798 + 1 = 799
Tytuł: Prawomił albo niedawne przedawnienie
Autor: Petr Stančík
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10
#bookmeter
Stamtąd ruszyliśmy do restauracji Šroubek, gdzie akurat komunistyczni prominenci świętowali rocznicę Wielkiej Socjalistycznej Rewolucji Październikowej. Zanim się obejrzeli, wyjedliśmy im wszystkie przysmaki i wypiliśmy całą wódkę.
Zaczyna się całkiem ciekawie, bo trochę jakby po szpiegowsku, choć tak naprawdę po skrytobójczemu. No i jest trup. A z trupem związana jest tajemnica.
Ta książka to niby przedstawiona w formie dziennika historia Prawomiła Raichla, urodzonego 31 stycznia 1921 roku chłopca, dla którego to
starodawne i niezwykłe imię wybrał jego ojciec, głęboko wierząc że
wraz z każdym wypowiedzeniem wpajać [mu] będzie szacunek dla prawdy i miłość do Ojczyzny. Ojciec nie mógł wiedzieć, że ten
szacunek dla prawdy i miłość do Ojczyzny w życiu Prawomiła poddany będzie wielu próbom, bo tak dla Czechosłowacji, jak i dla Europy nadchodziły ciężkie czasy. Najpierw, w 1938 roku, postanowieniami Układu Monachijskiego Czechosłowacja traci na rzecz Rzeszy Niemieckiej część swoich ziem. Później Hitler napada na Polskę (której z „pomocą” przychodzą Anglia i Francja, kraje które „sprzedały” ojczyznę Prawomiła rok wcześniej). A kiedy Związkowi Radzieckiemu udało się w końcu przepędzić hitlerowców aż do Berlina, okazało się, że ceną wyzwolenia jest komunizm. Komunizm, który sięgnął po władzę również i w Pradze. W tym wszystkim Prawomił, który przysiągł działać dla dobra Ojczyzny, musi się jakoś odnaleźć. Początkowo odnajduje się w działalności partyzanckiej, później zostaje wcielony do armii, na końcu zaś działa dla dobra Ojczyzny wbrew woli narodu. A wszystko to gęsto okraszone absurdami, jakimi lubi operować czeski humor.
Tak, ta książka to niby przedstawiona w formie dziennika historia Prawomiła Rachla, ale tak naprawdę to taka trochę historia Europy w XX wieku oglądana praskimi oczami, choć tym oczom zdarzyło się być nie tylko poza Pragą, ale i poza Czechosłowacją. No i właśnie. Nie wiem co autor miał na myśli, ale wydaje mi się, że wybór takiej formy jak dziennik nie był wyborem najszczęśliwszym. Bohater był wszędzie i nigdzie, kolejne etapy jego wędrówki przez Europę opisane są dość pobieżnie. Nie bardzo dane było mi poznać ani samego Prawomiła – w tym swoim dzienniku skupia się raczej na wydarzeniach, a nie na przeżyciach, ani nie dane było mi poznać ludzi, których Prawomił w czasie tej swojej wędrówki spotkał – opisani są raczej pobieżnie. Może autorowi chodziło więc o opowiedzenie o tym, co przetoczyło się przez kontynent mniej więcej od zakończenia I Wojny Światowej aż do roku 2002? To już wydaje mi się bardziej prawdopodobne i tak właśnie ta książka wygląda. Jest trochę
slapstickowa i choć
slapstick lubię (przynajmniej w filmie), tak tutaj miałem mieszane uczucia. Bo owszem, zdarzyło mi się kilka razy uśmiechnąć, jak choćby czytając historię kaprala Juraja Horhora, który
zastrzelił się na własnym grobie, to
Prawmił nie przemawia do mnie jako powieść. Dla mnie wygląda to jak zbiór anegdot luźno ze sobą powiązanych jakimś tam (być może ciekawym – jak pisałem, autor nie raczył mnie z nim poznać) bohaterem. Owszem, są tutaj elementy spajające tę historię w jedną całość, ale jakoś nie mogę pozbyć się wrażenia, że są one zastosowane bardzo na siłę.
Tak samo jak zresztą coś w rodzaju klamry kompozycyjnej. Przy okazji książki
W kleszczach lęku pana Jamesa ubolewałem, że dziś nie pisze się już książek opartych na schemacie „opowieść w opowieści”, który bardzo lubię. Okazuje się, że jednak się pisze. A przynajmniej próbuje się tak pisać. Bo pan Stančík wykorzystał ten zabieg, ale zrobił to dość nieudolnie, a tego nie lubię. Tak samo jak nie lubię, kiedy obiecuje mi się w książce dwie historie, po czym jedną porzuca się. A ja zastanawiam się nie tylko nad tym po co w ogóle było ją rozpoczynać, ale także nad tym co z tą kobietą z początku książki? Nie wspominając już o scenach erotycznych, prawda: nie bardzo dosłownych, całe szczęście, ale które znalazły się w książce nie wiem skąd i po co. Być może – nomen omen – z dupy? Bo, mimo że zdarzyło mi się przy
Prawomile momentami pośmiać, to po całości czuję mocny niedosyt. Może to przez to że za mało we mnie humoru? Albo czeskości?