Nazywam się blackvanilla i zaczynam być anonimową perfumohol... Wait.
Wcześniej jakoś wstydziłam się z takim 'szajsem' (nie mam 50 lat, gdybyście po perfumach mieli oceniać, raczej przez pół) wychodzić w porównaniu do kolekcji niektórych. Ale każda podróż rozpoczyna się od jednego kroku, a że wspomnienia kodują się nam w mózgu najsilniej chyba przez węch właśnie, to mam nadzieję na udaną wyprawę.
Zacznę może od tego, że wiem jak kuriozalnie może wyglądać zdjątko i to nie dlatego, że umieściłam je na kołderce; tu jest cała (do tej pory) skromna, ale moja EKHEM eklektyczna historia wpadnięcia w kolejne uzależnienie, choć nie tak rujnujące jak inne. Dlaczego o tym wspominam? Ano dlatego, że postanowiłam nie kupować odlewek, a co ważniejsze kiedyś człowiek narobił sobie problemów na ładnych parę lat, a teraz za każdy czysto przeżyty miesiąc postanowił wynagradzać się flakonem 50ml+; jeśli cena/dostępność (Cartier, patrzę na ciebie...) dobijała, to liczyłam to jako "na dwa miesiące". Jest to więc swoistego rodzaju kalendarz adwentowy.
Wszystko (poza Opium i Le Baiser du Dragon, na których punkcie miałam obsesję) to były blind buye, do tej pory wszystkie udane, choć z Amethystem się jeszcze... docieram, natomiast Lou Lou to była miłość od - no nie, nie pierwszego psiknięcia, choć żałuję że i tak mamy 'wykastrowaną' przepisami wersję - od którejśtam aplikacji.
Swoją drogą, jest tu może jakaś odznaka za wypsikanie 200ml różowego mocarza? Nikogo nie zabiłam. ( ͡͡ ° ͜ ʖ ͡ °)
Na zdjęciu nie ma też 90tki Black Opium, które jest jakimś... horrendum totalnym, aberracją niewartą wspomnienia, słodziakiem nastoletnim.
A teraz, jak to poszło, według mojej pamięci; pierwszy był Cartier, był to zapach którego próbkę wyprosiłam skądś w wieku szczenięcym i wcale nie zapachniał mi "szarlotką", miał w sobie coś wykwintnego, wtedy określiłam to jako orient... Ale wiedziałam, że takie dziewczę by go nie uniosło. Nabyłam 50ml w ramach spełnienia marzenia. Opium i wszelkie Kobakopodobne wytwory za to kojarzą mi się z bezpieczeństwem, używała ich ważna dla mnie osoba i na mojej skórze wszelkie ciężkie zapachy wybrzmiewają... dobrze, za to letnie świeżaki - ughh. Zużyłam Cartiera w okresie jesień/zima zeszłego roku i wyciułałam na Opium, po drodze pocieszając się Joopem Femme (swoją drogą, dla mnie ten zapach to jakiś absurd, złoto w tandetnej joopowej butelce, na szczęście nie kończy się u mnie na cywecie, a na zlewającej się w jedno - naprawdę, nie umiem określić momentu w którym nuty zmieniają się w balsamicznego, bursztynowego 'otulacza' - zbroi z białych kwiatów z dodatkiem... miodu?
I myślałam,, że to koniec. Ale wtedy odkryłam kodziki na notino, a no i sortowanie na perfumehub. Fragrę odkryłam później. I zaczęła się jazda. ᕦ( ͡° ͜ʖ ͡°)ᕤ
Perles - niesamowicie ciekawiło mnie Iso E. Niezależnie od tego, jak wyolbrzymiony jest mit tego związku, czuję tam istotnie różę z wibrującym pieprzem na otwarciu, potrafi zalecieć akordem ziemistym, cmentarnym. W zależności od dnia, czasami na początku przypomina bardziej konfiturę z pączków, by za kwadrans być już pełnoprawnym cmentarzem. Pierwsze perfumy, które zostały skomentowane - cytuję - "jebie coś tu trupem" - (niech no tylko ta osoba poczeka, aż kupię jaśminowca Aliena...), ale to z ust kogoś nazywającego Opium zapachem dla starych bab, więc no offence.
