#piechurwedruje

31
126
Siema,
W tym #piechurwedruje chciałbym opowiedzieć Wam o masochistycznej wędrówce, którą odbyłem nieco ponad rok temu. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Kotoń Zachodni, Zembalowa, Łysina (Beskid Makowski, Beskid Wyspowy)
Data: 10/11 listopada 2022 (czwartek/piątek)
Staty: 49km, 11h40, 1.865m przewyższeń

Listopad był chłodny i raczej nie rozpieszczał, a pogoda średnio zachęcała do spacerów. Był jednak ktoś, komu te warunki w ogóle nie przeszkadzały i w deszczu, w nocy, postanowił przejść 36 kilometrów z Międzybrodzia Bialskiego do Wadowic - tym kimś był mój tata. Nie powiedział mi nic o tej wyprawie i gdyby mama się nie wygadała, to pewnie dowiedziałbym się o niej post factum. Oj, zapiekło mnie wtedy ego i zazdrościłem pomysłu okrutnie. Zacząłem wtedy snuć własny plan, który zrealizować miałem już kilka dni później.

Moim celem było obskoczenie możliwie jak największej liczby szczytów w okolicach Pcimia. Ponieważ w deszczu chodzić nie lubię, czekałem na jakieś sprzyjające warunki pogodowe, które nadarzyły się w przeddzień Dnia Niepodległości. Żona zgodziła się zająć usypianiem Myszy, dzięki czemu już o 19:45 byłem na parkingu kościelnym w Pcimiu, gdzie zostawiłem samochód i wyruszyłem w trasę.

Po niedługim marszu żółtym szlakiem wkroczyłem do lasu. Księżyc wynurzał się co chwila zza chmur towarzysząc mi przez większość czasu. Szedłem żwawo, stając się wyregulować oddech i znaleźć odpowiedni balans w organizmie. Kijkami wystukiwałem sobie rytm, wprawiając się w stan lekkiego transu; stukanie miało też informować zwierzęta o tym, że nadchodzę. Pod nogami chrzęściły rozdeptywane suche liście, a wyobraźnia powoli zaczynała grać mi na nosie wyłapując w mroku fantastyczne kształty.

Idąc w takich warunkach słuch robi się bardzo wyczulony i każdy najmniejszy szmer stawia wszystkie zmysły na baczność. Wkrótce zobaczyłem pierwsze pary oczu śledzące mnie spomiędzy drzew. Te pierwsze kontakty z sarnami, do których te oczy należały, były stresujące i powodowały u mnie uczucie dyskomfortu, manifestujące się przez gęsią skórkę wędrującą wzdłuż kręgosłupa do karku. Szedłem czujnie i byłem raczej spięty. W jednym momencie można było zobaczyć ze szlaku, żeby zobaczyć Diabelski Kamień w Stróży - zacząłem do niego iść, ale mimo krótkiego odcinka spietrałem i, bacznie obserwowany spomiędzy gałęzi, wróciłem na szlak.

Kontynuowałem wyprawę i wkrótce dotarłem na Pękalówkę, a następnie na Kotoń Zachodni. Kijki przydały się po drodze kilka razy przy pokonywaniu rozległych kałuż. Kotoń nie zachwycił, nie miał zbyt wiele do zaoferowania.

Skierowałem się w stronę skrzyżowania pod Gorylką i idąc tam zobaczyłem między drzewami jakieś światełka. W miarę jak się zbliżałem robiło się ich coraz więcej. Zacząłem sobie wkręcać, że właśnie trafiłem na mszę satanistów albo spotkanie neonazistów, i mogę zacząć żegnać się z życiem. Okazało się jednak, że był to tylko okazałych rozmiarów ośrodek wypoczynkowy z kilkoma domami z bali.

Zacząłem iść asfaltową drogą i pod Gorylką odbiłem w czarny szlak. Minąłem kilka domków, po czym znów zagłębiłem się w las. Doszedłem do skrzyżowania pod Groniem Tokarskim, od którego asfalt już cały czas prowadził mnie do Tokarni. Oprócz małej kapliczki zrobionej na rosnącym przy drodze drzewie nic ciekawego się nie działo.

W Tokarni zrobiłem krótką przerwę na kanapkę. Było po 1 w nocy, tempo miałem niezłe. Kontynuowałem marsz czarnym szlakiem i niebawem znów opuściłem zamieszkałe tereny, zaczynając wspinaczkę na kolejny szczyt. Nagle, niedaleko przed sobą zobaczyłem białą postać. Zupełnie się tego nie spodziewałem i włosy na karku zjeżyły mi się momentalnie. Zbliżyłem się powoli i okazało się, że jest to figura anioła. Dalej z ciemności wyłoniły się kolejne, a ja zastanawiałem się co jest grane. Klimat był zupełnie odjechany i trochę nierealny (w domu sprawdziłem, że była to Kalwaria Tokarska). Wkrótce przestałem jednak o tym myśleć, bo podejście zaczęło dawać mi w kość.

Jakoś wczołgałem się na Golec, z którego po chwili doszedłem na Zembalową. Nie pamiętam dobrze tego odcinka, skupiłem się tylko na tym, żeby dotrzeć na szczyt. Rozpocząłem schodzenie żółtym szlakiem do Lubnia, a trasa zaczynała się już nieznośnie dłużyc. Stada saren albo pojedyncze osobniki spotkałem mniej więcej co godzinę, ale na tym etapie przestały wzbudzać we mnie emocje. Zwykle, żeby jakoś urozmaicić sobie czas, coś do nich mówiłem - zdaję sobie sprawę jak to musiało wyglądać.

Dotarłem w końcu do Lubnia, który spowity był lekką mgiełką, nadając oświetlonemu kościołowi Jana Chrzciciela ciekawej atmosfery. Zjadłem kolejna bułkę, wymieniłem baterie w czołówce, wypiłem herbatę i, w dalszym ciągu żółtym szlakiem, udałem się zdobywać ostatni szczyt. Trasa znów prowadziła częściowo przy drodze, by później skręcić w osiedle domków i wreszcie zanurkować w las. Rozpocząłem długą wspinaczkę na Łysinę.

Na tym etapie towarzyszył mi już ostry kryzys, który trwał chyba 2 godziny. W głowie miałem same negatywne myśli, byłem zmęczony, marzyłem o tym, żeby się położyć. Brak regularnego snu od długiego czasu, ciężki okres w pracy, to wszystko zaczynało się mścić i odciskać piętno na mojej formie. Nie będę ukrywać - w tamtym momencie nie odczuwałem żadnej przyjemności z wycieczki. Wejście na Kamionkę kosztowało mnie dużo energii i gdy następnie, klnąc na czym świat stoi, dotarłem na Patryję, byłem już wyczerpany i zwyczajnie zły.

Usiadłem przy znajdującym się tam stoliku, żeby odpocząć i uzupełnić zapasy energii. Doprowadziłem się niestety do stanu, w którym miałem odruch wymiotny przy próbie jedzenia. Herbata pomogła uspokoić żołądek, a ja rozglądałem się dookoła zastanawiając się, czy byłbym w stanie zasnąć na grubej gałęzi widocznego kawałek dalej drzewa.

Przesiedziałem tak kilkanaście minut zmuszając się do jedzenia i w końcu ruszyłem dalej. Okazało się, że zastosowana kuracja pomogła i po kilku chwilach wrócił mi zarówno humor, jak i siły, aż mnie to trochę zaskoczyło. Kontynuowałem wspinaczkę i niebawem byłem już na Łysinie, ostatnim z zaplanowanych szczytów. Odbiłem w czerwony szlak i zacząłem schodzić do schroniska na Kudłaczach, gdzie chciałem przybić pieczątkę, niestety nocą było zamknięte. Poszedłem dalej i wkrótce znalazłem się na Działku, przy którym było kilka domów mieszkalnych.

Odbiłem w żółty szlak, który chwilę prowadził asfaltową drogą, by ostatecznie skręcić w las. Czułem się dobrze, szedłem dziarsko, zapominając o towarzyszącym mi jeszcze godzinę wcześniej kryzysie. Moja wycieczka powoli dobiegała końca i wiedziałem, że za jakąś godzinę będę już przy samochodzie. Po drodze postanowiłem jednak jeszcze zobaczyć Wielki Kamień, do którego można było trafić skręcając w krótki odcinek czarnego szlaku. Rzecz jasna przegapiłem ten skręt i musiałem się wracać. Sam kamień rzeczywiście był wielki.

Odchodząc od niego zauważyłem coś osobliwego, mianowicie, że światło latarki przestaje być potrzebne. Dopiero wtedy zorientowałem się, że zaczyna się rozjaśniać. Ciężko mi opisać, z jaką radością przywitałem światło po całej nocy włóczenia się w ciemności. Przeżycie miało charakter nieco mistyczny i trochę duchowy - oto las, który do tej pory był surowy, nieprzyjazny i tajemniczy, odkrywał przede mną swoje piękne barwy. Oczy chłonęły cudowne czerwienie opadłych liści, zachwycającą ciemną zieleń iglastych gałęzi, intensywne brązy wilgotnej kory. Popatrzyłem w górę i pomiędzy wierzchołkami nagich gałęzi zobaczyłem rozjaśniające się niebo. Byłem w raju. Na prawdę zapomniałem, że na tym świecie istnieje coś takiego jak kolor. Zaczerpnąłem głęboki oddech chłodnego powietrza i ruszyłem dalej.

Doszedłem na skraj lasu, skąd w końcu mogłem podziwiać okoliczne widoki. Zacząłem widzieć coraz więcej domostw i wkrótce dotarłem do asfaltowej drogi. Przeszedłem przez jakieś pole, minąłem dwie panie, które właśnie zaczynały swoją wędrówkę w góry, następnie przeszedłem nad Rabą i już byłem ponownie w Pcimiu, przy swoim samochodzie. Zapakowałem się do środka i po dość krótkim czasie dotarłem do domu, gdzie wziąłem ciepły prysznic i położyłem się w końcu spać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
482f9217-5709-4da6-a13d-884ba7c82890
5276f0af-236e-44e0-a3d3-14041552589f
c54815be-6662-468c-b29a-75cd75299e13
f1014096-5e04-4260-938e-19e934db0c6a
2a0701b5-8efb-40be-9b2c-ba281726a3e0
ruhypnol

Dobrze, że w domu czekało spanko, a nie opieka nad Myszą

Piechur

@ruhypnol Hehehe, zaciągnąłem u żony dług, który spłaciłem przy innej okazji 3h snu, mocna kawa i jakoś tamten piątek przeżyłem

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na kolejny wpis w #piechurwedruje , w którym będzie o szybkiej zimowej wyprawie. Zachęcam do czytania
---------
Szczyt: Ćwilin (Beskid Wyspowy)
Data: 26 stycznia 2022 (środa)
Staty: 8.5km, 2h50, 540m przewyższeń

Nadchodził koniec stycznia, zima była całkiem udana i nawet biała w porównaniu do lat poprzednich, a ja zorientowałem się, że jeszcze nie byłem w górach od początku nowego roku. Postanowiłem zmienić ten stan, a z racji tego, że z czasem było krucho, zdecydowałem się pojechać gdzieś w nocy, po uśpieniu Myszy. Warunek był taki, że trasa miała być w miarę szybka, bo kolejnego dnia trzeba było wstawać do pracy (wtedy jeszcze się tym przejmowałem). Stanęło na Ćwilinie, na którym już wcześniej byłem.

