#piechurwedruje

31
118
Siema,
To już poniedziałek? No to skoczmy w góry z #piechurwedruje
---------
Szczyt: Lubań (Gorce)
Data: 22 października 2022 (sobota)
Staty: 14km, 4h, 680m przewyżyszeń

Jak co roku wybraliśmy się ze znajomymi na wspólny, uświęcony wyjazd celem zresetowania mózgów i poznęcania się nad wątrobami. Drugiego dnia mieliśmy uderzyć na szlak i trochę obawiałem się, jak to będzie wyglądało, biorąc pod uwagę poprzedni spęd, na którym podobna eskapada kosztowała niektórych z nas śniadanie. Tym razem jednak poranek odnalazł wszystkich w dobrym zdrowiu i gotowych do odrobiny ruchu.

Zakwaterowani byliśmy w wynajętym domku w Grywałdzie, niedaleko zielonego szlaku prowadzącego na Lubań. Aby do niego dołączyć poszliśmy wzdłuż ulicy, przy której znajdował się nasz dom, po czym doszliśmy na skraj lasu, do którego weszliśmy wąską ścieżką. (Nie jest ona oznaczona na mapach, więc nie jestem w stanie odwzorować dokładnej trasy, którą szliśmy, dlatego w linku jest jej przybliżenie.) Po jakimś czasie kluczenia między drzewami - bo część drogi szliśmy na przełaj - udało się dołączyć do szlaku w okolicy polany Żarnowiec.

Było chłodno, a w powietrzu wisiał deszcz, który jednak na szczęście nie zdecydował się padać. Droga była błotnista, ale nie przeszkadzało nam to w ogóle. Górskie powietrze podziałało jak lekarstwo na nasze skacowane lekko łby i szło się przyjemnie. Las raczył barwami późnej jesieni, ciesząc zmęczone jeszcze oko.

Pod względem nachylenia trasa nie sprawiała specjalnego problemu i dopiero ostatni odcinek na szczyt, który zaczynał się przy ruinach starej bacówki, był bardziej nachylony. Prowadził pod górę po dywanie brązowych liści, którymi usłana była biegnącą pomiędzy nagimi drzewami ścieżka.

W końcu dotarliśmy w okolice bazy namiotowej, spod której poszliśmy na wieżę widokową. Otaczająca nas roślinność raczyła eksplozją najróżniejszych kolorów: od przyciemnionych zieleni iglastych drzew, przez żółcie i brązy liści, po bordy i beże rosnących krzaków i wysokich traw. Nic tylko wyciągnąć sztalugę, rozłożyć płótno i pędzlem uwiecznić zjawiskowy krajobraz.

Spod wieży widać już było Tatry, które mimo pochmurnej pogody prezentowały się bardzo ładnie i kusiły swoją pozorną bliskością. Weszliśmy na wieżę, z której można było podziwiać widok na wszystkie strony świata, ale to właśnie Tatry, a także Pieniny i Gorce grały tu pierwsze skrzypce. Wiatr robił się coraz bardziej uciążliwy, więc założyliśmy kurtki i zeszliśmy z wieży.

Udaliśmy się ponownie w stronę ruin bacówki, spod której planowaliśmy odbić na niebieski szlak, a po drodze spotkaliśmy bardzo miłe panie, które poczęstowały nas jabłkami. Droga powrotna była równie błotnista, co ta, którą wchodziliśmy na szczyt. Szybko minęliśmy Kuternogową i wkrótce wyszliśmy z lasu. W brzuchach burczało nam już od dłuższej chwili, dlatego ucieszyliśmy się na widok karczmy znajdującej się przy małym stoku narciarskim - niestety, szczęście nam nie dopisało i okazała się być zamknięta ze względu na wesele.

Pozostało wrócić do wynajmowanego domku w Grywałdzie. Według map, z niebieskiego szlaku można było odbić w jakąś ścieżkę i dojść w okolice cmentarza znajdującego się niedaleko miejscowego kościoła. Problem polegał na tym, że żadnej ścieżki nie było, a alternatywa, polegająca na spacerze przy drodze, niespecjalnie nam się podobała. Postanowiliśmy więc iść na przełaj, mniej więcej tam, gdzie miała być dróżka i w ten sposób wpieprzyliśmy się w bagno, nie mając pojęcia jak iść dalej.

Po kilkunastominutowych manewrach w rozmokłej i grząskiej ziemi udało nam się dotrzeć na stabilniejszy grunt, a w końcu też do normalnej, asfaltowej drogi. Wróciliśmy do domku, odpaliliśmy grilla i browarki, wygrzaliśmy zmarznięte kości w saunie i w tak miłych warunkach zakończyliśmy naszą wycieczkę.

