Miałem inny plan na ten odcinek z cyklu o szeryfie Kowalskym ale z racji tego, że sam taki temat wybrałem to na szybko dopisałem pasujący fragment
Poprzednie odcinki:
s01e01
s01e02
s01e03
s01e04
***
Stara Goldbaumowa siedziała pod biurem szeryfa już 6 godzin. Kowalsky mijał ją już raz dziesiąty powtarzając - już za chwilkę - mając nadzieję, że pójdzie w cholerę. Nie docenił jednak jej uporu i w końcu dla świętego spokoju postanowił ją przyjąć.
- Wejść!
Stara podreptała do drzwi sapiąc i stękając. Z trudem je otworzyła i weszłą do środka.
- Panie szeryfie, ja po prośbie...
- Jakiej?
- Bo wiecie, mój mąż aresztowany i u was w celi siedzi - sapała pospiesznie
- Aaa, no tak, teraz pamiętam
- No właśnie i ja chciałam go zobaczyć jeśli można
- Ciężka sprawa, przepisy nie pozwalają - teatralnie zmartwił się szeryf
- Ja tu mały datek przyniosłam, wiecie, ciężką służbę macie, ja doceniam - powiedziała wyciągając zwitkę banknotów
- Wykluczone, próby przekupstwa są karalne. Jednak jest to sposób żeby się z mężem zobaczyć. Chcecie tego? Celę obok dostaniecie.
- A nie, nie aż tak to ja nie chcę - szybko schowała pieniądze - nie mówcie mu o tych pieniądzach bo go szlag trafi
- Dobrze - łaskawie zgodził się szeryf
- A czy dostaje koszerne jedzenie? - zmartwiła się Goldbaumowa
- Nie, nie dostaje żadnego jedzenia... - ze szczerością powiedział Kowalsky
- Dzięki Bogu! - ucieszyła się pobożna kobiecina - przynajmniej nie grzeszy
- Muszę was już pożegnać, bo zło nie śpi - powiedział szeryf wstając i po prostu wypchnął Goldbaumową za drzwi
I w istocie, Kowalsky miał wiele pracy przed sobą. Smolucha czekał proces a sędzia Norton był już stetryczałym dziadygą niezdolnym do pełnienia urzędu. Nowy sędzia jeszcze nie przyjechał. Mógł zjawić się lada dzień. O ławę przysięgłych był spokojny. Będzie z miejscowych i klepną wszystko czego sobie zażyczy. Tylko czy murzyn zezna co należy? Ciężki jest los stróża prawa - pomyślał. Mógł wziąć tę forsę od Goldbaumowej, przez chwilę byłby ten los lżejszy.
- Teddy!
- Tak?
- Goń starą i weź od niej te pieniądze. A jak już da to powiedz, że stary nie chce jej widzieć - Kowalsky jak nikt umiał nie brudzić własnych rąk i mieć czyste sumienie
Ze zdobycznych dwustu dolarów odpalił zastępcy pięćdziesiąt. Szeryf zawsze miał gest. Idz i zabaw się - rozkazał. Dobrze wiedział, że Teddy nie umie się bawić. Da forsę ojcu albo nakupuje jakiś szmat dla kochanych siostrzyczek. Jego strata - pomyślał. Czas kontynuować śledztwo, więc dla zebrania myśli wybrał się na wycieczkę po okolicy.
Miasteczko było podupadłą dziurą pośrodku niczego, do najbliższego większego miasta - Brokenwater było prawie półtora dnia drogi konno. Przejechał wzdłuż rzeki już dobrych kilkanaście mil.
Słońce chyliło się ku zachodowi gdy w oddali nad lasem zobaczył strużkę dymu.
Kogo tu diabli przynieśli w takie pustkowie? - zapytał sam siebie Kowalsky. Przeczucie mu mówiło, że dobrze ten wieczór się nie skończy.
