#naopowiesci
Ostatnio zastanawiałam się, czy jestem w stanie napisać coś poważnego. No, to chyba się udało.
***
Kapliczka
“Tu. Tutaj leżę.”
Już od paru minut słyszę gwizdki i nawoływania, ale w końcu zaczęły przybierać na sile. Chyba nadchodzą z prawej.
“Tu, za tym krzakiem. Ja pierdolę. Pomocy.”
Kompletnie nie czuję rąk ani nóg. Możliwe, że to wynik jakiegoś stłuczenia w okolicy karku, albo przemieścił mi się kręg. Może Marek coś na to poradzi, byle zawieźli mnie na nasz SOR.
Już całkiem wyraźnie słyszę głosy, nerwowe pokrzykiwania. Teraz dołączyło do nich szczekanie. Bardzo głośne szczekanie.
- Tu, panie kapitanie! Gdzieś tu! - krzyczy ktoś, to znajduje się może 10 metrów ode mnie. - Dobry pies, Mara, dobry pies!
Boże, pomogą mi. Leżę tu już kilka godzin, nie mogąc nawet obrócić głowy, żeby spojrzeć na bok. Tak długo żułem ściółkę, że przyzwyczaiłem się do jej smaku i już nic nie czuję. Nareszcie coś się dzieje.
Ktoś przedziera się przez krzaki tuż obok. Słyszę jego sapanie.
- Jezus Maria… Kapitanie, jest.
“Obróćcie mnie.”
Słyszę charakterystyczne mlaski zakładanych na dłonie lateksowych rękawiczek. Ciekawe, czy mundurowi dostaną kiedyś nitryl. Ale w sumie, po co? Żeby zwiększyć zadłużenie policji?
- Dzwoniliśmy już po prokuratora. - słyszę inny męski głos gdzieś obok mojej lewej ręki. - Co z chłopakami z erki?
- Już ich zawołaliśmy, idą.
- Denat?
- A jak myślisz?
“Ej, panowie. Ale ja żyję.”
Odgłosy cyfrowego aparatu wykonującego zdjęcia. Ktoś chodzi po ściółce naokoło.
- Rozejrzyjcie się, może są jeszcze jakieś ślady. Pies i opiekun mogą lecieć. Dzięki. Cholera, musiało dzisiaj padać?! Chłopaki, tutaj. Przepuście ich.
Kroki się zbliżają. Ktoś bierze głęboki wdech.
- Ja pierdolę… Dzień dobry. Przecież to Romek.
- Znacie go, panowie?
- To lekarz z naszego SORu z Banacha. Na stówę. Ten tatuaż. Jezu. Roman. Przecież on ma małe dzieci… Jola dopiero co urodziła… Jezu, kurwa…
“Tomek? To Ty? Tomek, obróć mnie, słyszysz?”
Próbuję wykonać jakikolwiek ruch, ale nie jestem w stanie. Nie mam siły.
- Możecie dokonać oględzin?
- Tak, kurwa… tak. Zaraz. Daj mi chwilę. Czekamy na prokuratora?
- Czekamy.
- Ale on na pewno nie żyje? - odzywa się ktoś z tyłu.
- No, kurwa, spójrz na niego.
- Ale panie kapitanie, procedury… - chyba jest młody, brzmi niepewnie. Jakby był przestraszony. Może to jego pierwsza akcja.
Głośnemu sapnięciu towarzyszy dotknięcie mojej szyi.
“Przecież tętnica szyjna jest w innym miejscu, idioto.”
- Nie żyje. Zadowolony?
Ja pierdolę. To się nie dzieje naprawdę. Przecież tam jest Tomek z ratolami, co do chuja?
- Może zadzwonię do Joli? Znaczy, jego żony? - pyta Tomek.
- Nie, nie trzeba. Nasi się tym zajmą. - sapacz odchodzi gdzieś na bok. - I co, chłopaki, znaleźliście coś jeszcze?
- Na razie nie, kapitanie.
Przysnąłem chyba. Budzi mnie czyjś telefon.
- Kapitanie, to do pana.
- Tu Borecki. …aha. …aha. …nie teraz, czekamy na oględziny. …nie, jeszcze nie wiadomo. …Rozumiem. Dzięki.
- Żona?
- Żona. Zabrali ją do szpitala. - kapitan bierze głęboki wdech. - Który z was, KURRRWA, debile pierdolone, zadzwonił do tej kobiety, przyznać się?! Dziecko czteroletnie zadzwoniło na sto dwanaście, że mama śpi na podłodze i nie chce się obudzić! Posrało was do reszty?
“Adaś… zuch chłopak. Zapamiętał.”
- Damian, kurwa! Kobieta w połogu, a Ty jej przez telefon takie info sprzedajesz? Co ci odjebało?
- Przecież też jest lekarką! Myślałem, że się ogarnie… No co, kurwa, co? Chciałaby wiedzieć od razu, twoja żona też by chciała wiedzieć!
- Ale nie przez telefon, ty pierdolona amebo! Kobietę dwa tygodnie po porodzie, do chuja pana!