Trasa (przybliżona) dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
97bfc165-d1f2-4337-8581-2ca13cbdef53
ded89626-aaa9-466d-9043-4c771ef9c742
548d30c9-326d-430e-87a9-d6da49d726e0
7339ec19-b5bf-44d9-a5b6-10be549c30be
Mr.Mars

W 99% przypadków, źle się kończą wędrówki na przełaj.

Pan_Buk

@Piechur Na dalszym planie widać gildię magów.

902c7b06-b9c1-4838-8dc8-52156bf38f11
VonTrupka

cenzura ostra niczym cień mgły (☞ ゚ ∀ ゚)☞

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje będzie ciemno. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Hrube, Bukowina Miejska, Turbacz, Obidowiec (Gorce)
Data: 11/12 stycznia 2023 (środa/czwartek)
Staty: 18km, 5h45, 640m przewyżyszeń

Rok ledwo się zaczął, a z tatą zdążyliśmy już obskoczyć ładną nocną trasę w Lasku Wolskim, przemierzając większość z przebiegających tam szlaków, co opisywałem w jednym z wcześniejszych wpisów. Czas jednak było wziąć się za prawdziwe góry, a nie marne substytuty, więc szybko zaczęliśmy się umawiać na kolejne wyjście.

Pragnęliśmy pochodzić w śnieżnej scenerii, więc zacząłem sprawdzać kamerki z różnych schronisk. Okazało się, że warunki w górach ogólnie były całkiem fajne, pozostało wybrać szczyt do zdobycia. Wygrały Gorce i królujący w nich Turbacz. Szybko zaplanowałem trasę, którą jeszcze nie szedłem, i kilka dni później o 20:30 wyruszaliśmy już z tatą na szlak z pokrytej topniejącym śniegiem Obidowej.

Na Bukowinę Obidowską wchodziliśmy szlakiem zielonym. Ostre, zimne powietrze wypełniało nam płuca i jak zwykle musiało minąć trochę czasu zanim udało nam się znaleźć odpowiedni rytm marszu. Na początkowym etapie śnieg był mokry, a drogę przecinały liczne małe strumyki powstałe z roztopów, także szło się niezbyt komfortowo. Na szczęście, im wyżej się znajdowaliśmy, tym mróz był większy, i wspomniany problem zniknął.

Było praktycznie bezchmurnie, dzięki czemu mogliśmy podziwiać upstrzone plamkami gwiazd ciemne, pozbawione zanieczyszczenia światłem niebo. Dodatkowo w wyprawie towarzyszył nam unoszący się nad wierzchołkami gór pyzaty księżyc. Dotarliśmy na Bukowinę Obidowską, z której czarnym szlakiem poszliśmy na Bukowinę Miejską, zahaczając po drodze o Hrube. Śniegu było mniej więcej po kostkę, na polanach po połowę łydki, ale trasa, którą przemierzaliśmy była na ogół dobrze udeptana i przetarta.

Z Bukowiny Miejskiej żółty szlak poprowadził nas do schroniska pod Turbaczem. Maszerowało się bardzo przyjemnie, rozległe polany umożliwiały podziwianie pogrążonych w mroku, ledwie zarysowanych wierzchołków sąsiadujących szczytów. Minęliśmy kaplicę na Rusnakowej polanie, a po kilometrze również pomnik upamiętniający partyzantów.

Chwilę później znaleźliśmy się przed okazałym schroniskiem, które na szczęście było otwarte w nocy i można było się w nim ogrzać. Zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i gorącą herbatę, a przede wszystkim na to, żeby tacie wyschły trochę ubrania, bo zwyczajnie w nich pływał. W schronisku panowała cisza, którą z największą starannością próbowaliśmy uszanować.

Gdy ubrania taty nadawały się już do ponownego założenia, opuściliśmy budynek i udaliśmy się na Turbacz, który znajdował się już rzut beretem od nas. Czerwony szlak zaprowadził nas pod obelisk znajdujący się na szczycie, pod którym zrobiliśmy sobie zdjęcie, a następnie zaczęliśmy z niego schodzić. Sprawdziłem zegarek - wybiła północ.

Ten kawałek w zimowej scenerii był chyba najbardziej atrakcyjny z całej wyprawy. Śniegu było sporo, a trasa prowadziła pomiędzy wysokimi drzewami iglastymi, których gałęzie uginały się pod ciężarem białego puchu. Momentami tworzyły piękne lodowe tunele, klimat był naprawdę świetny.

