#mojezdjecie

15
785
Po upalnym dniu nareszcie przychodzi kojący chłód. Rześkie, wieczorne powietrze pozwala wziąć zdrowy i głęboki oddech. W tle słychać tylko ptaki, kilka żab i świerszcze nawołujące nocy. Wsiadasz na rower i ruszasz dalej. W takim momencie reszta świata nie istnieje. Czujesz spokój.
Za to uwielbiam to miejsce.
#podroze #polska #podlasie #mojezdjecie
3a67fea4-3fc0-4a6c-bfeb-7043435ef120
darkroman

To jedno z tych zdjęć które nie tylko widzisz, ale też słyszysz i czujesz

Zaloguj się aby komentować

Mozaiki Rawenny sprzed około 1500 lat. Na żywo wyglądają naprawdę nieprawdopodobnie. Na mnie największe wrażenie zrobiła ta najstarsza, w Baptysterium Ortodoksów - Jezus przedstawiony nago jak Apollo, a apostołowie jak rzymscy senatorowie.
#podrozujzhejto #mojezdjecie i w sumie #sztuka
9a1f9c42-1a24-45b4-ba69-c34365d1cbf2
ba964ec4-a278-48e5-be2d-c576556db30a
fcadaa96-1c5b-4e71-bcc3-de2ae5b8a973
Metanoia

Ukrzyżowanie było mniej grzeczne, niż nam się tak przedstawia w cenzurowanych obeazkach. Jezus był znieważony i poniżony nawet w taki sposób, że najprawdopodobniej był odarty do naga