Encre Noir - klasyka gatunku na tagu. Z unisexami mi za pan brat, choć atomizer w moim egzemplarzu miewał swoje wybryki i zamiast mgiełki celował raczej strużką. Niesamowicie długo utrzymująca się wetyweria, piękny design, dzięki temu zapachowi poznałam właśnie wetywerkę jako jeden ze swoich ulubionych składników.
Cacharel Lou Lou - tak, jak pisałam; żałuję, że po reformulacji. Wydaje mi się, że projekcją jakoś BARDZO nie zabija, ale LL bardzo dobrze stapia się z moją skórą i szybko przestaję czuć, że mam na sobie jakieś perfumy, chyba że zbliżę nos do nadgarstka. Wiecie, o co chodzi. A jednocześnie ludzie obracają głowy przy przejściu i niuchają, a więc to mój nos przywykł. Za pierwszym razem istotnie przez moment poczułam tę sławetną nutę "asfaltu"/"palonego plastiku", ale przy kolejnych aplikacjach była to już piękna kadzidlana śliwka rozwijająca się w nieprzewidywalny sposób na skórze; lubi wygasać, by zaatakować z zaskoczenia.
Cacharel Eden - tutaj ujęła mnie butelka, nie miałam pojęcia na co się piszę, pomijając "zieloność" zapachu. Zaintrygowało mnie to, że podobnie jak w przypadku Joop! Femme, składniki zdają się zbijać w jedno, z miętą na początku. Mięta... Brzmi jak świeżak, no ale nie do końca, bo jednak vintage, z pudrowym wykończeniem. Dobra, biorę. Wszędzie przewijało się słowo ZIELONY. No ale mamy zieloność pokrojonego ogórka (i to była moja obawa, nie cierpię np. Green Tea Ardenki, a widoczna na zdjęciu Beauty to taka zapchajdziura), zieloność absyntu, zieloność oświetlonej słońcem polany w lecie, a i zieloność zapachów fouger... o przepraszam, zieloność zapachów typu "ciemny las". I na mojej skórze Eden oscyluje pomiędzy tymi dwoma ostatnimi typami, z łączką podbitą tajemnicą na otwarciu, a zaciemnionym skrajem polany przy lesie w miarę wygasania. Trwałość - niewiarygodna, zwłaszcza na ubraniach, projekcja również. Najbardziej, póki co, komplementogenny.
Joop! Homme Wild - nie wierzę, że to opisuję, no ale okej; przede wszystkim nuty z fragry można chyba wyrzucić do kosza, bo nie jestem pewna czy wykastrowany rum z różowym pieprzem daje efekt "jagodowego malibu" wspominanego przez recenzentów. Na pewno jest to słodziak z pazurem na lato, paradoksalnie lepiej wybrzmiewający moim zdaniem na damskiej skórze, potrafiący zaskoczyć czymś... kokosowym w wysokich temperaturach. Ot, taki psikacz żeby nie rozliczać się z kolejnych psiknięć, a zawsze mieć pod ręką latem coś, co nie będzie stutysięczną kopią CK Euphorii.
I jak tak patrzę, to to chyba wszystko; następne w kolejce do kupna są: Słonik albo Amour od Kenzo, ew. Cielo Byblos
który w recenzjach ma podobieństwa do Angela, na którego niestety mnie nie stać, ale chyba wolę się już wstrzymać, ew. złamać postanowienie odnośnie odlewek. A więc - podejrzewam, kierunek Słoń/Alien/Angel, cała naprzód. Dziękuję za tego przydługiego posta i oby nie obróciło.
#perfumy