Zaloguj się aby komentować
Piechur
- 490wpisy
- 2606komentarzy
Lubię chodzić po górach i oglądać filmy.
Dłubię sobie przy kompie, nagle słychać pukanie. Myślę: znowu kurier z jakąś paczką, bo coś żona ostatnio pozamawiała. Otwieram, a tu stoi sąsiadka z talerzem pełnym domowych pączków i z uśmiechem mówi, że dla nas
#tlustyczwartek #feelsgoodman #sasiedzi
@Piechur przed chwilą przyniósł nam ziomeczek do biura takie pączusie, boszzzz jaka to jest przepaść między domowymi a sklepowymi. Musze sobie obadać jakiś dobry przepis na takie pączusie bo są boskie
Domyślam się, że to nie osiedle developerskie z wysokim płotem, bo tam już takich sąsiadów nie dają...
W jakim wieku jest sąsiadka?
Zaloguj się aby komentować
W tym wpisie będzie o niespodziewanych spotkaniach w ciemności. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Lubogoszcz Zachodni, Lubogoszcz (Beskid Wyspowy)
Data: 31 października/1 listopada 2022 (poniedziałek/wtorek)
Staty: 13km, 3h20, 610m przewyżyszeń
Październik roku 2022 był wyjątkowo łaskawy pod względem pogody i raczej rozpieszczał względnie ciepłą aurą (jak na tę porę). Chciałem wycisnąć z niego tyle, ile się dało, więc zacząłem planować krótką eskapadę na jego końcówkę. Po kilkumiesięcznej przerwie od nocnych wędrówek zapragnąłem do nich powrócić, a z kim lepiej było to zrobić, niż z kuzynką, z którą takie łażenie zaczynałem.
Tego wieczoru dość późno udało mi się uśpić Mysz, przez co do Mszany Dolnej, z której planowaliśmy wystartować, dojechaliśmy dopiero o 23. Założyliśmy czołówki i ruszyliśmy na Lubogoszcz. Wybór padł na ten szczyt z prostej przyczyny: był blisko i jeszcze na nim nie byliśmy.
Prawie dwa początkowe kilometry prowadziły przy asfaltowej drodze, skręcając później w uliczkę wiodącą do leżących u podnóża góry domów. Następnie szliśmy wąskim korytem strumyka, w którym pełno było błota i mokrych kamieni. Póki co szału nie było. Dopiero po pół kilometra weszliśmy do lasu.
Zaczęło się robić stromiej. Czerwony szlak, którym szliśmy, prowadził po błotnistej drodze rozjeżdżonej przez traktory zwożące z lasu ścięte kłody. W pewnej chwili zobaczyliśmy na jednym z drzew coś migoczącego w świetle naszych latarek. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś śmieć wisi na gałęzi, ale gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że była to kuna. To był pierwszy raz, gdy widziałem to zwierzątko na wolności. Wyglądała zabawnie, bo dość nieporadnie próbowała wspiąć się na wyższą gałąź. Postanowiliśmy jej nie przeszkadzać i ruszyliśmy dalej.
Trochę zasapani dotarliśmy do Zapadlisk. Od tego momentu robiło się już nieco łagodniej. W świetle latarki drzewa, gałęzie i stare pniaki wydawały się ruszać. Zaczęliśmy wkręcać sobie z kuzynką różne historie i wkrótce każdy cień zdawał się nam być czyhającym w ciemnościach psychopatycznym mordercą.
W tej rozkosznej atmosferze doszliśmy do Lubogoszcza Zachodniego. Według map znajduje się on na szlaku, ale mi wydaje się, że musieliśmy do niego trochę zboczyć podążając za oznaczeniami na drzewach. Szczyt był w każdym razie oznaczony tabliczką, przy której stała ławka. Nie zatrzymywaliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Idąc tak przez ciemny las przez chwilę pogrążyliśmy się we własnych myślach i jakiś czas szliśmy w ciszy. Nagle usłyszeliśmy przed sobą szelest suchych liści na ścieżce. Zatrzymaliśmy się, a włosy na karku stanęły mi dęba. Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało. Kuzynka wciągnęła tylko powietrze ze strachu, a ja w przypływie jakiegoś pierwotnego instynktu schowałem ją za sobą, chwyciłem oburącz kijek kierując jego ostrzejszą stronę w przód i wydałem z siebie ryk niczym prawdziwy jaskiniowiec. Słychać było, że zwierzę skręciło nagle w las, a my jeszcze chwilę staliśmy w miejscu.
To krótkie doświadczenie naładowało nas konkretną dawką adrenaliny. Ruszyliśmy przed siebie, tym razem starając się wydawać jakieś dźwięki: a to stukając kijkami o kamienie, a to zwyczajnie rozmawiając. Wystarczyła chwila, a już obracaliśmy całą sytuację w żart.
W taki sposób znaleźliśmy się na Lubogoszczu. Miejsca na szycie było sporo, było kilka ławek do siedzenia i tabliczka z nazwą szczytu, przy której zrobiliśmy sobie zdjęcie. Zjedliśmy po kanapce, napiliśmy się gorącej herbaty i zielonym szlakiem zaczęliśmy wracać do samochodu.
O drodze powrotnej nie mam zbyt wiele do napisania - ot, zwykła leśna ścieżyna, trochę błotnista. Dość szybko wyszliśmy spomiędzy drzew i dalszą część trasy schodziliśmy już asfaltem. Wkrótce minęliśmy cmentarz, przeszliśmy przez coś na kształt rynku i dotarliśmy do auta.
Sama trasa pod względem atrakcyjności była raczej średnia, ale spróbuję przejść nią ponownie w dzień, może wtedy będzie lepiej. W każdym razie, spotkania z dzikimi mieszkańcami lasu zdecydowanie dodały jej koloru i to dzięki nim w ogóle o niej pamiętam.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
@Piechur
Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało.
Pewnie miły niedźwiadek przyszedł zobaczyć, kto chodzi w nocy po lesie.
Zaloguj się aby komentować
Zostań Patronem Hejto i tylko dla Patronów
- Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
- Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
- Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
- Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zapraszam do #piechuroglada
----------
Tytuł: Once Upon A Time In... Hollywood
Reżyseria: Quentin Tarantino
Moja ocena: 3/5
W Hollywood lat 60. aktor Rick Dalton znajduje się w ciężkim okresie swojej kariery i stara się zredefiniować siebie na nowo próbując sił w spaghetti westernach. Towarzyszy mu w tym jedyny bliski przyjaciel, kaskader Cliff.
