#gory

53
1083
Dzien dobry Tomki i Tosie, udanej soboty wszystkim
#pokazpsa #psy #gory #uk #fotografia #mojezdjecie #samoyed
b49e7bc1-4eed-4a63-81c6-f08696c4545e
Koneser

Nawzajem mordeczko. Nawzajem. English breakfast już wleciał, teraz kawka, kilka e-maili i można czilować przez reszte dnia. Pozdrawiam.

3t3r

@Koneser nie ma to jak english breakfast w sobote rano!

ciszej

@3t3r fajne to z tyłu z kamieni - masz zdjęcie tylko z tą konstrukcją? No i wzajemnie dobrego!

3t3r

@ciszej sprawdź poprzednie posty

ciszej

@3t3r ok nawet zapiorunowany już dawno xd myślałam że to jakaś inna większa forma, ale to perspektywa i tak mi się podoba

Akilles

Bardzo ładny pies i fajne foto, takie w sam raz żeby wydrukować i dać na ścianę w antyramie

Zaloguj się aby komentować

Hejko

Planuję wakacje i zastanawiam się gdzie się udać, aby mieć i góry i morze. No i chyba padnie na Włochy. Pytanie jednak dotyczy gór: znacie jakieś łatwe trzytysieczniki do zdobycia w Dolomitach albo okolicy?
Byłem na Piz Boe, Tre Cime zaliczone, Seceda też. Byłem też w Słowenii: Grintovec, Triglav. Chodzi jednak o szczyt w stylu Piz Boe - trekkingowo wejść i zdobyć. Bez via ferrat.

Ewentualnie zastanawiam się czy nie zatrzymać się w Austrii, bo znalazłem takie szczyty jak Schrankogel - 3 497 m, czy Ankogel 3249 m.

Zależy mi na tym żeby nie było wymogu noszenia ze sobą sprzętu. Wysoko, trekkingowo - tak bym chciał.

Dziękuję
#gory #alpy #tatry
more_horse_than_a_man

Dolomity bomba, mega polecam. Tofana di Rozes wpisuje się w Twoje wymagania. Do Wenecji, nad morze rzut beretem. Pyszne jedzenie, znośne ceny, dobra pogoda, atrakcyjni ludzie, czego chcieć więcej? 👌

Mik

@more_horse_than_a_man


Kurka, jak patrzę na ten szczyt na mapy.cz to ścieżkę pokazuje z drabinkami / technicznymi trudnościami. Da się tam na pewno wejść bez żadnego sprzętu? I jak trudno jest technicznie? Bo dla mnie np. Triglav już był przesadą

c757edb4-166e-4d12-be56-70a83afa3020
ciszej

@Mik hm a może Gran Canaria. Ideał to Madera, tam jest gdzie chodzić. Ewentualnie Korsyka jak we wpisach nxo, nie wiem czy je widziałeś ale wygląda przepięknie

Mik

@ciszej

Dzięki, obczajam wpisy nxo. Wygląda to fajnie. Maderę też planuję ale raczej na wiosnę

lactozzi

@Mik Pireneje. W godzinę od płazy ciepła wodą masz fajne trekkingi.

Zaloguj się aby komentować

Testuję sobie mapy.cz i chyba całkowicie się przerzucę z mapyturystycznej, szkoda, że wcześniej nie chciałem na nie rzucić okiem. Fajniejsze od map chyba w każdym aspekcie.

#turystyka #gory
Zielczan userbar
Mr.Mars

@Zielczan Mapy.cz to bardzo dobra mapa. Nie wiem czy w każdym miejscu, ale ogólnie w Europie daje radę.

smieszneobrazkijuzniesmiesza

@Mr.Mars to daje rade w usa wlaczajac w to szlaki na hawajach

Zielczan

@Mr.Mars no ja narazie zostanę przy nich, bardzo ładnie łykają gpxy z poprzednich wycieczek, może być dobra baza pod dokumentację wszystkich szlaków górskich PL

Mel

Bez dwóch zdań najlepsze mapy.

krzysiek34011

Zobacz sobie locusa. Nie wiem czy sa się ogarnąć stara wersję bo nowa jest na subskrypcję. Dla mnie duża zaleta to działanie mapy offline. W lesie czy górach czasami ciężko z zasięgiem.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Pierwszy dzień długiego weekendu za nami:)

Przy 2gim podejsciu Monte Rotondo, czyli 2gi najwyzszy szczyt Korsyki ( a dla mnie 4 z 6;p) zostal zdobyty!!;)

10h marszu, 16,5km, 1700m w pionie i 27k krokow, ale było warto;)

Sami zobaczcie:)

@lactozzi - wołam Cię, bo chciałes relacji :)

#gory #podroze #wakacje #korsyka
nxo userbar
b549d7d5-0454-4a6e-9e40-f73f74ee9089
e502e390-87d5-4721-8b2f-c324ac8b02e8
1ff0ab76-aa07-4f5c-814c-0b2dc25f0747
c2c8c6c1-7f1b-4dc1-9d26-54b744a1277e
6123b3b0-8a8b-4092-a059-a3e36e64ac37
ciszej

@nxo niesamowicie wyglądają te widoki!

nxo

@ciszej dzięki, ale na zywo robią lepsze wrazenie:)

Zaloguj się aby komentować

Zaczynamy dlugi weekend 😁😁

W planach kolo 30km pokorsykanskich gorach, w tym 2gi najwęższy szczyt, Monte Rotondo 2622mnpm😅

3majta kciuki:)

#gory #podroze #korsyka #wakacje #biwakowanie
nxo userbar
046bae28-bb92-47ab-aa17-c9a446e172bd
ZdrowyStolec

Zazdro.

Korsyka jest super, a GR20 to jedno z przejść, które mam na liście już od lat, a nie zabrałem się jeszcze za nie

Zaloguj się aby komentować

Wczoraj był wschód słońca w tatrach zachodnich,
Dziś pokażę zachód

https://i.imgur.com/JO5LJCq.jpg

#tatry #gory #podroze #podrozujzhejto
Zielczan

@Marchew z Wołowca

Marchew

@Zielczan Rohacz Ostry.

