Piechur
★Autorytet
Siema,
W tym wpisie będzie o niespodziewanych spotkaniach w ciemności. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Lubogoszcz Zachodni, Lubogoszcz (Beskid Wyspowy)
Data: 31 października/1 listopada 2022 (poniedziałek/wtorek)
Staty: 13km, 3h20, 610m przewyżyszeń
Październik roku 2022 był wyjątkowo łaskawy pod względem pogody i raczej rozpieszczał względnie ciepłą aurą (jak na tę porę). Chciałem wycisnąć z niego tyle, ile się dało, więc zacząłem planować krótką eskapadę na jego końcówkę. Po kilkumiesięcznej przerwie od nocnych wędrówek zapragnąłem do nich powrócić, a z kim lepiej było to zrobić, niż z kuzynką, z którą takie łażenie zaczynałem.
Tego wieczoru dość późno udało mi się uśpić Mysz, przez co do Mszany Dolnej, z której planowaliśmy wystartować, dojechaliśmy dopiero o 23. Założyliśmy czołówki i ruszyliśmy na Lubogoszcz. Wybór padł na ten szczyt z prostej przyczyny: był blisko i jeszcze na nim nie byliśmy.
Prawie dwa początkowe kilometry prowadziły przy asfaltowej drodze, skręcając później w uliczkę wiodącą do leżących u podnóża góry domów. Następnie szliśmy wąskim korytem strumyka, w którym pełno było błota i mokrych kamieni. Póki co szału nie było. Dopiero po pół kilometra weszliśmy do lasu.
Zaczęło się robić stromiej. Czerwony szlak, którym szliśmy, prowadził po błotnistej drodze rozjeżdżonej przez traktory zwożące z lasu ścięte kłody. W pewnej chwili zobaczyliśmy na jednym z drzew coś migoczącego w świetle naszych latarek. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś śmieć wisi na gałęzi, ale gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że była to kuna. To był pierwszy raz, gdy widziałem to zwierzątko na wolności. Wyglądała zabawnie, bo dość nieporadnie próbowała wspiąć się na wyższą gałąź. Postanowiliśmy jej nie przeszkadzać i ruszyliśmy dalej.
Trochę zasapani dotarliśmy do Zapadlisk. Od tego momentu robiło się już nieco łagodniej. W świetle latarki drzewa, gałęzie i stare pniaki wydawały się ruszać. Zaczęliśmy wkręcać sobie z kuzynką różne historie i wkrótce każdy cień zdawał się nam być czyhającym w ciemnościach psychopatycznym mordercą.
W tej rozkosznej atmosferze doszliśmy do Lubogoszcza Zachodniego. Według map znajduje się on na szlaku, ale mi wydaje się, że musieliśmy do niego trochę zboczyć podążając za oznaczeniami na drzewach. Szczyt był w każdym razie oznaczony tabliczką, przy której stała ławka. Nie zatrzymywaliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Idąc tak przez ciemny las przez chwilę pogrążyliśmy się we własnych myślach i jakiś czas szliśmy w ciszy. Nagle usłyszeliśmy przed sobą szelest suchych liści na ścieżce. Zatrzymaliśmy się, a włosy na karku stanęły mi dęba. Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało. Kuzynka wciągnęła tylko powietrze ze strachu, a ja w przypływie jakiegoś pierwotnego instynktu schowałem ją za sobą, chwyciłem oburącz kijek kierując jego ostrzejszą stronę w przód i wydałem z siebie ryk niczym prawdziwy jaskiniowiec. Słychać było, że zwierzę skręciło nagle w las, a my jeszcze chwilę staliśmy w miejscu.
To krótkie doświadczenie naładowało nas konkretną dawką adrenaliny. Ruszyliśmy przed siebie, tym razem starając się wydawać jakieś dźwięki: a to stukając kijkami o kamienie, a to zwyczajnie rozmawiając. Wystarczyła chwila, a już obracaliśmy całą sytuację w żart.
W taki sposób znaleźliśmy się na Lubogoszczu. Miejsca na szycie było sporo, było kilka ławek do siedzenia i tabliczka z nazwą szczytu, przy której zrobiliśmy sobie zdjęcie. Zjedliśmy po kanapce, napiliśmy się gorącej herbaty i zielonym szlakiem zaczęliśmy wracać do samochodu.
O drodze powrotnej nie mam zbyt wiele do napisania - ot, zwykła leśna ścieżyna, trochę błotnista. Dość szybko wyszliśmy spomiędzy drzew i dalszą część trasy schodziliśmy już asfaltem. Wkrótce minęliśmy cmentarz, przeszliśmy przez coś na kształt rynku i dotarliśmy do auta.