Zaloguj się aby komentować

Przed Państwem Jego Wysokość Fitz Roy, ozłocony światłem wschodzącego słońca.
Czyli uprzedzając fakty, w końcu trzeci trekking do Laguna de Los Tres, punkt widokowy na Fitz Roy, zakończył się pełnym sukcesem. To taki TL;DR dla leniwych, bo dla wiernych czytelników (lub tych, którzy nie mają nic lepszego do roboty) przygotowałem szerszy opis jak do tego doszło.
Po absolutnie magicznym i bezchmurnym dniu spędzonym na szlaku do Loma del Pliegue Tumbado dzień kolejny zapowiadał się identycznie - bez jednej chmurki na niebie. Nie było więc innej możliwości, tylko planować wyjście na wschód słońca. Dokładnie tak jak dwa dni wcześniej. Tym razem jednak miało się udać.
Umówiłem się z moim argentyńskim kolegą pod moim nowym hostelem o 5:45 - na dokładnie 3 godziny przed wschodem słońca. Teoretycznie ulotka pokazuje 4h marszu w jedną stronę, ale wiedzieliśmy, że obaj jesteśmy dość szybcy, a ja pierwszego dnia machnąłem ten dystans w 2:45 i to idąc względnie na luzie.
Napisałem "pod moim nowym hostelem", bo zmieniłem hostel. W tym pierwotnym już prawie nikogo nie było, przez co, jak już wspominałem, raz stałem przez 10 minut w marznącym deszczu w koszulce, bo zapomnieli mi powiedzieć o zamknięciu części hostelu, z której kazali mi dzień wcześniej korzystać. Z gości została ta jedna miła Argentynka i dwóch profesjonalnych fotografów (swoją drogą wciąż polecam zwłaszcza profil @tylekki na Insta - same sztosy). Nowy hostel natomiast wciąż tętnił życiem, choć ostatecznie przenosiny do niego uważam za zbędne - i tak głównie łaziłem po szlakach lub siedziałem w pubie z moim argentyńskim kolegą.
Wróćmy do wątku głównego. Umówiliśmy się pod moim hostelem, czyli prawie na początku szlaku, o 5:45. Wstałem o 5:15 i napisałem do kolegi, by upewnić się, że już nie śpi - wszak piliśmy browarki do 1 w nocy, więc nie byłem pewien czy równie poważnie podchodził do planów eskapady o tak wczesnej porze. Kolega miał 15 minut z buta do mojej miejscówki - powinien więc od razu odpisać. Tak się jednak nie stało. O 5:30 zadzwoniłem - wciąż nic. O 5:45 stałem przed hostelem, ale wciąż w zasięgu Wi-Fi. Przez chwilę mignął mi jego status jako "aktywny", ale nic nie odpisał ani wciąż nie odbierał. Cofnąłem się troszeczkę w stronę centrum miasteczka, żeby z niewielkiej górki obserwować drogę, którą musiał iść. O 5:50 wciąż go nie widziałem, a to oznaczało, że nie dotarłby pod mój hostel przed 6:00. Postanowiłem więc ruszyć sam. Pod hostelem sprawdziłem znów wszelkie komunikatory, ale panowała w nich głucha cisza - trudno.
Ruszyłem bardzo szybkim tempem przed siebie. Nie chciałem ryzykować spóźnienia na wschód słońca. Wschód, do którego na pewno miało dojść, bo było przepiękne rozgwieżdżone niebo i żelazna prognoza na ten dzień. Niby wystarczyłoby powtórzyć tempo z mojej pierwszej próby, ale wiedziałem, że ostatni kilometr może by wyzwaniem - wieści zasłyszane w barze kazały sądzić, że finalny stromawy fragment prawdopodobnie będzie mocno oblodzony, a niestety nie miałem raczków.
Gdzieś na 3 kilometrze zobaczylem przed sobą kilka snopów światła pochodzących z czołówek.
- Oho, czyli też idą na wschód słońca - pomyślałem.
Po dosłownie chwili dogoniłem tę grupę - to było jakieś kilkanaście osób wyglądających, jakby byli jakąś poważną ekspedycją. Kijki trekkingowe, porządne plecaki, kurtki z membraną, czołówki, co niektórzy mieli raczki, a na czele grupy było chyba dwóch przewodników. Można by rzec, że konkretna ekipa. Tyle, że tempo pokonywania przez nich drewnianego mostka pokrytego śniegiem wskazywało, że celują raczej w zachód słońca. To była raptem 5-metrowa kładka z poręczą, ale oni szli po niej niczym po jednej z tych drabin, które Szerpowie kładą na krańcach szczelin lodowcowych w Khumbu Icefall pod Mount Everest. Brakowało tylko jakiejś dramatycznej muzyki w tle. Szczęśliwie mnie zauważyli i pozwolili wbić się w kolejkę, bo pewnie do tej pory bym tam stał. Trochę mi było szkoda tych młodszych osób z grupy, bo to raczej głównie ci już solidnie siwi uczestnicy wyprawy tak spowalniali marsz.
Ja dzięki samotnej wędrówce nie musiałem się martwić o żadnych maruderów. Będąc nieskromnym, szedłem jak burza. Raz na jakiś czas obracałem się patrząc czy przypadkiem w oddali nie dostrzegę światła czołówki mojego kolegi, ale nic nie widziałem. Najpewniej więc zaspał lub olał temat na kacorku.
Po niecałych 2 godzinach byłem przy wiacie, obok której widniała tabliczka oznaczająca 9 przebytych kilometrów. Do końca został odcinek długi na kilometr i wymagający podejścia 500 metrów w pionie. Czyli stromawo. Pod wiatą posilał się jakiś gość. Z zazdrością spojrzałem na jego termos z gorącą herbatą - ja nie miałem takiego luksusowego wyposażenia, a było naprawdę fest zimno. Na ten właśnie temat zamieniliśmy kilka słów, ziomek nawet zaoferował mi łyk herbaty, ale nie chciałem go opijać. Sam zjadłem batona i zacząłem szykować się do ruszenia dalej. Wtedy ziomek spytał, czy mogę chwilę zaczekać, bo byłoby mu raźniej iść tym ostatnim trudnym odcinkiem w towarzystwie. Zgodziłem się rzecz jasna, choć zaznaczyłem, że najdalej za 5 minut chcę wychodzić, by nie ryzykować spóźnienia się na wschód słońca. 2 minuty później rozpoczynaliśmy podejście.
Napisać, że bylo ślisko, to jak nic nie napisać. Pomyślicie sobie - no szok i niedowierzanie, że po opadach śniegu może być ślisko. No właśnie gdyby chodziło o śnieg, to byłby luz. Rzecz w tym, że ten śnieg dzień po opadach był mocno wytapiany przez ostre słońce i według zasłyszanych relacji po południu cały spływał wodą. A ta woda przepięknie zamarzła w nocy, tworząc w niektórych miejscach istne lodospady (dorzucę w komentarzach zdjęcie). Na przeważającej części szlaku nieoblodzone pozostawały jedynie pojedyncze fragmenty kamieni, więc trasa w górę wyglądała jak jakaś gra komputerowa, w której trzeba przeskakiwać z miejsca w miejsce. Na niektórych fragmentach , przypominających koryta lub inne half-pipe'y, szło się w dużym rozkroku, odbijając od ścian tych naturalnych wyżłobień. Zasadniczo sporo zastanawiania się nad kolejnym krokiem i gimnastyki, przez co cholernie mi się to podobało. Mój nowy towarzysz trekkingu chyba nie podzielał aż takiego entuzjazmu, ale dzielnie podążał po moich krokach, raz po raz ciesząc się na głos, że nie idzie sam.
Na punkt widokowy udało się dotrzeć na kilkanaście minut przed wschodem słońca. Na niebie nie było ani jednej chmurki i w końcu ujrzałem tego majestatycznego kolosa z bliska. Rozumiałem już, dlaczego Fitz Roy jest symbolem Patagonii - jego masywna pionowa ściana robiła niesamowite wrażenie. Pomyślałem o moim kumplu, który miał iść razem ze mną - skurczybyku, nawet nie wiesz co tracisz.
- Hey buddy! - słyszę nagle za plecami znajomy głos. Obracam się i widzę zmachaną, ale rozpromienioną postać mojego kolegi. Czyli jednak! Faktycznie trochę zaspał, ale nie na tyle, żeby nie podjąć próby zdążenia na wschód. No i udało mu się to idealnie - na 3 minuty przed godziną zero.
W punkcie widokowym było jakieś kilkanaście osób. Wszyscy niesamowicie podjarani, bo pogoda była idealna. No prawie, bo, nie bójmy się użyć tego stwierdzenia, było kurewsko zimno. Byłem ubrany całkiem nieźle - koszulka merino z długim rękawem, polar, podstawowa puchówka z Decathlonu i kurtka z membraną, ale czułem przenikliwy chłód. Nie miałem ze sobą śpiwora tak jak podczas wschodu słońca przy Torres del Paine w Chile, bo tym razem w ogóle nie brałem go z Polski. Pozostało mi więc rozgrzewać się ruchem. Podskoki, wymachiwanie rękoma jak paralityk - cokolwiek co dawało efekt. W sumie większość oczekujących na wschód słońca robiła dokładnie to samo, więc wyglądaliśmy z daleka jak uczestnicy jakiegoś silent disco (choć intensywność ruchów wskazywała raczej na jakiegoś rave'a).
