#anime #animedyskusja
Happy Sugar Life (2018) to wspaniały reprezentant niespecjalnie dużego gatunku pt. pedoyuri yandere dreszczowiec psychologiczny. Reprezentuje swoją niszę z godną podziwu konsekwencją, i pomimo karkołomności pokazu, wcale zgrabnie powstrzymuje się od upadku tam, gdzie byśmy się go spodziewali. Zepsuć można było więcej, niż potencjalnie dało radę tu uzyskać. Szczęśliwie dla koneserów, których zafrapowało pierwsze zdanie, uzyskano wiele.
Seans żyje swoimi patologicznymi, zwyrodniałymi relacjami, które prezentuje jak najbardziej serio. O ile pierwsze dwa odcinki mogą nastrajać na formułę psychola tygodnia, to HSL odzyskuje animusz i już do końca serwuje historię licealistki Satou, której paskudne dzieciństwo pozostawiło ze skrzywionym pojmowaniem miłości i moralności w dążeniu do niej, i loli o imieniu Shio, którą z jakiegoś powodu Satou trzyma w swoim mieszkaniu.
Shio, której paskudne dzieciństwo pozostawiło z potężnym poczuciem odrzucenia, występuje tu niemalże jako laleczka, jako zwierzątko (co uwydatniają jej pionowe źrenice), do momentu, gdy już takową nie jest. Klejąc na ślinę resztki swojej psychiki i usiłując jakoś normalizować przed Shio ich wspólną relację, Satou konsekwentnie brnie do celu, a jej celem jest uwikłanie gniazdka dla siebie i Shio, gdzie mogłyby żyć sobie długo i szczęśliwie. Rzecz jasna, gówno idzie w dół. Jak to w dobrej tragedii, wszystkie wysiłki spełzają na niczym, a trup ścieli się gęsto.
Całość utrzymana została w uroczej konwencji creepy-cute, a liczne yandere momenty to pełna profeska, klasa w planowaniu i wykonaniu. Seans być może nie z gatunku obowiązkowych, ale w swojej niszy nie ma absolutnie żadnego powodu do kompleksów.
https://www.youtube.com/watch?v=3QvZYI00voE