#piechurwedruje

31
126
Siema,
Zapraszam wszystkich na kolejny wpis z serii #piechurwedruje - dziś o wycieczce zmieniającej życie.
---------
Szczyty: Sokolica, Trzy Korony (Pieniny)
Data: 28 września 2014 (niedziela)
Staty: 14km, 7h30, 1.020m przewyżyszeń

Na kilkudniowy wypad do Szczawnicy wybrałem się ze swoją ówczesną dziewczyną - był to nasz pierwszy wspólny wyjazd od początku 3 miesięcznej znajomości. Do tamtej pory spędzaliśmy razem jedynie po kilka godzin dziennie, a więc traktowaliśmy to chyba obydwoje jako wstępny test naszej relacji. Oprócz nas pojechała także para znajomych mojej dziewczyny, z którymi wyjechaliśmy wspólnie z Katowic.

Szczawnica i jej okolice oferują bardzo wiele fajnych tras górskich. Przy sprzyjającej pogodzie nie sposób się tam nudzić i zawsze znajdzie się coś do roboty. W taki właśnie sposób spędzaliśmy tam wspólny czas: tu spacer do Czerwonego Klasztoru, tam Zamek w Czorsztynie, zapora i Zamek Dunajec, wyjazd kolejką na Palenicę i tak dalej. W menu nie mogło oczywiście zabraknąć zdobycia Trzech Koron, co zaplanowane mieliśmy na niedzielę.

Na wycieczkę zebraliśmy się dosyć późno, ale nie mieliśmy ciśnienia, żeby wstawać wcześniej - było już po sezonie, turystów było mniej, także nie martwiliśmy się o tłumy na szlaku. Z punktu zakwaterowania ruszyliśmy biegnącą nad Grajcarkiem promenadą w stronę Schroniska Orlica. Pogoda nie nastrajała optymistycznie: było pochmurno, chłodno, w powietrzu wisiała groźba deszczu.

Minęliśmy schronisko i udaliśmy się do miejsca, w którym dostępna była flisacka przeprawa na drugą stronę Dunajca - jest to fajna opcja na szlaku, należy jednak pamiętać, że zależy od pogody, a w sezonie zimowym jest zamykana. Po uiszczeniu drobnej opłaty wsiedliśmy do tratwy i zostaliśmy przetransportowani na przeciwległy brzeg. Pamiętam, że nad rzeką leciała wtedy ogromna czapla i przed wylądowaniem na upatrzonym przez siebie drzewie wydała głośny dźwięk, czym wypłoszyła z niego całe mniejsze ptactwo i ostatecznie miała go na wyłączność.

Rozpoczęliśmy wspinaczkę na Sokolicę niebieskim szlakiem, osobno w parach, ustalając, że spotkamy się na górze. Moja dziewczyna, która zapewniała wcześniej, że kocha góry, miała jednak kiepską kondycję i dość szybko zaczęła sapać na - bądź co bądź - dość stromym podejściu. Nie spieszyło nam się jednak, więc wchodziliśmy powoli nadanym przez nią tempem. Sprzyjało to zresztą podziwianiu przyrody - las był okryty rosą, spowity jeszcze delikatną mgiełką; co jakiś czas na gałęziach widać było piękne naszyjniki z sieci pajęczych pokrytych drobnymi kroplami wody. Trasa była fajnie przygotowana, co jakiś czas były zamontowane drewniane poręcze do trzymania się.

W końcu dowlekliśmy się na szczyt i dziewczyna mogła wreszcie dłużej odpocząć. W trakcie wchodzenia całkiem fajnie się wypogodziło i na górze przywitały nas promienie słońca, niebieskie niebo oraz fantastyczne widoki. Posiedzieliśmy tam dłużej, robiąc przerwę na zasłużony posiłek. Zrobiłem zdjęcie sławnej sośnie, którą kojarzyłem ze zdjęcia na okładce książki, chyba do geografii, którą miałem w gimnazjum. Niestety, sosna ta została uszkodzona w 2018 roku podczas akcji ratunkowej (podmuch wiatru ze śmigłowca złamał jej gałąź), więc był to ostatni raz, gdy widziałem ją w dobrym zdrowiu.

Rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę niebieskim szlakiem, podczas której trzebiotaliśmy z dziewczyną jak dwa podrostki. Skupiliśmy się wtedy głównie na sobie, także z trasy pamiętam jedynie tyle, że w pewnym momencie był całkiem ładny punkt widokowy wyglądający jak okno w skale. Doszliśmy do polany Wyrobek. Tam (a może jednak wcześniej?) pewna starsza pani sprzedawała turystom przepyszny kompot - oczywiście kupiliśmy sobie po kubku.

Od tego momentu pamięć mnie zawodzi, ale wydaje mi się, że nie wchodziliśmy na Górę Zamkową, a zamiast tego poszliśmy na przełęcz Szopka, z której skierowaliśmy się już na szczyt. Ten odcinek był już dla mojej dziewczyny na prawdę wykańczający. Była zziajana, zasapana, nogi jej dygotały ze zmęczenia, przez co musieliśmy robić częste przerwy. Ale poruszaliśmy się cały czas do przodu, co było pozytywne. W końcu, w wielkich bólach, doszliśmy do kasy punktu widokowego, gdzie po dłuższej chwili na złapanie oddechu uiściliśmy stosowną opłatę (chyba, nie pamiętam czy kasa była otwarta) i po specjalnym rusztowaniu zaczęliśmy wychodzić na Trzy Korony.

Szczyt przywitał nas wspaniałym widokiem na Tatry, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki. Poranna aura w ogóle nie zapowiadała pięknych warunków pogodowych, których doświadczyliśmy będąc na samej górze. Nacieszyliśmy oczy krajobrazem, porobilośmy trochę zdjęć (żadne nie wyszło jednak ciekawie), po czym udaliśmy się w drogę powrotną do kasy. Powróciliśmy do przełęczy Szopka, z której żółtym szlakiem zeszliśmy do Krościenka, a tam albo złapaliśmy bus do Szczawnicy, albo poszliśmy do niej na piechotę - pozostanie to dla mnie zagadką.

Teraz przestroga: zarówno przed takimi wyprawami, jak i pierwszymi wyjazdami z nową partnerką czy nowym partnerem. Chodzisz sobie z kimś takim po górach, spędzacie miło czas, jest całkiem niezobowiązująco, a 10 lat później jesteście małżeństwem z dwójką cudownych dzieci. Nigdy nie wiadomo, co los ma dla nas w zanadrzu. Ja w każdym razie liczę, że w tym roku uda mi się z żoną uczcić ten pierwszy wspólnie spędzony urlop i powtórzyć tę samą trasę, by zaspokoić moją sentymentalną naturę - jeśli do tego dojdzie, na pewno dam Wam znać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #pieniny
9c1a7960-ebf7-4460-aefa-c445db5a5d15
896d4349-9946-4054-a4d4-88c15458de81
ebb6ee07-81f4-4651-85b6-20934226dd4e
c3739e31-2c1d-4fbb-9b3b-320f2ebad882
138d5584-782a-4347-8caa-b1186ee8108d
Opornik

@Piechur Ano tak to bywa.

Lemmy

Wspaniale gratuluję wspomnień

Odczuwam_Dysonans

@Piechur czekałem na jakiś zwrot akcji odnośnie tego wspinania się dziewczyny, jak w tej paście o rowerzyście xD

Fajne wspomnienie i symbol dla waszego związku powodzenia w powtórce!

Piechur

@Odczuwam_Dysonans Tutaj było raczej jak w kawale o buldogu Dzięki!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym wpisie o wyprawie w Beskid Żywiecki. Zachęcam do czytania i obserwowania tagu #piechurwedruje
---------
Szczyty: Westka, Pilsko (Beskid Żywiecki)
Data: 23 października 2021 (sobota)
Staty: 21.5km, 7h15, 1.170m przewyżyszeń

Październik roku 2021 okazał się być dla mnie bardzo łaskawym - oto po trzech wycieczkach w góry, które miałem już za sobą w tym miesiącu, zaczęła się kroić czwarta. Byłem całkiem fajnie rozchodzony, więc postanowiłem poszukać jakiejś dłuższej trasy prowadzącej na szczyt, na którym jeszcze nie byłem. W ten sposób, krążąc palcem po mapie w okolicach Babiej Góry natknąłem się na Pilsko.

Na wyprawę chęć wyrazili również kuzynka z kuzynem, a dodatkowo udało mi się namówić koleżankę, dla której miał być to pierwszy wypad w góry w życiu. Miała pewne wątpliwości, czy da radę na tak długiej trasie, ale wiedziałem, że jeździ na rowerze nawet po 200km dziennie, więc ja tych wątpliwości nie miałem.

Około 7:30 dojechaliśmy do Korbielowa, z którego rozpoczynaliśmy wycieczkę. Pogoda była pochmurna, było zimno, ale bezdeszczowo, czyli w sam raz. Zgodnie z planem nie ruszyliśmy od razu na samo Pilsko, lecz żółtym szlakiem udaliśmy się w stronę przełęczy pod Beskidem Krzyżowskim - idea była taka, żeby trochę się rozruszać przed główną atrakcją. Część trasy prowadziła asfaltową drogą obok mniejszych i większych gospodarstw, ale gdy wreszcie skręciła w las zrobiło się bardzo przyjemnie. Jesień kokietowała nas cudną paletą barw, a spomiędzy drzew przebijały wesoło promienie słońca.

Z przełęczy, początkowo błotnistą drogą, poszliśmy niebieskimi szlakiem na Westkę zaliczyć nasz pierwszy szczyt. Widoki z niej były urokliwe, ale nie zatrzymywaliśmy się zbyt długo. Udaliśmy się dalej i po bardzo miłym spacerze trwającym prawie godzinę znaleźliśmy się na przełęczy Glinne przy przejściu granicznym. Zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i toaletę, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.

Od tego momentu zaczęło się właściwe podejście na Pilsko. Początkowe dwa kilometry były w miarę ok, ale później zaczęło się już ostrzejsze podejście, które mocno dawało w kość. Prawie wszyscy sapaliśmy jak lokomotywy - prawie, bo koleżanka, dla której, jak wcześniej wspomniałem, był to pierwszy wypad w góry, wypruła do przodu jak gdyby nigdy nic i przez większą część wspinaczki jej nie widziałem. Tak czy inaczej, przeciętny turysta na tym odcinku na pewno nieźle się umorduje.

Ostatecznie miarowo zdobywaliśmy jednak wysokość. Las wyglądał przepięknie, wystrojony w żółte, czerwone i brązowe liście. Po drodze były też bardzo fajnie wyglądające krzaczki koloru rdzy o nieznanej mi nazwie. Dodatkową rzeczą, która umilała nam drogę, był widok na Babią Górę, której zachmurzony wierzchołek od pewnego momentu widzieliśmy prawie cały czas, gdy tylko się odwróciliśmy.

Wkrótce drzew zaczęło ubywać, a zamiast nich pojawiła się kosodrzewina, co bardzo nas ucieszyło, oznaczało bowiem koniec naszej męki. Na ziemi pojawił się lód, a zielone gałązki krzaków, które okalały ścieżkę, były pokryte warstwą szronu. W końcu wczłapaliśmy wszyscy na Górę Pięciu Kopców, gdzie skryci między roślinnością (trochę wiało) zrobiliśmy przerwę na posiłek.

Nadszedł czas na zdobycie właściwego wierzchołka. Wąska ścieżką prowadzącą między gęstą kosodrzewiną udaliśmy się na Pilsko i po krótkiej chwili już na nim byliśmy. Na szczycie znajduje się krzyż oraz ołtarz, ale przede wszystkim rozpościerają się z niego wspaniałe widoki na Małą Fatrę, Tatry i Babią Górę. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć i uznaliśmy, że czas zacząć schodzić.

W drodze powrotnej do Korbielowa postanowiliśmy jeszcze wstąpić do schroniska na Hali Miziowej. Schodziliśmy do niego czarnym szlakiem - było stromo, kamieniście, a moje kolana zaczynały się powoli odzywać. Widoczki znowu były bajkowe, tym razem na północną, polską stronę. Doszliśmy do schroniska, w którym było dość tłoczno, ale jakoś udało znaleźć się wolny stolik. Przybiliśmy pieczątki, zamówiliśmy coś do jedzenia i po kilkudziesięciu minutach na regenerację poszliśmy w dalszą drogę.

Do samego już Korbielowa schodziliśmy żółtym szlakiem. Ponownie syciliśmy oczy jesiennymi barwami, którymi częstowała nas las. Trasa minęła całkiem szybko, jak to przy schodzeniu. W jednym tylko miejscu, przy mostku nad Buczynką, zrobiliśmy małą przerwę, aby z kuzynem pomoczyć w niej stopy. Moja odporność na tak dostarczone zimno jest zerowa, więc po kilku krótkich sekundach okupionych przeraźliwym wyciem wyskoczyłem z wody. Mimo wszystko lubię to robić po dłuższych wycieczkach, bo przynosi to stopom dużą ulgę i czuję, jakby się rozluźniły.

