dziś stanowisko po lewej stronie drzwi do komnat. Dla zachowania pozorów podeszłam do niego podskakując i niewinnie zagaiłam:
– Witaj ponownie, Sieriożka! Jak ci mija dzień?
– Najjaśniejsza wysokość! Mija mi wyjątkowo udanie, właśnie wybił mi półmetek dzisiejszej służby. A jak się miewa princessa?
– Bardzo dobrze, dziękuję! - ukłoniłam się w pas, czym wywołałam uśmiech na twarzy Siergieja. Nie miałam jednak czasu do stracenia. - Sierioża, czy od dzisiejszego poranka widziałeś, żeby ktokolwiek wchodził do komnat Maman poza mną? - zapytałam, starając się zrobić to jakby od niechcenia.
Sierioża lekko się zmieszał.
– Hmmm… Nie wiem, czy mogę udzielić takich informacji waszej wysokości…
– Oj, Sierioża. Przecież wiesz, że nie użyję tej wiedzy do żadnych niecnych planów! - roześmiałam się, choć trochę mnie to zaniepokoiło.
- No dobrze… Niech się zastanowię. - Siegiej potarł swoją brodę w zamyśleniu. - Od rana byli tu jej imperatorska mość, jego imperatorska mość, Grigorij Jefimowicz Rasputin, i… jej najjaśniejsza wysokość, księżniczka Olga Nikołajewna. 
Olga? Co Olga mogła robić w komnatach Maman?
– Czy wiesz może, co moja siostra mogła chcieć od mojej Maman?
Sierioża wyraźnie poczerwieniał na twarzy i wbił wzrok w podłogę.
– Jjja… Ja naprawdę nie powinienem…
– Sierioża, komu miałabym powiedzieć, a? Przecież mnie znasz, nigdy bym nie zdradziła żadnego sekretu, mais non? - przybrałam najbardziej niewinną z min i zatrzepotałam rzęsami.
– Wiem tylko tyle, że… Ojej, naprawdę nie powinienem tego mówić… Pokłóciły się chyba. W każdym razie bardzo głośno krzyczały na siebie. A potem princessa Olga wypadła przez drzwi we łzach i…
– I co, i co? - no niechże ten Sierioża to z siebie wydusi! To było o wiele bardziej ciekawe od zaginionej różyczki!
– No… mówiła, że bez Pawła nie chce żyć. Ale nie wiem, jakiego Pawła.
Ja jednak wiedziałam. Olga od jakiegoś czasu wzdychała do Pawła Woronowa, oficera marynarki. Mieli się ku sobie, jednak… był tylko oficerem, a ona najstarszą córką cara.
Olga nie mogła być żadnym sensownym tropem. Ale Grigorij Jefimowicz… Czy to możliwe…?
– Czy ktokolwiek wchodził do komnat Maman samodzielnie? 
– Hmm… Nie wydaje mi się. Jej imperatorska mość za każdym razem była w środku, gdy ktoś odwiedzał jej komnaty. Z kolei wieczorem i nocą nie trzymałem warty. O tę porę musiałaby princessa zapytać Fomy, on był tu przez noc. Chociaż gdyby działo się coś niespodziewanego, na pewno by mi o tym powiedział, gdy się zmienialiśmy. Ale… z czego wynikają te wszystkie pytania?

– Absolutnie z niczego, dziękuję! - powiedziałam szybko i pobiegłam w dół korytarza.
– Miłego dnia, wasza wysokość! - krzyknął jeszcze Siergiej, wciąż ze sporym zdziwieniem w głosie.

***

– Grigoriju Jefimowiczu, czy mogę wejść? - zapytałam, pukając w drzwi do pokoiku naszego przyjaciela. Co prawda nie mieszkał w tym ascetycznym pomieszczeniu na stałe, ale zajmował ten pokój wtedy, gdy nasza Maman najbardziej potrzebowała jego obecności.
Poprosiłam pokojówkę, którą musiałam na rzecz tych odwiedzin zrekrutować w charakterze opiekunki dobrych obyczajów, aby stanęła na korytarzu na czatach. Nie była z tego tytułu zbyt zadowolona, ale posłuchała mnie bez zająknięcia.
Drzwi były otwarte na oścież, jednak zasady dobrego wychowania sugerowały, by mimo wszystko zapytać. W zasadzie mogłam jako córka cara wejść i nieproszona, ale byłam już prawie dorosła i powinnam unikać zarówno dziecinnej beztroski oraz wszelkich przejawów buty. 
– Naturalnie, proszę, proszę! - charakterystyczny, charczący głos Grigorija Jefimowicza dochodził z prawej strony pokoju. Gdy weszłam, zobaczyłam, że siedzi przy biurku i pisze list. Na mój widok oderwał się od niego, wstał i złożył ręce na podołku. - Jak mogę służyć, Maszeńko?
Grigorij Jefimowicz był dla nas niezwykle ważny, gdyż opiekował się Aleksiejem. Mogliśmy liczyć na niego w najgorszych chwilach.
Przygryzłam wargę, nie wiedząc, co robić. Mój czas się kurczył. Wkrótce Maman wróci do swoich komnat i zauważy nieobecność jajka, wciąż znajdującego się w mojej torebeczce, jak i różyczki, która powinna znajdować się w środku. Musiałam działać więc szybko.
– Grigoriju Jefimowiczu, czy nie widziałeś gdzieś zapodzianej różyczki z jaja Fabergé naszej Maman?
– Różyczki?
– Tak jest. Żółtego pączka, tak gwoli precyzji. Z o, tego jajka. - wyciągnęłam jajo z torebeczki.
– Ach, tej różyczki! Oczywiście!
– Och, to oznacza z pewnością, że wiesz, gdzie jest?
– Ależ, nie! Niestety, nie mam pojęcia, gdzie rzeczona różyczka się znajduje. - powiedział Grigorij Jefimowicz, zwieszając lekko głowę. 
Zwiesiłam ramiona. Moje pomysły się skończyły, i już wkrótce będę musiała przyznać się do porażki, zwracając Maman puste jajo. Och, jak bardzo nie chciałam sprawić jej przykrości! Już i tak miała ich dość w tym miesiącu z uwagi na chorobę Aleksieja… 
Nasz przyjaciel zauważył chyba jednak moją melancholię, gdyż po chwili dodał:
– Ale powinnaś, Maszeńko, zapytać o to swojego ojca.
– Och, nie! Jeśli Papa się dowie, to będzie to całkowita katastrofa!
Grigorij Jefimowicz uśmiechnął się jednak i zapewnił mnie, że nie mam się czego obawiać. Powiedział to przy tym z taką pewnością, że mu uwierzyłam. Papa już nie raz ratował mnie z opresji i krył moje występki przed Maman… Być może on mi coś doradzi?

***

Papa, jak zwykle, siedział przy dużym okrągłym stole w swoim gabinecie. Blat był jak zwykle zawalony księgami i listami, jednak Papa nic sobie z tego nie robił. Zawsze wiedział, co znajduje się w każdej kupce papierów i był w stanie natychmiast odnaleźć poszukiwane pismo. 
– Podejdź, dziecko, już kończę.
Wykonałam kilka niepewnych kroków od progu, trzymając kurczowo brzegu swojej sukni. Mimo że miałam już 13 lat, a lada moment miałam skończyć 14, przy Papie wciąż czułam się jak mała dziewczynka. Nie było w tym niczego wstydliwego: po prostu wiedziałam, że jestem jego ulubioną córką i mogę jeszcze przy nim zachowywać się jak dziecko. Oczywiście, o ile nie pełniliśmy akurat obowiązków publicznych.
Teraz jednak wiedziałam, że wstyd, który czuję, jest wstydem dorosłej panny. Zawiodłam jego i Maman - nie tym, że nie rozwiązałam zagadki zaginięcia różyczki, ale raczej tym, że najprawdopodobniej to jednak ja doprowadziłam do jej zaginięcia.
Odsuwałam od siebie tę myśl tak długo, jak to możliwe, ale chyba przyszła pora to przyznać. To niemal pewne, że to ja ostatnia ją widziałam. To ja bawiłam się jajami, choć rodzice wielokrotnie prosili mnie, bym tego nie robiła. Choć nie wiem, jak mogłabym się przed tym powstrzymać: były przepiękne i wciąż wprawiały mnie w zachwyt. 
Stanęłam przy stole, a Papa wskazał mi miejsce na krześle obok. Usiadłam, złożyłam przedramiona na blacie stołu i oparłam o nie twarz, czując rosnącą w sobie porażkę. Papa zaśmiał się pod nosem i pogłaskał mnie po głowie.
– Ciężki dzień?
– Ciężki dzień. - wymamrotałam.
– Chcesz mi o nim opowiedzieć?
Wzdechnęłam i obróciłam swoją twarz w dół, w stronę blatu. 
– Bybazbubbibambubbykę.
– Chyba nie zrozumiałem. Powtórzysz? - zapytał z rozbawieniem Papa.
– Chyba… zgubiłam różyczkę.
– Jaką różyczkę?
– Tę z jaja, które podarowałeś Maman na waszą pierwszą Wielkanoc. Żółty pączek róży, wiesz.
Kątem oka zobaczyłam, że Papa spoważniał.
– Skąd o tym wiesz? I czy mama wie?
– Nie mówiłam jej. Ja… wczoraj przeglądałam jajka pod nieobecność Maman, i dzisiaj również mi się to zdarzyło, nie, że się nimi bawiłam, po prostu… Ekhm… W każdym razie, wczoraj różyczka jeszcze była, a dziś już jej nie ma. Spójrz. 
I położyłam przed sobą jajo pozbawione wnętrza. Otworzyłam je i smutno zaprezentowałam pustkę wewnątrz niego.
– Nie ma jej. Nie wiem, co się stało. Byłam pewna, że to nie moja wina. Myślałam, że może to Olga, albo Grigorij Jefimowicz, ale mają alibi… Więc chyba to ja ją zgubiłam…
– O tę różyczkę?
Papa sięgnął do wewnętrznej kieszeni swojej marynarki i wyciągnął z niej żółtozielony drobiażdżek. Gdy położył go na otwartej dłoni, stało się jasne, że jest to zaginiona różyczka.
– Ale… ale jak? Co? Skąd? I dlaczego?
– A dlatego.
Papa nacisnął przycisk, znajdujący się z boku różyczki, który otwierał jej wnętrze. Był to sekret w sekrecie: różyczkę można było otworzyć, i skrywała ona w swoim wnętrzu miniaturową koronę wysadzaną kamieniami oraz rubinowy wisiorek.
Teraz jednak po koronie i wisiorku nie było śladu; zamiast nich, w środku tkwił maleńki złoty sekretnik w kształcie serca.
– Zbliża się nasza rocznica ślubu. Nie chciałem jednak tak po prostu dawać twojej matce prezentu. Pomyślałem, że zabawniej będzie, gdy odnajdzie go sama. Miałem powiedzieć jej, że służba doniosła mi o zaginięciu korony oraz wisiorka. Ale teraz widzę, że nie ująłem w swojej planie jednej małej rzeczy… Ciebie, moja panno! - roześmiał się Papa, a wraz z nim i ja. 
– Co jest w środku sekretnika? - zapytałam, sięgając do wnętrza różyczki. Papa jednak zamknął ją tuż przed tym, gdy moje palce dotknęły zawieszki. 
– Ten sekret pozostanie znany tylko mnie i twojej mamie. Co ty na to?
Prychnęłam ze zniecierpliwienia i udałam, że się obraziłam, czym jeszcze bardziej rozbawiłam Papę. Ucałował mnie w czoło, więc nie byłam w stanie dłużej zachować grymasu na twarzy i rozpromieniłam się.
– Będę jednak potrzebował twojej pomocy.
– Och, z przyjemnością! Co mam zrobić?
– Umieścisz jajo z powrotem w komnacie swojej mamy? Podwędzenie go było już dość skomplikowane, a i tak nie jestem pewny, czy nie zauważyła…
Wyszczerzyłam się i pokiwałam głową z entuzjazmem.
– Jak najbardziej! To dla mnie drobnostka.
– Tylko bez podglądania sekretnika!
– Ooooj, Papoooo!

#zafirewallem #tworczoscwlasna
1963 słowa
Wrzoo userbar
27c488d0-ce14-4461-8ce8-bb3cfb953a43
splash545

@Wrzoo dlatego przeraża mnie podejście do tego opowiadania bo wiem, że właśnie tak powinno wyglądać. No ale nic pokombinuję.

Podziwiam jak się potrafisz odnaleźć we wszelkich gatunkach i piszesz opowiadania o wysokiej jakości, które się zawsze dobrze czyta i są wypełnione tyloma szczegółami.

moderacja_sie_nie_myje

@Wrzoo Bardzo mi się podoba Kawał porządnej opowieści

George_Stark

Bbabzdodobbeobbobiaddanie!

To znaczy, ekhm, bardzo ładne opowiadanie!


Choć spodziewałem się, że to ojciec schował, to myślałem, że zrobił to po to, żeby córkę wychować dając jej nauczkę. Chyba nie ma we mnie talentów pedagogicznych.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Tak jak obiecałem, lirycznie milczę w ramach protestu, więc wypowiem się prozatorsko. Apeluję jednak w tym miejscu do innych, choć czasu jeszcze sporo, a apel mój dotyczy napisania swoich opowiadań w konkursie #naopowiesci tak, aby zmniejszyć prawdopodobieństwo mojej w tym konkursie wygranej, która to byłaby mi zupełnie nie na rękę.

Jeśli jednak taka wygrana by mi się przydarzyła, przyjmę ją, choć z bólem (ale i z honorem) i wywiążę się z wynikających z niej obowiązków. Bo tak jest po prostu w porządku wobec innych, którzy w zabawie chcieliby dalej uczestniczyć.

Dobra, koniec tego pierdololo, zapraszam do lektury:

***

Zaognia

czyli

Powiastka ku rozwadze o zabawie, o koleżeństwie oraz o etyce

Lato zbliżało się już do swojego kresu i chłód jakiś dziwny nadciągnął nad królestwo, które miejscowi Zaognią zwali. Nie był to jednak li tylko chłód związany ze zmianą pory roku. Był to chłód, który zmroził serca mieszańców tej krainy.

Zaognia była państwem małym, otoczonym murem na wzór chiński, na którym to murze, na w pewnych odległościach rozmieszczonych wieżach strażniczych, płonęły ogniska Wiecznego Ognia Sztuki. Mieszkańcy Zaogni dbali o podtrzymywanie tych płomieni. Pełniły one nie tylko funkcje obronne, ale i zagrzewały ich serca do twórczości, Zaognia bowiem w tamtym czasie była światową stolicą sztuki lirycznej.

Mieszkańcy równie wysoko jak twórczość własną cenili sobie tradycję. Zaognia była krainą dziwną, zorganizowaną po części jako republika, po części jako anarchia. Władzę w tej krainie dzierżył bowiem lud, a mieszkańcy jej żyli w zgodzie, szczęściu i bez konfliktów, choć praw spisanych nie posiadali niemal żadnych. Ze względu na wymogi formalne zgodzono się, że oficjalną formą ustroju będzie monarchia, a ponieważ nikt nie chciał wywyższać się ponad innych i zasiadać na tronie, ustalono, że królową zostanie muza Eutrepe, tak jak król Jan Kazimierz kilka wieków później nadał godność Królowej Polski Matce Boskiej.

Sprawowanie rzeczywistej władzy spoczywało w rękach ministrów, a było tych ministrów na tamten moment trzech: wybierany na najkrótszą kadencję Minister Formy Lirycznej Krótkiej, wybierany na dłuższą kadencję Minister Formy Lirycznej Dłuższej oraz, wybierany na najdłuższą kadencję, Minister Formy Prozatorskiej.

Zdarzyło się razu pewnego tak, że wzorem króla Bolesława Chrobrego, który to sprowadził kilka wieków wcześniej do Polski wielbłąda tylko po to, żeby ofiarować go w darze Ottonowi III, i do Zaogni sprowadzono zwierza egzotycznego, choć z innych zupełnie stron świata, bo z chłodnych krańców południowej półkuli, zwierzem tym był bowiem pingwin królewski. Różnica nie tylko leżała w miejscu pochodzenia stworzenia, ale i w celu, w jakim zwierzę to egzotyczne zostało do kraju ściągnięte. Pingwin ten nie miał być dla nikogo prezentem, nikt nie myślał o oddaniu go komukolwiek, ale miał posłużyć mieszkańcom jako wyrocznia i wskazać kto z mieszkańców na kolejny okres obejmie rządy w Ministerstwie Formy Lirycznej Dłuższej, co miało rozwiązać zwyczajowy problem z brakiem chętnych do pełnienia tego urzędu. Pingwin wyznaczone mu zadanie wypełnił znakomicie i wskazał niewiastę imieniem Róża. Od tego właśnie momentu w Zaogni rozpoczęły się kłopoty.

Na początku nic nie wskazywało na to, że sytuacja przybierze taki obrót, jaki obrała. Zdarzało się bowiem i wcześniej tak, że nowo obrany Minister, zajęty swoimi własnymi sprawami, nakazany tradycją dekret wydawał z opóźnieniem. Służba publiczna w Zaogni była służbą honorową, nie wiązały się z nią żadne profity, oprócz może zaszczytu, a i to w wąskim jedynie gronie mieszkańców tej krainy. Czasami Ministrowi, zajętemu swoimi własnymi sprawami, o ciążącym na nim obowiązku należało przypomnieć. Bywało i tak, a zdarzało się to w najbardziej dynamicznym Ministerstwie Formy Lirycznej Krótkiej, że obrany urzędnik swoich obowiązków nie spełnił. Znajdował się wówczas śmiałek, który go na stanowisku zastępował, tak aby ciągłość władzy została zachowana. Te zastępstwa były również częścią tradycji, a wynikały z prostej, pragmatycznej przyczyny: ze wspomnianej wcześniej dynamicznej specyfiki tegoż Ministerstwa. Nigdy wcześniej nic takiego nie zdarzyło się jednak ani w Ministerstwie Formy Prozatorskiej, ani w Ministerstwie Formy Lirycznej Dłuższej. Aż do tego feralnego okresu z przełomu lata i jesieni, o którym to jest ta opowieść.