W jednym z wywiadów Tarantino powiedział, że uważa ten film za najlepszy w swojej karierze, co jest całkiem zrozumiałe - zbudował ruchomy ołtarz dla swoich idoli, wypełnił go znanymi sobie postaciami, oddając hołd temu, co minione, ale co budowało jego reżyserską tożsamość. Ja natomiast mam mieszane uczucia, bo ten świat nie był dla mnie taki ważny i zwyczajnie mogę nie doceniać wielu z ukrytych smaczków. Z rzeczy które mi się podobały: postać Ricka, fenomenalnie zagrana przez DiCaprio, spokojnie mógłbym oglądnąć kolejną część skupiającą się tylko na jego osobie i historii; dynamika pomiędzy Rickiem a Cliffem; muzyka rzecz jasna; zakończenie (już po punkcie kulminacyjnym). Co mi się nie podobało: wszystkie sceny z Sharon Tate burzyły według mnie rytm filmu; Pitt był strasznie drewniany, brakowało mu ikry; wstawki w stylu głosu lektora z offu i łamanie czwartej ściany, takie tarantinowanie już na siłę; punkt kulminacyjny mocno przesadzony. Polecam fanom Quentina, bo pewnie będą zadowoleni, z resztą to loteria.
#filmy #ogladajzhejto #quentintarantino
Kiedyś słyszałem komentarz
"Tarantino jest mistrzem o pierdoleniu głupot"
No i się zgadzam.
@Piechur Podzielam Twoją ocenę. Dla mnie rzecz warta zobaczenia głównie dla DiCaprio. Natomiast reszta, to zabawny, choć nie do końca spójny filmik. Mimo to mile mnie zaskoczył, bo działalność reżyserską Tarantino po "Jackie Brown" postrzegam na poziomie
Mi się ten film akurat podobał, ze względu na specyficzny klimat. Nie jest to może arcydzieło ale subiektywnie mi podeszło.
Zaloguj się aby komentować
Poniżej dziewiąte podsumowanie wpisów z #piechurwedruje
---------
49. Wpis: Kamiennik Północny i Południowy, Łysina, Trzy Kopce, Lubomir
Wnioski:
-
Idąc w góry zimą zawsze warto brać ze sobą raczki, jest duża szansa, że się przydadzą.
-
Pogoda może zmienić się diametralnie w ciągu kilku chwil, a wcześniejszy delikatny wietrzyk zmienić się w śnieżną zawieruchę.
-
Zimowy las nocą jest cudowny.
50. Wpis: Westka, Pilsko
Wnioski:
-
Ktoś dbający o kondycję nie będzie miał problemów z wyjściem w góry, nawet jeśli nigdy po nich nie chodził.
-
Dobrze sprawdzać sobie profil wysokościowy planowanej trasy, żeby wiedzieć jak ostre podejścia czekają.
51. Wpis: Sokolica, Trzy Korony
Wnioski:
-
Dobrze znać możliwości kondycyjne swoich współtowarzyszy, żeby lepiej dopasować trasę pod grupę.
-
Należy uważać, z kim się chodzi w góry, bo można tego kogoś przypadkiem poślubić.
52. Wpis: Luboń Wielki
Wnioski:
-
Przy planowaniu trasy lepiej ją dobrze prześwietlić, aby uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek w trakcie jej przebywania - zwłaszcza jeśli idzie się z dzieckiem lub osobą starszą. Informacja na temat samych przewyższeń i kilometrów może okazać się niewystarczająca, a dużo map (online) wystarczy przybliżyć, żeby zobaczyć więcej szczegółów.
-
Jeśli na trasie poczujemy się niepewnie - lepiej zawrócić. Czasami gra nie jest warta świeczki.
-
Apteczka w plecaku to coś, o czym wielu nie myśli, ale może się przydać na trasie.
53. Wpis: Babia Góra
Wnioski:
-
Jak zawsze - warto iść swoim tempem i zadbać o odpowiednie naładowanie organizmu energią przed wyprawą.
-
Idąc na wschód (zwłaszcza w chłodniejszych okresach lub zimą) dobrze mieć ze sobą koc termiczny/coś dodatkowego do ubrania oraz gorący napój, aby nie wychłodzić organizmu w trakcie oczekiwania na słońce.
54. Wpis: Zawrat, Świnica
Wnioski:
-
Znowu - lepiej iść swoim tempem, niż się przeforsować i stracić siły, zwłaszcza na długich dystansach.
-
Trasy z łańcuchami i klamrami nie są straszne, ale należy zachować przy nich ostrożność i nie bagatelizować trasy.
-
W terenie eksponowanym oraz takim, gdzie występuje duże nachylenie, ochrona głowy w postaci kasku to podstawa.
-------
Zapraszam na kolejną serię wpisów, gdzie opowiem trochę o nocnych wycieczkach, a trochę o wyprawach z Myszą
#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
Zaloguj się aby komentować
Zapraszam na #myszowemelodie!
Zgadnij co to za utwór i zgarnij pioruna
https://voca.ro/1cUH3wNANoiW
Rozwiązanie wrzucę w komentarzu w okolicach 16. Zachęcam do zabawy!
#glupiehejtozabawy #muzyka
@Piechur Moby - feeling heart cośtam, na końcu języka mam
https://www.youtube.com/watch?v=z3YMxM1_S48 Moby - Natural Blues
@Piechur Hoho! Jeszcze trochę i będzie estrada.
Pseudonimu artystycznego nie trzeba zmieniać.
Zaloguj się aby komentować
Dziś w #piechurwedruje
---------
Szczyty: Zawrat, Świnica (Tatry)
Data: 30 sierpnia 2022 (wtorek)
Staty: 33.5km, 11h25, 1.920m przewyżyszeń
2022 rok był całkiem owocny jeśli chodzi o ilość wypraw górskich, ale też biorąc pod uwagę to, jak często udawało mi się odwiedzić Tatry. Każdy z wypadów był możliwy tylko dzięki żonie, która w tym czasie opiekowała się Myszą. Ich planowanie ograniczało się do jednej konkretnej idei: zobaczyć jak najwięcej w ciągu jednego dnia.
Świnica kusiła mnie od dłuższego czasu - na trasie są łańcuchy, co wydało mi się fajnym urozmaiceniem od klasycznych wycieczek. Szukałem jakiegoś fajnego okienka pogodowego, które miało wypaść we wtorek. Na wyprawę dołączył brat, z którym dojechaliśmy na parking w Brzezinach jeszcze przed świtem i z latarkami ruszyliśmy w trasę.
Szliśmy Doliną Suchej Wody, podziwiając ogromne bloki skalne znajdujące się w korycie potoku. Doszliśmy do Psiej Trawki i stamtąd czerwonym szlakiem udaliśmy się na Rówień Waksmundzką. Niebo zaczynało się już rozjaśniać, a widoczne w oddali szczyty skąpane były już w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Było rześko, nad łąkami unosiła się delikatna mgiełka. Klimacik był iście magiczny.
