Zdjęcie w tle
George_Stark

George_Stark

Fenomen
  • 398wpisy
  • 2491komentarzy
939 + 1 = 940

Tytuł: Byk
Autor: Szczepan Twardoch
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 5/10

#bookmeter

Yno tyś tak dō mie godoł, Roboczku, pamiyntosz? Nic niu pamiyntosz, nic już we tyj gowie niy mosz, nic.

Nie do końca lubię (może dlatego, że nie do końca się na nich znam) te wszystkie sztywne klasyfikacje utworów literackich. Bo czy Byk to jest dramat? Czym w ogóle jest dramat? Słownik PWN podaje (między innymi): utwór literacki, którego akcja przedstawiona jest w dialogach i monologach, przeznaczony do wystawienia na scenie. No to chyba dramat. Ale piszą, że monodram. Tylko tam w Byku pod koniec jest drugi głos. Ale jest przeznaczony na scenie. No pogubić się w tych definicjach idzie. To może „utwór sceniczny” po prostu? Tak, zostańmy przy tym. Przeczytałem więc Byka, utwór sceniczny autorstwa pana Szczepana Twardocha.

I nie bardzo mi się podobał. To znaczy nie podobał mi się pod względem tego, do czego jestem u pana Twardocha przyzwyczajony, ale o tym za chwilę. Najpierw jeszcze trochę tła. A tło jest takie, że w ogóle mało utworów scenicznych czytałem, a z tych, które już przeczytałem, to podobał mi się chyba tylko jeden: Emigranci pana Mrożka. To znaczy podobało mi się jeszcze jego Tango, ale podobało mi się takim specyficznym rodzajem podobania się, czyli podobała mi się treść i idea, a nie podobała mi się zupełnie forma. Może utworów scenicznych nie powinno się czytać, ale oglądać na scenie? Wówczas ich odbiór byłby pewnie lepszy.

Dokładnie tak samo jak z Tangiem mam z Bykiem. Byk to długi monolog Roberta Mamoka, człowieka nie do zajebania, który popadł w kłopoty i chowa się teraz w mieszkaniu swojego dziadka, któremu opowiada o swoim życiu. Głównie ma pretensje o to swoje życie. Niekoniecznie do samego dziadka, raczej w ogóle o to, co go spotkało.

Od dziecka, kurwa, od dziecka od zawsze. Tajemnica za tajemnicą, cały labirynt z tajemnic zbudowany. Milknący dorośli gdy wchodziłem do pokoju.
Pamiyntosz to?

A później do Roberta Mamoka dzwonią różni ludzie i on czasami te połączenia od nich odrzuca, a czasami odbiera i wówczas, kiedy je odbiera, czytelnik dowiaduje się nieco o tym, co sprawiło, że Robert Mamok pojawił się u swojego dziadka i wylewa te swoje żale.

Robert Mamok nie jest bohaterem sympatycznym. Nie jest bohaterem, którego dałoby się lubić. Można mu, owszem, współczuć, bo to, że jest, jaki jest, z czegoś wynika, ale Robert Mamok mógł znaleźć jakąś inną drogę. Wielu znalazło. Te problemy z dzieciństwa Roberta Mamoka nie są jakieś znowu wyjątkowe i niespotykane. Wydaje mi się, że wiele osób ma podobne wspomnienia, a jednak nie poszli w skrajność. Albo lepiej niż Robertowi Mamokowi udaje im się ją ukrywać. Z drugiej strony, czy ciekawą byłaby postać, która po prostu sobie poradziła? Nie wiem. Być może.

Byk, tak jak ja go odbieram, to utwór o wpływie dzieciństwa na przyszłe życie, o antagonizmach (Śląsk kontra reszta Polski – to przecież pan Twardoch), o pogubieniu człowieka w świecie i konsekwencjach zachowań. Tylko tyle i aż tyle. To dobry temat na utwór. I teraz – wracając do tego, że Byk nie bardzo mi się podobał – zabrakło mi w tym wszystkim tych soczystych opisów, które tak u pana Twardocha lubię. Tej immersji, o której on sam mówił, że poszukuje w swoich książkach. Rozumiem, że to forma wymusiła taki a nie inny kształt tego tekstu, ale ja po tej lekturze nie jestem zbyt zadowolony – może mam za małą wyobraźnię? – i raczej nie zapamiętam tego literackiego Roberta Mamoka na długo. Może inaczej byłoby z Robertem Mamokiem scenicznym? Może będę miał okazję się przekonać, jeśli przypadkiem zdarzyłoby mi się być w Katowicach akurat tego dnia, kiedy Byk, grany do dziś, już po ponad dwóch lata od premiery, byłby Teatrze Śląskim wystawiany? Bo żeby specjalnie jechać, to raczej jednak nie.

***

Aha. W książce jest sporo języka śląskiego. Mnie to nie przeszkadzało, bo w miarę sobie radzę z jego odbiorem, nie był też jakoś specjalnie "zaawansowany", choć nie wiem jak odebrałby go ktoś, kto nie miał z nim styczności. Ale tak na wszelki wypadek o tym napiszę, bo komuś może to przeszkadzać. A przypisów brak.
78def3a1-03b9-434f-8596-20b401be5444

Zaloguj się aby komentować

No dobrze, moi Drodzy!

Sonety sonetami, zabawa Wam się chyba podoba, co mnie ogromnie cieszy, ale trzeba też zająć się prozą. Oto przedstawiam Wam bajkę, którą udało mi się zamknąć w trzech tomach:

***

Królestwo

Tom Pierwszy

Za siedmioma górami, za siedmioma lasami, za siedmioma dolinami było sobie kiedyś Królestwo. Przez wiele lat rządził w nim król o imieniu Sam, a wszystkie te długie lata jego panowania były dla Królestwa czasem dostatku i powszechnej szczęśliwości. Mieszkańcy Królestwa mieli wówczas wszystkiego w bród, nie wyłączając nawet mleka i miodu, a jeśli czegoś nie mieli, to nie mieli wyłącznie kłopotów i problemów. Nie można jednak powiedzieć żeby za nimi tęsknili, i to nie tylko dlatego, że mało kto tęskni za kłopotami i problemami, ale przede wszystkim dlatego, że po tylu latach roztropnego panowania króla Sama mieszkańcy Królestwa nie pamiętali już że coś takiego jak kłopoty i problemy w ogóle kiedyś istniało.

Wśród mieszkańców Królestwa ten brak kłopotów i problemów brał się z centralizacji władzy. To nie było wcale tak, że kłopotów i problemów w Królestwie w ogóle nie było – to nie jest przecież możliwe. Nie docierały one tylko do mieszkańców, a działo się tak z tego powodu, że wszystkie problemy i kłopoty trafiały najpierw do króla Sama, on sobie z nimi radził, a lud otrzymywał od razu gotowe rozwiązania. Takim właśnie dobrym królem był król Sam.

Pewnego dnia jednak król Sam stanął przed obliczem problemu, który, w przeciwieństwie do mnóstwa poprzednich kłopotów i problemów, które z przyzwyczajenia rozwiązywał od ręki, był dla niego niemałą zagwozdką. Tamtego ranka, kiedy król Sam wstawał rano z łóżka żeby zająć się czekającymi go tego dnia kłopotami i problemami do rozwiązania, nie był jak zazwyczaj pełen werwy i energii. Poczuł jakieś dziwne zmęczenie i melancholię, a na dodatek coś strzyknęło mu w plecach, przez co na śniadanie musiał udać się pochylony, bo inaczej ból byłby nie do wytrzymania.

– „Oho, starość mnie dopadła. Niedługo chyba przyjdzie umierać.” – pomyślał roztropnie roztropny król, a myśl ta zmartwiła go ogromnie, bo oto pojawił się niezaplanowany problem do rozwiązania. Cały kłopot z tym problemem polegał na tym, że król Sam, przyzwyczajony do rozwiązywania kłopotów i problemów dopiero wówczas, kiedy się pojawiały, nie zwykł był się martwić na przyszłość i z tego powodu nie zadbał zawczasu o potomka, który mógłby po nim przejąć władzę nad Królestwem.