Pierwsze niepokoje wśród spokojnych zazwyczaj mieszkańców pojawiły się trzeciego dnia po obiorze Róży na nowego Ministra. Przedłużająca się zwłoka w wydaniu spodziewanego rozporządzenia zaniepokoiła dwójkę z najstarszych mieszkańców: błazna na królewskim dworze Eutrepe, mężczyznę imieniem Narcyz i piękną miejscową pisarkę-kucharkę, kobietę o równie kwiatowym imieniu Dalia. Oboje, zaniepokojeni sytuacją, wystąpili równolegle z taką samą, precedensową w historii królestwa, propozycją zastąpienia obranego Ministra w pełnieniu wyznaczonych mu zaszczytnych, choć uciążliwych obowiązków. Rozumieli oni bowiem, że różnie w życiu się układa. Rozumieli, że ożna nie mieć czasu, ochoty, siły, możliwości; różne mogą być powody odwlekania obowiązków. Propozycję swoją Narcyz i Dali wystosowali do milczącej od pewnego czasu Róży, propozycja ta jednak została przez Różę odrzucona. Róża twierdziła, że przygotowuje coś specjalnego.

Nastroje w królestwie podupadały. Pojawiły się głosy nawołujące do buntu. Grożono Róży agresją słowną. Pierwszy na rynku zabrał głos królewski koniuszy, który wykorzystywał swoją pozycję do nielegalnego hodowania pająków w niezmiatanych od niepamiętnych czasów pajęczynach zalegających w narożnikach stajni. Oskarżał panią Minister-elekt o małostkowość pobudek, o złośliwość, o opieszałość, w czym znajdował poparcie coraz bardziej zagubionego w nowej, niespodziewanej i nieprzyjemnej sytuacji tłumu. Róża zabrała głos w sprawie kierowanych pod jej adresem gróźb i oskarżeń, twierdząc, że wszystko co miała do powiedzenia już powiedziała, tym samym metodą terrorystyczną utrzymując mieszkańców w stanie ciągłego i przedłużającego się niepokoju. Drugim, który w tej publicznej debacie zabrał głos, był królewski sekretarz, człowiek-grzyb, którego głównym zadaniem, pochłaniającym całe jego dnie, było studiowanie kalendarzy. Ten z kolei, widząc nieskuteczność groźby zastosowanej przez koniuszego, spróbował innej metody. Spróbował prośby. Wyświetlał Róży możliwe katastrofalne skutki jej zaniechania dotyczące prawdopodobnego wystąpienia szkód w uzębieniu mieszkańców krainy na skutek tych zębów niecierpliwego zaciskania. Mało brakło, a wzorem królów Kacpra, Melchiora i Baltazara, którzy kilka wieków wcześniej przybyli do Betlejem z darami, również człowiek-grzyb złożyłby przed obliczem Róży dary. Nie byłyby to jednak ani mirra, ani kadzidło, ani nawet złoto, a cenniejsza od nich wszystkich biała substancja pochodząca z odległej krainy Kielce, majonezem zwana. Czy ta prośba człowieka-grzyba została przez Różę wysłuchana? – nie wiadomo. Pewnym jest jednak to, że nie tylko nie uczyniono tej prośbie zadość, ale też i to, że pozostała ona zupełnie bez odpowiedzi.

Byli też i tacy, którzy próbowali prowadzić śledztwa. Próbowali dochodzić tak do tego, czy prośba wystosowana przez królewskiego sekretarza trafiła do adresatki, jak również do tego, co może być przyczyną przedłużającej się opieszałości owo obranej Minister. Śledztwa te prywatne, prowadzone na własną rękę nie przynosiły rezultatów. Na skutek działań Róży więzy społeczne w Zagoni rozluźniały się, ludzie nie współpracowali ze sobą tak chętnie i intensywnie jak dotychczas, bo nie mieli ku temu okazji. Wspólne działania, przynoszące więcej korzyści niż dziania nawet nie egoistyczne, ale prowadzone wyłącznie w pojedynkę, nie zostały podjęte również w obszarze prowadzonych śledztw. Tak jak nieużywanie narządów ciała prowadzi do ich zaniku, tak samo dzieje się z umiejętnościami społecznymi. To właśnie była przyczyna niepowodzeń w prowadzonych na zaognijskim dworze Eutrepe prywatnych śledztw, o których powiedzieliśmy powyżej.

Powiastka ta nie jest bajką, nie ma więc w niej morału. Ocenę zachowań Róży, nie znając powodów jej opieszałości, pozostawiamy etykom. W tym miejscu stwierdzamy tylko, że miała możliwości aby nie pozbawiać mieszkańców radości z zabawy, która to zabawa była częścią ich życia w tej szczęśliwej dotąd krainie. Uczciwie stwierdzamy jednak, że powody, dla których z tych możliwości nie skorzystała, również nie są nam wiadome.

Czy Róża zachowała się w porządku? Czy mogła zrobić inaczej? Czy gdyby zrobiła inaczej, sprawy przybrałyby lepszy obrót? Jaki los spotka Zaognię na skutek jej zaniechania, a jaki spotkałby gdyby wybrała jakiekolwiek inne rozwiązanie? Tego, niestety, również nie wiemy. W tym przypadku zadajemy się na to, co przyniesie czas, a ocenę pozostawiamy historii i historykom.

***

1146 słów

***

#zafirewallem
#naopowiesci
splash545

@George_Stark świetnie dołączyłeś tym opowiadaniem! Zawsze miałeś talent do wplatania losów kawiarenki do swojej twórczości

Zaloguj się aby komentować

Dość dużo mi to czasu zajęło ale w końcu udało się, kolejna część opowieści o Szeryfie Kowalskym w nowej edycji #naopowiesci
Odhaczony temat ( dwór królewski - pojawił się tutaj, daję słowo i forma (opowiadanie detektywistyczne), teraz dalej mogę pchać fabułe naprzód, następny odcinek to finał tego sezonu

Link do poprzedniej części, w niej do poprzednich

s01e09

***

Kowalsky zatrzymał się w Saloonie. Nie miał zresztą innego wyjścia, biuro szeryfa po ostatnich wydarzeniach nie nadawało się już do niczego, nawet szczury się stamtąd wyniosły. Woń spalenizny wciąż było czuć w całej okolicy. Musiał się dobrze zastanowić, śledztwo stanowe to nie przelewki, wiedział także, że burmistrz za niego karku nadstawiać nie będzie. 
Zamówi więc pokój z kąpielą i towarzystwem Amy, jak zwykle zresztą.
- Szeryfie... - przerwała mu rozmyślania słodka Amy - Co z Teddym?
- Nie martw się tym teraz słonko - uciął krótko szeryf
- To mój brat, jak się mam nie martwic?!
- Kurwa mać, to znaczyło żebyś zamknęła mordę!
- Jesteś bez serca, draniu! - Amy wybiegła z pokoju z płaczem

Była bardzo zżyta z Teddym, w końcu był jej ukochanym młodszym braciszkiem. Starsze siostry traktowały go z nienawiścią, uważały że odebrał im matkę która zmarła krótko po jego porodzie. A ona starała się mu wynagrodzić wszystkie złe chwile, także ze strony ojca. Płacząc na zapleczu wróciła myślami do wydarzeń sprzed osiemnastu laty...

Była późna jesień, coraz zimniej, wiatr dawał się już mocno we znaki. Stary już Skinny ledwo zipiał, wlókł się z trudem, kładąc się słychać było jak trzeszczą mu wszystkie stawy. Ale jednak nadal żył, już ponad 13 lat. Jak na czworonoga było to sporo. Amy i Teddy byli do niego bardzo przywiązani, był to bowiem ukochany pies ich matki. Amy doskonale pamiętała jak paruletni Teddy jeżdził na nim jak na rumaku, gdy bawili się w księżniczki i rycerzy. Dom robił za dwór królewski i dzielny 5 letni braciszek z pogrzebaczem w ręce jeździł odbić uwięzioną na stole księżniczkę Amy. I tak do czasu aż pijany ojciec dobudził się i przerywał zabawę tłukąc malca i psa pasem grubym na pół cala. Któregoś dnia jednak Skinny po prostu zniknął.

Szukali go wszyscy, nawet Rose i Mary, chociaż te z dziwnym uśmieszkiem. 
- Wiedzą jędze co się z nim stało - myślałą na głos Amy
- Nie martw się Amy, znajdziemy go - pocieszał starszą siostrę maly Teddy

Poszukiwania zaczęły się standardowo, od oględzin legowiska. Wyglądało normalnie, pchły po nim skakały radośnie. A kto go ostatni widział? To należało ustalić. Pierwsze na przesłuchanie została wytypowana koścista Mary
- Kiedy widziałaś go ostatni raz? - zapytał Teddy
- Spadaj smarkaczu!
- Więc to twoja sprawka! Nasza mama go uwielbiała, jak ci nie wstyd? - oburzył się mały detektyw
- To była moja mama a nie twoja, zasrańcu! - zakończyła przesłuchanie 14 letnia wówczas Mary
- Kochanie nie mów tak, to nie jego wina, umarła bo tak widocznie miało być - na wpół trzeźwy ojciec miewał czasem przebłyski człowieczeństwa 

Zawzięty Teddy postanowił przesłuchać kolejną z sióstr, pulchną Rose
- Gdzie byłaś wczoraj?
- Nie twój interes - zarechotał grubasek
- Widziałaś tam Skinnyego?
- Nie, Skinnyego nie widziałam ale widziałam coś lepszego - i mrugnęła znacząco
- Co takiego?
- Hihi, naprawdę nie twój interes
- Rose, do kurwy, znowu się włóczyłaś po ulicach? Masz 15 lat a ubierasz się jak dziwka! - krzyknął stary McPenny otwierając butelkę

Mały detektyw pokręcił głową i dał jej spokój. Przyszła kolej na Amy.
- Kiedy ostatnio widziałaś Skinnyego? - zapytał poważnie
- Dwa dni temu, bawiliśmy się z nim na podwórku, nie pamiętasz?
- Pamiętam Amy, ale to oficjalne przesłuchanie
- A przepraszam
- Więc dwa dni temu?
- Tak detektywie
- Czy było coś podejrzanego?
- Tak, pierwszy raz w życiu Skinny nie zjadł kiełbasy, nawet jej nie tknął
- Też to zwróciło moją uwagę - przytaknął Teddy

Przesłuchano także ojca
- Tato, gdzie może być Skinny? Widziałeś go ostatnio?
- Nie mam pojęcia, przedwczoraj się z wami bawił i zniknął jak kamfora
- Pamiętasz to?
- Tak, patrzyłem przez okno raz na jakiś czas co tam wyprawiacie, ledwo zipiał od waszych zabaw
- Myślisz, że uciekł bo nas miał dosyć?
- Nie, nie, nie to miałem na myśli
- Przecież byłeś pijany, jak mogłeś widzieć?
- Nie jestem ślepcem! - ojciec się zdenerwował
- Tato, a dlaczego tyle pijesz? z pewnych wahaniem spytał mały Teddy
- ....
- Dlaczego tato? - naciskał dalej
- Po prostu muszę mieć jakąś towarzyszkę życia, teraz tylko ona mi została... Przez ciebie! - rzucił ze złością na wpół wypitą butelką

Przesłuchania nie przyniosły nic ponad to co było już wcześniej wiadome. Poszukiwania zostały rozszerzone na podwórko, od razu Teddyemu rzucił się w oczy skobel od furtki w stronę lasu - był zarzucony odwrotnie. Mały detektyw sam go zamykał i robił to jak należy.
- Jest trop! - wykrzyknął podniecony do Amy
- Szukajmy dalej - odpowiedziała poruszona

Przeszli dobry kawał drogi szukając wzrokiem jakiegokolwiek śladu. Nic nie znajdywali więc szli coraz dalej. Aż doszli do lasu.

- Powinniśmy się rozdzielić - zaproponowała Amy stojąc przed wąwozem
- Nie, nie zostawię cię samej! - zaprotestował mały śledczy
- Ale tylko na chwilę, będziemy się nawoływać
- Nie, zapomnij o tym - powiedział ściskając siostrę za rękę

Więc szli dalej. I dalej, aż już nie było widać niczego oprócz okalających ich drzew. Nigdy nie byli tak daleko. I doszły ich odgłosy jakiejś głośnej rozmowy i śmiechów.
- Zbliżmy się, tylko nie wychylajmy - szepnął do siostry Teddy
- Dobrze - przytaknęła bezgłośnie

Doszli do krzaków w odległości kilkudziesięciu kroków od kilku postaci które piły whisky i co chwilę wybuchały śmiechem. Rozpoznał z daleka zastępce Walthera, syna szeryfa Andrewa Kowalskyego w towarzystwie dwóch synów starego Joeya, miejscowego rzezimieszka i pasera.

- To na pewno oni! - mały Teddy się poderwał
- Zaczekaj - odruchowo zakrzyknęła Amy

Podpite towarzystwo zaalarmowane nagłym krzykiem zwróciło swoje twarze w ich stronę.
- A wy tu czego? Wypierdalać! - krzyknął Billy
- Zaczekaj głąbie - wstrzymał kompana Kowalsky

Podszedł do dzieciaków i zapytał łagodnie
- Nie za daleko od domu jesteście? Wracajcie bo ojciec się niepokoi
- Ojciec jest pijany, na pewno się nie niepokoi - stanowczo odrzekł Teddy
- W sumie masz rację - zastępca kiwnął głową
- Szeryie, widział pan może tu naszego psa Skinnyego? - zastępca mile ułechcony mianem szeryfa był teraz nadzwyczaj w dobrym humorze
- Widziałem. Jest tutaj.
- Gdzie?
- Nie wiem czy chcesz to usłyszeć.
- Szeryfie, gdzie on jest? - młody detektyw nie dawał za wygraną - Zostaw ją! - krzyknął widząc jak młody Joey przytrzymuje i zaczyna obmacywać Amy, rzucając się z pięściami na podpitego amanta
- Billy, teraz to mnie wkurwiłeś! - zastępca wyciąga colta

Sekundę później Billy i jego brat Ricky leżą z dziurami w głowach.

- Przeszkodziliście w tajnej misji - powiedział zawiedziony zastępca - trzy miesiące pracy na darmo, kurwa mać, już myśleli że mnie kupili!
- Sze...ry...fie... - zaczęła zszokowana Amy
- Chodźmy do tego psa - Kowalsky, patrząc jednak z uznaniem na młodego McPennyego który zachował zimną krew

Doszli wnet do grubego drzewa, ułamanego ponad metr nad ziemią i pod przywalonym pniem leżał Skinny. Ciemnobrunatne plamy na jego ciele i zmasakrowana głowa jasno wskazywały na przyczynę śmierci.
- Co... co mu się stało? - zaciskając pięści spytał mały detektyw
- Wasz ojciec go zabił, spotkaliśmy go wczoraj nad ranem parę chwil po tym jak coś zaczęło kwilić na pół lasu i wnet ucichło.
- Ale.. ale dlaczego to zrobił?
- Pewnie dlatego, że był stary. Tak tu ludzie robią.
- Dranie! - Amy otrzeźwiała i trzęsła się ze złości
- Nic nie poradzę moja droga, za zabicie człowieka jest stryczek, za zabicie psa nic nie grozi - wzruszył ramionami zastępca
- Czy pana powieszą? Za tych dwóch? - spytał nagle Teddy
- Nie kolego, mnie nie powieszą, od wieszania to jestem ja. Zapamiętaj to dobrze - zaśmiał się Kowalsky

***

cdn.

#zafirewallem

Zaloguj się aby komentować

Trochę nie mam cierpliwości do redagowania własnych tekstów, więc proszę o wyrozumiałość. Przede wszystkim chyba w sprawie dość swobodnej stylizacji językowej. Niemniej życzę przyjemności:

***

To który jest synem kogo?

28 października roku pańskiego 1660, z Bożej Łaski i z dynastii Habsburgów królowa, Maria Anna Austriaczka, powiła syna. W dziecięciu tym nowo narodzonym medycy nadworni pokładali większe nawet nadzieje niż ojciec jego, król z Bożej Łaski (i również z dynastii Habsburgów), mąż i jednocześnie wuj królowej Marii Anny, Filip IV, pokładał we wciąż żyjącym jeszcze starszym bracie noworodka, księciu Filipie Prospero. W tamtym bowiem czasie, po śmierci obydwóch synów z poprzedniego związku króla Filipa z królową z Bożej Łaski (i, tym razem, z dynastii Burbonów jednak), Elżbietą de France, po śmierci samej królowej Elżbiety, po ponownym małżeństwie króla, tym razem ze swoją siostrzenicą Marią Anną z dynastii Habsburgów, po śmierci drugiego syna ze związku z nią, wciąż jeszcze życiem cieszył się pierworodny syn z drugiego małżeństwa, wspomniany już książę Filip Prospero (z dynastii Habsburgów).

Książę Filip dziecięciem był słabym i chorowitym, co i może większą łaskę i miłość u ojca zaskarbiać mu mogło, albowiem on jeden, poza dwiema siostrami, spośród licznych zastępów prawego potomstwa władcy, utrzymywał się tak długo przy życiu. Król, w obawie bądź to o syna, bądź o sukcesję, nad zdrowiem jego się zamartwiał i sposoby rozmaite przedsiębrał ażeby śmierć od dziedzica tronu odegnać. Rad rozmaitych zasięgał, medyków sławnych ze wszystkich stron świata ściągał, na dwór kazał relikwie świętego Diego z Alcalá sprowadzić. Jak się później miało okazać, wszystko to zdało się jednak na nic.