Sama trasa pod względem atrakcyjności była raczej średnia, ale spróbuję przejść nią ponownie w dzień, może wtedy będzie lepiej. W każdym razie, spotkania z dzikimi mieszkańcami lasu zdecydowanie dodały jej koloru i to dzięki nim w ogóle o niej pamiętam.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
W tym wpisie będzie o niespodziewanych spotkaniach w ciemności. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Lubogoszcz Zachodni, Lubogoszcz (Beskid Wyspowy)
Data: 31 października/1 listopada 2022 (poniedziałek/wtorek)
Staty: 13km, 3h20, 610m przewyżyszeń
Październik roku 2022 był wyjątkowo łaskawy pod względem pogody i raczej rozpieszczał względnie ciepłą aurą (jak na tę porę). Chciałem wycisnąć z niego tyle, ile się dało, więc zacząłem planować krótką eskapadę na jego końcówkę. Po kilkumiesięcznej przerwie od nocnych wędrówek zapragnąłem do nich powrócić, a z kim lepiej było to zrobić, niż z kuzynką, z którą takie łażenie zaczynałem.
Tego wieczoru dość późno udało mi się uśpić Mysz, przez co do Mszany Dolnej, z której planowaliśmy wystartować, dojechaliśmy dopiero o 23. Założyliśmy czołówki i ruszyliśmy na Lubogoszcz. Wybór padł na ten szczyt z prostej przyczyny: był blisko i jeszcze na nim nie byliśmy.
Prawie dwa początkowe kilometry prowadziły przy asfaltowej drodze, skręcając później w uliczkę wiodącą do leżących u podnóża góry domów. Następnie szliśmy wąskim korytem strumyka, w którym pełno było błota i mokrych kamieni. Póki co szału nie było. Dopiero po pół kilometra weszliśmy do lasu.
Zaczęło się robić stromiej. Czerwony szlak, którym szliśmy, prowadził po błotnistej drodze rozjeżdżonej przez traktory zwożące z lasu ścięte kłody. W pewnej chwili zobaczyliśmy na jednym z drzew coś migoczącego w świetle naszych latarek. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś śmieć wisi na gałęzi, ale gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że była to kuna. To był pierwszy raz, gdy widziałem to zwierzątko na wolności. Wyglądała zabawnie, bo dość nieporadnie próbowała wspiąć się na wyższą gałąź. Postanowiliśmy jej nie przeszkadzać i ruszyliśmy dalej.
Trochę zasapani dotarliśmy do Zapadlisk. Od tego momentu robiło się już nieco łagodniej. W świetle latarki drzewa, gałęzie i stare pniaki wydawały się ruszać. Zaczęliśmy wkręcać sobie z kuzynką różne historie i wkrótce każdy cień zdawał się nam być czyhającym w ciemnościach psychopatycznym mordercą.
W tej rozkosznej atmosferze doszliśmy do Lubogoszcza Zachodniego. Według map znajduje się on na szlaku, ale mi wydaje się, że musieliśmy do niego trochę zboczyć podążając za oznaczeniami na drzewach. Szczyt był w każdym razie oznaczony tabliczką, przy której stała ławka. Nie zatrzymywaliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę.
Idąc tak przez ciemny las przez chwilę pogrążyliśmy się we własnych myślach i jakiś czas szliśmy w ciszy. Nagle usłyszeliśmy przed sobą szelest suchych liści na ścieżce. Zatrzymaliśmy się, a włosy na karku stanęły mi dęba. Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało. Kuzynka wciągnęła tylko powietrze ze strachu, a ja w przypływie jakiegoś pierwotnego instynktu schowałem ją za sobą, chwyciłem oburącz kijek kierując jego ostrzejszą stronę w przód i wydałem z siebie ryk niczym prawdziwy jaskiniowiec. Słychać było, że zwierzę skręciło nagle w las, a my jeszcze chwilę staliśmy w miejscu.
To krótkie doświadczenie naładowało nas konkretną dawką adrenaliny. Ruszyliśmy przed siebie, tym razem starając się wydawać jakieś dźwięki: a to stukając kijkami o kamienie, a to zwyczajnie rozmawiając. Wystarczyła chwila, a już obracaliśmy całą sytuację w żart.
W taki sposób znaleźliśmy się na Lubogoszczu. Miejsca na szycie było sporo, było kilka ławek do siedzenia i tabliczka z nazwą szczytu, przy której zrobiliśmy sobie zdjęcie. Zjedliśmy po kanapce, napiliśmy się gorącej herbaty i zielonym szlakiem zaczęliśmy wracać do samochodu.
O drodze powrotnej nie mam zbyt wiele do napisania - ot, zwykła leśna ścieżyna, trochę błotnista. Dość szybko wyszliśmy spomiędzy drzew i dalszą część trasy schodziliśmy już asfaltem. Wkrótce minęliśmy cmentarz, przeszliśmy przez coś na kształt rynku i dotarliśmy do auta.
Sama trasa pod względem atrakcyjności była raczej średnia, ale spróbuję przejść nią ponownie w dzień, może wtedy będzie lepiej. W każdym razie, spotkania z dzikimi mieszkańcami lasu zdecydowanie dodały jej koloru i to dzięki nim w ogóle o niej pamiętam.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
@Piechur
Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało.
Pewnie miły niedźwiadek przyszedł zobaczyć, kto chodzi w nocy po lesie.
@Mr.Mars Hehe, w połowie zeszłego roku jakiś się kręcił w okolicach Lubogoszcza rzeczywiście
Zaloguj się aby komentować