– „Co zrobić? Co zrobić?” – zastanawiał się król Sam przy śniadaniu, kiedy jadł jajeczniczkę z przepiórczych jajeczek na masełku z mleczka od młodych jałóweczek popijając ją herbatką z miodkiem.

– „Jak zaradzić? Jak zaradzić?” – zastanawiał się król Sam przy obiedzie, kiedy jadł pieczone przepióreczki w sosie miodkowym i popijał je winkiem z winogronek dojrzewających w słoneczku na południowym stoku Zamkowego Pagóreczka.

– „Cóż począć? Cóż począć?” – zastanawiał się król Sam przy kolacji, kiedy przeżuwał wysobiałkowe pszczółki przyrządzone na ostro i popijał je śmietanką z sptasiego mleczka.

I tak zeszło królowi na tych rozmyślaniach kilka dni, a wszystkie inne kłopoty i problemy, które się w tym czasie pojawiły, zeszły na dalszy plan. Mieszkańcy Królestwa odczuli to boleśnie na własnej skórze, bo oprócz rozmaitych innych kłopotów i problemów, które nierozwiązane przez króla spadły na nich, w tych właśnie dniach w Królestwie pojawił się straszny smok, który pożerał prawiczków. Zdarzało się i wcześniej tak, że smoki nawiedzały Królestwo, ale król Sam zawsze radził sobie z tym problemem wydając edykt każący rozprawiczać wszystkich chłopców, a kiedy edykt był już wykonany, smoki umierały wówczas z głodu. Tym razem jednak król, głowiąc się nad sukcesją tronu, a i odczuwając silną frustrację z powodu pierwszego w swoim życiu problemu, którego rozwiązać nie potrafił, edyktu nie wydał. Wątpliwym zresztą jest czy król Sam, zajęty swoimi rozważaniami, w ogóle pojawienie się tego smoka w Królestwie zauważył.

Prawiczkowie byli zjadani, król rozmyślał, kryzys demograficzny w Królestwie się nasilał. Wywołało to niepokój wśród poddanych króla Sama, zebrali się oni więc na Rynku i zaczęli radzić. Radzenie to szło im niesporo. Przekrzywiali się tylko nie potrafiąc dojść do porozumienia, nie byli bowiem zwyczajni do rozwiązywania kłopotów i problemów. Traf chciał jednak, że w tamtym czasie przebywała w Królestwie karawana kupiecka z innego Miasta, która przybyła aby nabyć w korzystnych cenach mleko i miód – towary, których wśród poddanych króla Sama nigdy nie brakowało.

– Jak to nie ma mleka i miodu?! – wykrzyknął przywódca karawany, kiedy udało mu się odciągnąć na bok jednego z radzących, którego znał, ten wcześniej zajmował się bowiem kupiectwem. W czasie rozmowy dowiedział się od byłego już kramarza o problemach i kłopotach trawiących Królestwo, które były między innymi powodem braków na rynkach tych towarów, które poza Królestwem uchodziły za luksusowe.

– Prowadźcie więc do króla! – zakrzyknął ten przybysz z obcego lądu, miał bowiem pewien pomysł na unormowanie sytuacji, do czego było mu pilno, gdyż miał przecież swoje zobowiązania handlowe.

– Królu! – powiedział przybysz, kiedy stanął przed obliczem króla. – Jeśli nie masz sukcesora, a ciągłość władzy monarszej musi być zachowana, nie masz bowiem głupszego rozwiązania nad oddanie władzy w ręce ludu, a już tym bardziej twojego, niech będzie tak, że następcą tronu zostanie ostatnia osoba, z którą przed śmiercią porozmawiasz!
Być może nie był to najlepszy pomysł, ale król Sam, zmęczony już przedłużającym się zamartwianiem nad problemem sukcesji, zgodził się na to rozwiązanie i postanowił od razu obwieścić je swoim poddanym. Wyszedł więc ze swojej Królewskiej Komnaty na swój Królewski Balkon, skąd zwykł wygłaszać swoje Królewskie Przemowy do ludu i natychmiast ogłosił mieszkańcom swoją Królewską Decyzję. Gdy tylko zakończył to Swoje Królewskie orędzie nad Królestwo nadleciał smok i ten smok wówczas króla Sama zjadł.

Okazało się wtedy, że ostatnią osobą, z którą król Sam rozmawiał był ów kupiec. Na mocy więc dopiero co ustanowionego prawa to właśnie on został nowym królem. Kupiec ten miał na imię Tom, a że nie było wcześniej króla o takim imieniu, został zapamiętany przez potomnych jako Tom Pierwszy.

Tom Drugi

Żeby jednak król Tom mógł zostać obdarowany przez Historię liczebnikiem porządkowym, musiał nastać po nim jakiś kolejny król Tom, który, dla odróżnienia, byłby nazywany Drugim. Tak też rzeczywiście się w Królestwie zdarzyło. A jak to z tym królem Tomem Drugim było? Posłuchajcie.

Król Tom, później nazwany Pierwszym, był władcą innym niż jego poprzednik, król Sam. W odróżnieniu od dobrego władcy Sama, którego w Królestwie długo wspominano z rozrzewnieniem, a czasami nawet ze łzami w oczach, król Tom nie rozwiązywał problemów i kłopotów swojego ludu. Wręcz przeciwnie. To król Tom był przyczyną kłopotów i problemów, które tak nagle spadły wtedy na mieszkańców Królestwa. Zły ten władca zaprowadził nowe porządki opierając funkcjonowanie Królestwa na zasadach wolnorynkowych. Każdy obywatel został pozostawiony sam sobie, musiał radzić sobie samodzielnie, co już stanowiło bardzo poważny problem dla mieszkańców Królestwa, którzy do tej pory dostawali wszystko to, czego potrzebowali, a o tym co mieli robić decydował nadany im przez króla Sama przydział. Zupełnie nie odnajdujący się w nowej rzeczywistości, pozostawieni samym sobie ludzie musieli sobie jednak jakoś radzić, choć z tym radzeniem sobie radzili sobie wyjątkowo źle. Król Tom rządził natomiast twardą ręką. Jedyną rzeczą, która go interesowała było zapełnianie Królewskiego Skarbca coraz to większymi bogactwami, które ściągał z poddanych za pomocą coraz to nowych danin i podatków. Wszystkie edykty, które wydawał dotyczyły wyłącznie gospodarki, a w czasie długich przemów i wieców prezentował kolejne makroekonomiczne wskaźniki, które obrazowały to, że za jego rządów w Królestwie żyje się zdecydowanie lepiej. Mieszkańcy niewiele z tych przemów i kolorowych wykresów rozumieli, zresztą nie za bardzo ich one interesowały, a to głównie z tego powodu, że zauważali, że, niezależnie od tego, co mówi król Tom, im samym żyje się zdecydowanie gorzej. Nie posiadali jednak na ten temat żadnych danych, których nie potrafili ani zbierać, ani zestawiać, ani przedstawiać graficznie, toteż kiedy stawiali się u króla na audiencji celem przedstawienia swoich problemów, król odsyłał ich z kwitkiem, za który to kwitek również musieli Opłatę Urzędową uiścić.
Mieszkańcy Królestwa popadali w nędzę. Brakowało żywności, gdyż wyznaczeni przez króla Sama rolnicy nie wiedzieli jak radzić sobie z problemem zachwaszczenia pól. Chaty się waliły, gdyż wyznaczeni przez króla Sama cieśle nie wiedzieli jak rozwiązać problem butwiejących belek. Nawet Królewski Zamek był w coraz gorszym stanie, gdyż wyznaczeni przez króla Sama murarze nie wiedzieli jak rozwiązać problem pękających murów, nikt im zresztą tego też robić nie kazał, gdyż król Tom zajęty był innymi, dużo ważniejszymi dla niego sprawami. Mieszkańcy Królestwa popadali w nędzę tak głęboką, że nawet nękający Królestwo smok odleciał, a inne przestały się zjawiać. Występowanie prawiczków było bowiem – z powodu braku innych rozrywek, za które trzeba było płacić pieniędzmi, których mieszkańcom brakowało – coraz rzadsze. Sami zresztą prawiczkowie, jeśli już nawet udało się jakiegoś znaleźć, nie byli też szczególnie apetyczni – ot, brudni, wychudzeni młodzi chłopcy. Żaden łakomy kąsek. Nawet dla smoka.