Zielczan

@Marchew cholera, nie znam tej perspektywy na staw rohacki, bo tylko na wolowcu bylem i tak wygladalo xD Po SK stronie nigdy, przyjdzie czas po skonczeniu szlakow PL

Zaloguj się aby komentować

373 400,4 - 106,6 = 373 293,8

Plan maksimum wykonany, ale to jedyna rzecz z której jestem zadowolony. Dokręcanie drugiej części uważam za błąd który zepsuł moje wrażenia i trochę organizm ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Najgorsze były chyba dwie bezsenne noce i zejście czarnym do Sopotni z Romanki w środku nocy. Eksperymentowałem z kilkoma rzeczami na wyposażeniu i ogólnie mogę być zadowolony z tego jak się spakowałem. Małżonka dołączyła na drugą część żeby zrobić ze mną 4 dyszki (które też były dla niej rekordowe) i o dziwo się jej podobało.

#gory #wyrypa

#ksiezycowyspacer

Wpis dodany za pomocą https://hejto.sztafetastats.pl/ksiezycowyspacer/
e5aar

@pansiano Co za wyczyn! Gratulacje, elegancko

Zaloguj się aby komentować

#fotografia #chwalesie #gory
Hej wszystkim, dziś mam dla was opowieść z morałem.
Jestem na wakacjach w Czarbogórze w pobliżu miasta Kotor, a konkretniej w miejscowości Dobrota i tak też nazywało się pasmo górskie na które wchodziłem.

Plan był następujący, pobudka skoro świt, iść szlakiem na Mali Zalazi, tam skręcić na południe w stronę Velji Zalazi gdzie można zejść w dół, a po zejściu juz miastem wrócić się do miejsca startu.

Podróż rozpoczęła się zgodnie z harmonogramem i po kilku minutach byłem już na szlaku. Dróżka była nieco zawłaszczona przez lokalne krzewy, ale nie na tyle, żeby znacznie utrudniać przeprawę. Na pierwszym etapie towarzyszył mi wycieczkowiec który postanowił wpłynąć do zatoki akurat kiedy byłem na wysokości gdzie drzewa nie zasłsniały mi już widoków :)

Samo wejście na szczyt powinno zająć 1h50min, mi zajeło około 20 minut mniej, bo szedłem krzepkim krokiem. Trasa nie była na tyle łatwa, żeby zabrać tam dzieci, ale z drugiej strony nie była jakaś przesadnie wymagająca sprawnościowo. Dużo kamiennych serpentyn nachylonych max. pod kątem 10-15° i często dłuuuuga droga w dół kilka centymetrów po za szlakiem. Największą niedogodność stanowiły pająki których było mnóstwo i prawie nabawiłem się przez nie arachnofobii. Były olbrzymie, z odnóżami mierzyły jakieś 5cm i często pojawiały się nagle, gdyż patrzyło się pod stopy, a one wiły sieci jakieś 1,5m nad ziemią czyli po za zasięgiem wzroku. Wyglądają podobnie do krzyżaków, ale były od nich znacznie większe, więc nie mam pojęcia co to za gatunek.

Oczywiście na każdym kroku widoki zapierały dech w piersiach, a im wyżej tym przyjemniej, bo zimny górski wiatr przybierał na sile. Co prawda może i nie na sam szczyt, bo niestety ten był za stromy i droga prowadziła jedynie na grań, to przez cały ten czas byłem w cieniu i dopiero, gdy zobaczyłem dolinę i usłyszałem dzwonki pasących się krów, mogłem rozkoszować się pierwszymi promieniami słońca.

Tam znalazłem też starodawny zbiornik na deszczówkę który wygląda, że jest w ciągłym użytku przez pasterzy. Lub też jednego pasterza, bo jedynie jeden dom wyglądał na zamieszkały reszta wyglądała na średniowieczne ruiny i wcale nie zdziwiłbym się, gdyby nie miały bliżej niż dalej do tego okresu. Przez chwilę nie mogłem znaleść drogi, ale po jakiś 10 minutach zawróciłem i udało mi się znaleść kontynuację trasy.

I w tym miejscu popełniłem błąd który kosztował mnie więcej cierpienia niż człowiek który jest na wczasach chciałby doświadczyć. Otóż skończyła mi się woda i zamiast zawrócić to naiwnie dalej trzymałem się planu co wydłużyło prawie dwukrotnie czas jaki spędziłem na nogach lub dogorywając w cieniu.
Nie miałem dokładnej mapy jedynie na open street maps coś znalazłem i chciałem się trzymać drogi która widniała na ich mapie. Choć miałem przeczucie po tym jak zapuszczona była ta ścieżka i po tym, że nie spotkałem nikogo nawet pasterza, a przecież bładziłem przez moment przed jego domem i po jego scieżkach, że mapa jest wciąż aktualna.

Opuściłem więc doline i zaczałem kierować się ku kolejnemu szcztu (szczytowi? nie wiem w sumie xD). Według google maps był to Prevoj Luk, według tabliczki Previja Luk, więc nie mam pewności. Z początku wchodziło sie bardzo przyjemnie po kamiennej trasie z której korzystały też krowy (wiem to po obfitej obecności łajna). Później serpentyną troszkę trzeba było się napocić, ale albo było dziś wyjątkowo chłodno, albo dzięki górskiemu wiatru odczuwalna temperatura była w sam raz.

Po zdobyciu w sumie pierwszego szczytu myślałem, że zacznie się moja droga powrotna do Dobroty i choć z początku zapowiadało się obiecująco to już po jakiś 15 minutach nasiliły sie moje wątpliwości. Droga zaczęła iść przez kolejne ruiny i odchodziła coraz dalej od zatoki. Mapy googla twierdziły, że zbliżam sie do cerkwi, jednak za pewne byla to kolejna ruina, bo nie widziałem nigdzie wieży kościelnej. Dodatkowo emocji dostarczył mi wąż który wygrzewał się na skale, którego zdążyłem dostrzec w porę. Z tego co teraz sprawdzam był to pewnie połoz kaspijski. To plus po chwili gęstwina która nie wyglądała na taką którą można przejść bez trudu oraz mentlik w oznakowaniu szlaku (symbol wskazywał, żeby iść prosto przez gęstwinę w głąb ruin, ale z lewej strony był narysowany znak niebezpieczeństwa, a z prawej strzałka w prawo, gdzie raczej nie było zbyt dużo po za przepaścią) zadecydowało, że najwyższy czas na w tył zwrot.