28 października roku pańskiego 1660 jednakowoż, dziecię powite przez królową Marię, młodszy brat księcia Filipa, całkowicie zdrowym się być okazało. Chłopiec dorodny, rosły, aparycji i fizjognomii przyjemnej, nie wykazywał deformacyj ciała żadnych ni innych defektów, a które to defekta dziś nazwalibyśmy skutkami chorób genetycznych wynikających z długotrwałego chowu wsobnego.

Matka dziecięcia, królowa Maria Anna szczęśliwa i dumna z syna była. Król Filip zaś, choć, jako ojciec, udział brał w uroczystościach z okazji narodzin potomka, minę miał niemało zasromaną. Wrażenie sprawiał jakoby coś go gryzło i spokój jego mąciło.

***

Trzeciego dnia po narodzinach młodego księcia to było, kiedy guwernantka, dziecię uśpiwszy, królewskie komnaty opuściła w kołysce je tam zostawiając pod opieką królowej matki, bo takie było królowej matki życzenie. Król Filip natenczas weszedł do komnaty, nad kołyską się zatrzymał, na dziecię popatrzał, czoło zmarszczył, poczem wzrok na królową uniósł i w takie oto ozwał się słowa:

– Małżonko moja! Uszu mych plotki doszły i domysły rozmaite jakie się po dworze niosą, a i mnie samego zmartwienie wielkie ogarnia kiedy na dziecię to spoglądam! Albowiem ciało jego całe, a twarz osobliwie, żadnych oznak deformacyj nie zdradza. Szczęka jego cofnięta, nos zadarty, nogi proste. Słowem: niepodobny on do nas, Habsburgów, wogóle.
Królowa oburzyła się na to:
– Małżonku mój! Cóż ty mi insynuujesz tutaj, przypuszczenia jakieś wysnuwasz?! Czyż sugerujesz, żem niewierną ci była? Że dziecię moje nie z ciebie poczęte?
– Małżonko moja! Pytam jeno, bo na sercu dobro rodu i ojczyzny mi leży, a i poważanie króla we dworze istotnym mi jest. Nieledwie dziś kazałem ściąć dwóch żartownisiów, którzy to szeptali, że królowi korona już niepotrzebna, że rogi wystarczy mu pozłocić… I z czegóż to się śmiejesz, małżonko moja?
– Bo to wyborny żart jest, małżonku mój.
– Żart, zaiste, wyborny – tutaj król uśmiechnął się również – jednakowoż nie mogę sobie na takie żarty w stosunku do mojej osoby pozwolić. Sama rozumiesz, małżonko moja: majestat władzy. Ale, wracając do rzeczy: niestety, badań genetycznych jeszcze nie znamy, więc na medyków nie ma się co w tej sprawie spuszczać. Tyle zobaczą, co i ja sam widzę. Na Sąd Boży też się nie ma co zdawać, bo dziecię ani o czary oskarżone nie jest, ani nie chodzi o to, że, jeśli niewinne, to żeby Bóg je w dobroci swojej do swojego królestwa przyjął, a o to jedynie, że, jeśli moje, to żeby żywe na tron wstąpiło, gdyby Filip śmierci mej nie dożył. Co tu robić? Co robić? – zamartwiał się król.

Natenczas poruszyła się kotara we oknie królewskiej komnaty, a zza niej wynurzył się człowiek od stóp do głów w krwistą czerwień obleczony.
– Panie – ukłonił się przed królem.
– Panie… – odrzekł król – nie spodziewaliśmy się ciebie.
– Nikt się nie spodziewa hiszpańskiej inkwizycji! – odparł człowiek w czerwieni. – Juan Don de Balléron – przedstawił się – Przychodzę, panie, z radą. Otóż, królu, w sprawie, którą przed chwilą z małżonką swą dyskutować raczyłeś byłeś, śledztwo przeprowadzić należy!
– Śledztwo… – Król się zamyślił. – Śledztwo. Łatwo powiedzieć, trudniej wykonać. Któż bowiem miałby takie śledztwo przeprowadzić?
– Panie! Nie po toż nas poprzednik twój szlachetny, Ferdynand, był powołał ażebyśmy heretyków… Wróć! – inkwizytor zreflektował się – Wybacz panie, roboty dużo, człowiek przemęczony, to i z przyzwyczajenia wersję oficjalną od razu podaje, a tu przecież sami swoi i wprost mówić należy. Przecież po to byliśmy zostaliśmy powołani żeby król swoich rąk krwią plamić nie miał potrzeby. Rzeknij, panie, tylko słowo, a sąd zrobimy nad kim trzeba. Nad całym dworem nawet! A przyznają się! Oj, przyznają! Przyzna się każdy i to do czego sobie tylko, panie, zażyczysz! I krew popłynie! I będzie płacz! I zgrzytanie zębów będzie! I stosy zapłoną! I, i… – w oczach inkwizytora, na podobieństwo wspomnianych stosów, zapaliły się iskierki. Twarz jego nabiegła purpurą i dziwny jakiś wyraz, ni to rozkoszy, ni to uniesienia, przybrała. Przerwał mu jednak król, w takie oto słowa się ozywając:
– Spokój! Spokój panie inkwizytorze! Cóż mi bowiem z tego, że cały dwór wymordujesz? Na cóż to być królem, kiedy nie ma nad kim rządzić? Rozsądku nam trzeba! Rozsądku!
– Cóż więc panie proponujesz? – zapytał inkwizytor przygaszonym głosem.
– Śledztwo chcesz przeprowadzić? – zgoda. Ale niech tym razem będzie uczciwe.
– Zawsze przecież…
– Nie przerywaj, kiedy król mówi! Tak jak powiedziałem: tym razem śledztwo ma być uczciwe. Ma na celu li tylko ustalić, czy chłopiec ten jest moim synem, czy też jest synem kogoś innego. Wnioski przestawisz mnie i tylko mnie. Wówczas zadecyduję co dalej czynić należy.
– Wedle rozkazu – inkwizytor ukłonił się królowi cokolwiek niedbale i skierował się do wyjścia.
– I jeszcze jedno – król zatrzymał urzędnika, kiedy ten otwierał już drzwi.
– Tak panie?
– Póki co, nie wolno ci nikogo spalić.
– Ale to może przedłużyć śledztwo!
– Ani torturować.
– Nikogo?
– Nikogo.

***

W ten oto sposób proste, wydawałoby się, śledztwo znacznie się skomplikowało. Inkwizytor chodził od komnaty do komnaty, od drzwi do drzwi, od chaty do chaty i wszędzie zadawał dworzanom, szlachcicom i chłopom to samo pytanie:
– Czy to ty jesteś ojcem królewskiego syna?
– Nie. – Za każdym razem dostawał tę samą odpowiedź. I cóż było robić? Mimo tego, że siedem razy podejrzewał kłamstwo, a w czterech przypadkach był nawet tego kłamstwa zupełnie pewien, został pozbawiony wszelkich narzędzi, które pozwoliłby mu wydobyć z przesłuchiwanych prawdę. Zmęczony przedłużającym się i nieefektywnym dochodzeniem udał się po radę do ojca Diego de Arce y Reinoso, który to natenczas pełnił obowiązki Inkwizytora Generalnego.

Czcigodnego starca zastał pochylonego nad księgami.
– W jakiejż to sprawie przybywasz do mnie, Juanie? – zapytał dobrotliwie Wielki Inkwizytor, kiedy podniósł zmęczony wzrok zza biurka. – Czy coś cię trapi?
– W istocie, ojcze, zmartwienie mam.
– To widać – starzec pokiwał głową. – Z ksiąg wynika, że nasz najskuteczniejszy człowiek od trzech tygodni nie przeprowadził żadnej egzekucji. Niedobrze. Niedobrze. Co się z tobą, Juanie, dzieje? Jedno, że statystyki nam spadają, a drugie, że drewno w magazynach już mi się powoli przestaje mieścić. A dostawy takie mamy, że ho, ho! Świerk ostatnio z Prus zaczęliśmy sprowadzać, najnowszy krzyk mody. Mówię ci, to drewno pali się tak fantastycznie! A zapach jaki! Żywicą wszystko przesiąka! Szkoda byłoby, żeby nam się to wszystko zmarnowało. A już znajdują się i tacy, co to głosy podnoszą, że za dużo drewna, żeby z niego zacząć budować, żeby go w ciesielce wykorzystać, tak jak to i Prusacy i Brytyjczycy robią, podłe heretyki! Może by i tych, co to nawołują, heretykami ogłosić? – Wielki Inkwizytor przez chwilę rozważał tę myśl z błogą miną, po czym wrócił ze słodkiej krainy wyobraźni i zwrócił się do Juana: – No ale, synu, wróćmy do twojego zmartwienia.
– Bo widzi ojciec – zaczął Juan – ten syn, co to się ostatnio był królowi narodził, to król podejrzewa, że to nie jego.
– Tak. Mówią, że królowi to już nawet korony nie potrzeba. Że rogi wystarczy mu tylko na złoto pomalować.
– Tak, słyszałem już, ojcze. Dobre to jest. Naprawdę wyborny żart. No ale ja faktycznie mam problem, bo król kazał był mi śledztwo przeprowadzić i ojca ustalić.
– To co to za problem? Dla ciebie? Nie wiesz jak to się robi? Bierzesz kogoś, najlepiej kogoś u kogo masz dług, na przesłuchanie i… Zresztą, co ja ci będę tłumaczył. Komu jak komu, ale tobie?
– Kiedy król był zabronił…
– Czego zabronił?
– Tortur.
– Tortur zabronił?!
– I palenia.
– I palenia?! To może by tak i jego heretykiem obwołać? – starzec ponownie się zamyślił. – No ale rzeczywiście masz, synu, problem – dodał po chwili, kiedy wrócił już do spraw przyziemnych i odzyskał wątek. – Tym większy, że nie mogę dłużej tolerować twojej opieszałości w obowiązkach i jeśli do końca tygodnia nie wykażesz się poprawą, to wiedz, że mnie król stosów rozpalać nie był zabronił.

***

– Ojcem twojego dziecka, panie, jest ojciec Diego de Arce y Reinoso.
– Ten starzec?! – zdziwił się Filip.
– Z boską pomocą nie ma rzeczy niemożliwych. – Juan Don de Balléron stał przed królem niewzruszony. Król natomiast podniósł się ze swojego stolca i minąwszy zaskoczonego inkwizytora, głośno myśląc, nerwowo przechadzał się po sali tronowej.
– Nie mogę oskarżyć Inkwizytora Generalnego, bo inkwizycja zwróci się przeciwko mnie. Nie mogę też udawać, że nic się nie stało, bo pewnego dnia mogą przyjść i upomnieć się o tron jak o swoje. O niedoczekanie! No ale cóż. Coś zrobić trzeba. Dzieciaka każe się cichcem utopić i powiedzie się, że zmarł w czasie snu. Żony trzeba będzie lepiej pilnować. Najlepiej chyba zamknąć ją w wieży? Coś jeszcze? A! Filip słabnie. Trzeba będzie postarać się o kolejnego potomka. Tak na wszelki wypadek.

Oblicze króla stało się jakby spokojniejsze, choć ten spokój nie do końca jeszcze zdążył się na nim rozgościć.
– Mam wrażenie że o czymś zapomniałem – powiedział, kiedy uniósł wzrok wbity w czasie marszu w podłogę i spojrzał na ciągle stojącego przed stołem inkwizytora.
– Nie, absolutnie nie, panie. Wszystko byłeś przemyślałeś bezbłędnie. Plan idealny. Żadnego bękarta, żadnego ryzyka, żadnych świadków.
– Świadkowie! Właśnie! Ty, Balléron, zdaje się, lubisz palenie? Bo coś mi się wydaje, że chyba przyjdzie nam kogoś dzisiaj uwędzić.

***

EDIT: A, OpenOffice mówi, że 1664 słowa.

***

#naopowiesci
#zafirewallem
em-te

@George_Stark Panie Jerzy, pan zawyża poziom. Wzbudził pan zainteresowanie Inkwizycji. Gratuluję.

splash545

@George_Stark nie spodziewałem się hiszpańskiej inkwizycji ( ͡° ͜ʖ ͡°) Podobał mi się użyty w tekście język, który fajnie współgrał z rozważaniami na temat badań genetycznych. Problem nadmiaru drewna u inkwizycji też mi się spodobał. No ale najlepszym momentem było jak król wstał ze stolca

Wrzoo

@George_Stark Nadrabiam teraz lekturę zaległych opowiadań, i ojej - świetnie się bawiłam przy tym opowiadaniu! Te badania genetyczne i powtórzenie dowcipu z rogami były wprost wyborne. Językowo bijesz nas wszystkich na łopatki. Cóż mogę rzec... Wincyj!

Zaloguj się aby komentować

Oto otwieramy nowe #naopowiesci !

Temat: dwór królewski

Kategoria: opowiadanie detektywistyczne

Liczba słów: 800 - 2500

Termin: 29 września 2024

Zapraszam do zabawy!

#zafirewallem
5723ea5b-ec12-41cb-8c01-c83088efc502
moderacja_sie_nie_myje

@KatieWee To mnie załatwiłaś, skąd ja dwór królewski na dzikim zachodzie wezmę xD

Yes_Man

@KatieWee Ale fota!!! To real foto czy AI?

Zaloguj się aby komentować

Najwyższy czas na podsumowanie tej edycji #naopowiesci .
Zaczęło się bardzo skromnie ale porządni ludzie przysiedli i napisali w ostatniej chwili kilka opowiadań co mnie osobiście bardzo ucieszyło. 

Tematem tej edycji był Blwak ( xD ) a samo opowiadanie miało być romansem. Wszyscy uczestnicy sobie z tym świetnie poradzili, dzieła były bardzo zabawne, napisane w bardzo fajnej formie.

Żeby nie czekać dłużej, ogłaszam, że zwyciężyła rzutem na taśmę @KatieWee Serdecznie gratuluję, Twoje opowiadanie jest świetne, na potrzeby podsumowania pozwoliłem sobie nadać mu tytuł

Oto lista opowiadań:

Mareczek Kanapkożerca - @KatieWee - 24****
Biwak, łódka i jajecznica - @moll - 15****
Stilo - @splash545 - 21****
Szeryf Kowalsky s01e08 - @moderacja_sie_nie_myje - 18****
Szeryf Kowalsky s01e07 - @moderacja_sie_nie_myje - 12****
Szeryf Kowalsky s01e06 - @moderacja_sie_nie_myje - 11****
BL 98WAK - @George_Stark - 13****

Pozwolę sobie napisać kilka słów w podsumowaniu o każdym z autorów.

@KatieWee świetnie się czyta wszystko co piszesz, naprawdę jesteś bardzo udalentowaną osobą, widać że jesteś mega oczytana i zdecydowanie jesteś dowodem na to, że kobiety też umieją pisać, tylko te najbardziej znane pisarki są po prostu przereklamowane i tworzą kupę a nie literaturę.

@moll , Twoje opowiadanie jest super, świetnie pokazałaś różnice między tym samym wydarzeniem z punktu widzenia kobiety i z punktu widzenia chłopa. Bardzo zabawne dzieło, czytało się z ogromną przyjemnością.

@splash545 , bardzo fajne połączenie tematów, cieszę się że jednak napisałeś, uwielbiam takie klimaty, zaskakujący zwrot pod sam koniec, każdy piorun pod tym opowiadaniem jest w pełni zasłużony, do wygranej brakło bardzo niewiele

@moderacja_sie_nie_myje nie, do siebie nie będę pisać.

@George_Stark super nawiązałeś do literówki w temacie którą popełniłem, nawet z takiej drobnostki może powstać świetne opowiadanie Dopiero po tym jak przeczytałem dwa razy Twoje zorientowałem się do czego pijesz z tym Blwakiem w komentarzu xD

Wszystkim uczestnikom bardzo dziękuję, udział w tym konkursie był ogromną przyjemnością, tych którzy nie mogli wziąć udziału w obecnej edycji serdecznie zapraszam do wzięcia udziału w następnej.

#naopowiesci
#zafirewallem
#podsumowanienaopowieści
splash545

@KatieWee gratulacje!

KatieWee

@moderacja_sie_nie_myje @moll @splash545 Dziękuję!!!

Wrzoo

@KatieWee Zasłużone gratulacje!