– Co tu o was takie braki w zatowarowaniu? – zapytał pewnego dnia przywódca jednej z karawan nędzarza, którego znał, ten wcześniej zajmował się bowiem kupiectwem. W czasie rozmowy dowiedział się od byłego już kramarza o problemach i kłopotach trawiących Królestwo, które były między innymi powodem braków na rynkach towarów, które poza Królestwem nie były obłożone tak horrendalnymi podatkami, że nadal opłacało się je jeszcze produkować.

– Prowadźcie więc do króla! – zakrzyknął ten przybysz z obcego lądu, miał bowiem pewien pomysł na unormowanie sytuacji, do czego było mu pilno, gdyż miał przecież swoje zobowiązania handlowe.

– Królu! – powiedział przybysz, kiedy stanął przed obliczem króla. – Zamek twój iście przebogatym jest! Widzę, że złotem ocieka, że każda ściana tym cennym kruszcem wysadzana! Doprawdy imponujące! Ze złotem jednak wiążą się pewne niebezpieczeństwa. Metal to owszem, szlachetny. Piękny i cenny, ale przy tym o dużej gęstości i miękki. Nie nadaje się zupełnie na konstrukcje, a tylko je obciąża. Być może zauważyłeś, że na murach twojego zamku tu i ówdzie pojawiają się pęknięcia? To wszystko na skutek zbytniego obciążenia ścian nośnych złotem! Wiemy o tym my, mieszkańcy naszej Krainy, która słynie z najlepszych inżynierów i najlepszej czekolady! Królu! Materiału konstrukcyjnego potrzebujesz, bo inaczej to całe bogactwo kiedyś ci się na łeb zawali! A tak się składa, że nasi inżynierowie taki materiał opracowali i myślę, że moglibyśmy nawiązać obustronnie korzystne kontrakty handlowe, gdybyś tylko zechciał wysłuchać mojej propozycji. Mam akurat ze sobą kilka próbek. – kupiec poklepał się po sakwie.

Król Tom rozejrzał się po komnacie i rzeczywiście wspomniane pęknięcia na ścianach dostrzegł. Oblicze jego przybrało wówczas zmartwiony wyraz, a sam król, zaciekawiony, podniósł się ze swojego złotego tronu i zbliżył się do przybysza chcąc bliżej przyjrzeć się temu nowemu materiałowi.

– A czym to panie handlujecie? – zapytał.

– Stalą – odpowiedział przybysz wbijając królowi sztylet w serce. – Umarł król, niech żyje król! – rzekł następnie podnosząc z marmurowej posadzki wysadzaną diamentami koronę, która zsunęła się martwego już ciała króla Toma, a którą to sam założył sobie na głowę.

Tak się złożyło, że również i ten kupiec miał na imię Tom, a że był już wcześniej król o takim imieniu, został zapamiętany przez potomnych jako Tom Drugi.

Tom Trzeci

Za panowania króla Toma Drugiego do Królestwa nie powróciły nie tylko mleko i miód, ale nie powrócił nawet choćby względny dobrobyt. Mieszkańcom nadal wiodło się źle. Wysokie podatki i daniny zostały utrzymane, zmieniło się tylko ich przeznaczenie. W przeciwieństwie do króla Toma Pierwszego, król Tom Drugi nie gromadził majątku w Królewskim Skarbcu. Całość środków finansowych przeznaczał na import stali z krainy inżynierów i czekolady. Wykorzystywał tę stal do produkcji zbrojeń, zbroił się bowiem na potęgę, pamiętając o sposobie w jaki przejął władzę i nie chcąc tej władzy w podobny sposób utracić. Pozostałą stal wykorzystywał do produkcji klatek w których umieszczał podejrzanych o działalność wywrotową obywateli, a takich obywateli w Królestwie była większość, jak również do produkcji zatrzaskowych kłódek, którymi te klatki z umieszczonymi w nich obywatelami zamykał. Kluczykami się nie kłopotał, zresztą było mu szkoda na nie stali. Lud poddawany był ciągłej kontroli przez Królewską Gwardię – wysokich, groźnych mężczyzn z halabardami, ubranych w fioletowo-żółte stroje i stalowe hełmy z czerwonym pióropuszem. Za panowania króla Toma Drugiego w Królestwie nastał czas terroru.

– Dlaczego nie sprowadzacie już od nas czekolady? – zapytał pewnego dnia przywódca jednej z karawan więźnia, którego znał, ten wcześniej zajmował się bowiem kupiectwem. W czasie rozmowy dowiedział się od byłego już kramarza o problemach i kłopotach trawiących Królestwo, które były między innymi spowodowane brakiem środków finansowych na zakup czekolady.
– Prowadźcie więc do króla! – zakrzyknął ten przybysz z obcego lądu, miał bowiem pewien pomysł na unormowanie sytuacji, do czego było mu pilno, gdyż miał przecież swoje zobowiązania handlowe.

– Pan skręci w lewo, później prosto na Zamkowy Pagóreczek, minie pan fosę, później przez dziedziniec i drzwi na wprost. Przejdzie pan przez korytarz i na jego końcu będą drzwi do Królewskiej Komnaty – powiedział więzień, który nie mógł zaprowadzić kupca do króla, gdyż był zamknięty w klatce. Drogę zaś do Królewskiej Komnaty pamiętał tak dokładnie jeszcze z czasów króla Sama, którego wspomniał wówczas z takim rozrzewnieniem, że aż łza zakręciła mu się w oku.

– Królu! – powiedział przybysz, kiedy stanął przed obliczem króla. – Pochodzisz z naszego ludu i nasz lud z dumą wspomina twoje imię, gdyż daleko w życiu swoją ciężką pracą zaszedłeś. Nęka mnie jednak pytanie, dlaczego, jako władca tego Królestwa, zaniedbujesz stosunki z ludem, z którego się wywodzisz? Dlaczego nie importujesz naszej czekolady?

– Czekolada… – król Tom Drugi rozmarzył się. – Już zapomniałem jak smakuje. Tyle innych wydatków, kupcu. Tyle kłopotów i problemów, a znikąd pomocy. Nic człowiek nie ma w życiu przyjemności, nawet kiedy jest królem…

– Królu – rzekł przybysz – przyjmij w takim wypadku jako wyraz hołdu tę tabliczkę czekolady. Niech będzie ona symbolem uznania naszego ludu dla dokonań jego syna, a – kto wie? – może i pozwoli nam w przyszłości nawiązać korzystne dla obu stron stosunki handlowe również i w obszarze czekolady?

– Doprawdy? – ucieszył się król Tom przyjmując z rąk kupca tabliczkę i odgryzając od razu cały jej róg. – Ach, ten smak importowanego kakaa produkowanego w przez niewolników w nieludzkich warunkach! Ten smak mleka od krów wypasanych na pastwiskach naszych gór, jak mleko matki…

I król urwał, i zazielenił się na twarzy, i oczy wyszły mu na wierzch. I złapał się za gardło, i próbował złapać oddech, ale próby te zakończyły się porażką. Zakończyło się również życie króla Toma, którego ciało zwiotczało i osunęło się na jego stalowy tron.
Z tego stalowego tronu kupiec zepchnął zwłoki króla zdejmując wcześniej z jego głowy stalową koronę. Na czubku tej korony umieścił kostkę czekolady, po czym zasiadł na pustym już tronie.

– Umarł król, niech żyje król! – powiedział.

Kupiec ten miał na imię Karol, a że nie było wcześniej króla o takim imieniu i król o takim imieniu nie nastał też nigdy po nim, został zapamiętany przez potomnych po prostu jako Karol.

***

2341 słów.

#naopowiesci
#zafirewallem
splash545

edykt każący rozprawiczać wszystkich chłopców

Myślę, że taki edykt w naszym świecie mógłby rozwiązać trochę problemów.