Od tamtego momentu reszta trasy prowadziła już asfaltem. Dotarliśmy do zaparkowanego auta, przebraliśmy się i udaliśmy się w drogę powrotną do domu. Wyprawa była ekstra, szlak był bogaty w bardzo ładnie wyglądające miejsca, których urok został dodatkowo uwypuklony przez jesień. Postanowiłem, że wrócę na Pilsko, a możliwość ku temu nadarzyła się prawie 1.5 roku później - ale o tym w innym wpisie.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
ae8c04ad-2a77-48ea-b870-d47f5d480eb1
7c2e926e-356f-49c6-ab6f-7db744980c09
6346126e-d770-408e-b76b-a423351586c3
114111d9-b055-4264-8ba8-3e27a6694215
b7018fcf-f9b7-425f-807c-9442d2f40706

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie z serii #piechurwedruje o rodzinnym wypadzie na Lubomir.
---------
Szczyty: Kamiennik Północny i Południowy, Łysina, Trzy Kopce, Lubomir (Beskid Makowski)
Data: 6/7 lutego 2021 (sobota/niedziela)
Staty: 15.5km, 5h30, 730m przewyżyszeń

W styczniu 2021 udało mi się pojechać na Lackową i apetyt na zdobywanie następnych szczytów z #koronagorpolski rósł. Z początkiem lutego zacząłem dostrzegać szansę na kolejne wyjście i wiedziałem, że muszę wybrać się na inną górkę z Korony - w ten sposób wybór padł na leżący niedaleko Krakowa Lubomir.

Na wycieczkę udało mi się namówić sporą część rodziny i tak w składzie: tata, brat, kuzynka i kuzyn wieczorową porą dojechaliśmy do Poręby. Było dość mroźno, więc szybko ubraliśmy co trzeba i ruszyliśmy w drogę.

Zielonym szlakiem rozpoczęliśmy wspinaczkę na Kamiennik Północny. Łaty śniegu leżały na polach, a drogę pokrywała warstwa lodu - tutaj przydały mi się kijki, a kuzynostwu nakładki antypoślizgowe. Wkroczyliśmy do lasu i zaczęliśmy zdobywać wysokość. Zdążyliśmy się już fajnie rozgrzać, ale ostre, zimne powietrze w dalszym ciągu bezlitośnie waliło w płuca.

Im wyżej wychodziliśmy, tym więcej śniegu pojawiało się wokół nas, a zwłaszcza na gałęziach drzew, które w świetle latarek przybierały fantastyczne kształty i wyglądały, jakby się poruszały. Niedaleko Kamiennika Północnego zaczął delikatnie podać śnieg, dodając całej wyprawie uroku.

Przy Kamienniku Południowym śnieg już nie padał, tylko napierdzielał. Dodatkowo zerwał się srogi wiatr, także przez większość czasu musieliśmy iść w kapturach i ledwo się nawzajem słyszeliśmy. Zeszliśmy do przełęczy Suchej, która już całkowicie zasypana była białym puchem. Niedaleko tablicy informacyjnej zobaczyliśmy resztki żarzącego się jeszcze ogniska i zaparkowane obok auto. Myśląc, że ktoś miał kłopoty z odjechaniem, zapukaliśmy w zaparowaną szybę, ale okazało się, że była to tylko para szukająca miłosnych uniesień na odludziu - ups.

Zacząłem szukać na nawigacji żółtego szlaku, którym mieliśmy dostać się na Łysinę - nie wiem czy bez GPSu bym sobie poradził, bo śnieżna zawierucha skutecznie utrudniała jakąkolwiek orientację w terenie. Rozpoczęliśmy wspinaczkę i na tym etapie musiałem już założyć raczki, bo podłoże było skute lodem i nie dało się znaleźć miejsca, w którym noga by się nie ślizgała.

Po męczącym, stromym podejściu dołączyliśmy do czerwonego szlaku, którym skierowaliśmy się w stronę szczytu. Ta część trasy była już całkowicie spacerowa i przyjemna. Zawierucha jakby zelżała, a my szybko minęliśmy Trzy Kopce, by następnie znaleźć się na Lubomirze. Zrobiliśmy krótką przerwę na herbatę, przybicie pieczątek do książeczek i pamiątkowe zdjęcie, ale nie zabawiliśmy tam dłużej, gdyż zimno błyskawicznie zaczęło nas oblepiać.

Tym samym czerwonym szlakiem, którym przyszliśmy, udaliśmy się w stronę schroniska na Kudłaczach. Ciepło zaczęło znowu rozlewać się po naszych ciałach, gorącą krew przywracała czucie w palcach. Las wyglądał obłędnie, pokryty śniegiem jak pierzem z rozdartej poduchy.

Schronisko, do którego niebawem doszliśmy, okazało się być zamknięte, więc nie tracąc czasu ruszyliśmy dalej. Wkrótce wyszliśmy z lasu, a trasa zaczęła prowadzić głównie asfaltową drogą. Przy Działku odbiliśmy na zielony szlak i zeszliśmy do Poręby. Nasze auta były kompletnie przysypane i trochę zajęło, nim udało się je odśnieżyć.

Pożegnaliśmy się ze sobą i odjeżdżając zakończyliśmy bardzo fajną, malowniczą, ale też wymagającą wyprawę. Dodam tylko, że powrót autem do Krakowa to była jakaś masakra i mimo zimowych opon musiałem jechać max 30 km/h, bo świeża warstwa śniegu skutecznie utrudniała jakąkolwiek szybszą jazdę.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
25890e0a-1912-49b7-8efd-3d29c6dc35a2
506b2807-91fa-4f1f-86b9-abc697b8cdc0
9628eea3-e778-45dd-a499-8f59e48fc120
8425218f-db65-44cf-92fa-e693c7fc7f91
Opornik

@Piechur to jeszcze nie dla Myszy? Fajnie że razem z rodziną macie tą samą pasję.

Piechur

@Opornik Szkolenie trwa od lata

90e5d91a-c80b-4e69-9176-494acc50cf57
Opornik

@Piechur Dzielna mysza, nie boi się po ciemku w lesie?

Chyba się pytałem ale nie pamiętam - nie bierzesz "plecaczka na szczeniaczka" na wszelki wypadek, gdyby nóżki się zmęczyły?

Moje dzielnie dreptało ale zawsze brałem backup, zresztą lubiłem je nosić, jestem przyzwyczajony do plecaka. Przestałem dopiero gdy dzieci innych zaczęły być zazdrosne i rodzice mieli mi za złe.

be1cd369-967f-4aac-ad6e-28c95173fe51

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema,
Zapraszam na ósme już wyciąganie wniosków z tras opisanych w #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
43. Wpis: Czupel
Wnioski:

  • Idąc w góry trzeba zawsze sprawdzać prognozy pogody i nawet, jeśli pokazywane jest tylko zachmurzenie, to dobrze wziąć ze sobą na wszelki wypadek coś przeciwdeszczowego.

44. Wpis: Turbacz
Wnioski:

  • Jak to zwykle bywa, znalezienie szlaku na początku trasy bywa najtrudniejsze, dlatego dobrze mieć przy sobie nawigację.
  • Planując częstsze nocne eskapady dobrze pomyśleć o lepszej czołówce. Najtańsza oczywiście da radę, ale komfort chodzenia przy dobrym oświetleniu zwiększa się ogromnie.
  • Nie wszystkie schroniska są otwarte w nocy - jeśli planujemy postój warto sobie to wcześniej z nimi sprawdzić.

45. Wpis: Chełm, Uklejna
Wnioski:

  • Szlaki dość często prowadzą po asfaltowych drogach i jeśli nie lubi się takich klimatów albo chce się jak najbardziej zminimalizować długość takich odcinków, to jednak warto dobrze przestudiować wcześniej planowaną trasę.

46. Wpis: prawie Kamionna i Łopusze Zachodnie
Wnioski:

  • Czasami wyjście jest po prostu nieciekawe ¯\_(ツ)_/¯

47. Wpis: Czernic, Polica
Wnioski:

  • W poszukiwaniach śniegu zawsze warto celować w szczyty powyżej 1km.
  • Są różne rodzaje śniegu i w różny sposób mogą wpłynąć na szybkość z jaką przemierza się trasę - warto mieć to na uwadze na etapie planowania.
  • Zdarza się, że drogę spowije gęsta mgła, w której ciężko będzie odnaleźć szlak - po raz kolejny kłania się nawigacja, a więc sprawny telefon i powerbank na dłuższe wycieczki to raczej konieczność.
  • Nigdy nie wiadomo kiedy z lasu wyłonią się morsy.

48. Wpis: Ćwilin
Wnioski:

  • Warto mieć na wyposażeniu kijki, zwłaszcza niosąc dziecko w nosidle - środek ciężkości jest w zupełnie innym miejscu i łatwo o wywrotkę w przypadku potknięcia np. o wystające korzenie czy kamienie.

-------
W kolejnych wpisach m.in. kolejna wycieczka z Myszą i babcią, jakiś nocny wypad i Taterki. Zapraszam

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
070cd019-621c-4ede-96c0-fe39ce760349

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje , w którym przedstawię krótką trasę na bardzo fajny szczyt, o którym było już w jednym z wcześniejszych wpisów. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyt: Ćwilin (Beskid Wyspowy)
Data: 15 sierpnia 2021 (niedziela)
Staty: 4km, 2h50, 400m przewyżyszeń

2021 rok otworzył przede mną nowe możliwości jeśli chodzi o wycieczki górskie - po czerwcowych przymiarkach do chodzenia z Myszą w nosidle, które zakończyły się sukcesem, wiedziałem już, że otwiera się przede mną nowy rozdział. Od tamtej pory mieliśmy już za sobą kolejne dwie wyprawy, a ja właśnie przymierzałem się do czwartej.

W połowie sierpnia warunki pogodowe sprzyjały wycieczkom. Po krótkich pertraktacjach udało mi się namówić moją babcię, żeby do nas dołączyła - początkowo próbowała się wykręcić, bo myślała, że chodzi o zwykły spacer, ale gdy wspomniałem o górach, to poszło już szybko. Zacząłem szukać odpowiedniego szczytu, który byłby dopasowany i do młodej, i do babci, i w ten sposób stanęło na Ćwilinie.

Naszą wyprawę rozpoczęliśmy z przełęczy Gruszowiec, gdzie zostawiliśmy auto na małym parkingu. Niebieski szlak, którym mieliśmy iść, przez chwilę prowadził przy ulicy, jednak szybko skręcał w stronę pobliskiego gospodarstwa, prowadząc chwilę przy polu, a następnie dając nura w las.

Do pokonania mieliśmy 400 metrów przewyższeń i 2 kilometry, także nachylenie nie było wcale małe, ale dreptaliśmy bez pośpiechu. Babcia, która podczas tej wyprawy miała 87 lat, co chwila zapewniała, że wszystko jest ok, i z lubością oddawała się eksploracji rosnących przy ścieżce krzaczków w poszukiwaniu malin, którymi częstowała Myszora.

Im wyżej byliśmy, tym bardziej musieliśmy uważać pod nogi, ponieważ trasę pokrywały gęsto wystające korzenie drzew oraz luźne kamienie. Wyglądało to bardzo fajnie, ale stwarzało jednak dodatkowy element potencjalnego ryzyka.

Powoli zbliżaliśmy się do szczytu. Przez chwilę oznaczenia szlaku stały się nieco nieczytelne i jakiś czas szliśmy nieoznakowaną ścieżką między powalonymi drzewami, dzięki czemu szybciej dołączyliśmy do żółtego szlaku prowadzącego na Ćwilin. Mysz miała dobry nastrój i całą drogę nawijała makaron na uszy.

Po kilku krokach naszym oczom ukazała się rozległa polana Michurowa i piękny widok na Gorce oraz leżące za nimi Tatry. Było tam też dostępne miejsce na ognisko, niedaleko którego znajdowała się mała kapliczka, czy może tablica pamiątkowa (albo jedno i drugie). Poszliśmy dalej w kierunku szczytu, który leżał już rzut beretem od nas, a z którego widać było także sąsiadującą Mogielicę.

Zrobiliśmy sobie zdjęcie przy tabliczce, a następnie weszliśmy do leżącego za nią lasu. Jest on dość znany ze względu na kształt rosnących w nim drzew, powyginanych w fantastyczne kształty przez smagający je wiatr. Zrobiliśmy w nim dłuższą przerwę, a właściwie to mały piknik, z najróżniejszymi smakołykami. Wszyscy byliśmy w świetnych humorach, pobudzeni słońcem i przebytą drogą.