Decyzja ta powinna zapaść znacznie wcześniej, ale była dopiero 9:01, więc przy odrobinie szczęścia mogłem wrócić przed najgorszym południowym słońcem. Choć fragment pod górkę na szczyt zajął mi ciut dłużej niż w dół to całość do studnii pokonałem bardzo sprawnie w nie całe 40 minut. Zjadłem kanapkę i o dziwo nie czułem przez dłuższy czas suchości w gardle, dopiero jak schodziłem z góry po serpentynie to doskwierał mi brak wody. Schodziło się bardzo mozolnie i musiałem robić sobie przystanek gdziekolwiek znalazłem prawdziwy cień. Musiałem uważać jak stawiam stopy i schodzić bokiem przez większość czasu. Choć większość pająków nie stanowiło już problemu to spotkałem jeszcze 2 węże. Padalca lub kolejnego połoza, ale tym razem brązowego, raczej to drugie lub coś innego bo padalce nie wiem czy dorastają do 20kilku cm. Oraz malutkiego węża Eskulapa który tak leniwie wygżewał sie na słoncu, że musiałem zamachać kijkiem, żeby łaskawie spełz gdzieś pod kamień.

Po jakiś dwóch godzinach mordęgi udało mi się wrócić do swojego pokoju. Idealnie w południe, jak wchodziłem po schodach to akurat zaczęły bić dzwony w kościele czy tam w cerkwii.
Dlatego radzę wam jeżeli planujecie, wypad na 5h to nawet jeśli wydaje się wam, że szczyt już tuż tuż, to najbezpieczniej jest zawrócić po 2,5h bo będziecie smażyć się na skałach z wężami o suchym pysku marząc o paralotni albo innym spadochronie :)
Jak ktoś przetrwał do końca to dajcie znać czy zrobić drugiego posta i dorzucić tam więcej zdjęć, bo wybrałem tylko te "na temat".
ba2e428a-ccf1-4d06-a7eb-f281b2bcecae
e6a83fe5-a872-40f8-8567-cbf78f54f167
2461d662-afe7-4b6e-92d7-3e1354ac0a59
09e8bec2-9b2f-4296-9441-eea5192258e9
dff9b796-7e04-4304-96e4-157b9fa0deea
smierdakow

@Wannasauna jak tam ceny noclegów, żarcia i jak z komunikacją?

Wannasauna

Komunikacja najgorsza, w kotorze jeszcze jakoś, ale Dobroty nie polecam wszędzie jest daleko i jak nie masz auta albo roweru to musisz dylać, albo wzywać taxi. W tivat masz lotnisko, ale ja poleciałem do Podgoricy i jechałem do kotoru pks za 8 euro.

Zależy co do żarcia, ale ceny wydają się spoko, choć niektóre popularne dania maja astronomiczne ceny jak black risotto i niektóre owoce morza czy ryby. W sklepach porównywalnie do nas, cześć rzeczy taniej, część drożej.

W dobrocie cały tydzień za 1k jak masz sam pokój, ja za zadbaną kawalerkę dałem 1,5k. W kotorze idzie coś dorwać w podobnej cenie, ale trzeba rezerwować przed sezonem bo w sezonie nie spodziewałbym się, żeby coś zostało nie zabookowane.

3t3r

@Wannasauna wypad w gory bez porządnej mapy ani apliakcji z mapa? Jakbys mial pewnie bys agarnal szybciej

Polecam Locus maps albo OSMand maps

Wannasauna

Obczaje sobie, pytalem w punkcie informacji czy nie maja, ale mieli tylko gory Lovcen. A nie chciało mi się testować różnych apek, więc już zdałem się na osm.

ciszej

@Wannasauna też korzystam z Osmand i Mapy.cz - polecam! I rób drugiego posta koniecznie!

Zaloguj się aby komentować

Zlapalismy wschod w jednym z naszych ulubionych miejsc, Langdales, warto przyjechac wczesnie, bo miejsce popularne i parking dosyc ograniczony. Byly chmury i mgla ale udalo sie zlapac pare zdjec ze Sloncem w kadrze
#samoyed #uk #pokazpsa #psy #fotografia #gory
ff838a6f-7f52-4b2c-ade1-797b9f741450

Zaloguj się aby komentować

Muszę się wam do czegoś przyznać...

Gory, które znam bardzo dobrze, ale z widoku, bo ladnie ich masyw wyglada "Igly Bavella" , byłem koło nich dziesiątki razy, chodziłem po nich, ale tylko, ze tak powiem sciezkami na prawo od parkingu...

Tymczasem, dzisiaj po raz pierwszy sciezka na lewo obrana i...

Jakie tam sa widoki, to glowa mala😁 Sztos nad sztosy:)
Caly szlak 5h, prawie 14km, 1000m up, ale warto, oj warto:)

#gory #podroze #korsyka
nxo userbar
9c077abb-5a4c-4cd8-8b6d-f6bac2ffa7b1
7b0b8981-6877-4e0c-9fae-f2af26d857d3
f3fa86a2-ea12-4ce4-9db9-ab9661fd03dc
f5674be8-f8b8-4a9b-9a82-5f344c431be9
b0f5fb1b-101a-46cf-af0c-291fa2230615
Wannasauna

chcialbym na korsyke, ale jestem za biedny xD

ale w czarnogorze tez fajne widoczki, akurat jutro z rana planuje zdobyc jakies szczyty, chociaz 14km to ja chyba nie wytrzymam jak zacznie sie piekarnik w poludnie

d2bfaaef-894d-47bf-bc78-5864ea520f0e
nxo

@Wannasauna wow, też zacny widoczek;) w góry chodzi się nocą, żeby ewentualnie schodzić w największy gorąc, my np o 5 rano, gdy z zaczynało świtać byliśmy już na szlaku;)