Na wyprawę chęć wyraziła też koleżanka, która swoją pierwszą trasę w górach zaliczyła w październiku poprzedniego roku ze mną i tak jej się spodobało, że miałem dawać znać, kiedy będę szedł znowu. Nie musiałem jej długo namawiać, złapany bakcyl zrobił swoje.

Po zmroku dojechaliśmy do Jurkowa, z którego miała rozpocząć się trasa. Po założeniu odpowiedniego ekwipunku (latarki, stuptuty) ruszyliśmy w stronę szczytu, dość szybko zmieniając asfalt na polną drogę. Śnieg przyjemnie skrzypiał pod butami, a z każdą chwilą było go coraz więcej.

Niebawem dotarliśmy na skraj lasu, gdzie przywitał nas mały bałwanek. Niebieski szlak, którym szliśmy, zaczął wznosić się nieco bardziej, ale mimo to nie sprawiał problemów. Jest to chyba najłagodniejsze i najmniej intensywne podejście na Ćwilin.

Ja natomiast zaczynałem odlatywać, bo dostałem dokładnie to, czego chciałem: las pokryty śniegiem. Oczy chłonęły wspaniałe obrazki wyławiane na kilka sekund światłem latarki i nurkujące ponownie w gęstej ciemności. Powyginane szpony gałęzi oblepionych lodem, uginające się drzewa z trudem dźwigające ciężar śniegu, biel puchu leżącego na nieprzetartym szlaku - czułem, że jestem u siebie.

Jeśli chodzi o samą trasę, to minęła nam dość szybko i w jednym tylko momencie, niedaleko szczytu, bardziej się zasapaliśmy. Szło się jednak komfortowo, śniegu było tylko po kostki, więc nie sprawiał nieprzyjemności. Pojawiła się natomiast gęsta mgła, która towarzyszyła nam już na sam szczyt. Zrobiliśmy tam krótką przerwę na gorącą herbatę i po zrobieniu pamiątkowych zdjęć przy tabliczce zaczęliśmy schodzić tą samą trasą, skoro i tak nie było nam dane podziwiać nocnego nieba.

Wspomniałem, że przy wchodzeniu jeden fragment był trochę intensywniejszy - właśnie tam w drodze powrotnej postanowiliśmy spróbować zjechać na jabłuszku, które wzięliśmy ze sobą. Niestety, śnieg był zbyt świeży i za mało ubity, więc zamiast szybkiej jazdy skończyło się na mało efektownym zjeździe wspomaganym odpychaniem się nogami.

I tak zakończył się ten krótki wypad. Pożegnaliśmy las, pilnującego go bałwana, wsiedliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę Krakowa. W domu byłem chyba w okolicach 23, więc w teorii miałem dużo czasu na sen, jednak długo nie mogłem zasnąć wspominając ciągle piękny nocny krajobraz, jakim obdarowała mnie zima.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
e5ab17ac-4f58-4c31-9312-4402351a9508
7e3c88f1-104f-4345-a91d-0129e8434b3b
ad5d608c-07ef-44dd-bee5-34934aa09de1
e194e0b7-b603-4124-8d73-609c3bd67d6d

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś opiszę wycieczkę na Górę Policyjną. Zachęcam do czytania i śledzenia tagu #piechurwedruje
---------
Szczyt: Lackowa (Beskid Niski)
Data: 23 stycznia 2021 (sobota)
Staty: 10.5km, 5h, 415m przewyższeń

Była druga połowa stycznia, a cały śnieg w mieście zniknął. Mnie natomiast po dobrym początku roku, kiedy to udało mi się wyrwać na Łopień, znów zaczynało nosić. Szybko sprawdziłem na mapach szczyty należące do #koronagorpolski, możliwe do przejścia trasy, dojazd i pogodę, wykonałem kilka telefonów po rodzinie, i w ten sposób wyklarował się plan zdobycia Lackowej.

Na uczestnictwo w wyprawie wyrazili chęć kuzynka, tata i brat. Wyruszyliśmy w drogę trochę po 5 rano, jeszcze przed świtem, tak abyśmy jak najwcześniej mogli wrócić do domu, co według moich wstępnych wyliczeń miało oznaczać godzinę 13.

Startowaliśmy z miejscowości Izby, z której udaliśmy się w stronę granicy, aby dołączyć do czerwonego szlaku. Śnieg co prawda leżał dookoła, ale był wręcz parszywie mokry, droga natomiast była częściowo błotnista, a częściowo pokryta jeszcze lodem. Weszliśmy do lasu i niedługo później dotarliśmy do przełęczy Beskid, gdzie przywitała nas tabliczka informującą o dotarciu do granicy państwa. Czerwonym szlakiem ruszyliśmy zdobywać szczyt.

Przed wyjazdem czytałem o tym fragmencie drogi, który został nazwany "ścianą płaczu" ze względu na swoje ostre nachylenie. Owszem, początek prowadził nieco stromiej pod górę, ale było w miarę ok, więc zastanawiałem się, czy ktoś nie przesadził z tak dramatycznie brzmiącą nazwą. I wtedy zobaczyłem właściwą ścianę.

Podejście rzeczywiście wyglądało imponująco i trochę demotywująco, a i tak widziałem tylko jego kawałek, bo reszta kryła się we mgle. Rozpoczęliśmy mozolną wspinaczkę, sapiąc i klnąc od czasu do czasu pod nosem. Wejście nie byłoby nawet takie złe, gdyby nie tragiczny śnieg, na którym ślizgały się buty: wyglądało jakby nie mógł się zdecydować, czy już chce być cieczą, czy jeszcze ciałem stałym. Kijki bardzo przydały się w tych warunkach, natomiast raczków postanowiłem nie zakładać.

W końcu wgramoliliśmy się na szczyt, gdzie wiatr dął jak opętany. Rozpoczęliśmy poszukiwania wierzchołka, co trochę nam zajęło, bo na mapach Google jest oznaczony wcześniej, niż faktycznie się znajduje. Ostatecznie trafiliśmy pod tabliczkę Lackowej ze wskazaną wysokością 997 m n.p.m. - stąd też prześmiewcza nazwa "Góra Policyjna". Wraz z kuzynką przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski, zrobiliśmy zdjęcie, napiliśmy się wszyscy gorącej herbaty i ruszyliśmy w dół, bo wiatr dawał się już we znaki i zaczęliśmy tracić czucie w palcach.

Droga do przełęczy Pułaskiego również była dość stroma (polecam zobaczyć profil na zalinkowanej mapie), jednak w dół schodziło się w panujących warunkach bardziej komfortowo, niż wcześniej się wchodziło. Na tym etapie raczki znalazły się już na moich butach, śnieg amortyzował kroki, było całkiem przyjemnie. Porzucaliśmy się trochę śnieżkami i w dobrych nastrojach wyszliśmy z chmury.

Na przełęczy rozpocząłem poszukiwania ścieżki, którą moglibyśmy wrócić do Izb, co udało się dość szybko. Zeszliśmy ze szlaku i poszerzającą się drogą udaliśmy się w dalszą podróż. Było bardzo mokro i ślisko, a wzdłuż ścieżki płynął już mały potoczek, który szybko zmienił się w pełnoprawny górski potok.

Po drodze zaglądnęliśmy jeszcze do cerkwi św. Michała Archanioła, która okazała się być jedyną pozostałością po nieistniejącej już wsi Bieliczna - jeśli dobrze pamiętam, to wybita została przez jakąś zarazę. Drogę kilkukrotnie przecinał wspomniany już potok i kilka razy pokonywaliśmy go w nieco partyzancki sposób, przechodząc po zwalonych kłodach. Na szczęście nikt się w nim nie wykąpał.

W końcu, po przeprawieniu się przez ciapę i błoto, trafiliśmy na asfaltową jezdnię, którą dotarliśmy do samochodu. Początkowe wyliczenia, według których miałem być w domu o 13, okazały się mocno niedoszacowane, bo godzina wybiła, a my dopiero przebieraliśmy buty. Dostałem za to trochę po głowie od żony (zasłużenie), ale nie żałowałem ani minuty, bo trasa, mimo, że wymagająca, dostarczyła nam mnóstwo frajdy.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
e1a05c1d-63a4-46b5-b00d-74b2ffccd24f
45946b65-df17-41e4-8d1b-80b51943cae0
3b100a75-5544-4f25-bc18-3b47e63abfa0
852f59ee-8c52-4098-9e73-e6cdf0f443cd
dd259a8f-943f-4d1e-b3eb-bdec9c2dab0f
AndrzejZupa

Jak rozumiem, na policyjnej jest jakieś schronisko...

Piechur

@AndrzejZupa Na szczycie Lackowej są tylko jakieś ławeczki do siedzenia, nawet nie wiem gdzie jest najbliższe schronisko, chyba dopiero na Jaworzynie Krynickiej.

ruhypnol

Wchodziłem raz z bardzo dociążonym plecakiem 100L. Obecność plecaka była bardzo pomocna bo pomagała przybrać postawę czworakującą na najbardziej stromych odcinkach

Piechur

@ruhypnol O, to jakiś grubszy trip musiał być Gdzie Cię nogi niosły?

ruhypnol

@Piechur po maturze zamiast na kremówki poszedłem z dwoma kumplami na kilkudniową wyprawę z namiotem. To było 15 lat temu, więc trasę cytuję z głowy: Mochnaczka-Wysowa-Konieczna-Radocyna-Wołowiec-Bartne-Krzywa-Zdynia-Regietów-Hańczowa-Mochnaczka

kopawdupeswiniom

Dobry szlak ma niepogodę, skoro widoków i tak by nie było :-P

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje , w którym... znowu Babia Góra!
---------
Szczyt: Babia Góra (Beskid Żywiecki)
Data: 1 czerwca 2019 (sobota)
Staty: 14km, 6h45, 885m przewyższeń

Ten wypad zorganizowaliśmy sobie z żoną z okazji Dnia Dziecka - 2 tygodnie wcześniej dowiedzieliśmy się, że będziemy mieć dzidziusia, więc trzeba było to adekwatnie uczcić. Około 7:30 dojechaliśmy do Przełęczy Krowiarki, gdzie, o dziwo, udało nam się zaparkować praktycznie przy wejściu na teren BPN.

Zdecydowaliśmy się pójść najmniej wymagającą trasą i czerwonym szlakiem rozpoczęliśmy wspinaczkę na Sokolicę. Było w miarę słonecznie, ale mimo wszystko chłodno - warunki do chodzenia idealne. Droga prowadziła gęstym lasem, ubitą ścieżką ze stopniami wytyczonymi drewnianymi belkami. Minęliśmy kilka powalonych drzew, okazałych wykrotów i już byliśmy na szczycie.

Trochę wiało, więc założyliśmy kurtki, czapki i kaptury. W oddali widać było kapryśne Babsko, owinięte chmurami niczym szalem. Tak właśnie zapamiętałem ten szczyt z poprzednich eskapad: wiecznie przysłonięty, nawet jeśli warunki wydawały się być obiecujące. Wiedziałem już, że na widoki nie będzie co liczyć.

Weszliśmy w pas kosodrzewiny, który nieco chronił przed wiatrem. Chmury przewalały się przez grzbiet góry, gnając w dół zbocza, wyglądało to świetnie. Kontynuowaliśmy wspinaczkę wchodząc ostrożnie po leżących na trasie rozległych plackach pozostałego jeszcze po zimie śniegu. Minęliśmy Kępę, gdzie zrobiło się trochę łagodniej, po czym dotarliśmy do Gówniaka. Zaraz za nim, między Małymi Garbami, był bardzo fajny punkt widokowy, gdzie zrobiliśmy sobie zdjęcia na ogromnych skalnych blokach. Widoków rzecz jasna w tych warunkach pogodowych nie było.