Nadeszła jednak pora na powrót. Tym samym niebieskim szlakiem udaliśmy się znów w stronę przełęczy. Nie sprawił trudności, ale schodziliśmy ostrożnie, a ja dodatkowo asekurowałem się kijkami. W mgnieniu oka byliśmy już przy samochodzie i w świetnych nastrojach udaliśmy się w drogę powrotną do domu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
66b38c39-5082-4f56-8e1d-55dbad52d440
9bdf9b71-7bea-4322-9edf-5d20ee1c5ed3
1414e1a9-359b-4398-9b71-928278f61829
5b730a61-85fa-481a-8548-8e056621d830
6103c188-1fc2-4783-a2eb-8beaad478927

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Czas na chwilę odetchnąć od nocnych wędrówek, a jako, że znów zbliżają się mrozy, to w tym #piechurwedruje propozycja fajnej trasy na śnieżny dzień. Zapraszam!
---------
Szczyty: Czernic, Polica (Beskid Żywiecki)
Data: 27 lutego 2021 (sobota)
Staty: 19km, 7h15, 1.020m przewyżyszeń

Rok 2021 zapowiadał się obiecująco pod względem górskich wypadów i tym wyjściem chciałem kontynuować dobrą passę. Udało mi się wynegocjować dzień dla siebie i razem z tatą pojechaliśmy wczesnym rankiem poodkrywać Beskid Żywiecki.

Mimo, że był luty, śnieg w niższych partiach górskich zupełnie stopniał. Ja byłem jednak pewien, że znajdziemy go wyżej, czym przekonałem tatę do wyjazdu. I oto zbliżaliśmy się coraz bardziej do przełęczy Zubrzyckiej, skąd mieliśmy wyruszyć, a tu nie dość, że śniegu nie było, to jeszcze zaczynało padać. Na całe szczęście jakieś 10 minut przed celem białe zaspy zaczęły się pojawiać przy drodze, a w samym punkcie startowym śniegu było już na prawdę sporo.

Po opuszczeniu auta, które zaparkowaliśmy najwyżej, jak się dało, ruszyliśmy niebieskim szlakiem zdobyć szczyt. Już po kilkudziesięciu metrach wiedzieliśmy, że opłacało się przyjeżdżać - wysokie zwały białego puchu okalały trasę, którą wchodziliśmy, a gałęzie drzew iglastych oblepione ciężkim, zamarzniętym śniegiem, uginały się pod jego ciężarem. Sceneria była iście bajkowa.

Zmieniała się ona z resztą w miarę zdobywania wysokości, co szło nam raczej powolnie. Zaczęły otaczać nas gęsto zmarznięte świerki, następnie ścieżka zrobiła się nieco szersza i wkroczyliśmy w las sosnowy, dzięki czemu zrobiło się bardziej przestrzennie. Śniegu było dużo i zbaczając z głównej dróżki nogi zapadały się przebijając wierzchnią warstwę lodu. Utrudniało to marsz, więc w miarę możliwości szliśmy po dobrze ubitej, wydeptanej ścieżce.

Dotarliśmy w końcu do Czyrńca, co zwiastowało rychłe zdobycie Policy. Zaczęło się robić mgliście i gdy już na nią wyszliśmy stało się jasnym, że żadnych widoków nie zobaczymy. Mimo to klimacik był świetny i mgła niespecjalnie nam przeszkadzała, a nawet dodawała uroku. Na szczycie, oprócz połamanych drzew, znajdował się również krzyż oraz pomnik upamiętniający katastrofę lotniczą z 1969 roku. Niedaleko tego właśnie pomnika zrobiliśmy krótką przerwę na bułkę i gorącą herbatę.

Z Policy mogliśmy się udać do schroniska na Hali Krupowej szlakiem czerwonym, ale byłoby to zbyt proste, więc postanowiliśmy okrążyć szczyt. Udaliśmy się w przeciwną stronę na Cyl na Hali Śmietanowej. Trasa prowadziła przez piękny, gęsty i zamarznięty las. Byliśmy w dobrych humorach, całkiem zadowoleni z siebie, że oto w taki mroźny dzień poszliśmy w góry, zamiast siedzieć w domach jak niektórzy.

I wtedy z lasu wyszli oni - morsy. Odziani tylko w krótkie spodenki, buty, czapki i rękawiczki, nic nie robiący sobie z zimna. Nasze wcześniejsze przechwałki o tym, jacy to nie jesteśmy super, że chodzimy zimą na szlaku, właśnie zostały zgaszone jak pet. Grupa morsów akurat robiła sobie zdjęcie, a tata swoim zwyczajem zaczął ich zagadywać, i tak dowiedzieliśmy się od nich o spotkanym przez nich wcześniej goprowcu, który to wyklinał ich poczynania i krzyczał do nich, że później będzie ich musiał ratować. Byli bardzo tym rozsierdzeni, ale musieli ruszać dalej, żeby nie wytracić ciepła, także szybko zakończyliśmy tę wymianę zdań.

Z Cylu zaczęliśmy schodzić żółtym szlakiem i bardzo przydały się kijki, bo było dość stromo i ślisko. Doszliśmy na Halę Śmietanową, gdzie spotkaliśmy goprowca, na którego skarżyły się morsy, a który zajęty był przygotowywaniem trasy pod biegi narciarskie. On również był jeszcze zagotowany spotkaniem z nimi i trudno mu się dziwić - na pewno widział w swoim życiu już niejedno.

Odbiliśmy na niebieski szlak, a następnie dołączyliśmy do zielonego. Przez chwilę zaczęło robić się trochę mokro i z nieba padał kapuśniaczek, ale na szczęście szybko przestał. Trasa prowadzącą zielonym szlakiem w tej zimowej scenerii to było istne mistrzostwo - początkowo szliśmy w dość głębokim śniegu ciasno otoczeni ośnieżonymi gałęziami, by później dziarsko kroczyć szeroką ścieżką przecinającą wysoki las. Było wręcz idealnie i mój zmysł estetyczny został mile połechtany.

Gdzieś na wysokości Policy znowu minęliśmy tę samą grupę morsów, tym razem już trochę bardziej odzianych - najwidoczniej również postanowili zrobić kółko wokół szczytu. Kontynuowaliśmy marsz i wkrótce dotarliśmy na Halę Kucałową. W tamtym miejscu mgła była już jak mleko i musiałem częściej posiłkować się GPSem, żeby nie zgubić słabo widocznego szlaku.

Ostatecznie udało nam się dojść do schroniska, w którym wypiliśmy po kubku mocnej kawy i zjedliśmy małe co nieco. Po tej chwili odpoczynku rozpoczęliśmy powrót do samochodu czarnym szlakiem. W miarę jak schodziliśmy coraz niżej śniegu ubywało, aż w końcu znikł zupełnie i mimo lutego zrobiło się trochę jesiennie - drzewa i ścieżkę ozdabiały brązowe liście, a błoto towarzyszyło nam już do samej Wielkiej Polany w Sidzinie.

Tutaj niestety był najmniej przyjemny odcinek trasy, bo żeby wrócić do auta musieliśmy przez jakieś 30 minut wspinać się po asfaltowej drodze, ale w końcu zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Wypad udał się perfekcyjnie, zarówno pod względem przebytych kilometrów i zdobytych przewyższeń, jak i biorąc pod uwagę aspekty wizualne. Mogę śmiało polecić tę trasę na zimową wyprawę, i to nie tylko morsom.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
4c981a0d-05e7-4b06-b047-4a4bc2257225
ebeb2e77-7318-414b-8163-43210ec6646f
7940b5b6-3c05-4be0-a33e-8ae234f1a879
a3599cd6-79cc-4774-8f1b-157ee7ea64a1
5bf219c2-5a09-41c0-82be-9bd167d7e8fa
Piechur

A tutaj morsy, o których była mowa

e13e3a2f-9c1d-425d-aa67-1a3dcb266d99
Mr.Mars

@Piechur Zobaczyłem morsów i zimno mi się zrobiło.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje kontynuuję serię wpisów okraszonych kiepskimi zdjęciami. Koniec jest bliski
---------
Szczyty (prawie): Kamionna, Łopusze Zachodnie (Beskid Wyspowy)
Data: 11/12 sierpnia 2021 (środa/czwartek)
Staty: 12km, 2h30, 590m przewyżyszeń

Wypad ten był podyktowany potrzebą chwili - w robocie był cięższy okres i miałem dużo ciśnienia, które musiałem w jakiś sposób rozładować. Nadchodziła 20, ledwo skończyłem pracę i zadzwoniłem do brata z pytaniem, czy nie chce się gdzieś przejść za pół godziny. O dziwo, zgodził się, mimo, że nie jest fanem nocnych eskapad.

Pojechaliśmy do Żegociny, z której mieliśmy startować. Po drodze prawie wjechałem w sarnę, która postanowiła urządzić sobie postój na jednym z zakrętów. Na szczęście nie jechałem szybko i wyhamowałem bez problemu. Zostałem zmierzony przez nią wzrokiem, po czym niespiesznie zeszła z drogi.

Dojechaliśmy w końcu na miejsce, zostawiliśmy samochód na parkingu kościelnym i ruszyliśmy w trasę. Na Kudłoń prowadził żółty szlak - praktycznie połowę tego odcinka szliśmy asfaltową drogą, będąc obszczekiwanymi przez okoliczne Burki, ku radości ich właścicieli. W końcu trafiliśmy do lasu. Mieliśmy szybkie tempo, które nadawał brat, ale jakoś za nim nadążałem.

Szybko dotarliśmy do skrzyżowania z niebieskim szlakiem. Do Kamionnej było dosłownie kilkaset metrów, ale tak się zagadaliśmy, że poszliśmy od razu w stronę przełęczy Widomej i na szczyt ostatecznie nie weszliśmy. Leśna droga bardzo szybko zmieniła się w asfaltową; było raczej średnio ciekawie.

Na przełęczy był dostępny punkt widokowy, do którego się udaliśmy, ale w ciemności niczego interesującego nie zobaczyliśmy. W dalszym ciągu schodząc niebieskim szlakiem udaliśmy się w stronę Łopusznego. Trasa była dziwna, bo częściowo prowadziła przez jakieś pole, później wyglądało jakbyśmy przechodzili przez czyjeś podwórko, duża część stanowiła asfaltowa droga - niezbyt mi się podobało.

Wkrótce zaczęliśmy ponownie zdobywać wysokość. Podejście było bardziej strome, można się było zasapać. Doszliśmy do miejsca, w którym zaczynał się zielony szlak i ponownie, mimo, że od Łopusznego dzieliło nas tylko kilkanaście minut, to nie weszliśmy na niego. Zamiast tego leśną drogą zeszliśmy do Żegociny, zapakowaliśmy się do auta i wróciliśmy do domu.

Trasę oceniam jako nieciekawą i drugi raz bym nią nie poszedł. Zamieszczone zdjęcia są jedynymi, jakie zrobiłem i były mocno na siłę, żeby po wyprawie został jakikolwiek ślad - bez nich pewnie bym o całej wycieczce zapomniał.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto
65658079-9ffd-4135-a4d6-94958ba43707
bc87c07d-97ce-4c9f-b394-0feec49b4a11

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś o szybkim wypadzie, który miał miejsce równo rok temu. Zdjęcia znowu kijowe, ale mimo to zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Chełm, Uklejna (Beskid Makowski)
Data: 30 grudnia 2022 (piątek)
Staty: 14km, 3h, 550m przewyższeń

To był jeden z moich wyżebranych wyjazdów, gdzie żona przyłapała mnie kilka razy na szukaniu różnych tras i już dla świętego spokoju powiedziała "Ech, no jedź". Więc pojechałem.

Wycieczka z założenia miała być szybka, niedaleko Krakowa i najlepiej w miejsce, w którym jeszcze nie byłem. Stanęło na Chełmie - górce położonej przy Myślenicach, na której dostępny jest stok narciarski. Na parking przy Zdrojowej zajechałem o 18 i rozpocząłem wędrówkę zielonym szlakiem.

Po kilkunastominutowym spacerze przy ulicy, a następnie parkiem na Zarabiu, dotarłem do miejsca, w którym szlak skręcał w las. Chwilę mi zajęło, zanim znalazłem to odbicie, ale potem poszło już gładko. Podejście było raczej ostrzejsze, ale bez tragedii. Wkrótce wyszedłem spomiędzy drzew i lekko błotnistą drogą kierowałem się w górę. Co chwila przecinały ją jakieś trasy rowerowe, zakładam, że dla downhillowców.

Szybciej niż myślałem dotarłem na szczyt, gdzie znajdowała się górna stacja kolejki krzesełkowej. Stok był dośnieżony i kilkoro ludzi jeździło jeszcze na nartach. Poza stokiem śniegu nigdzie nie było. Wszedłem do karczmy, przybiłem do książeczki podaną przez pana na kasie pieczątkę i ruszyłem dalej. Nie zrobiłem zdjęcia pod żadną tabliczką, bo zwyczajnie nie mogłem jej znaleźć, a nie chciało mi się krążyć po błocie w jej poszukiwaniach.

