#naopowiesci

16
112
Dzień dobry Państwu!

Jako że z literaturą nie ma żartów i należy ponosić konsekwencje jej wpływu na własne życie, zadaję z podniesioną głową zadanie w kolejnej, szczęśliwej, XIII edycji konkursu #naopowiesci!

Ponieważ, jako zwycięzca poprzedniej edycji, mam prawo sobie czegoś zażyczyć, życzę sobie żebyśmy zajęli się w najbliższym czasie paradokumentem. Ja raczej nie czytuję reportaży, więc nie mam pojęcia na czym one dokładnie polegają, i właśnie wobec tego chciałbym żeby tematem tej edycji był

reportaż prasowy o włamaniu do osiedlowego kiosku.

Optymalna objętość, w jakiej myślę, że powinny się te nasze twory zawierać ustalam na zakres 1000 – 2500 słów. Pomyślałem też, że wrócimy do tradycji niedzielnych rozstrzygnięć, stąd zwycięzcę, wybranego według nieustalonych jeszcze kryteriów, ogłoszę 01.12.2024.

No to chyba tyle. Kreatywności i dobrej zabawy życzę!

#zafirewallem
splash545

nie mam pojęcia na czym one dokładnie polegają

Ja też nie, będzie trzeba improwizować

Zaloguj się aby komentować

Dawno, dawano temu, w odległej galaktyce - a nie nie ta bajka xD

2 tygodnie temu rozpoczęła się bajkowa edycja #naopowiesci , która z powodu upływu czasu i napływu zgłoszeń wymaga od nas dokonania #podsumowanienaopowieści . Zakończmy więc!

W szranki stanęło 4 śmiałków (siebie nie liczę):

Królestwo - @George_Stark
Bajka nieregulaminowa, która nie bierze udziału w konkursie - @KatieWee
pierwszy odcinek drugiego sezonu przygód szeryfa Kowalskyego - @moderacja_sie_nie_myje
Bajka o Lęku i Gniewie - @splash545
Bajka bez Internetu - @moll

Ponieważ kryteria oceniania nie były podane, a czasem kto pierwszy, ten lepszy, więc zwycięzcą tej edycji zostaje @George_Stark .

Zwycięzcy gratulujemy. Pozostałym uczestnikom również. Dziękuję za wspólną zabawę
(a ponieważ mam kryzys bombelkowy przepraszam za brak dyplomów i wyróżnień)

#zafirewallem
splash545

Gratuluję @George_Stark oraz wszystkim uczestnikom!

moderacja_sie_nie_myje

Kondolencje dla @George_Stark Zobaczymy co wymyśli tym razem

George_Stark

Ojej, jeszcze to.


No dobra, narzeknąłem, to się biorę za zadanie zadania.

Zaloguj się aby komentować

Do końca tej edycji #naopowiesci pozostały 3 dni - termin to 13.11.2024 więc póki mam chwilkę wrzucam swoją bajkę

Bajka bez Internetu

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami, poza granicami cywilizacji, na końcu świata, stała chatka babci Apolonii. A przynajmniej tak uważał Wojtek, jej najmłodszy wnuk, który wyjazdy do rodzicielki swojego taty uważał za najwyższy i zupełnie niezasłużony wymiar kary. A kara ta odbywała się z pewną regularnością, niezmiennie, wyznaczając rytm roku na równi z wiosną, latem, jesienią i zimą, odkąd sięgał pamięcią i jeszcze dłużej - święta, urodziny babci, czasem kilka dni ferii, a czasem część wakacji… Mimo jego narzekań, nalegań i usilnych starań, rodzice z uporem ciągali go ze sobą. A w tym roku postanowili, że na kilka wakacyjnych dni zostanie sam, zupełnie sam, w tym koszmarnym miejscu!
Domostwo babci Apolonii nie stało na końcu świata, lecz na krańcu wsi Masełko. Niemal pod samym lasem, który dopiero od niedawna odrastał od bycia monokulturą sosny, śmigającej strzeliście ku niebu, w równych rzędach niczym drzewne bataliony. Schludne i nieduże podwórko, pozostałość po dawnym gospodarstwie, było otoczone płotem z siatki w tych miejscach, gdzie akurat nie było opustoszałych budynków gospodarczych. Do parterowego domu z czerwonej cegły, skrytej pod nijakim tynkiem doklejony był na tyłach babciny ogródek - pyszniące się feerią barw rabaty wabiły słodkim zapachem i ogłuszały nieustannym od świtu do zmierzchu bzykiem pszczół i innych owadów. A poza tym nie było niczego… Co najgorsze, może i u babci był prąd, jak w każdym “normalnym” według Wojtka domu, jednak nie było Internetu! Totalnie! W ogóle! Żadna firma telekomunikacyjna nie doprowadziła do samotnej chatynki łącza kablowego, a telefon komórkowy miał tak słaby zasięg, że jeśli babcia miała ochotę na rozmowę z którymś ze swoich dzieci lub wnucząt, wsiadała na rower i jechała do nieco wyżej położonego “centrum” wioski, by podłapać kilka kresek do normalnej rozmowy. Jednak nadal było to zbyt mało i zbyt uciążliwe, by chłopiec mógł obejrzeć filmik lub pograć w swoje ulubione gry.
-Nie możecie mi tego zrobić! - w wieczór poprzedzający wyjazd do babci, Wojtek przypuścił ostatnią, beznadziejną szarżę na rodziców.
-Przecież niczego takiego nie robimy - słodki uśmiech mamy i jej spokojny głos akurat w tej chwili nie działał na Wojtka kojąco, wręcz przeciwnie.
-Zmarnujecie mi życie!
-To tylko kilka dni… - włączył się do rozmowy tata, unosząc głowę znad talerza z kolacją - wiesz dobrze, że ja jadę w delegację, a mama po pracy odwozi ciocię Halinkę na rehabilitację. Nie możemy zostawić cię samego na całe dnie.
-Kilka dni?! To cała wieczność! I mogę zostawać sam! 
-Jeszcze trochę podrośniesz i wrócimy do tematu zostawania samemu w domu - wizja siedmioletniego jedynaka samego całe dnie nie była szczytem marzeń jego rodziców. - Zaraz zaczynamy z mamą urlop, więc wynagrodzimy ci nudy u babci, pojedziemy gdzieś we trójkę, sam wybierzesz co będziemy robić, dobrze?
-Dobrze - chłopiec niechętnie postanowił się zgodzić. W głowie już mu kołatała myśl o nowym parku rozrywki, w którym było paru jego kolegów z klasy i tak strasznie przechwalali się przejazdem kolejkę górską. Też chciał się nią przejechać.
Następnego dnia podróż upłynęła Wojtkowi w ponurym nastroju. Nie pomogły ulubione łakocie, naładowany tablet czy próby zagadywania przez rodziców. 
A dalej było już tylko śmiertelnie nudno! Babcia zauważyła, że urósł od ostatniej wizyty, miała dla niego ugotowany kompot z porzeczek i chciała go uraczyć ciastem albo chociaż lodami, w czasie, gdy rozmawiała z ożywieniem z jego rodzicami.
Dorośli są tacy nudni, tylko siedzą i gadają, pomyślał malec, siedząc z głową ukrytą w dłoniach, wpatrując się w topniejącą na dnie kolorowej miseczki porcję lodów. Czas ślimaczy się niesamowicie, kiedy nie można go zająć czymś interesującym. Chciałbym być w domu i pograć z Bartkiem, on na pewno ma Internet u swojej cioci!
-No nic, to my się już będziemy zbierać, muszę się jeszcze spakować przed wyjazdem do Poznania - te słowa taty wprost zmroziły Wojtka, który wolał się jednak nudzić z rodzicami przy boku niż zostać tutaj tylko z babcią.
-Uważajcie na siebie, a ty się nie zgub w tym całym Poznaniu - żegnała syna i synową babcia Apolonia.
-Dziękujemy, mamo. Baw się dobrze, synku!
-I bądź grzeczny!
I zatrzasnęły się za nimi drzwi samochodu. I odpalił się silnik. I auto odjechało, tak po prostu polną drogą w kierunku zachodzącego na Masełkiem słońca. I Wojtek został tu zupełnie sam…
-Idę do pokoju - naburmuszony Wojtek nie miał najmniejszej ochoty siedzieć ani chwili dłużej z babcią. Ostatecznie, zanim tablet się rozładuje, może zdąży obejrzeć po raz setny “Auta”, które znał praktycznie na pamięć.
Następny poranek chłopcie powitał w równie kiepskim nastroju. Był burkliwy i niemiły dla babci, która na wszelkie babciowe sposoby chciała go rozchmurzyć.
-Może wyjdziesz na dwór? Taka ładna pogoda, nie siedź w domu. W obórce znalazłam stary rower twojego taty, mógłbyś na nim pojeździć, jeśli chcesz. Pan Zenek pomógł mi go naszykować dla ciebie. Tylko wsiąść i jechać. Tylko nie za daleko, żebyś się nie zgubił!
Wojtek ciężko westchnął i wyszedł z kuchni. Oglądanie filmów wydawało mu się równie nudne, co siedzenie z babcią, postanowił więc wciągnąć trampki i wyjść z domu. Przynajmniej będzie mógł się nudzić sam!
Nogi poniosły go w kierunku próchniejącej stodoły. Deski skrzypiały złowieszczo, za to porastające tył budynku pokrzywy wydawały się idealnym miejscem do bezproduktywnego rzucania kamieniami w chaszcze i bicia w nie patykiem, póki nie wymyśli czegoś lepszego. No i była tu odrobina cienia, a dzień zapowiadał się naprawdę upalnie.
Rzucanie kamykami szybko by się chłopcu znudziło, gdy gdzieś przy piątym lub szóstym kamyku z pokrzyw dobiegło: 
-Mrrrał! Ał! Ał! Ał - wypowiedziane bardzo kocio, z dużą dozą pretensji.
Z krzaków wyłonił się duży, bury kocur.
-To ty we mnie trafiłeś kamieniem? Kto to widział, rzucać w innych! - kot gadał jak najęty i zbliżał się do chłopca.
-Yyyyy, to ty mówisz?
-A co w tym dziwnego, ludzki szczeniaku? - kot nie wydawał się być niczym zaskoczony, w przeciwieństwie do Wojtka.
-Koty przecież nie potrafią mówić!
-A jednak, jak widzisz, mówię. Mraurycy jestem, do usług - kot się skłonił, przysiadł z gracją na zadku i wpatrując się w chłopca zaczął badać czubek głowy, w który oberwał chwilę wcześniej kamieniem.
-Wojtek! - chłopiec bez namysłu również przedstawił się kotu, w końcu byłoby to niegrzeczne, skoro Mraurycy również to zrobił.
-Skąd się tu wziąłeś szczeniaku-Wojtku? - zapytał kot, liżąc łapkę i wpatrując się przenikliwie w chłopca.
-Nie jestem szczeniakiem! Mam już 7 lat i przyjechałem do babci Apolonii na wakacje! - wyrzucił z siebie Wojtek - A właściwie to rodzice mnie przywieźli, bo ja wcale nie chciałem! Tutaj jest nudno i nie ma Bartka!
-Czyli jesteś szczeniakiem Dobrej Pani Co Daje Mleko - Mraurycy zamyślił się przez moment - Skoro się nudzisz, może chcesz ze mną zapolować na myszy?
Wojtek ożywił się na myśl o polowaniu z kotem i ruszył za Mraurycym, który nie oglądają się na niego, już znikał w wysokiej trawie na rozciągającej się za gąszczem pokrzyw łączce.
Okazało się, że Wojtek słabo łapie myszy, polowanie na ptaki w jego wykonaniu to całkowita pomyłka - wszystkie wróble w okolicy pouciekały, a zamiast łapać drobne rynki w pobliskim strumieniu, chłopiec zdjął buty i skarpetki i zaczął chlapać wodą, mocząc nią wypielęgnowane futerko Mraurycego.
Tego kotu było już za wiele, więc postanowił zabrać chłopca na podwórko, skoro dzisiejsze próby polowania spełzły na niczym.
-O, jesteś, już cię miałam szukać - babcia Apolonia właśnie odwiązywała przybrudzony fartuch - Zrobiłam racuchy na obiad. Cześć Burasku - zwróciła się do kota - chyba się zakolegowaliście, co? Przyniosę ci spodeczek mleka!
Babcia wróciła do domu, a Mraurycy (zwany Buraskiem), rozsiadł się na ganku i czekał w iście królewskiej pozie na swoje mleko. 
-Popołudnie spędzam na wygrzewaniu się za oborą, jeśli chcesz, możesz do mnie dołączyć - powiedział kot w kierunku chłopca i przymknął oczy, nie oczekując odpowiedzi.
Wojtek umył przykurzone ręce i buzię, i z apetytem pałaszował kolejne racuchy. Dawno nic mu tak nie smakowało!
-I co? Bawiłeś się dobrze? - zagaiła babcia ciekawa, gdzie wywiało jej małego marudę na tyle czasu - Co robiłeś?
-Łowiliśmy z Mraurycym myszy i ryby, i nic nie złapaliśmy, ale to nic. Ale najgorsze były ptaki. Tak szybko odlatują, że nie udało mi się złapać nawet wróbla!
Babcia słuchała opowieści Wojtka z lekkim uśmiechem. Najbardziej rozbawiło ją imię nadane Buraskowi przez Wojtka - Mraurycy - dobre sobie!
-Co będziesz robił po obiedzie?
-Idziemy za oborę, wygrzewać się na słońcu.
-Dobrze, tylko załóż czapkę z daszkiem i wróć na kolację. 
W ciągu kolejnych dni Wojtek i Mraurycy byli praktycznie nierozłączni - wspinali się po drzewach, tropili zające, wygrzewali się w słońcu, tylko ze wspólnych polowań z ludzkim szczenięciem kot chciał zrezygnować (wszystkie myszy w okolicy śmiały się w głos z jego niezgrabnego pomocnika), ale ostatecznie chociaż łowienie ryb zostało zwieńczone sukcesem, gdy pan Zdziś pożyczył Wojtkowi starą wędkę, wykonaną leszczynowej witki. Rybki chłopiec złowił pierwsza klasa i oddał mu wszystkie!
W ogóle nie brakowało mu tabletu i gier. Wieczorami bywał zbyt zmęczony, żeby obejrzeć bajkę, a babcia Apolonia potrafiła tak ciekawie opowiadać, gdy odprowadzała go do pokoju do snu. Podobały mu się szczególnie historie o Indianach. Wraz z Mraurycym założyli plemię Czarnych Stóp (babcia Apolonia twierdziła, że było to Plemię Czarnych Stóp, Rąk i Buź). Te wszystkie przygody… Miał je tutaj, z Mraurycym! Jak opowie chłopakom o wakacjach z gadającym kotem, to wszyscy będą mu zazdrościć bardziej, niż tego legendarnego miecza, który zdobył na rajdzie w maju.
Dzień, w którym przyjechali rodzice zaskoczył Wojtka niezmiernie.
-Sobota? To już? - chłopiec wydawał się tym faktem równie rozczarowany, jak wcześniej samym wyjazdem do babci na wieś.
-Tak, to już. Rodzice powinni dojechać po południu - Apolonia bardzo się ucieszyła, że mały bawił się tak dobrze, że stracił rachubę czasu. Był teraz taki żywy i opalony. Prawdziwa Czerwona Twarz. Bardzo przypominał swojego tatę w jego wieku.
Samochód rodziców z szumem silnika podjechał pod bramę. Jednak nikt tam na nich nie czekał z utęsknieniem. Podwórko było ciche i martwe, póki z domu nie wychyliła się uśmiechnięta staruszka.
-Cześć mamo! - tata Wojtka zamknął zasuszoną sylwetkę babci Apolonii w iście niedźwiedzim uścisku - gdzie Wojtek?
-A jeszcze nie wrócił, gdzieś biega z Buraskiem i się bawi. Założyli własne plemię i chyba są na łowach na bizony…Wejdźcie, zrobię coś do picia, a wódz Czarnych Stóp powinien niedługo pojawić się na obiad. 
Nie minęła godzina, w trakcie której staruszka opowiedziała synowi i synowej, jak minął jej wspólny tydzień z Wojtkiem i chłopiec już był. Trochę umorusany, z kilkoma piórami zatkniętymi na głowie wygląda jak najprawdziwszy wojownik. Za nim, statecznym krokiem podążał bury kocur. Widząc rodziców, malec rzucił się ku nim biegiem.
Kot przysiadł swoim zwyczajem na ganku, czekając na miseczkę mleka. W tym czasie nastąpiły wszystkie uściski i powitania.
Potem obiad i lody, w trakcie których Wojtkowi nie zamykała się buzia, gdy opowiadał o wspólnych wyczynach z Mraurycym.
-Tropiliśmy tego bizona już dobrych kilka mil, czołgając się w trawach. Byliśmy bezszelestni! Mieliśmy go na wyciągnięcie ręki i już, już go mieliśmy otoczyć z dwóch stron. Mraurycy od południa, ja od wschodu, byłby w kleszczach i by nam nie uciekł! I wtedy zjawił się on! Dudniący demon pól! Bizon się spłoszył, a my musieliśmy wracać na kolację, bo babcia by się martwiła.
Po kolejnej dzikiej historii rodzice postanowili wracać z Wojtkiem do domu. Chłopiec poszedł z mamą spakować swoje rzeczy. Postanowił zabrać swój pióropusz, więc mama pieczołowicie umieściła go na wierzchu, by pióra się nie połamały w trakcie drogi.
-Czas się pożegnać - tata uśmiechnął się do synka.
Malec podbiegł do babci i mocno ją uścisnął, prawie ją przewracając.
-Wojtek! - krzyknęła mama.
-To nic - babcia Apolonia przygarnęła chłopca do siebie - No, to jak? Wpadniesz jeszcze do babci?
-Tak! - uśmiech na twarzy dziecka mówił wszystko. - Ale przed muszę się jeszcze z kimś pożegnać.
W trakcie, kiedy rodzice żegnali się z babcią i pakowali torbę Wojtka do auta, ten podszedł do wylegującego się pod ławką na ganku Mraurycego, który z brzuszkiem pełnym mleka nie potrzebował już niczego więcej do szczęścia, w swoim prywatnym, kocim raju.
-Mraurycy, jadę już do domu. Fajnie było. Jeszcze do ciebie przyjadę. - chłopiec wyrzucał z siebie kolejne zdania, jednak Mraurycy nie odpowiadał. Patrzył na niego zaintrygowany i pacnął go lekko łapką w rękę, gdy ten spróbował go pogłaskać.
W końcu wstał lekko zirytowany przerywaniem mu sjesty.
-Miau - miauknął zupełnie po kociemu, z gracją otarł się o nogi swojego wodza i długimi susami oddalił się w kierunku ulubionych terenów łowieckich za stodołą.
Wojtek wzruszył ramionami i wsiadł do samochodu. Machał do babci, póki ta nie zniknęła z mu z widoku.
Po powrocie do domu Wojtek postanowił pozostać wodzem Czarnych Stóp. Koledzy z podwórka zostali wojownikami jego plemienia. Rada plemienna zbierała się niemal codziennie przy karuzeli na placu zabaw. Mniej czasu spędzał przed tabletem i komputerem, w końcu bycie wodzem to nie tylko przywileje, ale też sporo poważnych obowiązków, szczególnie, gdy w okolicy zaczęło grasować kilka innych plemion.