Dość szybko dotarliśmy na Rówień, na której powitała nas sporych rozmiarów łania. Szliśmy dalej rozkoszując się pięknie wyglądającym lasem, który powoli zalewany był ciepłym światłem. W dalszym ciągu czerwonym szlakiem udaliśmy się w stronę Wodogrzmotów Mickiewicza. Tempo nadawał brat, który po górach nie chodzi, tylko zasuwa, ale na tym etapie jeszcze bez problemu byłem w stanie za nim nadążyć. Ścieżka prowadziła momentami pomiędzy wysokimi chaszczami, na których wciąż pełno było rosy, i niebawem rękawy mojej bluzy były kompletnie mokre.
W końcu dotarliśmy do drogi Oswalda Balzera, którą ciągnęły już pielgrzymki zmierzające na Morskie Oko i Dolinę Pięciu Stawów Polskich (D5S). Zamiast iść od razu w stronę Świnicy, postanowiliśmy jeszcze zejść do schroniska w Dolinie Roztoki - głównie dlatego, że jeszcze tam nie byliśmy i w sumie nie wiem po co miałbym tam ponownie iść. Weszliśmy do środka, napiliśmy się gorącej herbaty, doładowaliśmy się bułkami i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Wraz z innymi turystami odbiliśmy na zielony szlak, prowadzący Doliną Roztoki. Z każdym kilometrem nachylenie wzrastało, a ja zacząłem mieć już problemy z tym, aby nadążyć za bratem, który szedł tak samo szybko po płaskim terenie, jak i pod górę. Trasa była bardzo malownicza, okolona wysokimi górami, zielonymi drzewami, z towarzyszącym potokiem szemrzącym w bliskiej odległości.
Zbliżaliśmy się powoli do wodospadu Siklawa. Stało się oczywiście to, co było nieuniknione - nadałem sobie zbyt szybkie tempo i zacząłem słabnąć, przez co szedłem wolniej. Na dodatek jak na złość przyczepiła się do mnie turystyka ze Szwecji, z którą na początku rozmawiało się w miarę ok, ale później zaczęła mnie traktować jako prywatnego fotografa: dawała mi co chwila swój telefon, mówiła, żebym jej robił zdjęcie i nawijała znowu makaron na uszy jak gdybyśmy znali się od długiego czasu, a nie od kilku minut.
Doszedłem tak do Siklawy, gdzie odnalazłem brata. Wodospad robił wrażenie, huk spadającej wody był ogromny, a i widoki bardzo przyjemne. Postaliśmy przy nim chwilę, po czym ruszyliśmy do schroniska w D5S. Pożegnałem Szwedkę i wycisnąłem z siebie resztkę sił idąc na tyle szybko, żeby nie mogła mnie dogonić. Zemściło się to jednak i gdy w końcu dowlekłem się pod schronisko byłem wyczerpany i kręciło mi się w głowie. Usiadłem obok brata przy Przednim Stawie i starałem się coś zjeść, ale towarzyszyły mi nudności i trwało całe wieki zanim udało mi się wchłonąć bułkę. Brat czekał cierpliwie, a ja starałem się dość do siebie, co niestety trochę trwało.
W końcu osłabienie puściło, więc założyliśmy plecaki i niebieskim szlakiem skierowaliśmy się na Zawrat. Pogoda była przednia, a widoki po prostu obłędne. Nie mogłem przestać się uśmiechać, dawno nie czułem takiej przestrzeni. Postanowiłem się już nie nadwyrężać i szedłem swoim tempem. Krajobraz zachwycał, stawy wspaniale komponowały się z otaczającymi je szczytami, a w oddali widać było Tatry Wysokie po stronie słowackiej.
Trasa, jak to w Tatrach, złożona była z dużych bloków skalnych, także wchodzenie w dużym stopniu angażowało uda. Było ciężko, ale idąc swoje poruszałem się stale do przodu. Gdzieś w oddali majaczyła pomarańczowa podkoszulka brata, który miał nade mną sporą przewagę. Wkrótce moim oczom ukazała się Świnica, królująca nad okolicą. Powoli dotarłem do Zawratu, gdzie poza nami była masa turystów korzystająca z dobrej pogody. Zrobiliśmy przerwę na posiłek, założyłem kask i postanowiliśmy zaatakować szczyt.
Z Zawratu trzeba było zejść kawałek w dół, po czym zaczynała się prawdziwa frajda. Łańcuchy towarzyszyły praktycznie na sam szczyt, ułatwiając znacznie wchodzenie, a w kilku kominach powbijane były klamry. Trasa była mocno eksponowana i ktoś z lękiem wysokości mógłby mieć tam nie lada problem. Warto pamiętać również, że odcinek z Zawratu na Świnicę jest jednokierunkowy. Dodam z niego kilka zdjęć w formie komentarza do tego wpisu.
W końcu dotarliśmy na szczyt, niestety do tego czasu zdążyło się zachmurzyć i nie było nam dane pozachwycać się widokami. Było dość ciasno, skały były ostro nachylone, także zachowywaliśmy czujność. Na Świnicy dochodziło już do wielu wypadków, a sama góra nazywana jest też Górą Samobójców. Posiedzieliśmy chwilę na szczycie po czym stwierdziliśmy, że nie ma co czekać na niespodziewane załamanie pogody i zaczęliśmy schodzić w kierunku Świnickiej Przełęczy. Na tej trasę znowu były łańcuchy, a samo zejście należało do stromych. Chmury, mimo, że przeszkadzały na szczycie, tutaj dodawały niesamowitego klimatu, przewalając się przez grań prowadzącą na Kasprowy Wierch.
Z przełęczy zeszliśmy czarnym szlakiem do schroniska Murowaniec, mijając po drodze Zielony Staw Gąsienicowy. Podczas schodzenia zaczęły się odzywać moje kolana i ten odcinek był mało komfortowy - zdecydowanie bardziej lubię wchodzić niż schodzić. W drodze do Murowańca mieliśmy okazję zobaczyć kozicę szukającą smakowitych kąsków na jednym ze zboczy. W samym schronisku spędziliśmy natomiast dosłownie kilka chwil, bo ludzi było mnóstwo i ledwo udało nam się znaleźć miejsce do siedzenia na zewnątrz.
Po posiłku zebraliśmy bety i czarnym szlakiem zeszliśmy do Brzezin. Droga prowadząca przez Dolinę Suchej Wody była bardzo szeroka, na szczęście nie asfaltowa, jak w przeklętej Dolinie Chochołowskiej, dzięki czemu szło się ok. Wkrótce dotarliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę domu.