W końcu na horyzoncie pojawiły się pierwsze promienie słońca, które nieśmiało zabarwiały Fitz Roy'a na pomarańczowo-różowawy kolor, począwszy od szczytu po podstawę. To jednak wciąż nie było to na co czekałem. Z poprzedniego dnia pamiętałem ten szczyt lśniący w oddali szczerym złotem, więc ten moment wciąż miał dopiero nadejść. I nadszedł. Ochów i achów płynących zewsząd nie było końca. Zazwyczaj wkurzają mnie głosy innych ludzi, ale musiałem im oddać, że zachwyty wyrażane paszczą były w pełni zasłużone. To był jeden z takich momentów, w których człowiek cieszy się, że żyje i ma szczęście oglądać takie cuda.
Spektakl trwał w najlepsze, ale mimo, że słońce wznosiło się coraz wyżej nad horyzont, wciąż jeszcze nie ogrzewało dostatecznie. Traciłem już czucie w palcach, które trzymały telefon robiąc zdjęcia. Zastosowałem więc sprawdzony sposób na ich ogrzanie, na który wpadłem kiedyś zupełnym przypadkiem, ale który był raczej stosowany od tysięcy lat. Przynajmniej przez mężczyzn. No nie ma to jak chwycić się za jajca Brzmi może trochę obleśnie, ale działa niesamowicie skutecznie. Te jakże cenne części ciała zawsze zachowują optymalną temperaturę, więc doskonale spełniają rolę naturalnych ogrzewaczy. Co ciekawe, tak jak wchodząc do chłodnej wody ten fragment ciała jest cholernie newralgiczny jeśli chodzi o nagłą zmianę temperatury, tak w zetknięciu z lodowatymi palcami czuje się raczej ulgę Ale dość już o tym, bo zaraz mi wyjdzie z tego powieść erotyczna
Spędziliśmy na górze ponad dwie godziny. Mimo chłodu nie chciało się stamtąd schodzić. W końcu jednak uznaliśmy, że chyba się już napatrzyliśmy. A przynajmniej zaczęliśmy stawiać komfort cieplny ponad kolejne minuty oglądania tej wspaniałej góry. Kolega wdał się jeszcze w pogawędkę z grupką ludzi, i tak sobie stoimy, trzęsiemy się z zimna, oni gadają, mi wiatr zaraz przemrozi ostatnie komórki ciała, więc idę 10 metrów dalej schować się za sporym głazem. Pozostali kopiują mój ruch, więc po chwili tłoczymy się kilkuosobową grupką za kamieniem, ciesząc się ze znalezionej ochrony przed wiatrem.
- Hej! To wy! Znam was! - słyszymy nagle. Patrzymy z argentyńskim kolegą na postać, która wypowiedziała te słowa, potem na siebie i znów pytająco na postać, której spomiędzy cienkiej szczeliny czapkowo-szalikowej wystają jedynie oczy. Postać się zreflektowała, zsunęła szalik z nosa, a po chwili spod czapki wystrzeliła burza kędzierzawych włosów.
- Z boulderingu! Parę dni temu! - faktycznie, był to Izraelczyk, którego poznaliśmy wcześniej i pogadaliśmy przez chwilę. Chciałoby się napisać, że świat jest mały, ale w sumie przypominam, że w El Chalten było już naprawdę niewielu turystów, więc w sumie takie spotkanie nie powinno dziwić. W autokarze do Bariloche następnego dnia widziałem 3/4 ekipy z Laguna de Los Tres. Ale nie uprzedzajmy faktów.
W końcu zaczęliśmy schodzić. Razem z argentyńskim kolegą byliśmy w ultra dobrych nastrojach. Schodziliśmy szybciej niż pozostali, skacząc zwinnie z kamienia na kamień lub zsuwając się kontrolowanie po lodzie. Słońce świeciło na tyle ostro, że lód powoli zaczynał topnieć i widać było strugi wody sączące się pod spodem, ale wciąż było bardzo ślisko.
Mijani przez nas ludzie zmierzający na górę wyglądali, jakby walczyli o życie. Robili dwa kroki do przodu, żeby o trzy zjechać w dół. Dostrzegliśmy, że idzie z nimi wielki, czarny, gruby pitbull - bez smyczy czy obroży.
- To wasz? - pytamy.
- Nie, lezie po prostu za nami od jakiegoś czasu.
A więc identycznie jak w naszym przypadku dwa dni wcześniej - miejscowy pies, który znalazł sobie człowieków do towarzyszenia mu na spacerze. Tyle że nasz był ładniejszy i zdecydowanie lepiej sobie radził na szlaku. Gruby czarny pitbull ślizgał się jeszcze bardziej niż ci ludzie I gdy już dwunogim wędrowcom udało się w końcu zrobić 5 kroków do przodu bez zsunięcia się, to pitbul, który wysforował się na prowadzenie nagle wpadł w poślizg i zaczął zjeżdżać dupą w dół, zabierając ze sobą pozostałych To bydlę miało z 60 kilo i zadziałało jak kula kręgielna Myśleliśmy że się tam poszczamy ze śmiechu
Byliśmy w tak dobrych nastrojach, że kolega wpadł na jakże debilny/wybitny pomysł, aby udawać ślepych. Tak, ślepych. Dał mi jeden ze swoich kijów trekkingowych i tak sobie szliśmy w dół w okularach przeciwsłonecznych "badając" teren przed nami kijami. Wyobraźcie sobie, że idziecie w górę, po stromiźnie pokrytej lodem i walczycie o każdy krok, zastanawiając się po chuja się pchacie w taki teren, a tu z góry schodzi dwóch ślepych typów, również ślizgających się jak pojebani, ale zachowujących śmiertelną powagę na twarzach Najlepsze jest to, że co najmniej dwie osoby się nabrały Gdy już w końcu wybuchnęliśmy gromkim śmiechem na widok opadniętych szczęk, przyznali, że całkowicie zwątpili w swoje umiejętności, widząc że nawet ślepcy najwyraźniej poradzili sobie wcześniej z tym podejściem, a teraz popierdalają zgrabnie w dół oblodzonego zbocza
Wybaczcie, wciąż wydaje mi się to śmieszne Muszę kiedyś odgrzebać filmiki nagrane przez kumpla lekko ukrytą kamerką, bo chyba parę reakcji ludzi się nagrało.
Cała droga w dół upływała w doskonałych nastrojach. Robiliśmy trochę przerw by jeszcze pogapić się na rozmaite widoki. Robiło się coraz cieplej. Jedyne co nam doskwierało, to głód. Żaden z nas nie jadł śniadania, a jedynie batony zbożowe. Z jednej strony nie spieszyliśmy się, a z drugiej bardzo chcieliśmy opierdolić coś dobrego. Gdy dotarliśmy do miasteczka, była 15:30. Z przerażeniem spostrzegliśmy, że knajpa, w której zawsze jedliśmy obiad miała już zamknięte drzwi dla ludzi z zewnątrz, mimo ludzi jeszcze kończących posiłek w środku. Nasze wygłodniałe twarze i gadka kolegi przekonały właściciela do warunkowego wpuszczenia nas do środka (ten przywilej nie spotkał innych wędrowców zaledwie 5 minut później). W każdym razie potężny kawał wołowiny wjechał do brzuszka jak do siebie, zwłaszcza że podlewałem go piwkiem raz po raz. Jeżu, jakie to było dobre.
A wieczorem tradycyjnie - Fresco bar (chyba już jako jedyny otwarty) i parę piwek oraz pogawędki. Usłyszeliśmy, że ktoś prawdopodobnie zaginął na szlaku. Jedna z dziewczyn cholernie zestresowana mówiła, że schodziła z Laguna de Los Tres z koleżanką, ale tamta postanowiła zostać trochę dłużej w bezpiecznym już miejscu i pogapić się w samotności na krajobrazy przez pół godziny lub godzinę. Tymczasem od kilku godzin nie pojawiła się w hostelu, a jej telefon był wciąż poza zasięgiem. Kiepska sprawa, bo już od 2 godzin było już ciemno i nie wiadomo co dalej. No nic, my sami raczej nic nie mogliśmy zrobić. Koleżanka zaginionej zaczęła już gadać z jakimiś ratownikami górskimi, gdy nagle okazało się, że zguba się odnalazła. Faktycznie podziwiałała widoki max godzinę, ale później poznała jakąś ekipę, z którą po zejściu z gór poszła od razu na piwo (do jeszcze jednak innego otwartego baru) i zapomniała włączyć Wi-Fi, żeby sprawdzić wiadomości czy dać znać koleżance (a jej komórka nie miała regularnego zasięgu nawet w mieście) Innymi słowy obyło się bez trupa, choć wściekła koleżanka zaginionej chciała to jeszcze zmienić
Ahhhh, był to dzień pełen wrażeń. Dzień niezapomniany. Taki, który wspominam z wypiekami twarzy do dziś, mimo że minął już ponad rok od tej przygody. I takiego właśnie dnia wszystkim wam życzę.
#polacorojo #podroze #patagonia #argentyna #mojezdjecie
1138a11d-b60b-470b-8d84-e5ad9a10f325
8f39dad4-8219-44ec-a274-0da393dd102b
28507f1f-9d5e-47d8-b0ae-8b1339b11360
a92203c2-1527-4e36-9f06-4a82de7809fb
cfa1792a-269b-43ce-bf00-5809c6b0b174
imnotokej