Tom Pierwszy.


Tom Drugi

Fajne przejście i z drugiego na trzeci również.


To mi wpadło w oka:

król odsyłał ich z kwitkiem, za który to kwitek również musieli Opłatę Urzędową uiścić.

Oraz:

Ach, ten smak importowanego kakaa produkowanego w przez niewolników w nieludzkich warunkach! 

Oczywiście smaczków było sporo więcej ale wybrałem wybrane.


Co natomiast mi się nie podobało:

wszystkie problemy i kłopoty trafiały najpierw do króla Sama, on sobie z nimi radził

...sam. - Przecież takie powinno być kolejne słowo w tym zdaniu. Strasznie się zawiodłem.

Zaloguj się aby komentować

Wazelina dla moderatora

Nieść pomoc innym są ludzie gotowi
Bo instynkt mają iście zwierzęcy.
Silni jak byk, jak owca- bojowi
Sprytni i zwinni jak stado zajęcy.

Strażnikiem Texasu są w naszym necie
I czasem też trolli za swojej kadencji
Usunąć muszą, jak dobrze wiecie,
Gdy imby kręcą pragnąc atencji.

Na takich miejscu popadłbym w fobie,
Zszedlbym na zawał albo na raka.
Bez czarnolosty skończyłbym w grobie
Lub los podzielił pod sklepem pijaka.

Wnet posyp popiół po swojej głowie
Gdy wpis Ci usunął, robaku gniewny,
Pan moderator, bo to jest nadczłowiek.
Więc taguj swe wpisy buraku pastewny.

#nasonety
#zafirewallem
moderacja_sie_nie_myje

@George_Stark Ja tak się zastanawiam..... Jak Ty to policzysz? Te głosy na konkretnego autora? Plusy na komentarzach ze wskazanym jego nickiem?

ErwinoRommelo

Wiersz o moderacji i zodyn nie został wyruchany? Ehh nikt już nie szanuje tradycji

splash545

@UmytaPacha tak szczelam

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Biały Bicz Boży

Płyną zewsząd czarni nowi
Ach! czekałem od miesięcy
miecz mój małpy wnet owdowi
siekam ostrzem więc czym prędzej

pod mym konia grzbiecie
nie dla zysku i atencji
wnet żywota wyzioniecie
przy szermierczej mej inwencji

póki mam to moje zdrowie
tnę przez łeb małpy krewniaka
lud smoluszy już w żałobie
dzień jak codzień, żadna draka

rośnie z trupów czarny zasiek
wiatr kołysze płaszcz mój zwiewny
nie pomylą mnie z kimkolwiek?
tego jestem ciut niepewny

#nasonety
#zafirewallem
moll

I znowu trudne, bo tu już rytmika bardziej jak u @moderacja_sie_nie_myje , ale równie dobrze można to przypisać @splash545 albo @RogerThat

splash545

Stawiam na @moderacja_sie_nie_myje chociaż jego będzie najtrudniej poznać bo najłatwiej się pod niego podszyć

Wrzoo

dla mnie to @RogerThat - on potrafi takie krótkie zgrabniochy robić


also, @George_Stark - dawno nie czekałam tak końca edycji #nasonety! Strasznie chcę się dowiedzieć, który wiersz należy do kogo

Zaloguj się aby komentować

Modlitwa wędkarza

Choćbym i sto karpi złowił
Co świt wstawał pięć miesięcy
To by temu szczupakowi
radę dał ino czteroręcy

Wędkowałem jako dziecię
Rybiej sięgłem prepotencji
Zimą, wiosną, no i w lecie
Naturalnie - bez licencji

Potentną zanętę zrobię
Złowię w końcu go, szczupaka!
Kukurydzy nie udziobie?
To spróbuję na robaka

A gdy złowię jakiegokolwiek
Boże, bądźże tego pewny
że odmówię sto zdrowasiek
I oddam śpiew modlitewny

#nasonety #diriposta #zafirewallem

Zaloguj się aby komentować

Niebieski sonet

Jak sonet napisać zwierz pewien się głowi.
Wiele razy próbował od tylu miesięcy.
W końcu jednak to zrobił i to wbrew lękowi.
Pokazał kawałek odwagi zwierzęcej.

To pierwszy mój sonet. Co na to powiecie?
Wrzucam go dyskretnie. Nie pragnę atencji.
Szacunek nim zyskam. Ruchać mnie przestaniecie...
Choć źle mi nie było i nie mam pretensji...

Ciekawy byłem uczucia gdy w końcu to zrobię.
W Lublinie jak równi zbijemy piątaka. 
Nie liczcie, że szybko coś jeszcze naskrobię
i nawet gdy ktoś dałby mi za to tysiaka.

Jeden sonet wystarczy na jeden wiek.
Na częściej nie liczcie, nie jestem wylewny.
Swoje już zrobiłem i jestem swój człowiek.
Choć wyszedł o niczym, taki trochę badziewny...

#nasonety
#zafirewallem
moll

Ale to (blisko) trzynastozgłoskowiec @KatieWee , czyżby seria zwierzęca o kotku i owcy?

bojowonastawionaowca

@George_Stark xD nie ma to jak zanonimizowane szkalowanie owcy xD

Wrzoo

@UmytaPacha ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Zaloguj się aby komentować

Kot w ciepłym mieszkaniu

Rankiem, słoneczko po wąsach świeci kotkowi,
Koniec nieuchronny widać letnich miesięcy.
Lecz nie wadzi to wcale czarnemu mruczkowi,
Nie tak jak ptaszynie, zimną aurą przejętej...

Kotek śpi głęboko i śni o miłym lecie,
Tuląc się do grzejnika ciepłej konwencji,
Marząc o pudle, przy fotelu, w pakiecie,
Gdyż w nim się umości, po drzemki sekwencji.

I może pomyśli o tej jednej osobie,
A myśl to będzie kocia i nie byle jaka,
Wszystko sprowadzi się w mruczącym sposobie,
Wszamać saszetę i dać na półkę drapaka.

Na szczenięce szaleństwa już wziął minął ten wiek,
W jej miejsce powaga dostojnej królewny,
Niech sobie wokół robią co chcą i cokolwiek,
Kot w tym wieku nie bywa zbytnio wylewny.

#nasonety
#zafirewallem
KatieWee

@George_Stark o kotku i trzynastozgłoskowcem, no wiadomo, że to @KatieWee

moll

@KatieWee też tak uważam

Wrzoo

@George_Stark oj, ti ti!

UmytaPacha

@George_Stark a teraz spróbuj nie napisać sonetu żeby być jak @bojowonastawionaowca

Zaloguj się aby komentować

Bobik

Dałam mu na imię Bobik
Taki słodki pysk szczenięcy
Na spacery ze mną chodził
Przez dwanaście w rok miesięcy

A pewnego razu w lecie
To w rabatę wbiegł hortensji
Sąsiad płakał o to kwiecie
Ja o pyłek w jego sierści

W nocy sypiał na podłodze
Chociaż się próbował wdrapać
I na męża spać połowie
Cóż. Przynajmniej on nie chrapał

A później gdzieś sobie pobiegł
Mnie zalał wtedy płacz rzewny
Wrócił. Uszy spuścił po sobie
Podkulił ogon, pysk miał niepewny

#nasonety
#zafirewallem
CzosnkowySmok

Ktokolwiek to pisał to @KatieWee pasuje idealnie

moderacja_sie_nie_myje

@George_Stark To napisał @George_Stark , dla zmyłki napisał w formie żeńskiej żeby oddalić od siebie podejrzenia.

moll

@moderacja_sie_nie_myje byłby do tego zdolny

Piechur

@moderacja_sie_nie_myje Też strzelałem, że to Jurek, a konkretnie ze względu na ten wers:

Cóż. Przynajmniej on nie chrapał

splash545

To wygląda na @Wrzoo ale I tak obstawiam, że to @George_Stark się podszywa. Na koniec edycji wyjdzie, że to tylko on się podszywał i nikt inny sonetu nie napisał xd

Wrzoo

@splash545 taki mocny podszywający się Dżordż, bo miałam pisać, że Katie, ale brzmi bardziej jak ja. Tylko że to nie ja. 😂

splash545

@Wrzoo 100% jak Ty, bo psowy motyw, ale dało mi do myślenia, że nigdzie pioruna nie było od Ciebie

Zaloguj się aby komentować

Prze-życie

W przeżyciu życia jesteśmy wciąż nowi,
Choć to za nami przybywa miesięcy.
Jesteśmy też mniej rzeczywiści, bardziej cyfrowi,
Cyniczni, mniej w nas naiwności dziecięcej.