Wannasauna

tez tak zrobilem o 5 wypad :)

Zaloguj się aby komentować

W poprzednim wpisie wspominałem, że miałem dwie opcje spędzenia kolejnego dnia - grill z Argentyńczykami lub żeglowanie po jeziorze Nahuel Huapi, nad którym położone jest Bariloche. Sam nie jestem ani sternikiem ani nawet majtkiem (he he), więc przez żeglowanie rozumiem zapakowanie tyłka na statek wraz z innymi turystami i bycie przewiezionym po wodzie od zatoki do zatoki, przy jednoczesnej degustacji wina, sera i wędlin. Jak to teraz czytam, to brzmi to jak rozrywka bogatych białasów i taki wagabunda jak ja (a przynajmniej tak się tu trochę przedstawiam) powinien raczej wybrać żucie grillowanej wołowiny z lokalsami. Rzeczywistość była jednak znacznie bardziej swojska. Po pierwsze, na łódkę wybrali się podobni mi wędrowcy, tymczasowi nomadzi odkrywający świat (i siebie przy okazji), a część z nich była zresztą Argentyńczykami. Po drugie - degustacja polegała na piciu niedrogich win z plastikowych kubeczków i jedzenia sera oraz wędlin z marketu, które sami zresztą kroiliśmy sobie na pokładzie. No to wygadałem się już, którą opcję spędzenia tego dnia wybrałem

Nasza mała wycieczka startowała z hostelu Selina. Na miejscu czekało już kilka osób, które kojarzyłem lepiej lub gorzej z podróży autokarowej z El Chalten sprzed tygodnia. Po chwili pojawił się też niejako pośrednik całego przedsięwzięcia, czyli Argentyńczyk również będący w tych stronach jedynie turystą. Później dowiedziałem się, że ma polskie korzenie (o czym świadczyło choćby nazwisko Wdowiak). W sumie była to kolejna osobiście poznana przeze mnie osoba z Argentyny, której przodkowie wyemigrowali z Polski.

Gdy już zebrali się wszyscy, a było nas nieco ponad 10 osób, 2 rozklekotane busiki zabrały nas spod hostelu do przystani oddalonej o kilkanaście kilometrów. Tam skipper przetransportował wszystkich w 3 turach wiosłową łódką na żaglówkę zacumowaną dalej od brzegu. Klasy łódki niestety nie opiszę, bo się nie znam, ale można było zejść pod pokład, gdzie był mały kibelek, mikro kuchnia i chyba ze dwie ciasne kajuty. Łódź raczej miała swoje lata i specyficzny zapaszek pod pokładem, ale i tak praktycznie siedzieliśmy cały czas na górze. A nawet jeśli - nie oczekiwaliśmy żadnych luksusów. Choć właściwie to było na swój sposób luksusowo, bo chwilę po wypłynięciu na szersze wody otworzyliśmy pierwsze 2 wina, a zaraz potem zaczęliśmy kroić wędliny i ser.

Było bardzo przyjemnie, choć chłodno, żeby nie powiedzieć zimno. Miałem długie spodnie, polar i kurtkę przeciwdeszczową chroniącą przed wiatrem, a później nawet naciągnąłem na łeb czapkę. Reszta wycieczkowiczów była ubrana podobnie, jeśli nie cieplej. Rozgrzewało nas jednak wino i przede wszystkim radosne rozmowy.

Kątem ucha podsłuchałem jak przy jednej z burt wesoła blondynka tłumaczyła małej grupce ludzi ze śmiechem:

- Nie sądziłam, że to może się skończyć wysłaniem przez nią straży parku na moje poszukiwania!

Przyjrzałem się bliżej osobie, na którą wskazywała - jej twarz wyglądała znajomo, ale nie kojarzyłem skąd. Ten fragment wypowiedzi mnie jednak oświecił.

- Zaraz, zaraz - wtrąciłem się do rozmowy - to ty jesteś tą zaginioną dziewczyną spod Fitz Roya?
- Tak! Jakim cudem też o tym słyszałeś?
- No cóż, Twoja koleżanka zrobiła nieźle larum wieczorem tego dnia. W barze Fresco, gdzie zebrała się chyba połowa pozostających jeszcze w El Chalten ludzi, słyszeli o tej historii wszyscy.

Opisywałem to już wcześniej, no ale przecież mało kto czytał, a nie pamięta już pewnie absolutnie nikt, w każdym razie "zaginiona dziewczyna" wcale się nie zgubiła, tylko poszła na piwo z poznanymi na szlaku ludźmi, nie zahaczając wcześniej o hostel i nie dając koleżance znać, że wszystko u niej ok. Gdy czyta się tę historię, to można sobie myśleć "no co za tępa dzida", ale po poznaniu tej dziewczyny osobiście stwierdziłem, że jest to niesamowicie pozytywna osoba i moja ocena jej gapostwa nie jest już taka surowa

- Zaraz, zaraz, a ty nie jesteś tym gościem, który udawał ślepca schodząc spod Fitz Roya?

No cóż, bingo, miała mnie. Innymi słowy spotkaliśmy się tego dnia na szlaku i w pewnym sensie wiedzieliśmy o swoim istnieniu, ale pierwszy raz mieliśmy okazję pogadać dopiero ponad tydzień później i 1400 kilometrów dalej, siedząc na łódce na środku jeziora.

Rejs przebiegał w bardzo miłej atmosferze. Śmiechu było co nie miara, ktoś nawet miał ze sobą mały głośnik bluetooth, więc po chwili pokład zamienił się w parkiet do tuptania nóżką. Puryści być może powiedzą: co za plebs, zamiast podziwiać przyrodę w ciszy i spokoju, to zrobili sobie imprezę na żaglówce. To nie tak. Rejs łącznie trwał 4 godziny, więc był czas i na gapienie się w ciszy na widoki, i na rozmowy przy winie, i na ruszanie się w rytm muzyki. To była prawdziwa afirmacja życia.