@Sniffer To jest qualiti content kurła. Coś pięknego dziękuję za fotki i wpis

Opornik

Ładne. W realu efekt musiał być mega.

michalnaszlaku

Dłonie też można rozgrzac poprzez kręcenie rękoma niczym śmigłem. Ciepła krew dzięki sile odśrodkowej szybko ogrzeje palce. Ale sposób z jajkami też dobry

Fajnie, że kolega dotarł a żarcik na zejściu pierwasz klasa

Fatki praz opowieść jak zwykle nie zawodzą. Dzięki!

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Kiedyś, podczas wschodu słońca, udało mi się przypadkowo zrobić taki ładny portret Ćwirka, jak się podoba? ;)
#fotografia #mojezdjecie #korsyka
Jak cos #nxofocia -sami wiecie co ;)
nxo userbar
492243e6-9a20-405c-b529-d1ad97c82a99
HmmJakiWybracNick

@nxo Ale zmarnowany wzrok, jakby do trzech dni nie spał, bo ma piątkę dzieci do wykarmienia i gniazdko na kredyt. Pewnie musi sobie od dzioba odejmować, żeby tą zgraję wykarmić.

t0mek

@nxo na moje to jest mazurek a nie wróbel, ale ogólnie bardzo fajna focia

Zaloguj się aby komentować

Moje trzynastoletnie marzenie spełnione
13 lat temu pokochałam 30 Seconds To Mars i chociaż kilka razy byli w Polsce, to za każdym razem coś stało na przeszkodzie żeby jechać na koncert, a potem na kilka lat zawiesili działalność.
Dwa dni temu spełniłam w końcu to marzenie i to tak bardzo spontanicznie, bo ich koncert ogłoszono w niedzielę!
Miałam pierwszy rząd i płaczę ze szczęścia oglądając filmy i zdjęcia
#koncert #festiwal #muzyka #czujedobrzeczlowiek #mojezdjecie
df3a798e-ad50-46bb-860c-f08fd7ba0019
b065cddf-881d-4b43-928a-a49ed41666c5
d582f6bf-02ab-4946-b775-baf37094f0b9
Jarem

@cytmirka

Trochę wygląda jakby to sam Jezus wznowił trasę koncertową...


A tak na serio to gratulacje :)

kurlapejter

Długo siedziałaś przed wejściem?

Odczuwam_Dysonans

@cytmirka no i w pytę, zazdro, nie żebym był jakimś fanem, ale takie koncerty to zawsze niezapomniane wydarzenia.