Trasa była bardzo wymagająca i zajęła nam sporo czasu (głównie przeze mnie), ale zrealizowaliśmy plan maksimum, wykorzystując w pełni świetne warunki pogodowe. Na Świnicę z pewnością wrócę: do tej pory to jeden z moich ulubionych szczytów w Tatrach, w mojej opinii o wiele ciekawszy niż Rysy.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #tatry
@Piechur Ciekawy opis i piękne zdjęcia. Dzięki!
Komentarz usunięty
Zaloguj się aby komentować
Czy ktoś może polecić jakiś wytrzymały czajnik elektryczny? Miałem 15-letniego Zelmera Crystal, ale w końcu wyzionął ducha.
#pytanie #gownowpis
@Piechur do dzisiaj je robią, skoro był taki dobry to kup taki sam, po co kombinować? :)
@cebulaZrosolu Ponoć jakość plastiku się pogorszyła i są awaryjne, tak przynajmniej wynika z opinii na internatach
@Piechur ciężko powiedzieć jaki czajnik będzie wytrzymały skoro tak jak mówisz jakoś się pogarsza.
Ja osobiście bym szukał czegoś stalowego a nie plastikowego, ja mam Tefal (tylko nie mogę teraz znaleźć jaki to model) i sobie chwalę, ma też ustawianie temperatury, przydatne np przy robieniu yerby :)
Kupiłem ostatnio czajnik xiaomi na aliexpress za niecałe 100 zł. Wykonany w środku w całości ze stali, bez żadnych łączeń. Wydaje się solidnie wykonany.
@Piechur Camry są spoko, wytrzymuje kilka lat już i ma regulację temperatury
Zaloguj się aby komentować
To już ostatni (czwarty) wpis o Babiej Górze - chyba, że mi odbije i obskoczę ją znowu. Jak zwykle zachęcam do czytania i obserwowania tagu #piechurwedruje
---------
Szczyt: Babia Góra (Beskid Żywiecki)
Data: 13 marca 2022 (niedziela)
Staty: 15.5km, 5h25, 760m przewyżyszeń
W lutym 2022 byłem już na Babiej Górze na wschodzie słońca z tatą i nie planowałem ponownie jej odwiedzać w najbliższym czasie. O tamtej wycieczce dowiedziała się jednak koleżanka, która całkiem niedawno zaczęła swoją przygodę z górami (byłem z nią na Pilsku w 2021, o czym pisałem w jednym z poprzednich wpisów) i uznała to za fajną opcję. Z racji krótkiego doświadczenia nie czuła się jednak na tyle komfortowo, żeby iść samej, więc napisała do mnie, czy nie chciałbym wybrać się z nią na wschód po raz drugi - długo nie trzeba było mnie namawiać.
Planowana trasa miała być dokładnie taka sama jak poprzednio, więc wiedziałem mniej więcej jak się przygotować. Rozpoczęło się szukanie odpowiednich warunków pogodowych, które miały trafić się równo miesiąc po mojej wycieczce z tatą. Pamiętając, jak długo musieliśmy wtedy czekać na górze na wschód, i jak bardzo wtedy zmarzliśmy, oraz biorąc poprawkę na świetną kondycję koleżanki, postanowiłem nie zakładać żadnego czasowego bufora bezpieczeństwa i planowałem wszystko na styk.
Do przełęczy Krowiarki dojechaliśmy ok. 3:30. Aut było już mnóstwo i musieliśmy zostawić samochód na niższym parkingu. Chętnych na oglądanie wschodu było pełno i cały czas przybywało nowych. Wzięliśmy potrzebny sprzęt (stuptuty, kijki, kominiarki, latarki, raczki do plecaka) i ruszyliśmy w drogę.
Tak jak poprzednio, na Sokolicę wychodziło się w kolejce. Gdy tylko się dało, wyprzedzaliśmy trochę wolniejszych turystów. Koleżanka nadawała bardzo szybkie tempo, a ja zacząłem słabnąć. Po raz kolejny chciałem iść szybciej, niż pozwalał mi na to organizm, i wkrótce poczułem jak moje nogi zaczęły robić się coraz bardziej chwiejne.
Zakręciło mi się w głowie i postanowiłem doładować się batonem energetycznym. Zacząłem człapać dalej pod górę czując się na prawdę źle, a część osób, które wcześniej wyprzedziłem, teraz zaczęła wyprzedzać mnie. Było mi głupio, ale co było robić - moja forma znów okazała się bardzo nierówna.
Doszedłem na Sokolicę, gdzie od jakiegoś czasu czekała koleżanka, trochę zdziwiona tym, że tak długo zajęło mi wejście. Odsapnąłem chwilę i ruszyliśmy dalej w stronę Babiej. To był ostatni raz przed szczytem, gdy widziałem koleżankę - wyglądało na to, że dla niej był to tylko spacerek, i jak kozica pognała dalej. Ja jeszcze chwilę czułem się osłabiony, ale niebawem energia wróciła i znowu szło się fajnie. Nie wiem z czego wynikał ten nagły spadek sił.
Za Sokolicą trasa robiła się już bardziej kameralna. Ludzie szli małymi grupkami albo osobno, w każdym razie było znacznie więcej przestrzeni. Warunki pogodowe były o wiele lepsze niż miesiąc wcześniej, bo wietrzyk był delikatny. Kontynuowałem wspinaczkę, która była już samą przyjemnością. Śnieg miło skrzypiał pod butami, księżyc świecił na niebie, na odległych zboczach widać było poruszające się światełka. Trasa była wydeptana i raczki ani razu nie były potrzebne.
Spokojnym chodem dotarłem na Babią Górę i zacząłem rozglądać się za koleżanką. Szybko się odnaleźliśmy - okazało się, że czekała na mnie jakieś 20 minut, tempo miała na prawdę imponujące. Popatrzyłem na zegarek: do wschodu zostało niecałe pół godziny. Znaleźliśmy fajne miejsce, usiedliśmy na piankowych matach, przykryliśmy się kocami termicznymi i, z kubkami gorącej herbaty w dłoniach, czekaliśmy na wschód.
Jasno zaczęło robić się już od jakiegoś czasu i mrok powoli, acz skutecznie, spychany był na północ. W końcu słońce zaczęło nieśmiało wychylać się zza horyzontu, ale nie wyglądało to tak spektakularnie jak poprzednim razem ze względu na chmury, które trochę je przysłoniły. Mimo to i tak było przyjemnie i cieszyłem się, że mogę tego doświadczać.