----

2064 słowa (dokumenty Google)

----

#zafirewallem #tworczoscwlasna
splash545

@moll ależ kapitalnie się je czytało! Bardzo przyjemne opowiadanie z tematem na czasie i super pomysł z tym gadającym kotem.

Wieś Masełko i Mraurycy O i jeszcze te drzewne bataliony i w sumie całe to zdanie z nimi wpadło mi w oko.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Bajka o Lęku i Gniewie

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami, dawno, dawno temu, w lesie na Lubelszczyźnie, mieszkał sobie chłopak - Brain.
Tu jednak gwoli ścisłości pozwolę sobie wtrącić, żeby była jasność, jego imię wywodzi się z angielskiego rodu szlacheckiego. Nie chciałbym, żeby ktoś pomylił to eleganckie angielskie imię z polskim plebejskim Brajankiem. Skoro mamy już jasność, kontynuujmy...
Tak więc Brain żyjąc w dawnych, niebezpiecznych czasach, na skutek pewnych zawirowań losu zamieszkał w chatce w dzikich lubelskich kniejach. Całe szczęście nasz bohater nie był sam, miał tam dwójkę swoich dobrych przyjaciół - Lęk i Gniew. To dzięki nim udawało mu się przeżyć w tej niebezpiecznej krainie. Wielokrotnie jego przyjaciele pilnowali, żeby nie wpadł w kłopoty oraz ratowali go z tarapatów. Byli niezawodni i zawsze mógł na nich polegać. Każdy z nich miał inną paletę zalet, a wzajemnie uzupełniali się wręcz doskonale.

Lęk był szybki, lecz też ostrożny i potrafił przewidywać zagrożenia z dużym wyprzedzeniem. Miał niesamowity instynkt, tak jakby szósty zmysł mówiący mu kiedy najlepiej się wycofać, lub jaką drogą najlepiej będzie obejść niebezpieczeństwo.
To dzięki niemu Brain omijał jak najszerszym łukiem chatkę na kurzej stopie. Chatka ta stała w środku lasu i była w całości zrobiona z piernika! Gdy Brain ją zobaczył chciał do niej podbiec i od razu wziąć się za wygryzanie dziury w ścianie. Wtedy lęk złapał go za rękę i rzekł:
- Poczekaj, lepiej tego nie robić, a nawet tam nie podchodzić.
- Ale jak to?! Zobacz, tyle słodkości! Ze słodkich rzeczy ostatnio jem tylko borówki!
- No właśnie! Skąd w środku lasu znalazło się tyle piernika? Nie wydaje Ci się to trochę dziwne?
Jakby na potwierdzenie tych słów zahukała sowa siedząca na dachu chatki. Przekręciła głowę w prawo, w lewo, przyglądając się naszym bohaterom pod różnymi kątami. Następnie odwróciła się i obróciwszy samą głowę o 180 stopni kontynuowała ich obserwację. Była bardzo dziwna.
- Ale, ale... - zapał Braina trochę opadł.
- Druga rzecz - kontynuwał Lęk - do kogo by ta chatka nie należała, jak myślisz co się stanie jak właściciel zastanie ją z dziurą w ścianie?
- Pewnie nie będzie zadowolony...
- No właśnie!
Tym oto sposobem Brain odpuścił, a Lęk idąc przodem prowadził go przez leśne ścieżki spowrotem do domu. Czasem przystawał i nasłuchiwał. Dzięki temu udało im się ominąć stado wilków, które wylegiwało się na polance przez, którą biegła trasa. Co prawda chłopaki się trochę pokłuli od kolców krzaków jeżyn omijając je, ale udało im się bezpiecznie dotrzeć do domu. A Brain uzbierał całą czapkę jeżyn, żeby choć trochę sobie wynagrodzić smak słodkich pierniczków, którymi się obszedł.
Później okazało się, że dobrze zrobili! Po lesie zaczęła krążyć legenda, że jakieś dzieciaki wygryzły dziurę w ścianie chatki z piernika, a straszna wiedźma ścigała potem ich matkę o zwrot kosztów naprawy! A to nie były tanie rzeczy! Nieraz Brain obserwował przez okno jak wiedźma śmieje się opętańczo lecąc na miotle po odbiór kolejnej raty. Gdyby wtedy nie posłuchał Lęku z pewnością zrujnowałoby to skromny budżet naszego bohatera.

Za to Gniew nie bał się nigdy! Brain nie znał nikogo bardziej dzielnego niż on! Gniew potrafił uratować Braina z nawet najbardziej beznadziejnej sytuacji. Za każdym razem gdy już wydawało się, że nic nie da się zrobić i Braina czeka rychły koniec, wtedy właśnie Gniew zaczynał działać i robił to doskonale.
Tak też było kiedy Brain przechodził przez most idąc do miasta na zakupy. Wszyst­ko wydawało się w porządku, nasz bohater już właśnie z niego schodził. Kiedy nagle wyszedł spod niego wielki troll zaganiając Braina w przygotowaną na nim wnękę i domagając się zapłaty za jego przejście. Brain nawet nie miał tyle pieniędzy, a gdyby dał mu to co miał nie starczyłoby mu już na zakup jedzenia. Pozostała jedna droga przez barierkę wprost w nurt rwącej rzeki. Nasz bohater nie umiał pływać zbyt dobrze, poza tym był już początek grudnia.
- Nie skacz nie uda Ci się tego przeżyć. - szeptał mu Lęk zza pleców.
Wtedy do akcji wkroczył Gniew, wyszedł wprost na trolla i zaczął się wydzierać:
- Co to ma być za pobieranie opłaty z zaskoczenia?! Opłatę pobiera się jawnie! Gdzie informacja o opłacie?! Gdzie tabliczka z ceną?!
Troll lekko cofnął się, lecz nie chciał odpuścić. Gniew za to nakręcał się coraz bardziej, krzyczał, wrzeszczał, aż w końcu nie chcąc tracić rezonu dał trollowi fangę w nos! Tego troll się nie spodziewał i chyba bardziej z tego zdumienia niż od ciosu przewrócił się. Brain ośmielony działaniem Gniewu skoczył mu na mały palec i już po chwili ciągnięty przez Lęk, oddalił się w stronę miasta przy akompaniamencie trollowego wycia.
- Mój biedny paluszek, ałaaa! - niosło się po całym trakcie.
Gniew nie tylko wtedy ocalił naszego bohatera. Innym razem Gniew przepłoszył całe stado dzików, a jeszcze innym pomógł wygrać bójkę Brainowi gdy napadli go bandyci.

Tak więc pomimo wielu niebezpieczeństw dzikich lubelskich ostępów, Brain zawsze dawał sobie radę. Mając takich przyjaciół jak Lęk i Gniew niczym nie musiał się martwić. Mógł im powierzyć swoje życie, co też czynił chętnie mając do nich wielkie zaufanie. A Lęk i Gniew mogąc działać swobodnie stawali się coraz silniejsi i coraz sprawniej dawali radę przeciwstawiać się wszelakim niebezpieczeństwom.

W pewnym jednak momencie nastał czas transformacji i wszystko się pozmieniało. Na tronie małego wówczas miasteczka - Lublin zasiadł król Jerzy, zapamiętany po wsze czasy jako Twórca. Przydomek jego wynikał z tego, że z małej mieściny w środku lasu udało mu się stworzyć wielkie miasto-królestwo. Chodziły plotki, że ponoć też tworzył poezję, jednak była ona tak niskich lotów, a traktowała o tematach takich jak kał i uryna, więc może lepiej byłoby o tym wcale nie wspominać...
Także zapomnijmy o tym i skupmy się na pozytywach! Lublin za panowania króla Jerzego rozrósł się na potęgę, wchłonął sporą część lubelskiej dziczy, gdzie nastała cywilizacja i dobrobyt! Jerzy Twórca zadbał też o bezpieczeństwo mieszkańców całego regionu i przy pomocy swojej prawej ręki, kapitana straży, syna kowala - Kowalskiego, zaprowadził tam prawo i porządek. Kowalski zasłynął z licznych eskapad w leśne rejony gdzie razem ze swoją grupą elitarnych żołnierzy zwanych Czarną Brygadą, łapał wszelakich bandytów i wybijał czające się wszędzie straszne potwory. Już nikogo nie nękały trolle, strzygi i wilkołaki. Natomiast największą sławę zyskał zabijając ostatniego Smoka ukrywającego się w sercu lubelskiego lasu, w grocie Kraka i od tamtej pory wszystkie dziewice mogły już czuć się bezpieczne.

Wróćmy jednak do głównego bohatera naszej opowieści Braina. Otóż Brain na skutek przemian wprowadzonych przez króla Jerzego, pozbył się swojego dawnego domku w zamian za udziały w połowie lokali mieszkalnych w kamienicy, która wyrosła w jego miejscu. Tak więc nasz bohater zamieszkał w jednym z nich, a konkretnie na parterze i żył sobie w dostatku pobierając czynsz, który płacili mu mieszkańcy reszty należących do niego lokali.
W każdym razie tak było na początku... Bo gdy tylko wrzawa transformacji ustała Brain wrócił do swoich dawnych nawyków z życia w dziczy i w całości zawierzył swoje życie przyjaciołom - Gniewu i Lękowi.
Lęk gdy tylko słyszał jakieś szmery, stuki, czy dyskusje w mieszkaniach wyżej interpretował to jako zagrożenie. I właśnie wtedy nasz bohater razem z Lękiem przechadzali się nocą ulicami miasta. Unikając przy tym zatłoczonej starówki, na której każdego wieczoru mieszańcy Lublina gromadzili się w kawiarniach i pubach, żeby się bawić oraz nawiązywać i umacniać relacje.

Przez te nocne wędrówki Brain był ciągle niewyspany i rozdrażniony. Gniew widząc co się dzieje uderzył pięścią w stół!
- Dosyć tego! Wykończysz się! Trzeba coś z tym zrobić!
Od tego momentu gdy tylko Lęk informował o niebezpiecznych dźwiękach, wtedy Gniew wkraczał do akcji. Zaciągnął Braina do mieszkania wyżej i zrobili razem awanturę jego mieszkańcom. Okazało się, że słusznie! Ponieważ mieszkali tam wieczni imprezowicze, zaprawiajacy się różnego rodzaju trunkami każdego wieczora a późniejsze hałasy były skutkiem ich działania. Na kilka dni był spokój i znów hałasy. Gniew wiedział już co robić i po kolejnych dwóch kłótniach, wziął za chabety po kolei każdego z kłopotliwych lokatorów i wyrzucił ich na bruk.
Kolejni lokatorzy byli już cisi... do czasu, aż urodziło im się dziecko. Gniew nie zastanawiając się ani chwili ciągnął Braina i urządzał awanturę młodemu małżeństwu za płacze noworodka. Szybko się przez to wyprowadzili. Gniew zadowolony ze swojej skuteczności rozszerzył swoją działalność na klatkę i awanturował się z każdym z sąsiadów. A to bo wchodził za głośno, a to za późno, a to za wcześnie, a to za wnoszenie mebli do lokalu. Przez te działania klatka kamienicy należąca do Braina szybko opustoszała i nikt nie chciał wynajmować lokali należących do niego. Brain już nie musiał obawiać się hałasów, bo żadnych nie było. Za to Lęk każdego wieczoru zamartwiał się wraz z Brainem, podsuwając mu myśli: co oni teraz poczną i za co będą żyli. I faktycznie, nie minęły dwa miesiące a poza pismami urzędowymi domagającymi się zapłaty, do drzwi Braina zapukał urzędnik domagający się pieniędzy. Brain niewiele myśląc dopingowany przez Gniew uderzył go w twarz, co skończyło się tygodniowym pobytem w areszcie dla naszego bohatera.

Brain gdy tylko opuścił areszt, w dalszym ciągu słuchając ciągle przekrzykujących się, nie wiedzących już sami co robić Lęku i Gniewu, postanowił uciec z nimi do lasu i żyć tak jak kiedyś. Ruszyli więc bez namysłu otoczeni przez lutowe mrozy wprost w leśne knieje.
Szli i szli, brnąc w coraz głębszym śniegu. Lęk zaczął się lękać o przemoczone buty, a Gniew gniewał się o to samo. A Brain cały się trząsł targany gniewem, lękiem i mrozem, lecz szedł przed siebie bo już nie wiedział co ma robić, bo niby skąd miałby to wiedzieć? Przez całe swoje życie przecież niewiele musial myśleć. Ufał zawsze swoim jakże niegdyś skutecznym przyjaciołom, którzy jednak niezbyt dobrze odnajdywali się w dzisiejszych czasach.
- Co mam robić? No co? - wciąż szeptał do siebie przemarznięty i wycieńczony.
W pewnym momencie zdał sobie sprawę, że mówi do siebie, bo Lęk i Gniew gdzieś się zgubili po drodze. Może opadli pierwsi z sił na mrozie?
- Czyli nie musze się ich słuchać? Może wymyślę sam jakiś plan działania, jak by się tu odnaleźć?
Brain zawrócił do domu i wciąż dumał idąc w jego stronę. Nie wiedział czy uda mu się w ogóle wrócić, bo ledwo powłóczył nogami cały dygocząc z zimna. Jednak los się do niego uśmiechnął i gdy tylko wyszedł na trakt natrafił na wóz jadący wprost do miasta. Jak woźnica go tylko zobaczył to bez pytania zapakował go pod derkę i milcząc ruszyli, a Brain wciąż rozmyślał.

Gdy doszedł już do siebie w swoim mieszkaniu, wrócili do niego Lęk i Gniew. Faktycznie opadli z sił w lesie, jednak szybciej zawrócili i również udało im się dotrzeć do mieszkania. Nim jednak zdążyli się odezwać Brain rzekł do nich pierwszy:
- Chłopaki miałem chwilę, żeby sobie wszystko przemyśleć. Mogłem polegać na Was całe swoje życie i bardzo Wam za to dziękuję. Jak jednak sami widzicie Wasze przywództwo słabo się sprawdza w dzisiejszym świecie. Chciałbym, żebyśmy spróbowali, żebym to teraz ja kierował naszą grupą. Cenie Wasze doradztwo i chcę, żebyście dawali mi sygnały co się dzieje, jednak ostateczna decyzja co robimy od tej pory będzie należeć zawsze do mnie. Obiecuję Wam, że będę ćwiczył swój rozum i rozsądek, żeby moje decyzje były dla nas zawsze jak najlepsze.
Na te słowa Lęk zaczął się lękać, a Gniew gniewać, jednak biorąc pod uwagę ostanie wydarzenia, zgodzili się niechętnie.
Od tej pory Brain gdy tylko usłyszał coś co podsuwał mu Gniew albo Lęk nie zaczynał działać, lecz myśleć. Dopiero po przemyśleniu jaka decyzja będzie najbardziej optymalna zaczynał działać. Początkowo Lęk lękał się, że jego reakcje są zbyt wolne. Gniew za to gniewał się za brak zdecydowania. Brain musiał odbyć z nimi jeszcze wiele rozmów, żeby ich upewnić, że wie co robi i uspokoić gdy chcieli przejąć nad nim kontrolę. Po czasie się to udało, a Brain mając już jakieś doświadczenie w kierowaniu swoją grupą potrafił reagować szybciej i bardziej zdecydowanie, lecz w sposób zawsze rozumny i wyważony.

Okazało się to dobrą taktyką w obecnych czasach. Brain zapełnił swoje lokale nowymi lokatorami. Dał się też poznać jako dobry najemca potrafiący gasić konflikty w zarodku, lecz nie wtrącający się do życia mieszkańców jego kamienicy.
Teraz spał zawsze spokojnie i szybko przyzwyczaił się do stuków kamienicy oraz gwaru miasta. Chodził też wieczorami na starówkę, gdzie poznał swoją przyszłą żonę. Zrobił na niej wrażenie recytując swój wiersz w jednej z kawiarni, która urządzała raz w tygodniu poetyckie slamy.
A co z Gniewem i Lękiem? Do końca życia towarzyszyli Brainowi, lecz nie narzucali mu się zbyt mocno. Widzieli, że jego rozumne działanie jest skuteczne, więc byli szczęśliwi mogąc mu towarzyszyć, jedynie od czasu do czasu szepcząc mu pewne rady.