Zaloguj się aby komentować

Jak opisywałem tydzień temu, moja druga wyprawa pod Fitz Roy nie zakończyła się sukcesem. Zamiast wschodu słońca była śnieżyca i dopiero pod wieczór widziałem z oddali majestatyczny szczyt najsłynniejszej góry argentyńskiej Patagonii.
W relacji z zeszłego tygodnia zapomniałem dodać, że między powrotem ze wschodu słońca i wieczornym spacerem zupełnie przypadkiem wpadłem w kawiarni w El Chalten na 2 Polki. Trochę pogadaliśmy, podzieliliśmy się historiami z podróży oraz planami, a na końcu jeszcze pożyczyłem im gotówkę, bo już im się kończyła A tak jak wspominałem wcześniej kilkukrotnie - płacąc gotówką oszczędzało się prawie połowę tego, co wydałoby się płacąc kartą.
Wróćmy jednak do głównego wątku. Prognoza na kolejny dzień zapowiadała się znakomicie - miało być całkowicie bezchmurnie. Korciło, by znów spróbować pójść pod Fitz Roy na wschód słońca, ale mój argentyński kolega musiał tego dnia popracować, a zresztą nie chciałem iść trzeci raz w to samo miejsce w tak krótkim czasie, gdy jeszcze 2 inne bardzo obiecujące szlaki czekały nieodkryte. Zdecydowałem, że kolejnego dnia pójdę na Loma del Pliegue Tumbado.
Jeśli myślicie, że nazwa ta brzmi dziwnie, to wiedzcie, że Argentyńczycy czują podobnie. Gdy spytałem kilkoro z nich o wytłumaczenie nazwy stwierdzili, że nie wiedzą, bo każde ze słów z osobna coś oznacza, ale gdy połączy się je razem - nie mają najmniejszego sensu. W każdym razie Google translate tłumaczy to jako Wzgórze Kłamliwej Fałdy W sumie spoko nazwa dla jakiejś punkowej kapeli
Wyruszyłem z hostelu jakoś koło 8 rano. Na niebie nie było ani jednej chmurki i trochę plułem sobie w brodę, że oto może jedyny dzień w trakcie mojego pobytu, w którym wschód słońca na Fitz Roy będzie idealny, a ja szlajam się gdzieś indziej. No i gdy zrobiła się 8:45, zza zakrętu wyłonił się majaczący w oddali Fitz Roy, skąpany w złotym świetle wschodu słońca. Nawet z tak daleka wyglądało to cholernie imponująco. Zacząłem zazdrościć tym, którzy właśnie siedzieli pod Laguna de Los Tres i podziwiali ten spektakl z bliska. Postanowiłem, że choćby skały srały, kolejnego dnia znów wyruszę nocą w tamtym kierunku.
Tymczasem kontynuowałem swój marsz. Na szlaku było bardzo mało osób. W trakcie pierwszej godziny wyprzedziłem trójkę ludzi i wówczas na śniegu wskazywały, że przede mną już chyba tylko szła jakaś para. No bo właśnie - obfite opady śniegu z zeszłego dnia sprawiły, że jesienna aura ustąpiła całkowicie tej zimowej.
Po jakimś czasie dostrzegłem dwójkę ludzi idących w stronę miasteczka. Zdziwiło mnie to trochę, bo z wyliczeń wynikało, że na pewno nie dali rady dojść do końcowego punktu widokowego, skoro już wracali. Minęliśmy się, przyglądając się sobie nieco. Po kilku krokach spojrzałem za siebie i widziałem, że też wciąż zerkają w moim kierunku. Po raptem 3 minutach zrozumiałem dlaczego - ślady w śniegu kończyły się tuż przed rozległą polaną - najwyraźniej zwątpili, czy warto iść samotnie dalej i zawrócili. Ja nie miałem takich rozterek - po chwili moje stopy zaczęły zanurzać się pod kołderkę dziewiczego śniegu, a znaczony przeze mnie ślad rozciął nieskazitelną dotąd polanę na pół. Stałem się pionierem na tym szlaku. W połowie polany obejrzałem się za siebie - parka zdecydowała się ponownie zmienić kierunek i podążała za mną podbudowana zdalnym towarzystwem.
Padało niby tylko jeden dzień, ale śniegu leżało jakieś kilkanaście centymetrów. Niby niedużo, ale w niektórych miejscach tworzyły się poduchy śnieżne, w które nogi wpadały po kolana. Nie było też widać kamieni pod śniegiem - widziałem w oddali słupki znaczące szlak, ale sama ścieżka najwyraźniej meandrowała nieco, więc raz po raz nieoczekiwanie potykałem się o nierówności. Trzeba było uważać, żeby nie skręcić nogi. Musiałem też trochę pokminić przy strumieniach, które należało sforsować. Najkrótsze drogi na wprost okazywały się zdradliwe, więc trzeba było ostrożnie stąpając szukać najlepszego miejsca na przeskoczenie na drugą stronę.
Mimo tych lekkich trudności i wpadającego do wewnątrz butów śniegu, szło się wspaniale. Świeciło piękne słońce, a widoki były nieziemskie. Dodatkowo to uczucie, że jestem pierwszą osobą idącą tym szlakiem tego dnia dodawało jakiejś takiej magii tej przygodzie.
Po 12 kilometrach marszu dotarłem do punktu widokowego. Widziałem w oddali zarówno Fitz Roya, jak i Cerro Torre - drugi ikoniczny szczyt, będący jednym z marzeń najwybitniejszych wspinaczy. Nie wiem, ciężko opisać ten widok. Myślę też, że zdjęcia nie oddają w pełni magii tego miejsca. A może to magia chwil tam spędzonych? Ciężko stwierdzić. W każdym razie siedziałem tam przez kilka godzin, zmieniając miejsce obserwacji raz po raz, by siedzieć sobie i podziwiać widoki całkowicie samotnie. Ostatecznie bowiem do końca szlaku dotarło chyba z kilkanaście osób tego dnia, a ja nie chciałem wdawać się w rozmowy i słuchać cudzych głosów.
Napisałem "do końca szlaku" choć tak właściwie szlak wiódł jeszcze na wzgórze - na Loma del Pliegue Tumbado właśnie. Problem w tym, że wzgórze to było dość stromawe i pokryte śniegiem oraz nie widać było żadnych oznaczeń szlaku - nie sposób było dostrzec, którędy prowadzi droga na szczyt. A nie było to oczywiste - tuż pod szczytem widniała taka "koronka" z pionowej ściany i z dołu nie było widać jak się przez nią bezpiecznie przebić.
Chciałem już w sumie zawracać do miasteczka, ale w oddali dostrzegłem, że jakichś dwóch śmiałków podjęło próbę wejścia na szczyt. Oznaczało to tylko jedno - również idę. Gdy już pokonałem kilkaset metrów, zauważyłem, że śmiałkowie tkwiący od dłuższego czasu w tym samym miejscu, nieopodal skalnej koronki, rozpoczęli zejście. A niech to!
Po paru minutach spotkaliśmy się w połowie drogi na szczyt. Parą śmiałków okazała się dwójka raczej wysportowanych dwudziestoparolatków.
- Jak tam panowie na górze? Czemu zarządziliście odwrót?
- Ciężko nam było ocenić którędy iść dalej. A dodatkowo jest tam już dosyć stromo i trochę jednak strasznie.
- Ajajaj, no nic. Podejdę jeszcze kawałek do góry i zobaczę.
- Powodzenia!
I tak oto ruszyłem w górę sam. Po co, skoro oni polegli, a byli młodsi i we dwójkę? No chyba właśnie dlatego - żeby zrobić to, czego im się nie udało. No takie mam dziwne pragnienia rywalizacji