Zimno mi. Nie położą na mnie nawet tego durnego kawałka folii NRC?
I kolejne telefony. Kolejne dźwięki migawki.
- Prokurator ma obsuwę. Protesty rolników. Nie wyjechali nawet jeszcze z centrum.
“Zajebiście. I będziecie tak czekać z oględzinami tyle godzin? Przecież ja tu skończę jako kaleka!”
…Jeśli skończę w ogóle.
Kurwa.
- Mamy coś. - woła ktoś z daleka.
Nos mnie swędzi, ale nie mogę się ruszyć, by cokolwiek z tym zrobić. Tortury.
- Znaleźliśmy plecak. Chodźcie z aparatem. Panie kapitanie, proszę tu podejść.
Sapacz i migawka poszli. Inni pozostali na miejscu cicho, milcząc, przemieszczali się po ściółce wokół mnie.
Plecak? Nie miałem plecaka. Noszę ze sobą torbę, którą Jola dała mi trzy lata temu, gdy skończyłem specjalizację. Adaś pomazał ją flamastrami, ale był tak dumny ze swojego rysunku, że nie miałem serca jej czyścić.
Gdzie jest moja torba?
Co właściwie się stało?
- To może być plecak sprawcy. W środku są jakieś papiery z wariatkowa na nazwisko Rutecki Grzegorz i woreczek z jakimś syfem. - słyszę zbliżające się sapanie kapitana. Ależ on musi być upasiony. Przecież ledwo idzie. Jak z tego wyjdziemy, to skieruję go do profesora Owczarzaka.
Próbuję sobie przypomnieć, co się działo. Papiery? Jakiś pacjent? Nazwisko kompletnie nic mi nie mówiło. Z drugiej strony, przez SOR przewija się ich tylu, że nie zapamiętałbym danych gościa, choćbym bardzo chciał…
- Dzwoń na komendę, niech sprawdzą dane gościa i wyślą chłopaków na adres. Potrzebujemy też więcej ludzi do przeszukiwania lasu. Może chuj się tu jeszcze ukrywa.
Las. Tak, jestem w lesie. Byłem biegać. To był mój pierwszy trening od czasu, gdy urodziła się Igunia. Jola widziała, jak mi tego brakuje. Powiedziała, żebym szedł. Śmiała się, że dziki mnie nie rozpoznają.
Co się stało?
- To my pójdziemy sobie do karetki zapalić.
- Pewnie, lećcie, chłopaki.
- Kapitanie, możemy iść z nimi? - to ten młody od procedur.
- Idźcie, idźcie. Ja tu zostanę. I tak czekamy.
Po chwili nie słychać nic więcej, tylko ptaki gdzieś w tle, i miarowe sapanie kapitana.
Biegłem. Zboczyłem z trasy, żeby skosić do kapliczki.
Co się stało?
Sapanie. Coraz bliżej. Przy moim uchu. Ciepły oddech.
- Dychasz jeszcze, ty kurwo?
Co się stało? Co się dzieje?
- Poprawię ci łeb, żebyś w końcu się udusił, szmato pierdolona.
Nie. Chwila. Nie. Co się dzieje?
- Pamiętasz ją jeszcze? Pamiętasz?
“Kogo? Kogo mam pamiętać?”
- Pamiętasz, jaka była przestraszona? Miała dwanaście lat.
Czuję nacisk dłoni na potylicy.
“Przestań! Przestań! Co robisz? Pomocy!”
- Miałeś, cwelu pierdolony, jeszcze mleko pod nosem. Mówiłeś, że to tylko wyrostek. Że nic jej nie będzie. Nawet ten profesor cię zjebał, że nie wolno tak mówić. Miałeś, kurwa, jej pomóc.
Nacisk zelżał na chwilę. Jezu. Pomocy. Zabije mnie.
- Madzia Borecka. Mówi ci to coś, kutasiarzu? Zaufała ci, ty kurwo, a ty ją zabiłeś.
“Nie, nie. Przysięgam. Nie. Pomocy!”
- Nawet, kurwo, nie wyszedłeś do nas. Nie przyznałeś się. Jebany w dupę pierdolony cwelu. Profesorek świecił za ciebie oczami. Moja żona się zapiła przez ciebie. Ty szmato. A teraz masz za swoje.
“To profesor operował. To profesor operował. Nie ja. Nie ja…”
- Ej… Co tu… EJ! CO ROBISZ? STÓJ! CHŁOPAKI, KURWA!
Słyszę szamotaninę. Coś z łoskotem pada na ziemię. Nie czuję już nacisku dłoni na potylicy. Słyszę jęki i darcie mord.
- Zostawcie mnie, kurwa! Puśccie, gnój sobie na to zasłużył!
“Pomocy…”
Obracają mnie. Światło oślepia mnie przez zamknięte powieki.
Biorę wdech.
Czuję palce na szyi.
Wydech.
- Żyje…
“Żyję.”
***
(1074 słowa według Google Docs)
#zafirewallem #tworczoscwlasna