Dotarliśmy w końcu na szczyt Diablaka, na którym zrobiliśmy krótką przerwę. Wiało okrutnie, nic nie było widać na kilka metrów wprzód, więc podjęliśmy decyzję o szybkim zejściu do schroniska. Zejście z Babiej w stronę przełęczy Brona jest usiane głazami, po których lepiej schodzić ostrożnie, bo mogą być śliskie i łatwo o nieszczęście. W drodze towarzyszyły nam już wspaniałe widoki, bo chmury zaczęły powoli ustępować. Zanim się obejrzeliśmy, a byliśmy już na przełęczy.

Po krótkim odpoczynku zaczęliśmy schodzić do schroniska w Markowych Szczawinach. Pierwsza część drogi z przełęczy Brona była ostrzej nachylona i nieco błotnista, także schodziliśmy powoli. Od Biwaku Zapałowicza trasa jednak złagodniała i szło się przyjemnie. Dotarliśmy do schroniska, zjedliśmy po szarlotce i udaliśmy się niebieskim szlakiem z powrotem do przełęczy Krowiarki.

Ta część była już spacerowa i niewymagająca. Szliśmy pięknym lasem, który kojąco szumiał. Po drodze minęliśmy kilka strumieni i małych polanek. Między drzewami mogliśmy spojrzeć jeszcze ostatni raz na szczyt Babiej, który rzecz jasna akurat wtedy postanowił się odsłonić. Bez pośpiechu, rozkoszując się zielenią, kroczyliśmy w stronę parkingu. Niedaleko końca trasy zeszliśmy jeszcze do Mokrego Stawku.

I tak skończyła się nasza wycieczka. W Przełęczy zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Mimo pochmurnej i wietrznej pogody byliśmy zadowoleni, bo udało nam się gdzieś wyrwać. Poza tym obiecaliśmy sobie, że powrócimy na Babsko, aby zobaczyć je w pełnej krasie i lepszej pogodzie, co po kilku latach zresztą się udało.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
2a9959f1-2a25-4e59-ad6f-f272ed10e221
3075aef3-dec1-49c3-944f-2239da0cd943
bc55d7a9-0ed3-466d-9dab-6c2a8c8638e7
e8dcd466-aca9-4b07-a540-72b11c2eb923
522c557e-fd97-41e2-b05e-ea85710d523a
Piechur

Skrót dla Babiogórskiego Parku Narodowego to BGPN, nie BPN - sorry za babola.

marianmarcin

@Piechur trochę mnie zainspirowałeś i zaczynamy z ziomkiem koronę gór polski - mnie więcej za 2 tygodnie zaczynamy od śnieżnika, rudnika i kowadło, bo w jeden weekend da się obskoczyć

Piechur

@marianmarcin Świetnie! Macie już książeczki? Pamiętajcie o pieczątkach i zdjęciach na szczycie. Koniecznie wrzuć zdjęcie ze Śnieżnika i jak wygląda teraz wieża

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na już piąte podsumowanie tras z #piechurwedruje , które robię w ramach #poradnikpiechura
---------
25. Wpis: Czarny Staw Gąsienicowy
Wnioski:

  • Jeśli tylko dopisują siły i ma się w zapasie czas, to warto zawsze rozważyć wydłużenie trasy o kolejny ciekawy punkt.
  • Niby oczywiste, ale w Tatrach na prawdę żyją dzikie zwierzęta, i nie są to tylko sarny czy kozice, ale także niedźwiedzie, które można zobaczyć, a jeśli ma się pecha to także spotkać.
  • W Tatry najlepiej zawsze wybierać się z samego rana - pozwoli to uniknąć korków zarówno w stronę Zakopanego, jak i w drogę powrotną.

26. Wpis: Wysoka
Wnioski:

  • Jeśli tylko ma się czas to fajnie poświęcić te kilka chwil na zatrzymanie się przy nieoczywistych miejscach, które wzbudzą zainteresowanie na trasie.

27. Wpis: Lubomir
Wnioski:

  • Zanim zdecydujemy się iść z dzieckiem na wycieczkę w nosidle dobrze jest przetestować jak na nie reaguje, żeby uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek.
  • Dla dziecka wyprawa powinna być przyjemnością, a to w dużej mierze zależy od tego, jak jesteśmy w stanie mu ją urozmaicić.

28. Wpis: Chełmiec
Wnioski:

  • Przy dobrym planowaniu spokojnie można zrobić przynajmniej dwa szczyty w jeden dzień w ramach #koronagorpolski
  • Mimo pozornie ciepłej pogody i braku śniegu w niższych partiach góry może on dalej zalegać w jej wyższych partiach już w formie lodu - na wycieczki zimą, a także wczesną wiosną dobrze jest mieć w plecaku nakładki antypoślizgowe lub raczki.
  • Gubienie szlaku to już klasyka - warto regularnie sprawdzać swoje położenie na mapie.

29. Wpis: Waligóra
Wnioski:

  • Mimo tego, że planowana trasa może wydawać się krótka i łatwa na mapie, dobrze jest rozeznać się w panujących warunkach i w przypadku braku odpowiedniego sprzętu wspomagającego (raczki, nakładki) mierzyć siły na zamiary.
  • Pomagajmy sobie w górach uprzedzając innych na szlaku o panujących warunkach na czekającym ich odcinku, jeśli wiemy, że może sprawić on trudność.

30. Wpis: Wielka Sowa
Wnioski:

  • W przypadku wędrówek po zaśnieżonych i skutych lodem trasach kijki, raczki i nakładki antypoślizgowe powinny znaleźć się w naszym wyposażeniu.
  • Nigdy nie ufać nawigacji w 100% - wyznaczone trasy lepiej prześledzić, żeby później nie pluć sobie w brodę.

-------
Kolejne wpisy będę wrzucać już trochę mniej regularnie ze względu na dynamicznie rozwijającą się sytuację domową, ale nie powinno być tragedii

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
78cc710e-a674-45be-b13f-b002c7ce67a2
Mr.Mars

@Piechur Za te wpisy to powinieneś dostać co najmniej odznakę Honorowy Człowiek Gór.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na ostatni wpis dotyczący jednodniowej wyprawy z moim kuzynostwem. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Wielka Sowa (Góry Sowie)
Data: 19 marca 2022 (sobota)
Staty: 9km, 2h50, 385m przewyższeń

Zaliczyliśmy już Chełmiec i Waligórę, więc przyszedł czas na ostatni z zaplanowanych szczytów, czyli Wielką Sowę. Opuściliśmy schronisko Andrzejówka i pojechaliśmy w kierunku miejscowości Rzeczka.

W tamtym momencie już nie po raz pierwszy za bardzo zaufałem mapom Googla, które poprowadziły mnie co prawda najkrótszą trasą, ale wijącą się przez wąskie górskie drogi. W pewnym momencie dojechaliśmy wręcz do miejsca, w którym widniał sezonowy zakaz wjazdu. Odcinek do przejechania był krótki, więc postanowiłem zaryzykować. Nie było to mądre - co prawda udało się przejechać, ale droga była szerokości jednego samochodu i leżał na niej miejscami zmarznięty śnieg. Wystarczyłoby, żeby było go więcej albo by ktoś jechał z naprzeciwka i w najlepszym wypadku musiałbym wracać na wstecznym.

Ostatecznie dojechaliśmy jednak na miejsce i zostawiliśmy auto na darmowym parkingu przy jednym z ośrodków wypoczynkowych. Wraz z masą innych turystów rozpoczęliśmy wspinaczkę czerwonym szlakiem pod najostrzejszy kawałek trasy prowadzący do schroniska Orzeł. Była to najmniej przyjemna część wędrówki.

W schronisku przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski, wypiliśmy po kawie i ruszyliśmy dalej. Mniej więcej od obelisku Karla Wiesena na drodze pojawił się gruby lód i szybko uznaliśmy, że raczki i nakładki muszą znaleźć się na butach.

Pogoda dopisywała, niebo było niebieskie, a słońce świeciło mocno, więc szybko zrezygnowałem z kurtki. W dobrych nastrojach doszliśmy do schroniska Sowa, gdzie znów przybiliśmy pieczątki. Od tamtego miejsca aż na szczyt szlak prowadził lasem, cały czas po skutej lodem ścieżce. Szło się jednak bardzo przyjemnie.

Po dotarciu na Wielką Sowę zrobiliśmy sobie zdjęcie przy tabliczce. Ludzi było sporo, zawłaszcza rodzin z dziećmi. Niestety nie mieliśmy okazji wejść na wieżę widokową, bo była w remoncie. To co mnie zaskoczyło to sposób w jaki szczyt był przygotowany na turystów - pełno ław, wiat, miejsc na ognisko, a także buda z jedzeniem i toaleta, wszystko na polanie otoczonej lasem. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem.

Nadszedł czas na powrót. Udaliśmy się żółtym szlakiem w kierunku Jeleniej Polany. Po drodze, niedaleko za szczytem, minęliśmy ruiny jakiegoś schroniska, a po dłuższym kawałku spokojnego marszu dotarliśmy do Małej Sowy. Zdjąłem przy niej raczki, bo nie były już potrzebne. Zejście do Polany było nieco bardziej nachylone, ale dzięki kijkom czułem się pewniej.

Odbiliśmy na czarny szlak prowadzący już szeroką drogą i spokojnie zeszliśmy do ulicy, przy której zostawiliśmy auto - trzeba było jednak dojść do niego jeszcze kawałek poboczem pod górę. W ten oto sposób, zaliczając trzy szczyty, zakończyliśmy naszą jednodniową wyprawę. Teraz czekała nas już tylko długa droga powrotna i wspominanie przybitych kilometrów oraz widoków.

Na upartego mogliśmy jeszcze pojechać na Ślężę, na co byliśmy przygotowani pakując czołówki, ale zależało mi już na powrocie do domu przed kąpielą Myszy. Tak czy inaczej, plan minimum został zrealizowany, a ja spędziłem świetnie czas ze swoim cudownym kuzynostwem.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
b591387c-394d-4cb4-ad7e-2c7230014f2d
754785de-5bc5-428a-be0f-646d1e654c6f
fd200ca3-1cd7-4111-b6df-9265cbb9288b
7945833a-fd0e-4b51-806f-558c919a6f71
5cc00e44-ff48-4c85-8249-044aa9381321

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje kontynuacja jednodniowej eskapady z kuzynostwem. Zapraszam!
---------
Szczyt: Waligóra (Góry Kamienne)
Data: 19 marca 2022 (sobota)
Staty: 3km, 1h15, 185m przewyższeń

Chełmiec został zaliczony, tak więc bez większej zwłoki wsiedliśmy do auta i ruszyliśmy w dalszą drogę. Opuściliśmy Wałbrzych i skierowaliśmy się do Rybnicy Leśnej, a konkretnie do schroniska Andrzejówka. Zaparkowałem samochód na błotnistym parkingu, po czym udaliśmy się do budynku przybić pieczątki do #koronagorpolski.