Minąłem wieżę widokową (wejście płatne) i udałem się w stronę Śliwnika. Ta część trasy była zwyczajnie nieciekawa - jakieś 1.5km szedłem asfaltem, przez jakiś czas prowadzącym przez osiedle domków. W końcu opuściłem go wchodząc na rozjeżdżoną i błotnistą drogę prowadzącą w las.

Dotarłem do skrzyżowania pod Śliwnikiem i udałem się już czerwonym szlakiem w drogę powrotną do Myślenic. Minąłem Śliwnik i odzyskałem humor - droga była fajna, twarda, prowadziła lasem. Spokojnie doszedłem do miejsca, w którym trzeba było kawałek odbić ze szlaku, aby dostać się na najwyższy punkt podczas tej wycieczki, czyli na Uklejną.

Powróciłem na szlak i zacząłem nim schodzić. Było stromo i ślisko, parę razy prawie wywinąłem orła, ale jakoś udało się nie potłuc. Im bardziej zbliżałem się do Rezerwatu Zamczysko, tym ciekawsza stawała się trasa - pojawiły się jakieś skałki, pagórki, ścieżka trochę się wiła. Niestety, był to już koniec wycieczki, bo między drzewami widziałem już światła znajdujących się w pobliżu domów.

Wyszedłem z lasu i asfaltową drogą wróciłem na parking. Byłem całkiem zadowolony, bo udało mi się w aktywny sposób domknąć 2022 rok - trasa mogłaby być ciekawsza, ale jak się nie ma co się lubi, to się lubi co się ma.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto
15431bcc-e3e4-4295-9a5d-07e462a70075
4fdabd95-d5c1-4bb9-9be0-bd9e5270f1a0
755744c3-9e82-4cbd-a7c5-29be32c9c2c2
63829986-d40e-49d1-b6d3-f9ec0a125566
Tomekku

@Piechur pierwsze zdjęcie, jak popatrzeć z daleka wygląda jak nazwa jakiegoś death metalowego zespołu.

Mr.Mars

Widzę, że ciężko cię upilnować w domu.

krdk

@Piechur Nie byłeś przy okazji w ruinach zamku myślenickiego?

Piechur

@krdk Przechodziłem chyba obok (tak prowadzi czerwony szlak), ale jakoś nie zwróciłem na nie uwagi - w ciemności musiałem je wziąć za bloki skalne.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje ostatnia wycieczka z 2019 roku, o której chciałem Wam opowiedzieć. Zdjęć mam z niej mało, ale jest o tyle istotna, że była to moja pierwsza w pełni nocna wyprawa, od której zaczęło się późniejsze szaleństwo. Zapraszam!
---------
Szczyt: Turbacz (Gorce)
Data: 16/17 listopada 2019 (sobota/niedziela)
Staty: 16.5km, 5h30, 820m przewyższeń

Był listopad i wielkimi krokami zbliżał się termin narodzin Myszorka. Zaczynało się robić trochę nerwowo, dodatkowo miałem dziwną sytuację w pracy i szukałem jakiegoś ujścia dla gromadzącej się negatywnej energii. Wtedy wpadłem na pomysł, żeby pójść gdzieś w góry, ale dla odmiany - nocą. Inspiracją byli moi koledzy, którzy na takiej wyprawie byli kilka lat wcześniej.

Zadzwoniłem do kuzynostwa i po krótkich ustawieniach była gotowa zarówno ekipa, jak i termin. Wraz z kuzynką i kuzynem zdecydowaliśmy, że naszym celem zostanie Turbacz - był w miarę blisko, a poza tym należał do zbioru szczytów z #koronagorpolski, do którego to klubu w tamtym momencie należeliśmy już wszyscy.

Na parking w Koninkach zajechaliśmy około 19 i wyposażeni w czołówki rozpoczęliśmy poszukiwania drogi. Na początku źle skręciliśmy z parkingu i doszliśmy pod wyciąg, także musieliśmy się cofnąć, aby wejść na właściwy już niebieski szlak.

Rozpoczęliśmy wspinaczkę, z której nie pamiętam zbyt wiele poza tym, że moja kupiona dzień wcześniej najtańsza latarka z Decathlona nie nadawala się do świecenia nawet przy sikaniu. W porównaniu do mocnej latarki kuzyna przy mojej miałem wrażenie, że tam, gdzie nią oświetlam, jest ciemniej. Postanowiłem wtedy zamówić sobie mocniejszą czołówkę jak tylko wrócę do domu.

Tak czy inaczej, w swoim tempie sukcesywnie zdobywaliśmy wysokość, a przy rozmowie czas mijał szybko. Dotarliśmy tak do Diabelskiego Kamienia znajdującego się przy Czole Turbacza. Księżyc świecił jasno oświetlając pięknie znajdującą się tam Halę. Wpadliśmy na pomysł, żeby włączyć muzykę z Władcy Pierścieni (temat z Uruk Hai), zgasiliśmy latarki i przez kilka minut biegliśmy polaną w zupełnej ciemności - klimat był niesamowity.

Minęliśmy ołtarz polowy i bardzo, bardzo błotnistą drogą poszliśmy do schroniska. Zrobiliśmy tam dłuższą przerwę na gorącą herbatę i posiłek, przybiliśmy także pieczątki do książeczek. W telewizji leciał chyba jakiś mecz, bo pamiętam, że na stołówce było pełno rozemocjonowanych ludzi. W końcu stwierdziliśmy, że czas uderzyć na szczyt i spakowaliśmy rozłożone bambetle.

Na Turbaczu znaleźliśmy się dokładnie o 23. Zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć pod obeliskiem i czerwonym szlakiem rozpoczęliśmy drogę powrotną. Po drodze minęliśmy turystę, który szedł tej nocy w pojedynkę - zrobiło to na nas spore wrażenie, a mi w głowie zakorzeniła się idea samotnych nocnych wędrówek.

Dalszej części trasy niestety nie pamiętam, ale przy Obidowcu musieliśmy skręcić na zielony szlak, bo mam w głowie jakieś zamglone obrazy mijanego wyciągu narciarskiego. Całą wycieczkę wspominam bardzo dobrze - z kuzynostwem spędziliśmy na prawdę fajne chwile, warunki były super, a dodatkowo ten wypad otworzył przed nami nowe możliwości jeśli chodzi o nocne górskie eskapady.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #gorce
e1fff9de-4844-45a2-b475-2c2c88599adf
8c165de9-8fb8-4a1d-bf54-fa0d9e401a12
b4c084d5-2754-458e-8989-9ab867e5d45e
Sniffer

@Piechur Proszę mi tu nie szkalować najtańszej czołówki z Decathlonu! Moja oświetlała mi drogę na Mont Blanc, Kilimandżaro, w Patagonii, na pustyni Atacama, na Jawie, Islandii, w Dolomitach czy też naszych polskich górach i... robiła to faktycznie bardzo przeciętnie Ale wystarczająco dobrze, by jej na razie nie zmieniać, choć faktycznie jak idę czasem obok kogoś z porządniejszą czołówką, to różnica jest wielka. Właściwie to faktycznie - ta najtańsza pozwala zobaczyć to co pod stopami, ale niewiele dalej. Czego teraz używasz?

Piechur

@Sniffer Jak nie ma nic innego pod ręką to te najtańsze oczywiście dadzą radę na zasadzie "lepszy rydz jak nic" No ale tak jak piszesz, idąc obok kogoś z lepszym sprzętem widać przepaść jeśli chodzi o jakość.

Teraz chodzę z Black Diamond Spot 400 (octane) - jest w porządku, ale mogłaby trochę dłużej trzymać.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie wracam do nieco cieplejszych i zieleńszych dni. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Czupel (Beskid Mały)
Data: 7 września 2019 (sobota)
Staty: 16.5km, 5h30, 850m przewyższeń

Na tę wycieczkę umówiliśmy się z kuzynem, aby zaliczyć kolejny, leżący niedaleko szczyt wliczający się do #koronagorpolski. Dołączyli do nas również kuzynka oraz brat z partnerką. Do Międzybrodzia Bialskiego wyruszyliśmy skoro świt tak, aby jak najwcześniej uderzyć w trasę.

Prognozy na ten dzień były niejednoznaczne, ale założyłem, że nie będzie źle; w razie czego wszyscy mieliśmy jakieś okrycie wodoodporne. Początkowo, gdy zaczęliśmy naszą wędrówkę, z nieba siąpił jakiś kapuśniaczek, ale trwało to może kilkanaście minut i później było już tylko pogodniej. Utwierdziło mnie to nie po raz pierwszy w przekonaniu, że szczęście sprzyja zdecydowanym.

Zaczęliśmy powoli zdobywać wysokość. Podejście było raczej z tych ostrzejszych i można się było zasapać, jednak w takiej grupie nie forsowaliśmy tempa stawiając przede wszystkim na miłe spędzony czas. Czerwony szlak, którym szliśmy, prowadził lasem i nie było nam dane podziwiać na tamten moment żadnych widoków.

Tak dotarliśmy do przełęczy pod Czuplem i odbiliśmy na niebieski szlak. Zaczęliśmy się rozglądać za szczytem i zatrzymaliśmy się w miejscu, gdzie było kilka ław i miejsce na ognisko. Nie było tam jednak tabliczki, więc po krótkiej przerwie na batona ruszyliśmy dalej. Po kilku krokach trafiliśmy już na Czupel i poprosiliśmy będącego tam turystę (jak się okazało również będącego członkiem klubu KGP) o zrobienie nam pamiątkowego zdjęcia.

Od tego momentu trasa była już raczej spacerowa, z niewielkimi przewyższeniami. Udaliśmy się do schroniska PTTK na Magurce po pieczątki i na chwilę przerwy. W miarę jak do niego dochodziliśmy las zaczął się przerzedzać i dłuższe odcinki pokonywaliśmy idąc przez polany. Naszym oczom nareszcie ukazały się jakieś widoczki, także korzystaliśmy z tych warunków zerkając na nie co chwila.

Po kilkunastominutowej (a może i dłuższej) przerwie w schronisku skierowaliśmy się w stronę przełęczy Przegibek. Trasa zaczęła opadać, więc liczyliśmy się z tym, że zaraz będzie trzeba to schodzenie odrobić. Z przełęczy krótki kawałek trasy prowadził przy ulicy, ale niebieski szlak szybko odbijał ponownie w las.

Czekała nas krótka wspinaczka, po której dotarliśmy na Gaiki. Zmieniliśmy szlak na zielony i skierowaliśmy się na Nowy Świat. Droga praktycznie cały czas prowadziła już w dół i nie sprawiała żadnych problemów. Było też nam w końcu dane pooglądać jezioro Międzybrodzkie i leżącą po przeciwnej stronie górę Żar. Nie wiem czemu, ale planując tę trasę liczyłem na to, że takich właśnie widoków będzie nieco więcej, a doświadczyliśmy ich dopiero na tym etapie.

Z Nowego Świata skręciliśmy na zielony szlak i mieszanką asfaltowo-leśną wróciliśmy na parking, na którym zostawiliśmy nasze samochody. Wycieczka była bardzo udana: dystans, przewyższenia i czas przejścia tak akurat, żeby jednocześnie nie czuć niedosytu i się za bardzo nie przemęczyć. Gdyby ktoś szukał fajnego miejsca na jednodniowy wypad, to mogę ją polecić.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
53548b76-10d1-42ff-8bbb-2c6b54e61b2a
0ab89f2b-0bc6-4dab-b5bf-fa956098608d
04046511-893e-452a-a9aa-61f3e04d1783
888bfdf5-f33a-4fa4-9207-2138f32c13b9
0e1691e7-bc1b-4b5e-a2ff-0c7d79fb02cb

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Oto kolejne podsumowanie tras z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
37. Wpis: Ojcowski Park Narodowy
Wnioski:

  • Jeśli pogoda zapowiada się upalna, warto przemyśleć trasę tak, aby jednak iść w cieniu - zwłaszcza przy wycieczce z dziećmi lub osobami starszymi.
  • Uważać na wyślizgane skały wapienne.
  • Jeśli planuje się odwiedzenie jakiejś jaskini na trasie (w stylu Jaskini Łokietka), należy zadbać o dodatkowy ubiór (zwłaszcza jak jest ciepło) oraz latarki.

38. Wpis: Las Krzyszkowicki
Wnioski:

  • Zamiast jeździć daleko szukając miejsc do spacerów, warto rozglądać się w bliskiej okolicy - a nuż trafi się coś ciekawego.
  • W takich bliskich miejscach ze ścieżkami może być też różnie i możliwe, że czekać będzie przeprawa przez chaszcze lub skoki nad strumyczkami.

