Przerobiłem już w życiu małe miasto (byłe wojewódzkie), Duże Miasto (okupujące czołówki rankingów jakości życia) i wieś, taką prawdziwą z sołtysem i niecałym tysiącem dusz. I najlepiej mieszka się w tej ostatniej, bo do małego miasta mam 5 minut samochodem, korków w nim nie ma, bo nie mają z czego powstać, a z jednego punktu w dowolny inny docieram w 15 minut. Taka przewrotna idea "miasta 15-minutowego" w praktyce, choć zapewne nie o to chodzi w tym sloganie. Dziecko do szkoły dowozimy na zmianę z żoną, czas operacji 10-15 minut od startu spod garażu do przyszkolnego parkingu. Jakby co, to jest jeszcze publiczna podstawówka wiejska, autobus szkolny parkuje uliczkę dalej i zbiera oraz odwozi dziatwę, ale poziom edukacji i ogólne nastawienie kadry okazały się rozczarowująco złe i przenieśliśmy do prywatnej.
Do rzeczy - najgorzej żyło mi się w Dużym Mieście: hałas, korki, wszędzie daleko, drogo, tłoczno i brudno. Z oferty kulturalnej nie miałem chęci korzystać, raz czy drugi się odważyłem i okazało się, że cała okolica wpadła na ten sam pomysł, a dodatkowo zabrali ze sobą wszystkich dalszych kuzynów i pociotków. Utknąłem w cholerycznym zatwardzeniu i kilka kilometrów do domu pokonywałem prawie półtorej godziny. Komunikacja publiczna zapchana jeszcze bardziej i to niemal niezależnie od pory dnia oraz wydarzeń z owej oferty kulturalnej. Zamieniłem więc mieszkanie w owym Dużym Mieście na kawałek ziemi we wspomnianej wsi, na którym w zeszłym roku skończyłem budować dom. Najlepsza decyzja w życiu, kryzys wieku średniego nie ma czego szukać, bo mimo 41 lat w metryce mam dokładnie to, o co mi od początku chodziło.
Aha, znajomych nie mam i nie potrzebuję, więc ten problem całkowicie mi zwisał przy przeprowadzkach w tę i nazad. Rozlazło się to jakoś po studiach i nigdy nie pochytałem z powrotem.