919 + 1 = 920
Tytuł: Mapa
Autor: Barbara Sadurska
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10
#bookmeter
Na najcieńszym pergaminie, zrobionym ze skóry białych jagniąt, które zostały pobrane od żywych matek, na pergaminie godnym możnych tego świata, na takim pergaminie złotym pyłem rysowaliśmy z Fra Mauro mapę, za którą on chciał kupić zbawienie, a ja wolność. Zbawienie, którego nie ma. Wolność, której nie ma. Wodzenie na pokuszenie.
Coraz bardziej lubię to małe wydawnictwo Nisza, bo za każdym razem, kiedy sięgam po opublikowaną ich nakładem książkę dostaję coś albo nietypowego, albo coś, co mi się podoba. Często nawet te dwie cechy łączą się w jednej pozycji, co tylko moją sympatię do tego wydawnictwa wzmacnia. Taką książką, która połączyła pewien rodzaj zaskoczenia z podobaniem mi się była właśnie
Mapa pani Barbary Sadurskiej.
Pewnym zaskoczeniem jest kompozycja tej książki, w której łatwo można się pogubić (mnie się to kilka razy zdarzyło), ale, co ciekawe, to zupełnie nie przeszkadza. Opowieść rozgrywa się na przestrzeni sześciu wieków w kilku różnych krajach (a zajmuje tylko nieco ponad 200 stron!) i swobodnie i nieoczekiwanie przeskakuje sobie w czasie i przestrzeni tak, że czasami czytelnik zdaje sobie z tego sprawę dopiero po kilku zdaniach. Brzmi trochę jak kiepsko prowadzona narracja, z wykorzystaniem koślawej składni i nieumiejętnym operowaniem podmiotem? Ale tak nie jest. To, co dzieje się w
Mapie to zabieg świadomy i przeprowadzony świetnie. A z tego, że człowiek się nie zorientował, że cofnął się o kilka wieków można sobie wyciągać różne wnioski. O życiu na przykład, które się podobno tak mocno różnych epokach pozmieniało.
Wszystko w
Mapie rozbija się o mapę, z roku
tysiąc czterysta któregoś tam, która w kolejnych pokoleniach trafia do kolejnych osób i wywołuje kolejne emocje, które z kolei powodują kolejne zdarzenia. Podobał mi się w tej książce sposób kreacji bohaterów, którzy zawsze czegoś chcieli, podobało mi się bardzo oszczędne, ale wiarygodne odwzorowanie różnych epok. Podobał mi się język i wrażenia z jego odbioru, podobne do tych, które wywoływał u mnie pan Bruno Schulz. Podobały mi się momenty w których odnajdywałem pewne tropy prowadzące do pana Márqueza (czy one tam rzeczywiście były, czy mi się tak kojarzyło, to już inna kwestia). Podobały mi się relacje między postaciami, podobały mi się mroczne tajemnice (niewyjaśnione, ale to nie szkodzi) Cała ta książka w ogóle mi się podobała. To była dla mnie taka bardziej lektura emocjonalno-impresyjna niż intelektualna i może właśnie dlatego tak mi się podobała?