39. Wpis: Kopiec Kraka, rezerwat Bonarka, Kamieniołom Liban 
Wnioski:

  • Jak zwykle bywa przy nocnych wyprawach - strach ma duże oczy. Spacer po miejskich oazach zieleni może dostarczyć więcej emocji niż nocna eskapada w góry.

40. Wpis: Zakrzówek
Wnioski:

  • Aby wycieczka z dzieckiem była miła, warto zadbać o to, by nie była zbyt długa ani wymagająca fizycznie. Dodatkowym plusem będzie, jeśli w miarę krótkich odstępach będzie dostępna jakaś mała bądź większą atrakcja - segmentowanie trasy na odcinki do zdobycia zwykle działa dobrze i nie da szansy dziecku, aby znudzić się wyprawą.
  • Jeśli na trasie jest oznaczona grota lub jaskinia, warto wziąć latarkę.

41. Wpis: Dolina Mnikowska
Wnioski:

  • Nawet krótka trasa, której normalnie nie brałoby się pod uwagę, może pozytywnie zaskoczyć jakimś niespodziewanym elementem - warto szukać nowych miejsc, zamiast trzymać się cały czas tego, co sprawdzone.

42. Wpis: Las Bronaczowa
Wnioski:

  • Idąc nieoszlakowanymi leśnymi ścieżkami trzeba liczyć się z tym, że mogą być ciężkie do odnalezienia, a przede wszystkim, że będą zarośnięte krzakami i chaszczami, a odnalezienie właściwej drogi opóźni wyprawę.

-------
W kolejnych wpisach powrót do wycieczek górskich. Zapraszam i zachęcam do obserwowania

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
19d81344-c62a-4d2a-8d29-a476985875bd

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiejszym wpisem zamykam na jakiś czas temat spacerów około-miejskich. Zapraszam na #piechurwedruje , a w nim...
---------
Miejsce: Las Bronaczowa (Podgórze Wielickie)
Data: 28 listopada 2023 (wtorek)
Staty: 13km, 3h, 320m przewyższeń

Śnieg spadł, a ja tylko oglądałem kolejne zdjęcia ludzi przemierzających otulone białym puchem szlaki. Nogi swędziały okrutnie i ciężko mi było usiedzieć. Żona w końcu zlitowała się nade mną i dała zielone światło na krótką trasę w niedalekiej okolicy tak, abym w razie czego mógł szybko wrócić. Egoizm zwyciężył we mnie nie pierwszy raz i skorzystałem z propozycji.

Tego samego dnia zadzwoniłem do taty, żeby go wybadać, ale przejrzał mnie w momencie, gdy tylko się przywitałem, i zwyczajnie powiedział, że jedzie. Na miejsce do pochodzenia wybrałem las Bronaczowa leżący za Mogilanami. Miałem już na niego chrapkę od jakiegoś czasu, bo umyśliłem sobie, żeby wejść na każdą większą górkę leżąca przy Zakopiance.

Dojeżdżając na miejsce wiedzieliśmy już, że śnieg będzie mokry - temperatura w ostatnich dniach podniosła się już do okolic zera stopni, w dzień je przekraczając. Założyliśmy stuptuty, przygotowaliśmy latarki i zostawiliśmy auto na małym parkingu, podążając czarnym szlakiem wzdłuż asfaltowej drogi pokrytej lodem.

Wkrótce przekroczyliśmy szlaban i wkroczyliśmy do lasu. Śnieg prószył delikatnie cały czas, drzewa były już nim fajnie pokryte. Droga była szeroka, utwardzona. Minęliśmy małą wiatę i kontynuowaliśmy marsz zielonym szlakiem. Coś mi w całej trasie nie do końca jednak grało i wkrótce zorientowałem się co - niebo nie było kompletnie ciemne (co widać na zdjęciach). Zanieczyszczenie światłem psuło mi nieco estetyczne doznania, ale darowanemu koniowi, itd.

Doszliśmy w końcu do miejsca, w którym mieliśmy zboczyć w mniej uczęszczaną drogę. Początkowo była mocno błotnista i rozjeżdżona przez traktory, bo w lesie odbywała się wycinka, ale wkrótce błota było coraz mniej. Przeszliśmy obok jakichś stawów i wkrótce zrobiło się bardziej dziko. Trochę się nakluczyliśmy między drzewami, co chwila przekraczając płynący obok potok, ale w końcu dotarliśmy do niebieskiego szlaku, którym ponownie weszliśmy na górę - to był jedyny etap wspinaczkowy.

Dołączyliśmy znowu do zielonego szlaku i ponownie zaczęliśmy nim schodzić, tym razem odbijając jednak w czerwoną ścieżkę edukacyjną. Wkrótce z niej zeszliśmy i podążyliśmy jedną z leśnych dróg, aby dojść do Rezerwatu Kozie Kąty. Na mapach taka ścieżka była tam zaznaczona, ale w praktyce skończyło się na przedzieraniu przez chaszcze.

Ostatecznie dotarliśmy do rezerwatu i już główną drogą wróciliśmy na niebieski szlak. Niedaleko znajdowała się mijana przez nas wcześniej wiata, w której zatrzymaliśmy się na chwilę na herbatę i krówki (oraz relacjonowanie na hejto). Niedługo później ruszyliśmy w drogę powrotną do samochodu, jednak zamiast czarnym szlakiem poszliśmy zielonym.

Minęliśmy stojący przy drodze krzyż, doszliśmy do ogrodzeń domów i, znowu odnajdując leśną ścieżkę, podreptaliśmy między krzakami w stronę parkingu. Po jakimś czasie ścieżyna odbiła w gęste zarośla i prawdę mówiąc ten etap podobał mi się najbardziej, bo był zbliżony do górskich klimatów, które lubię. Odnaleźliśmy po drodze ambonę stojącą przy dużym polu, a po kilkunastu minutach byliśmy już przy samochodzie.

Do domu wróciłem chwilę przed 1 i od razu poszedłem spać, bo rano trzeba było wstawać do roboty. Wycieczka była ok, bez jakichś fajerwerków, ale lepszy rydz jak nic. Myślę, że do lasu wrócę latem, żeby pospacerować trochę po nim z żoną i dzieciakami - zdaje się, że na takie eskapady będzie on w sam raz.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #krakow
4d709a33-2942-4d34-ba0a-7f84a4a68e92
44560fcf-d3b8-490b-97e7-16bdb9b7835d
1ad90dd4-1f20-4cb9-889e-c09abb5047f1
6753cb6f-510b-4e29-b01d-d202a3bfaf3f
2523e2a4-88e1-4114-ac59-f8354b461e86
Jarosuaf

@Piechur Prześledziłem Twoje wpisy, ale nie znalazłem odpowiedzi na pytanie które mi się nasunęło: w jakich butach Ty i Twoi znajomi chodzicie na wycieczki w śniegu? Szczególnie te dłuższe.

Piechur

@Jarosuaf Ja mam dokładnie ten model, co w linku, i w sumie chodzę w nich cały rok: po śniegu, po błocie, po normalnym terenie. Nie miałem z nimi większych problemów, a spełniły mój podstawowy warunek - nie gniotły mi stopy po bokach (mam dość szeroką, przymierzałem wcześniej kilkanaście par butów w kilku różnych sklepach i zawsze był dyskomfort). Nie mam na ten moment stricte śniegowych butów, ale planuję zakup za ok. 2 lata. Opinie odnoście problemów z ocieraniem pięty są prawdziwe - u mnie problem załatwiły wkładki żelowe pod pięty plus skarpetki przeciw otarciom. Rozmiarówka też dziwna - normalnie chodzę w 43, a te mam w 45 (zwykle jeden rozmiar więcej wystarczy).

https://www.decathlon.pl/p/buty-trekkingowe-meskie-forclaz-mt500-matryx/_/R-p-308943

Mój tata chodzi w skórzanych butach z Hanzela, mój brat ma chyba Scarpy z twardą podeszwą dostosowaną do raków półautomatycznych.

Jarosuaf

@Piechur Dzięki za odpowiedź :-)

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś w #piechurwedruje krótki wpis o fajnym miejscu na szybki spacer.
---------
Miejsce: Dolina Mnikowska (Garb Tenczyński)
Data: 1 listopada 2023 (środa)
Staty: 2km, 1h, 15m przewyższeń (xD)

Początek listopada był zaskakująco wręcz słoneczny, a mi średnio uśmiechało się jeżdżenie z dzieciakami po cmentarzach, więc zamiast tego zacząłem szukać jakichś krótkich tras spacerowych w okolicy Krakowa.

Tak natrafiłem na Dolinę Mnikowską, która leży niedaleko Balic. Zabraliśmy co trzeba i ruszyliśmy na miejsce, gdzie udało nam się jakoś zaparkować - miejsc było na ok. 20-30 samochodów, a my nie byliśmy jedynymi, którzy w ten słoneczny dzień postanowili się tam udać. Z jedną młodą w wózku, a drugą idącą na nogach, poszliśmy niebieskim szlakiem w kierunku dolinki.

Na ziemi leżało mnóstwo opadłych liści, ale duża część drzew była jeszcze niemi przyodziana. Doszliśmy do wysokiej skały, spod której wypływało źródełko. Droga była usiana dużymi kałużami, między którymi robiliśmy slalomy. Po drodze było przygotowanych całkiem sporo ławek, jednak wszystkie były mokre od deszczu.

Dróżka prowadziła wzdłuż potoku, klimacik był przyjemnym. Dookoła królowały wapienne skały, jesień wspaniale pokolorowała drzewa, pogoda była wyśmienita. Doszliśmy tak do miejsca, które było dla mnie sporym zaskoczeniem - po drugiej stronie potoku znajdowały się stopnie prowadzące pod duży malunek naskalny przedstawiający Matkę Boską. Wzięło mnie to trochę z zaskoczenia, bo w ogóle się czegoś takiego nie spodziewałem, ale było to zaskoczenie pozytywne.

Zrobiliśmy tam sobie przerwę. Żona z Myszą podreptały pod malunek, a ja zostałem z Robakiem pilnując, żeby się nie wybudził. Gdy dziewczyny wróciły poszliśmy dalej niebieskim szlakiem, jednak trasa po jakimś czasie zrobiła się już zupełnie nieprzejezdna dla wózka - korzenie, kamienie, a przede wszystkim błoto i kałuże uniemożliwiły dalszą jazdę. Wróciliśmy zatem do samochodu tą samą drogą i pojechaliśmy jeszcze do Lasku Wolskiego.

Dolinę Mnikowską polecam na leniwy spacer, najlepiej nastawiony na piknik albo przynajmniej jakąś dłuższą przerwę - w przeciwnym wypadku dla osoby dorosłej idącej normalnym tempem będzie on zwyczajnie za krótki. Dodam jeszcze, że bliskość Balic odbija się tym, że nad doliną przelatują dość nisko samoloty, także od czasu do czasu jest głośno.

Trasa dla zainteresowanych.

#podroze #wedrujzhejto #fotografia #krakow
5068f161-94f1-4f81-ba13-cb3ea4474ed1
4390357e-0f8f-4020-89bb-f9a4bf38c371
93656718-9d82-4d85-8978-8edb8c7a2c6c
9c53f711-c7fe-4264-a034-a9a925433263

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym wpisie o spacerze z Myszą po miejscu, które każdy krakus, jeśli już w nim nie był, to na pewno odwiedzi. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Zakrzówek (Pomost Krakowski)
Data: 7 września 2023 (czwartek)
Staty: 3.5km, 1h50, 85m przewyższeń

Kończyłem właśnie pracę, za oknem było ładnie, więc zapytałem Myszy, czy chce się gdzieś przejść. Po tradycyjnym pierwszym "nie", rzuconym bardziej z automatu, zareagowała całkiem entuzjastycznie, więc szybko przypomniałem zasady (chodzenie na własnych nóżkach) i pojechaliśmy na Zakrzówek.

Wybrałem dla nas trasę niebieskim szlakiem, który okala Skałki Twardowskiego - głównie dlatego, że nigdy wcześniej nią nie szedłem. Rozpoczęliśmy od miejsca, w którym znajduje się średnio udany pomnik Elvisa Presleya. Bałem się, że będziemy szli głównie asfaltowymi alejkami, ale na szczęście szybko odbiliśmy za szlakiem między drzewa.

Było ciepło i przyjemnie. Szliśmy niespiesznie, w dobrych humorach, nawijając makaron na uszy. Co i rusz były jakieś ciekawe rzeczy do zobaczenia - małe grzybki na drodze, ładne kamyczki, ławeczki, trafił się nawet fragment z widokiem na kawałek Wisły. Przez większość czasu szliśmy za rękę, bo dróżka była uczęszczana przez rowerzystów, którzy czasami pojawiali się dość niespodziewanie.