Odległość ze schroniska na szczyt to ledwie 500 metrów i w normalnych warunkach trasa nie zajęłaby nam dużo czasu. Praktycznie całą drogę pokrywał jednak lód i trzeba było uważać, jak stawia się nogi. Był to również moment, w którym zdecydowałem, że lepiej założyć raczki, niż wywinąć orła. Nakładki antypoślizgowe założyła także kuzynka, ale okazało się, że kuzyn takowych nie ma. Na szczęście zwykle pakuję więcej rzeczy na różne okazje i poczęstowałem go swoim kompletem.

Zaczęliśmy podchodzić pod Waligórę żółtym szlakiem. Jest to najkrótszy odcinek, jakim można się na nią dostać od schroniska, ale jest też na prawdę stromy. Nie dało się już kluczyć bokiem głównej ścieżki, jak to robiłem na Chełmcu, bo lód pokrywał praktycznie całe podłoże. Szliśmy ostrożnie, a mi oprócz raczków przydały się też kijki, dzięki którym udało mi się uniknąć bolesnego wywrócenia i zjazdu na dół po tym, jak przypadkiem postawiłem stopę bokiem buta i momentalnie zaczęła mi odjeżdżać. Nie będę ukrywać, serce zaczęło bić mi w tamtym momencie szybciej.

Powoli dotarliśmy do miejsca, w którym szlak przecinał się ze ścieżką prowadzącą wzdłuż poziomic. Spotkaliśmy tam parę, która planowała schodzić drogą, którą my weszliśmy - nie mieli ani kijków, ani raczków czy jakichkolwiek nakładek, na nogach adidasy; zapewnie nie spodziewali się takich warunków. W każdym razie stanowczo odradziłem im kontynuowanie trasy, widząc z jaką trudnością pokonują odcinek o mniejszym nachyleniu niż ten, który ich czekał. Nie wiem czy posłuchali rady, my w każdym razie poszliśmy dalej.

Po dotarciu na szczyt Waligóry zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie i w dalszym ciągu żółtym szlakiem zaczęliśmy schodzić jej południową stroną. Na tym etapie trudności się skończyły i zamiast lodu pod nogami pojawił się śnieg, także wkrótce ściągnąłem raczki. Trasa delikatnie i równomiernie opadała, a spacer był przyjemny.

W miarę szybko doszliśmy do skrzyżowania szlaków przy potoku Sokołowiec, skąd już zielonym szlakiem wróciliśmy do schroniska i czekającego na parkingu samochodu. Słońce świeciło jasno, pojedyncze chmury błąkały się po niebie, więc nie traciliśmy czasu i pojechaliśmy zdobyć następny, ostatni już w tym dniu szczyt.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
675f7d14-e5e5-4f6e-a701-f23956ffd202
fce78ba8-20bf-4ede-afed-9841c3714d28
2231797f-b369-450e-a5af-57cdd20fbc05
4f957aef-78e1-44ee-9973-fef6ad9bf41f

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Ten i kolejne dwa wpisy będą poświęcone trzem szczytom w trzech różnych pasmach, które obskoczyłem w ciągu jednego dnia w ramach #koronagorpolski . Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Chełmiec (Góry Wałbrzyskie)
Data: 19 marca 2022 (sobota)
Staty: 8km, 2h15, 390m przewyższeń

Do #koronagorpolski zapisałem się w 2019 roku, ale od dłuższego czasu nastąpiła pewna stagnacja w zdobywaniu szczytów wchodzących w jej skład. Na większość gór, które były w niedalekiej okolicy (czyli do 2h jazdy) już wszedłem i zostały te oddalone o ponad 4h. Z czasem było ciężko, bo młoda chorowała praktycznie bez przerwy, dodatkowo wychodziły jej jeszcze zęby i była marudna, więc nie mogłem pozwolić sobie na znikanie na całe dnie. Zdrowy rozsądek nakazywał również zdobycie kilku szczytów, jeśli w grę wchodziła dłuższa jazda.

W końcu trafiło się okienko - Mysz była zdrowa od tygodnia, sobota zapowiadała się ładna, a żona dała zielone światło. Razem z kuzynką i kuzynem, który był inicjatorem zapisania się do klubu, umówiliśmy się na wyjazd, a ja zająłem się logistyką, czyli planowaniem tras oraz kolejności ich przechodzenia.

Naszym pierwszym celem był Chełmiec, tak więc czekała nas około 4 godzinna jazda do Wałbrzycha. Wyruszyliśmy wczesnym rankiem (ku wielkiej rozpaczy kuzynki), dzięki czemu koło 8:00 byliśmy już na miejscu.

Żółtym szlakiem skierowaliśmy się w stronę Czarnego Mostu, spod którego odbiliśmy na północ w czarny szlak. Droga była błotnista i rozjeżdżona przez traktory, a las wyglądał szaro buro i ponuro, pełen nagich drzew pozbawionych jeszcze liści.

Z czarnego szlaku skręciliśmy w niebieski, który prowadził już na sam szczyt. Tutaj rozpoczęła się pierwsza część wspinaczki, odcinek był jednak krótki, bo tylko na pół kilometra. Doszliśmy do drogi dojazdowej, która prowadzi na Chełmiec, i którą kawałek trzeba było iść. Szukaliśmy miejsca, w którym niebieski szlak znów skręca pod górę i oczywiście go przegapiliśmy. Na szczęście, nie po raz pierwszy, z pomocą przyszedł GPS.

Okazało się, że zgubić szlak wcale nie było trudno, bo odbijał w górę w dość nieoczekiwanym miejscu - trzeba było przejść przez rów przy drodze i wspiąć się ostro pod górę po nasypie. Ta część trasy była już cięższa i prowadziła praktycznie prostopadle do gęsto usianych poziomic. Dodatkowo pojawił się lód, przez co szło się wolno, bo nogi co i rusz rozjeżdżały się na boki. Nie zakładałem jednak raczków, bo udawało się przejść trochę bokiem po leżących kupkach śniegu.

W końcu moim oczom ukazał się przebijający przez gałęzie duży Krzyż Milenijny, który zapowiadał dostanie się na szczyt. Doszedłem do XIX wiecznej wieży widokowej, która niestety była zamknięta, i poczekałem na kuzynostwo. Przybiliśmy pieczątki, zrobiliśmy zdjęcie, zjedliśmy po bułce i ruszyliśmy w drogę powrotną - plan mieliśmy napięty.

Do samego samochodu szliśmy już żółtym szlakiem i ta trasa pod względem wizualnym podobała mi się już znacznie bardziej. Las był jakby trochę inny, drzewa przyjaźniejsze, może dzięki słońcu, które zaczynało przygrzewać coraz bardziej. Minęliśmy uroczy zakątek przy dwóch małych stawach i wkrótce dotarliśmy ponownie na Czarny Most.

Zanim się obejrzeliśmy, a byliśmy przy aucie. Szybko wsiedliśmy do środka i pojechaliśmy zdobyć kolejną niewielką górę. Na sam Chełmiec muszę wrócić latem, może bardziej mi się spodoba, bo wrażania po tej marcowej wycieczce miałem raczej średnie.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
26946a7b-2801-4f5b-bb56-5e09c893fec5
360d77f9-c362-4d92-b96b-7905876f7965
fd59c87b-fd7e-4061-a68a-abbcd04b3c95
1ba7fe8d-fd79-4ab6-b0d9-6635b85f5912
f10e2407-36b4-4fa8-a64b-03ce3ffb2169
Konto_serwisowe

Na Chełmiec wygodniej się wchodzi z Boguszowa-Gorc. Po drodze jest nawet górnicza droga krzyżowa.

Piechur

@Konto_serwisowe O, dzięki za info, spróbuję tak pójść kolejnym razem

bernsteinka

@Piechur Również polecam tę trasę. Do Boguszowa-Gorce można dojechać koleją albo podjechać samochodem (przy zielonym szlaku znajduje się parking). Po drodze mija się wspomniane już przez @Konto_serwisowe kapliczki górniczej drogi krzyżowej. Idąc można natrafić też na tablice informacyjne przedstawiające lokalną przyrodę i co ciekawe w Górach Wałbrzyskich przynajmniej na kilku takich tablicach przymocowano małe tabliczki z krótką informacją w alfabecie Braille’a albo niewielkie płaskorzeźby przedstawiające opisywane na danej tablicy rzeczy. Na samą wieżę też warto się wdrapać, chociaż na ostatnich schodkach trzeba uważać, a na samej platformie jest mało miejsca i sporo zamontowanych anten oraz różnego sprzętu.

Jako ciekawostkę dodam, że Chełmiec wcale nie jest najwyższym szczytem Gór Wałbrzyskich i tylko przez pomyłkę został zaliczony do Korony Gór Polski. O mniej więcej 3 m przewyższa go Borowa. Podobna sytuacja jest z Górami Bardzkimi, gdzie w Koronie Gór Polskich wpisano Kłodzką Górę, chociaż najwyższym szczytem w tym paśmie jest Szeroka Góra.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym odcinku o tym, jak pierwszy raz wsadziliśmy Mysz w nosidło. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Lubomir (Beskid Wyspowy)
Data: 27 czerwca 2021 (niedziela)
Staty: 3.5km, 2h, 285m przewyższeń

Odkąd urodziła się Mysz wiedziałem, że będę chciał brać ją na wycieczki w góry. Po pozytywnej wyprawie na Łysicę, gdzie niosłem ją w chuście, przez prawie rok nie było jednak okazji do kolejnego wspólnego wypadu - sytuacja pandemiczna, kolejne obostrzenia oraz zdrowie nie bardzo sprzyjały w realizacji planów. W końcu nastała jednak wiosna 2021 roku, zrobiło się cieplej, a ja uznałem to za dobry moment, żeby znowu podziałać coś w temacie.

Młoda od kilku miesięcy już chodziła, także kwalifikowała się do nosidła na plecy. Jakoś w połowie maja wybrałem najlepszy w mojej ocenie model i rozpocząłem proces oswajania z nim córki. Nie było łatwo.

W nosidle zostały przeniesione wszystkie jej ulubione pluszaki, opowiadałem o nim bajki, ale mimo to młoda za Chiny Ludowe nie pozwalała się do niego włożyć - kopała nogami, wrzeszczała i płakała, wiotczała w rękach. Ogólnie mówiąc ciężki temat.

W końcu udało mi się ją do niego włożyć i w jednej ręce trzymając telefon z włączoną bajką zejść i wejść po klatce schodowej. Spodobało się. Kolejny test w terenie również wypadł ok i zaliczyliśmy 40 minutowy spacer w parku. Po prawie półtorej miesiąca nadszedł czas na ostateczny sprawdzian.

Wybrałem trasę na Lubomir, bo była krótka, miała mało przewyższeń, a i dojazd nie był kłopotliwy. Dojechaliśmy jak najbliżej początku lasu i skorzystaliśmy z uprzejmości właścicielki jednego z domów, która pozwoliła nam zaparkować na jej posesji.

Przygotowałem nosidło i wyciągnąłem Myszora z fotelika. Na widok "plecaczka" zaczęła drzeć się jak opętana. Żona spojrzała na mnie wzrokiem mówiącym: "Wracamy", ale ja postanowiłem podjąć ostateczną próbę - szybko włożyłem córę do nosidła, zapiąłem ją i włożyłem na plecy. Od jej krzyku mózg zaczął mi się topić i wypływać uszami. Błyskawicznie ruszyłem w górę starając się rozkojarzyć ją czym tylko się dało: kamyk, listek, ptaszek, błoto, gałąź, wszystko było dobre.