Bo życie jest przeżyciem na debecie,
W pogoni, traci na swej esencji;
Środek staje się celem w mglistej poświecie.
Pusty rytuał zamyka się w swej sekwencji.

Chyłkiem umyka czas, zebrany w minionej daty ozdobie...
Czy wart był on chociaż groszaka?
Czy zamkniesz go w dobrym słowie?
Czy raczej nie wart nawet kłaka?

Wszystko się toczy jakkolwiek,
Niewiele zmienia, czyś gniewny...
Powstanie, przeminie z nami wiek,
Poniesie wszystko nurt czasu zwiewny.

#nasonety
#zafirewallem

Zaloguj się aby komentować

Jezus też nienawidził wędkarzy

Siedzi Smoluch, ryby łowi
przynętą z uszu zajęcy,

  • czemu nie biorą?! nad tym się głowi

nic nie dociera do głowy tępej

tak się łowi w lecie
rzecz też jest w esencji
jak smród w lesie
i w odpowiedniej konwencji

dlatego psikusa mu zrobię
i łeb rozwalę biedaka
wieszając ku lasu ozdobie
jak na haku pędraka

wisi nad ziemią czarny zbieg
w skamleniu taki wylewny
śmierć to życia obieg
żywota skończył małpy krewny

#nasonety
#zafirewallem
Piechur

Zaraz co tu się odpierdziela

3e6a1652-a75a-4a89-acad-5ac82d15fa50
splash545

@Piechur czytaj zasady!

Piechur

@splash545 Nie miałem jeszcze czasu, grzmocę w ciemno i czytam później xd

splash545

Myślę, że @George_Stark może się podszywać ale ostatecznie stawiam na @moderacja_sie_nie_myje bo jednak dał szybko koment pod wpisem rozpoczynającym a też chłopak umie jak z karabinu te sonety wystrzeliwać

Zaloguj się aby komentować

919 + 1 = 920

Tytuł: Mapa
Autor: Barbara Sadurska
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 7/10

#bookmeter

Na najcieńszym pergaminie, zrobionym ze skóry białych jagniąt, które zostały pobrane od żywych matek, na pergaminie godnym możnych tego świata, na takim pergaminie złotym pyłem rysowaliśmy z Fra Mauro mapę, za którą on chciał kupić zbawienie, a ja wolność. Zbawienie, którego nie ma. Wolność, której nie ma. Wodzenie na pokuszenie.

Coraz bardziej lubię to małe wydawnictwo Nisza, bo za każdym razem, kiedy sięgam po opublikowaną ich nakładem książkę dostaję coś albo nietypowego, albo coś, co mi się podoba. Często nawet te dwie cechy łączą się w jednej pozycji, co tylko moją sympatię do tego wydawnictwa wzmacnia. Taką książką, która połączyła pewien rodzaj zaskoczenia z podobaniem mi się była właśnie Mapa pani Barbary Sadurskiej.

Pewnym zaskoczeniem jest kompozycja tej książki, w której łatwo można się pogubić (mnie się to kilka razy zdarzyło), ale, co ciekawe, to zupełnie nie przeszkadza. Opowieść rozgrywa się na przestrzeni sześciu wieków w kilku różnych krajach (a zajmuje tylko nieco ponad 200 stron!) i swobodnie i nieoczekiwanie przeskakuje sobie w czasie i przestrzeni tak, że czasami czytelnik zdaje sobie z tego sprawę dopiero po kilku zdaniach. Brzmi trochę jak kiepsko prowadzona narracja, z wykorzystaniem koślawej składni i nieumiejętnym operowaniem podmiotem? Ale tak nie jest. To, co dzieje się w Mapie to zabieg świadomy i przeprowadzony świetnie. A z tego, że człowiek się nie zorientował, że cofnął się o kilka wieków można sobie wyciągać różne wnioski. O życiu na przykład, które się podobno tak mocno różnych epokach pozmieniało.

Wszystko w Mapie rozbija się o mapę, z roku tysiąc czterysta któregoś tam, która w kolejnych pokoleniach trafia do kolejnych osób i wywołuje kolejne emocje, które z kolei powodują kolejne zdarzenia. Podobał mi się w tej książce sposób kreacji bohaterów, którzy zawsze czegoś chcieli, podobało mi się bardzo oszczędne, ale wiarygodne odwzorowanie różnych epok. Podobał mi się język i wrażenia z jego odbioru, podobne do tych, które wywoływał u mnie pan Bruno Schulz. Podobały mi się momenty w których odnajdywałem pewne tropy prowadzące do pana Márqueza (czy one tam rzeczywiście były, czy mi się tak kojarzyło, to już inna kwestia). Podobały mi się relacje między postaciami, podobały mi się mroczne tajemnice (niewyjaśnione, ale to nie szkodzi) Cała ta książka w ogóle mi się podobała. To była dla mnie taka bardziej lektura emocjonalno-impresyjna niż intelektualna i może właśnie dlatego tak mi się podobała?
726f3588-4642-4d54-a0fd-585bec6d42d6

Zaloguj się aby komentować

Drodzy!

Wydałem z siebie donośne „Ooo!”, kiedy się okazało, że zostałem zwycięzcą XLVIII edycji zabawy #nasonety w kawiarni #zafirewallem . Zgodnie więc z tradycją przychodzi mi otworzyć kolejną, zgodnie z nieubłaganymi prawami matematyki, XLIX edycję zabawy #nasonety w kawiarni #zafirewallem. Będzie to edycja inna niż wszystkie, i to nawet nie tylko dlatego, że żadna wcześniej nie miała takiego numeru i żadna później mieć już go raczej nie będzie – raczej, bo z naszymi zdolnościami matematycznymi to wszystko jest możliwe – ale o tym dlaczego będzie inna napiszę później, przy okazji podawania zasad. Na początek tekst #diproposta .

Otóż bardzo mocno przypadł mi do gustu wspaniały Sonet o boyu hotelowym, którym zajmowaliśmy się poprzednio i w związku z tym zdecydowałem, że w tej edycji również będzie naszej twórczości przyświecał Boy. Tym razem nie boy hotelowy jednak, a Boy-Żeleński. Tadeusz Boy-Żeleński konkretnie.

Spośród utworów pana Żeleńskiego wybrałem Wierszyk, który sam autor uważa za nie bardzo mądry. Być może utwór ten nie jest bardzo mądry, ale jest za to dość długi, a przynajmniej zbyt długi na to żebym nas męczył układaniem do całości. Stąd podaję tutaj tylko cztery pierwsze jego strofy, czyli szesnaście wersów (bo w przypadku czternastu dwa ostatnie by się nie rymowały). Cały zaś wiersz, jeśli ktoś ma ochotę, można znaleźć pod linkiem wyżej. Do rzeczy więc::

Tadeusz Boy-Żeleński
Wierszyk, który sam autor uważa za nie bardzo mądry
(fragment)

Niech mi ktoś wreszcie powi
- Diabłów kroć sto tysięcy! -
Czemu się tak nerwowi
Stajemy coraz więcej?

Długom to zgłębiał, przecie
Doszedłem kwintesencji:
W tym zło, że na tym świecie
Nic nie ma konsekwencji.

Rzecz jedna sama w sobie
Nie ciągle jest jednaka,
Lecz bywa w różnej dobie
To taka, to owaka.

Bywają dni, że człowiek
Strasznie jest siebie pewny,
Rad, od otwarcia powiek,
Jak prosię w deszcz ulewny.