W końcu córa zaczęła coś przebąkiwać, że jej się nudzi. Na szczęście przed nami była pierwsza z atrakcji - jaskinia Jasna. Była to raczej duża wyrwa w skale, z barierką mającą uniemożliwić podejście do niej (niebezpieczeństwo dostania w głowę obrywem skalnym), ale młodej się podobało. Następnie dotarliśmy do położonej niedaleko jednostki wojskowej, która też z jakiegoś względu wzbudziła zainteresowanie.

Po krótkiej chwili poszliśmy dalej. Trasa prowadziła wzdłuż betonowego płotu bazy, co mocno odejmowało jej uroku. Na tym odcinku miało znajdować się kilka jaskiń, do których chciałem podejść. Jeśli chodzi o pierwsze trzy (z Kulkami, pod Nyżą, Niska), to szkoda tracić na nie czasu. Natomiast czwarta, Grota Twardowskiego, jest już fajna - wejście klasycznie niezbyt czyste, ale sama jaskinia jest wysoka i można zapuścić się spory kawałek w jej głąb. Warto mieć latarkę, bo telefonem niewiele da się oświetlić, a w środku jest dość ślisko. Ja niestety latarki nie wziąłem, także Mysz bała się wejść do środka.

Poszliśmy dalej i ścieżka wkrótce znów skręciła w lasek. Minęliśmy Okno Zbójeckie (kolejna mala jaskinia) i poszliśmy w stronę punktu widokowego, z którego można było obejrzeć zalany kamieniołom. Pogoda na taki spacer była wręcz idealna, nie gorąco, nie chłodno, tak w sam raz. Po krótkim odcinku byliśmy na miejscu. Zakrzówek zrobił na Myszy wrażenie, co mnie ucieszyło, bo dobrze pamiętam, że rozbudzał również moją wyobraźnię, gdy będąc bajglem chodziłem tu z rodzicami na spacery.

Przyszedł czas na powrót - kontynuując trasę niebieskim szlakiem doszliśmy na parking, gdzie zrobiliśmy jeszcze krótką przerwę na biszkopty patrząc, jak słońce udaje się na spoczynek.

Tym, co byli na Zakrzówku, nie muszę go polecać. Jest to naprawdę bardzo fajne miejsce na spacery, oferujące wiele różnego rodzaju tras, które można dowolnie przemierzać. Miejsce zdecydowanie ma swój klimat. Jeśli chodzi o niebieski szlak, to na wycieczkę z dziećmi jest świetny - co chwila jest jakaś mała atrakcja, a odległości między nimi nie są duże. Przewyższeń praktycznie brak, ale są miejsca wymagające małej asekuracji. Czasowo i kilometrażowo wyszło bardzo fajnie (prawie 2h, 3.5km), w sam raz na małe nóżki, także jak najbardziej polecam tę trasę.

Trasa dla zainteresowanych.

#podroze #wedrujzhejto #fotografia #krakow
22b8a57a-2e5a-4de5-83de-5239037eeacb
47c3a95e-6400-4ed7-ad7a-c3482f53f291
17076e1e-7e05-41b4-979b-54bfac707f34
47cf501b-7bfd-4944-ad8b-81c7fbe4ee35
819e3465-adc9-454b-9e43-5d36f8cecb88
Halo_krabie

Fajny wpis. Ile Mysza ma lat? Zastanawiam się od wieku z dzieckiem takie wypady dobrze wychodzą?

Piechur

@Halo_krabie Miała trochę ponad 3 jak zacząłem z nią chodzić w takim trybie (wcześniej w góry w nosidle). Jakoś od kiedy miała 2 lata przestałem brać wózek na jakiekolwiek spacery, więc była oswojona z chodzeniem. Zresztą wystarczy zobaczyć jak długo dzieciaki mogą biegać na placu zabaw, żeby zdać sobie sprawę, że na takie spacery też mają siły - pozostaje je odpowiednio sprzedać

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj o kolejnej "ekscytującej" trasie w mieście. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Kopiec Kraka, rezerwat Bonarka, Kamieniołom Liban (Pomost Krakowski)
Data: 6 lipca 2023 (czwartek)
Staty: 5.5km, 1h15, 135m przewyższeń

Wcześniej tego wieczora przeszedłem się już po lasku Mogilskim i wokół Łąk Nowohuckich, ale nic specjalnie ciekawego tam nie było, więc na zakończenie postanowiłem w końcu wejść na teren kamieniołomu Liban, czego do tamtej pory jeszcze nigdy nie zrobiłem, ale zawsze o tym myślałem. Tym spacerowym wypadem kontynuowałem pomysł, by odwiedzić w Krakowie te miejsca, w które raczej nie chciałoby mi się pójść w dzień, ale po zmroku już bardziej.

Wystartowałem z parkingu przy przystanku Kraków Podgórze i szybko wspiąłem się na Kopiec Kraka. Chwilę popatrzyłem na rozświetlone miasto i udałem się w stronę Pomnika Ofiar Faszyzmu. Spacer przebiegł bez problemu i wkrótce mijałem pomnik, kierując się na teren rezerwatu Bonarka.

Wejście do niego było przy bardzo ruchliwej ulicy i hałas towarzyszył mi cały czas. Starałem się odnaleźć jakąś ścieżkę, ale wszystko było pozarastane haszczami i krzaczorami, które drapały mnie po łydkach, gdy się przez nie przedzierałem. Odcinek w rezerwacie był krótki, ale mnie rozsierdził i żałowałem, że w ogóle tam wchodziłem.

Ostatnią atrakcją miał być kamieniołom Liban, do którego poszedłem asfaltową drogą prowadzącą obok ogródków działkowych. Zacząłem szukać zejścia, które było oznaczone na mapach, ale tutaj również ścieżka pozarastała i ciężko było coś znaleźć. W końcu, uważając, żeby nie zlecieć z urwiska, udało mi się dostać do wież będących pozostałością po planie filmowym do Listy Schindlera.

Na jednej z nich siedziała sowa, która wydawała dźwięki nie przypominające pohukiwania, a raczej jakby wrzasku dziecka, ciężko mi to określić. Chwilę na siebie patrzyliśmy, po czym odleciała, żeby drzeć się z innego miejsca. Zszedłem po zniszczonych schodach i znalazłem się na drodze z macew.

W kamieniołomie było cicho, a jedyne dźwięki wydawała od czasu do czasu wspomniana już wcześniej sowa. Zacząłem czuć się nieswojo, ale szedłem ścieżką dalej. Dziwna sprawa, ale chodząc nocą po górach denerwuję się znacznie mniej, jeśli nie wcale, natomiast w tamtym miejscu moja wyobraźnia pracowała na pełnych obrotach. I tak, miałem wizję tego, jak trafiam na jakiegoś ćpuna, który rzuca się na mnie z nożem, albo na legowisko żuli, czy jakąś małą sektę składająca ofiary z piechurów. Nikogo jednak nie spotkałem. Nie zobaczyłem również niczego ciekawego, więc stwierdziłem, że czas wracać do domu

Wyszedłem z kamieniołomu trafiając ponownie pod kopiec, spod którego udałem się do samochodu. Łącznie tej nocy przeszedłem w ciemności jakieś 15km, ale czy było warto? Patrząc wstecz - raczej nie, bo nic ultra ciekawego nie zobaczyłem. Z drugiej jednak strony mogłem zobaczyć, więc raczej w miarę możliwości będę kontynuować takie krótkie eskapady (tylko nie za często).

Trasa dla zainteresowanych.

#podroze #wedrujzhejto #krakow #fotografia
a3357001-950f-49e3-a6ce-0c1520218ac1
45a8cb2c-73f2-4b18-a771-73a0ee39500b
cf3f5f1d-3613-4507-9fbc-6fb885b410f6
32e9d909-f502-442d-83de-3064c47682d0
Lubiepatrzec

@Piechur Ale to tak jest - Matka Natura Cię nie skrzywdzi a ludzie już mogą.

Hejto_nie_dziala

@Lubiepatrzec no tak, dzik go nie poturbuje jak przypadkiem mu wlezie w legowisko albo inny łoś...

Piechur

@Hejto_nie_dziala @Lubiepatrzec Hehe, właśnie miałem pisać, że pewnie znaleźliby się ludzie, którzy się z tym stwierdzeniem nie zgodzą, np. ten ekolog, którego ostatnio poturbował niedźwiedź Ale ze zwierzętami sprawa jest jasna i raczej unikają kontaktu, a z ludźmi nigdy do końca nie wiadomo.

Aleksandros

@Piechur Końcówka przypomniała mi słynną notkę prasową z libacji na skwerku Ja też czasami idę po prostu w miejsca, gdzie jeszcze nie byłem. Często faktycznie nie ma nic ciekawego, ale czasem można przeżyć pozytywne zaskoczenie, więc zgadzam się, że warto eksplorować nieznane tereny.

Konto_serwisowe

Pamiętam ten pomnik z czasów dziecięcych, robił na mnie ponure wrażenie. W nocy jest chyba nawet bardziej creepy.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje o szybkim spacerze po lesie. Fajerwerków nie będzie, ale chętnych zapraszam tak czy siak
---------
Miejsce: Las Krzyszkowicki (Podgórze Krakowskie)
Data: 4 kwietnia 2023 (wtorek)
Staty: 7.5km, 1h45, 180m przewyższeń

Na pomysł wybrania się do Lasu Krzyszkowickiego wpadłem, gdy szukałem jakichś terenów do pochodzenia w niedalekiej odległości mojego miejsca zamieszkania. Moją uwagę przykuła dość sporych rozmiarów zielona plama widoczna na mapie. Zwykle przejeżdżałem obok tego lasku ale nigdy w nim nie spacerowałem, więc postanowiłem to zmienić i sprawdzić, czy da się tam pochodzić z dzieckiem.

Podjechałem wieczorem zaraz na jego skraj i ruszyłem ścieżką w dół, szybko skręcając między drzewa. Różnych dróżek było od groma, ale ja postanowiłem iść tą biegnącej wzdłuż autostrady. To główny i najpoważniejszy minus tego miejsca - hałas przejeżdżających samochodów słychać praktycznie cały czas. Sam lasek jest jednak dość urokliwy jeśli chodzi o aspekty wizualne.

Moim celem było dojść do fortu Kosocice. Dotarłem do jakiegoś strumyko-potoko-czegoś (Malinówka), przez który według map miało dać się przejść. Trochę mi zajęło, żeby się nad niego dostać, bo ścieżka pozarastała chaszczami, ale w końcu się udało. Natknąłem się tam na dylemat - przejściem okazała się być kłoda przewalona z jednego brzegu na drugi. Podrapałem się po głowie i stwierdziłem, że spróbuję po niej przejść. Ostatecznie było to całkiem łatwe, bo wystarczył jeden duży krok połączony z susem.

Po drugiej stronie czekała mnie strasznie błotnista i rozjeżdżona przez ciężki sprzęt droga, jako że w okolicy trwała budowa kolejnych szeregówek. Skierowałem się w stronę małego osiedla domków, niedaleko którego miał znajdować się "monument oznaczający punkt przecięcia się linii współrzędnych" 50°N/20°E, jak głosiła kartka przypięta do drzewa. Dalej zastanawiam się, czego się tam spodziewałem - "monumentem" okazało się być kilka betonowych płyt chodnikowych ułożonych na ziemi.

Poszedłem dalej, przeszedłem przez małe osiedle i wkrótce znów byłem w lesie. Tym razem szedłem wzdłuż strumyka, a odgłosy autostrady trochę ucichły (tak po prawdzie to już wcześniej przestałem zwracać na nie uwagę). Po kilkunastu minutach marszu byłem już przy bramie fortu - niestety zamkniętej, więc nie udało mi się wejść i poeksplorować jego pozostałości.

Do Malinówki, którą ponownie miałem przeskakiwać, udałem się południową stroną lasu. Po drodze spotkałem stado sarenek, które bacznie obserwowało mnie spomiędzy drzew, błyszczącymi w świetle latarki oczami śledząc każdy mój krok. Dotarłem nad brzeg i, zbierając się w sobie, przeszedłem po kłodzie uważając, by nie wpaść do wody. Jakoś się udało.

W dalszym ciągu kierując się południową stroną lasu doszedłem w okolice domostw i postanowiłem je okrążyć. Minąłem kilka zwalonych drzew, przeszedłem obok jakiegoś placu budowy i w końcu trafiłem na ścieżkę prowadzącą przy płocie wykonanym z siatki. Był to kolejny punkt, który chciałem zobaczyć, bo na mapach wyglądał interesująco - samotna willa pośrodku lasu. Według tabliczki miał to być jakiś ośrodek szkoleniowy, ale nie wiem dokładnie kogo tam szkolili, w każdym razie wejść do środka się nie dało.