- Zrobimy tu postój na jakieś 20 minut, więc jeśli chcecie, to możecie tu popływać - powiedział skipper z uśmiechem na ustach w jednej z zatoczek.

Wszyscy spojrzeli na niego spod czapek i posłali zwrotne uśmiechy, zapinając wyżej zamki od kurtek. Niby już podczas zapisywania się było powiedziane, że normalny harmonogram rejsu zakłada przerwę na kąpiel w jeziorze i że latem jest to ulubiony element uczestników rejsu. Nie dziwota - woda była niesamowicie czysta, a otoczenie przepiękne. Teraz jednak był środek jesieni i, co by nie mówić, troszkę piździło.

- Chyba tylko jakiś szaleniec by się tu teraz kąpał - rzekła jedna z osób.
- To prawda - odparłem - i oto stoi on przed wami.

Obróciłem się na piecie i zszedłem pod pokład. Otóż zabrałem ze sobą z hostelu kąpielówki i ręcznik na wszelki wypadek, choć wsiadając na łajbę nie wierzyłem, że mi się przydadzą. Teraz jednak czułem wielką chęć skoczenia do tego zimnego jeziora. Czy to wino mnie rozgrzało, czy może chciałem się popisać spontanicznością, czy też pragnąłem nadać sens targania ze sobą tych kąpielówek - po prostu poczułem, że sobie skoczę, a co.

Gdy wyszedłem na pokład w samych kąpielówkach reszcie załogi trochę opadły szczęki, bo byli przekonani, że tylko żartowałem i po prostu poszedłem do kibla.

- Serio będziesz pływał? - spytał argentyński kolega z polskim nazwiskiem.
- Wiadomo - odparłem.
- To czekaj, ja też! - po czym czmychnął pod pokład. Ewidentnie miał w sobie polską krew.

Gdy już obaj staliśmy na pokładzie w samych gaciach i chcieliśmy jak najszybciej ulotnić się z tego wystawionego na chłodny wiatr pokładu do jeszcze zimniejszej wody, reszta ekipy koniecznie chciała sobie zrobić z nami zdjęcia, co na szczęście nie trwało zbyt długo. W końcu nastał moment prawdy. Wiedzieliśmy, że powolne wchodzenie do wody po drabince zakończy się naszą kapitulacją, więc zdecydowaliśmy się na skok synchroniczny saltem w tył z rufy statku. Punktów za styl pewnie nie zebralibyśmy dużo, ale to nie było istotne. Najważniejsze, że żaden z nas sobie głupiego ryja nie rozwalił.

Cóż mogę rzec - woda była zimna. Tak zimna, że nie zamierzaliśmy w niej zostać dłużej niż wymagało tego od nas dopłynięcie do drabinki. Zdecydowanie orzeźwiające doświadczenie. Trochę się zastanawiałem później, czy się nie rozchoruję przez ten szczeniacki, bądź co bądź, wybryk, na szczęście jednak szybkie osuszenie się, przebranie w suche i ciepłe ciuchy oraz dogrzanie kubkiem wina wystarczyło.

Jak już wspomniałem, rejs trwał łącznie 4 godziny i muszę przyznać, że tak jak początkowo nie byłem w stu procentach przekonany, że będę się na nim dobrze bawił wśród praktycznie obcych mi ludzi (jestem raczej typem introwertyka), tak popołudnie spędzone na tej żaglówce było jednym z przyjemniejszych momentów mojej wyprawy, czego główną zasługą byli współtowarzysze rejsu właśnie. Właściwie to od czasu do czasu wciąż wymieniamy wiadomości na WhatsAppie, mimo że od naszego spotkania na łódce minął już ponad rok.

Rzucę więc teraz strasznym truizmem, ale podróże to nie tylko miejsca, które odwiedzamy, ale też ludzie których poznajemy. Nierzadko zostają oni w pamięci dłużej niż najpiękniejsze widoki.

#polacorojo #podroze #argentyna #gory #mojezdjecie
4cd787ac-bf49-4806-a7c1-e901fc486095
3c1b6166-9816-4531-9493-6f8dad3a0c34
c49896ad-321b-468a-9389-6e8fbcf16eba
f44feca0-4c1e-48c2-b39b-d748e4e28222
71dd445f-70ba-46a1-9c31-ce622c13b84c
ciszej

@Sniffer patrzyłam na mapę i to kawał jeziora! Dużo łodzi poza waszą było na widzie? Chyba nie był to typowy sezon na pływanie


Coraz mocniej mnie pociąga ta Argentyna

Sniffer

@ciszej nie kojarzę jakoś specjalnie innych jednostek pływających na horyzoncie, choć przyznam szczerze, że się nie rozglądałem za nimi. Mimo wszystko nie był toć jednak sezon na pływanie.


A jezioro owszem, olbrzymie, ale my popłynęliśmy w poprzek na drugi brzeg i trochę po tamtych zatoczkach popływaliśmy. No i odrę ten rejs z romantyzmu żeglarskiego - pływaliśmy raczej na silniku

Man_of_Gx

@Sniffer Skakanie z suchego" do zimnej wody może zabić, kilka lat temu zginął tak jeden mój znajomy, pół życia wokół wody, żagle itp. w tym roku drugi, młody chłopak.

Uwierz mi da się wejść powoli i jest znacznie bezpieczniej.


Szerokiej drogi


Gx

Sniffer

@Man_of_Gx


Dzięki za komentarz. Niby gdzieś coś o tym słyszałem kiedyś, ale dopiero po twojej wiadomości i wygooglowaniu zagłębiłem się nieco w temat.


Ciężko powiedzieć, byśmy byli rozgrzani przed skokiem, zwłaszcza stojąc od kilku minut w samych kąpielówkach. Woda być może też nie była ultra zimna. Zastanawiam się przy jakiej różnicy temperatur to ryzyko wstrząsu lub kłopotów z sercem jest realne. I na ile zmniejsza się przy praktykowaniu schładzania się w zimniej wodzie po saunie, co zdarza mi się raz na jakiś czas.