Liczba słów: 2047

#naopowiesci #zafirewallem #tworczoscwlasna
Dziwen

@splash545 w prawo i w lewo mówisz...

/Odpala cygaro i zaczyna się dusić, bo przecież nigdy nie palił/

Znam ją. XD

George_Stark

Każdy z nich miał inną paletę zalet, a wzajemnie uzupełniali się wręcz doskonale.


Ale ładnie to zdanie brzmi!


Co prawda chłopaki się trochę pokłuli od kolców krzaków jeżyn omijając je, ale udało im się bezpiecznie dotrzeć do domu.


To jest piękny przykład tego, jak ważna jest składnia i jak ważna jest redakcja. Chwilę mi zajęło zastanawianie się jaki sposobem krzaki jeżyn, które chłopaki omijali, mogły ich pokłuć.


Szli i szli, brnąc w coraz głębszym śniegu. Lęk zaczął się lękać o przemoczone buty, a Gniew gniewał się o to samo. A Brain cały się trząsł targany gniewem, lękiem i mrozem, lecz szedł przed siebie bo już nie wiedział co ma robić, bo niby skąd miałby to wiedzieć?


O, i to też jest bardzo zgrabne.


***


I cała bajka też ładna, z bardzo ładnym morałem. Gratuluję.

Zaloguj się aby komentować

Uszanowanie Kawiarenkowicze :) 

Czas przerwać na chwilę sonetowe szaleństwo, nadszedła pora #naopowiesci

Zasady są jasne , mam nadzieję, że je moje opowiadanie spełnia.

Po umiarkowanej przerwie przedstawiam pierwszy odcinek drugiego sezonu przygód szeryfa Kowalskyego

Ostatni odcinek pierwszego sezonu można poczytać tutaj ale żeby nie przedłużać to zaczynamy

***

"Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami, żyła bardzo stara koza..." - małemu Rickowi czytała bajeczkę mama. Niespełna milę dalej z wyraźnym zadowoleniem Burmistrz Hopper czytał asystentowi: "Szeryf Walther Kowalsky aresztowany za morderstwo", "Potwór z gwiazdą"...

- Widzisz Lemi, w końcu się doigrał, dobrze że posłaliśmy po tych ważniaków

- Pan posłał Burmistrzu... - nieśmiało odpowiedział podwładny

- Nieważne, ważne że mamy go z głowy.

- Dopóki nie wisi, sugerowałbym zatrudnić ochronę.

Burmistrz parsknął śmiechem

- Ze stryczka się już nie wywinie...

Kowalsky siedząc sam w ciemnej celi nudził się potwornie. Nawet zapalić nie miał co. Jego jedyną rozrywką było oczekiwanie na przesłuchanie. I wreszcie się go doczekał.

- Papierosa? - zapytał Collins podając otwartą paczkę

- O dziękuję! - radośnie powiedział Kowalsky, zmiął ją w ręce i rzucił na ziemię - Nie palę - dodał ze smutkiem

- Dziwny z ciebie szeryf, Kowalsky

- Jak to się stało, że stróż prawa siedzi w celi z zarzutem morderstwa? - wtrącił Dawson

- Sam chciałbym wiedzieć... - teatralnym gestem rozłożył ręce niedawny stróż prawa - A kogo zabito?

- Twojego zastępce Theodore'a McPenny'ego oraz Caroline Harrison

- Jaką Caroline?

- Caroline Harrison

- Tę śpiewaczkę?! - zacisnął pięści przejęty Kowalsky

- Córkę sędziego Harrisona a nie śpiewaczkę

- A to nie znam - smutno pokręcił głową

- A chociaż pochowano ich po chrześcijańsku? - zapytał z troską

- Kowalsky nie graj głupa. Gdzie są ciała? - Collins nie dawał się wyprowadzić z równowagi

- Nie ma ciała, nie ma morderstwa.

- Sędzia cię skaże w poszlakowym procesie, to dobry znajomy familii Harrison. Do końca tygodnia zawiśniesz.

- Chyba że się przyznasz i wskażesz miejsce ukrycia ciał - dodał Dawson - dostaniesz dożywocie

Szeryf się głośno roześmiał.

- Co się tak przysraliście o jakąś małolatę ze wpływowej rodzinki?

- Wystarczy że za to jedno morderstwo odpowiesz, więcej nie trzeba. W dupie mamy twojego przygłupiego zastępcę i resztę tych wieśniaków.

Collins wyciągnął złoty zegarek

- Poznajesz? - To zegarek Caroline Harrison - oznajmił Dawson

- Tej śpiewaczki? Źle chodzi? - zatroskał się szeryf

- Wypadł jak wynosiłeś jej ciało. Świadek wszystko widział i to zezna w sądzie pod przysięgą.

- Wystarczy żebyś zawisnął - z uśmiechem dodał Collins - Przesłuchanie skończone.

- Stevens, wyprowadz więźnia! - krzyknął w stronę drzwi Dawson

I strażnik zaprowadził Kowalskyego z powrotem do celi.

Proces był sensacją w st. Augustino, z całego hrabstwa zjeżdzali się reporterzy.
Bukmacherzy pod stołem przyjmowali przeróżne zakłady, obstawiać można było wszystko, skazanie, uniewinnienie, nieskuteczną egzekucję, ucieczkę podczas rozprawy czy nawet szloch oskarżonego po wyroku.

W dniu rozprawy pod gmach sądu ciągnęły chmary gapiów, niektórzy siedzieli na dachach okolicznych budynków gdyż zabrakło dla nich miejsca na okolicznych ulicach. Policja ledwo dawała radę utrzymywać tłum w ryzach. Więzień Kowalsky przyćmił nawet przybycie operowej diwy Lady Mo'Blanche. Wóz z eskortą wiozący szeryfa z trudem się poruszał w morzu gapiów, mimo że policja nie szczędziła pałek.
W końcu jednak dotarli pod główne wejście. Gdy szeryfa wyprowadzono z wozu reporterzy zaczęli się przekrzykiwać pytaniami. Kowalsky dostrzegł stojącego pod ścianą młodszego Goldbauma który jak zawsze notował coś zawzięcie.
- Moje kondolencje Goldbaum! - krzyknął w jego stronę

Eskorta wprowadziła szeryfa do środka. Sala rozpraw była wypełniona morzem ludzi, dziennikarzy, ciekawskich, i agentów. Kowalsky wygodnie się usadowił i bezczelnie patrzył z ukosa na siedzących w głębi sali agentów Dawsona i Collinsa.

Nie minął kwadrans a woźny donośnym głosem oznajmił

- Proszę wstać, sąd idzie. Sędzia John Bowe!

- Proszę siadać - po chwili łaskawie powiedział sędzia wiercąc się w fotelu

Stuknął młotkiem i rzekł:
- Sprawa przeciwko Waltherowi Kowalsky'emu. Proszę oskarżonego o powstanie.

Kowalsky nie spiesząc się powstał.

- Oskarżony zamierza się bronić sam?

- Tak

- To bardzo zły pomysł. Osobiście odradzam.

- Poradzę sobie.

- Proszę zaprotokołować - zwrócił się do protokolantki

- Możecie siadać. Udzielam głosu oskarżycielowi.

Gruby, wąsaty jegomość, Robert Dale sapiąc powstał i łypiąc okiem przez binokla to na Kowalskyego, to na sędziego, zaczął przemawiać:
- Oskarżam Walthera Kowalskyego o zamordowanie Theodore McPennyego oraz o zamordowanie panny Caroline Harrison.

- Czy oskarżony przyznaje się do winy? - zapytał sędzia
- Tak.

Na sali rozległa się dzika wrzawa.

- Spokój! Spokój! - sędzia w szale tłukł młotkiem w blat - Bo wyproszę z sali!

Tłum po chwili zamilkł.

- Mam przed sobą protokół z przesłuchania, gdzie wyraźnie napisano, że oskarżony odmawia współpracy i nie przyznaje się do winy.

- Teraz się przyznaję. Nie będzie procesu, podatnik oszczędzi - wzruszył ramionami szeryf

- Czy oskarżony wskaże więc miejsce ukrycia zwłok?

- Oczywiście, że wskaże.

- Oskarżony zostanie odprowadzony do celi, po czym razem z przedstawicielami władz pod eskortą ma się udać w miejsce ukrycia zwłok. Po tym wydam wyrok. Przewód sądowy zamknięty - oznajmił uroczyście sędzia Bowe 

- Za pozwoleniem wysokiego sądu, mój klient chce wskazać teraz...

- Jak to? - zdziwił się sędzia

Kowalsky wstał, wyciągnął ramiona ku górze i zawołał donośnym głosem:

- Przyzywam Teddyego McPersona i Caroline Harrison!

Na sali zaczął wzrastać gwar i osłupiały sędzia aż wstał z miejsca gdy z tłumu wyszły dwie osoby. Jedną z nich była dobrze mu znana Caroline Harrison a drugą musiał być niewątpliwie Theodore McPenny.

- Dzień dobry szeryfie - zwrócili się do Kowalskyego

- Cud się stał, cud się stał! - zaczął krzyczeć na dwa głosy adwokat szeryf i oskarżony szeryf w jednej osobie

- Co to ma znaczyć?! - czerwony ze złości sędzia Bowe patrzył to na oskarżonego to na prokuratora

- Wszystko wyjaśnię. To niestety nie żaden cud - powiedział zawiedzionym głosem Kowalsky - to indolencja i głupota przedstawicieli władz w osobach agenta Collinsa, agenta Dawsona i tego grubasa tutaj, zapomniałem jak się nazywa ten prokurator...

- Robert Dale - wtrącił odruchowo osłupiały sędzia

- Oskarżenie o morderstwo na podstawie zeznania jednego świadka? - zwrócił się pytająco do oskarżyciela szeryf-adwokat

- Było... było... wiarygodne, nawet dowód rzeczowy mieli... - jąkając tłumaczył się Dale unikając wzroku sędziego

- Bo mu sam dałem ten zegarek i kazałem tak zeznać! - Kowalsky grzmotnął w pulpit

- Dlaczego? - zaciekawił się sędzia

- Bo musiałem ich ukryć, napad na biuro był zemstą na świętej pamięci sędzim Harrisonie. Obiecałem mu w ostatnich chwilach, że córka będzie bezpieczna - nikt jak Kowalsky nie potrafił mącić rzeczywistości, sam w taki przebieg zdarzeń już święcie wierzył - Więc ich ukryłem, Teddy miał jej pilnować aż wszyscy uwierzą, że naprawdę nie żyją.

- Caroline, czy tak było? - zwrócił się do panienki sędzia

- Tak było, panie sędzio - skwapliwie kiwnęła głową

Grzeczna dziewczynka - pomyślał Kowalsky - inaczej naprawdę musiałbym ją zapierdolić, przy tylu świadkach tak łatwo bym się już nie wywinął....

Blady Burmistrz Hopper drżącym głosem czytał naglówki:
"Szeryf bohater wychodzi z więzienia!",
"Kompromitacja władz! Morderstwa których nie było!",
"Zawieszeni agenci znikają bez śladu!"

Rozległo się pukanie do drzwi. Burmistrz aż podskoczył.
- Ach, to ty Lemi - odetchnął z ulgą widząc słuzącego w uchylonych drzwiach.

Ten chrząknął i powiedział grobowym głosem

- Szeryf Kowalsky przyszedł.

***

cdn.

#naopowiesci
#zafirewallem
moll

@moderacja_sie_nie_myje co Ty szykujesz w tym układzie na wielki finał? Na co można obstawiać zakłady?

Jim_Morrison

"nadszedła"

I to pod takim tagiem, xd.

splash545

@moderacja_sie_nie_myje tego się nie spodziewałem! Super!

Zaloguj się aby komentować

Bajka nieregulaminowa, która nie bierze udziału w konkursie:

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami mieszkała czarownica, która miała wszędzie cholernie daleko.

Mieszkała w małej chatce ukrytej gdzieś głęboko w lesie. Kiedy koleżanki spotykały się na Łysej Górze na plotki, wino i tańce, ona siedziała w domu i patrzyła w ogień, w którym pomimo zakłóceń (miała bardzo słabe łącze fajerowe) mogła oglądać jak dziewczyny się bawią.
Gdy kolejny raz tego dnia zerwało jej połączenie kiedy chciała wrzucić do sieci przepis na muchy w konwaliowym sosie, czarownica wstała, tupnęła nogą i postanowiła przeprowadzić się w bardziej cywilizowane okolice. Nie wiedziała jednak dokąd dokładnie i nie potrafiła wybrać miasta, w którym miałaby zamieszkać. Postanowiła więc poprosić o pomoc swoich domowników. Miała ich wielu, bo wszyscy chcieli zamieszkać z czarownicą, która tak dobrze gotowała.
-Sowo, sowo co mieszkasz na strychu, pomóż mi wybrać miasto w którym powinnam zamieszkać!
Sowa zleciał ze strychu, ułożył swoje jak zwykle poczochrane pióra i odrzekł:
-Byłem raz w mieście, gdzie zbrodnie były na porządku dziennym. Z przyjacielem szukaliśmy winnych, ale okazało się, że wszyscy byli czemuś winni. Nie polecam ci tego miejsca czarownico, to nie jest miasto dla takich jak ty - i odleciał radośnie pohukując.
Czarownica podrapała się po głowie i zawołała pannę rusałkę o włosach jak brązowe wodorosty.
-Rusałko, co mieszkasz w stawie za domem, pomóż mi wybrać miasto w którym powinnam zamieszkać!
-Byłam raz w mieście, gdzie było pełno wody - słodkiej, słonej, do wyboru - rzekła rusałka. -Ale było tam też pełno ludzi, trochę za dużo jak dla mnie - i rusałka zostawiając po sobie mokre ślady pobiegła do malutkiego, zarośniętego rzęsą stawu. 
Czarownica nieco się zasępiła. Co teraz? 
Wezwała więc smoka z zielonymi łuskami:
-Smoku, co mieszkasz pod schodami, pomóż mi wybrać miasto w którym powinnam zamieszkać!
Smok przeciągnął się po kociemu i uśmiechnął:
-Czarownico, ja znam pewne piękne, pełne zabytków miasto, które jest pełne smogu, którego smoki nie lubią. Pomimo starożytnego klimatu nie polecam! - i machnąwszy skrzydłami odleciał. Zrobił kółko pod sufitem chatki i płynnym ruchem wleciał pod schody, gdzie zwinął się w kłębek i ułożył na swoim posłaniu.
No nikt nie mówi mi nic dobrego o dużych miastach, może wybiorę jakieś mniejsze?- pomyślała czarownica i zawołała ducha poety. Duch zalągł jej się w biblioteczce - prawdopodobnie przyniosła go w zakupach z antykwariatu. Poradniki mówiły jak pozbyć się takiego paskudztwa, ale czarownica polubiła swojego ducha i nie miała zamiaru sięgać po wodę święconą.
-Duchu poety, co mieszkasz w biblioteczce pomóż mi wybrać miasto w którym powinnam zamieszkać!
Duch westchnął i odezwał się jękliwym głosem - Znam jedno nieduże miasto, ale ono wkrótce umrze. Nie warto się do niego przeprowadzać - i duch poety z wizgiem wleciał do biblioteczki by stukać o szkło w środku nocy, co jest podstawowym zajęciem duchów.
Czarownica miała mętlik w głowie.
A może zapytam sierotkę?
-Sierotko, co mieszkasz pod biblioteczką, pomóż mi wybrać miasto w którym powinnam zamieszkać!
Sierotka z dwoma długimi warkoczami wychyliła się spod biblioteczki.
-Pochodzę z miasta gdzie ludzie bez żadnego wstydu mówią wierszem do innych ludzi. Nie myśl nawet o tym, nie warto - i schowała się żeby po ciemku cieszyć się książkami, które udało jej się podebrać z biblioteczki.
Czarownica, odrobinę rozczarowana spojrzała na krasnoludka, który tuptał właśnie przez pokój zajęty własnymi sprawami.
-O, krasnoludku, co mieszkasz pod progiem pomóż mi wybrać miasto w którym powinnam zamieszkać!
Krasnoludek zdjął czapkę i podrapał się po głowie. 
-Są miasta które mają ładne rzeki, co ładnie wychodzą na zdjęciach. Lepiej się jednak cieszyć tym co się ma, a nie pragnąć tego co wydaje się być lepsze u innych - i wziąwszy swojego miniaturowego psa na smycz udał się pod próg.

Czarownica, co wszędzie miała daleko, usiadła zmartwiona przy stole i spojrzała przez okno na ogród, gdzie rosły tysiące krzaków róż, skąpanych niedawnym deszczem. Staw mienił się jasno w jesiennym słońcu, a meduza, która zamieszkała w nim zeszłego lata machała radośnie mackami. Kilka motylich wróżek uwijało się wokół ostatnich jesiennych astrów. 
Czarownica pomyślała, że nigdzie indziej nie znajdzie tak wielu przyjaciół.

-Chyba jednak tu zostanę. A koleżanki będą musiały uruchomić swoje miotły i przylecieć do mnie!

663 słowa

#naopowiesci #zafirewallem
3cf68524-8f44-4601-9ae5-a276461bc00d
splash545

@KatieWee

Bajka nieregulaminowa, która nie bierze udziału w konkursie

A to niby dlaczego?

splash545

@KatieWee bardzo fajne i urocze opowiadanie! A krasnoludek szczególnie przypadł mi do gustu.

ErwinoRommelo

Brałko 3 słów do 666 ehhh tak blisko a tak daleko.