Jak już się domyślacie: udało się (inaczej nie byłoby wpisu). Wystarczyła minuta, a może dwie, i młoda się uspokoiła, na co największy wpływ miało chyba bujanie podczas marszu. Więcej już nie krzyczała - ani podczas tej wycieczki, ani na kolejnych. Rozpoczęliśmy wspinaczkę na szczyt.

Tę trasę już kiedyś opisywałem i tak na prawdę można ją skrócić do kilku zdań. Początek był nieco trudny, kamienisty, z jednym miejscem, gdzie trzeba było się wspiąć po skałach. Starałem się znaleźć odpowiedni balans, bo mój środek ciężkości uległ zmianie, a córa nie siedziała stabilnie, tylko podskakiwała sobie i wychylała się na boki. To był jedyny fragment, który był dla mnie cięższy, natomiast reszta drogi przebiegła bez problemu.

Na szczycie zrobiliśmy przerwę na jedzenie, żona przybiła pieczątkę do #koronagorpolski , a młoda dreptała wokół nas wcinając jabłko. Zdecydowaliśmy, że czas już wracać i tą samą trasą udaliśmy się do samochodu.

Wyprawa była naprawdę udana. Mysza przez większość czasu śpiewała, głaskała mnie po karku i włosach z tyłu głowy, gadaliśmy do siebie i było po prostu cudownie. Otworzyliśmy nowe możliwości na wspólne spędzanie czasu i kiedy tylko była okazja starałem się je wykorzystać. Zakup nosidła okazał się być jedną z najlepszych decyzji, jakie z żoną podjęliśmy.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
fcfebfc2-f9c2-4913-90f3-2dbdf2a9b3b6
911c7de2-2958-4db1-b721-c7faa300507f
d937bd6a-793b-496d-b901-5b2623ae6b9e
85feadf7-2419-4892-9ac4-26c286185a55
Mr.Mars

@Piechur Mnie też mógłby teraz ktoś ponosić po górach.

k0201pl

@Piechur U nas z nosidłem nie było problemów, ale zaczęliśmy trochę szybciej, jakoś w 8 miesiącu jak młoda nie umiała jeszcze chodzić sama tylko za ręce. Tak się jej spodobało już za pierwszym razem, że można z nią było chodzić cały dzień z przerwami na jedzenie.

Półtorej roku później nosidło dalej używamy tylko z 13kg dzieckiem już nie jest tak fajnie xD, teraz głównie wchodzi w nim pod górę, a po płaskim i w dół drepta sama.

Piechur

@k0201pl Bardzo fajnie, gratulacje U nas niestety wcześniej się nie udało - młoda od stycznia poszła do żłobka i zaczęła się aktualizacja bazy wirusów. Ale skoro piszesz, że od 8 miesiąca dobrze poszło, to spróbuję tak z drugim robalem

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj w #piechurwedruje o malowniczej trasie niedaleko popularnej miejscowości. Zapraszam!
---------
Szczyt: Wysoka (Pieniny)
Data: 18 sierpnia 2019 (niedziela)
Staty: 15.5km, 6h, 785m przewyższeń

Była połowa sierpnia, pogoda dopisywała, a ja miałem smaki na jakąś szybką wyprawę w góry. Żona, ze względu na bardziej zaawansowaną ciążę, nie czuła się już na siłach żeby gdzieś wyskoczyć, więc na wycieczkę umówiłem się z tatą.

Dojechaliśmy do Szczawnicy rano, a auto zostawiliśmy na jednym z parkingów w Jaworkach. Zielonym szlakiem ruszyliśmy Wąwozem Homole, który od samego początku zachęca do eksploracji. To właśnie on był jednym z powodów, dla którego wybrałem Wysoką jako cel naszej wyprawy.

Wąwóz wyglądał po prostu super. Trasa prowadziła zarówno po ścieżce, jak i wypłukanych przez wodę głazach, w kilku miejscach były kładki, schody oraz poręcze ułatwiające przejście. Otaczały go wysokie skały o ciekawych kształtach i kolorach, a przez środek i część drogi płynął potok Kamionka, który z mozołem wyrzeźbił to cudowne miejsce.

Po drodze zatrzymaliśmy się w kilku obowiązkowych punktach, a więc przy Kamiennych Księgach na Dubantowskiej Polanie, a także przy Jameriskowej Skale, spod której odbiliśmy na chwilę ze szlaku, by udać się do górnej stacji kolejki linowej, gdzie dostępny był punkt widokowy na okolicę.

Wkrótce doszliśmy do bazy namiotowej "Pod Wysoką". Do tego momentu trasa nie sprawiała żadnego problemu. Szlak prowadził dalej pod górę przez ogromną polanę. Nachylenie trochę się zwiększyło, ale nie jakoś drastycznie. Pod Jaworem Strażaków zrobiliśmy krótką przerwę na jedzenie, a następnie znów zboczyliśmy ze szlaku, aby pooglądać ruiny dawnej bacówki. Tak właśnie wyglądają wycieczki z moim tatą, który nie odpuści żadnej okazji, by podejść i z bliska zobaczyć coś interesującego - i dlatego tak bardzo lubię z nim chodzić.

Dotarliśmy na skraj rezerwatu Wysokie Skałki i był to pierwszy moment, który był nieco cięższy, ponieważ droga zrobiła się znacznie bardziej stroma. Po około 300 metrach na chwilę się wypłaszczyła i poprowadziła wgłąb lasu. Przez chwilę zastanawialiśmy się, czy na pewno dobrze idziemy, bo szlaku nie było widać, ale w końcu go zobaczyliśmy.

Trafiliśmy w końcu pod właściwe podejście na szczyt i był to drugi trochę bardziej wymagający fragment. Sapiąc dotarliśmy do pierwszego punktu widokowego, a w końcu na samą Wysoką. Wierzchołek był skalisty, otoczony barierką. Oferował wspaniałą panoramę na Tatry, w oddali widać również było Babią Górę. Krótko mówiąc - idealne miejsce na bułkę z kotletem.

Po posiłku przybiłem pieczątkę do #koronagorpolski , zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie i ostrożne zeszliśmy na Polanę pod Wysoką, skąd niebieskim szlakiem udaliśmy się do przełęczy Rozdziela. Trasa była bardzo przyjemna, trochę w górę, trochę w dół, trochę lasem, trochę polanami. Minęliśmy kilka dużych mrowisk i ogromnych ostów. Las zielenił się pięknie, a na kwiatach siedziały grube trzmiele.

Podejście do przełęczy było ostatnim fragmentem prowadzącym w górę. Na polanie pod drzewem zrobiliśmy sobie ostatnią przerwę na posiłek i słuchaliśmy z przyjemnością pobekiwań dochodzących z lasu, gdzie przed słońcem schowało się stado owiec, dzwoniąc pięknie dzwoneczkami. Krowy pasły się na pobliskiej łące, obłoki niespiesznie czołgały się po niebie.

Ruszyliśmy dalej, żółtym szlakiem schodząc do Doliny Białej Wody. To kolejne bajkowe miejsce, którym płynie potok, od którego dolinka wzięła swoją nazwę. Podobnie jak Wąwóz Homole, również była osłonięta wysokimi skałami, a przy ścieżce słychać było szmer wody. Oczywiście nie mogliśmy się powstrzymać i zanurzyliśmy w niej stopy.

W pewnym momencie górską ścieżkę zastąpiła bardziej szeroka i utwardzona droga, na której roiło się od rodzin z dziećmi - zarówno w wózkach, jak i latających dookoła. Od kaplicy pw. Matki Bożej do samego parkingu trasa prowadziła już asfaltem, więc nic ciekawego.

Wyjechaliśmy w końcu z Jaworek, opuściliśmy Szczawnicę, pomachaliśmy drewnianemu góralowi i wyruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Bardzo polecam tę trasę, dla mnie była mega relaksująca i zapewniła mi przyjemny odpoczynek od kłębiących się myśli.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
312bf50e-a2da-4912-867f-d3bfbed6106e
3fc6c55e-17bb-494b-a419-f0d895d68de0
bbd5390f-a0a9-4964-a4e2-f5bc7aba6ea1
ff60273d-ecb9-4afd-a160-22fd7cab0ab2
ab9b6664-1dc5-4630-8252-0b1def5b6a6f
Zielczan

@Piechur 


pomachaliśmy drewnianemu góralowi 

Kiedy wyruchałeś już 10 000 turystów na dutki i odblokowałeś złotego skina.

e85970e9-2c39-4c2b-9fe6-0c05397ee3ce

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dogrzebałem się do starych zdjęć robionych chyba jeszcze moim Szajsungiem Avila, dlatego dzisiaj w #piechurwedruje powrót do odległej przeszłości i najlepsze przybliżenie trasy, jaką wtedy przeszedłem.
---------
Miejsce: Czarny Staw Gąsienicowy (Tatry)
Data: 18 września 2011 (niedziela)
Staty: 13km, 6h, 800m przewyższeń

Wycieczkę zorganizowaliśmy z okazji 50. urodzin taty, a za cel obraliśmy Tatry. Wystartowaliśmy z Kuźnic wyjątkowo solidną ekipą: mama z tatą, siostra z byłym partnerem, brat z byłą partnerką oraz ja (solo).

Muszę się przyznać, że z uwagi na to, że było to już dość dawno, nie pamiętam wiele z początkowej części trasy, poza tym, że było dość słonecznie, a dochodząc do Królowej Rówień (niedaleko za Karczmiskiem, czyli Przełęczą Między Kopami) wszyscy mocno już sapaliśmy. Dotarłem tam chyba pierwszy i czekałem na resztę chłonąc otaczający mnie krajobraz.

Wybierając się w Tatry w ostatnich latach miałem wrażenie, że są strasznie oblegane i turystów jest dużo więcej niż kiedyś, ale przypominając sobie to wyjście z 2011 dochodzę do wniosku, że tak musiało być już od dłuższego czasu. Ludzi na szlaku było na prawdę sporo.

Doszliśmy do schroniska Murowaniec i zrobiliśmy przerwę na klasyczną bułkę z kotletem. Podziwialiśmy majestatycznie wyglądający Kościelec i zastanawialiśmy się, czy kończyć wyprawę, czy może spróbować jeszcze gdzieś pójść. Stanęło na tym drugim i wybraliśmy się obejrzeć Czarny Staw Gąsienicowy.

Tę część zapamiętałem dobrze, a to dlatego, że na zboczach Żółtej Turni, po drugiej stronie Czarnego Potoku Gąsienicowego, brykał sobie niedźwiedź. Z brykaniem to może przesada, bo tak na prawdę chodził powoli w poszukiwaniu jedzenia, ale jednak. Był to pierwszy i ostatni raz, gdy widziałem miśka na żywo w naturalnym środowisku.

W końcu doszliśmy do Czarnego Stawu Gąsienicowego, odpoczęliśmy chwilę zachwycając się cudownymi okolicznościami przyrody i ruszyliśmy w drogę powrotną do Kuźnic. Ta część drogi jest już dla mnie enigmą i jedyne co pamiętam od tego momentu to to, że stojąc w korku na Zakopiance spaliłem sprzęgło w naszej Primerze.