Po pewnym czasie zdecydowaliśmy, że czas zawijać się z powrotem. Zrobiliśmy sobie zdjęcie pod słupem z tabliczką (stopień jego oblodzenia zmalał drastycznie w ciągu miesiąca) i opuściliśmy szczyt. Tym razem to ja wysunąłem się na przód, bo koleżanka nie miała jeszcze wprawy w schodzeniu. Mi natomiast szło się znakomicie, bo śnieg fantastycznie amortyzował kroki.
Nawet nie wiem kiedy, a znalazłem się na przełęczy Brona. Poczekałem chwilę na koleżankę i ruszyłem dalej. Do schroniska z przełęczy kawałek trasy pokonałem dupoślizgiem, reszta trasy to był już przyjemny spacer. Wkrótce dotarła tam też prowodyrka całej wyprawy, która chciała przybić sobie pieczątkę do #koronagorpolski. Zjedliśmy coś, napiliśmy się i niebieskim szlakiem wróciliśmy do przełęczy Krowiarki.
Cała wycieczka była bardzo sympatyczna, poza nieprzyjemnym dla mnie fragmentem nagłego osłabienia na samym początku. Widoki były spoko, jednak, jak już pisałem przy którejś okazji, w dni wolne na Babiej wschód ogląda ogromna masa ludzi, więc jeśli ktoś liczy na kameralną atmosferę, to lepiej niech poszuka innego szczytu. Ja w każdym razie w najbliższym czasie na pewno nie będę się tam znowu wybierać - no, chyba, że ktoś znowu napisze, że szuka towarzystwa...
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidzywiecki #babiagora
@Piechur super zdjęcia i bardzo fajnie napisana relacja.
A ludzi faktycznie sporo
@Sniffer Dzięki!
Zaloguj się aby komentować
Zapraszam na #myszowemelodie
https://voca.ro/1kbspBezgZRg
Rozwiązanie wrzucę w komentarzu za jakieś 2 godziny. Zachęcam do zabawy!
#glupiehejtozabawy #muzyka
Rozwiązanie zagadki
https://youtu.be/dKqijKt1W9A?si=cssxAo4MhPVn0OE9
Wołam wszystkich trzech piorunujących (@Szuuz_Ekleer , @Cybulion , @KatieWee). Podobne trochę?
@Piechur Coś w tym jest xD
Zaloguj się aby komentować
#hejtoopis
Zaloguj się aby komentować
hejto.pl - nie dla frajerów.
#hejtoopis
Zaloguj się aby komentować
Zapraszam na pierwszy odcinek zabawy #myszowemelodie
-
Mysz śpiewa/nuci jak umie fragment piosenki.
-
Ja to nagrywam.
-
Wy zgadujecie, o jaki utwór może chodzić.
Wśród nagród do wygrania m.in.: satysfakcja, pioruny i wiele innych*
Dzisiaj na tapecie coś prostego na rozruch:
https://voca.ro/1i3G42yBL6Jy
Nie gwarantuję żadnej regularności we wrzucaniu. Jak ktoś ma Bombelka i sam chce zadawać zagadki, to niech śmiało wrzuca na tag.
Zapraszam do zabawy!
#glupiehejtozabawy #muzyka
*Tak na prawdę tylko tyle.
@Piechur trochę jak Langusta w Miodowych latach, ale w stylu latino xD
@moll też coś wrzucisz?
@KatieWee w życiu xD
@Piechur Manu Chao - Me Gustas Tu
Łatwe było, dawaj trudniejsze
@KatieWee Brawo, oto 2kg satysfakcji dla Pani, prosto z krzaczka
@Piechur Dziekuję, dziękuję, dziękuję!
Chyba będę musiała w słoiki zapakować, 2 kilo na raz nie dam rady zużyć
Oto piosenka z zagadki, jeszcze raz gratulacje dla @KatieWee
Zaloguj się aby komentować
Lianne La Havas - NPR Music Tiny Desk Concert
Sesje TDC ogólnie są super, ale ta jest zdecydowanie moją ulubioną. Ten mięciutki, ciepły głos otulający jak kocyk
#muzyka
Zaloguj się aby komentować
Dziś w bezsennym #piechuroglada
----------
Tytuł: Arrival
Reżyseria: Denis Villeneuve
Moja ocena: 3.5/5
W różnych lokalizacjach na Ziemi niespodziewanie pojawiają się statki kosmiczne. Ceniona lingwistka staje na czele zespołu, którego głównym celem ma być kontakt z obcymi oraz dowiedzenie się, w jakim celu przybyli na naszą planetę.
Za pierwszym razem film zrobił na mnie całkiem spore wrażenie i pozostawił mnie z interesującymi rozważaniami nad dwoma głównymi tematami, które poruszał. Byłem ciekawy, czy za drugim razem też mnie porwie, i jednak to już nie było to - tego rodzaju sztuczki działają zwykle tylko raz. Mimo to w dalszym ciągu oglądało się go miło, ale już bez takiego zaangażowania. Muszę trochę pomarudzić nad zdjęciami - były poprawne, ale dużo kadrów sprawiało na mnie wrażenie sfabrykowanych, jakby stworzonych przez AI; niby ładne, ale trochę bezduszne, jak i w innych produkcjach Villeneuve'a. Uważam jednak w dalszym ciągu, że warto poświęcić czas na ten obraz, bo tematyka jest ciekawa i nie brak w nim momentów, które zwyczajnie chwytają za serce. Polecam tym, którzy po filmie lubią poświęcić kilka chwil na rozmyślania.
#filmy #ogladajzhejto
Film oglądałem kilkukrotnie. Opowiadanie też przeczytałem.
Polecam jedno i drugie.
Myśl że możemy być jedyną inteligentną cywilizacją jak to że gdzieś tam jest cywilizacja bardziej rozwinięta są przerażające.
@myoniwy Na naszą niekorzyść działa niestety czas - Ziemia ma ok. 4,6 miliarda lat, życie na Ziemi ok. 3,9 miliarda, a my ledwo od stu jesteśmy w stanie odbierać i wysyłać sygnały oczekując, że ktoś nasłuchuje akurat tę część kosmosu właśnie w tym krótkim przedziale czasu.
@Piechur Niby tak. Ale skoro rodzaj Homo jest od jakiś 250000 lat to być może przetrwa jeszcze dłużej. Cywilizacje zorganizowane to jakieś 8000 lat. Więc mamy jeszcze sporo czasu na próby kontaktu.
Jak poślą sondę na Europę i tam znajdą coś żywego pokroju rurkowcow albo innych chemosyntezujacych organizmów to ja nie będę miał oporów by powiedzieć:
Życie we wszechświecie jest popularne.
Ale z inteligencją może być ciężko.