Zaloguj się aby komentować

No dobrze, moi Drodzy!

Sonety sonetami, zabawa Wam się chyba podoba, co mnie ogromnie cieszy, ale trzeba też zająć się prozą. Oto przedstawiam Wam bajkę, którą udało mi się zamknąć w trzech tomach:

***

Królestwo

Tom Pierwszy

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami było sobie kiedyś Królestwo. Przez wiele lat rządził w nim król o imieniu Sam, a wszystkie te długie lata jego panowania były dla Królestwa czasem dostatku i powszechnej szczęśliwości. Mieszkańcy Królestwa mieli wówczas wszystkiego w bród, nie wyłączając nawet mleka i miodu, a jeśli czegoś nie mieli, to nie mieli wyłącznie kłopotów i problemów. Nie można jednak powiedzieć żeby za nimi tęsknili, i to nie tylko dlatego, że mało kto tęskni za kłopotami i problemami, ale przede wszystkim dlatego, że po tylu latach roztropnego panowania króla Sama mieszkańcy Królestwa nie pamiętali już że coś takiego jak kłopoty i problemy w ogóle kiedyś istniało.

Wśród mieszkańców Królestwa ten brak kłopotów i problemów brał się z centralizacji władzy. To nie było wcale tak, że kłopotów i problemów w Królestwie w ogóle nie było – to nie jest przecież możliwe. Nie docierały one tylko do mieszkańców, a działo się tak z tego powodu, że wszystkie problemy i kłopoty trafiały najpierw do króla Sama, on sobie z nimi radził, a lud otrzymywał od razu gotowe rozwiązania. Takim właśnie dobrym królem był król Sam.

Pewnego dnia jednak król Sam stanął przed obliczem problemu, który, w przeciwieństwie do mnóstwa poprzednich kłopotów i problemów, które z przyzwyczajenia rozwiązywał od ręki, był dla niego niemałą zagwozdką. Tamtego ranka, kiedy król Sam wstawał rano z łóżka żeby zająć się czekającymi go tego dnia kłopotami i problemami do rozwiązania, nie był jak zazwyczaj pełen werwy i energii. Poczuł jakieś dziwne zmęczenie i melancholię, a na dodatek coś strzyknęło mu w plecach, przez co na śniadanie musiał udać się pochylony, bo inaczej ból byłby nie do wytrzymania.

– „Oho, starość mnie dopadła. Niedługo chyba przyjdzie umierać.” – pomyślał roztropnie roztropny król, a myśl ta zmartwiła go ogromnie, bo oto pojawił się niezaplanowany problem do rozwiązania. Cały kłopot z tym problemem polegał na tym, że król Sam, przyzwyczajony do rozwiązywania kłopotów i problemów dopiero wówczas, kiedy się pojawiały, nie zwykł był się martwić na przyszłość i z tego powodu nie zadbał zawczasu o potomka, który mógłby po nim przejąć władzę nad Królestwem.

– „Co zrobić? Co zrobić?” – zastanawiał się król Sam przy śniadaniu, kiedy jadł jajeczniczkę z przepiórczych jajeczek na masełku z mleczka od młodych jałóweczek popijając ją herbatką z miodkiem.

– „Jak zaradzić? Jak zaradzić?” – zastanawiał się król Sam przy obiedzie, kiedy jadł pieczone przepióreczki w sosie miodkowym i popijał je winkiem z winogronek dojrzewających w słoneczku na południowym stoku Zamkowego Pagóreczka.

– „Cóż począć? Cóż począć?” – zastanawiał się król Sam przy kolacji, kiedy przeżuwał wysobiałkowe pszczółki przyrządzone na ostro i popijał je śmietanką z sptasiego mleczka.

I tak zeszło królowi na tych rozmyślaniach kilka dni, a wszystkie inne kłopoty i problemy, które się w tym czasie pojawiły, zeszły na dalszy plan. Mieszkańcy Królestwa odczuli to boleśnie na własnej skórze, bo oprócz rozmaitych innych kłopotów i problemów, które nierozwiązane przez króla spadły na nich, w tych właśnie dniach w Królestwie pojawił się straszny smok, który pożerał prawiczków. Zdarzało się i wcześniej tak, że smoki nawiedzały Królestwo, ale król Sam zawsze radził sobie z tym problemem wydając edykt każący rozprawiczać wszystkich chłopców, a kiedy edykt był już wykonany, smoki umierały wówczas z głodu. Tym razem jednak król, głowiąc się nad sukcesją tronu, a i odczuwając silną frustrację z powodu pierwszego w swoim życiu problemu, którego rozwiązać nie potrafił, edyktu nie wydał. Wątpliwym zresztą jest czy król Sam, zajęty swoimi rozważaniami, w ogóle pojawienie się tego smoka w Królestwie zauważył.

Prawiczkowie byli zjadani, król rozmyślał, kryzys demograficzny w Królestwie się nasilał. Wywołało to niepokój wśród poddanych króla Sama, zebrali się oni więc na Rynku i zaczęli radzić. Radzenie to szło im niesporo. Przekrzywiali się tylko nie potrafiąc dojść do porozumienia, nie byli bowiem zwyczajni do rozwiązywania kłopotów i problemów. Traf chciał jednak, że w tamtym czasie przebywała w Królestwie karawana kupiecka z innego Miasta, która przybyła aby nabyć w korzystnych cenach mleko i miód – towary, których wśród poddanych króla Sama nigdy nie brakowało.

– Jak to nie ma mleka i miodu?! – wykrzyknął przywódca karawany, kiedy udało mu się odciągnąć na bok jednego z radzących, którego znał, ten wcześniej zajmował się bowiem kupiectwem. W czasie rozmowy dowiedział się od byłego już kramarza o problemach i kłopotach trawiących Królestwo, które były między innymi powodem braków na rynkach tych towarów, które poza Królestwem uchodziły za luksusowe.

– Prowadźcie więc do króla! – zakrzyknął ten przybysz z obcego lądu, miał bowiem pewien pomysł na unormowanie sytuacji, do czego było mu pilno, gdyż miał przecież swoje zobowiązania handlowe.

– Królu! – powiedział przybysz, kiedy stanął przed obliczem króla. – Jeśli nie masz sukcesora, a ciągłość władzy monarszej musi być zachowana, nie masz bowiem głupszego rozwiązania nad oddanie władzy w ręce ludu, a już tym bardziej twojego, niech będzie tak, że następcą tronu zostanie ostatnia osoba, z którą przed śmiercią porozmawiasz!
Być może nie był to najlepszy pomysł, ale król Sam, zmęczony już przedłużającym się zamartwianiem nad problemem sukcesji, zgodził się na to rozwiązanie i postanowił od razu obwieścić je swoim poddanym. Wyszedł więc ze swojej Królewskiej Komnaty na swój Królewski Balkon, skąd zwykł wygłaszać swoje Królewskie Przemowy do ludu i natychmiast ogłosił mieszkańcom swoją Królewską Decyzję. Gdy tylko zakończył to Swoje Królewskie orędzie nad Królestwo nadleciał smok i ten smok wówczas króla Sama zjadł.

Okazało się wtedy, że ostatnią osobą, z którą król Sam rozmawiał był ów kupiec. Na mocy więc dopiero co ustanowionego prawa to właśnie on został nowym królem. Kupiec ten miał na imię Tom, a że nie było wcześniej króla o takim imieniu, został zapamiętany przez potomnych jako Tom Pierwszy.

Tom Drugi

Żeby jednak król Tom mógł zostać obdarowany przez Historię liczebnikiem porządkowym, musiał nastać po nim jakiś kolejny król Tom, który, dla odróżnienia, byłby nazywany Drugim. Tak też rzeczywiście się w Królestwie zdarzyło. A jak to z tym królem Tomem Drugim było? Posłuchajcie.

Król Tom, później nazwany Pierwszym, był władcą innym niż jego poprzednik, król Sam. W odróżnieniu od dobrego władcy Sama, którego w Królestwie długo wspominano z rozrzewnieniem, a czasami nawet ze łzami w oczach, król Tom nie rozwiązywał problemów i kłopotów swojego ludu. Wręcz przeciwnie. To król Tom był przyczyną kłopotów i problemów, które tak nagle spadły wtedy na mieszkańców Królestwa. Zły ten władca zaprowadził nowe porządki opierając funkcjonowanie Królestwa na zasadach wolnorynkowych. Każdy obywatel został pozostawiony sam sobie, musiał radzić sobie samodzielnie, co już stanowiło bardzo poważny problem dla mieszkańców Królestwa, którzy do tej pory dostawali wszystko to, czego potrzebowali, a o tym co mieli robić decydował nadany im przez króla Sama przydział. Zupełnie nie odnajdujący się w nowej rzeczywistości, pozostawieni samym sobie ludzie musieli sobie jednak jakoś radzić, choć z tym radzeniem sobie radzili sobie wyjątkowo źle. Król Tom rządził natomiast twardą ręką. Jedyną rzeczą, która go interesowała było zapełnianie Królewskiego Skarbca coraz to większymi bogactwami, które ściągał z poddanych za pomocą coraz to nowych danin i podatków. Wszystkie edykty, które wydawał dotyczyły wyłącznie gospodarki, a w czasie długich przemów i wieców prezentował kolejne makroekonomiczne wskaźniki, które obrazowały to, że za jego rządów w Królestwie żyje się zdecydowanie lepiej. Mieszkańcy niewiele z tych przemów i kolorowych wykresów rozumieli, zresztą nie za bardzo ich one interesowały, a to głównie z tego powodu, że zauważali, że, niezależnie od tego, co mówi król Tom, im samym żyje się zdecydowanie gorzej. Nie posiadali jednak na ten temat żadnych danych, których nie potrafili ani zbierać, ani zestawiać, ani przedstawiać graficznie, toteż kiedy stawiali się u króla na audiencji celem przedstawienia swoich problemów, król odsyłał ich z kwitkiem, za który to kwitek również musieli Opłatę Urzędową uiścić.
Mieszkańcy Królestwa popadali w nędzę. Brakowało żywności, gdyż wyznaczeni przez króla Sama rolnicy nie wiedzieli jak radzić sobie z problemem zachwaszczenia pól. Chaty się waliły, gdyż wyznaczeni przez króla Sama cieśle nie wiedzieli jak rozwiązać problem butwiejących belek. Nawet Królewski Zamek był w coraz gorszym stanie, gdyż wyznaczeni przez króla Sama murarze nie wiedzieli jak rozwiązać problem pękających murów, nikt im zresztą tego też robić nie kazał, gdyż król Tom zajęty był innymi, dużo ważniejszymi dla niego sprawami. Mieszkańcy Królestwa popadali w nędzę tak głęboką, że nawet nękający Królestwo smok odleciał, a inne przestały się zjawiać. Występowanie prawiczków było bowiem – z powodu braku innych rozrywek, za które trzeba było płacić pieniędzmi, których mieszkańcom brakowało – coraz rzadsze. Sami zresztą prawiczkowie, jeśli już nawet udało się jakiegoś znaleźć, nie byli też szczególnie apetyczni – ot, brudni, wychudzeni młodzi chłopcy. Żaden łakomy kąsek. Nawet dla smoka.

– Co tu o was takie braki w zatowarowaniu? – zapytał pewnego dnia przywódca jednej z karawan nędzarza, którego znał, ten wcześniej zajmował się bowiem kupiectwem. W czasie rozmowy dowiedział się od byłego już kramarza o problemach i kłopotach trawiących Królestwo, które były między innymi powodem braków na rynkach towarów, które poza Królestwem nie były obłożone tak horrendalnymi podatkami, że nadal opłacało się je jeszcze produkować.

– Prowadźcie więc do króla! – zakrzyknął ten przybysz z obcego lądu, miał bowiem pewien pomysł na unormowanie sytuacji, do czego było mu pilno, gdyż miał przecież swoje zobowiązania handlowe.

– Królu! – powiedział przybysz, kiedy stanął przed obliczem króla. – Zamek twój iście przebogatym jest! Widzę, że złotem ocieka, że każda ściana tym cennym kruszcem wysadzana! Doprawdy imponujące! Ze złotem jednak wiążą się pewne niebezpieczeństwa. Metal to owszem, szlachetny. Piękny i cenny, ale przy tym o dużej gęstości i miękki. Nie nadaje się zupełnie na konstrukcje, a tylko je obciąża. Być może zauważyłeś, że na murach twojego zamku tu i ówdzie pojawiają się pęknięcia? To wszystko na skutek zbytniego obciążenia ścian nośnych złotem! Wiemy o tym my, mieszkańcy naszej Krainy, która słynie z najlepszych inżynierów i najlepszej czekolady! Królu! Materiału konstrukcyjnego potrzebujesz, bo inaczej to całe bogactwo kiedyś ci się na łeb zawali! A tak się składa, że nasi inżynierowie taki materiał opracowali i myślę, że moglibyśmy nawiązać obustronnie korzystne kontrakty handlowe, gdybyś tylko zechciał wysłuchać mojej propozycji. Mam akurat ze sobą kilka próbek. – kupiec poklepał się po sakwie.

Król Tom rozejrzał się po komnacie i rzeczywiście wspomniane pęknięcia na ścianach dostrzegł. Oblicze jego przybrało wówczas zmartwiony wyraz, a sam król, zaciekawiony, podniósł się ze swojego złotego tronu i zbliżył się do przybysza chcąc bliżej przyjrzeć się temu nowemu materiałowi.

– A czym to panie handlujecie? – zapytał.

– Stalą – odpowiedział przybysz wbijając królowi sztylet w serce. – Umarł król, niech żyje król! – rzekł następnie podnosząc z marmurowej posadzki wysadzaną diamentami koronę, która zsunęła się martwego już ciała króla Toma, a którą to sam założył sobie na głowę.

Tak się złożyło, że również i ten kupiec miał na imię Tom, a że był już wcześniej król o takim imieniu, został zapamiętany przez potomnych jako Tom Drugi.

Tom Trzeci

Za panowania króla Toma Drugiego do Królestwa nie powróciły nie tylko mleko i miód, ale nie powrócił nawet choćby względny dobrobyt. Mieszkańcom nadal wiodło się źle. Wysokie podatki i daniny zostały utrzymane, zmieniło się tylko ich przeznaczenie. W przeciwieństwie do króla Toma Pierwszego, król Tom Drugi nie gromadził majątku w Królewskim Skarbcu. Całość środków finansowych przeznaczał na import stali z krainy inżynierów i czekolady. Wykorzystywał tę stal do produkcji zbrojeń, zbroił się bowiem na potęgę, pamiętając o sposobie w jaki przejął władzę i nie chcąc tej władzy w podobny sposób utracić. Pozostałą stal wykorzystywał do produkcji klatek w których umieszczał podejrzanych o działalność wywrotową obywateli, a takich obywateli w Królestwie była większość, jak również do produkcji zatrzaskowych kłódek, którymi te klatki z umieszczonymi w nich obywatelami zamykał. Kluczykami się nie kłopotał, zresztą było mu szkoda na nie stali. Lud poddawany był ciągłej kontroli przez Królewską Gwardię – wysokich, groźnych mężczyzn z halabardami, ubranych w fioletowo-żółte stroje i stalowe hełmy z czerwonym pióropuszem. Za panowania króla Toma Drugiego w Królestwie nastał czas terroru.

– Dlaczego nie sprowadzacie już od nas czekolady? – zapytał pewnego dnia przywódca jednej z karawan więźnia, którego znał, ten wcześniej zajmował się bowiem kupiectwem. W czasie rozmowy dowiedział się od byłego już kramarza o problemach i kłopotach trawiących Królestwo, które były między innymi spowodowane brakiem środków finansowych na zakup czekolady.
– Prowadźcie więc do króla! – zakrzyknął ten przybysz z obcego lądu, miał bowiem pewien pomysł na unormowanie sytuacji, do czego było mu pilno, gdyż miał przecież swoje zobowiązania handlowe.

– Pan skręci w lewo, później prosto na Zamkowy Pagóreczek, minie pan fosę, później przez dziedziniec i drzwi na wprost. Przejdzie pan przez korytarz i na jego końcu będą drzwi do Królewskiej Komnaty – powiedział więzień, który nie mógł zaprowadzić kupca do króla, gdyż był zamknięty w klatce. Drogę zaś do Królewskiej Komnaty pamiętał tak dokładnie jeszcze z czasów króla Sama, którego wspomniał wówczas z takim rozrzewnieniem, że aż łza zakręciła mu się w oku.

– Królu! – powiedział przybysz, kiedy stanął przed obliczem króla. – Pochodzisz z naszego ludu i nasz lud z dumą wspomina twoje imię, gdyż daleko w życiu swoją ciężką pracą zaszedłeś. Nęka mnie jednak pytanie, dlaczego, jako władca tego Królestwa, zaniedbujesz stosunki z ludem, z którego się wywodzisz? Dlaczego nie importujesz naszej czekolady?

– Czekolada… – król Tom Drugi rozmarzył się. – Już zapomniałem jak smakuje. Tyle innych wydatków, kupcu. Tyle kłopotów i problemów, a znikąd pomocy. Nic człowiek nie ma w życiu przyjemności, nawet kiedy jest królem…

– Królu – rzekł przybysz – przyjmij w takim wypadku jako wyraz hołdu tę tabliczkę czekolady. Niech będzie ona symbolem uznania naszego ludu dla dokonań jego syna, a – kto wie? – może i pozwoli nam w przyszłości nawiązać korzystne dla obu stron stosunki handlowe również i w obszarze czekolady?

