Widzę, jak nasze działa pancerne, kilka transporterów opancerzonych, garść ciężarówek, kuchnia polowa i pomieszana gromada piechurów i grenadierów rozlokowują się w młodniaku (...)
Drzewa wypuszczają pąki, wśród nich brzozy. Słońce grzeje. Świergot ptaków. Senne oczekiwanie. Ktoś, nie starszy ode mnie, gra na organkach. Jeden z wojaków rozrabia pianę, goli się. A potem ni z tego, ni z owego – a może zamilknięcie ptaków było dostatecznie głośnym ostrzeżeniem? – zwalają się na nas organy Stalina.
Mało jest czasu, żeby pojąć, skąd ta obrazowa nazwa. Od ich wycia, parskania i głuchego dudnienia? Pociski z dwóch, trzech baterii wyrzutni systematycznie pokrywają zagajnik. Nie chcą niczego oszczędzić, są dokładne, ścinają młody drzewostan, który przedtem obiecywał osłonę. (...)
Widzę siebie, jak daję nura, niczym na poligonie, pod jedno z pancernych dział. I jeszcze ktoś, może kierowca, celowniczy albo dowódca działa, pod kadłubem pojazdu mierzy prześwit nad ziemią.
Nasze buty dotykają się. Z lewej i z prawej osłaniają nas koła gąsienic. Organy grały pewnie ze trzy minuty, całą wieczność. Zdjęty strachem zlałem się w spodnie. Potem cisza. Obok mnie szczękanie zębami (...).
Ogarnęła mnie trwoga. (...) wypełzałem spod pancernego działa i widzę siebie, jak wypełzam z rozgrzebanego leśnego podłoża i zbutwiałych liści, mieszaniny, w którą – póki ton nadawały organy Stalina – wciskałem twarz i której woń nie odstępowała mnie długo.
Jeszcze chwiejąc się na nogach musiałem stawić czoło nawałnicy obrazów. Dokoła spustoszony młodniak, brzozy połamane jak zapałki. Wierzchołki drzew doprowadziły część pocisków do przedwczesnego wybuchu. Ciała leżały rozrzucone, pojedyncze i jedne na drugich, martwe, jeszcze żywe, skręcone, przebite gałęziami, naszpikowane odłamkami. Niektóre akrobatycznie pozwijane. Można by też znaleźć kawałki ciał.
Czy to chłopak, który tak niedawno dobrze sobie radził z organkami? Łatwo było rozpoznać wojaka, na którego twarzy schła piana do golenia.
Tu i tam ci, co ocaleli, pełzali albo stali zdrętwiali jak ja. Kilku krzyczało, chociaż nie zostali ranni. Ktoś beczał jak małe dziecko. Ja w zasikanych spodniach nie odzywałem się i zobaczyłem w pobliżu otwartybrzuch chłopaka, z którym dopiero co gadałem sam już-nie-wiem-o-czym. (...).
Potem nagle stanął obok mnie ten, co tak szczękał zębami, wyciągnął się na całą długość, pozbył się już drżączki, dystynkcje na jego kołnierzu wskazywały, że to wyższa szarża Waffen-SS. Przekrzywił mu się Krzyż Rycerski pod brodą. Bohater jak z Kroniki Tygodniowej, która nam, uczniakom, latami dostarczała bohaterów podobnej postury.
Na mnie, świadka swego narzuconego przez strach szczękania zębami, huknął: – Nie stać jak kołek, żołnierzu! Zbiórka! Natychmiast zbiórka wszystkich zdolnych do walki! Zająć nowe pozycje. Jazda, jazda! Gotowi do przeciwnatarcia...
G. Grass, Przy obieraniu cebuli, op. cit., s. 126–128. Działo się to w kwietniu 1945 roku na Łużycach, między Forst a Muskau.
___
Z książki Europa walczy.
#czytajzhejto #historia #2wojnaswiatowa