22 202,83 + 1,00 + 3,01 + 3,15 = 22 209,99
Dzień dobry, cześć i czołem! Na to wygląda, że trochę powracam - choć w skromniejszej formie
Plotki o mojej śmierci uważam za mocno przesadzone xD
I nie, nie zapomniałem o Hejto - po prostu mnie wywaliło z aplikacji mobilnej a nie chciałem walczyć z odzyskiwaniem hasła. Ale przyznaję, głupio mi że tak zamilkłem widząc jak się o mnie martwicie Obiecuję się poprawić, naprawdę ciepło na sercu się robi widząc Waszą akcję
No więc jestem po pierwszych próbach powrotu do biegania. Z początku wyglądało to na jakieś przeciążenie i typową kontuzję achillesa, ale po zdalnej konsultacji ze znajomym ortopedą udałem się stacjonarnie i ten stwierdził, że mu się zdecydowanie nie podoba moje kolano - po czym skierował mnie na MRI.
Rezonans wykonałem tuż przed wyjazdem na urlop - opis dostałem dopiero parę dni temu, ale wysłałem wynik badania od razu do znajomego i gdy już udało mu się jakimś cudem odczytać to jakimiś programami 3rd party (nie dość że dają to na płycie CD, to jest to odczytywalne programem windows only, który WYMAGA by dane były na płycie CD ) to stwierdził, że z moim bieganiem generalnie będzie kiepsko.
W czym rzecz: Daawno temu - tak na oko jakieś 25 lat minęło - na treningu karate zrobiłem sobie tak zajebisty kopniak z półobrotu, że czułem się zajebisty jak Chuck Norris. Przynajmniej przez chwilę - do momentu, gdy noga wróciła tam, gdzie jej miejsce czyli na podłogę. Najwyraźniej reszta ciała nie raczyła tej drobnej zmiany zauważyć i kontynuowała ruch, co skutkowało takim skręceniem kolana, że tylko coś chrupnęło i zobaczyłem gwiazdy (wśród nich też Chucka kiwającego głową z wyraźnym zawodem w oczach). Nie byłem w stanie prowadzić auta, na szczęście kolega mnie podwiózł - i zostałem w domu, licząc na to że rozchodzę. Akurat się tak złożyło, że akurat tego wieczora zadzwonił do mnie ten mój znajomy ortopeda (siedzi w Niemczech, ale lubi sobie pogadać ze mną i popytać mnie o sprawy związane z komputerami) i gdy usłyszał co się stało dostałem totalną zjebkę i nakaz stawienia się w szpitalu. Uff, jak dobrze że to były stare czasy z kasami chorych i izbą przyjęć w szpitalu, teraz pewnie bym czekał w poczekalni SORu kilkanaście godzin zanim bym mógł w ogóle powiedzieć co mi jest. Trochę szczęścia miałem, okazało się że tam pracował znajomy mojego ortopedy i potraktował mnie w miarę priorytetowo. Trafiłem na oddział, a koniec końców miałem robioną artroskopię (czyli grzebanie w kolanie przez małą dziurkę) podczas której usunięto część pękniętej łąkotki (takie ustrojstwo, dzięki któremu kość podudzia lepiej się ślizga na rzepce) i na tym temat się skończył.
O tym, że temat nie skończył się na dobre dowiedziałem się parę lat później, gdy zachciało mi się po latach gnicia w fotelu i hodowania bebzola zagrać ze znajomymi w siatkówkę. Było super i git, a następnego dnia nie byłem w stanie ustać na lewej nodze Powrót do Krakowa, kolejne konsultacje, rezonans i decyzja o shavingu i czyszczeniu kolana - generalnie latało trochę odłamków, pojawiły się różne narośla na chrząstkach i to doprowadziło niemalże do blokady kolana. Po tym zabiegu już było zdecydowanie lepiej, ale ja nadal niespecjalnie miałem ochotę się ruszać i obrastałem w tłuszczyk.
