Siema,
Zapraszam na ostatni wpis dotyczący jednodniowej wyprawy z moim kuzynostwem. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Wielka Sowa (Góry Sowie)
Data: 19 marca 2022 (sobota)
Staty: 9km, 2h50, 385m przewyższeń
Zaliczyliśmy już Chełmiec i Waligórę, więc przyszedł czas na ostatni z zaplanowanych szczytów, czyli Wielką Sowę. Opuściliśmy schronisko Andrzejówka i pojechaliśmy w kierunku miejscowości Rzeczka.
W tamtym momencie już nie po raz pierwszy za bardzo zaufałem mapom Googla, które poprowadziły mnie co prawda najkrótszą trasą, ale wijącą się przez wąskie górskie drogi. W pewnym momencie dojechaliśmy wręcz do miejsca, w którym widniał sezonowy zakaz wjazdu. Odcinek do przejechania był krótki, więc postanowiłem zaryzykować. Nie było to mądre - co prawda udało się przejechać, ale droga była szerokości jednego samochodu i leżał na niej miejscami zmarznięty śnieg. Wystarczyłoby, żeby było go więcej albo by ktoś jechał z naprzeciwka i w najlepszym wypadku musiałbym wracać na wstecznym.
Ostatecznie dojechaliśmy jednak na miejsce i zostawiliśmy auto na darmowym parkingu przy jednym z ośrodków wypoczynkowych. Wraz z masą innych turystów rozpoczęliśmy wspinaczkę czerwonym szlakiem pod najostrzejszy kawałek trasy prowadzący do schroniska Orzeł. Była to najmniej przyjemna część wędrówki.
W schronisku przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski, wypiliśmy po kawie i ruszyliśmy dalej. Mniej więcej od obelisku Karla Wiesena na drodze pojawił się gruby lód i szybko uznaliśmy, że raczki i nakładki muszą znaleźć się na butach.
Pogoda dopisywała, niebo było niebieskie, a słońce świeciło mocno, więc szybko zrezygnowałem z kurtki. W dobrych nastrojach doszliśmy do schroniska Sowa, gdzie znów przybiliśmy pieczątki. Od tamtego miejsca aż na szczyt szlak prowadził lasem, cały czas po skutej lodem ścieżce. Szło się jednak bardzo przyjemnie.
Po dotarciu na Wielką Sowę zrobiliśmy sobie zdjęcie przy tabliczce. Ludzi było sporo, zawłaszcza rodzin z dziećmi. Niestety nie mieliśmy okazji wejść na wieżę widokową, bo była w remoncie. To co mnie zaskoczyło to sposób w jaki szczyt był przygotowany na turystów - pełno ław, wiat, miejsc na ognisko, a także buda z jedzeniem i toaleta, wszystko na polanie otoczonej lasem. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem.
Nadszedł czas na powrót. Udaliśmy się żółtym szlakiem w kierunku Jeleniej Polany. Po drodze, niedaleko za szczytem, minęliśmy ruiny jakiegoś schroniska, a po dłuższym kawałku spokojnego marszu dotarliśmy do Małej Sowy. Zdjąłem przy niej raczki, bo nie były już potrzebne. Zejście do Polany było nieco bardziej nachylone, ale dzięki kijkom czułem się pewniej.
Odbiliśmy na czarny szlak prowadzący już szeroką drogą i spokojnie zeszliśmy do ulicy, przy której zostawiliśmy auto - trzeba było jednak dojść do niego jeszcze kawałek poboczem pod górę. W ten oto sposób, zaliczając trzy szczyty, zakończyliśmy naszą jednodniową wyprawę. Teraz czekała nas już tylko długa droga powrotna i wspominanie przybitych kilometrów oraz widoków.