***

!!! ZASADY !!!

Ponieważ zapowiada się, że w tym tygodniu będę miał nieco więcej czasu zrobimy sobie coś, co chciałem zrobić już od dawna, a zawsze kiedy miałem okazję, to o tym zapominałem. XLIX edycja zabawy #nasonety w kawiarni #zafirewallem będzie edycją anonimową!

Na czym będzie to polegać? Otóż, po standardowym ułożeniu wiersza tak, żeby ostatnie słowa w odpowiednich wersach rymowały się ostatnimi słowami utworu di proposta układający nie zamieszcza go samodzielnie, a wysyła do mnie przez wiadomość prywatną. To ja, pamiętając o społeczności, zamieszczam odpowiedź, a resztę prosiłbym o zgadywanie w komentarzach kto jest zamieszczonego wytworu autorem (mogę to być również ja!). Plan jest taki, że wygra uczestnik, którego zdemaskuje najwięcej osób, ale czy to wyjdzie, to tego nie wiem. W razie czego wymyślę coś innego.

***

Jeszcze dwie prośby.

Pierwsza: ponieważ nie chciałbym w żaden sposób ingerować we wpisy, proszę o przesyłanie dokładnie tego co mam zamieścić. To znaczy już z tagami, jeśli ma być jakiś wstęp, to również z tym wstępem w jednej wiadomości. Tak, żebym mógł ją po prostu skopiować i wkleić. Z góry dziękuję.

Druga (tutaj chyba @bojowonastawionaowca): czy jest na tym portalu możliwość wyszukania wpisów użytkownika w tagu? Bo, jeśli czas mi pozwoli, to mam ogromną chęć pobawić się w próby podrabiania stylu innych naszych Poetów i sprawdzenia czy uda mi się Was podpuścić.

***

To chyba tyle. Miłej zabawy! I mam nadzieję, że ten format sprawi nam trochę radości!
bojowonastawionaowca

@George_Stark najłatwiej będzie chyba użyć googla, coś typu "site:hejto.pl "#nasonety" nick"

George_Stark

@bojowonastawionaowca


No nic. Dziękuję.

Chociaż nie ma za co.

bojowonastawionaowca

@George_Stark niemniej przyjmuję podziękowania xD

splash545

@George_Stark to będzie ciekawe

Zaloguj się aby komentować

No pan Jan Stanisław Skorupski jest absolutnie niepodrabianly! Przez ostatnich kilka dni siadałem w wolnych chwilach próbując choć odrobinę zbliżyć się do poziomu artyzmu, jaki osiągnął w swoim Sonecie o boyu hotelowym, który jest tekstem di proposta w XLVIII edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem. Wyszło jak wyszło, ale bardziej zbliżyć się do ideału już po prostu nie potrafię. Pozostaje mi chyba tylko grzać się jego egipskim ciepłem.

***

Sonet o piłkarskim oldboyu

Jan Tomaszewski jest już oldboyem
zamienił boisko na sejmową salę
można powiedzieć stadion na halę
tym zajął się gdy skończył z futbolem

oburza się kiedy panie posłanki
chcą w głosowaniach go przekabacić
to bramkarz – nie daje się więc zeszmacić
broni swojego, jak bronił bramki

nie kryje się ze swoim zdaniem
ma prawo mówić co myśli przecież
pocieszamy go publikowaniem

wpierw były Leppera przeprosiny
zgodnie z wyrokiem sądu w gazecie
wczoraj z Bońkiem doszło do spiny

Warszawa, 31 października 2024

Zaloguj się aby komentować

Godząc się z tym, że niemożliwym jest napisać cokolwiek lepszego niż sonet pana Jana Stanisława Skorupskiego, który został wybrany na tekst di proposta w XLVIII edycji konkursu #nasonety w kawiarni #zafirewallem nieśmiało pragnę przedstawić swoją odpowiedź na ten wspaniały utwór:

***

Ich Troje

Jak u Dumasa, też było Ich Troje
i zdominowali na tygodnie całe
listy przebojów. Wstrząsnęli krajem.
Powiedz, pamiętasz którym przebojem?

Pozostawili gdzieś w tyle Brathanki,
łzami Narcyza nie chcieli się trapić,
mówili: „Depesze na pocztę powinni trafić”
bo nienawidzili Twojej generacji.

W czerwcu zaczęło się to ich panowanie.
Świecili, jak słońce świeciło nam w lecie;
na zawsze (przez lato)? – tak brzmiało pytanie.

A jednak, gdy rok już się zbliżał do zimy,
i nastał tamten pamiętny wrzesień
Krzysztof z Goranem zwyciężyli z nimi.
Wrzoo

@George_Stark Coś czuję, że ta edycja będzie obfitowała w sonety na poziomie "Sonetu o hotelowym boyu"

George_Stark

@Wrzoo Ja mam nadzieję!

Zaloguj się aby komentować

905 + 1 = 906

Tytuł: Pan wszystkich krów
Autor: Andrzej Dybczak
Kategoria: literatura piękna
Ocena: 9/10

#bookmeter

To, co chciałbym opisać, wydarzyło się następnego dnia, w poniedziałek, i powiem od razu, że nie było to wielkie wydarzenie.

Sto szesnaście pobranych książek Wydawnictwa Literackiego. Sześćdziesiąt sześć opublikowanych przez wydawnictwo Czarne. Dziewięć od Czarnej Owcy, siedemnaście z Rebisu. Kilka z Zysku i kilka kolejnych z Prószyńskiego. Trzy ze Świata Książki. Tak wyglądały moje przygotowania do zmian wprowadzonych ostatnio przez Legimi. A to wszystko nie licząc około pięćdziesięciu książek, które miałem pobrane już wcześniej. Około pięćdziesiąt pozycji to taka stała, zwykła liczba tego, co chciałbym przeczytać i co ciągle wierzę, że przeczytać mi się kiedyś uda. A później wpada mi w oczy wpis wydawnictwa Nisza, który zaczyna się takim zdaniem: Na początku spotkania Andrzej Stasiuk wyznaje, że podziwia tylko dwóch polskich pisarzy, jeden to Michał Milczarek, drugi - Andrzej Dybczak. No i ściągam kolejną książkę. Tamte przecież mogą spokojnie jeszcze trochę na swoją kolej poczekać.

Twórczości autora Pana wszystkich krów, pana Andrzeja Dybczaka nie znałem wcześniej, tak jak zresztą nie miałem w ogóle pojęcia o istnieniu takiego człowieka jak pan Andrzej Dybczak. – „Ilu jeszcze takich autorów chowa się gdzieś tam przede mną?” – pomyślałem sobie. – I czy w ogóle dam radę ich wszystkich przeczytać?” Bo ta proza zrobiła na mnie niesamowite wrażenie, j€z od pierwszych jej zdań. Najpierw, co według mnie jest olbrzymim komplementem, zadźwięczała mi panem Andrzejem Stasiukiem. Tym, którego uwielbiam, to znaczy tym, w którego esejach się zaczytywałem i dalej się zaczytuję, bo zdarza mi się do nich wracać. Nie znaczy to oczywiście, że chciałem napisać że pan Dybczak jest jakąś kopią czy naśladowcą pana Stasiuka (chociaż może?; tego nie wiem). Może jacyś literaturoznawcy potrafiliby znaleźć, porównując teksty tych dwóch autorów, jakieś wspólne elementy składniowe, coś zbliżonego w ich frazach albo coś tam jeszcze innego takie profesjonalne oko potrafiłoby dostrzec. Ja, posługując się raczej intuicją niż wiedzą znalazłem dwa wspólne punkty. Pierwszym z nich jest lekkość i przyjemność z jaką odbiera się teksty obu tych panów, drugim jest tych tekstów obrazowość i jakaś impresyjność może, wyrażona w tak naturalny i niewymuszony sposób, że aż się człowiek dziwi, że tak można. Tak bez żadnych fajerwerków, tak zupełnie po prostu.