Cokolwiek postanowiłem zmienić dopiero jakieś 10 lat temu, gdy pewnego dnia stanąłem na wadze i zobaczyłem wynik powyżej 90 kg. Niby po mnie nie było tego widać, ale jak teraz widzę kupowane ówcześnie garnitury, to mógłbym do nich wejść razem z żoną xD
Long story short - jestem tu i teraz, przez ponad miesiąc kuśtykałem i nie biegałem, ale na wyjeździe sporo spacerowałem, pływałem i jeździłem na rowerze. I choć nie jest tak że w ogóle nic nie czuję w kolanie, to jakoś tak pewnego dnia zauważyłem, że zamiast zejść po schodach to starym zwyczajem po nich zbiegłem (tak jakoś mam, trudno mi się powstrzymać) i nic strasznego przy tym się nie działo. W paru sytuacjach musiałem się zerwać do biegu (choćby asystując najmłodszemu synowi przy jeździe na rowerku biegowym) i na koniec odważyłem się zrobić testowe myknięcie na 1 kilometr, którym jednocześnie ochrzciłem nowe buty (które w przypływie nadziei zamówiłem jeszcze przed wyjazdem żeby dotarły do mojej kwatery). Wynik pozytywny - nie bolało nic poza dawno nieużywanymi mięśniami.
A od powrotu tak delikatnie sobie testuję bieganie po bułki - póki co bardzo delikatnie i powoli, w mocno ograniczonym wymiarze. Wolę tak, niż przegiąć - zresztą widząc, jaki jestem wykończony po tym powolnym i krótkim truchcie jasne się staje dla mnie, że przede wszystkim trzeba wrócić do formy. I zrzucić conieco, bo wczorajsze wejście na wagę pokazało że rozbestwiwszy się i rozleniwiwszy przytuliłem dodatkowe 5 kilo
Teraz czeka mnie dużo pracy - słodkości z momentem powrotu do Krakowa odstawiłem, staram się ograniczać posiłki, jak najwięcej ruszać i właśnie delikatnie biegać. Może i jakiś rower dorzucę, żeby nie było tak że nie ma miejsca na dłuższe fizyczne przyjemności w weekend? Chyba też przeproszę się z piwnica i hantlami, tym bardziej że muszę swoich synów zagnać do jakichś aktywności.
Jeszcze raz Wam dziękuję za akcję, serce roście!
Trzymajcie kciuki, jutro rano idę z wynikami MRI do ortopedy po wyrok. Gość zajmuje się sportowcami, może mi pozwoli choć trochę podreptać?
Update: oops, jestem zapisany na bieg 10K 17.09, muszę się pozbierać i dać radę! A potem trzy kopce pod koniec września i obowiązkowo Cracovia Półmaraton 8. października - tego sobie nie odpuszczę, choćbym miał go pokonać szybkim spacerem!
Update nr 2: a jak już jesteśmy przy wspominkach, to śledząc swoją historię doszedłem do wniosku, że moje lewe kolano ma jeszcze bogatszą przeszłość. Jakoś w 1995 roku żeglowałem na Zawiszy Czarnym - i wtedy spotkała mnie przykra przygoda, gdzie z lenistwa nie przebrałem klapek na tenisówki będąc na pokładzie, a skutkiem tego było że znosząc ciężki sprzęt po stromych schodkach powinęła mi się noga (właśnie lewa) i coś mi wtedy chrupło w lewym kolanie. Ratowany altacetem jakoś przetrwałem i potem już było OK, ale być może to były początki moich kolanowych przygód.
Chyba że... narty jeszcze daaawno temu w szkole podstawowej, ale to już tak zamierzchłe czasy (niemal 40 lat temu) że nie wiem którą nogę mi wykręciło. Ale coś czuję że mogła to być właśnie lewa.
Dobra, koniec tego wpisu bo się epopeja robi! Howgh! I jeszcze raz dziękuję Wam wszystkim!
#sztafeta #bieganie