Dotarłem w końcu do samochodu i ruszyłem do domu. Spacer nie był specjalnie ekscytujący ani spektakularny, ale przynajmniej zobaczyłem ten lasek na własne oczy. Bliskość autostrady niestety mu nie służy, jednak dla osób mieszkających w jego okolicy musi to być na prawdę super miejsce, czy to do spacerów z psami, czy do poobiedniej przechadzki, pobiegania, czy też do jazdy na rowerach dla dzieciaków (widziałem przygotowane hopki). Jak to mówią: lepszy wróbel w garści.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
eea02ed7-f00f-46c6-89ee-45bfbfec0118
169bbacc-7c27-4d4b-8574-b203cc086c73
6c024921-c4ae-44ec-b429-bedfee745c82
0b2a4b2f-f1a3-4857-a4df-6ec202d9edec
0067a8b6-13f2-49d8-8848-a6ba30d44741
Piechur

@moderacja_sie_nie_myje Black Diamond Spot 400 - octane

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zanim zaleje nas fala wpisów o mikołajkowych prezentach, zapraszam Was na wspominkę wycieczki do Ojcowskiego Parku Narodowego Ten i kolejnych kilka wpisów w #piechurwedruje będzie poświęconych miejscom w bliskiej okolicy Krakowa.
---------
Miejsce: Ojcowski Park Narodowy (Wyżyna Olkuska)
Data: 25 czerwca 2022 (sobota)
Staty: 10km, 4h, 290m przewyższeń

Wycieczkę zaplanowałem dzień wcześniej, w piątek, chcąc jakoś wykorzystać świetną pogodę. Oprócz Myszy, żony i mnie, po krótkich acz stanowczych namowach, zdecydowała się w niej uczestniczyć również moja babcia. W takim też zacnym gronie dojechaliśmy późnym rankiem na (płatny) parking Złota Góra.

Po spsikaniu się środkiem przeciw komarom i kleszczom ruszyliśmy zielonym szlakiem do Doliny Sąspowskiej. Młoda siedziała w nosidle i miała raczej dobry humor, jak zresztą reszta towarzystwa. Szliśmy krótko, schodząc zielonym lasem, aż dotarliśmy do doliny, w której było parno, duszno, a dookoła słychać było brzęczenie owadów wśród wysokich traw.

Szliśmy żółtym szlakiem, wzdłuż szemrającej obok Sąspówki. Trasa prowadziła częściowo po odsłoniętym terenie, a częściowo pod gałęziami drzew, które chroniły przed słońcem. Co jakiś czas spomiędzy pni wyłaniały się wapienne skały. Klimacik był świetny i gorąco polecam wszystkim tę trasę.

Po jakimś czasie doszliśmy do asfaltowej drogi, przy której znajdowały się różnego rodzaju bary, a także pstrągarnia, z której słynie to miejsce. Zjedliśmy po lodzie i udaliśmy się czarnym szlakiem do Groty Łokietka. Po drodze weszliśmy jeszcze na punkt widokowy znajdujący się na skale Jonaszówka - babcia nie wchodziła, bo kamienie były strasznie wyślizgane.

Dalsza część drogi prowadziła pod górę, ale nachylenie było ok, a dodatkowo wykonano tu stopnie ułatwiające wchodzenie. Wyjąłem Mysz z nosidła i przeszła sama kilka kroków, ale to jeszcze nie był jej dzień na rozstanie się z "plecaczkiem".

Dotarliśmy do groty, przy której zrobiliśmy kolejną przerwę, jednak nie wchodziliśmy do środka - raz, że nie byliśmy przygotowani (brak latarek i ciepłego okrycia); dwa, że Mysz zwyczajnie by się bała. Po posileniu się ruszyliśmy dalej, tym razem schodząc niebieskim szlakiem przez Wąwóz Ciasne Skałki. Tu również było klimatycznie: wapienne skały wyglądały fantastycznie, a gdzieniegdzie można było dostrzec amonity.

W końcu doszliśmy do formacji skalnej zwanej Bramą Krakowską, gdzie urządziliśmy piknik. Babcia wyjęła ciasteczka, czym wzbudziła entuzjazm u prawnuczki oraz u wnuka. Niedaleko było Źródełko Miłości, do którego także podeszliśmy, ale nie wyglądało jakoś szałowo. Po przeciwnej stronie również wznosiły się piękne skały; widać było m.in. Rękawicę, do której aż chciało się pójść, niestety czas już trochę gonił.

Rozpoczęliśmy drogę powrotną na parking. Czerwonym szlakiem udaliśmy się w stronę Ojcowa. Zahaczyliśmy o jaskinię Krowią, minęliśmy stawy z pstrągami i cały czas asfaltową drogą kontynuowaliśmy marsz. Słońce nie miało dla nas litości i martwiłem się trochę o Mysz oraz babcię, na szczęście odsłonięty odcinek nie trwał tak długo. Wkrótce mijaliśmy już muzeum i wchodziliśmy po schodach do bramy zamkowej (nie wchodziliśmy do środka). Było bardzo ładnie, pogodnie i spokojnie.

Spod zamku zielonym szlakiem, prowadzącym znowu pod górę przez las, wróciliśmy na parking. W międzyczasie młoda tradycyjnie zasnęła w nosidle, co oczywiście było do przewidzenia. Wsiedliśmy do samochodu i odjechaliśmy w stronę Krakowa, usatysfakcjonowani odbytą wycieczką. Polecam tę trasę na leniwe weekendy, jednak lepiej iść nią raczej gdy jest sucho.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #krakow
66d57e11-6a21-403f-90fc-9c31ae1f532d
0f5df5c2-2d51-4e50-97c4-dda6ff2af7f2
a72c56ce-59a8-493d-ac2c-f10e63533685
93111f23-4e99-413a-abc6-841e4aa2f9d5
c9cf6495-147e-44f0-b368-a0db74892ce3
Mr.Mars

@Piechur Wyobrażam sobie, że kiedy pytasz młodej: "idziemy się bawić?"

To ona zakłada buty, kurtkę i bierze plecaczek.

Opornik

@Mr.Mars ech.....

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Kolejne podsumowania tras z #piechurwedruje w ramach zaniedbanego #poradnikpiechura
---------
31. Wpis: Babia Góra
Wnioski:

  • W wysokich partiach gór śnieg może zalegać nawet kilka miesięcy po zakończeniu zimy.
  • Kurtka przeciwwiatrowa z kapturem zawsze na plus.
  • Jeśli zależy nam na widokach, lepiej wcześniej dobrze sprawdzić kilka prognoz pogody dla danego szczytu.
  • Nie ma co szaleć z tempem, zwłaszcza schodząc po głazach - poślizg może wiązać się z bolesnym upadkiem, także kontuzją.
  • Ciąża, zwłaszcza wczesna, zwykle nie dyskwalifikuje przed wycieczkami górskimi.

32. Wpis: Lackowa
Wnioski:

  • W warunkach zimowo-śniegowych stuptuty powinny znaleźć się w naszym wyposażeniu.
  • Jeśli nie jest się w parku narodowym, to chodzić można nie tylko po szlaku, a dużo map turystycznych oferuje możliwość wyznaczania trasy po innych uwzględnionych na nich ścieżkach czy drogach.
  • W przypadku wycieczki podczas roztopów trzeba liczyć się z tym, że drogę przetną liczne mniejsze i większe strumienie, a także potoki.

33. Wpis: Ćwilin
Wnioski:

  • Ośnieżony las nocą wygląda obłędnie.
  • Na jabłuszku kiepsko zjeżdża się po świeżym śniegu.

34. Wpis: Kotoń Zachodni, Zembalowa, Łysina
Wnioski:

  • Do długodystansowych wycieczek lepiej być wyspanym i wypoczętym, w przeciwnym razie wyprawa na prawdę da się we znaki.
  • Na trasie w nocy można spotkać wiele saren, które raczej unikają kontaktu z człowiekiem, a ich obecność szybko przestaje wzbudzać emocje.
  • Warto dawać znać zwierzętom, że się idzie, np. przypinając do plecaka dzwoneczek, lub stukając kijkami o drogę.
  • Zmęczony umysł sprawia, że wyobraźnia może zacząć płatać figle. Jeśli nie lubi się niespodzianek, jak majaczące w ciemności figury aniołów, lepiej prześledzić wcześniej całą planowaną trasę dokładnie.

35. Wpis: Dolina Olszowego Potoku
Wnioski:

  • Pierwsze wędrówki z dzieckiem, które ma przemierzyć na własnych nóżkach, nie powinny być zbyt długie, a także powinny oferować coś ciekawego z perspektywy szkraba.
  • Warto nie ulegać złym humorom i marudzeniu, i nie brać dziecka na barana, ale zachęcać je do dalszej samodzielnej wędrówki. Dzieci mają na prawdę dużo wytrzymałości i energii, ale korzystają z tych zapasów tylko, jeśli mają w tym interes.
  • Cierpliwość to cnota, która powinna nam towarzyszyć zawsze, ale zwłaszcza przy wycieczkach z maluchami - emocje trzeba trzymać na wodzy.

36. Wpis: Halicz, Tarnica
Wnioski:

  • Pierwsze wrażenia mogą być mylne i trasa, która zapowiada się początkowo nieciekawie, może stać się jedną z tych, które wspominać się będzie najdłużej.
  • Warto zadbać o odpowiednie naładowanie organizmu energią przed ruszeniem na trasę.
  • W górach lepiej spodziewać się deszczu i dobrze być na tę ewentualność odpowiednio przygotowanym.
  • Termos z gorącą herbatą to nieoceniony kompan podróży.
  • To, co mówi się o Bieszczadach, jest prawdą.

-------
Kolejna seria wpisów będzie ponownie o mniejszych wycieczkach w okolicy Krakowa - zachęcam do odwiedzin na tagu

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
a7dd7e51-48e3-488c-a3e9-39a84997fdb4
Piechur

Addendum pkt. 36:


  • Uważać na roaming poza UE! Można się nieźle przejechać, jeśli telefon zgubi polską sieć i zacznie korzystać z transferu zagranicznej, nie będącej w UE sieci (np. ukraińskiej).

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj w #piechurwedruje o wyprawie, która niestety dużo mnie kosztowała. Zapraszam do czytania i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Halicz, Tarnica (Bieszczady)
Data: 2 września 2022 (piątek)
Staty: 21.5km, 6h30, 885m przewyższeń

Z okazji czwartej rocznicy ślubu chcieliśmy spędzić z żoną trochę czasu solo - niestety, z wiecznie chorującą Myszą było to praktycznie niemożliwe. W końcu jednak planety ułożyły się w sprzyjający sposób, a moja złota i kochana mama zaproponowała, że weźmie młodą pod swoje skrzydła na dwie noce. Oczywiście skorzystaliśmy z tej niepowtarzalnej oferty.

W ciągu kilku godzin zaplanowaliśmy i zorganizowaliśmy wyjazd, który miał się odbyć się za kilka dni. W przeddzień nocowaliśmy u rodziców, aby następnie z samego rana wyruszyć w trasę, która miała trwać kilka godzin. Naszym celem były Bieszczady, gdzie planowaliśmy zdobyć jeden ze szczytów należących do #koronagorpolski , czyli Tarnicę.

Po długiej jeździe dojechaliśmy do miejscowości Wołosate, gdzie na dużym płatnym parkingu zostawiliśmy samochód. Następnie rozpoczęliśmy wędrówkę czerwonym szlakiem w stronę przełęczy Bukowskiej. Niebo było pochmurne, trochę wiało, ale bez tragedii.

Przez jakieś 2 kilometry szło się asfaltem, później utwardzona droga prowadziła już przez las, a obok szumiała płynąca Wołosatka. Żona nie miała coś humoru na chodzenie, trochę sapała i w pewnym momencie prawie mieliśmy wracać na parking, ale ostatecznie spięła się w sobie. Trasa nie była wymagająca, a nawet powiedziałbym, że raczej nudna.

Po 6 kilometrach, od kiedy zeszliśmy z asfaltu, dotarliśmy do przełęczy Bukowskiej, gdzie w altance zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek. Nie mogłem wtedy przestać zastanawiać się, co ludzie właściwie widzą w Bieszczadach, bo na mnie nie zrobiły do tamtej pory większego wrażenia - ot góry jak góry, trasa taka sobie. Ubraliśmy kurtki i skierowaliśmy się w stronę najbliższego szczytu, którym był Rozsypaniec.

Zaczęliśmy wychodzić z lasu i powoli znajdowaliśmy się ponad wierzchołkami drzew. I wtedy zrozumiałem. Musiałem zobaczyć na własne oczy, o co wszystkim chodzi - a chodzi o przestrzeń, niczym nie zaburzoną, nieskrępowaną i nie zanieczyszczoną. Wokół nas znajdowały się tylko góry, część z odsłoniętymi wierzchołkami. Żadnych miast, zboczy upstrzonych wyrastającymi losowo domami, pól uprawnych, tylko dzikość natury. Było na prawdę pięknie, a z każdym krokiem robiło się coraz lepiej.

