Zapraszam wszystkich na kolejny wpis z serii #piechurwedruje
---------
Szczyty: Sokolica, Trzy Korony (Pieniny)
Data: 28 września 2014 (niedziela)
Staty: 14km, 7h30, 1.020m przewyżyszeń
Na kilkudniowy wypad do Szczawnicy wybrałem się ze swoją ówczesną dziewczyną - był to nasz pierwszy wspólny wyjazd od początku 3 miesięcznej znajomości. Do tamtej pory spędzaliśmy razem jedynie po kilka godzin dziennie, a więc traktowaliśmy to chyba obydwoje jako wstępny test naszej relacji. Oprócz nas pojechała także para znajomych mojej dziewczyny, z którymi wyjechaliśmy wspólnie z Katowic.
Szczawnica i jej okolice oferują bardzo wiele fajnych tras górskich. Przy sprzyjającej pogodzie nie sposób się tam nudzić i zawsze znajdzie się coś do roboty. W taki właśnie sposób spędzaliśmy tam wspólny czas: tu spacer do Czerwonego Klasztoru, tam Zamek w Czorsztynie, zapora i Zamek Dunajec, wyjazd kolejką na Palenicę i tak dalej. W menu nie mogło oczywiście zabraknąć zdobycia Trzech Koron, co zaplanowane mieliśmy na niedzielę.
Na wycieczkę zebraliśmy się dosyć późno, ale nie mieliśmy ciśnienia, żeby wstawać wcześniej - było już po sezonie, turystów było mniej, także nie martwiliśmy się o tłumy na szlaku. Z punktu zakwaterowania ruszyliśmy biegnącą nad Grajcarkiem promenadą w stronę Schroniska Orlica. Pogoda nie nastrajała optymistycznie: było pochmurno, chłodno, w powietrzu wisiała groźba deszczu.
Minęliśmy schronisko i udaliśmy się do miejsca, w którym dostępna była flisacka przeprawa na drugą stronę Dunajca - jest to fajna opcja na szlaku, należy jednak pamiętać, że zależy od pogody, a w sezonie zimowym jest zamykana. Po uiszczeniu drobnej opłaty wsiedliśmy do tratwy i zostaliśmy przetransportowani na przeciwległy brzeg. Pamiętam, że nad rzeką leciała wtedy ogromna czapla i przed wylądowaniem na upatrzonym przez siebie drzewie wydała głośny dźwięk, czym wypłoszyła z niego całe mniejsze ptactwo i ostatecznie miała go na wyłączność.
Rozpoczęliśmy wspinaczkę na Sokolicę niebieskim szlakiem, osobno w parach, ustalając, że spotkamy się na górze. Moja dziewczyna, która zapewniała wcześniej, że kocha góry, miała jednak kiepską kondycję i dość szybko zaczęła sapać na - bądź co bądź - dość stromym podejściu. Nie spieszyło nam się jednak, więc wchodziliśmy powoli nadanym przez nią tempem. Sprzyjało to zresztą podziwianiu przyrody - las był okryty rosą, spowity jeszcze delikatną mgiełką; co jakiś czas na gałęziach widać było piękne naszyjniki z sieci pajęczych pokrytych drobnymi kroplami wody. Trasa była fajnie przygotowana, co jakiś czas były zamontowane drewniane poręcze do trzymania się.
W końcu dowlekliśmy się na szczyt i dziewczyna mogła wreszcie dłużej odpocząć. W trakcie wchodzenia całkiem fajnie się wypogodziło i na górze przywitały nas promienie słońca, niebieskie niebo oraz fantastyczne widoki. Posiedzieliśmy tam dłużej, robiąc przerwę na zasłużony posiłek. Zrobiłem zdjęcie sławnej sośnie, którą kojarzyłem ze zdjęcia na okładce książki, chyba do geografii, którą miałem w gimnazjum. Niestety, sosna ta została uszkodzona w 2018 roku podczas akcji ratunkowej (podmuch wiatru ze śmigłowca złamał jej gałąź), więc był to ostatni raz, gdy widziałem ją w dobrym zdrowiu.
Rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę niebieskim szlakiem, podczas której trzebiotaliśmy z dziewczyną jak dwa podrostki. Skupiliśmy się wtedy głównie na sobie, także z trasy pamiętam jedynie tyle, że w pewnym momencie był całkiem ładny punkt widokowy wyglądający jak okno w skale. Doszliśmy do polany Wyrobek. Tam (a może jednak wcześniej?) pewna starsza pani sprzedawała turystom przepyszny kompot - oczywiście kupiliśmy sobie po kubku.
Od tego momentu pamięć mnie zawodzi, ale wydaje mi się, że nie wchodziliśmy na Górę Zamkową, a zamiast tego poszliśmy na przełęcz Szopka, z której skierowaliśmy się już na szczyt. Ten odcinek był już dla mojej dziewczyny na prawdę wykańczający. Była zziajana, zasapana, nogi jej dygotały ze zmęczenia, przez co musieliśmy robić częste przerwy. Ale poruszaliśmy się cały czas do przodu, co było pozytywne. W końcu, w wielkich bólach, doszliśmy do kasy punktu widokowego, gdzie po dłuższej chwili na złapanie oddechu uiściliśmy stosowną opłatę (chyba, nie pamiętam czy kasa była otwarta) i po specjalnym rusztowaniu zaczęliśmy wychodzić na Trzy Korony.
Szczyt przywitał nas wspaniałym widokiem na Tatry, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki. Poranna aura w ogóle nie zapowiadała pięknych warunków pogodowych, których doświadczyliśmy będąc na samej górze. Nacieszyliśmy oczy krajobrazem, porobilośmy trochę zdjęć (żadne nie wyszło jednak ciekawie), po czym udaliśmy się w drogę powrotną do kasy. Powróciliśmy do przełęczy Szopka, z której żółtym szlakiem zeszliśmy do Krościenka, a tam albo złapaliśmy bus do Szczawnicy, albo poszliśmy do niej na piechotę - pozostanie to dla mnie zagadką.
Teraz przestroga: zarówno przed takimi wyprawami, jak i pierwszymi wyjazdami z nową partnerką czy nowym partnerem. Chodzisz sobie z kimś takim po górach, spędzacie miło czas, jest całkiem niezobowiązująco, a 10 lat później jesteście małżeństwem z dwójką cudownych dzieci. Nigdy nie wiadomo, co los ma dla nas w zanadrzu. Ja w każdym razie liczę, że w tym roku uda mi się z żoną uczcić ten pierwszy wspólnie spędzony urlop i powtórzyć tę samą trasę, by zaspokoić moją sentymentalną naturę - jeśli do tego dojdzie, na pewno dam Wam znać.
Trasa dla zainteresowanych.
#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #pieniny
@Piechur Ano tak to bywa.
Wspaniale
@Piechur czekałem na jakiś zwrot akcji odnośnie tego wspinania się dziewczyny, jak w tej paście o rowerzyście xD
Fajne wspomnienie i symbol dla waszego związku
@Odczuwam_Dysonans Tutaj było raczej jak w kawale o buldogu
Zaloguj się aby komentować