Jeszcze zanim się minęliśmy postanowiłem wybrać inny wariant wejścia niż oni - zamiast pionowo w górę, zakosami wzdłuż cienkiej linii wystających spod białego puchu kamieni. Najwyraźniej tam śniegu było najmniej, więc podejście wydawało się najoptymalniejsze .
Po jakimś czasie wszedłem dość łatwo prawie pod samą skalną koronkę, a więc wyżej niż wspomniana dwójka. Już wtedy wjechała mała satysfakcja, że wybrałem lepszą drogę, ale ta jednak urywała się - dalej musiałem brnąć po stoku przez śnieg.
Było dość stromo. Nachylenie stoku na pewno przekraczało 30 stopni. Zalegał świeży śnieg, na który padało bardzo intensywne słońce. Nie jestem ekspertem od turystyki zimowej, ale jednak kojarzę, że teoretycznie były to warunki sprzyjające lawinom. Ok, śniegu było relatywnie niewiele (padało tylko jeden dzień), ale teoretycznie nawet taka ilość mogła mnie łatwo zmieść z nóg tak, że przewracając się walnąłbym tym głupim łbem o kamień (a w sumie spora część ofiar lawin ginie właśnie od uderzenia w przeszkody po drodze, zanim lawina się zatrzyma). Nie wiem na ile realne było zagrożenie w tym terenie i w tych warunkach - dopuszczałem jednak myśl, że istnieje i że powinienem je traktować poważnie. Czemu więc po prostu nie zawróciłem? A bo jakoś tak w tych dniach mimo wszystko dość nisko wyceniałem wartość mojego życia. Było mi trochę wszystko jedno. Choć jednocześnie adrenalina pomagała mi zachowywać maksymalną czujność przy każdym kroku.
Dotarłem w końcu do pionowego fragmentu wzgórza. Zrobiłem krótki trawers, nie widząc jednak nigdzie optymalnej drogi dalej. Odwróciłem się ku dołowi - było stromo. Zdałem sobie sprawę, że ryzykuję w głupi sposób. Że nie wiem nawet jak teraz stąd bezpiecznie zejść. Oparłem się o ścianę i zamknąłem oczy by uspokoić myśli i oddech. Pomogło.
Wyciągnąłem moje gopro i nagrałem krótki filmik. Filmik, w którym opisywałem swój pomysł wejścia na to wzgórze, podjętą właśnie decyzję o odwrocie i zawierający słowa pożegnania na wypadek gdyby coś mi się stało podczas zejścia.
Jak patrzę teraz na zdjęcia stamtąd (filmiku w sumie nigdy nie obejrzałem), to myślę sobie - eeee, przecież to jest łatwy teren, czemu ja panikowałem. Ale wtedy czułem inaczej. I być może słusznie czułem. Ciężko teraz stwierdzić. W każdym razie czułem realne ryzyko ulegnięcia wypadkowi.
Gdy już zbierałem się do ruszenia w dół, do głosu doszedł jeszcze raz ten jebnięty "ja", który nie akceptuje porażek.
- Jeszcze 10 metrów trawersu - tam powinno się dać wspiąć.
No i w istocie - po chwili znalazłem sensowny fragment, po którym można było wleźć używając wszystkich 4 kończyn. A więc w górę!
Końcówka drogi na szczyt była już raczej łatwa, a przynajmniej taka się zdawała po pokonaniu głównej trudności w postaci tej skalnej ścianki. Na szczycie nagrałem jeszcze jeden filmik (dając aktualizację ewentualnym znalazcom mojego truchła, że jednak polazłem w górę, bo jestem jebnięty) i postanowiłem wracać inną drogą, jako że droga wejścia wydawała mi się zbyt trudna. Brzmi jak wyjątkowo debilny pomysł? A i owszem.
Właściwie to zrobiłem mały rekonesans - obejrzałem zdjęcia zrobione z dołu i wytyczyłem teoretyczną drogę zejścia. Znacznie dłuższą i idącą naokoło, ale na oko znacznie łatwiejszą. Co prawda na zdjęciu nie widziałem jednego fragmentu tej drogi (wyszła poza kadr), ale pomyślałem, że jakoś to będzie. Chuja tam.
Po kilku minutach schodzenia i łatwego trawersu wciąż nie mogłem znaleźć drogi przez skalną koronkę. Trawersowalem więc dalej. I dalej. I dalej. Byłem już całkiem daleko od pierwotnej drogi wejścia. W dole widziałem już naprawdę dobrą potencjalną trasę prowadzą do oznakowanego szlaku, ale dzieliło mnie od niej kilkadziesiąt metrów przewyższenia, w tym z 5-10 metrów całkowicie pionowej ściany. Za cholerę nie widziałem gdzie iść dalej. Postanowiłem dojść przynajmniej do szczytu tej ściany, bo wiedziałem że musi się tam znaleźć w końcu miejsce relatywnie łatwego zejścia. Rzecz w tym, że od szczytu ściany dzieliło mnie z 50 metrów względnej stromizny po śniegu. Głupio byłoby się poślizgnąć i pojechać na dupie na krawędź przepaści (a najgorzej za nią).
W końcu postanowiłem ostrożnie złazić na czworaka po tym zboczu, aż dotarłem na skraj ściany. Było wysoko i zdecydowanie bez opcji zejścia. Poszedłem parę metrów w jedną i drugą stronę - dalej kicha. Ogarnęło mnie zwątpienie. No kurwa, czy powinienem wracać teraz na szczyt i próbować drogą wejścia? Zejdzie mi dodatkowe pół godziny.
Ostatecznie próbuję przespacerować się krawędzią ściany w poszukiwaniu lepszego fragmentu i znajduję obiecujące zacięcie z dużymi chwytami i stopniami. Wysokość do pokonania to jakieś 5-7 metrów, czyli źle nie jest, choć oczywiście odpadnięcie może skończyć się źle. W dole widzę ostatnich turystów opuszczających punkt widokowy, bo dzień powoli się kończy. Ciekawe czy mnie widzą. Ciekawe, czy jeśli spadnę, to czy ktokolwiek zauważy i wezwie pomoc. Choć zasięgu i tak tu nie ma.
Chwila na uspokojenie oddechu oraz osuszenie spoconych ze stresu dłoni i zaczynam "wspinaczkę w dół" bez rękawiczek, dla lepszego czucia skały. Ta jest zimna jak skurwysyn, ale wyjątkowo mi to nie przeszkadza. W sumie idzie bardzo zgrabnie - doświadczenie we wspinaczce coś tam się przydaje.
Jestem na dole! To znaczy nie zupełnie na dole przy szlaku, ale stąd droga wygląda dość bezpiecznie. Trochę się jeszcze zsuwam w kucki na bardziej stromych fragmentach, ale po chwili mogę już iść w pełni wyprostowany. Pełen emocji i poczucia spełnienia docieram do szlaku, który już zdążył opustoszeć.
W drodze powrotnej piję łapczywie wodę ze strumienia. Od rana wypiłem może z pół litra płynów - stanowczo za mało jak na poniesiony wysiłek tego dnia. Chciałem uzupełnić butelkę tuż przed wejściem na to cholerne wzgórze, ale pomyślałem, że "przecież zaraz zawrócę, więc po co". Ostatecznie ta nieco nierozsądna przygoda zajęła mi z 1,5 godziny.
Droga powrotna do El Chalten minęła mi bardzo szybko. Szedłem bardzo energicznie, ale wciąż chłonąłem cudne widoki naookoło. To był zajebiście piękny dzień. A i kolejny również zapowiadał się ekscytująco - w planach była przecież trzecia już wyprawa pod Fitz Roy. Ale o tym już w kolejnym wpisie.
#polacorojo #podroze #patagonia #argentyna #mojezdjecie
fce40dac-4336-4128-b0bb-597a9c33c606
acde7281-fa87-4512-8c4a-696157b2b8b5
9fb2f2cc-77aa-4fbd-9723-03ce54c396fc
f1512829-bb93-402c-9553-f57a816c63d4
3cb76143-0aed-4df6-9ab9-9b9f2daaa1bb
em-te