W dalszym ciągu idąc czerwonym szlakiem udaliśmy się w stronę Obidowca, a później na Stare Wierchy. Droga prowadziła zjawiskowo ośnieżonym lasem, czasami przecinając mniejszą lub większą polanę. Szlak był jednak przetarty i nie mieliśmy problemu z zapadaniem się. Niestety, dużo z tego długiego jednak odcinka nie pamiętam - zwykle przy schodzeniu mój mózg włącza się w tryb autopilota i nie rejestruję zbyt wiele z otoczenia.

Po dotarciu na Stare Wierchy postanowiłem spróbować wejść do schroniska, które się tam znajduje, żeby przybić pieczątkę do książeczki. Drzwi na szczęście były otwarte, ale nad nimi zawieszony był dzwoneczek, którego dźwięk mógł niestety kogoś obudzić przy moim wchodzeniu lub wychodzeniu.

Tu nasza wyprawa dobiegała już kresu. Zielonym szlakiem, który prowadził utwardzoną drogą pokrytą topniejącym znowu śniegiem, zeszliśmy do Obidowej i zapakowawszy rzeczy do auta ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Czwartek w pracy okazał się na szczęście łagodny i w trakcie dnia udało mi się przyciąć komara na godzinę, dzięki czemu udało mi się go jakoś przeżyć. Myślą cały czas wracałem jednak do nocnej przygody, która była jednocześnie bardzo bliska, ale jednak już odległa. Wiedziałem jedno - trzeba było to szybko powtórzyć.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
19df23aa-76e6-43f3-adf0-f96da6315e2f
45ce5622-8cba-4015-9049-5f8a159309a8
453362fa-5edf-4f5b-af03-ff9bec8a21bf
722d6951-2dd2-4352-9e9c-d3d1a2999c94
cc2a0e91-ccb1-4f2b-acd2-4e51da038fb5

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj o krótkiej rodzinnej wycieczce. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Śnieżnica (Beskid Wyspowy)
Data: 10 września 2021 (piątek)
Staty: 6km, 2h, 355m przewyżyszeń

To była wycieczka spontaniczna, czyli najlepszego typu. Od samego rana pogoda dopisywała dając mi wyraźne znaki, żeby się gdzieś ruszyć, więc skończyłem wcześniej pracę i pojechaliśmy całą rodzinką pochodzić chwilę po górach. Trasa z założenia miała być krótka, żeby zdążyć do domu przed zmrokiem, i w ten sposób wybór padł na leżącą nieopodal Śnieżnicę.

Samochód zaparkowaliśmy na płatnym parkingu w Gruszowieckiej przełęczy, z której 2 miesiące wcześniej wychodziłem z babcią i młodą na Ćwilin. Na podejście wybraliśmy zielony szlak, który był raczej łagodny przez większość czasu. Po pokonaniu krótkiego asfaltowego odcinka weszliśmy w las.

Szeroką drogą wkrótce doszliśmy do położonego w lesie ośrodka rekolekcyjnego dla młodzieży. Wyglądał całkiem fajnie, był zadbany i okazały. Minęliśmy go i niebawem dotarliśmy do stacji górnej wyciągu narciarskiego. W tym miejscu można było zobaczyć kawałek panoramy zawierający leżące w oddali szczyty innych gór.

Z tego miejsca szlak zanurkował znów w las, tym razem prowadząc już fajną, usianą korzeniami ścieżką, którą dotarliśmy na Śnieżnicę. Pod krzyżem, znajdującym się niedaleko tabliczki z nazwą szczytu, zrobiliśmy krótki postój na smakołyki i ciepłą herbatę. Mysz wzięła kijki i radośnie chodziła po nierównym terenie, odkrywając las na chwiejnych jeszcze nóżkach.

Na jednym z drzew był zawieszony znak, który kierował chętnych na znajdujący się nieco niżej punkt widokowy, ale nie zdecydowaliśmy się do niego pójść. Pomimo, że pogoda nadal dopisywała, rosnące gęsto drzewa, wśród których się znajdowaliśmy, skutecznie blokowały ciepłe promienie słońca i zaczęło robić się chłodno.

Drogę powrotną przebyliśmy niebieskim szlakiem, który był trochę bardziej nachylony niż zielony, ale bez tragedii. W jednym miejscu przy ścieżce rosły gęsto śliczne fioletowe dzwonki, więc naturalnie zatrzymaliśmy się, żeby Mysz mogła je pooglądać.