Podjechał ku granicy lasu starając się nie być ani chwili na widoku. Zsiadł z konia, zdjął strzelbę i zarzucił na plecy, sprawdził czy colty łatwo wychodzą z kabur i zaczął się skradać w stronę widocznego z oddali ogniska. Przystawał co chwila kryjąc się wśród drzew. Do obozowiska miał jeszcze kilkaset metrów. Zbliżał się do celu powoli i ostrożnie. Niedaleko obozowiska jakaś postać kręciła się wśród koni, których Kowalsky naliczył siedem. Ani trochę nie odebrało to szeryfowi animuszu, wręcz przeciwnie, amunicji miał dosyć.
Słońce już zaszło i robiło się coraz ciemniej. Tęgi dryblas dorzucił drewna do ognia który rozświetlił kilka siedzących tyłem do niego sylwetek. Licząc tego przy koniach brakuje jeszcze jednego - pomyślał. Chowając się w zaroślach postanowił zaczekać. Jedna z postaci przy ognisku podniosła się i podeszła do dryblasa. Ogień oświetlił ich murzyńskie twarze które szeryf już widział wyraźnie - Chór gospel w lesie? - zdziwił się Kowalsky. Co tu robią te czarnuchy? Odruchowo sięgnął ręką po strzelbę. Żałował, że nie miał granatu.
Przypatrywał się uważnie, jeden cień nadal kręcił się przy koniach, dryblas usiadł przy ognisku i parę metrów dalej pod drzewem dostrzegł leżącą postać zawiniętą kocem. No, to już wszyscy - ucieszył się.
Kowalsky wytężał słuch ale nie mógł wyłowić ani słowa z przyciszonej rozmowy przy ognisku. Czekał całą wieczność aż w końcu ziewanie stało się głównym odgłosem dobiegającym z obozowiska i przy ogniu oprócz dryblasa został tylko jego kompan a pozostała trójka rozłożyła się nieopodal. Jeden z nich bezceremonialnie wsunął się pod koc śpiącej postaci.
Co za dewianci - oburzył się stróż prawa - jeszcze chwila i koniec biwaku, padalce.
Kwadrans później, gdy wartownik zbliżył się do ogniska a dryblas powstał, Kowalsky wyskoczył z zarośli z dwururką. Nocną ciszę przerwał huk i dryblas padł jak rażony gromem, ułamek sekundy później po drugim błysku wartownik pada wprost do ogniska. Szeryf dobywa colty i strzela. Dwie kule znikają w plecach siedzącego przy ognisku starca. Kolejne dosięgają zrwające się w pośpiechu z posłań postacie. Błyski i huki wystrzałów cichną dopiero gdy iglica uderza w puste komory. Kowalsky nie traci czasu, chowa wystrzelane colty i podnosi rewolwer leżacy przy dryblasie. Odruchowo sprawdza - nabity. Przechodzi obok każdego leżacego i strzela dla pewności.
- Koniec biwaku czarne skurwysyny!
- Miałem rację, że ten wieczór nie skończy się dobrze. Dla smoluchów - dodaje w myślach uśmiechnięty. Jest już koło kolejnego leżącego i dobija go.
Wtem drobna postać leżąca w objęciach trupa przy drzewie zrywa się i sprintem biegnie w stronę koni. Kowalsky spokojnie podchodzi do trupa starca, podnosi leżącego przy nim Springfielda i robi kilka kroków w stronę polany z końmi. Przykłada karabin do ramienia i gdy tylko czarny cień pojawia się na grzbiecie konia naciska spust. Błysk, huk i dalej biegnie już sam koń. Szeryf bez pośpiechu zbliża się ładując swoje colty. Przystaje nad leżacą, zakapturzoną postacią i spogląda na oświetloną księżycem i wykrzywioną bólem twarz młodej murzynki. Bezgłośnie rusza ustami z których płynie strużka krwi.
Szeryf pochyla się nad nią.
- Co mamroczesz?
- Kim... jesteś... diable?
- Jestem szeryf Kowalsky.
Wyciera rękawicą zachlapaną krwią gwiazdę i strzela.
***
#naopowiesci
#zafirewallem
Poprzednie odcinki:
s01e01
s01e02
s01e03
s01e04
***
Stara Goldbaumowa siedziała pod biurem szeryfa już 6 godzin. Kowalsky mijał ją już raz dziesiąty powtarzając - już za chwilkę - mając nadzieję, że pójdzie w cholerę. Nie docenił jednak jej uporu i w końcu dla świętego spokoju postanowił ją przyjąć.