@Sniffer Kiedyś wspiąłem się na stół i to bez asekuracji!

Wariat jesteś.

Bartolini_Zielona_Pietruszka

XD Co ty robisz zdjęcia kalkulatorem?

michalnaszlaku

Uczucie bycia "pionierem" na szlaku to niesamowita satysfacja a dotarcie w miejsce trudno dostępne dla innych to mega uczucie i kop adrenaliny Tak zdaję sobie sprawę z ryzyka ale czasem to jest silniejsze

Najważniejsze, że dałeś radę!

Fotki wbijają w fotel!

Zaloguj się aby komentować

Widok typowego australijczyka z okna w XVIII i XIX wieku. Opera niepowiązana.
#australia #podroze #podrozujzhejto #mojezdjecie
4d9504fe-ac41-4aea-8c99-b37e7c10e4c7
sssabae

zazdro. Wracasz do pl późnej, czy kupisz namiot i zamieszkasz na Bondi Beach?


osobiście bym wybrał drugą opcję

maciekawski

@sssabae z PL na szczęście już uciekłem, także wracam w lepsze miejsce

witterboo

Taki sam widok mieli podobno w XXI wieku w latach 20-22

Hiigara

#mojezdjecie xD fajne, ale więcej nie rób

e0fc01e4-8fde-4bbe-8d43-12a9f1146ee1
maciekawski

@Hiigara na całej długości mostu jest taki płot i nic pan nie zrobisz

Zaloguj się aby komentować

Pozdro z Sydney. #australia #podroze #podrozujzhejto #mojezdjecie
a1f66063-8268-4d71-a65d-da2da669dbee
0540876b-2f66-445e-8e5f-c7109b3ada84
9fd3ce66-4f1c-41f7-b817-3db16a1a8fca
Today

@maciekawski udanego tripa

lactozzi

@maciekawski jak z pogodą o tej porze roku?

Kahzad

@lactozzi tam zima sie zaczyna, wiec Slonce w odwrocie

maciekawski

@lactozzi @Kahzad w porównaniu do Melbourne gorąco xd Ponad 20* w ciągu dnia jest, bo wiecie, zima

Man_of_Gx

@maciekawski Cześć Sydney, jak się masz?


Gx

Zaloguj się aby komentować

Siedziałam se dzisiaj pod domem i stwierdziłam ze zerknę co w trawie piszczy.
Co to za robaczek wyglądający jak krewetka?
#mojezdjecie #fotografia #pytanie
de06fafe-10d8-4d46-83fc-abf29486f1d3
6bffeb2e-8224-4c00-8729-2fb7175510f3
be8d452c-b647-40ea-afe2-3a4ebdc19164
eb8df930-098a-44de-9cf4-689d281750ab
bombel757-xxx

To Kowal. Bardzo pożyteczny.

cytmirka

@bombel757-xxx Nie ten czerwony, ten zielono-żółty mały robaszek z drugiego zdjęcia

scorcc

Wygląda jak młody konik polny

Mr.Mars

@cytmirka Ty w trawę to lepiej nie zaglądaj. Tam czyhają wielkie niebezpieczeństwa.

cytmirka

@Mr.Mars Kleszcza nie spotkałam xD Ale ogólnie się boje takich robali wiec zrobienie im zdjęć było wyzwaniem

mike-litoris

@cytmirka jaki sprzęt wariacie?