A później, po kilku tekstach, kolejnym autorem, którego bardzo cenię, i którego twórczości jakieś echa odezwały się w mojej głowie przy tych tekstach był pan Wiesław Myśliwski. Z nim z kolei skojarzyło mi się to, w jaki sposób pan Dybczak prezentuje pojawiające się w opowiadaniach postaci. W tej książce nie ma ich opisów, a jeśli już są, to są szczątkowe (chyba że są, a tylko mnie tak ta lektura porwała, że ich nie zauważyłem, co w zasadzie wychodzi na to samo). O tych ludziach, którzy są bohaterami tych opowiadań dowiadujemy się z tego co mówią, co robią, jak się zachowują. No i jeszcze z bohaterami pana Myśliwskiego bohaterów pana Dybczaka łączy to, że żadnym bohaterami nie są. Są wiejskimi gospodarzami, krawcami, robotnikami, zbieraczami złomu czy ojcami, o których nie wiemy w zasadzie nic więcej poza tym ich ojcostwem. Są zwykłymi ludźmi i właśnie w tej swojej zwykłości są niezwykle fascynujący.

Tak samo w Panu wszystkich krów czytelnik nie będzie przemierzał złowrogich krain po to, żeby wrzucić obrączkę do wulkanu; nie wyląduje na bezludnej wyspie, która w piątek okaże się jednak nie tak całkiem bezludna; nie będzie polował na białego wieloryba razem z szalonym kapitanem na pokładzie Pequoda; nie będzie nawet cały dzień spacerował po Dublinie. Wybierze się raczej na pastwisko, z którego będzie zaganiał krowy na udój do obory; wybierze się na klatkę schodową, gdzie będzie rozmawiał ze swoim sąsiadem z wyższego piętra, wybierze się w odwiedziny do brata, do którego jednak nie dotrze, bo po drodze dopadną go wspomnienia wywołane przez stary kościół; a jeśli już wybierze się nawet za granicę, to do Norwegii, nie po to jednak żeby karmić tam fiordy, ale żeby rozładowywać kilkusettonowe okręty wracające z połowu z ładowniami wypełnionymi mrożonymi rybami (o szaleństwie ich kapitanów niczego się jednak nie dowie). Nie przeżyje żadnej niesamowitej przygody, a tylko kawałek zwykłego życia. I może przekona się, że takie życie, jeśli pięknie, jak u pana Dybczaka, opisane, może być, jeśli nie piękne, to przynajmniej ciekawe i interesujące.
0f6d2402-53f5-4822-aaa1-c2a703d56589

Zaloguj się aby komentować

904 + 1 = 905

Tytuł: Franz Kafka: Koszmar rozumu
Autor: Ernst Pawel
Kategoria: biografia, autobiografia, pamiętnik
Ocena: 8/10

#bookmeter

Jego twórczość jest wywrotowa nie dlatego, że znalazł prawdę, ale dlatego, że będąc człowiekiem, czyli nie znajdując jej, nie zgodził się na półprawdy i kompromis.

To druga, po Opowieści biograficznej autorstwa pana Maxa Broda biografia pana Franza Kafki, którą przeczytałem. Jeśli miałbym je porównać, powiedziałbym że Opowieść biograficzna jest książką emocjonalną, natomiast Koszmar rozumu jest książką dokumentalną. Bo taką zasadniczą różnicę między nimi znajduję.

Pan Pawel, autor Koszmaru rozumu, wykonał – taki mi się wydaje – ogrom mozolnej i skrupulatnej pracy. Pozbawiony również sentymentu, czy osobistego zaangażowania w stosunku do postaci, którą w swojej książce opisuje był w stanie odtworzyć – również: tak mi się wydaje – w obiektywny sposób losy tego praskiego Żyda piszącego po niemiecku, którego obrał za temat swojego utworu. Piszę „losy”, bo w tej książce niewiele jest Kafki jako człowieka. To zrozumiałe, ze względu na kilka spraw. Na niekompletność zapisów, które po sobie zostawił i na skłonność samego pana Kafki do dramatyzowania i przedstawiania w tych zapisach swoich nastrojów w bardzo ciemnych kolorach, czasem być może wbrew temu, jakie wnioski można by wyciągnąć z wydarzeń w jego życiu. Fakt, w kilku miejscach pan Pawel pisze o tym, że pan Kafka samobiczowanie doprowadził do perfekcji oraz o tym, że – świadomie czy nie – sam kreował swój wizerunek na taki, jaki mniej więcej teraz znamy. Na to drugie przytacza przykłady, szczególnie przykłady dotyczące wspomnień z dzieciństwa, gdzie przywoływane przez pana Kafkę wydarzenia przedstawione są inaczej niż wspominają to inni. Czy była to konfabulacja, czy może czas wypaczył te wspomnienia – o tym pan Pawel nie wspomina. I słusznie, skąd mógłby niby to wiedzieć?

Ta ostatnia rzecz to duży plus jeśli chodzi o wartość dokumentalną Koszmaru rozumu, bo nie ma w tej książce niepotrzebnych uwag i przypuszczeń, a jeśli już są, to są rzadko i są wyraźnie zaznaczone. Z drugiej jednak strony pozostawia pewien niedosyt, jeśli ktoś chciałby z niej poznać pana Kafkę jako człowieka – czy to w ogóle było możliwe po sześćdziesięciu latach od jego śmierci, kiedy ta książka powstawała? Albo szerzej: czy to w ogóle było możliwe nawet za jego życia? Być może jesteśmy skazani na to, żeby mieć tylko jakiś jego obraz, przefiltrowany dodatkowo przez tych, którzy nam o nim opowiadali. Pytanie tylko, czy nie jest też tak z każdym innym człowiekiem, nawet z tym, którego znamy osobiście?

Zostawiając jednak te niepotrzebne filozoficzne dywagacje (trochę w stylu pana Franza Kafki, tak mi się przynajmniej wydaje), a przechodząc znowu do książki: cała ta rozszerzona kronika wydarzeń z życia praskie autora rozszerzona jest bardzo mocno o tło historyczne. Kontekst – to słowo najczęściej przychodził mi do głowy w czasie lektury. I to jest w tej książce dopiero wykonane świetnie! Czytelnik nie tylko śledzi w niej zmiany zachodzące w Europie na przełomie XIX i XX wieku, u schyłku belle epoque w, mało już jednak belle, Cesarstwie Austriackim, ale zostaje też wciągnięty w codzienne życie Pragi (a przynajmniej jej części, którą stanowili niemieckojęzyczni Żydzi) z tamtego okresu. I to jest w Koszmarze rozumu rzecz absolutnie fantastyczna! To jest dokładnie ta historia, o której uwielbiam czytać! A był to faktycznie okres ciekawy, dość wspomnieć, że na kartach tej książki pojawiają się takie osoby jak pan Jaroslav Hašek, pan Tomáš Masaryk czy pan Hans Gross, twórca nowoczesnej kryminalistyki, żeby wymienić tylko te bardziej rozpoznawalne.

Dostałem w tej książce coś trochę innego niż się po niej spodziewałem. Dotarło do mnie w czasie lektury, że tak prawdopodobnie musiało być. Że to, czego od niej oczekiwałem nie było możliwe do uzyskania i domyśliłem się dlaczego nie było to możliwe. I może właśnie dlatego jestem po jej zakończeniu tak bardzo zadowolony?
aa86e06f-feaa-4010-b2b8-e6adead22128

Zaloguj się aby komentować

No dobrze. XLVII edycja zabawy #nasonety w kawiarni #zafirewallem powoli się kończy, więc jeszcze jeden – już ostatni! – wytwór zamieszczę. Uważam go, co prawda, za niedokończony, no ale ta druga strofa tak mi się w nim podoba, że chciałem się nią pochwalić:

***

Myśliciel

Nad rozwiązaniem się dwoję i troję
i mam już je prawie! No, jeszcze chwilę.
A sam radzić se muszę, no bo wilczy bilet
akademicy mi dali. Za brak uzdolnień.

Niech w tyłek se wsadzą te dyplomy swoje!
To papier jest przecież, więc warty jest tyle
że można nim sobie podetrzeć ten tyłek.
Choć ja tam akurat to mięksiejszy wolę.