Na pewno następnym razem się mocniej zastanowię przed wskoczeniem do wody. Choć z drugiej strony gdybym wtedy wchodził z drabinki, to wybrałbym śmierć niż słuchanie własnych pisków, że woda za zimna


Zakończyłem żartem, choć nie powinienem zważywszy na to co spotkało twoich znajomych. Posypuję głowę popiołem.


Tobie również szerokiej drogi!

Man_of_Gx

@Sniffer na ile zmniejsza się przy praktykowaniu schładzania się w zimniej wodzie po saunie, 


To na pewno pomaga i w ogóle jest zdrowe dla organizmu ale barierę poznasz jak na nią wpadniesz a zauważ jedno, w tamtej sytuacji nikt w razie czego by Ci nie pomógł a z wodą to zawsze dobrze mieć plan B.


Gx

michalnaszlaku

Woda taka, że sam bym wskoczył

Zaloguj się aby komentować

Jest dylemat, gdzie teraz jechać. Wstępnie wytypowałem:

  • Okolice Karpacza/Cieplic - do KGP wpada: Wysoka Kopa, Snieżka, Skalnik i Skopiec. Nigdy nie byłem w tych okolicach, więc to plusik.
  • Głuszyca, bądź coś podobnego w Sudetach Wałbrzyskich. Do KGP wpada: Waligóra, Chełmiec, Borowa, Wielka Sowa. W tych okolicach również nie byłem. Plusem jest to, że interesuje mnie projekt Riese, minusem jest to, że interesuje mnie projekt Riese i od Darka Kwietnie wiem, że w lasach są hybrydy i Werwolf ( ͡° ͜ʖ ͡°)
  • Szczawnica - do KGP wpada: Radziejowa, Mogielnica, Wysoka (na niej byłem i mam fotkę, ale ukradli wtedy pieczątkę, poszedłbym ponownie. Turbacz już mam i choć był super, to nie chcę iść ponownie, bo jeszcze tyle do zobaczenia jest. Plusy to to, że Pieniny są piękne i mógłbym wrzucić fotki ze spływu Dunajcem. Kolejny plus to wypady na słowacką stronę. Minusy to to, że na miejscu w samych Pieninach nie ma za wiele (Trzy Korony widziałem, interesuje mnie jeszcze Sokolica)
  • Piwniczna lub Krynica - do KGP wpada: Radziejowa i Lackowa. Plusy są takie, że to mój ulubiony Beskid, minusy, że w sumie mało wbiję w KGP.

Może jakieś sugestie? Jest też pytanie jak jest o tej porze z pogodą, bo przyznaję, że w górach ostatni raz temu w lipcu byłem koło 20 lat wstecz i nie wiem na jak częste burze można liczyć. Może lepiej wyjechać w sierpniu? (ale tu jest lipa, bo mnie ziomek załatwił ze swoim weselem i kawalerskim i trochę rozwalił ciągłość :/).

Dodatkowe informacje: tym razem wziąłbym pełne 5 dni urlopu (a może i 10), więc to oznaczałoby co najmniej 9 dni urlopu, a być może 16. Przy tej drugiej opcji chyba bym się zastanowił nad przejazdem w połowie do innego miejsca i obskoczenie większej ilości na raz. Najbardziej boję się chyba tych burz, że mi rozwalą terminarz.

Narazie nie biorę pod uwagę powrotu w Bieszczady, bo chcę jak najszybciej zamknąć temat KGP. Na Bieszczady jeszcze będzie czas jak zacznę realizować projekt wszystkich górskich szlaków w Polsce ( ͡° ͜ʖ ͡°)

#zielczanwgorach #gory
Zielczan userbar

Gdzie teraz?

32 Głosów
entropy_

@Zielczan Karpacz, jak będziesz wracał to zachacz skalne miasto w Czechach.

Do recomend.

Zielczan

@entropy_ Adrspach? byłem za gówniaka, bardzo fajne, ale mniej więcej kojarzę, pamiętam, że tam darło się "Karkonoszu, wody dej" i jakiś typ włączał wtedy wodospad xD

Weathervax

@entropy_ wczoraj byłem.

Fajne miejsce.

StaryMokasyn

@Zielczan Bylem więc się wypowiem: o burze to tylko w Karkonoszach bym się martwił, góry wałbrzyskie nie są aż tak niebezpieczne. Choć momentami wymagające jak podejście na Waligóre od czoła. Generalnie jest tak: jak w Karkonoszach osiągniesz wysokość to ja względnie utrzymujesz. W górach suchych/wałbrzyskich to jest rollercoaster.

Zielczan

@StaryMokasyn rollercoastery mi nie straszne w sumie, nawet lepiej mysle tylko nad ogolna atrakcyjnoscia terenu Chyba, ze moze rozbic to 2xtydzien i raz pojechac tam, gdzie ja chce, a raz tam, gdzie dobrze do KGP, kurde

ZielonyZwyboru

@Zielczan W Pieninach masz jeszcze cały grzbiet Małych Pienin, który jest po prostu przepiękny. Możesz ze Szczawnicy podjechać busem do Jaworek, a potem sobie wracać na piechotę. Na Wysoką możesz alternatywnie iść przez Homole, jeśli wolisz.


https://mapa-turystyczna.pl/route/3s7ns

Zielczan

@ZielonyZwyboru no właśnie ostatnio już tak szedłem, z przystani na Palenicę, tam granią do Wysokiej i zszedłem wąwozem do Jaworek i powrót chodnikiem