cytmirka

@mike-litoris IPhone 12 mini + soczewka makro

Zaloguj się aby komentować

#przyroda #mojezdjecie #smiesznypiesek
Coś chyba tej ćmie skrzydła upitoliło. Albo ma takie krótkie. Ciekawe.
Zdjęcia zrobione telefonem i szkłem od powiększalnika.
9ecc4a3b-bc3b-49d3-993e-8dbb8c541ac0
5404fb2c-97ea-4161-89be-94e7ebce5b7a
UncleFester

To chyba furczak gołąbek, taki nasz koliberek.

ada-szubak

Jeśli tak, to gdzie jego skrzydła?

ada-szubak

Sprawdziłem jak wygląd furczak. Inaczej :-)

SunSenMeo

Ona ma skrzydła. Kiedyś zrobiłem zdjęcie podobnej i kopiąc w internecie trafiłem na powojowca. To ćma, która migruje i posiada dwie pary skrzydeł plus kaptur. Mogę nadal żyć w błędzie ale myślę że to właśnie ta sama.

ada-szubak

Jej skrzydła są dużo krótsze od odwłoka. Zawisaki, w tym powojowiec chyba mają skrzydła dużo dłuższe niż odwłok.

SunSenMeo

Jest ich tyle odmian że chyba musisz poszukać odpowiedzi w internecie.

zuchtomek

@ada-szubak Tłuściutka.

Smacznego

Zaloguj się aby komentować

Melbourne w paru ujęciach z dzisiaj. #australia #podroze #miasto #mojezdjecie
f273cae6-8bb4-4802-8338-57f0aa13bdfa
eb44b605-dc87-42e7-9f0d-ab799c146621
10eb8e90-9a29-4436-aa63-0642d65366c9
e22a90ee-8e92-467a-a9fb-6c745b1d8cd7
1ff0df2e-5b3a-42ac-a100-92402fc3cba8
nyszom

Co to jest to żółte na jednym z wieżowców?

Atexor

@nyszom mnie bardziej ciekawi co to za rzeźba Pepe

Banan11

@maciekawski dalej zabijają tam ludzi za brak maseczki?

maciekawski

@bishop @Banan11 ja tu tylko na dwa tygodnie jestem więc z życiem nie wiem. Zimno trochę bo tera zima tu jest w zasadzie, trochę ludzi w maseczkach chodzi, ale nigdzie nie jest wymagana. Wszystkie zakazy są poznoszone, szczepienia mieć nie trzeba.

Raz nawet policja pomogła znaleźć prawidłowy peron na stacji, i to bez użycia pałek i gazu

bishop

@maciekawski jak się tam żyje po covidzie?

Zaloguj się aby komentować

Pomocy, kupiłem sobie nowy apart z nadzieją, że będę robił świetne foty z podróży i wrzucał na insta (° ͜ʖ °) ale niestety efekty okazały się gorsze niż na starym smartfonie. Zbyt ciemne, za mało ostre, kolory są jakieś wyblakłe. A to rzekomo jeden z najlepszych bezludterkowców w tej klasie cenowej;( widziałem że goście na tym aparacie robią świetne zdjęcia, ale ja nie mam pojęcia jak.
Czy to efekt obróbki w PS lightroom czy czegoś innego? Czy żeby zrobić dobre zdjęcie muszę poświęcić na to kilka godzin na postprodukcję w PS? Jestem trochę załamany ( ͡° ʖ̯ ͡°)
#fotografia #telefony #podroze #aparaty #mojezdjecie #pytanie
Quake

@senpai nie rozumiem. w aparacie nie ma żadnych opcji fotografowania?

senpai

@Quake są, zmieniam tryby, na auto, różne profile, ale każde zdjęcie wygląda słabo. Na pewno robię coś źle, ale nie wiem gdzie jest błąd. Poza tym jestem w szoku że nawet na domyślnych ustawieniach zdjęcia są aż tak słabe

Quake

@senpai co to za model

starszy_mechanik

Tak, efekt obróbki formatu RAW w lightroomie. Nie mówię tu o kilku godzinach, a o poprzesuwaniu paru suwaków i już jest inne zdjęcie.

Konto_serwisowe

@senpai Bezlusterkowce są uważane za aparaty dla zaawansowanych. I właśnie z tego powodu producenci nie dają do nich żadnych zaawansowanych algorytmów przetwarzania obrazu. Telefon nawet makeup za Ciebie zrobi, HDR na szybko strzeli w locie, a w przypadku takich aparatów wszystko musisz sam. Zaprzyjaźnij się z lightroomem, a jak nie masz czasu, to Luminar słynie z oprogramowania (np Luminar Neo), które wszystko robi za użytkownika (no dobra, nie wszystko ale sporo). Sam korzystam z DXO Photolab, choć trochę kosztuje, to warto.

Zaloguj się aby komentować

Australijski prosiak (wombat) gdzieś pod Mount Macedon.
Zdjęcie świeże z dzisiaj sprzed 17.
#australia #natura #podroze #mojezdjecie
4c0c3803-8446-4477-abf7-c8b5f028a7eb
-nvm-

@maciekawski jak to australijski prosiak? Oni to jedzą tak jak wieprzowinę?

vealen

@maciekawski kurde wombaty są super. Kojarzą mi się z takim wielkim ziemniakiem, tylko wlochatym. Chciałbym zobaczyć takiego

Giban

@vealen I do tego srają sześcianami i mają poślady tak twarde, że mogą zabijać nimi węże. Sprawdzone info!

Zaloguj się aby komentować

#fotografia #milosc #mojezdjecie #kobiety
W miłości o wszystko należy zadbać zawczasu, by mieć swój kąt, który pomieści gorąc uczucia.
Gdy kobieta w nerwach uderzy mnie w twarz, twarz moja będzie aleją gwiazd. - Słowa Poety
7b0054c4-90e5-4159-8dcb-34fbb83eaea1
matip50

Rewal, właśnie tam odpoczywamy na krótkim urlopie

FrytBajt2057

@matip50 Fajne miejsce, niedużo ludzi i przyjemnie płynie czas.

Zaloguj się aby komentować