Trasa była wyznaczona drewnianymi barierkami, a szło się twardą, wydeptaną ścieżką usianą głazami. Na górze wiało już okrutnie, więc na naszych głowach szybko znalazły się czapki i kaptury.

Minęliśmy Rozsypańca i skierowaliśmy się na Halicz. Widoki były niezwykłe, rozsadzały mi głowę, uczta dla oczu i duszy. Bieszczady wyglądały zupełnie inaczej niż inne pasma, w których do tamtej pory chodziłem; przypominały fale na wzburzonym, niespokojnym morzu. Te wysokie wyblakłe trawy, czerwone owoce na krzakach, wszystko było inne, ale estetycznie bardzo przyjemne. Szło mi się świetnie, żona natomiast miała zdecydowanie gorszy dzień i na Halicz weszliśmy z kilkoma przerwami po drodze.

Cały czas widzieliśmy w oddali Tarnicę, która ani trochę się nie przybliżała. Nie przeszkadzało mi to zupełnie i jak dla mnie wycieczka mogłaby trwać cały dzień. Zeszliśmy z Haliczy i po dłuższym odcinku zaczęliśmy iść zboczem Kopy Bukowskiej. Szlak przez chwilę prowadził w dół i tak dotarliśmy do Przełęczy Goprowskiej. Niedaleko znajdowała się wiata, w której postanowiliśmy jeszcze coś przekąsić. Niestety, na tym etapie wiedzieliśmy już, że z widoków nic nie będzie, bo chmury kompletnie przysłoniły wierzchołek. Miałem tylko nadzieję, że nie zacznie padać.

Rozpoczęliśmy wspinaczkę na szczyt. Na tym etapie żonie było już dosyć ciężko, ale i motywacja była silniejsza, bo cel znajdował się już naprawdę niedaleka, także dzielnie stawiała kolejne kroki. Minęliśmy przełęcz pod Tarnicą i w gęstej chmurze, z wiatrem smagającym nas po twarzach, dotarliśmy na wierzchołek góry. Widoków oczywiście nie było, ale była za to gorąca herbata. Zrobiliśmy sobie zdjęcie przy tabliczce, dopiliśmy resztę napoju i stwierdziliśmy, że najwyższy czas wracać.

Do Wołosatego zeszliśmy niebieskim szlakiem. Z ulgą powitaliśmy las, który skutecznie chronił przed dającym się coraz bardziej we znaki wietrzyskiem. Trasa była bardziej stroma niż ta, którą wchodziliśmy (duh), ale mimo to nie wspominam jej źle - a tak prawdę mówiąc, kiepsko ją pamiętam. Wydaje mi się, że było kilka drewnianych kładek, oraz w kilku miejscach odcinki ze stopniami, mającymi ułatwić wchodzenie i schodzenie.

Wyszliśmy z lasu i po chwili marszu znaleźliśmy się przy punkcie informacyjno kasowym, gdzie przybiliśmy pieczątki do książeczek. Wkrótce byliśmy też przy aucie i, nieco zmęczeni i zmarznięci, pojechaliśmy do Rymanowa Zdrój na dalszą część naszego krótkiego urlopu.

Aha, i na zakończenie o tym, czemu mnie to wszystko dużo kosztowało. Otóż rozpoczynając trasę postanowiliśmy z żoną nagrać ją na Stravę, którą włączyliśmy odruchowo, bez zastanowienia. Miesiąc później przyszedł rachunek i osiwiałem - 500 złotych... Rzecz jasna złapała nas sieć ukraińska, a więc rośliny roaming poza UE. Ostatecznie udało się obniżyć kwotę do 250 złotych, ale i tak zabolało, no ale cóż, za głupotę się płaci.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #bieszczady #fotografia
ea3524c9-5a67-450d-8c72-107eb05dc86b
cf6df1c9-404f-4cfa-9320-61d64c95147b
3a9195ae-60d8-4f23-a008-1b3b721f561d
117b6008-12dc-4cd3-82c1-bf5fada27546
6f4bf64c-41e3-4886-ad19-3031989a72b9
trixx.420

znalazłem stare fotki, pogoda byłą wyśmienita, tylko wiało nieziemsko.

6.10.2018

931f7651-6818-4e4c-9d12-d78ef4eb8627
Marchew

@Piechur Te wysokie trasy są piękne.

Gdzieś słyszałem że na Tarnicę znacznie ładniej z Ustrzyk niż Wołosate. Masz może porównanie, czy próbować forsować od Wołosate czy może pętlę tak jak na twojej wyprawie?

esquina

Jak już iść tą pętlę to polecam odwrotnie, aby zejść tą długą łagodną drogą.

Piechur

@Marchew Niestety, to był mój jedyny raz w Bieszczadach do tej pory, odległość jednak robi swoje. Ale pewnie kolejnym razem uderzę właśnie z Ustrzyk - jeśli hejto będzie do tej pory istniało, to dodam relację

esquina

@Piechur wydaje mi się że zrobiłem tą samą pętlę ale odwrotnie i z tego się cieszę bo ten długi łagodny w sumie nudnawy odcinek mieliśmy zmęczeni na powrocie. A stromy łatwiej do góry, lepiej dla kolan.

@Catharsis Ja zawsze słabo trafiam w Tatrach, za to w Bieszczadach ładnie miałem.

Piechur

@esquina Ja akurat taką nudę wolę na koniec, więc moja wersja mi pasowała Zresztą zwykle jeśli jest gdzieś dłuższy kawałek asfaltem, to wolę mieć go z głowy na początku.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W ostatnim wpisie opowiadałem o długiej wyprawie, więc dla równowagi dzisiaj będzie o krótkiej wycieczce. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Miejsce: Dolina Olszowego Potoku (Gorce)
Data: 23 kwietnia 2023 (niedziela)
Staty: 5.5km, 3h30, 225m przewyższeń

Mimo, że uwielbiam zimę w górach, to od początku 2023 roku z niecierpliwością wypatrywałem wiosny. Powód był jeden - spełnić marzenie o wspólnej wyprawie z Myszą, którą mogłaby przejść na własnych nóżkach. Gdy tylko prognozy zaczęły pokazywać nieco wyższe temperatury, pojechaliśmy do sklepu wybrać jej pierwsze górskie buty oraz spodnie.

Najważniejszym warunkiem na pierwszą wycieczkę było to, aby nie była ona zbyt długa, oraz by po drodze było coś ciekawego do zobaczenia (ciekawego z perspektywy brzdąca). W styczniu byliśmy z tatą na nocnej eskapadzie w Dolinie Olszowego Potoku i właśnie to miejsce upatrzyłem jako nasz cel. Wkrótce na kwietniowym horyzoncie pojawił się także cieplejszy weekend, który postanowiliśmy wykorzystać.

Szczęśliwie złożyło się, że w tym terminie dostępność zadeklarowała duża część mojej rodziny, którą bardzo cenię, i ostatecznie na parking w Koninkach, z którego mieliśmy startować, dotarliśmy następującą ekipą: moja babcia, mama z tatą, brat z partnerką, oraz Mysz, żona (będąca wtedy w piątym miesiącu ciąży) i ja. Po zgromadzeniu się i przeliczeniu ruszyliśmy na trasę.

W założeniu miała być to spokojna wycieczka, bez pośpiechu, z uwzględnieniem tego, że będziemy robić częste przerwy. Pierwsza z nich czekała nas już na mostku w drodze do Huciska, gdzie Mysz chciała powrzucać kamyki do potoku. Druga - przy zbiorniku dla płazów znajdującym się niedaleko bramy oznaczającej wejście na teren Gorczańskiego Parku Narodowego.

Jakoś udało się dość do wspomnianego Huciska, skąd czerwonym szlakiem spacerowym poszliśmy wzdłuż Olszowego potoku - młodą rzecz jasna już bolały nogi i chciała wracać. Na szczęście z pomocą przyszedł wujek i ciocia wraz z zabawą w ganianego. Po drodze zatrzymywaliśmy się jeszcze kilka razy: przy zejściu do potoku, żeby znowu porzucać kamieniami, przy kolejnym zbiorniku dla płazów, oraz na mostku, żeby ponownie rzucać kamieniami do wody. I tak przejście 1.5 km zajęło nam jakąś godzinę.

Zaczęły się też poważniejsze kryzysy i niestety zabawy wymyślane przez prababcię, dziadków oraz ciocię i wujka powoli przestały działać. Pozostało przekupstwo - za dojście do ustalonego punktu należał się smakołyk. Nie było łatwo, ale trzymaliśmy nerwy na wodzy. Narzekanie i teatralne siadanie na ziemi stawało się jednak coraz częstsze, więc przy drodze stokowej, gdzie krzyżowały się szlaki czerwony z niebieskim, postanowiłem, że trzeba skrócić trasę. Dlatego też zeszliśmy od razu do potoku Turbacz, zamiast iść dalej w stronę Paciepnicy, co wydłużyłoby wycieczkę o 2.5 km i kto wie ile godzin.

Zejście było bardziej nachylone, ale przygotowane na turystów z dziećmi, bo z dostępnymi stopniami czy też schodami ułatwiającymi poruszanie się w dół. Naszym celem była polana Oberówka, ale udało mi się namówić jeszcze Mysz, żebyśmy wcześniej ją okrążyli idąc zieloną ścieżką edukacyjną, dzięki czemu zobaczyliśmy krótki, ale ładny kawałek lasu, oraz potoczek, do którego (zgadliście) znów rzucaliśmy kamienie.

Na polanie zabawiliśmy dłuższą chwilę - przekąsiliśmy coś, pobawiliśmy się w berka i chowanego, odbijaliśmy piłkę. Młoda, która jeszcze kilka chwil wcześniej jęczała, że nie ma już sił, jakimś magicznym sposobem je odzyskała i angażowała wszystkich do zabawy. Na polanie były też wyznaczone miejsca na ognisko, jednak drewno trzeba było kupić czy też zamówić - w każdym razie nie można było zebrać go samemu, ze względu na obecność w parku narodowym.

Z Oberówki udaliśmy się już na parking i zakończyliśmy naszą wycieczkę w Gorce. Ogólnie oceniam ją bardzo na plus, bo spędziłem na prawdę fajne chwile z moimi najbliższymi. Natomiast Mysz, jak na swoje pierwsze samodzielne wyjście, spisała się w mojej ocenie na medal, a każda kolejna wyprawa była już tylko lepsza.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
e00419cf-aa13-4b77-8bf7-b5f828d3cc30
16278b49-9256-417e-9e3b-e4c490100ad8
d915356b-bd52-4159-a474-fb8db7361baf
9a45cf1b-9b7a-4fad-815a-0b90879690c0
Opornik

@Piechur Super. Nie kusiło żeby po prostu wziąć na barana? Czy specjalnie zależało ci żeby sama przeszła?

Piechur

@Opornik Oj, kusiło momentami, ale wiedziałem, że da radę i chciałem, żeby sama też to zobaczyła. Początki bywają trudne, ale zwykle taki system na dłuższą metę się opłaca.

Lubiepatrzec

@Opornik branie na barana czy wożenie w wózku dużego dziecka to pójście na łatwiznę, masa ludzi tak robi. Trud @Piechur -a zwróci mu się za jakiś czas, choć to wymaga cierpliwości, której zazdroszczę.

Opornik

@Lubiepatrzec nie mówię że nie, ale ja swoje lubiłem nosić.

musiałem przestać bo inne dzieci zazdrościły.

Piechur

@Opornik Hehehe ja też lubię i to nie jest tak, że nie noszę jej w ogóle, bo na placyk jak idziemy albo spacer po mieście to ją biorę, ale w górach mamy inne zasady

ruhypnol

Dobra wycieczka!

Nie ma co się łamać z braniem na barana. Z obserwacji trzylatków, którą miałem w rodzinie nóżki "bolą" przez pierwszy kilometr, a później realnie dopiero po piątym

Moim rodzimym regionem wędrówkowym jest Beskid Sadecki, dlatego mogę polecić takie trasy-pętelki:

Rytro-Kordowiec-Rytro

Rytro-Cyrla-Rytro

Wierchomla-Bacówka-Wierchomla (w jedną stronę wyciągiem krzesełkowym).

Wszystkie przetestowanie na trzylatkach, które na co dzień mają normalną aktywność (zabawa, spacery). Jestem zdumiony jak dzieci lubią strome odcinki/schodki kamienne. Wchodzą wtedy w tryb kozicy i świetnie się bawią zdobywając wysokość przy okazji.

Na wiosnę najmłodsze będzie już miało 4 lata, więc podbijamy dystans i robimy Przehybę z Gabonia

Piechur

@ruhypnol Fajne trasy! My kręcimy się głównie po Wyspowym, ale Gorce też nam nie straszne

Zaloguj się aby komentować