To był chyba ostatni wypad w góry, w którym udało się zebrać całą rodzinkę, a więc rodziców i rodzeństwo, dlatego mile go wspominam.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #tatry
7ebd0882-5e0c-4c1e-8ae6-d9f52d3db30f
9aaf579e-dde0-4b72-9e91-cb78502ac4e2
0f40aa3e-b931-47e5-a4b9-debb1c41906e
f7a8c872-529e-4638-9898-835206221ad4
b5ffa535-2e92-4d53-9e17-99ef505f8ecd

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Poniżej podsumowania tras z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura - zapraszam!
---------
19. Wpis: Jaworzyna Krynicka
Wnioski:

  • Nostalgiczne podróże po górskich szlakach zwykle są na plus.
  • Nie zawsze trzeba upierać się przy chodzeniu i jeśli jest dostępna inna opcja (jak na przykład zjazd gondolą), na którą ma się ochotę, to czemu nie.

20. Wpis: Mogielica
Wnioski:

  • Ciąża nie dyskwalifikuje jeśli chodzi o aktywność fizyczną np. chodzenie w góry, warto jednak konsultować swoje plany z lekarzem prowadzącym ciążę.
  • Poza prowiantem, dużą ilością płynów oraz zaplanowanymi przerwami przy wycieczce z ciężarną, warto zadbać o to by trasa nie była zbyt obciążająca kondycyjnie.
  • Zbierając pieczątki dobrze się wcześniej zorientować, gdzie można je znaleźć.

21. Wpis: Luboń Wielki
Wnioski:

  • Wypady w góry z dziećmi mogą jednak zająć dużo dłużej niż najbardziej pesymistyczny scenariusz, który się zakładało. Trzeba pamiętać o zachowaniu cierpliwości i wyrozumiałości.
  • Jeśli na trasie jest błoto, to dziecko się w nie wywróci.
  • Ciągła asekuracja dziecka na wymagającej trasie to na prawdę nie przelewki i dobrze się wcześniej zorientować, czy planowany odcinek jest polecany na wycieczki z maluchami.
  • Jesień w górach jest przepiękna.

22. Wpis: Łysica
Wnioski:

  • Z niemowlakami też można iść w góry, trasa powinna być jednak odpowiednio krótka i niewymagająca (eliminacja ryzyka przewrócenia się).
  • Dbając o własną anonimowość w sieci dobrze nie zapomnieć o dziecku

23. Wpis: Łopień
Wnioski:

  • Zgubienie szlaku czasami się zdarza, dlatego dobrze mieć naładowany telefon z dostępem do GPS i mapy turystycznej, żeby móc odnaleźć właściwą drogę.
  • W zimie warto brać ze sobą raczki, choćby miały całą wyprawę leżeć na dnie plecaka.

24. Wpis: Babia Góra
Wnioski:

  • Perć Akademików to bardzo fajna i malownicza trasa, z którą większość powinna sobie poradzić, jednak znajdują się na niej momenty, które mogą przyblokować osoby o silnym lęku wysokości. Lepsza kondycja oczywiście pomoże ze względu na nachylenie szlaku.

-------
Zachęcam do śledzenia tagu, kilka wycieczek do opisania jeszcze mi zostało Do zobaczenia!

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
4b7e6060-2fe4-4325-b912-99aa5f2020b2

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj w #piechurwedruje  o kolejnej wyprawie na Diablak, tym razem inną trasą.
---------
Szczyt: Babia Góra (Beskid Żywiecki)
Data: 27 sierpnia 2022 (sobota)
Staty: 17km, 7h30, 1.115m przewyższeń

Koniec lata zbliżał się wielkimi krokami, a my z żoną czuliśmy wielki niedosyt z powodu kolejnego nieudanego wyjazdu do Stronia Śląskiego - drugi rok z rzędu musieliśmy wracać po dwóch dniach z powodu choroby córki i wszystkie plany na miłe spędzenie czasu wzięły w łeb. Zamiast zwiedzania okolic kotliny kłodzkiej i chodzenia po górach, było siedzenie w domu i leczenie, inhalacje, odciąganie smarków itd. Cóż, zdarza się.

Na szczęście Mysz po 2 tygodniach wróciła do pełni sił, a moja mama zaproponowała, że może zająć się nią przez dzień tak, abyśmy mogli spędzić czas solo, bez dziecka. Rzuciliśmy się na tę propozycję jak dzik na żołędzie i szybko zdecydowaliśmy, że fajnie byłoby zdobyć jakąś górkę. Do tamtej pory jakoś nie miałem okazji wchodzić na Babią Percią Akademików, więc zaproponowałem tę właśnie trasę, na którą żona przystała (nie bez obaw).

Jeszcze przed świtem wyjechaliśmy od moich rodziców tak, aby jak najszybciej wrócić z powrotem i jednocześnie uniknąć tłumów na szlaku. Mniej więcej o 6:00 dojechaliśmy do Markowej, zostawiliśmy samochód na jednym z dostępnych parkingów i niebieskim szlakiem ruszyliśmy do Lasu Ryzowane. Słońce rozpychało się ciepłymi promieniami między liśćmi drzew, a powietrze było rześkie, dzięki czemu szybko się rozbudziliśmy.

Idąc dalej dotarliśmy do Sulowej Cyrhli, z której już czarny szlak poprowadził nas na polanę Kaczmarczykową. Trasa była przyjemna, ścieżka szeroka, cały czas lasem. Dopiero niedaleko polany nachylenie wzrosło, szło się po dużych głazach ustawionych w formie stopni.

Przez polanę płynął strumyk, dostępny był też na niej punkt widokowy na Beskid Żywiecki. Fajne miejsce żeby się na chwilę zatrzymać. Ruszyliśmy dalej i już po chwili byliśmy przy schronisku Markowe Szczawiny. Zrobiliśmy przerwę na posiłek, uzupełnienie płynów, skorzystanie z toalety i przybicie pieczątek do #koronagorpolski , po czym żółtym szlakiem udaliśmy się na Skręt Ratowników, z którego rozpoczęło się właściwe podejście na Diablak Percią Akademików.

Początek prowadził w górę po stromych stopniach, po których pojawiła się ścieżka wyłożona dużymi głazami, przez którą od czasu do czasu przepływał strumyk. Od tego momentu czekała nas już tylko wspinaczka. W pewnym momencie wyszliśmy z lasu i naszym oczom zaczął ukazywać się piękny widok na okolicę i na zbocze Babiej pokryte piargami i gołoborzami.

Warto wspomnieć, że Perć Akademików jest szlakiem jednokierunkowym i nie wolno nim schodzić. Jest również zamknięta w okresie zimowym. Znajdują się na niej łańcuchy oraz klamry, które ułatwiają wspinaczkę, zwłaszcza biorąc pod uwagę śliskie skały, po których się wspina - idzie się jednak stroną północną, także słońce nie ma okazji ich dobrze wysuszyć.

Trasa nie sprawiła nam jednak problemów i pomimo tego, że kondycyjnie żona była gorzej przygotowana i w kilku momentach mocniej się zasapała, parła śmiało na przód. Jej lęk wysokości tym razem również o dziwo nie przeszkadzał. W pewnym momencie pomagaliśmy jednej z turystek, którą zwyczajnie zablokowało na klamrach, także osoby bardziej wrażliwe na ekspozycję mogą mieć tu problemy.

Po pokonaniu Czarnego Dziobu pozostała już tylko powolna wspinaczka na szczyt. Na tym etapie gorsza kondycja zaczęła się już mścić na żonie i z trudem stawiała kolejne kroki. Często się zatrzymywaliśmy, ale jednak poruszaliśmy się do przodu. W końcu dotarliśmy na kamienisty szczyt Babiej Góry i zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę regeneracyjną. Ludzi jak zwykle była masa, bardzo dużo przychodziło ich ze strony Słowackiej.

Nadeszła pora na powrót i skierowaliśmy się w stronę przełęczy Brona, z której zeszliśmy znowu do schroniska. Na tym etapie ja z kolei miałem trudności ze względu na ból w kolanie, jaki towarzyszy mi już od wielu lat; znacznie lepiej schodziło mi się tędy zimą, gdy śnieg amortyzował w jakimś stopniu kroki.

Ze schroniska do Markowej zeszliśmy zielonym szlakiem, który był całkiem przyjemny i od pewnego momentu prowadził szeroką leśną drogą. Pogoda zaczęła się jednak psuć, niebo przysłoniły chmury a w oddali słychać było grzmoty. Mimo to w stronę przeciwną mijali nas turyści idący z dziećmi. Była już godzina 13:00 i miałem nadzieję, że planowali tylko dojść do schroniska.

Po drodze, żeby tradycji stało się zadość, zamoczyliśmy jeszcze stopy w potoku. I tak, docierając do auta, zakończyliśmy naszą wyprawę. Bardzo podobała mi się malownicza trasa prowadząca Percią Akademików, była trochę wymagająca, ale o ile ciekawsza od klasycznego wchodzenia np. z przełęczy Krowiarek. Z pewnością wybiorę się nią ponownie, może tym razem już ze starszą Myszą.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
36c4b8a2-8e9c-4333-ae6f-853e02ca86d4
e1348ace-0133-445b-9088-b88810c8bf54
6fce3070-fdf7-477d-b155-25a8312b8b20
9f4b1e19-fabc-4d68-b469-bb4d3c50b174
2ab5a77b-a7ef-4186-956e-90ffd8a87245

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie opowiem o jednej z nielicznych górskich wypraw, na które udało się wybrać mojemu rodzeństwu i mnie w komplecie. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Łopień (Beskid Wyspowy)
Data: 3 stycznia 2021 (niedziela)
Staty: 14.5km, 4h30, 600m przewyższeń

Nowy Rok ledwo się zaczął, ale człowieka już nosiło. Rozpoczęło się sprawdzanie warunków pogodowych, możliwych do przejścia tras, poszukiwanie szczytów, na których się jeszcze nie było. Jak się okazało, nie byłem jedynym, który myślał w tym czasie o górach - w sobotę zadzwoniła do mnie siostra z propozycją uderzenia na szlak. Po szybkiej konsultacji z żoną potwierdziłem chęć wyjścia.

Ekipa uzbierała się konkretna i poza siostrą poszli jeszcze: córka jej partnera wraz ze swoją kuzynką, brat oraz dwójka jego znajomych z psiakiem. Auta zostawiliśmy przy ulicy Kościelnej w Tymbarku (chyba, nie pamiętam dobrze) i ruszyliśmy w trasę.

Mróz dopisywał i szczypał w policzki, ale szybko rozgrzaliśmy się żwawym marszem. Śniegu było jednak tyle co na lekarstwo i szło się głównie po jego zlodowaciałych resztkach oraz ściętych zimnem grudach błota. Nie wziąłem ze sobą raczków, ale jakoś dało radę bez nich iść. Czarny szlak prowadził lasem, pnąc się bezpardonowo w górę. W którymś momencie trochę się zagalopowaliśmy i zboczyliśmy z niego, ale dzięki GPS wkrótce wróciliśmy na właściwą ścieżkę.

Humory dopisywały, dużo rozmawialiśmy i czas mijał szybko. Doszliśmy do polany Cechówka, przy której znajdowała się ambona leśna, więc rzecz jasna kilkoro z nas weszło na nią, żeby zobaczyć okolicę z innej perspektywy. Niebawem minęliśmy także polanę Myconiówkę i dotarliśmy na rozległą polanę Jaworze, gdzie znajduje się szczyt.

Kawałek za nią znajdowało się miejsce widokowe, z którego podziwialiśmy widok na Ćwilin, Śnieżnicę i Lubogoszcz. Następnie zrobiliśmy krótką przerwę na herbatę i czekoladę przy jednej z dostępnej na szczycie ław. Po uzupełnieniu zapasów energii ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę przełęczy Rydza-Śmigłego. W ogóle nie pamiętam tego odcinka, więc pewnie nie działo się nic wyjątkowego.

