39 411,11 + 8,50 = 39 419,61
Jest zima, musi być zimno!
https://streamable.com/62ad58
Od kilku dni sobie ostrzyłem zęby na dzisiejszy poranek. Nie liczyłem na wiele, bo zawsze prognozy były lekko przesadzone - najpierw zapowiadali -20°C, potem -19, a wczoraj wczesnym popołudniem zmieniało się nawet na okolice 13-14 stopni poniżej zera. Nie marudziłem jednak, bo zawsze to przyjemny minusik i magia skrzypiącego śniegu
Położyłem się spać tuż po północy.
Rano - pobudka za sprawą młodego, który sobie wczoraj przysnął dość wcześnie i przebudziwszy się koło piątej zrobił awanturę, że nie może znaleźć w łóżeczku swoich aut które NA PEWNO miał przy sobie. Dobrze się stało, bo jakimś cudem przypadkiem wczoraj wyłączyłem budziki i byłyby nici z porannego biegania. Jakiś biegowy Manitou nade mną czuwa
Zerknąłem na telefon… i proszę, niespodzianka, jest -19°C! Spokojnie przejrzałem garderobę, chwilę się namyśliłem… i założyłem to co należy. Strategiczne miejsca dodatkowo zabezpieczyłem dodatkową warstwą, po czym zweryfikowałem stan pieczywa w domu i poszedłem do garażu. Ruszyła ze mną kota, ale już wcześniej próbowała wymusić na mnie wyjście na pole i w konfrontacji z otwartym balkonem ją cafło - więc tym bardziej zadbałem by głupi zwierz nie wylazł na zewnątrz
Coś mnie tknęło i sprawdziłem airly… no tak, smog jak cholera. Nic to, od tego w końcu jest maska - nawet lepiej, minimalnie redukuje zimno przy oddychaniu. Jeszcze musiałem się cofnąć, bo zapomniałem wziąć kupionych wczoraj superaśnych rękawic z decathlona - o nich później - i o wpół do szóstej rano wyszedłem przed dom. Śnieg cudownie skrzypiał, serce radośniej zabiło. Chwila namysłu nad trasą i ruszamy!
Muszę przyznać, że mróz dało się odczuć - było zdecydowanie chłodniej niż zwykle, choć nie jakoś paraliżująco. Biegło się bardzo fajnie, dzięki mrozowi nie było żadnych błotnistych niespodzianek a śnieg skrzypiał tak urokliwie że micha mi się cieszyła jeszcze bardziej niż zwykle. Co zwróciło moją uwagę to absurdalnie duży ruch jak na tak młodą porę - coś czuję, że ludzie nie chcieli ryzykować czekania na przystankach i skorzystali z własnych pojazdów. Nie dziwię się, też bym tak zrobił.
Pierwszy przystanek to była biedronka - skończyła się rukola i przydałoby się coś zielonego do śniadania. Parę zdziwionych spojrzeń - w sumie nic nowego, przyzwyczaiłem się. Miłe zaskoczenie - FaceID rozpoznał mnie mimo maski i nie trzeba było wklepywać kodu, choć akurat dzięki nowym rękawiczkom nie byłoby problemu. Wrzuciłem zakupy do plecaka i wio w dalszą drogę.
Biegło się naprawdę przyjemnie. Maska w niczym nie przeszkadzała, mróz w zasadzie nie był odczuwalny, śnieg skrzypiał jakby krzyczał „depcz mnie, brutalu!” a kilometr mijał za kilometrem. Te dodatkowe parę stopni mrozu cudownie wyeliminowało niemiłe niespodzianki, a śnieg sprzed dwóch dni fantastycznie wyrównał nieutwardzone pobocza na wąskiej drodze, co przy wspomnianym dużym ruchu było bardzo pomocne. Doleciałem do piekarni, uzupełniłem zapasy, a potem już pozostał niespełna kilometr dotruchtania do domu i można było zakończyć trening.
I powiedziałbym, że było to 100% sukcesu gdyby nie to, że poniosłem sromotną porażkę.
Nie przemyślałem odpowiednio listy zakupów - a raczej ich kolejności.
Rukola po trzech kwadransach w plecaczku zamieniła się w zamrożoną papkę. Muszę kupić nową xD
Miłego wtorunia!
#bieganie #sztafeta