Reszta trasy do samochodu minęła szybko i wkrótce zmierzaliśmy już do domu. Wycieczka udała się perfekcyjnie - wykorzystaliśmy fajnie ładny kawałek dnia, spędzając wspólnie miłe chwile. Zdecydowanie lepsza opcja od kiszenia się w domu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
e617e062-6379-4647-bd92-b7c7cebec7a3
0406716a-d9b2-46ab-a92f-0b2e492affed
16d96e81-e148-4d5e-9594-3b44f9aceb8f
5bdc0978-e944-42c6-aaae-ce7172e0aadb
f6c0ac57-74f5-40a3-a472-d50461984631

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema,
Kto by pomyślał - to już 10 podsumowanie wpisów z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
55. Wpis: Lubogoszcz Zachodni, Lubogoszcz
Wnioski:

  • Nocne wędrówki potrafią napędzić stracha, wyobraźnia działa na podwyższonych obrotach.
  • Czasem zdarzy się spotkać zwierzątko, którego w ogóle się nie spodziewało. Czasem takiego zwierzątka wolałoby się jednak nie spotykać. Ogólnie na nocne wyjścia, zwłaszcza w dzikszych ostępach, dobrze mieć w zanadrzu petardę hukową i mocny gaz pieprzowy.

56. Wpis: Jaworzyna Krynicka
Wnioski:

  • Warto dłużej poszukać szlaku, niż iść na pałę za tłumem.
  • Napiszę to po raz kolejny, ale z dziećmi można spędzić w górach na prawdę fantastyczny czas i to nie tylko wtedy, gdy zostawi się je komuś pod opiekę i pójdzie w trasę samemu.
  • Dobrze prześledzić trasę, którą ma się iść i zapamiętać atrakcje, które chce się zobaczyć, żeby przez przypadek ich nie minąć (jak ja idąc poza szlakiem).
  • Mimo, że opisywana jest tu samotna wyprawa z dzieckiem w nosidle, polecam jednak na takie wycieczki iść w dwójkę dorosłych - więcej o tym w jednym z kolejnych wpisów.

57. Wpis: Szczebel
Wnioski:

  • Jeśli ktoś w zimie tęskni za śniegiem, którego w mieście już brakuje, to może śmiało poszukać go w górach - zamrożony las ma niesamowity klimat.

58. Wpis: Śnieżnik
Wnioski:

  • Wychodząc w góry dobrze mieć przy sobie coś cieplejszego na wypadek nagłego ochłodzenia, które może się zdarzyć nawet wtedy, gdy pogoda zapowiada się dobrze.
  • Trasa z dzieckiem, nawet w nosidle, zawsze będzie znacznie dłuższa niż ta pokazana na mapach - trzeba uwzględnić postoje na rozprostowanie nóżek, przebranie pampersa, nakarmienie, czas na zabawę itd.
  • Kijki to dobra rzecz w przypadku wędrówek z nosidłem - środek ciężkości się zmienia, więc dodatkowa forma asekuracji jest jak najbardziej na plus.

59. Wpis: Kowadło
Wnioski:

  • Nawet krótka trasa może być warta przejścia.
  • Jadąc na jakikolwiek urlop z dziećmi trzeba liczyć się z tym, że mogą się rozchorować, i nawet najbardziej misterny plan trafi szlag.

60. Wpis: Parszywka, Koskowa Góra, Groń, Stołowa Góra
Wnioski:

  • Wycieczki po górach w Polsce mogą oznaczać, że część (albo czasem kilka części) trasy będą prowadzić przez osiedla domków lub asfaltową drogą. Taki mamy klimat.
  • Część szczytów z #diadempolskichgor nie znajduje się na znakowanych szlakach, na szczęście łatwo znaleźć mapy (np. taką), gdzie ich umiejscowienie jest dokładnie zaznaczone.
  • Zamglony zimowy las jest jednym z najfajniejszych miejsc, w jakim można się znaleźć na trasie (subiektywna opinia).