Zaloguj się aby komentować

Moja siostra uznała, że oszalałam i że mój plan nie ma nawet najmniejszych szans powodzenia z bardzo, bardzo wielu powodów:
Po pierwsze:
Marek jest dzieckiem swojej matki, naszej sąsiadki, która karmiła swoje dzieci głównie ideologią wyniesioną z zebrań partyjnych i coniedzielnych mszy. Marek nie będzie umiał docenić tego co dla niego zrobię. Po prostu musi zjadać to co mu podano, nie zastanawiając się nawet czy mu to smakuje.
Po drugie:
Skąd ja niby wezmę składniki na wszystkie te potrawy, które zamierzałam podać mu podczas tego biwaku? Przecież ser rokpol, który występuje w co drugim przepisie jest u nas całkowicie i zupełnie niedostępny. To co piszą sobie autorzy książek kucharskich odnosi się najwyraźniej do realiów Warszawy i może kilku innych dużych miast jak Katowice. U nas takich rzeczy po prostu w sklepach nie ma.
Po trzecie:
Skąd niby wezmę pieniądze na zakup nawet tych głupich kartofli, które zamierzałam upiec w żarze ogniska w trzecim dniu biwaku (tak, miałam rozpiskę wszystkich dań jakie zamierzałam podać).
Cały ten plan powstał w związku z tym, że nasza mama zawsze powtarza “przezorny zawsze ubezpieczony” i “przez żołądek do serca”, a ja uważam, że nasza mama ma zawsze rację.
Tyrada mojej siostry, która spływała po mnie jak po kaczce została przerwana przez Mareczka, którego mama wysłała do nas po szklankę cukru. Skoczyłam rączo do kuchni gdzie stłukłam dwie szklanki i puszkę z Włocławka, w której trzymaliśmy cukier. Mareczek pogrążony w rozmowie z moją siostrą o najnowszym numerze Świata Młodych z lekkim roztargnieniem przyjął ode mnie szklankę z cukrem i pożegnał się z nami krótkim: to do zobaczenia jutro!
Te słowa uświadomiły mi, że zostało mi już naprawdę niewiele czasu na przygotowanie się do naszego biwaku. Ubrania miałam wybrane od dawna: sukienka w różyczki, nowe szorty i wystrzałowy opalacz według wykroju z niemieckiego magazynu. Siostra przycięła mi grzywkę, a mama udawała, że nie widziała, że podkradłam jej różowy lakier do paznokci. Namiot pożyczył mi stryjek, a wędki (których nie miałam zamiaru używać, a które chłopcy uznali za niezbędne wyposażenie) wujek. Obaj przekazując mi te dobra uśmiechali się pobłażliwie, co doprowadzało mnie do szału, ale czego nie robi się dla dobra dobrej zabawy?
Czekając na autobus, który miał nas dowieźć nad jezioro omawialiśmy nasze zasoby - Alinka wzięła słoik smalcu, Janek targał ze sobą pięć kilogramów cebuli, Mareczkowi mama zapakowała trzy bochenki chleba i paczkę chińskiej herbaty. Ja z moimi zapasami zdrowych (i tanich) warzyw, jajek i żółtego sera poczułam się doskonałą panią domu (biwaku), która dba nie tylko o to, żeby jej domownicy (biwakowicze) byli najedzeni, ale także aby ich zapotrzebowanie na mikro i makroelementy było w pełni zaspokojone. Musiałam trochę zmienić swoje plany i dostosować je do możliwości, ale dzięki wsparciu siostry i jej skarbonki mój plecak wypełniały wiktuały, z których miałam przygotować dania, które pokazałyby Mareczkowi, że jestem idealnym materiałem na żonę. Kiedyś. W przyszłości. Najlepiej niedługiej.

Kiedy dotarliśmy na miejsce (mój plecak niósł Janek, ja po trzech kilometrach miałam już dosyć) zakrzątnęłam się przy rozpalaniu ogniska. Ciągle mi gasło, więc z radością przyjęłam pomoc Janka, który dmuchając i podsycając ogień kawałkami suchej kory rozpalił wspaniałe ognisko. Alina zaczęła śpiewać i tańczyć wokół ognia, a ja spojrzałam na nią z dezaprobatą i zaczęłam kroić chleb i szykować jajka na jajecznicę. Chłopcy rozbijali namioty na plaży, Alina tańczyła brodząc przy brzegu jeziora, a ja smarowałam kromki masłem i starałam się postawić czajnik na kamieniach, które Janek ustawił wokół ogniska. Mareczek usiadł obok i zaczął metodycznie wciągać kanapki z pomidorami i cebulą jakie przyszykowałam - każda kanapka znikała we wnętrzu Mareczka zanim zdążyłam zrobić następną. Zrobiłam kanapkę - zniknęła. Zrobiłam następną - zniknęła. Kolejną - zniknęła! Wtedy obudziła się we mnie naukowa ciekawość. Ile kanapek da radę zjeść ? Ile będę w stanie zrobić zanim mi ręce mi omdleją? Kto wygra?
Czwarta kanapka.
Piąta kanapka.
Szósta.
Siódma.
Ostatni pomidor.
Ósma.
Dziewiąta.
Dziesiąta kanapka - już tylko z cebulą.
Jedenasta.
Dwunasta.
Trzynasta i

Tu trafił mnie szlag i pizłam Mareczka deską do krojenia przez łeb i niech sobie wybije z głowy ten cały ślub!
#naopowiesci #zafirewallem
Z wielkim buziakiem dla @moderacja_sie_nie_myje
656c794f-2937-4776-9c0d-c3379fab9dfe
moll

@KatieWee pointa mnie urzekła

moderacja_sie_nie_myje

@KatieWee Piękne No Mareczek, Ty se uważaj! Ja kanapki to z majonezem robię!


Podsumowanie zrobię jutro bo dzisiaj mnie już sen bierze Kochana jesteś

CzosnkowySmok

@KatieWee myślałem, że będzie, ze ro Jacek jest jednak fany, zazdrość że Marek nie nią zainteresowany xD

A jeb przez łeb. Swietne! Śmiechłem srogo. XD

Zaloguj się aby komentować

Ja powiedziałam, że może napiszę, to może napiszę i @moderacja_sie_nie_myje , obejdzie się bez streszczenia, cała historia poniżej

Biwak, łódka i jajecznica

-Baaabciu, a jak to było z tobą i dziadkiem? - jedenastoletnia Ada już kilkukrotnie słyszała opowieść babci Józi, jak to się z dziadkiem Teodorem poznali, ale nie przeszkadzało jej to poprosić starowinkę, by opowiedziała anegdotkę po raz kolejny. Szczególnie przy lepieniu pierogów, która to czynność dłużyła się dziewczynce niemiłosiernie.
-Dusia, przecież wiesz - babcia westchnęła znad stolnicy, ale lekki uśmiech wypełzł na jej wargi.
-Ale ja tak lubię jak opowiadasz o tobie i dziadku!
I babcia z ciężkim westchnieniem nad kolejnym zlepianym pierogiem, zaczęła opowiadać:

Był to mój trzeci sezon u ciotki Krystyny na Mazurach. Wiesz, stareszej siostry mojej matki, co to się za żołnierza wojska ludowego dała i z nim pół Polski po jednostkach zjeździła. A potem na Mazurach dom i działkę nad jeziorem kupili, w sezonie smażalnia ryb u nich była. Oni mieli dwie córki, ale one w tym czasie to już same za mąż powychodziły. Jedna w Poznaniu już wtedy siedziała, a druga gdzieś pod Gdańskiem…
W każdym razie, to był już mój trzeci sezon tam u nich w smażalni. Trochę grosza sobie dorobiłam, to potem na buty i zeszyty miałam, bo nas szóstka w domu, to matka i z czego na nas tyle nie miała. I jak w lata poprzednie, robiłam co ciotka kazała - głównie kelnerowanie, razem z taką Zośką od sąsiadów ciotki, zaraz jak ona miała… No mniejsza, nie przypomnę sobie teraz, ale ona potem do zakonu ostatecznie poszła. A szkoda, bo ładna dziewczyna był, za nią się tam wszystkie chłopaki oglądały i tak się zmarnowała!
Ale wracając, to był ten trzeci sezon w smażalni i jak co roku - rodziny w ośrodkach wczasowych i młodzi ludzie pod namiot. I sporo wiary przychodziło na jedzenie, bo u ciotki ceny były znośne, a niektórzy po prośbie, bo jak się stopem, z plecakiem a bez grosza przyjechało, to potem głodno się siedziało… A kto się nie mieścił na łączce 2 kilometry dalej z namiotem, biwakował w lesie przy jeziorze. A na tym jeziorze taka nieduża wysepka była, cała porośnięta krzakami. My z Zośką po robocie, jak ciotka wieczorem pozwoliła, to brałyśmy wyjka łódkę i sobie tam pływałyśmy po tym jeziorze. Blisko brzegu przeważnie, na nieodwiązanej linie, to się potem do brzegu przyciągałyśmy, bo wuja często wiosła zabierał, bo mu kradli.
I wtedy też tak było, my do łódki, kijem się od brzegu odepchnęłyśmy, zaczęło znosić i kołysać, to się na dnie położyłyśmy i tak sobie w niebo patrzymy. A nas znosi, coraz dalej, bo lekki wiaterek, to tak sobie leżymy i płyniemy. Aż się Zocha podnosi, patrzy, a my już prawie przy tej wysepce i jak my teraz z tym kijem wrócimy?! Próbujemy coś tam nim na zmianę machać, udało się trochę nawrócić bliżej brzegu, ale nie ta strona jeziora.
To się drzemy “pomocy!” w kierunku lasu, bo może ktoś biwakuje i pomoże, bo to się powoli ku ciemnemu, jak nie wrócimy to ciotka awanturę zrobi, do matki odeśle i więcej nie da przyjechać na zarobek.
No i tak się drzemy, a tu z lasu takich dwóch wychodzi, patrzą na nas, rozbierają się do badejek, wskakują do wody i płyną w naszą stronę. To nas jakoś do tego brzegu przyciągnęli, pomogli wysiąść, łódkę z wody i do siebie zapraszają, bo byśmy i tak nie zdążyły dość. Powiedzieli, że rano nas odstawią do ciotki razem z łódką i wyjaśnią co i jak.

-I ten jeden to był dziadek? - Ada przerwała babci historię w ulubionym miejscu.

Tak, Teoś razem z kuzynem, Antkiem był. Wygadany, bo to on gadał, Antek stał jak słup, z resztą on to zawsze taki milczek był, ani na mnie, ani na Zośkę, własne stopy oglądał tylko.
Poszłyśmy z nimi pod namiot, zaproponowali kolację, mówili, że pomagali u jednym gospodarzy i gospodyni im za to słoniny i jajek dała, chleba kupili i jajecznicę robią, to się z nami podzielą.
I dali, jajecznicy i pod jednym kocem z Zośką siedziałyśmy. I żeśmy do późna pogadali. A potem odstąpili namiot, a sami przy ogniu spali.
Rano odprowadzili do ciotki. Ale bura była. Mało ścierą obie nie dostałyśmy. Ale Teoś wziął nas w obronę, ciotka się śmiała, że mój kawaler, to i potem chodził do mnie przez tydzień. Codziennie czekał aż mnie ciotka z roboty zwolni, zawsze bukiecik polnych kwiatów… A potem on wracał do siebie z Antkiem, a i ja miałam niedługo z Zochą się pakować. To się adresami wymieniliśmy, listy miał do mnie pisać.

-I pisał? - drążyła Ada, po raz pierwszy babcia dodała coś nowego do historii, bo babcia zamyślona nad rosnącym stosem pierogów tym razem zdradziła coś więcej.

Pisał, pisał… A jakie to listy były! I kwiatki suszone wysyłał. A potem przyjechał, bo okazało się, że dwie gminy dalej mieszka, więc blisko, a motocykl wtedy już kupił i do pracy jeździł.
I tak pisał i jeździł, aż przyjechał kum, z rodzicami obgadali co trzeba, mnie zapytali czy chcę i tak to było…
A teraz chodź, będzie wody pilnować, a ja ręce umyję, bo już mi się farsz skończył, makaronu z reszty ciasta zrobimy do suszenia, do rosołu będzie krajanka.

***

Kilka dni później

-Dziadkuuuu - Ada, przeciągając, postanowiła zapytać dziadka, podczas powrotu ze szkoły - a jak to było z tobą i babcią?
-A całkiem prosto to z Józką było. Byłem na biwaku z Antkiem. Babcia wpadła mi w oko, jak do smażalni jej ciotki wpadliśmy zapytać, czy może by nie potrzebowała kogoś do pomocy, wtedy taka zalatana była z tą drugą, że nawet na mnie uwagi nie zwróciła. Ładna dziewczyna. Ale jakoś się nie składało, żeby na spacer zaprosić, aż na trzeci dzień usłyszeliśmy wieczorem, że ktoś z jeziora woła pomocy. To z Antkiem, wylecieliśmy na brzeg, a tam dwie rusałki w łódeczce dryfują. Wskoczyliśmy, wyłowiliśmy i zaprosiliśmy do naszego obozu. Jajecznicę zrobiłem, wcinała równo, ta druga mniej. Od razu wiedziałem, jak na mnie wtedy znad tego talerza patrzyła, że ona będzie moja. I zobacz! Mówię ci, Ada, wszystko dzięki tej jajecznicy!

-----

Liczba słów: 975 (wg dokumentów google)

-----

#naopowiesci #zafirewallem
moderacja_sie_nie_myje

Dobre, świetne wręcz Szkoda tylko że nikogo nie zamordowali

George_Stark

Świetnie oddałaś to, jak babcie (i w ogóle starsi ludzie) opowiadają - ten cały epizod genealogiczny na początku, no bajka po prostu.


A i językowo nieźle:


MMało ścierą obie nie dostałyśmy.


Rozumiem, że babcia tak silnie ma wspomnienie emocji związane z tą ścierką wryte w pamięć, że aż jej się to "m" przy opowiadaniu przeciągnęło. Ze stresu może?

splash545

@moll bardzo fajny klimat Takie romanse to mógłbym czytać I super, że jednak udało Ci się napisać.

Zaloguj się aby komentować

#naopowiesci

Stilo

Pół nocy drogi za nami. Wyruszyliśmy z Krakowa o 23:20 i po siedmiu godzinach jazdy właśnie mi mignął znak z napisem Sasino. Niedaleko znajduje się zabytkowa latarnia morska Stilo. Będzie się trzeba na nią jutro wybrać, a teraz jeszcze tylko dwa kilometry przez las i walić ten zakaz wjazdu. Jeep idzie przez piach i wertepy jak zły. Nawet nie musiałem włączać napędu na 4 koła. Wystarczył lekko zwiększony prześwit i opony na lekki teren A/T. Przynajmniej przez te ostatnie dwa kilometry przydało się to, że jedziemy terenówką. Bo przez wcześniejsze 650km trasy tylko pomstowałem na to w myślach, słysząc to piekielne wycie tylnego mostu, które nie opuszczało nas od wysokości Łodzi. Ogłuchnąć można było! Z tego powodu nie mogę się nadziwić, że Zosia się nie obudziła. Chociaż z drugiej strony rozumiem bo jest bardzo zmęczona. Przemęczona ciągłymi nadgodzinami w pracy. Ale wreszcie po upojnym wieczorze, choć nie w alkohol, udało nam się wyrwać na upragnione krótkie wczasy. Zawsze lubiliśmy przebywać na łonie natury więc wybór był prosty - namiot nad brzegiem morza. W końcu jakaś odmiana od corocznych wypadów w góry. 

Zaplanowałem zrobić romantyczny piknik przy wschodzie słońca ale oczywiście na planach się skończyło, bo zachciało mi się kupić pieprzonego Jeepa co pali 20 litrów na stówę! Miniaturowa butla lpg w kole zapasowym, do której wchodzi 43 litry wcale nie pomogła. No i oczywiście przez to wszystko dojechaliśmy dobrą godzinę po wschodzie. Ehhh, no trudno.
Parkuje Jeepa tuż przy wydmie i gaszę silnik. Patrzę na moją piękną Zosię jak słodko śpi. Odgarniam kosmyk jej kruczoczarnych włosów i całuję w czółko. 
- Śpij sobie spokojnie kochanie. Przygotuję niespodziankę. - szepczę.
Jak ja ją mocno kocham. Otwieram bagażnik i wyciągam pomału dwie torby i wielki wojskowy plecak ze stelażem. Opuszczam klapę powoli, powolutku... słychać lekki trzask. Patrzę na moją kochaną, nie poruszyła się - śpi. Uff, udało się.

Przenoszę te wszystkie toboły przez nadmorski pas zieleni i moim oczom ukazuje się przepiękna plaża Stilo. Słońce delikatnie przebija się przez chmury, a piasek na plaży jest wręcz biały. Idealne miejsce na romantyczny biwak. Plaża ta słynie z tego, że jest miejscem wielu oświadczyn i wcale się temu nie dziwię! Jest tu bardzo urokliwie, a w dodatku pusto i spokojnie. Na niedaleką plażę w Łebie można dojechać autem praktycznie pod samo morze. A tu trzeba się przebić przeszło dwa kilometry przez las i mało komu się chce maszerować taki dystans. No chyba, że ma się Jeepa a też rzadko kto ma tego typu auto. Byle suvem na szosowych oponach tu nie wjedziesz, nie ma opcji. 

Najpierw rozbiłem namiot przy nasypie i zacząłem wbijać bambusowe pochodnie z aliexpress tworząc półkole. Odpalę je przy zachodzie słońca i będzie nieziemski klimat. Zrobimy powtórkę z wczorajszego wieczoru, a nawet będzie jeszcze lepiej bo będziemy mieli więcej czasu dla siebie i nic nas nie będzie gonić. Już nie mogę się doczekać aż znów zobaczę jej jędrne piersi, złapię za pośladki, przyciągnę ją do siebie, a wtedy... Dobra bo się już tu podkręcam niepotrzebnie a robota czeka. Na przyjemności będzie czas później.

Znalazłem dobre miejsce na ognisko i wykopałem tam saperką dołek. Podszedłem do morza i zacząłem zbierać drewno wyrzucone na brzeg przez morskie fale. W tym momencie koło mnie przejechały trzy piękne konie z jeszcze piękniejszymi kobietami na ich grzbietach. Jechały brzegiem wody rozchlapując ją w okół. Bajeczny widok w bajecznych okolicznościach przyrody, szkoda, że Zośka tego nie widzi. Były to jedyne osoby poza mną, które spotkałem przez ostatnie dwie godziny, od kiedy tu jestem.

No dobra materac do namiotu nadmuchany, koc rozłożony, drewno na ognisko sobie schnie. A gdzie Zośka? Dalej śpi!? No tak zmęczona po nadgodzinach! Szkoda tylko, że część z tych nadgodzin miała na imię Rafał! Zajebałbym kurwa gnoja! No ale nic, jak to mówią było minęło. Ten wypad pomoże nam odbudować nasz związek, tak jak postanowiliśmy. Zaraz pójdę ją obudzę i zerżnę na ostro tak jak lubi, jak wczoraj. I może iść sobie dalej spać w namiocie.