Zaloguj się aby komentować

To chyba moje ulubione zdjęcie jakie kiedykolwiek zrobiłem w Norwegii. Zrobiłem je w czasie wyjścia na Brenndalsbreen, jedno z kilkudziesięciu ramion największego lodowca w Europie, czyli Jostedalsbreen.
Tego dnia nocowaliśmy w Olden, pięknej dolinie polodowcowej (zdj. nr 3), po czym mieliśmy przejechać ponad 400km w inne miejsce. Jednakże po wcześniejszym dniu i oglądaniu m.in blisko położonego Briksdalsbreen mieliśmy spory niedosyt lodowców. Wstaliśmy więc przed 5 rano, zostawiliśmy nasze różowe i skoczyliśmy na szybki hike pod lodowiec.
Podjechaliśmy na parking gospodarza, zapłaciliśmy mu zostawiając w kopercie banknot wraz z numerem rejestracyjnym i ruszyliśmy w trasę. Trasa fajna i przyjemna. Jak to w Norwegii często bywa, teren doliny jest terytorium owiec, pokonaliśmy więc ogrodzenie po drabince, którą gospodarz postawił nad elektrycznym pastuchem bo szlak choć rzadko uczęszczany to i tak turyści zwykli zostawiać bramę otwartą wypuszczając wełniane demony na wolność. Owce jak to owce, cieszyły się porannym słoneczkiem i od czasu do czasu ciekawsko na nas łypały.
W akompaniamencie dzwonków dotarliśmy pod lodowiec (zdj. nr 2), zaskoczyła nas jednak długość wędrówki. Od czasu wytyczenia szlaku lodowiec cofnął się o dobre kilkaset metrów, szlak w pewnym momencie się urwał i trzeba było improwizować meandrując między wielkimi głazami i często przeskakując niewielkie, choć rwące potoki. Ogólnie bardzo przyjemna wędrówka, ale czas nas niestety gonił. Wpatrzeni w lodowiec wypiliśmy więc kawę, obmyliśmy twarze w zimnej, wysysającej ciepło i dusze lodowcowej wodzie, po czym wróciliśmy. W całej drodze, poza owcami, nie spotkaliśmy żywej duszy...
Z ciekawostek odnogi lodowca Jostedal często nazywane były zwyczajnie od nazwiska gospodarza z doliny poniżej. Coś jakby w Polsce mieć "Lodowiec Nowaka" albo "Lodowiec Kowalskiego" ( ͡° ͜ʖ ͡°) Do znacznej części lodowców prowadzi też polna droga, która zazwyczaj urywa się w połowie dystansu. Dlaczego? Otóż do czasu powszechnej elektryfikacji i pojawienia się zamrażarek gospodarze "właściciele" lodowca, poza produkcją rolną zajmowali się również wycinaniemi sprzedażą lodowych bloków. Owe bloki służyły m.in jako "chłodziwo" w piwnicach czy surowiec do produkcji lodów w miejskich lodziarniach. Kiedy nie było już potrzeby wydobycia lodu zaprzestano też budowy dróg dojazdowych a same lodowce w ciągu tych kilkudziesięciu lat cofnęły się o kilometry. Zdjęcia pochodzą z 2020r. lodowca ze zdjęcia już prawdopodobnie nie ma, a przynajmniej jego dolnej części, wracam do niektórych co kilka lat i choć majestatyczne to nieustannie nikną.
#norwegia #fotografia #mojezdjecie #gory #podroze
1e944266-a826-441d-b647-812098c6f73c
852f3226-0ffb-4ce2-b805-527dd240fe8a
640bc89c-a83f-4d5c-aa12-9e4eb257dee3
Half_NEET_Half_Amazing

@Stashqo

piękne miejsca, dolinka najlepsza, jak ze Szwajcarii

pansiano

@Stashqo matko, jak pięknie

Sniffer

@Stashqo hej hej hej, pisz więcej! Niesamowicie ciekawy wpis, masz bardzo lekkie pióro, więc czytanie było prawdziwą przyjemnością! Fotki i zwiedzane rejony też super!


Liczę na więcej!