@Piechur najlepsze scifi kiedykolwiek
@Felonious_Gru W podobnym klimacie akurat Kontakt bardziej mi się podobał, nigdy nie zapomnę sceny z Hitlerem
@Piechur zerkne, może zmienię ranking ( ͡° ͜ʖ ͡°)
Oglądałem niedawno, mając w pamięci hype jaki był na ten film po premierze. I, cholera, mega mnie rozczarował. Fajny pomysł, ale za dużo głupotek, nielogiczności, no i temat "kontaktu" spuszczony w kiblu banalnych wniosków
@AureliaNova ja mialem podobne odczucia
spalony pomysl, film cieniutki jak dupa węża
@AureliaNova Przehypowany był, to fakt, trochę jak Incepcja.
Zaloguj się aby komentować
#gownowpis
Najgorsze co może być. 3 razy s szpitalu lądowaliśmy z młodymi przez te gówno. Zdrowia życzę.
@Weathervax Dzięki. Byle najmłodsza nie dostała, bo starsza już fest kumata, to łatwo namówić do picia itd.
Nie wiem jaki wiek, ale z doświadczenia powiem i pocieszę, że im starsze tym lepiej pod tym względem;)
@Piechur leć do apteki po elektrolity
@moll Już lecą, mamy zapas na szczęście
Update: wymiotowanie co godzinę całą noc, jak w zegarku
I jak tam dziś, lepiej?
@Kocurowy Dzisiaj tak, dzięki
Zaloguj się aby komentować
W dzisiejszym #piechurwedruje
---------
Szczyty: Luboń Wielki (Beskid Wyspowy)
Data: 24 lipca 2022 (niedziela)
Staty: 8.5km, 5h45, 600m przewyżyszeń
Kilka dni przed tą wyprawą byłem w Tatrach, więc czułem się w obowiązku dać trochę wytchnienia żonie, która w tym czasie zajmowała się Myszą. Rzecz jasna wymyśliłem, że wezmę Gryzonia w góry, dzięki czemu małżonka miałaby część dnia tylko dla siebie. Zacząłem szukać trasy, która nie byłaby przesadnie długa ani wymagająca - raz, że młoda spędzała jeszcze wtedy takie wycieczki w nosidle; dwa, że udało się namówić babcię do wspólnego wyjścia.
Robiąc różne pętlę prowadzące przez szczyty znajdujące się blisko Krakowa trafiłem na Luboń Wielki, na którym jak się okazało babcia jeszcze nie była, mimo że pochodzi z okolic Mszany. Zerknąłem tylko szybko na ilość kilometrów i przewyższeń, szacowany czas przejścia, i stwierdziłem, że damy radę.
Niedzielnym porankiem wyruszyliśmy w drogę do Rabki-Zdrój. Pogoda zapowiadała się pięknie, więc byliśmy nastawieni optymistycznie. Zostawiliśmy samochód na parkingu przeznaczonym dla turystów, który znajdował się pod Lewiatanem (płatny 10 zł), zapakowałem Myszora w nosidło i ruszyliśmy w trasę.
Wejście zaplanowałem niebieskim szlakiem. Krótki kawałek szliśmy asfaltem, który nagle się skończył, a zastąpiła go bardzo błotnista, rozjeżdżona traktorami droga. Staraliśmy się iść poboczem, ale i tak buty mieliśmy załatwione. W końcu weszliśmy do lasu, gdzie było trochę lepiej, i tam młodej coś strzeliło. Zaczęła się drzeć, płakać, wrzeszczeć, że chce do domu. Uspokajanie jej trwało dobre 15 minut, a może i więcej, ale w końcu udało się ją okiełznać - wróciła bez problemu do nosidła i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Nie mam pojęcia o co jej chodziło, był to pierwszy i ostatni raz, gdy miała taki atak szału (w górach oczywiście, nie w ogóle).
Trasa nie była jakoś specjalnie ciekawa. Szliśmy dość kamienistą ścieżką otoczoną wysokimi drzewami, spomiędzy których nie było wydać żadnych widoków. Minęliśmy leśną kapliczkę i kontynuowaliśmy wchodzenie. Babcia tradycyjnie buszowała po krzakach w poszukiwaniu malin, które dawała Myszy. W taki sposób, dość spokojnym tempem, doszliśmy na szczyt.
Z Lubnia rozpościerał się ładny widok na północny-wschód: widać było z niego sąsiadujący Szczebel, a także Lubogoszcz Zachodni. Na górze zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, której głównym celem było to, aby młoda rozprostowała trochę nogi i pobrykała dookoła. Spędziliśmy tam dobre 40 minut, wykorzystując ten czas na posiłek i skorzystanie z drewnianego wychodka. W końcu uznaliśmy, że czas wracać, także wziąłem Mysz na plecy i skierowaliśmy się na żółty szlak.
Początkowo trasa była spokojna i spodziewałem się takiej samej nudy, jak przy wchodzeniu. Wkrótce miałem się przekonać, w jakim błędzie byłem. Zejście stało się nagle bardzo strome, poprzecinane wystającymi korzeniami drzew. Popatrzyłem na babcię i zapytałem, czy wracamy, ale hardo odpowiedziała, że idziemy dalej. Schodzenie wyglądało tak, że asekurując się kijkami robiłem kilka kroków, po czym podawałem babci rękę, żeby przypadkiem się nie potknęła. Młoda na szczęście się nie wierciła, a odcinek był stosunkowo krótki, więc operacja zakończyła się sukcesem.
Podczas naszego schodzenia minęło nas jednak kilka osób, które oprócz tego, że wyrażały wielki podziw dla babci (88 lat w dniu wycieczki) i gratulowały jej kondycji, to jednak ostrzegały nas przed kolejnym odcinkiem. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale zacząłem się mocno niepokoić. Szliśmy jednak dalej pięknym lasem, podziwiając wznoszące się obok skały. Musieliśmy dobrze patrzeć pod nogi, bo ścieżka była usiana głazami. Szlak skręcił nagle w lewo i doszliśmy do miejsca, o którym mówili mijani wcześniej turyści.
Naszym oczom ukazało się duże gołoborze, usiane ogromnymi głazami, a trasa prowadziła właśnie przez nie i to dość stromo w dół. Zacząłem namawiać babcię, żebyśmy jednak wrócili do schroniska, ale nie chciała o tym słyszeć. Oceniłem nasze możliwości i postanowiłem, że zaryzykujemy - czy było to mądre, nie muszę chyba pisać.