Podchodzę do Jeepa i widzę, że śpi jak wcześniej, głowę ma opartą o szybę. Pukam w okno i otwieram drzwi samochodu a wtedy głowa mojej Zosi wylatuje lekko poza obrys auta zwisając bezwładnie. Pewnie wyleciałaby cała z samochodu gdyby nie zapięty pas. 
- Zosia kochanie! Co się dzieje?!
Łapie jej twarz w dłonie i spoglądam w rozszerzone, puste źrenice. Klepie lekko w policzek, trochę mocniej.
- Zosia!!! Obudź się!!!
Kurwa mać co się stało?! Jak wsiadała to mówiła, że trochę ją głowa boli i dziwnie się czuje. Czy to moja wina? Jak uprawialiśmy seks to poddusiłem ją jak lubi i na chwilę straciła przytomność, ale to było ledwo kilka sekund. Później narzekała tylko na ten ból głowy. Nie wierzę, że to przez to. Czy jednak? Wiem, że trochę przesadziłem w ekstazie ale, ale...

- Więc to jest pańska oficjalna wersja, tak?
Niski, nieprzyjemny głos śledczego wyrywa mnie ze wspomnień.
- Co? Ja? No tak, tak było.
- Więc jak pan wyjaśni to, że krtań pańskiej narzeczonej była kompletnie zmiażdżona? A przede wszystkim to, że zadano jej 12 mocnych ciosów nożem?
- ...

Liczba słów: 825

Ponieważ nie brałem udziału w poprzedniej edycji naszej zabawy postanowiłem w powyższym opowiadaniu połączyć tematy i gatunki obu edycji. Dla przypomnienia:
Temat: biwak i zwłoki
Kategoria: literatura romantyczna i kryminał 

#zafirewallem #tworczoscwlasna
3f54e239-d802-4fd1-a683-9317b5916c9e
George_Stark

No mistrz nieoczywistości!

Zaloguj się aby komentować

Nie wiem o co chodzi w tym całym #naopowiesci , ale próbując zasnąć, nawiedził mnie przypływ grafomaństwa, który postanowiłem spisać i jak już spisałem to się podzielę, może ktoś zechce pociągnąć temat i rozwinąć z tego jakąś opowieść.
----------------------------------------------
Klik
Okno. Krople wody na szybie są uderzane przez kolejne, łącząc się i spływając razem w dół.
Klik
Ulica. Mrok nocy stłamszony przez łuny neonów. Neony te formują napisy, których nie jestem w stanie odczytać.
Klik
Znów okno, to samo co wcześniej. Wciąż pada. Wreszcie dostrzegam widok za oknem. Mokry piasek wybrzeża atakowany wodą z dwóch stron - od góry ulewa, od boku przypływ. Jakaś postać stoi w deszczu. Patrzy w moją stronę? Nie, niemożliwe.
Klik
Twarze, uśmiechnięte. Wyciągnięte ręce. Coś mówią, ale zamiast jakichkolwiek słów słyszę jedynie entuzjastyczną plątaninę dźwięków. Skonsternowany ściskam wyciągnięte ku mnie dłonie, wykrzywiając usta w niezręcznym uśmiechu.
Klik
Park. Ciemność rozświetlają uliczne lampy, dużo mniej nachalne od wcześniejszych neonów. Siedzę na ławce. Wdycham chłodne wieczorne powietrze i… Czuję jakby ciało w którym jestem nie było moje. Jakbym był w nim niechcianym pasażerem. Odrzucam tę myśl, ale uczucie wciąż pozostaje w zakamarkach świadomości.
Klik
Mokry piasek plaży. Od góry zalewa mnie wodospad deszczu. W oddali budynek. Dostrzegam sylwetkę stojącą w oknie. Widzi mnie? Chwila, przecież chwilę temu to widziałem. Czy… jestem teraz po drugiej stronie?
Klik
Nic… ale nie czarne, bezkresne nic, tylko takie jak wtedy, gdy zamkniesz oczy w pełnym słońcu. Tańczące plamy czerwieni i brązów przecinane złotymi iskrami. Otwieram oczy. Od razu bombarduje mnie agresywny blask słońca, odruchowo zaciskam powieki. Rozglądam się, za mną huśtawka, piaskownica, jedno drzewo, otynkowana ściana domu, przede mną dwaj chłopcy biegają w kółko śmiejąc się. Znowu to uczucie, nie jestem w swoim ciele. Nie jestem też w żadnej z tych poprzednich “migawek” - tak, będę to nazywał migawkami, to określenie zdaje się najbardziej tu pasować. Moją autorefleksję przerywa niezrozumiały okrzyk, głos bezsprzecznie kobiecy. Dochodzi z domu. Nie wiedząc czemu wchodzę do środka. Przytulnie urządzony salon. Kobieta, to ona wołała. Jej wygląd, choć z gatunku tych raczej przeciętnych przywołuje miłe odczucia. Przeczesuję wzrokiem pomieszczenie, moją uwagę przykuwa biblioteczka. Podchodzę bliżej. Próbuję przeczytać tytuły książek, jednak litery zlewają się w bezkształtny bełkot. Kobieta podchodzi do mnie od tyłu, obejmuje mnie. Coś mówi, wciąż nie rozumiem. Wyglądam przez okno na podwórze, na którym stałem chwilę temu. Nagle, dosłownie przez ułamek sekundy ukazuje mi się ciemna postać, ale zaraz znika. Co tu się dzieje?
Klik
#zafirewallem #tworczoscwlasna
Piechur

Będzie więcej klikania?

UmytaPacha

@ErwinoRommelo tak się kończy nocne klikusianie

Zaloguj się aby komentować

Piękna ulewna sobota, więc czas na emisję kolejnego odcinka o Szeryfie Kowalskim

W #naopowiesci krucho z uczestnikami, poobiecywali różni ludzie, niektórzy też nawet nie obiecali i pustki są.

Zapowiadam zemstę, szeryf odwiedzi niedługo Pewne Gables.

Coraz więcej odcinków się robi, ciężko mi ogarniać już wklejanie linków do wszystkich a więc pozwolę sobie wklejać tylko do ostatniego, w nim będą poprzednie a jak nie w nim to w poprzednim itd.

poprzedni odcinek

***

W salonie u burmistrza Hoppera Kowalsky relacjonował wczorajsze wydarzenia. Gospodarz marszczył brwi raz po raz i nerwowo zaciągał się cygarem. 
- Walt, powiedz mi czy to nie dziwne?
- Co?
- Przyjeżdza sędzia i tego samego wieczoru jest strzelanina, wybuchy i 10 trupów w kwadrans. Dziesięć!! I spalony do gołej ziemi budynek. Nie wspomnę o dziwnych wcześniejszych wydarzeniach.
- Jakich? - szeryf wyraźnie się zaciekawił
- Ktoś wymordował jakiś ludzi w lesie przy Covenher River, siedem ciał znaleźli drwale z Wolf Trap
- Pierwsze słyszę - Kowalsky teatralnie się zdziwił
- To jest 11 mil stąd do cholery!
- O tych trupach, o Wolf Trap słyszałem
- Nie żartuj, sytuacja jest bardzo zła - burmistrz zaciągnął się cygarem i zrobił przerwę
- Śmierć sędziego oznacza, że będzie śledztwo stanowe
Hopper wyraźnie był zmartwiony i kontynuował
- Przyślą prawdziwych śledczych ze St. Augustino a nie jakiś żółtodziobów, będą wszędzie węszyć i pod każdy kamień zaglądać...
- To miałem się dać zabić żeby sędzia miał towarzystwo?! - wybuchnął szeryf - Ja tu jestem najbardziej poszkodowany! Moje śledztwo szlag trafił, tyle pracy na darmo bo nie ma już kogo sądzić i wieszać!
- A po co sędzia przyszedł do biura? - zapytał nagle burmistrz
- Jakiś gówniarz jego córce się sprośnie naprzykrzał i przez to wkurwił sędziego. Więc przyszedł mi truć dupę żebym coś z nim zrobił.
- Co za gówniarz?
- A skąd mam wiedzieć?! Ledwo zaczął biadolić to wleciał granat i zaczęła się strzelanina.

Kowalsky przedstawił burmistrzowi resztę wydarzeń, skromnie umniejszając lub wręcz pomijając swój udział w wielu momentach, chwaląc głównie bohaterskiego sędziego. I pożegnali się po paru rozchodniaczkach.

Agenci stanowi będą problemem - szeryf dobrze to wiedział. Nie był też naiwny, był pewien, że Hopper gra idiotę i to on posłał po śledczych. Miał jednak czas, agenci będą najwcześniej pojutrze. Dobrze, że podpalił biuro, nic tam wartościowego nie znajdą. Jednak na pewno byli jacyś świadkowie. Należałoby się zorientować w tej sprawie. Postanowił z rana złożyć wizytę miejscowemu golibrodzie który ma zakład vis a vis biura.

Punkt ósma Kowalsky przekroczył próg zakładu Classic Cuts prowadzonego przez Sama Gordona. Sam Sam był postacią bardzo tajemniczą, został bardzo młodo wdowcem, po ledwie trzech dniach szczęśliwego pożycia i od tego czasu nikt go nie widział w dwuznacznej sytuacji z jakąkolwiek kobietą.
Kowalsky dobrze znał powody takiego trybu życia Sama gdyż osobiście pomagał usuwać zwłoki szczęśliwej mężatki gdy Gordon przyszedł do niego po tym nieszczęśliwym ale bardzo podejrzanym wypadku. Zaciągnął więc dług który teraz właśnie spłaca.

- Uszanowanie szeryfie, dobrze pana widzieć - Sam uprzejmie się ukłonił widząc szeryfa u progu
- WIdzę, że licho dziś z klientami - zauważył szeryf
- Dopiero od dziesiątej przychodzą, chociaż po tym wszystkim to sam nie wiem czy dzisiaj ktoś będzie
- To dobrze, porozmawiamy sobie - Kowalsky rozsiadł się w fotelu
- Służę uprzejmie - Sam z wielką wprawą zaczął golić jednodniowy zarost szeryfa
- WIesz Sam, że jak mnie zatniesz to cię zabiję?
- Szeryfie, 17 lat pana golę i ani razu mi się to nie zdarzyło - Samowi nie drgnął nawet najmniejszy mięsień w ręce
- Wiem, tak tylko mówię - szeryf był bardzo zadowolony z usług Gordona od zawsze
- Co wczoraj widziałeś?
- Zakład tylko do 17 otwarty miałem. Siedziałem przy książce i coś mnie tknęło. Wyjrzałem przez okno i patrzę...
Sam przerwał i podniósł szeryfowi nos by podgolić mu wąsy a szeryf milczał żeby nie zabrzmieć jak kaczka co uwłaczałoby jego urzędowi
- 5 zamaskowanych kręciło się pod biurem, tylko pański i zastępcy konie były uwiązane i jakiś powóz stał obok, myślałem, że chcą ukraść więc zszedłem na dół żeby ich wystraszyć z dwururki
- A nie mogłeś z okna? - zapytał szeryf
- Nie, strzelbę mam w gabinecie za ladą
- I co dalej?
- Byłem w połowie schodów a tu jak nie huknie! I do środka wbiegają
- I nie przyszedłeś mi pomóc? - zapytał zawiedzonym głosem szeryf
- Szeryfie, ja tylko z brzytwą coś umiem zrobić... - zadrżała Samowi pierwszy raz ręka
- Wiem, pamiętam Betsy, brzytwą to umiesz robić... - przerwał Kowalsky
- Widziałeś jakiś innych świadków?
- Stary Lane żebrał niedaleko i najebany zaczął uciekać ale nie w tą stronę i przebiegł tędy podczas najgorszej kanonady. Nikogo innego nie widziałem, wszyscy pouciekali.
- Dobrze więc Sam. Przyjdą tu agenci niedługo, powiesz im, że po wszystkim wyszedłem niosąc bardzo cięzki długi pakunek zarzucony przez ramię, wrzuciłem go do powozu, potem tak samo wyniosłem trochę mniejszy a po wszystkim wróciłem, po chwili budynek zaczął się palić i wybiegłem. Tylko mi coś wypadło przy drugim drugim pakunku, a jak odjechałem, znalazłeś to - szeryf wręczył mu bardzo drogi, złoty damski zegarek.
- Dobrze szeryfie, może pan na mnie liczyć

Kowalsky zadowolony wyszedł od golibrody. Czyń dobro a dobro do ciebie wróci w dwójnasób - szeryf był pewien że to z Bibli. Pozostawał tylko pijaczek Lane. Wiele razy mu odpuszczał, nie chciał mieć zawszawionych cel. Znalazł go bez trudu w okolicach salonu.
- Leny, do mnie!
Pijaczek z trudem ale jednak przydreptał. Sztywność ruchów spowodowana wieloletnim nadużywaniem nadawała tylko komiczności całej sytuacji.
- Taak?
- Dzień wczorajszy pamiętasz? - zapytał
- Pewnie że tak - Leny nawet dzisiejszego nie pamiętał
- Ile ci dałem? - zastawił pułapkę Kowalsky
- Dwa dolary - bez zastanowienia odpowiedział
- Dwa dolary?! -szeryf pożałował, że dał Teddyemu pieniądze, kretyn porozdawał tak jak się spodziewał
- O tu mam jeszcze trochę z nich - wyciągnął dolara i parę centów
- A co potem?
- Noo, pić się chciało... Trzeba się nawadniać... Pan Szeryf?! - zorientował się pijaczek i struchlał
- Idziesz ze mną Leny. Ładny dzień dziś będzie. A wieczorem będziesz szczęśliwym mężem i ojcem takim jak byłeś, pamiętasz to jeszcze?

I poszli razem. Tylko Leny nie wrócił już, w starej stoczni się upił, nieszczęśliwie upadł i więcej nie powstał. Nieszczęście wróciło konno do miasta przy akompaniamencie bicia kościelnych dzwonów.

***

cdn.

#zafirewallem
ErwinoRommelo

Xd wciąga lepiej nie połowa netflixowych seriali

moderacja_sie_nie_myje

@ErwinoRommelo Fajnie, że czytasz Byem pewien, że to tylko takie pioruny na odpierdol xD

inskpektor

@moderacja_sie_nie_myje No fajny świat, tylko może żeby coś więcej się działo w tych mikro odcinkach? Jakiś akcent, ktoś komuś w mordę dał albo jakieś bez karnie poderżnięte gardło. Coś co by wywołało jakieś oczekiwanie na następny odcinek - czy morderca zostanie ukarany etc. Bo tak to dużo gadaniny z której nie wiele wynika. Ale zastrzegam że przeczytałem tylko ten odcinek więc może jestem nie w temacie i dlatego taki odbiór.

moderacja_sie_nie_myje

@inskpektor Generalnie w zabawie chodzi o to, żeby napisać krótkie opowiadanie. Jedno i koniec. Bo jest limit słów ustalony na 2000. Ale nikt nie zabronił pisać w odcinkach


Nie jesteś w temacie. Zapraszam do wcześniejszych częsci, nie ma tego dużo póki co, dopiero się zaczyna cała powieść. A działo się dużo, trupów już było kilka

splash545

W piątek próbowałem coś skrobnąć ale chyba zbyt mocno chciałem przekombinować. Widocznie jego bohater musi posiadać jakiś element mnie w sobie bo w innym przypadku w ogóle tego nie czuje i nie wiem co mam pisać.

Dziś zacząłem pisać od nowa z nową koncepcją, jest zaczęte i mam nadzieję, że przez nockę to dopnę ale już nic nie obiecuje xd

Zaraz sobie jeszcze przeczytam te i poprzednie Twoje opowiadanie bo zapomniłem o nim ostatnio.

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 No mam nadzieję Tu nie ma co kombinować, trzeba pisać. Pajączki lubisz, przecież na ten temat można wysmarować takie opowiadanie z biwakiem i romansem w tle że ja pierdzielę

splash545

@moderacja_sie_nie_myje już coś innego kombinuję o 20 wznawiam pisanie, póki co jakoś w miarę szło

Zaloguj się aby komentować

Uszanowanie w ten piękny wieczór

Przypominam, że jeszcze tylko dwa dni do końca obecnej edycj i #naopowiesci

Miałem chwilkę czasu który twórczo wykorzystałem więc zapraszam na siódmy już odcinek mojego dzieła o szeryfie Kowalskym. jest on bezpośrednią kontynuacją poprzedniego odcinka który jak wiadomo był zabarwiony romantycznie.

Nie będę się dłużej rozpisywać we wstępie, poniżej linki do poprzednich epizodów

s01e01
s01e02
s01e03
s01e04
s01e05
s01e06

***

- Często krzywda sprowadza lepszy los. Wiele rzeczy runęło, aby wznieść się wyżej - spokojnym głosem przytoczył cytat Seneki Kowalsky

Odpowiedział mu osłupiały wzrok sędziego

- Szeryfie... Domagam się aresztowania tej kanalii, natychmiast!

Szeryf wstał i podszedł do zapłakanej dziewczyny.

- On cię skrzywdził?

Milcząco pokiwała głową.

Szeryf dobył colta, odciągnął kurek i podał Caroline

- Jeśli tak było jak mówisz to go zastrzel - powiedział

- Szeryfie, co pan... - zaczął sędzia Harrison ale szeryf go uciszył spojrzeniem

- Po prostu spójrz na drania, wyceluj i strzel, to proste.

Caroline uniosła drżącą dłonią rewolwer w stronę zastępcy ale tylko jak napotkała jego wzrok, rzuciła broń na podłogę

- Nie mogę! Skłamałam, to nie tak było... - szybko krzyknęła zanosząc się głośnym płaczem i tuląc do ojca

- Ależ kochanie, co ty mówisz?!