Z przełęczy udaliśmy się w kierunku Tymbarku czerwonym szlakiem, który przez około 3.5km prowadził ulicą. W miejscu nazwanym Świstak odbiliśmy w szlak żółty, który na szczęście skręcał w las i w taki sposób znaleźliśmy się ponownie przy samochodach. Bardzo fajne rozpoczęcie Nowego Roku, polecam każdemu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
e9a3c169-7c3e-429d-b9b0-624662e6e33e
edded1f6-6ec7-45b0-97c1-f547210a11b2
ba17fe78-a639-4283-83d5-971789687a88
4b3eab56-9195-4610-b95f-fae6cd52d13f

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W poprzednim wpisie w #piechurwedruje było o ostatniej górskiej wyprawie z moją córą, więc teraz będzie o pierwszej.
---------
Szczyt: Łysica (Góry Świętokrzyskie)
Data: 24 sierpnia 2020 (poniedziałek)
Staty: 4km, 1h30, 250m przewyższeń

Mysza miala już prawie 7 miesięcy i dalsze wyjazdy zaczęły być w zasięgu naszych rąk: znosiła dobrze dłuższą jazdę i spała bez problemu w łóżeczku turystycznym, co testowaliśmy kilka razy jadąc do rodziców żony w odwiedziny. Sezon wakacyjny chylił się ku końcowi i rozglądaliśmy się za miejscem, gdzie moglibyśmy spędzić kilka dni.

Nasz wybór padł na Kielce. Kilkoro znajomych śmiało się z nas i pukało w głowy zastanawiając się, co też będziemy robić u scyzoryków. Do tej pory tego nie rozumiem, bo miasto i jego okolice są na prawdę fajne, a dla chcącego nic trudnego w znalezieniu czegoś ciekawego. W planach mieliśmy zwiedzenie Muzeum Wsi Kieleckiej, odwiedzenie zamku w Chęcinach, wejście na Łysą Górę i zobaczenie klasztoru Święty Krzyż, spacer do rezerwatu Kadzielnia, czy wreszcie wejście na Łysicę, która jest najniższą górą zdobywaną w ramach #koronagorpolski. Jak widać, atrakcji sporo, a wszystkie nadające się na realizację z małym brzdącem.

Trzeciego dnia od przyjazdu wyjechaliśmy do miejscowości Święta Katarzyna, gdzie zostawiliśmy auto na przykościelnym parkingu. Zapakowałem młodą w chustę i ruszyliśmy w stronę wejścia do Puszczy Jodłowej, znajdującej się na terenie Świętokrzyskiego Parku Narodowego. Zarówno wiązanie chusty jak i przyzwyczajanie do niej Myszy testowaliśmy wcześniej w domu - nie było przed nią większych oporów.

Mimo tego, że był poniedziałek, ludzi było sporo. Wchodziliśmy połączonymi szlakami czerwonym i niebieskim. Trasa była łagodna, dobrze oznakowana. W wielu miejscach zrobione były stopnie, drewniane barierki oraz miejsca do siedzenia, także ktoś ładnie zadbał o ludzi starszych, którzy z pewnością gęsto tam przyjeżdżają.

Po drodze minęliśmy źródełko, a chwilę później drewnianą kapliczkę (była zamknięta, więc nie wiem jak wyglądała w środku). Dość szybko miarowe bujanie ukołysało Myszorka, który zasnął słodko oparty o poduszkę, którą dałem jej pod policzek.

Zanim się obejrzeliśmy, a byliśmy już na szczycie. Przybiliśmy pieczątkę, która dostępna była w klubowej skrzynce, i zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie. Następnie tą samą ścieżką zeszliśmy do samochodu. Córa przespała praktycznie całą trasę, więc zakładam, że jej odpowiadała. Jakoś na wiosnę 2024 planuję odtworzyć tę samą drogę, tym razem z drugą Myszką w chuście, a pierwszą dreptającą obok.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
09efac94-e45d-40b5-9c4c-69f6571857a5
3627d7c2-658a-43dd-a434-9b25a073e431
699c926d-3e12-4c3f-b1b2-e8452e8fdfef
75c42298-2518-4cc0-8c96-3e22ae9d12ff
moll

Sobie buziola z emotki dorobileś, ale o młodą tak zadbać to pies drapał, co?

Piechur

@moll Młoda się już tak zmieniła, że i tak nikt jej nie rozpozna

moll

@Piechur nędzna wymówka

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj opowiem o wczorajszej wycieczce, póki pamięć świeża. Zachęcam do czytania i obserwowania tagu #piechurwedruje
---------
Szczyt: Luboń Wielki (Beskid Wyspowy)
Data: 30 października 2023 (poniedziałek)
Staty: 9km, 6h30, 570m przewyższeń

Plan na wyprawę zrodził się dzień wcześniej - akurat byłem u rodziców i okazało się, że tata ma następnego dnia wolne. Ja również wziąłem na ten dzień urlop i myślałem jak wykorzystać dobrą pogodę. Szybko przeszedłem w pamięci część tras w okolicy, na których już byłem, i stwierdziłem, że ta na Luboń Wielki będzie najlepsza pod względem kilometrów, przewyższeń i czasu.

W poniedziałek wstałem przed 6, przygotowałem prowiant i inne potrzebne rzeczy, a następnie obudziłem Mysz i przygotowałem ją do wyjścia. Pojechaliśmy po tatę i ruszyliśmy w stronę Rabki-Zarytego. W międzyczasie żona została w domu z mniejszym stworkiem.

Zaparkowaliśmy przy Lewiatanie na parkingu dla turystów (10 zł za dobę) i rozpoczęliśmy wycieczkę. Wejście zaplanowaliśmy szlakiem żółtym, czyli percią Borkowskiego. Krótka część trasy prowadziła przy ulicy, ale dość szybko skręciła w górę. Pogoda była wspaniała, temperatura odpowiednia i ostatecznie zostaliśmy w samych podkoszulkach. Droga szybko zrobiła się błotnista i Mysz wykorzystała okazję, żeby się w to błoto wywalić, także już od początku wycieczki wyglądała jak mała świnka.

Już niedługo błoto zostało przykryte liśćmi i szło się znacznie lepiej. Trasa prowadziła przy rozległym polu, z którego można było podziwiać widoki na okoliczne góry. Barwy dostępne wokół nasączały nam oczy intensywnymi odcieniami żółci i pomarańczy. Na skraju lasu była ława, przy której zrobiliśmy krótką przerwę (nie licząc wcześniejszych Myszowych postojów).

Weszliśmy do lasu i rozpoczęliśmy zdobywanie wysokości. Na razie, oprócz błota, droga nie sprawiała żadnych problemów. Tylko młoda wpadła w tryb zaciętej płyty powtarzając, że się nudzi, bolą ją nóżki itp. Na szczęście las oferował na tyle dużo elementów odwracających uwagę, że jakoś udawało się iść do przodu.

Od pewnego momentu trasa zmieniła się odczuwalnie - nachylenie zwiększyło się, a na drodze pojawiły się duże głazy. Córce coraz bardziej plątały się nóżki, więc cały czas szliśmy za rękę. Wkrótce dotarliśmy na ten rezerwatu Luboń Wielki, który olbrzymimi głazami był już usiany. Powoli wchodziliśmy coraz wyżej, aż naszym oczom ukazała się główna atrakcja szlaku, czyli największe gołoborze Beskidu Wyspowego.

Na ogromnym skałach zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek, a także ubraliśmy się w bluzy, bo wiatr zaczął być bardziej odczuwalny. Następnie rozpoczęliśmy wspinaczkę. Klimat był świetny, kolory wspaniałe, widać też było Tatry skąpane w chmurach. Trasa dała mi jednak po głowie, bo ciężko mi było zachować równowagę trzymając cały czas Myszę za rękę i uważając, gdzie stawia kroki, jednocześnie samemu nie patrząc pod nogi. Ten etap trochę nas spowolnił i mimo, że daliśmy radę, nie wiem czy poleciłbym go osobom z małymi dziećmi. Co prawda minęła nas dwójka innych dzieciaków, jednak trochę starszych od mojej córy, która dopiero w przyszłym roku kończy 4 lata.

Malowniczość i różnorodność trasy nie skończyła się jednak na gołoborzu. Zaraz za nim wkroczyliśmy w piękny las złożony w głównej mierze z wysokiej buczyny karpackiej. Widać go dobrze z samego dołu góry, zwłaszcza jesienią, bo tworzy rdzawą plamę przy szczycie. Tutaj również czekała nas wspinaczka stromo pod górę - noga nie jeden raz mi się ześlizgnęła, ze względu na wysoką sypkość podłoża. Był to jednak ostatni ostrzejszy moment i za nim droga już się wypłaszczała.

Tak dotarliśmy do schroniska na Luboniu Wielkim. Przed wejściem do niego jest mała drewniana platforma, z której można podziwiać szczyty m.in. najbliżej położony Szczebel czy Lubogoszcz. W schronisku zjedliśmy pyszną szarlotkę na ciepło z bitą śmietaną, przybiliśmy pieczątki (to już trzeci szczyt młodej w tym roku), po czym ruszyliśmy w drogę powrotną do samochodu.

Schodziliśmy niebieskim szlakiem, który przez pierwszy etap był usiany kamieniami. Nie szło się zbyt komfortowo, zwłaszcza komuś z bardzo małymi stopami. Mysz trochę się złościła, ale i tak była dzielna i wytrzymała. Wkrótce jednak zrobiło się znośniej i tempo mieliśmy względnie szybkie. Las wyglądał przepięknie, dzięki czemu droga zyskała wiele uroku - gdy wchodziłem nią rok wcześniej w lecie nie zrobiła na mnie większego wrażenia. Aż ciężko uwierzyć, że trasy, które biegną na ten sam szczyt niemal równolegle do siebie, tak bardzo się różnią.

Im niżej, tym więcej było błota ze względu na przecinające ścieżkę strumyki. Na szczęście w niektórych momentach dało się iść poboczem. W końcu dotarliśmy do samochodu, zapłaciliśmy za parking i odjechaliśmy. W drodze powrotnej wykończony Myszor odleciał nawet nie wiem kiedy.

Podsumowując: trasa, która według map zajmuje przeciętnemu turyście 2h40, nam pochłonęła 6h30. Mój standardowy przelicznik trochę mnie zawiódł, ale głównie przez to, że nie wziąłem pod uwagę błota oraz tego, jak bardzo spowolni nas wychodzenie po dużych głazach, gdzie musiałem dobrze asekurować córkę. Perć Borkowskiego polecam każdemu, jest niesamowita i chyba nie ma takiej drugiej trasy w Beskidzie Wyspowym.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #fotografia #wedrujzhejto
d0a555c7-d034-4818-b11c-8a5294792b9e
d4f9f859-9156-4de3-becc-bbad1dab7290
fde38e36-ad52-4649-b01a-58a349bbdd3a
b57d8bc7-90b2-43c8-9a58-7318910d2672
eb13c7e3-e9ef-4bfa-83bf-e999bc3ea255

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje , w którym opiszę jedną z tras, którą można wejść na najwyższy szczyt Beskidu Wyspowego.
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 27 lipca 2019 (sobota)
Staty: 15km, 5h30, 850m przewyższeń

Lato było ciepłe i nawet nie tak deszczowe, więc w głowie pojawił się pomysł na wykorzystanie sprzyjających warunków pogodowych. Żona była już w 3 miesiącu ciąży, ale czuła się całkiem nieźle, więc pomyśleliśmy o wypadzie w góry. Skonsultowaliśmy plany z ginekologiem, który nie widział przeszkód, także pozostało znalezienie odpowiedniej trasy.