Znowu, krok po kroku, bardzo ostrożnie i uważając pod nogi, zaczęliśmy schodzenie po głazach. Całe szczęście, większość była solidnie osadzona, ale i tak sprawdzałem każdy zanim ostatecznie decydowałem się stanąć na nim całym ciężarem. Stawiałem kilka kroków, po czym asekurowałem babcię trzymając ją za rękę. Mysz na tym etapie chyba zasnęła, co ułatwiało sprawę, bo nie wierciła się w nosidle. Ostatecznie nie poszło nam to nawet najgorzej, ale nie wyobrażam sobie schodzenia tamtędy, gdyby było wilgotno. Podsumowując, przejście około 400 metrów - od schodzenia po zboczu usianym korzeniami po opuszczenie gołoborza - zajęło nam jakieś 50 minut.
Udało się jednak, więc odetchnąłem z ulgą. Nieco bardziej rozluźnieni kontynuowaliśmy marsz po w dalszym ciągu nachylonym terenie pełnym wystających z ziemi skał i głazów. I wtedy stało się to, czego obawiałem się najbardziej - babcia potknęła się i wywróciła na duży blok skalny. Trwało to dosłownie chwilę, ale czas jakby się zatrzymał. Szybko podbiegłem, bojąc się, że babci stało się coś złego. Na całe szczęście skończyło się tylko na otarciu dłoni i kolana - ale przecież mogło być o wiele, wiele gorzej.
Od tamtego momentu zwolniliśmy jeszcze bardziej tempo, a ja nie odstawiałem już babci na krok. Niebawem na ścieżce nie było już tylu kamieni, nachylenie zmniejszyło się i szło się bardziej komfortowo. Wyszliśmy z lasu i naszym oczom ukazał się ładny widoczek. Reszta trasy minęła już bez niespodzianek i przykrych sytuacji - było ładnie, znacznie ładniej niż na równoległym niebieskim szlaku.
Dotarliśmy do ulicy, poszliśmy do auta; daliśmy jeszcze Myszy chwilę na rozprostowanie nóżek i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po ponownym, dokładniejszym obejrzeniu trasy w domu okazało się, że schodziliśmy Percią Borkowskiego - informacja na jej temat była podana na mapach, wystarczyło je przybliżyć...
Babcia przez jakiś czas po tej wyprawie miała ranę na kolanie, ale zapewniała, że jej nie boli - ile w tym było prawdy, nie wiem. Wiem natomiast, że gdybym lepiej sprawdził tę trasę, na pewno byśmy nią nie poszli. Zrobiłem tego dnia wiele głupich rzeczy: od źle dobranego miejsca, po brak wycofania się w momencie, gdy była ku temu możliwość. Wyprawa mogła skończyć się na prawdę tragicznie i do dziś ciąży mi na sumieniu.
Mimo wszystko samą trasę polecam, jednak nie w deszczową pogodę, nie z bardzo małymi dziećmi (na pewno nie w nosidle), i nie osobom z ograniczeniami ruchowymi. Dodatkowo według mnie zdecydowanie lepiej wchodzić żółtym, a schodzić niebieskim szlakiem - taki wariant wybrałem, gdy w zeszłym roku wchodziłem ponownie na Luboń Wielki z tatą i Myszą (tym razem nie w nosidle) i było znacznie przyjemniej. Zainteresowanych odsyłam do jednego moich poprzednich wpisów (link niżej).
Trasa dla zainteresowanych.
Luboń Wielki - wejście żółtym szlakiem.
#gory #podroze #wedrujzhejto #beskidwyspowy #fotografia
Jedynym uczestnikiem tej wycieczki, który niczym się nie martwił, była Mysza.
@Mr.Mars No prawie
Szedłem dokładnie tą trasą w październiku. Wszedłem w mniej niż dwie godziny a wracałem 4. Te gołoborza to była jakaś masakra. Schodziłem dosłownie na dupie. Ślisko i stromo jak cholera. Widoki słabe bo chmury ale za to kwaśnica w schronisku była chujowa i stara.
@WujcioWariatuncio To schronisko to tak żeby stało chyba
@Piechur To ja polecam przejść jeszcze kawałek dalej i zrobić Mały Szlak Beskidzki
Jedna z najciekawszych wypraw na jakiej byłem i często do niej sobie wracam w myślach
Mały Szlak Beskidzki - 137 km w 3 dni
@DanielYT Mam w planach
Zaloguj się aby komentować
Snarky Puppy - Lingus
Polecam zobaczyć jak się zespół fajnie bawi
#muzyka
Zaloguj się aby komentować
Ech, bardzo ciężko było mi to napisać, bo wiedziałem od początku, jaka będzie puenta. Chętnych zapraszam do przeczytania mojej drugiej #diriposta na utwór di proposta w bitwie #nasonety.
----------
Do M.
Świergot małego strzyżyka ze snu znów mnie cuci,
Szczebiotając w mych ramionach gniazdko sobie mości,
Przytuli się na chwileczkę, później kołdrę zrzuci.
Ileż w takim małym ciałku mieści się miłości?
Sens istnienia, tuż obok na wyciągnięcie ręki...
Ile siły we mnie wlałaś, ma istotka krucho,
Jak zmieniłaś samym byciem, natchnęłaś otuchą,
Pokazałaś to, jak błahe były moje lęki.
Będę bronić Cię, Córeczko, w najgorszej zawiei,
Walczyć o blask ocząt Twych każdym dostępnym środkiem.
Po kres dni, gdy w końcu śmierć powieki moje sklei,
Chcę Cię wspierać; Ty, co szczęścia megoś jest początkiem.
I choć jest to naturalne, napawa mnie trwogą,
Że dłoń puścisz mą niebawem, pójdziesz własną drogą.
----------
Różna #tworczoscwlasna, choć głównie #poezja, w kawiarence #zafirewallem
Życie, życie jest nobelon... Piękny sonet
Że jeszcze mi nikt nie wytknął "ma istotka krucho"
@Piechur nie narzekaj
@Piechur jak na głos czytałem to i tak dobrze przeczytałem chociaż miałem lekki zgrzyt xd
Wiesz co, nie umniejszając nikomu, bo moja pamięć może być zawodna, to jest chyba najlepsza rzecz, jaką tutaj przeczytałem. przynajmniej w kategorii "na serio", bo to nie potrafię porównać rzeczy, które pochodzą z dwóch różnych światów. Dojrzała, poruszająca i jeszcze świetnie napisana. Emocjonalne to jest strasznie, a to przecież o emocje chodzi. Chylę czoła.
Zaloguj się aby komentować
Zapraszam wszystkich na kolejny wpis z serii #piechurwedruje
---------
Szczyty: Sokolica, Trzy Korony (Pieniny)
Data: 28 września 2014 (niedziela)
Staty: 14km, 7h30, 1.020m przewyżyszeń
Na kilkudniowy wypad do Szczawnicy wybrałem się ze swoją ówczesną dziewczyną - był to nasz pierwszy wspólny wyjazd od początku 3 miesięcznej znajomości. Do tamtej pory spędzaliśmy razem jedynie po kilka godzin dziennie, a więc traktowaliśmy to chyba obydwoje jako wstępny test naszej relacji. Oprócz nas pojechała także para znajomych mojej dziewczyny, z którymi wyjechaliśmy wspólnie z Katowic.