- Bałam się, że się dowiesz, ta przeklęta Fran zaraz by wypaplała, widziała jak wychodził...

- Wszystko w porządku panie sędzio? - troskliwie zwrócił się Kowalsky do Harrisona który nagle usiadł blady ciężko oddychając

- Tak... ledwo wysapał odpinając zapięte pod samą szyję guziki

- Jak będziecie wychodzić to przeproście McPennyego za to nieporozumienie - to mówiąc szeryf po prostu skierował się do wyjścia. Diabli nadali sędziego z tym bachorem - pomysłał - ja w obyczajówce nie robię.

Ledwo wszedł do przedsionka w oknie mignęła czarna morda. Kowalskyemu los wyraźnie sprzyjał, uśmiechnął się pod nosem gdy jednym kopniakiem w ławę zatarasował drzwi wejściowe. Przykucnął i wrócił migiem do głównej sali.

- Mamy gości, moi drodzy - zapowiedział uroczyście dobywając colty

Wtem rozległ się głośny brzdęk rozbijanej szyby. Teddy w ułamku sekundy pociągnął Caroline zza biurko i przewrócił je pulpitem do wejścia. Sędzia na czworakach ruszył w stronę gabloty z bronią i już był w połowie drogi gdy do sali wtoczył się granat

- Uuu, na poważnie idą - szeryf nie tracił humoru, doskoczył do niego i kopniakiem posłał go do holu skąd przybył. Sekundę później nastąpiła eksplozja. Ogłuszający huk i cały budynek zatrząsł się w posadach. Po drzwiach i ścianie do holu pozostała tylko pustka z dziurawą podłogą, cała sala zniknęła w tumanach kurzu i drewnianych szczątkach.

- Uwaga, zaraz wejdą - Kowalsky informował o przyszłych wydarzeniach na bieżąco
- Ilu ich? - pokryty kurzem i resztkami drzwi sędzia ładował strzelbę jakby mu 20 lat ubyło
- Za mało

I ze strony holu rozległy się strzały, istna kanonada pocisków rozbijała się na ścianach nie pozwalając obrońcom wyściubić nosów z kryjówek ani na sekundę. Ostrzał skoncentrował się na przewróconych blatach, przygwożdzony Teddy i sędzia nie mogli nawet ujrzeć napastników. Sytuacja stawała się coraz gorsza.

- Kryjcie się tchórze, sam ich pozabijam - mruknął zawiedziony szeryf

- Poddajcie się! - rozległo się z holu z kilku gardeł - Chcemy tylko tego skurwysyna z gwiazdą!

- Tego z wąsami czy bez? - odkrzyknął odruchowo Kowalsky i zarechotał grubasznie

Odpowiedziała mu kanonada. Spojrzał szeryf z ukosa na strzępy biurka Teddyego i Caroline. Długo nie wytrzymają - pomyślał.

Znowu wszystko na jego głowie. Dzisiaj nie pokonam wrogów bez walki, przepraszam Sun Tzu - zmartwił się trochę na duchu szeryf. Musiał się dostać do piwnicy, z budynku nie było drugiego wyjścia. Co znaczyło także, że nie było drugiego wejścia - szeryf był urodzonym optymistą. Nie zastanawiając się więc zbyt wiele zacząl strzelać na oślep i pobiegł na schody na dół. Fortuna nadal mu sprzyjała, jakaś zbłąkana kula strąciła mu tylko kapelusz.

Będąc w piwnicy rozejrzał się i dojrzał rumowisko pod zawaloną częścią stropu. WIęźniowie przykuci łancuchami do ścian w swoich celach wyglądali na całych. Przytuleni do podłogi nie wydawali z siebie żadnych dzwięków. Malutkie okienko z solidnymi kratami nie dawało możliwości wyjścia na zewnątrz ale szeryf już miał plan okrążenia i wybicia do nogi napastników.

Po cichutku wdrapał się na rumowisko i ujrzał przez dziurę w suficie sylwetkę jednego z bandytów zajętego ostrzeliwaniem oblężonych. Załadował swoje colty, miał 12 kul w pierwszym rzucie a napastników było najwyżej pięciu, może sześciu.

- Koniec zabawy, rzucaj drugiego - rozległo się u góry

- Poddajemy się, przestańcie - rozległ się rozpaczliwy głos sędziego

Po chwili silna eksplozja na górze zrzuciła szeryfa z rumowiska i dalsza część holu częściowo się zawaliła.

Odgłos napastników wbiegających do środka sali upewnił go, że to najlepszy moment na zadanie druzgocącej klęski bandzie smoluchów. Podciągnął się cichutko na belce stropowej i w mig był już na górze.
Osrożnie stąpając między dziurami zawalonego stropu doszedł do otworu w ścianie i dostrzegł pięciu zamaskowanych czarnuchów celujących do siedzącego w kącie Teddyego tulącego do siebie przerażoną dziewczynę. Sędzia leżał nieopodal w kałuży krwi przygnieciony zawalonym fragmentem ściany.

- Gdzie ten chuj szeryf?!

- Mnie szukacie? - zapytał z nieukrywaną ciekawością ktoś zza ich pleców. Kowalsky stał z coltami w obu rękach.

I nie minęły dwie sekundy a z wystrzelanych rewolwerów wydobywał się już tylko dym. Cztery ciała leżały w bezruchu na podłodze a jeden z napastników klęczał trzymając się za brzuch na którym błyskawicznie powiększały się dwie krwawe plamy. Szeryf wolno podszedł do niego i zerwał mu przepaskę z czarnej gęby.

- Kogoś mi przypominasz - powiedział jakby do siebie - A już wiem, tę kurwę z lasu
- To była... moja siostra... - wykrztusił z dużym trudem
- I jej nie obroniłeś, co z ciebie za brat, czarnuchu? Pedaliłeś się gdzieś z tymi brudnymi cwelami jak ci siostrę mordowałem? - spytał szeryf z odrazą

Teddy wtulił twarz Caroline w siebie, nie chciał żeby widziała to co się zaraz stanie. Szeryf szarmancko odczekał chwilę, następnie kopnął rannego zamaszyście w brzuch, wygrzebał solidną nogę spod resztek biurka i karzącą ręką sprawiedliwości rozłupał mu czaszkę kilkoma uderzeniami. I udał się do piwnicy.

Po chwili rozległy się jęki i błagania o litość przerywane skrzypieniem kolejno otwieranych drzwi do cel i głuchymi dzwiękami uderzeń. I jęki ucichły. Na pobojowisku nastała głęboka cisza przerwana po chwili przez kroki na schodach. Bardzo zadowolony z siebie szeryf stanął przed skulonymi postaciami.

- Puść ją, Teddy - wyciągnął rękę do dziewczyny, która z przerażeniem patrzyła na zakrwawioną lagę z wbitymi resztkami kości i oblepioną włosami

- Szeryfie, błagam, oszczędź ją... - wydusił McPenny

- Albo ty albo ona

- To zabij mnie - bez wahania odpowiedział

- Nie, proszę nie zabijaj go! - Caroline błagalnie podniosła zapłakane oczy

- To się zdecydujcie albo oboje was zapierdolę!

Popatrzyli na siebie, przytulili się i razem odpowiedzieli

- Rób co musisz.

Więc Kowalsky zrobił co musiał.

***

cdn.

#zafirewallem
splash545

@moderacja_sie_nie_myje ale jak to 2 dni? A to nie do niedzieli?

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 A no tak, faktycznie do niedzieli trochę tych dni więcej zostało Ale mogą zlecieć szybciej niż te do piątku

splash545

@moderacja_sie_nie_myje ja tak czy tak postaram się coś w piątek napisać

CzosnkowySmok

@moderacja_sie_nie_myje nie mam nawet kiedy naczteryrymy walnąć...

Ledwo jakieś #smoczebajanie dałem radę...

moderacja_sie_nie_myje

@CzosnkowySmok Nie przejmuj się, będziesz mieć czas to nadrobisz

splash545

@moderacja_sie_nie_myje noo gruby odcinek, nie spodziewałem się takiej ilości akcji Oczywiście plus za cytat Seneki i ten Sun-Tzu również. No i bardzo podobało mi się jak szeryf rozpykał sytuację z oskarżeniem o gwałt.

Zaloguj się aby komentować

Minęły cztery dni i niewiele się dzieje w #naopowiesci

Żeby rozruszać leniwe towarzystwo postanowiłem przyspieszyć emisję kolejnego odcinka mojej opowieści o szeryfie Kowalskym.

Poprzednio był tragiczny dla czarnuchów biwak, teraz czas na odcinek w formie romantycznej

Linki do poprzednich części (znajomość poprzednich wysoce wskazana)

s01e01
s01e02
s01e03
s01e04
s01e05

***

Teddy McPenny siedząc w biurze i czekając na szeryfa okrutnie się niepokoił. Gdyby nie to, że mają w celi mordercę, dwóch trochę winnych żydów i niewinnego stajennego można by powiedzieć, że w miasteczku urząd szeryfa jest niepotrzebny a sam Kowalsky wypełnia przestępczą pustkę. I on także był w to wszystko zamieszany. Gdyby ojciec wiedział w jakie sprawy jego syn się wmieszał... Nie znał zamiarów szeryfa i wolał ich nie znać. Dla swojego własnego dobra.

Gdy w końcu szeryf wrócił nad ranem bardzo zmęczony ale wręcz promieniejący radością, Teddy wolał nie pytać o wydarzena z poprzednich godzin. Poprosił o kilka wolnych godzin. Kowalsky od razu się zgodził, nie chciał żeby widok zastępcy zepsuł mu taki piękny dzień.

I to się dobrze dla najmłodszego McPennyego złożyło. Odkąd wpadł w bagno śledztwa postanowił żyć pełnią życia, podświadomie czuł, że dużo mu już tego życia nie zostało, chociaż miał ledwie 26 lat. Z 50 dolarami w kieszeni czuł się królem życia. Przechadzając się po ulicach i myśląc co z takim majątkiem zrobić wszedł prosto pod nadjeżdzający powóz. Woźnica zaklął siarczyście i w ostatniej chwili wstrzymał konie a Teddy odruchowo odskoczył i wylądował w błocie.
- Życie ci nie miłe?!- krzyknął czerwony ze złości powoźnik
- Do zastępcy szeryfa mówisz!
- Ja pana sędziego wiozę!

W tym momencie z powozu wyszedł na oko 50letni bardzo elegancki jegomość.
- Pan wybaczy mojemu woźnicy, nerwowy jest strasznie
- W porządku, nic się nie stało... - Teddy starał się wytrzepać błoto ze spodni i kamizelki
- Zastępca szeryfa Theodore McPenny - ukłonił się grzecznie
- Jestem sędzia Benjamin Harrison a to moja... no wyjdz kochana... - zwrócił się do pasażerki

Z wozu wyszła wyraźnie rozbawiona widokiem umorusanego błotem zastępcy młodziutka panienka

- To moja córka Caroline

Prześliczna panienka grzecznie się ukłoniła obdarzając zastępce szerokim i szczerym uśmiechem a jej figlarne oczka zaświeciły się jak gwiazdki. I w tym momencie Teddyemu serce zabiło szybciej. Sto razy szybciej niż kiedykolwiek wcześniej. Zapomniał języka w gębie i zaczerwienił się jak sztubak. Caroline doskonale bawiła się zakłopotaniem zastępcy aż w końcu sędzia przerwał tę scenę.

- Jesteśmy umówieni u pana burmistrza z sędzią Nortonem na wieczór. Mam nadzieję, że zastaniemy tam też szeryfa i pana. Do zobaczenia więc.

Po czym wsiedli oboje do powozu i udali się w dół ulicy w stronę hotelu. A Teddy długo stał na środku ulicy odprowadzając ich wzrokiem. Wrócił do biura, usiadł za blatem i starał się wyryć w pamięci każdą milisekundę ze spotkania z cudnym aniołem w postaci Caroline.

- Co z tobą Teddy do cholery, trzeci raz cię wołam! Naćpałeś się?! - przerwał mu krzyk Kowalskyego

Niezadowolony z przerwanego marzenia zastępca tylko westchnął głęboko, wstał i wszedł do biura szeryfa

- Przepraszam szeryfie. Zamyśliłem się.
- Coś takiego, to do ciebie niepodobne Teddy. Dlaczego jesteś tak uświniony?

Zastępca opowiedział wydarzenia sprzed dwóch godzin, pomijając wątek anielski.

- Kurwa mać, nie wiedziałem, że tak szybko nowy sędzia przyjedzie - Kowalsky zmartwił się trochę - Jak on się nazywa?
- Harrison
- Nie słyszałem o nim, pewnie z końca stanu go przysłali. No nic, dowiemy się u burmistrza co to za jeden. Przebierz się i ruszamy zaraz.
- Niezbyt się czuję szeryfie...
- To zmiataj stąd i idz się przewietrzyć, sam pojadę do Hoopera.

Szeryf jadąc do burmistrza nie wiedział czego się spodziewać. Starego sędziego Nortona miał owiniętego wokół palca, z nowym może nie pójść tak łatwo. Był jednak dobrej myśli.
- Nie należy gniewać się na okoliczności, gdyż nic je to nie obchodzi - Kowalsky od niedawna dobrze znał przemyślenia starożytnych. Od siebie też by dołożył co nieco, umysł miał ostry jak brzytwa.

Umacniając się w duchu wspominając słynne cytaty filozofów dojechał na miejsce. Przy wschodnim skrzydle stał powóz, na którym kiwał się leniwie woźnica paląc papierosa. Lokal burmistrza czekał przy głównym wejściu, jak tylko spostrzegł szeryfa raźnym krokiem ruszył ku niemu.
- Już czekają, zajmę się koniem
- Masz tu piątaka Lenny - szeryf był nadzwyczaj hojny - sam trafię

Przy kominku w największym salonie siedział burmistrz i dostojny mężczyzna jeszcze w sile wieku, z zadbaną brodą, okularach z oprawkami ze szczerego złota iz cygarem w ustach.
- Jest pan, szeryfie - powiedział gospodarz wstając - szeryf Walther Kowalsky, sędzia Bejnamin Harrison, poznajcie się panowie

Energicznie uścisnęli sobie dłonie, glęboko patrząc w oczy.

- Przepraszam bardzo panów, to spotkanie nieformalne oczywiście... - zaczął sędzia
- Oczywiście, że nieformalne - skwapliwie przytaknął burmistrz - sędzia Norton nie dotarł niestety, źle z nim bardzo...
- Przepraszam za nieobecność córki, nie czuje się dobrze po tej długiej podróży - kontyunował Harrison - bardzo chciałem żeby panowie ją poznali
- A ja przepraszam za nieobecność mojego zastępcy, musiałem wysłać go do łaźni przez pewne zaistniałe okoliczności - powiedział Kowalsky patrząc na sędziego

I sędzia z burmistrzem wybuchnęli śmiechem. Szeryf dołączył się z mają przerwą - Już wcześniej sobie pogadali - pomyślał.

- Przysłano mnie gdyż sędzia Norton złożył urząd. A na wokandzie jest sprawa morderstwa i należy jak najszybciej przeprowadzić proces - sędzia od razu wyłożył karty na stół
- Mamy sprawcę i zleceniodawcę - potwierdził Kowalsky
- Czy dowody są pewne?
- Tak, morderca się przyznał i wskazał zleceniodawcę.
- To trzeba zaraz zebrać przysięgłych. Co do kaucji... - sędzia się dłużej zastanowił
- Za sprawcę nie wyznaczać, za Goldbauma co najmniej 1000$ - wtrącił szeryf
- Goldbaum? To zleceniodawca? - zdziwił się sędzia
- Tak
- Znam to nazwisko, jego rodzina nie mieszkała kiedyś w St. Augustino? - zapytał sędzia Harrison
- Nie wiem, u nas to nie istotne kto kim jest i gdzie mieszkał, jest albo winny albo nie - szorstko powiedział Kowalsky - chyba, że jest czarny, dodał w myślach
- A więc morderca zostaje w areszcie, a za Goldbauma kaucja 2500$ - z uznaniem pokiwał głową sędzia gdyż właśnie takiej odpowiedzi oczekiwał

Kowalsky się w duchu zdziwił. Ale nie dał znać po sobie, coś mu w tym człowieku się nie podobało. Popalili cygara i miło spędzili resztę wieczoru oddając się ulubionej grze burmistrza - texas hold'em. Kowalsky stracił swoje 150 baksów ale się nie gniewał na okoliczności mając w pamięci maksymę Marka Aureliusza.

Teddy po wyjściu z biura nie mógł zebrać myśli. Wałęsał się po zapuszczonych uliczkach i mimowolnie podążał w stronę hotelu. Długo mu to zajęło aż w końcu znalazł się naprzeciw. Hotel był jednym z najokazalszych budynków, dwupiętrowy murowany budynek, pięknie zdobiony, z balkonami wyglądał jak nie z tej bajki w porównaniu z okolicznymi ruderami. Wtem na drugim piętrze w oknie uchyliły się zasłony i ukazała się w nim Caroline. Czekała na niego, przyłożyła palec do ust i po chwili zaprosiła go gestem. Teddy zrozumiał w mig ten nieskomplikowany język. Popędził do recepcji.
- Proszę o wolny pokój
Recepcjonistka zmierzyła go wzrokiem, patrząc na ubłocone ubranie
- Nie mamy wolnych niestety...
- A teraz? - Teddy wyciągnął 10 dolarów i położył na blacie, zawsze chciał to zrobić
- Nie mamy wolnych pokoi - powtórzyła z mniejszym przekonaniem
- Jestem zastępcą szeryfa do cholery! Potrzebuję pokoju w celach slużbowych! - zniecierpliwił się McPerson
- Wiem kim pan jest - recepcjonistka nie dała się zastraszyć - tylko mamy wolny jeden apartament z balkonem za 30 dolarów
- Biorę! - Teddy już nie mógł wytrzymać

Zapłacił, dostał klucz i popędził na górę. Znalazł się na drugim piętrze i szedł wgłąb korytarzem kolejno mijając 202, 203, 204... 206, 207... Gdy przechodził obok 208 drzwi się lekko uchyliły. Stanął niepewnie, wziął głęboki oddech i wszedł. Opierając się o komodę w rozpiętym szlafroku stała Caroline. Spojrzałą na zastępcę, zagryzła delikatnie wargę i przyciszonym głosem powiedziała
- Zamknij drzwi i chodź do mnie...
Teddy mógł wraz z opadającym szlafrokiem podziwiać kolejno piękne, kształtne piersi, wciętą talię przy której już zaczął zrzucać z siebie ubranie nie odrywając oczu od cudnego widoku. Ledwo szlafrok znalazł się na podłodze dwa splecone nagie ciała wśród jęków rozkoszy wprawiały w miarowy ruch ciężkie dębowe łoże. I Teddy był w siódmym niebie.