Na upartego mogliśmy jeszcze pojechać na Ślężę, na co byliśmy przygotowani pakując czołówki, ale zależało mi już na powrocie do domu przed kąpielą Myszy. Tak czy inaczej, plan minimum został zrealizowany, a ja spędziłem świetnie czas ze swoim cudownym kuzynostwem.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
Zapraszam na ostatni wpis dotyczący jednodniowej wyprawy z moim kuzynostwem. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Wielka Sowa (Góry Sowie)
Data: 19 marca 2022 (sobota)
Staty: 9km, 2h50, 385m przewyższeń
Zaliczyliśmy już Chełmiec i Waligórę, więc przyszedł czas na ostatni z zaplanowanych szczytów, czyli Wielką Sowę. Opuściliśmy schronisko Andrzejówka i pojechaliśmy w kierunku miejscowości Rzeczka.
W tamtym momencie już nie po raz pierwszy za bardzo zaufałem mapom Googla, które poprowadziły mnie co prawda najkrótszą trasą, ale wijącą się przez wąskie górskie drogi. W pewnym momencie dojechaliśmy wręcz do miejsca, w którym widniał sezonowy zakaz wjazdu. Odcinek do przejechania był krótki, więc postanowiłem zaryzykować. Nie było to mądre - co prawda udało się przejechać, ale droga była szerokości jednego samochodu i leżał na niej miejscami zmarznięty śnieg. Wystarczyłoby, żeby było go więcej albo by ktoś jechał z naprzeciwka i w najlepszym wypadku musiałbym wracać na wstecznym.
Ostatecznie dojechaliśmy jednak na miejsce i zostawiliśmy auto na darmowym parkingu przy jednym z ośrodków wypoczynkowych. Wraz z masą innych turystów rozpoczęliśmy wspinaczkę czerwonym szlakiem pod najostrzejszy kawałek trasy prowadzący do schroniska Orzeł. Była to najmniej przyjemna część wędrówki.
W schronisku przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski, wypiliśmy po kawie i ruszyliśmy dalej. Mniej więcej od obelisku Karla Wiesena na drodze pojawił się gruby lód i szybko uznaliśmy, że raczki i nakładki muszą znaleźć się na butach.
Pogoda dopisywała, niebo było niebieskie, a słońce świeciło mocno, więc szybko zrezygnowałem z kurtki. W dobrych nastrojach doszliśmy do schroniska Sowa, gdzie znów przybiliśmy pieczątki. Od tamtego miejsca aż na szczyt szlak prowadził lasem, cały czas po skutej lodem ścieżce. Szło się jednak bardzo przyjemnie.
Po dotarciu na Wielką Sowę zrobiliśmy sobie zdjęcie przy tabliczce. Ludzi było sporo, zawłaszcza rodzin z dziećmi. Niestety nie mieliśmy okazji wejść na wieżę widokową, bo była w remoncie. To co mnie zaskoczyło to sposób w jaki szczyt był przygotowany na turystów - pełno ław, wiat, miejsc na ognisko, a także buda z jedzeniem i toaleta, wszystko na polanie otoczonej lasem. Pierwszy raz się z czymś takim spotkałem.
Nadszedł czas na powrót. Udaliśmy się żółtym szlakiem w kierunku Jeleniej Polany. Po drodze, niedaleko za szczytem, minęliśmy ruiny jakiegoś schroniska, a po dłuższym kawałku spokojnego marszu dotarliśmy do Małej Sowy. Zdjąłem przy niej raczki, bo nie były już potrzebne. Zejście do Polany było nieco bardziej nachylone, ale dzięki kijkom czułem się pewniej.
Odbiliśmy na czarny szlak prowadzący już szeroką drogą i spokojnie zeszliśmy do ulicy, przy której zostawiliśmy auto - trzeba było jednak dojść do niego jeszcze kawałek poboczem pod górę. W ten oto sposób, zaliczając trzy szczyty, zakończyliśmy naszą jednodniową wyprawę. Teraz czekała nas już tylko długa droga powrotna i wspominanie przybitych kilometrów oraz widoków.
Na upartego mogliśmy jeszcze pojechać na Ślężę, na co byliśmy przygotowani pakując czołówki, ale zależało mi już na powrocie do domu przed kąpielą Myszy. Tak czy inaczej, plan minimum został zrealizowany, a ja spędziłem świetnie czas ze swoim cudownym kuzynostwem.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
Moje rodzinne strony
Zaloguj się aby komentować