Jeden mi z drugim tu jajogłwy
me wnioski podważa, gdy je ogłoszę.
A ja się o takie stwierdzenie pokuszę
że wyście, mądrale, ani połowy,
zagadnień nie podnieśli, co ja je podnoszę
mym chłopskim rozumem! Magistry wy głupie!

***

EDIT: Obrazka zapomniałem, co go lubię! Już naprawiam.
09af75b5-6539-46a4-80a9-51650b1bdc5f
splash545

@George_Stark też wolę miękki

Zaloguj się aby komentować

Ja chciałem tylko napisać, że niepokojąco mało uczestników wzięło udział w tej XLVII edycji zabawy #nasonety w kawiarni #zafirewallem . No i jeszcze, że koleżanka @Wrzoo , która, co prawda, udział wzięła, to obiecała jeszcze wykroić krajzegą jakiś wiersz z gdańskimi regionalizmami . No i nie wykroiła.

I w zasadzie na tym mógłbym zakończyć ten mój wpis, bo tyle miałem w nim do przekazania, no ale głupio by było tak z mordą wyskoczyć, nie posiadając ku temu wyskoczeniu żadnego pretekstu. No to pretekst poniżej, że niby chciałem ten wytwór opublikować, a te zarzuty to tylko tak przy okazji.

***

Wylew

Pną się, jak po pergolach powoje.
Gęste, tak jak na stawach lilije.
Barwne, jak na tych lilijach motyle.
A rosną! - jak nawożone gnojem.

Klęska urodzaju - to tego się boję,
bo jeśli to potrwa jeszcze przez chwilę
to myśli do mózgu będę miał wylew.

I cóż że odwiedzam kolejne już zdroje?
Otrzymać nie mogę pomocy fachowej.
A i karetki do tych moich zgłoszeń.
od jakiegoś czasu już nie chcą wyruszać.
Sam radzić więc muszę z tym sobie.
I jakoś te męki, choć ledwie, lecz znoszę.

Na szczęście pokój obity mam pluszem.
Wrzoo

@George_Stark nie obiecałam. Pisałam, że się postaram.

W ramach sprzeciwu wobec takiego wywoływania po imieniu (już rozumiem Pachę), wrzucam tu, a nie jako osobny sonet.


Beton


Popływałabym w morzu, lecz sinic się boję

To nie jest zatoka, to Bałtyk, debile!

Czasem o dno zahaczą StenaLajnów kile

Płytko jest trochę, to nie Międzyzdroje


Myślisz, że na sypialnie mówimy tutaj "koje"?

Może śledzie tak ględzą, lub redzkie imbecyle,

Czasem na rogówce śpimy, ale bóle w tyle

Nie pozwolą nam wtedy jutro jeździć na kole


Kolejką podjadę, mam całodobowy

Z Wrzeszcza do Gdańska jak zwykle wyruszę

W siatce, nie reklamówce, badziewie se noszę


Odpalisz fajkę od świeczki - ktoś urwie ci głowę

Lecz poza tym, że u nas grali jacyś blaszani dobosze

Nie różnimy się niczym - wszyscy pod zlewem mamy kosze

George_Stark

@Wrzoo


nie obiecałam. Pisałam, że się postaram.

W ramach sprzeciwu wobec takiego wywoływania po imieniu (już rozumiem Pachę), wrzucam tu, a nie jako osobny sonet.


Żeby uniknąć ewentualnej kolejnej nieprzyjemnej sytuacji napiszę tylko, że z tą obietnicą to miała być żartobliwa hiperbola. Jeśli żart nie wyszedł, to znaczy że był kiepski. Jeśli uraził, przepraszam. Sam se ze sobą będę od tej pory żartował.


A wiersz bardzo ładny. Dziękuję i doceniam.

Zaloguj się aby komentować

885 + 1 = 886

Tytuł: Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać
Autor: Luis Sepúlveda
Kategoria: literatura dziecięca
Ocena: 7/10

#bookmeter

Nagle mały czarny kot poczuł, że ziemia usuwa mu się spod łap, i nie rozumiejąc, co się dzieje, zaczął fikać koziołki w powietrzu. Pamiętając jedno z pierwszych pouczeń matki, rozejrzał się za miejscem, gdzie mógłby spaść na cztery łapy.

Było to tak, że wczoraj, ponieważ wczoraj było jeszcze przed 22. października (i nadal jest jeszcze przed 22. października, więc jeśli ktoś ma abonament Legimi i ta książka go zainteresuje, to można ją sobie w dalszym ciągu na swoją półkę bez opłat dodać), przeglądałem sobie na Legimi książki, głównie Wydawnictwa Literackiego, i decydowałem na które z nich być może będę miał w ciągu najbliższego pół roku ochotę, bo na najbliższe pół roku mam jeszcze opłacony abonament. I dodawałem sobie je po kolei na półkę, i wpadła mi wtedy w oko ta okładka tej książki pana Sepúlvedy i mnie zachwyciła. Bardziej nawet niż jej tytuł mnie ta okładka zachwyciła, który to tytuł zresztą też ogromnie mnie zachwycił. Nie wiedziałem wtedy, że jest to książka dla dzieci, zorientowałem się o tym gdzieś po dwóch-trzech pierwszych rozdziałach, bowiem wieczorem się za nią od razu, pod wpływem tego zachwytu jej tytułem i okładką, zabrałem. A to, że jest to książka dla dzieci w ogóle mi nie przeszkadzało.

Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać to historia o kocie, który uczył latać mewę, chociaż tej nauki latania jest w tej książce mało, bo jest ono tylko w dwóch-trzech rozdziałach na jej końcu. Szkoda, bo liczyłem na opisy właśnie tej nauki latania, bo zainteresowało mnie jak kot, który przecież latać nie umie, może uczyć latać mewę, która przecież latać powinna umieć. Takie samo chyba pytanie zadał sobie autor tej książki, zresztą jej bohater, gruby czarny kot Zorbas też je sobie zadawał. I o tym jest ta książka, jest o poszukiwaniu sposobu na to, jak kot mógłby nauczyć mewę latać.

A skąd w ogóle kotu przyszło do głowy, żeby nauczyć mewę latać? Ano, stało się to w wyniku zbiegu okoliczności, dość tragicznego zresztą i spowodowanego przez zaniedbania ludzi, chociaż nie wszystkich, jak to powiedziała mewa Kenga zanim skonała oblepiona ropą naftową, którą ludzie zrzucili do Morza Północnego. Mewa Kenga, zanim skonała, zdążyła dolecieć na balkon, na którym wygrzewał się gruby czarny kot Zorbas i na tym balkonie, zanim na nim skonała zdążyła nie tylko złożyć jajko, ale i odebrać od Zorbasa trzy obietnice, z których ostatnią było właśnie to, żeby mewę, która się z jajka wykluje, Zorbas nauczył latać.

Historia o mewie i kocie, który uczył ją latać to króciutka, ciepła, opowiedziana w uroczy sposób historia, tak jak to dzieciom opowiada się świat za pomocą przenośni, uproszczeń i szczęśliwych zakończeń. Nie oznacza to, że nie ma w tej książce zła, bo jest. Jest w tej książce zło w postaci dwóch kotów podwórkowych, z którym to złem gruby czarny kot Zorbas radzi sobie odpowiednio siłą i sprytem (tylko trochę siłą wspomaganym). Tak że dobro wygrywa, zło przegrywa, zdobywa się to, o czym się marzy i, jeśli tylko znajdzie się odwagę, żeby się odważyć, to bez problemu można osiągnąć to, do czego się jest stworzonym. Nie jest to, co prawda, ani Mikołajek, ani Muminki, ale jest to książka w sam raz na jeden wieczór po cięższym dniu albo w cięższym okresie i, jako taka, się u mnie wczoraj doskonale sprawdziła.

***

Przy okazji naprawiam też licznik, co to go kolega @splash545 popsuł wczoraj przez zaniechanie w swoim ostatnim wpisie.
abf93ea1-3b7b-48eb-b79c-6ee306250921
splash545

@George_Stark dziękuję

Zaloguj się aby komentować