Szczawnica i jej okolice oferują bardzo wiele fajnych tras górskich. Przy sprzyjającej pogodzie nie sposób się tam nudzić i zawsze znajdzie się coś do roboty. W taki właśnie sposób spędzaliśmy tam wspólny czas: tu spacer do Czerwonego Klasztoru, tam Zamek w Czorsztynie, zapora i Zamek Dunajec, wyjazd kolejką na Palenicę i tak dalej. W menu nie mogło oczywiście zabraknąć zdobycia Trzech Koron, co zaplanowane mieliśmy na niedzielę.
Na wycieczkę zebraliśmy się dosyć późno, ale nie mieliśmy ciśnienia, żeby wstawać wcześniej - było już po sezonie, turystów było mniej, także nie martwiliśmy się o tłumy na szlaku. Z punktu zakwaterowania ruszyliśmy biegnącą nad Grajcarkiem promenadą w stronę Schroniska Orlica. Pogoda nie nastrajała optymistycznie: było pochmurno, chłodno, w powietrzu wisiała groźba deszczu.
Minęliśmy schronisko i udaliśmy się do miejsca, w którym dostępna była flisacka przeprawa na drugą stronę Dunajca - jest to fajna opcja na szlaku, należy jednak pamiętać, że zależy od pogody, a w sezonie zimowym jest zamykana. Po uiszczeniu drobnej opłaty wsiedliśmy do tratwy i zostaliśmy przetransportowani na przeciwległy brzeg. Pamiętam, że nad rzeką leciała wtedy ogromna czapla i przed wylądowaniem na upatrzonym przez siebie drzewie wydała głośny dźwięk, czym wypłoszyła z niego całe mniejsze ptactwo i ostatecznie miała go na wyłączność.
Rozpoczęliśmy wspinaczkę na Sokolicę niebieskim szlakiem, osobno w parach, ustalając, że spotkamy się na górze. Moja dziewczyna, która zapewniała wcześniej, że kocha góry, miała jednak kiepską kondycję i dość szybko zaczęła sapać na - bądź co bądź - dość stromym podejściu. Nie spieszyło nam się jednak, więc wchodziliśmy powoli nadanym przez nią tempem. Sprzyjało to zresztą podziwianiu przyrody - las był okryty rosą, spowity jeszcze delikatną mgiełką; co jakiś czas na gałęziach widać było piękne naszyjniki z sieci pajęczych pokrytych drobnymi kroplami wody. Trasa była fajnie przygotowana, co jakiś czas były zamontowane drewniane poręcze do trzymania się.
W końcu dowlekliśmy się na szczyt i dziewczyna mogła wreszcie dłużej odpocząć. W trakcie wchodzenia całkiem fajnie się wypogodziło i na górze przywitały nas promienie słońca, niebieskie niebo oraz fantastyczne widoki. Posiedzieliśmy tam dłużej, robiąc przerwę na zasłużony posiłek. Zrobiłem zdjęcie sławnej sośnie, którą kojarzyłem ze zdjęcia na okładce książki, chyba do geografii, którą miałem w gimnazjum. Niestety, sosna ta została uszkodzona w 2018 roku podczas akcji ratunkowej (podmuch wiatru ze śmigłowca złamał jej gałąź), więc był to ostatni raz, gdy widziałem ją w dobrym zdrowiu.
Rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę niebieskim szlakiem, podczas której trzebiotaliśmy z dziewczyną jak dwa podrostki. Skupiliśmy się wtedy głównie na sobie, także z trasy pamiętam jedynie tyle, że w pewnym momencie był całkiem ładny punkt widokowy wyglądający jak okno w skale. Doszliśmy do polany Wyrobek. Tam (a może jednak wcześniej?) pewna starsza pani sprzedawała turystom przepyszny kompot - oczywiście kupiliśmy sobie po kubku.
Od tego momentu pamięć mnie zawodzi, ale wydaje mi się, że nie wchodziliśmy na Górę Zamkową, a zamiast tego poszliśmy na przełęcz Szopka, z której skierowaliśmy się już na szczyt. Ten odcinek był już dla mojej dziewczyny na prawdę wykańczający. Była zziajana, zasapana, nogi jej dygotały ze zmęczenia, przez co musieliśmy robić częste przerwy. Ale poruszaliśmy się cały czas do przodu, co było pozytywne. W końcu, w wielkich bólach, doszliśmy do kasy punktu widokowego, gdzie po dłuższej chwili na złapanie oddechu uiściliśmy stosowną opłatę (chyba, nie pamiętam czy kasa była otwarta) i po specjalnym rusztowaniu zaczęliśmy wychodzić na Trzy Korony.
Szczyt przywitał nas wspaniałym widokiem na Tatry, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki. Poranna aura w ogóle nie zapowiadała pięknych warunków pogodowych, których doświadczyliśmy będąc na samej górze. Nacieszyliśmy oczy krajobrazem, porobilośmy trochę zdjęć (żadne nie wyszło jednak ciekawie), po czym udaliśmy się w drogę powrotną do kasy. Powróciliśmy do przełęczy Szopka, z której żółtym szlakiem zeszliśmy do Krościenka, a tam albo złapaliśmy bus do Szczawnicy, albo poszliśmy do niej na piechotę - pozostanie to dla mnie zagadką.
Teraz przestroga: zarówno przed takimi wyprawami, jak i pierwszymi wyjazdami z nową partnerką czy nowym partnerem. Chodzisz sobie z kimś takim po górach, spędzacie miło czas, jest całkiem niezobowiązująco, a 10 lat później jesteście małżeństwem z dwójką cudownych dzieci. Nigdy nie wiadomo, co los ma dla nas w zanadrzu. Ja w każdym razie liczę, że w tym roku uda mi się z żoną uczcić ten pierwszy wspólnie spędzony urlop i powtórzyć tę samą trasę, by zaspokoić moją sentymentalną naturę - jeśli do tego dojdzie, na pewno dam Wam znać.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #pieniny
@Piechur Ano tak to bywa.
Wspaniale
@Piechur czekałem na jakiś zwrot akcji odnośnie tego wspinania się dziewczyny, jak w tej paście o rowerzyście xD
Fajne wspomnienie i symbol dla waszego związku
@Odczuwam_Dysonans Tutaj było raczej jak w kawale o buldogu
Zaloguj się aby komentować