– Doprawdy? – ucieszył się król Tom przyjmując z rąk kupca tabliczkę i odgryzając od razu cały jej róg. – Ach, ten smak importowanego kakaa produkowanego w przez niewolników w nieludzkich warunkach! Ten smak mleka od krów wypasanych na pastwiskach naszych gór, jak mleko matki…

I król urwał, i zazielenił się na twarzy, i oczy wyszły mu na wierzch. I złapał się za gardło, i próbował złapać oddech, ale próby te zakończyły się porażką. Zakończyło się również życie króla Toma, którego ciało zwiotczało i osunęło się na jego stalowy tron.
Z tego stalowego tronu kupiec zepchnął zwłoki króla zdejmując wcześniej z jego głowy stalową koronę. Na czubku tej korony umieścił kostkę czekolady, po czym zasiadł na pustym już tronie.

– Umarł król, niech żyje król! – powiedział.

Kupiec ten miał na imię Karol, a że nie było wcześniej króla o takim imieniu i król o takim imieniu nie nastał też nigdy po nim, został zapamiętany przez potomnych po prostu jako Karol.

***

2341 słów.

#naopowiesci
#zafirewallem
splash545

edykt każący rozprawiczać wszystkich chłopców

Myślę, że taki edykt w naszym świecie mógłby rozwiązać trochę problemów.


Tom Pierwszy.


Tom Drugi

Fajne przejście i z drugiego na trzeci również.


To mi wpadło w oka:

król odsyłał ich z kwitkiem, za który to kwitek również musieli Opłatę Urzędową uiścić.

Oraz:

Ach, ten smak importowanego kakaa produkowanego w przez niewolników w nieludzkich warunkach! 

Oczywiście smaczków było sporo więcej ale wybrałem wybrane.


Co natomiast mi się nie podobało:

wszystkie problemy i kłopoty trafiały najpierw do króla Sama, on sobie z nimi radził

...sam. - Przecież takie powinno być kolejne słowo w tym zdaniu. Strasznie się zawiodłem.

Zaloguj się aby komentować

Drodzy! Z lekkim poślizgiem, ale rozpoczynamy kolejną edycję #naopowiesci !

Tym razem piszemy BAJKĘ

Zaczynając od słów: Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami...

Miłej zabawy i powodzenia!

Kryteria oceniania urodzą się w trakcie!

Termin: 13.11.2024 pory wieczorne (tak, aby zachować 2 tygodnie na napisanie tekstów)

#zafirewallem #tworczoscwlasna
splash545

Mam doświadczenie bo jedną już kiedyś napisałem

RogerThat

Dawno dawno tymu. Za siedmioma chujami za siedmioma zechkami w okolicach Gubałówki mieskał Tomisław Apoloniusz Córuś Bachleda Farell. (Jak tyn piecyk z dmuchawą.)...

KatieWee

@moll mamy jakieś wytyczne co do liczby słów?

Zaloguj się aby komentować

W związku z tym, że kolega @moderacja_sie_nie_myje jest w tym tygodniu bardzo zajęty, to na mnie spada zaszczyt napisania #podsumowanienaopowieści

Udział w tej edycji wzięło troje uczestników:

@George_Stark z opowiadaniem bez tytułu
@moll z opowiadaniem A... B... C... Dariusz
@splash545 z opowiadaniem Pożeraczka książek, którym wywołał w moi serduszku mnóstwo zawodowej (i nie tylko) radości

W związku z tym, że kolega @moderacja_sie_nie_myje wyznaczył jasne kryteria zwycięstwa (liczba piorunów), to zasłużoną nagrodę odbiera nasza ukochana koleżanka @moll , gratuluję!



#naopowiesci #zafirewallem
splash545

@moll gratuluję! @KatieWee dziękuję za wyróżnienie.

Zaloguj się aby komentować

Pożeraczka książek 

Akira drżał na samą myśl o przekroczeniu progu szkolnej biblioteki. Nie, żeby było coś przerażającego w samym pomieszczeniu, jednak chłopak spóźniał się z oddaniem książki "Shogun". Jej objętość trochę go przerosła i opóźnienie wynosiło już 2 miesiące. Akira czytał dokładnie każdy akapit książki pragnąc jak najlepiej zrozumieć zwyczaje i sposób myślenia człowieka zachodu. Wiedział, że czeka go kara ale było to ryzyko, na które był gotów.

Bowiem jego wnikliwość wynikała z czegoś innego niż chęć poszerzania horyzontów. Było to zdecydowanie coś głębszego, a konkretnie było to uczucie - zauroczenie, którym darzył bibliotekarkę pannę Katie.

Chodziły pewne pogłoski, że Katie nie jest panną lecz wdową, która zabiła swojego męża. Ale kto wierzyłby takim bzdurom!? Akira był pewny, że to zwykłe plotki, które rozpuszczają te stare prukwy nauczycielki, po prostu zazdrosne o młodą, piękną i wykształconą w Stanach Zjednoczonych Katie. Była to rodowita Japonka lecz wszystkim dzieciom przedstawiała się jej amerykańskim imieniem. Tak się do niego przyzwyczaiła gdy studiowała polonistykę na Harvardzie. 

Drugim jej atutem były zajęcia z języka polskiego, które organizowała dla chętnych dzieci. Akira oczywiście nie opuścił ani jednej lekcji. Były to lekcje, na których mógł patrzeć maślanymi oczami na swoją ukochaną i snuć plany ożenku z nią. Głęboko wierzył, że to jego przeznaczenie i nie mogło być inaczej! Wystarczyło tylko odpowiednio przypodobać się Katie-sama.

"Etymologia języka polskiego" okazała się jedyną książką dostępną w szkolnej bibliotece związaną z tym egzotycznym krajem. Książka zdecydowanie przerastała Akirę, więc wybrał "Shoguna" poleconego mu przez Katie.

Faktycznie książka była napisana lekkim językiem i ukazywała różnice między japońskim sposobem myślenia a myśleniem ludzi zachodu. Skupił się na tych fragmentach i czytał je kilkukrotnie.

Gdyby tylko przewidział, że przerwa wakacyjna zbliża się tak szybko! Myślał, że zdąży przeczytać pozostałą treść do końca lipca i spóźnienie wyniesie niecały miesiąc. Niestety brakło mu kilku dni, żeby udało mu się ją ukończyć w porę, a wciągnęła go tak bardzo, że nie chciał oddać jej nie skończonej. Przerwa wakacyjna zabrała mu kolejny miesiąc.

Haiku napisane przez Akirę w ramach przeprosin zjadł pies, a teraz nie potrafił go sobie przypomnieć. Katie-sama podobno słynęła z bezwzględności wobec czytelników zwlekających z oddaniem książki.

Inna sprawa była taka, że uczniów nie oddających książek na czas praktycznie nie było. W tym roku z tego co wiedział był jedynym, któremu zdarzyło się coś takiego.
Po szkole krążyła pewna legenda o poprzedniej bibliotekarce, która tak kochała książki, że aż zaczęła je zjadać. Musiała od tego oszaleć i przegryzła tętnicę szyjną uczniowi, który spóźnił się z oddaniem książki na czas... Akira nie chciał w to uwierzyć.

Jak jednak widać tego typu historia była skuteczna, bo nikt z oddawaniem książek się nie spóźniał. Aż do teraz, aż padło na Akirę, ehh. Nie dość, że zawiedzie swoją Katie to jeszcze czuje niepokój związany z tą mroczną historią.

Kolejnym krokiem musiało być wejście do pomieszczenia biblioteki. Akira nie mógł już się wycofać. Wziął głęboki oddech i złapał za klamkę. Puścił i odszedł kilka kroków. Po chwili wrócił.

Lepiej najpierw zapukam - pomyślał i tak też zrobił. Pukanie rozbrzmiało głucho na pustym korytarzu szkoły. Było już popołudnie, Akira nie chciał, żeby inne dzieciaki widziały jak zżera go wstyd. Cisza, moze Katie-sama wyszła wcześniej? - pomyślał. Po chwili zza drzwi usłyszał - Ohairikudasai! - Serce zaczęło bić mu mocniej, nacisnął klamkę i wszedł.

- Morning Katie-sama! - krzyknął chłopak, i to by było na tyle jeśli chodzi o naukę zachodnich zwrotów i zachowań. - Katie-sama, ja... ja... przyszedłem zwrócić "Shoguna". Tylko powinienem oddać książkę 2 miesiące temu, jeszcze przed przerwą wakacyjną. Gomen Katie-sama. - powiedział zgięty w ukłonie, patrząc się na czubki swoich butów.

- Nic się nie stało Akira-chan. - odrzekła - Każdemu się może zdarzyć! No już spójrz na mnie. W ramach zadośćuczynienia najwyżej pomożesz mi wypakować i ułożyć trochę książek na tyłach biblioteki. Dlatego też musiałeś na mnie chwilę zaczekać nim się stamtąd wygrzebałam. Możemy tak zrobić?

- Oczywiście Katie-sama! - wykrzyknął rozanielony. - Wskazała gestem, żeby poszedł za nią. Przez krótką chwilę nim odwróciła się do niego plecami wydawało mu się, że przez jej uśmiechniętą twarz przeszedł grymas gniewu. Musiało mu się to tylko wydawać, a nawet jeśli przecież miała prawo się gniewać.

Poszedł więc za nią przeciskając się między starymi regałami wypełnionymi książkami od podłogi aż po sufit. Zanurzając się coraz głębiej w labirynt bibliotecznego świata. Jedna myśl znów zaczynała mu kołatać się w głowie, myśl o pożeraczce książek - moll.

Raz za razem przypominała mu się dalsza część historii o byłej bibliotekarce, która po przegryzieniu tętnicy ucznia i nieudanej próbie zjedzenia zwłok została zamknięta w zakładzie psychiatrycznym na obrzeżach Kioto. Po pewnym czasie miała stamtąd uciec. Mówili, że wróciła właśnie tu, do swojej starej biblioteki i ukrywa się za starymi regałami, żeby dokończyć dzieła i pożreć ucznia, który spóźni się z oddaniem książki... Na samą tę myśl chłopca przeszedł dreszcz.

Słyszał jednak jeszcze straszniejszą wersję według, której bibliotekarka miała popełnić samobójstwo będąc w zamknięciu, a do biblioteki wrócił - moll - demon, duch, pożeraczka książek, istota z innego wymiaru. Posiadająca paszczę pełną ostrych kłów oraz po 9 szponów u każdej ręki. Nadprzyrodzone moce tej istoty mogłyby wyjaśniać w jaki sposób udaje jej się od kilku lat ukrywać w szkolnej bibliotece.

Tak mocno był pogrążony w tych przerażających wizjach, że dopiero teraz zdał sobie sprawę, że stracił z oczu pannę Katie. - Co robić? Co robić? - myślał nerwowo wchodząc dalej w coraz to słabiej oświetlone części szkolnej biblioteki. Było mu głupio, że nie dotrzymał kroku bibliotekarce-san dlatego też nie chciał jej wołać. Poza tym miał kluchę w gardle uniemożliwiającą krzyk.

Uważnie obserwował wszystkie cienie w gęstniejącym mroku ścieżki między regałami. Jednak wciąż szedł przed siebie bojąc się odwrócić i licząc, że zaraz tuż za rogiem spotka się ze swoją Katie. Pomoże jej z czym tylko chciała i wróci do domu. I na pewno już nigdy nie zdaży mu się przetrzymać żadnej książki!

W końcu wyszedł za ostatni regał i zobaczył Katie-sama! Siedziała na nieotwatym pudle, obok innych na wpół rozpakowanych pudeł z książkami. Lampka stojąca obok oświetlała jej lodowate oczy tak bardzo nie pasujące do pięknego uśmiechu, którym go obdarzyła. Akira kątem oka dostrzegł jakiś ruch pod jednym z regałów.

- Zamknij oczy, mam dla Ciebie niespodziankę. 

Liczba słów: 1011
#naopowiesci #zafirewallem #tworczoscwlasna
13e3a773-4cce-494d-90f0-e846c11a362b
moderacja_sie_nie_myje

@splash545 Super opowiadanko

George_Stark

Tak się do niego przyzwyczaiła gdy studiowała polonistykę na Harvardzie.

No padłem! Wspaniała postać!


Haiku napisane przez Akirę w ramach przeprosin zjadł pies, a teraz nie potrafił go sobie przypomnieć.


Jego też uwielbiam!


Musiała od tego oszaleć i przegryzła tętnicę szyjną uczniowi, który spóźnił się z oddaniem książki na czas…


I ją też!


Jedna myśl znów zaczynała mu kołatać się w głowie, myśl o pożeraczce książek – moll


I ją też, a poza tym pierwszorzędne wykorzystanie skojarzenia!


***


Jej wspaniałe to było! Te wszystkie skojarzenia, ale też jak to napisałeś. Bardzo, bardzo podoba mi się ten oszczędny styl. Nie wiem czy zrobiłeś to świadomie i celowo, czy przez przypadek, czy z lenistwa, ale świetnie w moim odbiorze to się sprawdziło.


***


Aż mi się z tego wszystkiego przypomniał fragment, którym zaczyna się książka W oparach absurdu panów Słonimskiego i Tuwima:


Przeciętny ranek roku 1935. Jeszcze nie ma dziewiątej. Dzwoni telefon. Pierwszy dziś telefon. Odzywa się mój przyjaciel — wielkiego talentu poeta, recenzent teatralny poważnego dziennika stołecznego, człowiek przeszło czterdziestoletni; dużej klasy inteligencja. Odzywa się tak (o dziewiątej rano, bez żadnych wstępów i przygotowań):

— Więc był u mnie Cedergren. Okazuje się, że tym cegłom przyprawiono skrzydełka i że w ten sposób cały gmach będzie przeniesiony. Przefrunie. Oczywiście, że z boków trzeba będzie wygładzić, ewentualnie podlać jakimś sosem. Co o tym sądzisz?

Nie mrugnąwszy powieką, o nic nie pytając, odpowiadam:

— Jeżeli Cymborski się zgodzi, to dobrze. Ale nie jest wykluczone, że generał Łapidenko do niego nie telegrafował, i wtedy trzeba będzie obie szprotki ogolić.

Przyjaciel zaznacza, że nie należy chwytać się środków tak radykalnych, bo wystarczy zwykłe przepłukanie gazomierza, ja replikuję, że wtedy Amfibrachy się obrażą, a Cymborski jest (kuzynem starego Amfibracha — i ta swobodna, rzeczowym tonem prowadzona rozmowa trwa dobrych kilka minut. Dopiero potem przechodzi się do spraw mniej ważnych i ciekawych, tj. normalnych, np.: co czytasz? co piszesz? jak ci się podobała wczorajsza premiera? co sądzisz o tym czy innym artykule? Itd.


Nie chcesz czasami do mnie zadzwonić?

Zaloguj się aby komentować

Czy ktoś tęsknił za BIBLIOTEKĄ?