- Wejść!
Stara podreptała do drzwi sapiąc i stękając. Z trudem je otworzyła i weszłą do środka.
- Panie szeryfie, ja po prośbie...
- Jakiej?
- Bo wiecie, mój mąż aresztowany i u was w celi siedzi - sapała pospiesznie
- Aaa, no tak, teraz pamiętam
- No właśnie i ja chciałam go zobaczyć jeśli można
- Ciężka sprawa, przepisy nie pozwalają - teatralnie zmartwił się szeryf
- Ja tu mały datek przyniosłam, wiecie, ciężką służbę macie, ja doceniam - powiedziała wyciągając zwitkę banknotów
- Wykluczone, próby przekupstwa są karalne. Jednak jest to sposób żeby się z mężem zobaczyć. Chcecie tego? Celę obok dostaniecie.
- A nie, nie aż tak to ja nie chcę - szybko schowała pieniądze - nie mówcie mu o tych pieniądzach bo go szlag trafi
- Dobrze - łaskawie zgodził się szeryf
- A czy dostaje koszerne jedzenie? - zmartwiła się Goldbaumowa
- Nie, nie dostaje żadnego jedzenia... - ze szczerością powiedział Kowalsky
- Dzięki Bogu! - ucieszyła się pobożna kobiecina - przynajmniej nie grzeszy
- Muszę was już pożegnać, bo zło nie śpi - powiedział szeryf wstając i po prostu wypchnął Goldbaumową za drzwi
I w istocie, Kowalsky miał wiele pracy przed sobą. Smolucha czekał proces a sędzia Norton był już stetryczałym dziadygą niezdolnym do pełnienia urzędu. Nowy sędzia jeszcze nie przyjechał. Mógł zjawić się lada dzień. O ławę przysięgłych był spokojny. Będzie z miejscowych i klepną wszystko czego sobie zażyczy. Tylko czy murzyn zezna co należy? Ciężki jest los stróża prawa - pomyślał. Mógł wziąć tę forsę od Goldbaumowej, przez chwilę byłby ten los lżejszy.
- Teddy!
- Tak?
- Goń starą i weź od niej te pieniądze. A jak już da to powiedz, że stary nie chce jej widzieć - Kowalsky jak nikt umiał nie brudzić własnych rąk i mieć czyste sumienie
Ze zdobycznych dwustu dolarów odpalił zastępcy pięćdziesiąt. Szeryf zawsze miał gest. Idz i zabaw się - rozkazał. Dobrze wiedział, że Teddy nie umie się bawić. Da forsę ojcu albo nakupuje jakiś szmat dla kochanych siostrzyczek. Jego strata - pomyślał. Czas kontynuować śledztwo, więc dla zebrania myśli wybrał się na wycieczkę po okolicy.
Miasteczko było podupadłą dziurą pośrodku niczego, do najbliższego większego miasta - Brokenwater było prawie półtora dnia drogi konno. Przejechał wzdłuż rzeki już dobrych kilkanaście mil.
Słońce chyliło się ku zachodowi gdy w oddali nad lasem zobaczył strużkę dymu.
Kogo tu diabli przynieśli w takie pustkowie? - zapytał sam siebie Kowalsky. Przeczucie mu mówiło, że dobrze ten wieczór się nie skończy.
Podjechał ku granicy lasu starając się nie być ani chwili na widoku. Zsiadł z konia, zdjął strzelbę i zarzucił na plecy, sprawdził czy colty łatwo wychodzą z kabur i zaczął się skradać w stronę widocznego z oddali ogniska. Przystawał co chwila kryjąc się wśród drzew. Do obozowiska miał jeszcze kilkaset metrów. Zbliżał się do celu powoli i ostrożnie. Niedaleko obozowiska jakaś postać kręciła się wśród koni, których Kowalsky naliczył siedem. Ani trochę nie odebrało to szeryfowi animuszu, wręcz przeciwnie, amunicji miał dosyć.