Nad ranem w doskonałym humorze przyszedł do biura, szeryfa jeszcze nie było. Kowalsky bowiem dopiero co wyjechał od burmistrza. Dobrze podpity burmistrz tak wylewnie się żegnał z sędzią i szeryfem, że trzy razy wracali dokończyć posiedzenie i dopiero rano sędziemu udało się urwać a w ślad za nim gdy burmistrz opadł już z sił wyjechał Kowalsky. Kto jak kto ale Hopper to się bawić umiał. Trzy dni po takiej zabawie chorował ale cóż, czego się nie robi dla gości.

Zmęczony szeryf dotarł w końcu do biura. Bez słowa minął zastępcę i skierował się do swojego gabinetu uciąc sobie drzemkę. Ledwo oczy zamknął, według ściennego zegara po dwóch godzinach, obudziły go głośne hałasy i krzyki z poczekalni.
Wyszedł wkurwiony żeby spacyfikować natrętów i ujrzał czerwonego ze złości sędziego z zapłakanym podlotkiem wskazującym na oniemiałego Teddyego

- Tatku, to on mnie skrzywdził! To on mnie siłą wziął, nie mogłam nic zrobić!

***

cdn.

#zafirewallem
splash545

@moderacja_sie_nie_myje Wiadomo plusik za kierowanie się stoicką sentencją przez szeryfa Fajnie udało Ci się wybrnąć z tematu przekładając jego ciężar na postać zastępcy i zakończenie pasuje od ogólnego klimatu cyklu. Trochę się obawiałem, że jakby to szeryf miał zostać bohaterem romantycznego epizodu to wyszłoby to śmiesznie albo niepokojąco. Dobrze z tego wybrnąłeś i w ogóle zręcznie prowadzisz całą fabułę naprzód.

To, że nie ma wielu opowiadań to się nie przejmuj bo termin daleki i np ja zawsze w drugim tygodniu zazwyczaj pisze swoje i z innymi też często jest podobnie.

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 Bardzo fajnie, że przeczytałeś, opinie wiernych piorunowiczów są dla mnie wszystkim, dziękuję


Widać, że fachowy czytelnik jesteś, faktycznie miałem najpierw napisać romans Kowalskyego z postacią z poprzedniego odcinka, zamiast zakapturzonej murzynki miała być porwana córka sędziego ale stwierdziłem, że to nie pasuje. Tacy twardziele nie mają romansów, biorą co chcą a nie bawią się w podchody

splash545

@moderacja_sie_nie_myje no właśnie taki romans mógłby wyjść za ostro

Zaloguj się aby komentować

Nie mam pojęcia czy ta historia przedstawiona poniżej jest romantyczna, czy wręcz przeciwnie, no ale proszę:

***

BL 98WAK

Kiedyś, jeszcze całkiem niedawno, byłoby jej zdecydowanie łatwiej. Kiedyś, przed 2022 rokiem, kiedy w Polsce obowiązywała jeszcze regionalizacja tablic rejestracyjnych, z dużo większą dozą prawdopodobieństwa mogłaby założyć, że mieszkał w Łomży. A dziś? Dziś mogło być tak, że samochód kupił w Łomży, a mieszkał na przykład w Koninie, Kraśniku albo Jeleniej Górze. Po prostu mógł nie zmienić numerów. A nie wiedziała gdzie mieszkał. Nie zaglądała mu przecież w dowód rejestracyjny.

Poznali się na biwaku. Do Grajwa przyjechała z koleżankami. Były zaraz po maturze i w czasie tych najdłuższych wakacji w życiu zatrudniły się jako obsługa pola namiotowego – Work & Travel na jakie mogą pozwolić sobie córki rodziców będących przedstawicielami augustowskiej klasy średniej. On od początku zwrócił jej uwagę. Był dojrzały, przystojny i wyjątkowy – żeby nie powiedzieć ekscentryczny. To ostatnie przeczuwała od razu, zanim nawet jeszcze zobaczyła jak wygląda.

Pewnego dnia na pole namiotowe wjechał samochód marki Trabant. Auto wyróżniało się. Nie tylko tym, że pojazdy tej marki rzadko już spotykało się na drogach, wyróżniało się nawet pośród innych Trabantów. Było pomalowane na liliowy kolor z zielonymi akcentami motywów roślinnych. Zwracało na siebie uwagę. Przez przednią szybę, od której odbijały się wściekle tego dnia palące promienie słoneczne dojrzała, że w środku jest tylko jedna osoba: mężczyzna, który zajmuje fotel kierowcy. Coś, jakiś wewnętrzny głos, powiedział jej, że warto poznać właściciela tego wehikułu. Czy pociągała ją bardziej jego tajemniczość, czy jego samochód? – tego do dziś nie potrafi stwierdzić. Fakt, że koleżanki czasami śmiały się z niej, mówiły, że jest blacharą. Cóż miała jednak poradzić, że pociągali ją mężczyźni, którzy kierowali nietypowymi samochodami? Poza tym to był Trabant, który z blachą nie miał przecież za wiele wspólnego.

– Ja pójdę – powiedziała do Wioli, która tego dnia pełniła dyżur na recepcji i to jej zadaniem było meldowanie przybyłych na kemping gości, a także pobieranie od nich opłat.
– Jeśli masz ochotę… – odpowiedziała Wiola, której najwyraźniej propozycja Martyny była na rękę i wróciła do piłowania paznokci.

– Michał – przedstawił się mężczyzna, który wysiadł zza kierownicy Trabanta. Zrobił na Martynie jeszcze większe wrażenie niż jego wyjątkowy samochód. Opalona twarz i klatka piersiowa, której bujne, ciemne owłosienie kusiło, wyglądając pomiędzy materiałem rozpiętej do połowy koszuli w ciemnozielone motywy rodem z dżungli. Złoty, szeroki łańcuch na szyi tak wspaniale komponujący się z brązem tej jeszcze szerszej szyi. Wąs, ciemniejszy niż włosy na klatce piersiowej, który wspaniale przyozdabiał uniesioną w uśmiechu ukazującym równe, białe lśniące zęby (czy odbijało się od nich światło słoneczne, czy błyszczały tak same z siebie?) górną wargę. Włosy, zawadiacko spływające na czoło spod słomkowego letniego kapelusza, przewiązanego brązową wstążką i nadające mężczyźnie tajemniczości okulary przeciwsłoneczne w złotej oprawie, spiętej u góry, nad noskiem dodatkową poprzeczką. Całości dopełniały jasne, lniane spodnie i jasnobrązowe mokasyny. Tak, ten mężczyzna wyglądał egzotycznie. Wyglądał nawet lepiej niż jego samochód.
– Martyna – powiedziała Martyna i już miała wypowiedzieć wymaganą przez właściciela kempingu standardową formułę biwakowej recepcjonistki zawierającą serdeczne przywitanie i zachętę do skorzystania z dodatkowych usług i udogodnień dostępnych na miejscu za dodatkową opłatą, kiedy, trochę jakby bez udziału woli, z ust wyrwało się jej: – Ładny samochód.
– Prawda? – odpowiedział Michał. – A Martyna to ładne imię. Chcesz się przejechać?
– A nie chce pan…
– Michał.
– No tak. A nie chcesz najpierw odpocząć po podróży? Zjeść czegoś? Napić się może? Trzeba by też się zameldować. – Martynie przypomniało się, że jest w pracy.
– Nie będzie dla mnie lepszego odpoczynku niż usiąść nad jeziorem z tak piękną kobietą. Tam też możemy coś zjeść i napić się. Wszystko co potrzebne mam ze sobą. – Michał poklepał bagażnik Trabanta. – A formalności możemy załatwić wieczorem. Szkoda marnować takiego pięknego dnia na siedzenie w biurze.

Na kemping wrócili późno w nocy, właściwie już nad ranem. Martyna nie wiedziała, która jest godzina, ale na wschodzie, nad polami horyzont zaczynał już jaśnieć. Pole namiotowe było już spokojne. Z niektórych namiotów dobiegało chrapanie.
– To ja pójdę po książkę meldunkową – powiedziała do Michała.
– Dobrze. Poczekam tu na ciebie. – Michał pocałował jeszcze dziewczynę na odchodne.

Kiedy tylko za Martyną zamknęły się drzwi domku, w którym mieściło się biuro i w którym mieszkała razem z koleżankami spokojny pomruk dwusuwowego silnika zmienił swój charakter. Stał się głośniejszy i bardziej dynamiczny. Dziewczyna wybiegła na zewnątrz, ale ujrzała już tylko znikające za zakrętem czerwone tylne światła samochodu.

Michał – tak się przynajmniej Martynie wydawało, bo w dowód osobisty też nie miała okazji mu zajrzeć – zostawił jej nie tylko wakacyjne wspomnienia, ale, co odkryła po kilku tygodniach, również rozwijającą się w niej żywą pamiątkę tego letniego wieczoru. I gdyby nie ta pamiątka, być może zagryzła by zęby i pogodziła się z tym, że i tym razem również się jej nie udało. Nie udawało się jej już przecież wiele razy. Nie udało jej się z Kamilem, który miał wściekłofioletowe, błyszczące E36, nie udało jej się z Marcinem, który jeździł srebrnym E300 w cabrio, nie udało jej się z Kamilem, który na bokach swojego czarnego Subaru miał wymalowane płomienie. Układało jej się co prawda całkiem nieźle z Robertem, który jeździł czarno-żółtą Corvettą, ale życie – to znaczy wydmuchana uszczelka pod głowicą – zmusiło go do wyjazdu za granicę, gdzie miał zamiar odłożyć na remont silnika i jakoś tak się to wszystko wtedy rozeszło. Tym razem, ze względu na sytuację, postanowiła, że nie odpuści.

Wśród wspomnień Martyny zachował się między innymi numer rejestracyjny Trabanta domniemanego Michała: BL 98WAK. Z tą informacją swoje poszukiwania rozpoczęła na augustowskim posterunku, gdzie opisała dyżurnemu sytuację, w jakiej się znalazła.
– Nie wiem czy bez zgody sądu mógłbym udzielić pani informacji o właścicielu – powiedział policjant – ale taki numeru, jaki pani podała nie istnieje. A tyle to na pewno mogę pani powiedzieć.
Martyna zrobiła wielkie oczy, a usta otworzyła jeszcze szerzej.
– Przykro mi – dodał policjant.

A teraz siedziała w autobusie jadącym do Białegostoku, gdzie miała przesiąść się w kolejny, jadący już do docelowej Łomży. Co miała zrobić? Postąpiła zgodnie z wolą jej wiernych tradycji rodziców, którzy zakomunikowali jej, że dopóki ciąża nie jest jeszcze widoczna Martyna może zostać w domu, ale później ma się wyprowadzić do męża, kimkolwiek by ten mąż nie był, bo oni pod swoim dachem nie będą trzymać panny z dzieckiem. Co powiedzieliby sąsiedzi? Jak tu przyjąć księdza po kolędzie? Ta podróż, te poszukiwania to był odruch rozpaczy, ale to było jedyne, co przyszło jej do głowy. Spróbować przecież nie zaszkodzi.

Kiedy wysiadła na dworcu w Białymstoku udała się do toalety. W czasie podróży zrobiło jej się trochę niedobrze. Czy to z powodu lekkiej choroby lokomocyjnej, czy też ze względu na jej stan – nie wiedziała.
– „Jak nie rzygnę, to się przynajmniej wysikam” – pomyślała. Zostawiła dwa złote w miseczce przed wejściem i zamknęła się w pierwszej wolnej kabinie. Nie zdążyła jeszcze rozpiąć spodni, kiedy przez uchylone okno wraz z chłodnym już, jesiennym wiatrem wpadł tak znajomy, charakterystyczny dźwięk dwusuwowego silnika.
– „Może?” – pomyślała natychmiast i wybiegła z toalety. Wybiegła z dworca. Okrążyła budynek i na parkingu ujrzała tego samego liliowo-zielonego Trabanta. Przez chwilę nie mogła uwierzyć we własne szczęście. Uszczypnęła się nawet w przedramię, ale auto nie zniknęło, dalej stało tam gdzie stało. Coś jednak jej się nie zgadzało. Przez dłuższą chwilę przypatrywała się samochodowi aż w końcu doszła do wniosku co jest nie tak, kiedy jej wzrok spoczął na tablicy rejestracyjnej. BI 98WAK. Martyna podeszła i ukucnęła przed przed przednim zderzakiem samochodu. Na dole, po prawej stronie litery „I” można było odróżnić jaśniejszy pasek, czystszy niż reszta tablicy. Tak, jakby kiedyś było tam coś naklejone.

***

1211 słów.

***

Tak: nie mam pojęcia czy napisana przeze mnie historia jest romantyczna czy też nie, ale jeśli dzieje się coś, co zadziało się we wpisie otwierającym tę edycję, a czego ślady pozostały w tym komentarzu, to aż żal tego nie wykorzystać. Niewykorzystane okazje lubią się przecież mścić, jak to powtarzał pan Dariusz Szpakowski.

#naopowiesci
#zafirewallem
#tworczoscwlasna
splash545

@George_Stark całkiem zabawna, lekka opowiastka. Dobrze się czytało

Zaloguj się aby komentować

Miałem inny plan na ten odcinek z cyklu o szeryfie Kowalskym ale z racji tego, że sam taki temat wybrałem to na szybko dopisałem pasujący fragment

Poprzednie odcinki:

s01e01
s01e02
s01e03
s01e04

***

Stara Goldbaumowa siedziała pod biurem szeryfa już 6 godzin. Kowalsky mijał ją już raz dziesiąty powtarzając - już za chwilkę - mając nadzieję, że pójdzie w cholerę. Nie docenił jednak jej uporu i w końcu dla świętego spokoju postanowił ją przyjąć.
- Wejść!
Stara podreptała do drzwi sapiąc i stękając. Z trudem je otworzyła i weszłą do środka.
- Panie szeryfie, ja po prośbie...
- Jakiej?
- Bo wiecie, mój mąż aresztowany i u was w celi siedzi - sapała pospiesznie
- Aaa, no tak, teraz pamiętam
- No właśnie i ja chciałam go zobaczyć jeśli można
- Ciężka sprawa, przepisy nie pozwalają - teatralnie zmartwił się szeryf
- Ja tu mały datek przyniosłam, wiecie, ciężką służbę macie, ja doceniam - powiedziała wyciągając zwitkę banknotów
- Wykluczone, próby przekupstwa są karalne. Jednak jest to sposób żeby się z mężem zobaczyć. Chcecie tego? Celę obok dostaniecie.
- A nie, nie aż tak to ja nie chcę - szybko schowała pieniądze - nie mówcie mu o tych pieniądzach bo go szlag trafi
- Dobrze - łaskawie zgodził się szeryf
- A czy dostaje koszerne jedzenie? - zmartwiła się Goldbaumowa
- Nie, nie dostaje żadnego jedzenia... - ze szczerością powiedział Kowalsky
- Dzięki Bogu! - ucieszyła się pobożna kobiecina - przynajmniej nie grzeszy
- Muszę was już pożegnać, bo zło nie śpi - powiedział szeryf wstając i po prostu wypchnął Goldbaumową za drzwi

I w istocie, Kowalsky miał wiele pracy przed sobą. Smolucha czekał proces a sędzia Norton był już stetryczałym dziadygą niezdolnym do pełnienia urzędu. Nowy sędzia jeszcze nie przyjechał. Mógł zjawić się lada dzień. O ławę przysięgłych był spokojny. Będzie z miejscowych i klepną wszystko czego sobie zażyczy. Tylko czy murzyn zezna co należy? Ciężki jest los stróża prawa - pomyślał. Mógł wziąć tę forsę od Goldbaumowej, przez chwilę byłby ten los lżejszy.
- Teddy!
- Tak?
- Goń starą i weź od niej te pieniądze. A jak już da to powiedz, że stary nie chce jej widzieć - Kowalsky jak nikt umiał nie brudzić własnych rąk i mieć czyste sumienie

Ze zdobycznych dwustu dolarów odpalił zastępcy pięćdziesiąt. Szeryf zawsze miał gest. Idz i zabaw się - rozkazał. Dobrze wiedział, że Teddy nie umie się bawić. Da forsę ojcu albo nakupuje jakiś szmat dla kochanych siostrzyczek. Jego strata - pomyślał. Czas kontynuować śledztwo, więc dla zebrania myśli wybrał się na wycieczkę po okolicy.