A… B… C… Dariusz

Akta personalne BIBLIOTEKI prowadziły się same. W świecie pozornie bez czasu, lecz z pewnością bez urlopów i zwolnień lekarskich, dział kadr był rzeczą zbędną. Tak przynajmniej uznała sama BIBLIOTEKA. Dlatego też drzwi, opatrzone niewielką, mosiężną tabliczką, pozostawały zamknięte i przez nikogo nie niepokojone praktycznie “od zawsze”, oddzielając znajdujący się zaraz obok gabinet starszego kustosza Joachima od innych, bardziej ruchliwych części BIBLIOTEKI i pozwalając mu pracować w spokoju nad jego dziełem życia, pieszczoszkiem, mającym zaspokoić ambicję starszego kustosza, nad jego opus magnum - Wielką Klasyfikacją*.
Było już bardzo późno, a może bardzo wcześnie (?), gdy Lida postanowiła posprzątać akurat ten sektor BIBLIOTEKI. Wiedziała, że o tej porze pan Joachim powinien już skończyć pracę, więc bez przeszkód będzie mogła zająć się stanem podłóg i blatów, które męczył chroniczny kurz. Drobny, niemal niezauważalny, taki jak kręci w nosie przy otwarciu bardzo starej, bardzo długo zalegającej na półce książki, w BIBLIOTECE był dosłownie wszędzie. Nawet w pomieszczeniach, w których książek było niewiele lub wcale, Lida dzielnie wymiatała go miotełką antystatyczną z najciemniejszych zakamarków. Było to wysoce niezadowalające dla bibliotecznych pająków, których misterne sieci przy okazji niszczyła, sięgając swoją bezlitosną bronią antykurzową nawet za najwyższe szafy i w najciemniejsze narożniki.
Całe piętro należało teraz do niej, skąpane w ciszy i półmroku słabo oświetlonych korytarzy. Choć coś postanowiło zakłócić harmonię bibliotecznej scenerii…
Dziwne… te drzwi powinny być zamknięte - pomyślała, patrząc skonsternowana na uchylone drzwi pomieszczenia Akt personalnych, zza których przesączała się wąska strużka światła. Tak nie powinno być. Nie tutaj i nie o tej porze.
-Eeee… jest tam kto? - zapytała, zanim zdecydowała się pchnąć drzwi i wejść do środka. - Panie Joachimie, to pan?
Formujący się w umyśle obłoczek strachu zaczął paraliżować Lidę, gdy zajrzała do pomieszczenia. W ciszy, która aż dzwoniła jej w uszach, pokój wydawał się pusty i opuszczony, gdyby nie otwarta jedna z szuflad oraz rozłożona na prostym biureczku teczka z aktami pracowniczymi.
Grzęda Dariusz - odczytała nagłówek na jednej z pożółkłych stron maszynopisu, do której zostało doczepione zdjęcie pulchnego i lekko łysiejącego mężczyzny po pięćdziesiątce - magazynier biblioteczny.
Hasło imienne i nazwa stanowiska niewiele jej mówiły. Nie pracowała tutaj długo, hierarchia powyżej stanowisk “niebibliotecznych” była dla niej czarną magią. Nie znała również krążących pomiędzy pracownikami z dłuższym stażem ploteczek ani opowieści o minionych bibliotekarzach i szczerze, niewiele ją to obchodziło - było, minęło, w kurzu utonęło, jak mawiała na wszystko, co nie dotyczyło stanu czystości w jej sektorze konserwatorskim. Jej świat składał się z kurzu i miotełki, ale.. była osoba, którą sytuacja mogłaby zainteresować i akurat ona, w przeciwieństwie do wielu innych, z pewnością była u siebie. Dlatego nie tracąc czasu, ruszyła schodami w dół.
-Irmina! Irmina! Jesteś? - krzycząc już z daleka, lekko zdyszana, wpadła do przepastnej sali Księgozbioru Alchemicznego. Wolała nie ryzykować zagłębianie się między jego regały. Przypominały poskręcany i ciągle zmieniający się labirynt, w który bez towarzystwa bibliotekarki lepiej się było nie zapuszczać. Kilka lekkomyślnych osób straciło w ten sposób parę lat swojego życia, Lida wolała nie ryzykować podzielenia ich losu.
-Jestem! - gdzieś z odległego zakątka dobiegł Lidy zaspany głos Irminy (co mogło potwierdzać plotki, że Irmina naprawdę zamieszkała wśród swoich książek, ale takie plotki powtarzali tylko złośliwi i zazdrośni. Taka więź z księgozbiorem była rzadka nawet w BIBLIOTECE), która bezszelestnie wyłoniła się niedaleko sprzątaczki.
-Koniecznie musisz iść ze mną! To niespotykane! - lekko poddenerwowana Lida nadal rozmawiała w kierunku Irminy podniesionym głosem - Akta pracownicze są otwarte, i teczka na stole…
-Lidka, spokojnie - “spokojnie”, jak powszechnie wiadomo, wcale nie pomaga w takiej sytuacji, ale nie zawadzi spróbować… - Jak to Akta są otwarte? Kto tam wchodził? Kogo teczka? - Irmina starała się nadążać, ale niemal biegnąca przed nią Lida nie udzieliła jej już więcej żadnych wyjaśnień, ciągnąc ją niemal za sobą na najwyższe piętro BIBLIOTEKI.
Minęło kilka minut i były na miejscu. Drzwi nadal pozostawały uchylone, a w pomieszczeniu wciąż paliło się światło. Na stole jednak nie było żadnej teczki, szuflada została zamknięta.
-Niczego tu nie ma - zauważyła Irmina, ogarniając całe pomieszczenie wciąż lekko nieprzytomnym wzrokiem.
-Oprócz tego - Lida, wciąż pobudzona zastrzykiem adrenaliny, zauważyła luźną kartkę, która zsunęła się z biurka pod jedną ze stojących obok staroświeckich komód i wystawa jednym rogiem.
PROTOKÓŁ ZAGINIĘCIA, głosił nagłówek dokumentu, który kobieta podniosła i otrzepała z kilku strzępków kurzu, zgromadzonego pod meblem.
-Rozerwanie z 1910 - Przypomniała sobie Irmina, zerkając Lidzie przez ramię na wyblakły druk - było to kilka miesięcy przed tym, zanim trafiłam do BIBLIOTEKI. Potężna sublimacja literaturowa, chyba największa w ostatnich 500 latach. Przynajmniej tak twierdzi Joachim.
-Sublimacja literaturowa? - Lida ewidentnie nie nadążała.
-Tak, rodzaj rozerwania narracji literackiej. Jeden z Czytaczy postanowił się zabawić w wolnym dostępie, stanął na jednym ze stołów z egzemplarzem Idioty Dostojewskiego i faktycznie, idiotę przerosło, nurt narracji pochłonął go wraz ze wszystkimi w promieniu dobrych dziesięciu metrów. I urwało kawałek wykładziny…
-Urwało wykładzinę?! - z jakiegoś powodu ten fakt zaszokował Lidę dużo bardziej niż piętnastu zaginionych, wymienionych w trzymanym przez nią raporcie oraz kolejnych 4 poszkodowanych, którzy już nigdy po tym incydencie nie wrócili do pracy w BIBLIOTECE.
-Wykładzinę, tak… regały były trochę zbyt ciężkie, przesunęły się w stronę oka cyklonu fabularnego, ale jakimś cudem wyczyściło tylko półki, szum książek ponoć był nie do opisania. Ale regałów nie porwało.
-Zadziwiające…

*Wielka Klasyfikacja miała zastąpić Uniwersalną Klasyfikację Dziesiętną, która choć używana z powodzeniem od kilkudziesięciu lat w całej BIBLIOTECE, nadal nie oddawała bogactwa znajdującego się w niej księgozbioru, doprowadzając czasem do kilkumiesięcznych narad w dziale katalogowania nad przydzieleniem odpowiedniej sygnatury poszczególnym woluminom. Rezultatem takiego stanu rzeczy było bez mała dwudziestoletnie opóźnienie w pracy działu, które wciąż rośnie.

----

liczba słów: 903

----

#naopowiesci #zafirewallem
splash545

@moll przyjemnie się czytało. Szanuję za cywilizowane sprzątnie kurzu -miotełką. Pająki sieci sobie odbudują, a jak je wciągnie odkurzacz to już pozamiatane. Podobało mi się rozpoczęcie akapitu "e". No a z tą wykładziną to faktycznie oburzające. xd

Zaloguj się aby komentować

Trochę jestem ostatnio zajęty pożytecznymi rzeczami, nie mam więc za bardzo czasu usiąść i napisać opowiadania z prawdziwego zdarzenia, a wziąć udział w XI edycji zabawy #naopowiesci w kawiarni #zafirewallem jednak chciałem. Żeby ten problem rozwiązać i mieć to opowiadanie już z głowy, postanowiłem ponownie zwrócić się do eksplorowanego już przeze mnie kiedyś nurtu literatury modernistycznej bądź postmodernistycznej, dalej nie mam bowiem pojęcia, co dokładnie je od siebie różni, może poza datą powstawania zaliczanych do tych nurtów utworów.

W efekcie nad pisaniem tego opowiadania spędziłem więcej czasu, niż gdybym napisał je w jakimś poczciwym, klasycznym nurcie, mając oczywiście wcześniej na to opowiadanie pomysł. Ono i tak jeszcze nie do końca mnie zadowala, jeszcze to i owo bym w nim poprawił, ale nie mam do tego ani siły, ani cierpliwości, nikt mi bowiem za to opowiadanie na pewno nie zapłaci.

Spełniłem w tym opowiadaniu wszystkie wymagane w tej edycji kryteria, to znaczy:

temat: biblioteka;
gatunek: abecedarioza
liczba słów: dokładnie 500 (bez tytułu, no bo opowiadanie tego tytułu nie ma; wg OpenOffice Writer; pic. rel.)

A oto i rzeczone opowiadanie, miłej lektury:

***

Adam wybrał się pewnego popołudnia do biblioteki celem wypożyczenia książki Zbrodnia i Kara autorstwa Fiodora Dostojewskiego, którą to Zbrodnię i karę autorstwa Fiodora Dostojewskiego Adam miał zamiar i ochotę przeczytać.

Biblioteka ta dysponowała ogromnym księgozbiorem. Pośród wielu innych, można w niej było znaleźć między innymi książki takie jak:

Chłopi autorstwa Władysława Reymonta;

Dyktatura danych autorstwa Brittany Kaiser;

Epifania wikarego Trzaski autorstwa Szczepana Twardocha;

Filary ziemi autorstwa Kena Folletta;

Gdzie śpiewają raki autorstwa Delii Owens;

Hiob: komedia sprawiedliwości autorstwa Roberta A. Heinleina;

Idź, postaw wartownika autorstwa Harper Lee;

Ja, Klaudiusz autorstwa Roberta Gravesa;

Kasztanowy ludzik autorstwa Sørena Sveistrupa;

Ludzie bezdomni autorstwa Stefana Żeromskiego;

Marsjanin autorstwa Andyego Weira;

Nie ma ekspresów przy żółtych drogach autorstwa Andrzeja Stasiuka;

O perspektywach rozwoju małych miasteczek autorstwa Małgorzaty Boryczki;

Prowadź swój pług przez kości umarłych autorstwa Olgi Tokarczuk, Pan Jerzy, czyli ostatni slam w Gorzowie autorstwa Jerzego Ostrowskiego, Polska naszych marzeń autorstwa Jarosława Kaczyńskiego, Pachnidło autorstwa Patricka Süskinda, Problem trzech ciał autorstwa Liu Cixina i Problemy filozofii autorstwa Bertranda Russella, Portret Doriana Grey autorstwa Oskara Wilde, Pacjent autorstwa Maxa Czornyja i Pacjent autorstwa Juana Gómeza-Jurado, Przed sklepem jubilera autorstwa Karola Wojtyły oraz Papież autorstwa Delfiny Jałownik i Stanisława Obireka, Poradnik frezera autorstwa Eugeniusza Górskiego i Poradnik grzybiarza autorstwa Władysława Wojewody, Piątek trzynastego autorstwa Agaty Bizuk i Piątek, trzynastego, zbiór zawierający trzydzieści trzy teksty autorstwa trzydziestu trzech autorów: Aleksandry Baltissen, Doroty Biadały, Anny Bobrowicz, Andrzeja Chodackiego, Krystyny Chomicz-Jung, Aleksandra Ciochonia, Danuty Czerniejewskiej, Edmunda Muscari Czynszaka, Dobrosławy Dumki, Marii Dziuk, Justyny Grabowskiej, Bartłomieja Grabowskiego, Krystyny Hoły, Barbary Januszko, Lidii Jędrochy-Kubickiej, Ireny Jutkiewicz, Agnieszki Koltun Colla, Grzegorza Kopca, Wandy Kośmider-Chatys, Elżbiety Krankowskiej, Renaty Mechowskiej, Krystyny Morawski, Bogumiły Olanieckiej, Barbary Pawlak, Mirosława Pisarkiewicza, Gabrieli Przystupy, Ewy Radomskiej, Katarzyny Sornat, Lucyny Spaczyńskiej, Józefa Suchockiego, Jakuba Świtały, Henryka Swornóga oraz Jakuba Wiecha, a także Pegaz dęba czyli panopticum poetyckie w którym obejrzeć można niebywałe eksponaty i okazy, najrzadsze osobliwości i rarytasy, rymopotwory i wersyfikacje, salto mortalia poetyckie, wyższą szkołę jazdy na Pegazie, dziwy, cuda, ekwiwoki, i ekstrawagancje, monstra i curiosa, igraszki i łamańce, kunsztyki, androny, banialuki, figle, facecje, fidrygałki, firleje, faramuszki, paradoksy, sztuki i sztuczki, eksperymenty, fantasmagorie lingwistyczne, absurdy, kuglarstwa, szarlatanerie, karkołomne zabawy, figury magiczne, grafomańskie elukubracje, centony, palindromy, raki, akrostychy, tautogramy, lipogramy, ropalikony, chronostychy, makarony, melanże, carmina figurata, labirynty, serpentyny, tablice magiczne i setki innych parnaskich delicji, ze starych i rzadkich szpargałów na światło dzienne niepotrzebnie wydobytych i do druku podanych autorstwa Juliana Tuwima;

Rodzina Borgiów, która podpisana jest nazwiskiem Mario Puzo, ale ukończona została po jego śmierci, na podstawie pozostawionych przez autora notatek, przez jego przyjaciółkę, Carlę Gino i może właśnie dlatego ta książka tak mocno odstaje od pozostałych pozycji, w całości napisanych przez tego autora?;

Stowarzyszenie umarłych poetów autorstwa Nancy H. Kleinbaum, jedyną z niewielu książek na świecie napisanych na podstawie filmu;

Szczerze autorstwa Donalda Tuska;

Tato autorstwa Williama Whartona;

Ulisses autorstwa Jamesa Joyce’a;

V jak vendetta autorstwa Alana Moore’a;

Wichrowe wzgórza autorstwa Emily Brontë;

X sposobów na śmierć autorstwa Stefana Ahnhema;

Yellowface autorstwa Rebeki F. Kuang;

Zbrodni i kary autorstwa Fiodora Dostojewskiego jednak w tej bibliotece nie było.
681ccf4f-a865-4e5d-8422-f9576d0b51bc
splash545

@George_Stark

nikt mi bowiem za to opowiadanie na pewno nie zapłaci.

Zapłatą będą piorunki i uśmiechnięte buzie kawiarenkowiczów.

moderacja_sie_nie_myje

@George_Stark Bardzo sprytnie wybrnięte. Spodziewałem się jednak tego

Zaloguj się aby komentować

Druga część mojego opowiadanka, bo znowu przyszedł zew grafomaństwa (pierwsza tu: https://www.hejto.pl/wpis/nie-wiem-o-co-chodzi-w-tym-calym-naopowiesci-ale-probujac-zasnac-nawiedzil-mnie- )
Klik
Budzę się w pozycji półsiedzącej, w jakiejś toalecie, oparty plecami o ściankę działową otwartej kabiny. W gardle czuję metaliczny posmak krwi. Z trudem podnoszę się na kolana, zaglądam do muszli - niespłukane wymioty. Moje. Po chwili zaczynam czuć potrzebę ponownego opróżnienia zawartości żołądka poprzez usta, co następuje niedługo potem. Wstaję. Toaleta, poza wypełnionym przeze mnie sedesem wygląda niepokojąco wręcz sterylnie. Kieruję się w stronę umywalki, by przepłukać gardło wodą. Podnoszę wzrok do lustra. Twarz, którą tam widzę nie sprawia wrażenia obcej. To rzeczywiście ja? W swoim własnym ciele? Dochodzę do wniosku, że w odróżnieniu od poprzednich migawek naprawdę jestem sobą, nie pasażerem w obcej skórze. Przyglądam się swemu odbiciu - twarz zupełnie bez cech szczególnych, nijaka. Ani atrakcyjna ani brzydka. Ani stara ani młoda, idealnie pomiędzy. Every man. Nagle myśl waląca znienacka w potylicę - ta sytuacja, to miejsce, to wszystko znajome. Jednocześnie uczucie, że nie jestem tu w tym konkretnym momencie, coś bardziej jak… wspomnienie? Jeśli tak, na pewno moje własne. Zanim mam czas dłużej się nad tym zastanowić, kolejne…
Klik
Oświetlona ulica. Późna noc. Poza bezpańskim psem człapiącym smętnie i menelem śpiącym w oparciu o ścianę sklepu mającego w asortymencie środki pomagające zapomnieć choć na chwilę o problemach w formie płynnej - ani żywej duszy. Jedyne pojazdy to te poparkowane przy chodnikach. W głowę brutalnie uderza przypomnienie o wcześniejszym spożyciu wcześniej wspomnianych preparatów. Próba wykonania kroku prawie kończy się gwałtownym kontaktem pośladków z brukiem. Patrzę na swoje nogi - owinięte w czarne rajstopy, na stopach mam wściekle czerwone szpilki. Tym razem jestem kobietą. Nie pamiętam czemu, ale potrzebuję przejść na drugą stronę ulicy. Mniej więcej w połowie drogi, nagle dostrzegam oślepiające wiązki przednich świateł samochodu z zatrważającą prędkością zmierzające w moją stronę. Nie zdążę zareagować.
Klik
Plaża - już nie pada deszcz, ale jestem pewien, że to ta sama co w innych migawkach. I postać, dziwnie znajoma. Idzie w moją stronę. Detale twarzy rozmazują się, próba skupienia na nich uwagi wywołuje dyskomfort, przestaję więc próbować. Zaczyna mówić spokojnym tonem, z początku słyszę jedynie kakofonię losowych dźwięków, jednak wysilam się, znów czując ukłucie. Pieprzyć ból. Chcę zrozumieć. W końcu pośród bełkotu zaczynam wyłapywać pojedyncze słowa. “...obiektem …świadomości. …wspomnienia …Placówka …zbankrutowała, …zostali …w śpiączkę …poznawczych …problem …zrozumieniem …sposób …wyrwać”. Próbuję coś odpowiedzieć, ale żaden dźwięk nie chce wydostać mi się z gardła.
Klik
#zafirewallem #naopowiesci #tworczoscwlasna
George_Stark

A ja mam pytanie, z czystej ciekawości. To dokądś zmierza, czy tak po prostu powstaje sobie spokojnie po kolei?

Zaloguj się aby komentować

Jako niekwestionowany zwycięzca wraz z @KatieWee X edycji #naopowiesci pozwolę sobie otworzyć XI edycję

Nie ma co przedłużać wstępu:

temat: biblioteka
gatunek: abecedarioza
limit słów: 500-2000

W skrócie: piszemy opowiadanie na temat biblioteka, zgodnie z podanym gatunkiem - każdy akapit musi się zaczynać kolejną literą alfabetu.

Kryteria oceniania są proste - im więcej grzmotów tym lepiej, grzmoty się liczą za każde napisane opowiadanie.

Podsumowanie odbędzie się za dwa tygodnie, tj 27 października w godzinach wieczornych.

Zapraszam wszystkich bardzo serdecznie do udziału

#zafirewallem
bojowonastawionaowca

@moderacja_sie_nie_myje tylko błagam, bez opowiadań w jednym akapicie xD

moderacja_sie_nie_myje

@bojowonastawionaowca Takie się jeszcze nie zdarzyło o ile mnie pamięć nie myli Ale kto wie co przyniesie przyszłość?

splash545

@moderacja_sie_nie_myje co to znaczy abecedarioza?

Edit. Aaa doczytałem xd

splash545

@moderacja_sie_nie_myje @KatieWee można prosić jakieś podsumowanko?