Słońce już zaszło i robiło się coraz ciemniej. Tęgi dryblas dorzucił drewna do ognia który rozświetlił kilka siedzących tyłem do niego sylwetek. Licząc tego przy koniach brakuje jeszcze jednego - pomyślał. Chowając się w zaroślach postanowił zaczekać. Jedna z postaci przy ognisku podniosła się i podeszła do dryblasa. Ogień oświetlił ich murzyńskie twarze które szeryf już widział wyraźnie - Chór gospel w lesie? - zdziwił się Kowalsky. Co tu robią te czarnuchy? Odruchowo sięgnął ręką po strzelbę. Żałował, że nie miał granatu.
Przypatrywał się uważnie, jeden cień nadal kręcił się przy koniach, dryblas usiadł przy ognisku i parę metrów dalej pod drzewem dostrzegł leżącą postać zawiniętą kocem. No, to już wszyscy - ucieszył się.
Kowalsky wytężał słuch ale nie mógł wyłowić ani słowa z przyciszonej rozmowy przy ognisku. Czekał całą wieczność aż w końcu ziewanie stało się głównym odgłosem dobiegającym z obozowiska i przy ogniu oprócz dryblasa został tylko jego kompan a pozostała trójka rozłożyła się nieopodal. Jeden z nich bezceremonialnie wsunął się pod koc śpiącej postaci.
Co za dewianci - oburzył się stróż prawa - jeszcze chwila i koniec biwaku, padalce.
Kwadrans później, gdy wartownik zbliżył się do ogniska a dryblas powstał, Kowalsky wyskoczył z zarośli z dwururką. Nocną ciszę przerwał huk i dryblas padł jak rażony gromem, ułamek sekundy później po drugim błysku wartownik pada wprost do ogniska. Szeryf dobywa colty i strzela. Dwie kule znikają w plecach siedzącego przy ognisku starca. Kolejne dosięgają zrwające się w pośpiechu z posłań postacie. Błyski i huki wystrzałów cichną dopiero gdy iglica uderza w puste komory. Kowalsky nie traci czasu, chowa wystrzelane colty i podnosi rewolwer leżacy przy dryblasie. Odruchowo sprawdza - nabity. Przechodzi obok każdego leżacego i strzela dla pewności.
- Koniec biwaku czarne skurwysyny!
- Miałem rację, że ten wieczór nie skończy się dobrze. Dla smoluchów - dodaje w myślach uśmiechnięty. Jest już koło kolejnego leżącego i dobija go.
Wtem drobna postać leżąca w objęciach trupa przy drzewie zrywa się i sprintem biegnie w stronę koni. Kowalsky spokojnie podchodzi do trupa starca, podnosi leżącego przy nim Springfielda i robi kilka kroków w stronę polany z końmi. Przykłada karabin do ramienia i gdy tylko czarny cień pojawia się na grzbiecie konia naciska spust. Błysk, huk i dalej biegnie już sam koń. Szeryf bez pośpiechu zbliża się ładując swoje colty. Przystaje nad leżacą, zakapturzoną postacią i spogląda na oświetloną księżycem i wykrzywioną bólem twarz młodej murzynki. Bezgłośnie rusza ustami z których płynie strużka krwi.
Szeryf pochyla się nad nią.
- Co mamroczesz?
- Kim... jesteś... diable?
- Jestem szeryf Kowalsky.
Wyciera rękawicą zachlapaną krwią gwiazdę i strzela.
***
#naopowiesci
#zafirewallem
@moderacja_sie_nie_myje
- Nie, nie dostaje żadnego jedzenia... - ze szczerością powiedział Kowalsky
- Dzięki Bogu! - ucieszyła się pobożna kobiecina - przynajmniej nie grzeszy
xd
No dobra powiedzmy, że jakiś biwak tu wplotłeś, ale serio spodziewałem się jakiegoś romansu Kowalskyego czy coś
@splash545 Jeszcze dwa tygodnie zostało, biwak odhaczony, może i na romans przyjdzie czas
Ale najpierw muszę się zapoznać z romansami napisanymi przez innych Kawiarenkowiczów żeby zobaczyć jak się to robi bo nigdy żadnego nie czytałem
@moderacja_sie_nie_myje no też na to czekam z podobnych powodów
Zaloguj się aby komentować