Nasz wybór padł na Mogielicę, która jest jednym ze szczytów należących do #koronagorpolski . Była to pierwsza góra, którą miałem zdobyć w ramach klubu, do którego zapisałem się miesiąc wcześniej. Do wycieczki dołączyli także kuzynka oraz brat.

Do Jurkowa, z którego startowaliśmy, dojechaliśmy około godziny 8:00. Sprawdziliśmy ekwipunek i ruszyliśmy w trasę. Pierwszym problemem okazało się odnalezienie, którędy biegnie szlak - początki zawsze wyglądają w ten sposób. Na szczęście napotkani mieszkańcy wskazali nam drogę i mogliśmy kontynuować.

Szliśmy szlakiem niebieskim, który prowadził cały czas pod górę. Ze względu na stan błogosławiony, w jakim była żona, nie forsowaliśmy się i tempo było raczej leniwe, także trasa nie była męcząca. Myślę, że idąc normalnym tempem możnaby się tam jednak trochę zmachać. Po drodze przechodziliśmy przez małą polanę, na której zdecydowaliśmy się zrobić krótką przerwę. I tak, powolutku i krok za krokiem, dotoczyliśmy się do rezerwatu Mogielica.

W kilku miejscach ścieżka prowadziła stromiej pod górę i te fragmenty były już jednak dla mojej żony wyzwaniem - zaczęła słabnąć, także robiliśmy częstsze przerwy i pilnowaliśmy, aby była najedzona i nawodniona. Ostatecznie dała sobie radę, ale z dzisiejszej perspektywy myślę, że lepiej było wybrać jakąś trasę o mniejszym nachyleniu.

Na szczycie wspięliśmy się na wieżę widokową, co dla dziewczyn okazało się być sporą trudnością ze względu na ich lęk wysokości, jednak przemogły strach i nie żałowały - widoki były tego warte. Od tamtej pory wieża przeszła remont i jej konstrukcja została wzmocniona, także śmiało można na nią wchodzić.

Po krótkiej przerwie na posiłek ruszyliśmy dalej. Byłem trochę niezadowolony, bo nie udało mi się przybić pieczątki do książeczki - nie wiedziałem, gdzie jest. Okazało się, że była w skrzynce na słupku z nazwą szczytu, czyli prawdopodobnie w najbardziej oczywistym miejscu. Nie wiem, co mnie wtedy przyćmiło, że jej nie zauważyłem.

Zaczęliśmy schodzić żółtym szlakiem prowadzącym przez rozległą Polanę Stumorgową. Widoki były piękne i szło się żwawo. Dotarliśmy do przełęczy pod Małym Krzystonowem, spod której znów czekał nas krótki fragment wchodzenia pod górę, jednak bez żadnych tragedii.

Niedaleko Krzystonowa na Polanie Wały jest baza namiotowa i postanowiliśmy pójść tam na chwilę zobaczyć jak wygląda. A wyglądała jak baza namiotowa. Zdobyłem tam pieczątkę, a następnie zielonym szlakiem zeszliśmy do miejscowości Półrzeczki, po drodze maczając stopy w płynącym obok strumieniu.

Z Półrzeczek do Jurkowa prowadziła już droga asfaltowa. Po prawie 3 kilometrach dotarliśmy do samochodu i odjechaliśmy w kierunku Krakowa. Byliśmy zadowoleni zarówno z wypadu, jak i z tego, że udało nam się spędzić razem czas. Jak się również okazało była to ostatnia wycieczka w góry mojej żony przed porodem, także tym bardziej cieszyliśmy się, że udało się na nią wybrać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
9333cf1c-6b1a-4627-9142-3bd980891eac
039bc8a6-bbef-4e07-b584-94961bd0a94e
b6114283-916b-4637-b96c-8f6be2d58bf2
100e8f45-d211-4227-bad1-3e5cc92dfd1e
b97dc89b-04f7-4263-a3b1-d3a260f0c3a8
Siema,
Pod ostatnim wpisem z #piechurwedruje padło pytanie o to, czy na odcinku pomiędzy Bulą a Rysami, gdzie na łańcuchach tworzą się kolejki, można ominąć je przechodząc obok szlaku. Napisałem w tej sprawie do TPN i poniżej wklejam odpowiedź, jaką otrzymałem. Dotyczy ona oczywiście także innych szlaków na terenie parku.

Wołam @mihaz, który pytanie zadał oraz @Pirazy, który zasugerował kontakt z TPN. Dzięki!

Wymijanie tworzących się na łańcuchach kolejek wiąże się z zejściem ze znakowanego szlaku turystycznego, który biegnie przy łańcuchach. Oprócz niestosowania się do regulaminu Parku, turyści wyprzedzający innych, powodują ogromne zagrożenie spuszczenia kamieni na tych, którzy są w dole - w wielu miejscach jest to teren osuwiskowy. Reasumując, należy iść wyznakowanym szlakiem, przy łańcuchach - aby zminimalizować ryzyko tworzenia się zatorów, najlepiej zarezerwować nocleg w schronisku i wyjść stamtąd o świcie lub udać się tam poza najwyższym sezonem.

#gory #tatry
#poradnikpiechura

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym wpisie będzie nostalgicznie. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Jaworzyna Krynicka (Beskid Sądecki)
Data: 18 września 2018 (wtorek)
Staty: 12.5km, 4h30, 670m przewyższeń

Mijał już miesiąc od mojego ślubu i w oczekiwaniu na podróż poślubną postanowiliśmy z żoną gdzieś się wyrwać na kilka dni. Udało mi się namówić ją na miejsce, które znaczy dla mnie bardzo dużo ze względów sentymentalnych i tak trafiliśmy do Krynicy-Zdroju.

Już jadąc tam miałem w planach odtworzenie trasy, którą praktycznie każdego roku przemierzałem z rodzeństwem i rodzicami, gdy ci zabierali nas na coroczne wakacje w Muszynie. Trzeciego dnia pobytu warunki były sprzyjające, więc złapaliśmy autobus i pojechaliśmy na Szczawnik, z którego rozpoczęliśmy wycieczkę.

Do schroniska pod Wierchomlą prowadzi szeroka droga, której pierwsza część pokrywa się z czerwonym szlakiem spacerowym. Taka właśnie jest ta trasa - spacerowa, w sam raz na rodzinne wycieczki z dziećmi. Droga nadaje się także do wjeżdżania rowerem, pamiętam, że kilka razy tak właśnie ją pokonywałem za młodu. Obok szumiał wartki potok, dookoła kołysały się drzewa, było miło i przyjemnie.

Mniej więcej dwa kilometry przed bacówką była Betlejemka, czyli mały drewniany domek, czy też wiata, w którym można się schować w przypadku deszczu. Tam szlak czerwony skręcał na Bukową, ale my poszliśmy dalej tą samą szeroką drogą i wkrótce dotarliśmy do schroniska, w którym odpoczęliśmy i podziwialiśmy widoki. Pogoda dopisywała, było ciepło, a po niebie plątały się nieliczne puchate chmury. Przy bacówce było dużo miejsca, było pole namiotowe, ławy do siedzenia i wyznaczone miejsca na ognisko.

W końcu ruszyliśmy dalej - najpierw niebieskim szlakiem na Runek, z którego odbiliśmy na czerwony prowadzący w kierunku Jaworzyny. Szło się pod górę, ale bez jakichś dramatycznych nachyleń, głównie lasem, z którego od czasu do czasu wychodziło się na polanki. Temperatura do marszu była wręcz perfekcyjna i nie zgrzaliśmy się w ogóle.

Tym sposobem dotarliśmy na Jaworzynę Krynicką. Przez chwilę nasyciliśmy oczy panoramą na okoliczne góry, po czym zdecydowaliśmy, że czas już wracać. Na szczycie znajduje się stacja kolei gondolowej i stwierdziłem, że fajnie będzie zjechać zamiast schodzić. Spod stacji dolnej do Krynicy wróciliśmy zielonym szlakiem prowadzącym przez przełęcz Krzyżową, zadowoleni z mile spędzonego czasu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
20ef44d1-665a-43ab-b3ba-8d231c368ea7
05297b06-f072-47b1-b8c2-bfaef03040c3
a89b8579-ac90-43d6-ba47-88b9a4b3bc06
e6c56776-5196-4bbd-b2c4-95ea752e1f02
Cybulion

@Piechur kurcze to na jaworzyne mozna wejsc? Nie wpadlem na to, bylem tam z 16 razy i zawsze mnie zmuszano do gondoli, a ja bardzo jej nie lubie...

Piechur

@Cybulion Hehehe, wszędzie można wejść Spod stacji na dole też jest szlak, kiedyś go opiszę.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na szybkie podsumowanie okołomiejskich wycieczek z #piechurwedruje  w cyklu #poradnikpiechura 
---------
13. Wpis: Las Wolski
Wnioski:

  • W Lesie Wolskim w Krakowie są na prawdę fajne szlaki, które wcale nie prowadzą asfaltowymi alejkami. Z odpowiednią fantazją można zrobić 800 m przewyższeń - tyle co na normalnej wyprawie w Beskidy.

14. Wpis: Tyniec
Wnioski:

  • W mieście też można natknąć się na dziki

15. Wpis: Las Zabierzowski
Wnioski:

  • Nie ma to jak gorąca kawa o północy przy świetle księżyca.

16. Wpis: Nielepice
Wnioski:

  • Warto otworzyć mapy, zobaczyć co czai się w okolicy i pojechać to zobaczyć - można natknąć się na ciekawe miejsca, o których wcześniej nie mieliśmy pojęcia.

17. Wpis: Górka Pychowicka, Fort Bodzów
Wnioski:

  • Przy jakimkolwiek wyjściu dobrze dokładnie przeanalizować, co ciekawego można zobaczyć w okolicy planowanej trasy i po prostu tam pójść (np. zobaczyć kawerny).
  • Nie bagatelizować mokradeł, oznaczonych na mapach - można się nieźle naciąć.
  • W miejskich warunkach lepiej dokładnie przeanalizować trasę, bo może się okazać, że prowadzi przez teren prywatny.

18. Wpis: Las Wolski (Wolski Dół)
Wnioski:

  • Szlaki w Lesie Wolskim świetnie nadają się na spacery z dziećmi, nie są wymagające ani zbyt długie. Dodatkowo, oferują na prawdę świetny klimat (zwłaszcza szlak żółty prowadzący przez rezerwat Panieńskich Skał).

-------
Ogólnym wnioskiem niech będzie to, że całkiem blisko swojego miejsca zamieszkania można znaleźć ciekawe miejsca do pochodzenia, a radość, jaką z takich wypraw wyciągniemy, zależy głównie od naszego nastawienia.
W kolejnych wpisach wracam już do wycieczek stricte górskich. Do zobaczenia!

#gory #wedrujzhejto #podroze #pasje
cae411b3-87ad-4ee3-8040-b52fa0ea33a0
Mr.Mars

@Piechur Są tacy co mówią, że w Krakowie nie ma nic do zobaczenia. W ogóle to nigdzie nie ma nic ciekawego.

Zaloguj się aby komentować