Zaloguj się aby komentować

No i mamy dziś niedzielę, 13. października. I minęło tym samym czternaście dni od dnia, w którym zapowiadałem, że za kolejne czternaście dni, czyli dziś, w niedzielę, 13. października, zakończę X edycję zabawy #naopowiesci . I tym wpisem właśnie ją zakańczam.

W czasie trwania X edycji zabawy #naopowiesci zostały opublikowane dwa wspaniałe opowiadania i jedno opowiadanie moje, co daje łączny wynik trzech opublikowanych opowiadań. Autorów w tej edycji również wzięło udział troje, co oznacza, że każdy z autorów opublikował po jednym opowiadaniu. Lista autorów wraz z tytułami nadesłanych przez nich opowiadań, w kolejności chronologicznej, poniżej:

@George_StarkTrzysta trzydziestka
@moderacja_sie_nie_myjeOpowiadanie bez tytułu o szeryfie Kowalskim (opowiadanie niezgodne z regulaminem, napisanie nie na zadany temat )
@KatieWeeOpowiadanie bez tytułu, ale nie będę zdradzał o czym

W wyniku długotrwałych i burzliwych narad, komisja konkursowa ustaliła, co następuje:
miejsce drugie, za opowiadanie Trzysta trzydziestka, zajmuje kolega @George_Stark ;
miejsce pierwsze zajmują ex aequo koleżanka @KatieWee oraz kolega @moderacja_sie_nie_myje!

Serdeczne gratulacje!

Ponieważ zwycięzców mamy dwoje, a nagrodę tylko jedną, pozostaje kwestia jej przydzielenia. Ze względu na to, że poprzednią, IX edycję zabawy #naopowiesci prowadziła koleżanka @KatieWee , komisja postanawia, nie odbierając jej zaszczytu zwycięstwa, nagrodę przyznać koledze @moderacja_sie_nie_myje .

***

Jeszcze dwie sprawy na koniec:

wiem, że publikuję to podsumowanie dość wcześnie i ktoś mógł pisać jeszcze opowiadanie „na ostatnią chwilę”, a ja go tą swoją wyrywnością ubiegłem. Jeśli tak się zdarzyło, zachęcam, mimo wszystko, do skończenia opowiadania i opublikowania go. Uniknie się tym samym możliwości zdobycia za nie nagrody, a jest to zdecydowanie mocny argument „za”;

jeszcze taka sugestia do nagrodzonego kolegi @moderacja_sie_nie_myje , na którego spadnie zaszczytny zaszczyt otwarcia i zamknięcia kolejnej edycji, że nagrodą można się z koleżanką @KatieWee podzielić, prosząc ją o podanie gatunku bądź tematu do kolejnej edycji. Jeśli oczywiście koleżanka wyrazi na to zgodę, bo chęci nie śmiałbym tutaj sugerować.

***

#naopowiesci
#podsumowanienaopowieści
#zafirewallem
KatieWee

@George_Stark dziękuję, taki rodzaj zwycięstwa lubię najbardziej

@moderacja_sie_nie_myje gratuluję zwycięstwa

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 @George_Stark @KatieWee Dziękuję


@KatieWee Zgodnie z sugestią Ojca Kawiarenkowego proszę uprzejmie o podanie tematu i gatunku albo jednego z tych dwóch, mi wystarczy zaszczyt otwarcia i zamknięcia edycji jak i wyłonienie zwycięzcy


A i tak napiszę po swojemu także temat ani gatunek mi nie wiąże rąk w żaden sposób xD

KatieWee

@moderacja_sie_nie_myje nie mam jakoś pomysłu Podaj proszę numer od 1 do 812 -gatunek wybierze za nas Słownik rodzajów i gatunków literackich pod redakcją G. Gazdy i S. Tynieckiej-Makowskiej

Zaloguj się aby komentować

#naopowiesci #zafirewallem

Ciepły wiosenny wiatr wiał delikatnie nad łąką i niósł ze sobą zapach pierwszych kwiatów, kiedy przez kołyszące się delikatnie trawy przepłynął mocny dreszcz. Krowy rozejrzały się z przestrachem i w końcu skupiły swój wzrok na swoim pastuchu. On z kolei uniósł się powoli, poprawił kapelusz, który zsunął sobie wcześniej na oczy dla ochrony przed światłem i podszedł do Łaciatej, przewodniczki stada - starej i grubej, pełnej jakiejś wyniosłej godności pomimo przestrachu.
-No już już, mała, spokojnie - odezwał się ciepłym tonem i pogłaskał ją po czole. Dotknęła go delikatnie miękkim pyskiem i dmuchnęła mu w ucho ciepłym, krowim oddechem. Kochał te swoje krowy, a one również odwdzięczały się mu miłością i były najbliższymi stworzeniami jakie miał. Stosunki z ojcem od czasu pamiętnej kłótni przy młockarni, kiedy o mało nie zginął jego młodszy brat były napięte. Matka skupiała się na córkach, które próbowała nauczyć wszystkiego co sama potrafiła, zanim trzeba je będzie wydać za mąż na drugim końcu powiatu. Nie miała już zbyt wiele czasu, córki były już nastolatkami, a chłopcy się za nimi oglądali. Jedynie te krowy okazywały mu chociaż odrobinę uczucia, więc kiedy ojciec wysyłał jego - dużego przecież już chłopaka - do pasienia krów, był najszczęśliwszy. Właściwie powinien być teraz w szkole, ale wiadomo było, że chłopcy w tak ciepłe dni jak ten nigdy nie przychodzą na lekcje. Niby nauczyciel próbował namówić jego ojca by ten zgodził się na naukę w szkole średniej w miasteczku, ale było jasne, że chociaż ojciec mruknął "zobaczymy", to nic się nie zobaczy, a technikum w miasteczku to już na pewno jak świnia niebo.
Szkoda, szczególnie że do miasteczka wybierała się pewna piękna dziewczyna, za którą już od zeszłej wiosny wodził oczami. Miała jasne włosy, które zaplatała w warkocz tak długi, że mogła na nim usiąść. W porównaniu z innymi dziewczynami ze wsi wydawała się inna - oczytana, bystra, radosna. Jej mama była księgową, ojciec jeździł traktorem w pegeerze, a ona sama była ulubioną koleżanką wszystkich i dla wszystkich miała radosny uśmiech. Wyobraził sobie, że to do niego uśmiecha się w ten specjalny sposób jaki miała zarezerwowany dla najbliższych przyjaciółek i zrobiło mu się cieplej na sercu. Gdyby mógł przytulić się do niej i poczuć jej ciepło… Tymczasem przytulał się do krowy, która smutnymi oczami wpatrywała się w dal skąd właśnie nadjeżdżał nieduży traktor. Wytężył wzrok. Tak! Dostrzegł jasny błysk gdy światło wczesnego popołudnia odbiło się od jasnych włosów. 
Zobaczyła go i zamiast go minąć jedynie pozdrawiając, zatrzymała traktor i lekko zeskoczyła na ziemię. 
Bał się choćby spojrzeć na nią, żeby nie spostrzegła w jego oczach tęsknoty, która go zżerała. Bardziej słyszał niż widział, że podchodzi, czuł ją jednak całym sobą, jakby jej ciało wysyłało jakieś prądy, które z każdym jej krokiem stawały się coraz silniejsze i wzbudzały do wibracji jego stęsknione serce.

-Mocne było, nie? - rzuciła, a on uniósł oczy i zobaczył jak przerzuca swój blond warkocz na plecy.
-Uhm - tyle tylko był w stanie powiedzieć. 

Gdy byli w grupie, czy to w szkole czy wieczorami gdy siedzieli nad rzeką, albo przy pracach w polu gdy zbierała się cała wieś czasem nawet odważał się do niej odezwać, ona zaś rozmawiała ze wszystkimi i śmiała się do każdego, nikogo oprócz swoich przyjaciółek nie wyróżniając w żaden sposób. Lubiła też gawędzić ze starszymi ludźmi, szczególnie tymi, którzy dobrze pamiętali czasy przed wojną i opowiadali z takim zacięciem nie tylko o nich ale też o samej wojnie i o tym co było później - o tym jak długo trwała podróż do tej ich wsi, która miała stać się nowym domem. Jak zajmowali domy tamtych, obcych, mówiących takim paskudnym językiem, jak miesiącami musieli znosić to, że w ich mieszkaniach i gospodarstwach kręcili się jeszcze tamci, których rząd dalej nie wysiedlił. Czekali, czekali i doczekali się - wieś była już ich, tak jak i wszystko co tamci musieli zostawić. Cieszyły te wszystkie cenne bibeloty, malowane talerze, młynki i inne cacka ale jednak przede wszystkim radowały zadbane maszyny rolnicze, prawdziwe cuda techniki jakich wcześniej nie widziano. Część maszyn, jak ten lekki traktor, którym przyjechała ona, sprowadzono później ze stolicy, ale nie mogły się przecież równać z tymi pozostawionymi przez tamtych. Cieszyły też całe stada zwierząt pozostawione przez obcych, którzy nie mieli jak zabrać ich ze sobą. 
Łaciata lekko trąciła go pyskiem w ramię, a on odruchowo poczochrał ją między czułkami. 
-Babcia mówiła mi, że zaraz po wojnie wstrząsy były okropne, potem się trochę uspokoiło - mówiła dziewczyna dalej - i że to ziemia gniewała się na to, że ją zajęliśmy. Że próbuje nas zrzucić jak pies pchły, co go gryzą. Jak myślisz? - spytała, patrząc na niego ufnie.
-Yych, ja…. - gonitwa myśli, a w niej tysiąc wersji odpowiedzi i miliony wersji nadchodzących przyszłości. W jednych zostawali szczęśliwym małżeństwem z piątką udanych dzieci, w innych nienawidzili się do końca życia, w jeszcze innych rozchodzili się w swoje strony i widywali się tylko w niedziele w kościele patrząc na siebie i wspominając tę chwilę jako moment, który całkowicie zmienił ich życie. 

Czy ona wierzy w te wszystkie głupie historie o tym, że Ziemie Odzyskane wcale ich nie chcą? Mieszkali tu już od tak wielu lat, tu rodziły się dzieci już czwartego pokolenia przybyszy. Co jej odpowiedzieć?!

W tym momencie pomruk ziemi mocniejszy niż wszystkie inne dzisiaj razem wzięte rozbrzmiał pod ich stopami. Dziewczyna z piskiem wpadła w jego ramiona i ukryła w nich twarz. Serce biło mu ze strachu i z wrażenia. Krowy zebrały się wokół nich i pomrukiwały. Niebo nabrało jasnozielonego odcienia, który zwykle pojawiał się wieczorem w wiosenne dni, choć do wieczora było jeszcze daleko. Krowy próbowały machać skrzydłami, jakby zapomniały, że mają podcięte lotki i nie wzniosą się wyżej niż kilka centymetrów. Ptaki z wrzaskiem usiłowały znaleźć bezpieczną przystań, a wszystkie stworzenia - te nazwane i te pozbawione nazw - biegały szaleńczo wokół nich, depcząc świeżą, wiosenną błękitną trawę wokół nich. Ziemia trzęsła się ciągle, a on stali objęci, łzy płynęły im po twarzach, bo rozumieli, że to koniec. Koniec Ziem Odzyskanych, które ich przodkowie przejęli po Drugich Wojnach Gwiezdnych jako zadośćuczynienie za ziemie spopielone na Ziemi 23 przez Brunatnych. 

Niebo rozpękło się na dwoje, a oni objęci trwali do końca świata.
67119c9b-3dba-4bc7-a422-ad7b7ceeceeb
KatieWee

*zdjęcie niepowiązane

George_Stark

Komentarz poniższy powstawał na bieżąco, w czasie czytania.


***


[…] zanim trzeba je będzie wydać za mąż na drugim końcu powiatu.


Uwielbiam to zawężanie pojmowania granic świata u Twoich bohaterów!


*


[…] ale było jasne, że chociaż ojciec mruknął "zobaczymy", to nic się nie zobaczy, a technikum w miasteczku to już na pewno jak świnia niebo.


I te obserwacje zachowań i zarysowywanie stosunku bohaterów jednym tylko zdaniem!


*


Szkoda, szczególnie że do miasteczka wybierała się pewna piękna dziewczyna, za którą już od zeszłej wiosny wodził oczami.


I przedstawianie motywacji bohaterów, tak jak i same te motywacje!


*


Tymczasem przytulał się do krowy […]


I sposoby radzenia sobie bohaterów z sytuacją zastaną, daleką od takiej, która spełniałby ich oczekiwania.


*


[…] nadjeżdżał nieduży traktor.


I ścisłe trzymanie się tematu.


*


Bardziej słyszał niż widział, że podchodzi, czuł ją jednak całym sobą […]


I pokazywanie stanów emocjonalnych bohaterów.


*


Łaciata lekko trąciła go pyskiem w ramię, a on odruchowo poczochrał ją między czułkami.


No ale to, że krowa jest bezkręgowcem, to dla mnie jest jednak zaskoczeniem.


*


Krowy próbowały machać skrzydłami […]


No dobra, realizm magiczny. Już przy wspomnieniu o wstrząsach coś zaczynało mnie swędzieć z tyłu głowy, gdzieś między czułkami, a tutaj takie piękne wykończenie wspaniale przygotowanego ataku! Fantastycznie to było!


*


[…] po Drugich Wojnach Gwiezdnych […]


A może nie realizm magiczny jednak? Moje czułki źle coś wyczuły.


***


Jej, ale to było wspaniałe!


*


Jedną tylko uwagę mam, natury ogólnej raczej, takie moje przemyślenie, a nie żaden skierowany do Ciebie zarzut, bo wszystkim to się zdarza, w tym i mnie również, a może przede wszystkim. Czasami, kiedy czytam ponownie te swoje zamieszczone teksty, napotykam się na jakieś dziwne konstrukcje interpunkcyjne, u siebie też często chętnie poprawiłbym budowę jakiegoś zdania, nieważne ile razy wcześniej ten tekst czytałem i poprawiałem. Wniosek z tego jest taki, że chyba nie do przecenienia jest to, jaką rolę odgrywa dobry redaktor. Ktoś, kto innym okiem spojrzy na tekst i to i owo autorowi podpowie. Albo też wniosek może być inny. Tutaj podeprę się słowami pana Andrzeja Stasiuka, że każda książka jest porażką.

KatieWee

@George_Stark nie potrafię sobie poprawiać błędów, z czyimiś tekstami idzie mi lepiej

Chyba, że to dwudziesta uczniowska praca tego dnia, wtedy te strumienie świadomości pozbawione interpunkcji przestają mnie ruszać i zaczynam wierzyć, że tak powinno być

KatieWee

@George_Stark i dziękuję za te miłe słowa i tak dokładną analizę, to miłe

splash545

@KatieWee takiego zakończenia to się nie spodziewałem! Super opowiadanie!

KatieWee

@splash545 o to chodziło Dziękuję!

Zaloguj się aby komentować

Uszanowanie Kawiarenkowicze

Zwycięzca ostatniej edycji #naopowiesci skomplikował trochę sprawę kolejnego odcinka mojej powieści, rzucając temat Ursus c360 w formie sielanki. Oczywiście taka przeszkoda to żadna przeszkoda jak się jest odpowiednio uzdolnionym literacko. Żeby nie przedłużać, oto ostatni odcinek sezonu pierwszego

Poprzedni odcinek

***

Piątek trzynastego października zaczął się zupełnie zwyczajnie. Nic nie zwiastowało nadzwyczajnych wydarzeń. Kowalsky drzemał w starym budynku po banku który robił za tymczasowe Biuro Szeryfa. Gdy otworzył oczy zegar ścienny wskazywał punkt dwunasta. To dobra pora na rozprostowanie kości - pomyślał. Wyszedł więc na zewnątrz przeciągając się jak stary kot. Brakowało mu bardzo starego fotela, każde przetarcie na nim i niedoskonałość była idealnie dopasowana do jego ciała. Z rozrzewnieniem wspominając wysłużony mebel wzrok Kowalskiego przykuł ciemnoszary wóz, stojący nieopodal w zaułku. Nie zastanawiając się dłużej podszedł i bezceremonialnie zaczął tłuc pięścią w drzwi. Po kilku sekundach z zewnątrz rozegł się głos młodej kobiety

- Już wychodzę!

I ukazała się szeryfowi bardzo ładna, młoda cyganka.

- Czym mogę służyć piękny panie?

- Co tu kurwa robisz?

- Ukazuję przyszłość - uśmiechnęła się tajemniczo

- Znasz przyszłość i nie wiedziałaś że przyjdę i każę ci wypierdalać stąd?

- Wiedziałam że przyjdziesz Szeryfie, dlatego tu właśnie jestem - pewnym głosem odpowiedziała

- Nie wierzę w te bzdury, wypierdalaj stąd z tym barachłem! - stanowczo rozkazał Kowalsky

- Nalegam szeryfie, proszę do środka, sam się pan przekona że to nie są bzdury - nie dawała za wygraną cyganka

Kowalsky, wzruszył ramionami, nie miał nic lepszego do roboty więc postanowił się trochę rozerwać. Wszedł do środka. Z zewnątrz wóz wydawał się znacznie mniejszy. Na ścianach wisiały talizmany, małe kości, szmaciane laleczki ponakłuwane tu i ówdzie. W powietrzu czuć było intensywny zapach jakiś ziół i wywarów. W rogu w klatce siedziała sowa i wlepiała w niego swoje wielkie oczy, obserwując każdy jego ruch. Na środku wozu stał mały stolik z dwiema poduszkami po obu jego stronach. Na nim zaś gruba, bogato zdobiona tkanina przykrywała jakiś kulisty kształt.