Zaloguj się aby komentować

Ok, tym razem serio będą nudy na pudy (ktoś jeszcze w ogóle kojarzy takie sformułowanie?).
Chciałem się udać na kolejne dwa punkty widokowe w okolicy Bariloche, czyli Cerro Otto i Cerro Campanario. Do obu dało się dojechać autobusami i na oba wiodły kolejki linowe, choć nie zamierzałem z nich korzystać, bo w jednym przypadku dojście na górę miało zająć 1,5 godziny a w drugim ledwie pół. Zawsze to też ileś peso w kieszeni.
Zacząłem od Cerro Otto. Słyszałem w hostelu, że wejście na szczyt jest bardzo, bardzo trudne, gdy jednak dopytałem o szczegóły, okazało się, że po prostu podejście jest dość strome - na przestrzeni 2 km pokonywało się 500 metrów w pionie. Trasa wiodła wzdłuż słupów kolejki linowej i praktycznie niczym się nie wyróżniała. Była dość nudna, gdzieniegdzie z luźnym piachem i kamieniami, trochę też zarośnięta (jednak niewiele osób tamtędy chodziło, zwłaszcza że na szczyt można było też chyba dojechać samochodem). Faktycznie podejście było strome, bez żadnych zakosów, więc można się było trochę zmachać. Zwłaszcza, że w dolnej części trasy było dość gorąco, a słońce grzało jak głupie. Na szczycie pojawiłem się niemiłosiernie zgrzany i spocony, więc ucieszyłem się, że zalegał tam jeszcze zeszłotygodniowy śnieg, który nie zdążył całkowicie stopnieć i posłużył mi do lekkiego schłodzenia się.
Nie spędziłem na szczycie wiele czasu, bo akurat trwał remont tej kolejki (więc i tak bym tam nie wjechał), co pociągało za sobą wyjątkowo nieprzyjemne wrażenia słuchowe - odgłosy walenia młotami, spawania i cięcia metalu wygoniły mnie stamtąd po 10 minutach. Widoki zresztą też nie były jakieś spektakularne. Schodząc znów spociłem się jak świnia, a na dolnym odcinku trasy szedłem już z lekko opuszczonymi porami dla lepszej wentylacji. Nie prosiliście o takie szczegóły, ale trudno - piszę jak było.
Zanim złapałem autobus wiodący dalej na zachód, w stronę Cerro Campanario, zdążyłem już trochę przeschnąć. Kolejka na drugi szczyt była czynna i widziałem sznurek ludzi stojących do kas, ale wejście na tę górkę zajmowało zaledwie pół godziny, więc tym bardziej nie miałem ochoty ułatwiać sobie wycieczki. Jedyne co, to słyszałem gdzieś wcześniej, że zdarzały się na tym szlaku napady rabunkowe, choć raczej w jakichś godzinach wieczornych i raczej dawno temu. Jako że opcję pieszą wybrało co najmniej kilka osób, a wszystkie wyglądały raczej na normalnych ludzi niż zbirów, bez większych obaw szedłem w górę. W porównaniu do wejścia na Cerro Otto, ta trasa była niczym spacer po parku. Niby 230 metrów przewyższenia przy nieco ponad kilometrze drogi, ale szło się przyjemnie (może dlatego, że praktycznie cały czas w cieniu). Na szczycie znajdowała się jakaś mała restauracja, w której wypiłem piwo i po zrobieniu kilku fotek zawijałem się na dół. Widoki znów raczej bez szału, a dodatkowo trochę tłoczno przez wycieczki wjeżdżające kolejką.
Gdy wróciłem do hostelu, było względnie wczesne popołudnie, więc polazłem sobie do miejscowej boulderowni, aby się powspinać. Wieczorem natomiast poszedłem na kolację z grupą chyba 15 Argentyńczyków. Wyciągnęła mnie na nią Argentynka z mojego pokoju, która ni w ząb nie znała angielskiego, ale jej gadatliwość i upór sprawiły, że coś tam pogadaliśmy i zgodziłem się dołączyć do jej ekipy, której specjalnie nie znałem. Właściwie to ona też ich chyba wcześniej nie znała, ale zgadali się w hostelu i tak to jakoś poszło.
Nie czułem się ultra komfortowo będąc jedynym gringo w towarzystwie, choć parę osób wysilało się i zagadywali mnie po angielsku. Właściwie to cała grupa była cholernie miła i roześmiana, ale niestety przez barierę językową czułem się trochę wyobcowany. Wspominali, że kolejnego dnia planują udać się na jakieś wzgórze i zrobić tradycyjnego argentyńskiego grilla i zapraszali bym do nich dołączył, ale nie byłem co do tego przekonany. Jednocześnie bowiem dostałem kontrpropozycję od dziewczyn z poprzedniego hostelu (tych, z którymi łaziłem przez ponad godzinę w poszukiwaniu noclegu po 4 nad ranem w dniu przyjazdu do Bariloche) - ich ekipa szukała chętnych do zapisania się na rejs żaglówką po jednym z okolicznych jezior. To brzmiało dość ciekawie, a na pewno ciekawiej niż jedzenie grillowanej wołowiny.
Część z was pewnie rozdziawia teraz usta - co może być lepszego niż jedzenie grillowanej wołowiny w Argentynie w otoczeniu lokalsów? Ja jednak byłem już trochę przeżarty tym mięsem. Nie wspominałem o tym wcześniej, ale mięsa je się w Argentynie dużo. Bardzo dużo. Te wszystkie milanesy, wielkie kawały wołowiny, które wcześniej pokazywałem - to był jeden z najczęstszych posiłków które jadłem. Z ciekawostek - wołowina jest tak popularna w Argentynie, że jeśli ktoś używał słowa carne (według słownika: mięso), to miał na myśli wołowinę. Gdy więc chodziło o inny typ mięsa, trzeba to było wyraźnie zaznaczyć. Można więc założyć, że nie ma w Argentynie słowa na mięso, jako grupy określającej wołowinę, wieprzowinę, jagnięcinę, drób itd. Wołowina to wołowina, a próba pakowania jej do jednej szuflady z innym, podrzędnym mięsem, to rzecz niemieszcząca się w głowie. Ok, zapędziłem się z interpretacjami - po prostu zapamiętajcie, że nie trzeba dopytywać Argentyńczyków, o jakie mięso im chodzi, jeśli użyli słowa carne.
Jeszcze dokończę temat kuchni argentyńskiej i domykam wpis - jej pewnym problemem jest brak warzyw. Nigdy nie uważałem się za jakiegoś wielkiego fana warzyw i spokojnie mogę zjeść 6 schabowych nie dopychając się niczym innym, ale jednak po blisko miesiącu braku jedzenia jakichkolwiek warzyw do obiadu (na śniadania czasem sobie upolowałem pomidora czy awokado), zaczęło mi ich trochę brakować. Jedynym warzywem występującym w daniach obiadowych były frytki (lub inna forma smażonych ziemniaków). A i tak dawali ich niewiele. Zamawiałeś mięso, to dostawałeś mięso. Kropka.
To wszystko sprawiało, że wizja rejsu żaglówką połączona z degustacją win, wędlin i serów brzmiała znacznie atrakcyjniej. Ale o tym w kolejnym wpisie.
#polacorojo #podroze #argentyna #gory #mojezdjecie
0f509264-6241-4109-b343-b06a10d74139
d9f47ef1-2c49-4a3e-86ba-e65ec47b9282
e0329223-b37e-4934-b6be-c57bb7562d12
ef6199d0-c9f0-4d07-8ac3-6b81aacd7b7d
e82b3f16-8589-4383-a8e5-20b54cad6fb3
ciszej

@Sniffer proszę szybko kolejny wpis, bo już nie mogę się doczekać opisu rejsu

Sniffer

@ciszej ojej, teraz to czuję presję Może żeby ostudzić oczekiwania - nie będzie tam opowieści rodem z implodującego Titana, ataków rekinów, czy choćby białego szkwału. Ale przyznam, że wyprawę na żagle wspominam mega miło, głównie ze względu na ludzi tam poznanych (lub ponownie spotkanych). Mam też stamtąd jednego z fajniejszych selfiaczków ever, bo tak jakoś uchwyciłem na nim szczęście z bycia właśnie tam z tymi ludźmi, w tak pięknych okolicznościach przyrody. Selfiaczka jednak raczej nie pokażę, bo to nie Facebook


Może uda mi się do soboty spłodzić ten wpis.

ciszej

@Sniffer spokojnie po prostu bardzo lubię żeglować i jestem ciekawa jak to wyglądało tak daleko od domu, tym bardziej że jedno z moich marzeń to zobaczyć Ziemię Ognistą i Horn właśnie z pokładu żaglowca, najlepiej swojego

Zaloguj się aby komentować