Miasteczko było podupadłą dziurą pośrodku niczego, do najbliższego większego miasta - Brokenwater było prawie półtora dnia drogi konno. Przejechał wzdłuż rzeki już dobrych kilkanaście mil.
Słońce chyliło się ku zachodowi gdy w oddali nad lasem zobaczył strużkę dymu.
Kogo tu diabli przynieśli w takie pustkowie? - zapytał sam siebie Kowalsky. Przeczucie mu mówiło, że dobrze ten wieczór się nie skończy.
Podjechał ku granicy lasu starając się nie być ani chwili na widoku. Zsiadł z konia, zdjął strzelbę i zarzucił na plecy, sprawdził czy colty łatwo wychodzą z kabur i zaczął się skradać w stronę widocznego z oddali ogniska. Przystawał co chwila kryjąc się wśród drzew. Do obozowiska miał jeszcze kilkaset metrów. Zbliżał się do celu powoli i ostrożnie. Niedaleko obozowiska jakaś postać kręciła się wśród koni, których Kowalsky naliczył siedem. Ani trochę nie odebrało to szeryfowi animuszu, wręcz przeciwnie, amunicji miał dosyć.

Słońce już zaszło i robiło się coraz ciemniej. Tęgi dryblas dorzucił drewna do ognia który rozświetlił kilka siedzących tyłem do niego sylwetek. Licząc tego przy koniach brakuje jeszcze jednego - pomyślał. Chowając się w zaroślach postanowił zaczekać. Jedna z postaci przy ognisku podniosła się i podeszła do dryblasa. Ogień oświetlił ich murzyńskie twarze które szeryf już widział wyraźnie - Chór gospel w lesie? - zdziwił się Kowalsky. Co tu robią te czarnuchy? Odruchowo sięgnął ręką po strzelbę. Żałował, że nie miał granatu.

Przypatrywał się uważnie, jeden cień nadal kręcił się przy koniach, dryblas usiadł przy ognisku i parę metrów dalej pod drzewem dostrzegł leżącą postać zawiniętą kocem. No, to już wszyscy - ucieszył się.

Kowalsky wytężał słuch ale nie mógł wyłowić ani słowa z przyciszonej rozmowy przy ognisku. Czekał całą wieczność aż w końcu ziewanie stało się głównym odgłosem dobiegającym z obozowiska i przy ogniu oprócz dryblasa został tylko jego kompan a pozostała trójka rozłożyła się nieopodal. Jeden z nich bezceremonialnie wsunął się pod koc śpiącej postaci.
Co za dewianci - oburzył się stróż prawa - jeszcze chwila i koniec biwaku, padalce.

Kwadrans później, gdy wartownik zbliżył się do ogniska a dryblas powstał, Kowalsky wyskoczył z zarośli z dwururką. Nocną ciszę przerwał huk i dryblas padł jak rażony gromem, ułamek sekundy później po drugim błysku wartownik pada wprost do ogniska. Szeryf dobywa colty i strzela. Dwie kule znikają w plecach siedzącego przy ognisku starca. Kolejne dosięgają zrwające się w pośpiechu z posłań postacie. Błyski i huki wystrzałów cichną dopiero gdy iglica uderza w puste komory. Kowalsky nie traci czasu, chowa wystrzelane colty i podnosi rewolwer leżacy przy dryblasie. Odruchowo sprawdza - nabity. Przechodzi obok każdego leżacego i strzela dla pewności.
- Koniec biwaku czarne skurwysyny!
- Miałem rację, że ten wieczór nie skończy się dobrze. Dla smoluchów - dodaje w myślach uśmiechnięty. Jest już koło kolejnego leżącego i dobija go. 
Wtem drobna postać leżąca w objęciach trupa przy drzewie zrywa się i sprintem biegnie w stronę koni. Kowalsky spokojnie podchodzi do trupa starca, podnosi leżącego przy nim Springfielda i robi kilka kroków w stronę polany z końmi. Przykłada karabin do ramienia i gdy tylko czarny cień pojawia się na grzbiecie konia naciska spust. Błysk, huk i dalej biegnie już sam koń. Szeryf bez pośpiechu zbliża się ładując swoje colty. Przystaje nad leżacą, zakapturzoną postacią i spogląda na oświetloną księżycem i wykrzywioną bólem twarz młodej murzynki. Bezgłośnie rusza ustami z których płynie strużka krwi.
Szeryf pochyla się nad nią.
- Co mamroczesz?
- Kim... jesteś... diable?
- Jestem szeryf Kowalsky.
Wyciera rękawicą zachlapaną krwią gwiazdę i strzela.

***

#naopowiesci
#zafirewallem
splash545

@moderacja_sie_nie_myje

- Nie, nie dostaje żadnego jedzenia... - ze szczerością powiedział Kowalsky

- Dzięki Bogu! - ucieszyła się pobożna kobiecina - przynajmniej nie grzeszy

xd

No dobra powiedzmy, że jakiś biwak tu wplotłeś, ale serio spodziewałem się jakiegoś romansu Kowalskyego czy coś

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 Jeszcze dwa tygodnie zostało, biwak odhaczony, może i na romans przyjdzie czas


Ale najpierw muszę się zapoznać z romansami napisanymi przez innych Kawiarenkowiczów żeby zobaczyć jak się to robi bo nigdy żadnego nie czytałem

splash545

@moderacja_sie_nie_myje no też na to czekam z podobnych powodów

Zaloguj się aby komentować

Jako zwycięzca poprzedniej edycji, mam przyjemność ogłosić kolejną odsłonę zabawy #naopowiesci

Temat: Biwak

Kategoria: Literatura romantyczna

Liczba słów: 800 - 2500

Termin: 15.09.2024

Zapraszam wszystkich pisarzy-amatorów bardzo serdecznie. Można fantazyjnie poświntuszyć i to jeszcze
przy tym wygrać

Generalnie te wytyczne to luźno będę traktować, nie będę nikomu słów wyliczać. Stricte będzie traktowany tylko temat i termin.

#zafirewallem
CzosnkowySmok

@moderacja_sie_nie_myje harlekin w kamperze

Będzie się działo xD

splash545

@moderacja_sie_nie_myje w sumie to czekałem aż ktoś wrzuci tego typu zadanie kompletnie nie z mojej bajki. No to będę miał wyzwanie

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 No to dajesz, dwa tygodnie to dużo czasu

KatieWee

@moderacja_sie_nie_myje moderacjo mój drogi, do której godziny jutro #naopowiesci ? Bo ja na wyjeździe a na telefonie to się słabo pisze

Zaloguj się aby komentować

Nadszedł czas na podsumowanie VII kryminalnej edycji konkursu #naopowiesci . Czekałem z nim do wieczora bo liczyłem, że może jednak @splash545 się zdecyduje i wrzuci jakieś swoje opowiadanie. No ale niestety płonne to były nadzieje.

Dziękuję wszystkim uczestnikom konkursu za wzięcie udziału. Każde z Waszych opowiadań było świetne i miało niepowtarzalny klimat. Bardzo podobały mi się niektóre pomysły jak np. z opowiadania @Wrzoo . Albo przemycenie kawałka swojej mrocznej cząstki jak było to w opowiadaniu @KatieWee . Mnie natomiast najbardziej podobało się opowiadanie "Wszystkie rodzaje dna" napisane przez @George_Stark . Nie będę pisał dlaczego, wydedukujcie to sobie sami.

Lista opowiadań biorących udział w konkursie:

Wszystkie rodzaje dna - @George_Stark - 12
Turath Almaeiz - @George_Stark - 10
Kapliczka - @Wrzoo - 23
Nienazwany cykl o szeryfie Kowalskym ep.1 - @moderacja_sie_nie_myje - 13
Nienazwany cykl o szeryfie Kowalskym ep.2 - @moderacja_sie_nie_myje - 11
Nienazwany cykl o szeryfie Kowalskym ep.3 - @moderacja_sie_nie_myje - 13
Nienazwany cykl o szeryfie Kowalskym ep.4 - @moderacja_sie_nie_myje - 10
Opowiadanie bibliotekarskie bez nazwy - @KatieWee - 16

W tej edycji kryterium oceniania jest sumaryczna ilość piorunów ze wszystkich opowiadań danego autora.

***

Więc zwycięzcą z 47 zostaje - @moderacja_sie_nie_myje!!!

***

Gratuluję! Widać, że masz bardzo dużo weny i pomysłów na opowiadania. Dobrze się bawiłem czytając Twój cykl i czekam na ciąg dalszy. A teraz wszyscy też czekamy na Twoje zadanie.
Dziękuję wszystkim za udział i dobrą zabawę przy czytaniu Waszych opowieści i do zobaczenia w kolejnej edycji.

#zafirewallem #tworczoscwlasna #podsumowanienaopowieści
UmytaPacha

gratsy @moderacja_sie_nie_myje !

CzosnkowySmok

@moderacja_sie_nie_myje odkładałem i odkładałem przeczytanie... Biczuje się.

Ale jeszcze przeczytam.

Gratulacje!

moderacja_sie_nie_myje

@CzosnkowySmok @UmytaPacha @George_Stark @Wrzoo Dziękuję

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 Dziękuję za uznanie mojej skromnej twórczości Czyli co teraz mam zrobić? xD

George_Stark

@moderacja_sie_nie_myje


Otworzyć kolejną edycję.

moderacja_sie_nie_myje

@George_Stark Wskazówki są niejasne Mam napisać opowiadanie na wymyślony przeze mnie temat czy jak?

Zaloguj się aby komentować

Kiedy Sophie zaginęła, w naszej sypialni zawrzało. Sophie co prawda była uczennicą klasy wyższej, siódmoklasistką z sypialni trzeciej ale my przeżywałyśmy jej zniknięcie jakby była naszą najlepszą przyjaciółką. Anne i Marie, bliźniaczki próbowały udawać, że nic się nie stało, ale budziły się w środku nocy z krzykiem i jak zdołałam dosłyszeć śnili im się cyganie, którzy porywali je do cyrku. Gruba Katie spała spokojnie, dopiero rano opowiadała swoje niesamowite sny o piratach. Julie wstawała tysiące razy, żeby skorzystać z toalety, aż zgłosiłam ją do miss Hawthworne, naszej pielęgniarki, a ta obiecała się temu przyjrzeć. Ja i Frankie nie spałyśmy całymi nocami i próbowałyśmy odnaleźć Sophie bez wychodzenia z naszej sypialni. Wychodzenie z sypialni poza wychodzeniem do łazienki było surowo zakazane w naszej szkole, a wesołe "uczty o północy" o jakich zapewne czytałyście w książkach o innych szkołach z internatem były niemożliwe do przeprowadzenia z powodu nauczycielek, które całymi nocami tkwiły na korytarzach na niewygodnych krzesełkach. Nasze ciało pedagogiczne było najprawdopodobniej najbardziej wykształcone na świecie, bo całymi nocami zgłębiało książki wypożyczane w naszej szkolnej bibliotece. Panna Maud, nasza bibliotekarka, dbała zarówno o księgozbiór dla nas jak i dla znudzonych pilnowaniem nas w nocy nauczycielek. Frankie i ja należałyśmy do aktywu bibliotecznego, dlatego mogłyśmy urywać się czasami z lekcji, żeby pomóc pannie Maud w rozpakowywaniu rozkosznie pachnących paczek z nowymi książkami i dobierać się do nowości jako pierwsze. Panna Maud była miłośniczką kryminałów, więc zawsze w paczkach znajdował się nowe tomy opowieści pań Christie i Sayers, których była miłośniczką, a tę miłość przekazała też nam. Dlatego też próbowałyśmy odnaleźć Sophie metodami umysłowymi, choć nie do końca nam to wychodziło. Sophie była najlepszą uczennicą w szkole, zawsze przygotowaną i pilną. Jej przyjaciółki ją uwielbiały, nauczycielki stawiały nam za wzór. Nikt nie miał jej nic do zarzucenia, nie miała żadnych wrogów. Zawsze radosna i uśmiechnięta wnosiła radość do swojej klasy. Zawsze była pierwsza do organizowania żywych obrazów, przedstawień, akcji charytatywnych dla ubogich rodzin mieszkających w pobliżu szkoły i bezdomnych zwierząt. To dlatego tak wiele osób włączyło się w jej poszukiwania gdy okazało się, że zaginęła. Ludzie wędrowali po naszym lasku wydeptując ścieżki w śniegu, ochotnicy przeczesywali jezioro, w którym latem ćwiczyłyśmy pływanie. Na nic. Sophie nie było.

Jej ciało Frankie i ja znalazłyśmy w składziku na rzeczy używane podczas wychowania fizycznego. Leżała między obręczami a maczugami do żonglowania - panna Hazel uwielbiała tego typu ćwiczenia więc ćwiczyłyśmy takie umiejętności do upadłego. Frankie spojrzała na mnie, ja spojrzałam w oczy Frankie i od razu wiedziałyśmy, że nie powiemy dorosłym o Sophie zanim same nie zbadamy dlaczego zginęła. Dorośli wezwą policję, a ta na pewno nie tylko zadepcze ślady, ale również wskaże osobę całkowicie niewinną jako zbrodniarza. Postanowiłyśmy odkryć zabójcę a potem dopiero zgłosić dorosłym odnalezienie ciała, musiałyśmy się więc śpieszyć bo do składziku mogły zostać wysłane uczennice zarówno młodszych jak i starszych klas, które mogły wpaść w panikę i rozpaplać wszystko. Nie tak jak my.

-Ja czy ty? -zapytała Frankie.
-Ja - odpowiedziałam i poszłam zgłosić pannie Hazel, że bardzo źle się czuję, a Frankie odprowadzi mnie do pielęgniarki. Zyskałyśmy w ten sposób godzinę podczas której nikt z dorosłych nie wiedział gdzie jesteśmy.
Zmasakrowana twarz Sophie nic nam nie powiedziała oprócz tego, że zabójstwa dokonano w afekcie. Ktoś musiał naprawdę się zdenerwować, żeby zdzielić ją kilkukrotnie w twarz czymś dużym i ciężkim. Jako pierwszą podejrzaną wytypowałyśmy pannę Hazel od wychowania fizycznego, bo na pewno pod ręką miała wiele narzędzi do rozbicia głowy Sophie - jak na przykład młotki do krykieta czy maczugi do żonglowania. Odrzuciłyśmy szybko tę możliwość, bo Sophie była oczkiem w głowie panny Hazel, bo miała świetne wyniki zarówno w biegach na jedną milę jak i w tenisie. Szukałyśmy dalej, domyślając się, że ciało Sophie zostało przeniesione do magazynku, żeby zmylić ślady. Kto mógł ją zabić? Dlaczego? Była świetną uczennicą, wybijała się w przedmiotach ścisłych. Nauczycielka matematyki ją uwielbiała, tak samo jak panna Justice, która uczyła przedmiotów przyrodniczych. A panna Streatfield od angielskiego? - spojrzałyśmy na siebie z Frankie i popędziłyśmy do tego skrzydła gdzie mieszkały nauczycielki. Nie wolno na było tam wchodzić, ale nikt tak naprawdę nie tego nie pilnował, uważano bowiem, że nasze dobre wychowanie nie pozwoli nam zaglądać do pokoi nauczycielek. 
Pokój panny Streatfield był zadziwiająco pusty. Nie miała nawet zdjęcia rodzinnego na stoliku nocnym, nic nie stało na wierzchu. Przekopałyśmy jej kufer i szafę wypełnioną takimi samymi sukienkami zapinanymi pod szyję, ale nie znalazłyśmy nic co wskazywałoby na jej winę. 
Zawiedzione wymknęłyśmy się z pokoju. Brakowało nam pomysłów gdzie miałybyśmy szukać. Szłyśmy korytarzem w stronę holu gdy usłyszałyśmy szepty. Podziękowałam w myśli naszej dyrektorce za zarządzenie dzięki któremu po szkole chodziłyśmy w miękkich pantoflach. Te osoby, które szeptały nie usłyszały, że się zbliżamy.
-Musimy się jej pozbyć, nie może dłużej leżeć w magazynku.
-Zaraz zacznie źle pachnieć!
-Wrzućcie ją do jeziora!
-Dlaczego my? To pani ją zabiła!
-Jesteście mi to winne!
Rozpoznałyśmy te głosy. To były Margaret i Greta z siódmej klasy, które razem z nami działały w aktywie bibliotecznym. Trzecim głosem zaś była panna Maud, bibliotekarka!
Wyszłyśmy zza rogu i cała trójka nas zobaczyła.
-Wiemy wszystko - rzuciłam
-Proszę nam tylko powiedzieć dlaczego! - zawołała Frankie z oburzeniem i chyba prośbą o wytłumaczenie.
Panna Maud spojrzała na nas zrezygnowana. 
-Wiecie co jest w życiu ważne, prawda? - panna Maud uśmiechnęła się.
-Sophie była świetną uczennicą, ale nie oddawała książek na czas. Dzieci czekały. Nauczycielki czekały. A ona je przetrzymywała! - głos panny Maud wzniósł się na wyżyny. 
-Rozumiecie?! No i kiedy oddała nową Christie po trzech miesiącach to po prostu nie wytrzymałam. Zrozumcie mnie, proszę!

Frankie i ja spojrzałyśmy na siebie i porozumiałyśmy bez słów.

Jezioro to świetne miejsce na ostatni odpoczynek.

926 słów

#zafirewallem #naopowiesci
7e1af3c8-6059-443d-b56f-f0cbd67e5611
moderacja_sie_nie_myje

@KatieWee Bardzo fajne opowiadanie, straszne te bibliotekarki są

KatieWee

@moderacja_sie_nie_myje nie są straszne. Sprawiedliwość nie jest straszna.

splash545

@KatieWee super opowiadanie! A te bibliotekarki to zawsze mi się takie podejrzane wydawały ( ͡° ͜ʖ ͡°)

KatieWee

@splash545 my po prostu wiemy więcej niż inni

splash545

@KatieWee może tak być, że to dlatego

George_Stark

A ja wczoraj przedłużyłem książki o kolejny miesiąc.


Dorośli wezwą policję, a ta na pewno nie tylko zadepcze ślady, 


A to zdanie jest fantastyczne!

Zaloguj się aby komentować