- Proszę usiąść na poduszce Szeryfie - zachęciła go pięknym uśmiechem

Szeryf bez słowa wykonał polecenie. Cyganka usiadła po drugiej stronie, chwyciła dłonie szeryfa i zaczęła nucić jakąś dziwną melodię. Rozejrzał się jeszcze raz po wozie i zdumiał - w klatce siedział czarny kot, tak samo świdrujący go ślepiami. Kobieta zamilkła i wyczekująco patrzyła szeryfowi w oczy.

- Pokaż mi więc przyszłość - powiedział

- Pamiętaj jednak szeryfie, że taką prośbą zaciągasz dług...

- Jestem na poważnym plusie u Lucyfera - przerwał Kowalsky nie tracąc humoru

- W takim razie spojrzyj w przyszłość - to mówiąc szybkim ruchem zdjęła przykrycie ze stolika

Kula była czarna jak najczarniejsza noc. Szeryf wytężał z całych sił wzrok i po dłuższej chwili mrok zaczął rzednieć. Wielki, oślepiający błysk i ujrzał Kowalsky roznącą kulę ognia pochłaniającą całe miasto. I cienie ludzi na murach. Mgła zasnuła wizję.
W kuli nagle zaczęło coś warczeć i terkotać. Kowalsky siedział jak zahipnotyzowany. Z mgły wyłonił się zółty ciągnik jadący w polu, na jego burcie widniał napis Ursus. Wielkie koła z łatwością przecinały zwały błota. Na bramie gospodarstwa wielkimi literami napisane było Dożynki Radom 1970. I kula zaczęła znów zachodzić mgłą.
Po chwili z mgły wyłoniły się dwie postacie w kapeluszach i z gwiazdami na piersi. Jedna z nich podniosła rękę i palcem wskazała na szubienicę. Kowalsky poczuł zaciskający się sznur i z coraz większym trudem łapał powietrze.

- Dość... - wyszeptał ostatkiem sił

Cyganka natychmiast zakryła kulę. Szeryf nie od razu poczuł ulgę ale wreszcie mógł złapać oddech.
- Co to było do diabła?! - spytał zdumiony po chwili

W tej chwili przerwało im głośne, natarczywe pukanie. I Kowalsky się obudził. Nie od razu dotarło do niego gdzie się znajduje, rzucił okiem na gabinet i z uczuciem ulgi stwierdził, że to był tylko sen. Ale stukanie przechodzące w łomot było jak najbardziej rzeczywiste. Ktoś się dobijał do drzwi frontowych, przezornie przez Szeryfa zaryglowanych. Nie spiesząc się podszedł do drzwi, uniósł żelazną sztabę, przekręcił klucz i otworzył. Jego oczom ukazały się dwie postacie w kapeluszach i z gwiazdami na piersiach.

- Szeryf Walther Kowalsky? - spytał ten wyższy

Kowalsky skinął głową

- Agent Dawson i agent Collins - wskazał ruchem głowy na niższego - Proszę oddać broń i odznakę. Jest pan aresztowany za podwójne morderstwo i podpalenie.

cdn.

***

#zafirewallem
moll

@moderacja_sie_nie_myje bardzo zgrabnie wkomponowane, nawet Radom się załapał

moderacja_sie_nie_myje

@moll To na pewno krzywdzące ale Radom mi się jakoś wiejsko kojarzy, jest takim naturalnym siedliskiem traktorów

moll

@moderacja_sie_nie_myje czyli Radom to taki PGR, bo mi się to raczej kojarzy z PGRem albo kółkiem rolniczym

splash545

@moderacja_sie_nie_myje szanuję za konsekwencję

moderacja_sie_nie_myje

@splash545 Jak się napisało A to trzeba napisać B

George_Stark

Zwycięzca ostatniej edycji #naopowiesci skomplikował trochę sprawę kolejnego odcinka mojej powieści, rzucając temat Ursus c360 w formie sielanki.


Nie zaliczam.


W temacie jasno podałem:


lekki ciągnik rolniczy Ursus C-330


a nie C-360, który to jest średnim ciągnikiem rolniczym.


Przykro mi.

Zaloguj się aby komentować

No to żeby mieć wolne co najmniej do piątku, to publikuję jeszcze i to.

Mało sielankowa mi coś ta sielanka wyszła, no ale trudno. Najwyżej zostanę zdyskwalifikowany.

***

Trzysta trzydziestka

Normalnie to tatuś mówił na niego po prostu trzysta trzydziestka. No ale czasami, a zwłaszcza po ciężkim dniu, kiedy to było kupę roboty, a każda jedna była pilniejsza od drugiej, i każda do zrobienia koniecznie dziś, to nazywał go wtedy niedźwiadkiem. Albo i delikatniej nawet, i misiem też go czasami wtedy nazywał. A wzięło mu się to stąd, że, po rusku – albo może i po niemiecku?; dokładnie to nie pamiętam, tatuś zresztą chyba też nie do końca wiedział, bo zdaje mi się, że raz mówił tak, a raz tak – że to „ursus” po tym rusku czy po niemiecku to właśnie „niedźwiedź” znaczyło. Tatuś pamiętał jeszcze, ja już tego nie pamiętam, jak to się w polu koniami robiło no i umiał docenić to ułatwienie, jakie do naszego gospodarstwa zawitało, kiedy to wreszcie udało mu się kupić traktor.

We wsi były też już wtedy i inne traktory. Niektórzy mieli radzieckie Władymiriece, większość jednak polskie Ursusy. Głównie trzysta trzydziestki, tak jak my. Pamiętam, że na innych trzysta trzydziestkach, tych co to sąsiedzi je mieli, na kominie – tak z Heniem nazywaliśmy rurę wydechową; tatuś to na początku nas poprawiał bo wtedy nie wiedzieliśmy, że to nazywa się rura wydechowa, a później to już się denerwował, bo kiedyśmy już zapamiętali, to specjalnie mówiliśmy wtedy że to „komin”, może właśnie po to żeby go trochę podenerwować? – to pamiętam, że na tych kominach to były takie klapki, żeby woda deszczowa nie dostawała się do środka. Jak ciągnik był odpalony to ta klapka tak się unosiła pod wpływem spalin. Na wolnym biegu unosiła się i opadała, klapała tak, czasami uderzając o krawędź komina i wydawała wtedy taki dźwięk jak to wtedy, kiedy metal uderza o metal. No a kiedy dodało się więcej gazu, to wtedy stawała prawie do pionu. Na tyle, na ile mogła. Jakiś ogranicznik tam chyba miała czy coś takiego? No strasznie mi się ta klapka wtedy podobała.

No ale my takiej klapki w naszej trzysta trzydziestce nie mieliśmy. Kiedyś, niedziela to chyba była, albo jakieś inne święto, bo ciepło było, a my nie pojechaliśmy w pole, postanowiliśmy z Heniusiem sprawdzić jak to jest z tą naszą klapką. Zastanawialiśmy się wtedy, czy ona była i odpadła bo wypadła z niej zawleczka albo śrubka jakaś się odkręciła, czy może w ogóle nigdy jej tam nie było. Klapki były montowane na takich opaskach. Obejmach może? Zaciskach takich blaszanych, co to na górze dookoła komina były zaciśnięte. Myśmy sobie to wtedy wymyślili tak, że jak taka opaska kiedyś tam była, to ślad po niej powinien był zostać. Było to jakoś zaraz po tym, jak żeśmy z tatusiem ławkę na podwórku rozbierali, bo deski w niej zbutwiały i ta ławka była wtedy właśnie takimi zaciskami stalowymi połapana, no i się te zaciski na drewnie odcisnęły. A jak na drewnie się odcisnęły, to i na chyba na kominie powinny? – tak jak mówiłem, tak żeśmy sobie to właśnie wtedy z Heniem pomyśleli.

Siedem lat wtedy może miałem, albo osiem, no a Heniuś młodszy o rok był, to, żeby to sprawdzić, to go podsadziłem i pomogłem mu na maskę wleźć, bo stamtąd lepiej mógł się przyjrzeć i zobaczyć czy ślad na tym kominie to tam jest, czy też go tam nie ma. Awantura się wtedy zrobiła, bo tatuś jak przez okno zobaczył, że Heniuś się na ten ciągnik wspina, to przyleciał wtedy i krzyczał na nas, że spaść stamtąd można. Krzywdę sobie można zrobić. Tatuś rzadko na nas krzyczał, no chyba że, tak jak wtedy, miał do tego krzyczenia jakiś powód. Czy ślad po tej klapce na naszej trzysta trzydziestce był, czy go tam nie było, to nie pamiętam. Nie pamiętam czy Heniuś w ogóle to wtedy sprawdził czy też tego nie sprawdził, bo nie zdążył zanim go tatuś stamtąd ściągnął.

No ale klapki nie było. Tatuś z tą wodą to radził sobie tak, że jak ciągnik stał, to zakładał mu na komin plastikową butelkę. Taką uciętą tak w dwóch trzecich wysokości, zaraz za tym jak to zwężenie od szyjki się kończy. No ale czasami ta butelka gdzieś ginęła. Gdzieś się zawieruszała. Zwykle działo się to po tym, jak pan Władek przywoził nam ropę w takich stalowych dwustulitrowych beczkach. Miał ją trochę taniej niż na stacji można było dostać. Skąd ją miał, to nie wiem. Ani ja, ani Heniuś żeśmy wtedy tatusia o to nie pytali. No ale ta butelka po tych jego wizytach to nam często ginęła. Myśmy sobie nawet z Heniusiem tak kiedyś wymyślili, że to może pan Władek nam tę butelkę zabiera, jak ona tak często ginie zaraz po tym jak on do nas przyjeżdża? Powiedzieliśmy nawet o tym tatusiowi, ale on się wtedy tylko roześmiał.
– Nie, to przypadek jest, chłopcy – powiedział. – Niech wam tylko do głowy nie przyjdzie Władka o to pytać – przestrzegł nas. – Jeszcze sobie pomyśli, że za jakiegoś złodzieja go mamy.

No więc nie pytaliśmy pana Władka o nic, ale kiedy przyjeżdżał, to pilne go żeśmy wtedy z Heniusiem obserwowali. Faktycznie, nigdy nie udało nam się zobaczyć żeby tę naszą butelkę ze sobą zabierał. Zwykle to nawet koło ciągnika się nie kręcił. Mimo to jednak butelka dalej ginęła. Tatuś wołał nas wtedy, wyciągał pieniądze z kieszeni i mówił:
– Chłopcy, idźcie do sklepu, kupcie sobie jakiś napój, a jak go wypijecie, to butelkę się utnie i na rurę wydechową się założy.
No i szliśmy wtedy z Heniem do tego sklepu i kupowaliśmy ten napój, Colę jakąś albo Fantę, jak Heniuś miał na pomarańczowe ochotę, bo ja to za pomarańczowym nie przepadałem, dalej nie przepadam, no ale czasami to się zgadzałem żeby bratu tę przyjemność zrobić. No i żeśmy ten napój na spółkę sobie wypijali. Boże, jak on nam wtedy smakował! Jaki był inny od tego kompotu, co go mamusia nasza robiła! Chociaż ten kompot to też dobry był, jak tak sobie go teraz przypominam.

Jak to dziwnie jest z tą pamięcią, prawda? Tak mi się to wszystko przypomniało teraz, jak na tej ławce siedzę. Przed chwilą był Łukasz, syn pana Władka. Ropę przywiózł, co to ją w Spółdzielni Rolniczej po trochu z maszyn odciąga. Trochę taniej niż na stacji można u niego kupić. Trochę człowiek może zaoszczędzić, a tu każdy grosz się przecież liczy. No i tak sobie siedzę i tak sobie patrzę na tę trzysta trzydziestkę po ojcu i tak mi się ta historia przypomniała. I wstaję z ławki, i patrzę gdzie są chłopcy. Łuk sobie zrobili z tego kija wiklinowego, cośmy to go wczoraj nad rzeką ucięli, jak żeśmy się kąpać poszli. Taki łuk to dobra rzecz jest, zabawka dobra. Bierze się nylonowy sznurek od snopowiązałki, wiąże się go na górze i na dole. Strzały to też z wikliny się robi. Kijki cienkie trzeba znaleźć, zaostrzyć je później trzeba. A jak kto lepiej chce – i umie – to i kurze pióra można z tyłu przywiązać. Lotki takie zrobić. Lepiej wtedy niesie. Ale to trzeba umieć. Ja nie umiałem. Chłopcy też nie umieją, bo kto by ich miał tego nauczyć, jak ojciec nie umie? No ale i bez lotek zabawa jest niezła. Sam się tak bawiłem. No i patrzę na tę trzysta trzydziestkę i podchodzę do niej. Patrzę jeszcze raz na chłopców, ale oni mnie nie widzą. Nie patrzą w moją stronę. Zajęci są zabawą. I ściągam z rury wydechowej tę plastikową butelkę, i chowam ją do garażu. Później się ją spali. I wracam na ławkę. I wołam chłopców:
– Maciek! Kuba!
Chłopcy odwracają się i przybiegają do ojca. A kiedy już do mnie przybiegają, to wyciągam z kieszeni pieniądze i podaję im banknot.
– Chłopcy – mówię – gdzieś mi się zawieruszyła ta butelka na rurę wydechową. Skoczcie no do sklepu, picie jakieś sobie kupcie, tylko w butelce plastikowej. A jak już je wypijecie, to się tę butelkę utnie i na rurę wydechową się ją założy.

***

1277 słów

***

#naopowiesci
#zafirewallem
KatieWee

@George_Stark ależ bardzo sielankowa jest ta sielanka!

A kompot to nadpicie i proszę z tym nie dyskutować

Zaloguj się aby komentować

Trochę jestem zajęty, więc narobiło mi się zaległości kawiarenkowych, które postaram się nadrobić, niemniej tę jedną rzecz chciałbym zrobić od ręki. No bo jest niedziela i może ktoś się będzie akurat nudził i w ramach walki z tą nudą coś napisze? Albo chociaż, z tych nudów, coś komuś może do głowy przyjdzie?

Otóż, wpisem tym otwieram X edycję zabawy #naopowiesci w kawiarni #zafirewallem. Tak szybciutkio i w skrócie, odhaczając tylko niezbędne punkty.

Gatunek: sielanka – tak, wiem że sielanka to gatunek poetycki, ale kto nam zabroni pisać sielanki prozą?; choć proza ta może być, oczywiście, poetycka, tutaj nie mam nic przeciwko.
Temat: lekki ciągnik rolniczy Ursus C-330.
Termin: 13 października 2024.
Objętość tekstu: 1000 – 2500 słów.

Miłej zabawy i zobaczenia za dwa tygodnie podczas podsumowania. Albo może i wcześniej? Ale to przy innej okazji.
ErwinoRommelo

Xdd tematycznie ciężkie się wylosowało, czekamy na odpowiedź @moderacja_sie_nie_myje

KatieWee

@ErwinoRommelo no dla mnie i dla mojej fascynacji wsią sprzed pięćdziesięciu lat to jest po prostu samograj

ErwinoRommelo

@KatieWee najlepsze w #naopowiesci jest właśnie to jak się za tematykę / gatunek każdy z was na swój sposób zabiera !

moll

@George_Stark u dziadków taki był! Nawet nim kierowałam za dzieciaka

splash545

Cholera! I jak ja tu jakąś śmierć wcisnę do sielanki

George_Stark

@splash545


No jak to jak? Jest jakiś sołtys czy inny proboszcz z zapędami dyktatorskimi, później umiera no i właśnie wtedy zaczyna się sielanka.

Zaloguj się aby komentować

Jej królewska mość jest bardzo zadowolona z tej edycji zabawy

#naopowiesci napisało pięcioro kawiarenkowiczów, którym gratuluję weny:)

Dziś niedziela, więc pora na #podsumowanienaopowieści i kilka miłych słów o autorach:

@KatieWee Pewnego wczesnego lata w erze Heian samej siebie nie będę chwalić 15 piorunów

@splash545 Królewski raport Splaszu, przy twoim opowiadaniu można było się nieźle pochichrać, a im dalej tym było lepiej, dziękuję 11 piorunów

@Wrzoo Różyczka (ze specjalną dyspensą na napisanie o dworze carskim, a nie królewskim) Spojrzenie na historię z perspektywy księżniczki Marii jest nieoczywiste, co doceniam bardzo! 10 piorunów

@George_Stark Zaognia Dżordżu, wiesz że zawsze jestem pod wrażeniem twojej twórczości? Zadziwiasz mnie swoim talentem za każdym razem. 14 piorunów

@moderacja_sie_nie_myje s01e9 to jak wplotłeś dwór królewski w swoją opowieść wprawiło mnie w osłupienie Gratulacje 12 piorunów

@George_Stark To który jest synem kogo? - nikt tutaj nie spodziewał się hiszpańskiej inkwizycji! 16 piorunów

Dzisiaj zwycięża kolega @George_Stark który zebrał najwięcej piorunków, a ja czekam z niecierpliwością na to co wymyśli w następnej edycji
6a995caa-9234-49b2-8311-6f92a203c7ea
splash545

Dziękuję i gratuluję wszystkim uczestnikom zabawy i przede wszystkim zwycięzcy @George_Stark

Wrzoo

@KatieWee bardzo dziękuję za świetny temat tej edycji, i gratulacje dla @George_Stark 💛

KatieWee

@Wrzoo ty zobacz jaki temat wybrał @George_Stark , to dopiero jest petarda

Wrzoo

@KatieWee właśnie zobaczyłam. 😂to będzie czysta radość, bo dużo researchu będę mogła zrobić :D

moderacja_sie_nie_myje

@KatieWee Dziękuję Czuję się kochany, moja powieść nie jest z Twojej bajki, mimo że wspomniałaś

Zaloguj się aby komentować

Następna