-------
W kolejnej serii: wyprawa z babcią, trochę nocnych eskapad, jakiś wschód słońca też się trafi

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
df1e578c-224c-4fb6-be0a-3c1beabed477
Opornik

@Piechur warto brać oprócz czołówki jakąś latarkę z zoomem, teraz nawet niewielkie mają sporą moc, inaczej człowiek czuje się jak dupa kiedy coś hałasuje a ty nie możesz sprawdzić co.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Za oknami praktycznie wiosna, ale w #piechurwedruje  wrócimy do bielszych dni. Zapraszam!
---------
Szczyty: Parszywka, Koskowa Góra, Groń, Stołowa Góra (Beskid Makowski)
Data: 10 grudnia 2022 (sobota)
Staty: 29km, 7h15, 1.135m przewyżyszeń

Na tę wycieczkę wybrałem się z bratem i jego znajomym, a jej cele były dwa. Pierwszym z nich było zdobycie jednego ze szczytów należących do #diadempolskichgor - Koskowej Góry. Drugim celem było rozgrzanie się przed dłuższą eskapadą, którą planowaliśmy w drugiej połowie grudnia (ostatecznie nic nie wyszło).

Trasę rozpoczęliśmy z miejscowości Skomielna Czarna, do której dotarliśmy przed świtem. Z latarkami na czołach ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę Gorylki. Pierwszy etap prowadził od razu intensywniej pod górę, po czym opadał do położonego między zboczami osiedla, dzięki czemu mogliśmy od początku spokojnie popracować nad oddechem i rytmem marszu.

Zanim doszliśmy do wspomnianego osiedla zrobiło się już całkiem jasno. Powietrze było ostre, zimne, warstwa śniegu pokrywała drogę, którą momentami przecinały roztopowe strumienie. Po pokonaniu odcinka asfaltowej drogi znów rozpoczęliśmy wspinaczkę. Częścią tej trasy schodziłem kiedyś po zmierzchu w ramach całonocnego włóczenia się w okół Pcimia i fajnie było zobaczyć ją w dzień.

Warunki były zresztą świetne. Pogoda dopisywała, śniegu było akurat tyle, żeby robił zimowy klimacik i jednocześnie nie utrudniał marszu. Przechodząc ponownie przez osiedle domów znajdujących się przy szczycie góry dotarliśmy do punktu przecięcia zielonego i żółtego szlaku, niedaleko którego zrobiliśmy pierwszą przerwę na posiłek przy znajdujących się przy drodze ławach.

Po napełnieniu brzuchów udaliśmy się żółtym szlakiem w dalszą drogę. Las, którym szliśmy, był przykryty warstwą białego puchu i wyglądał bardzo przyjemnie. Pogrążyliśmy się w rozmowie i czas zleciał nam bardzo szybko. Minęliśmy Balinkę, zaczęliśmy schodzić, a następnie znowu rozpoczęliśmy podejście pod górę.

Gadka trwała w najlepsze i w pewnym momencie zorientowaliśmy się, że od dłuższego czasu nie widzieliśmy nigdzie oznaczeń szlaku. Rzecz jasna zagapiliśmy się i poszliśmy nie tą drogą, co trzeba. Jednak nie ma tego złego, bo dzięki temu mogliśmy podziwiać jelenia i łanię, które również wspinały się po zboczu kilkadziesiąt metrów dalej. Aby wrócić na szlak przedarliśmy się trochę na dziko przez małe ośnieżone krzaczki. Po kilkunastu minutach byliśmy już na Parszywce.

Dalsza część trasy była czysto spacerowa. Nieoczekiwanym, ale miłym akcentem pogodowym okazała się być mgła, w której się zanurzyliśmy, a która spotęgowała znacząco biel śniegu. Po jakimś czasie zaczęły się z niej wyłaniać kształty domów, co zwiastowało zbliżanie się do celu wyprawy.

Koskowa Góra nie znajduje się na żadnym szlaku i trzeba do niej kawałek zboczyć - jest to jednak odcinek bardzo krótki. Brudząc we mgle doszliśmy do drzewa, do którego było przyczepionych kilka tabliczek z jej nazwą. Zrobiliśmy sobie zdjęcie, a następnie poszliśmy dalej, dołączając do niebieskiego szlaku.

Po kilku kilometrach marszu, z którego niewiele pamiętam, znaleźliśmy się w Roli Jabconiowej. Tu czekało nas ostatnie podejście na Groń, które na szczęście nie było zbyt długie, bo zacząłem już odczuwać lekkie zmęczenie - cały czas trzymaliśmy żwawe tempo i nie robiliśmy wielu przerw, co mój organizm zaczął już odczuwać.

Na szczycie odbiliśmy na zielony szlak, którym udaliśmy się już w drogę powrotną do Skomielnej, przechodząc jeszcze przez Stołową i Łysą Górę. Chciałbym napisać coś o tym odcinku, ale zwyczajnie go nie pamiętam. W pamięci zachował mi się za to obraz Menelaosa, który dość natarczywie chciał od nas wysępić drobne na Leśny Dzban czy inny specjał oferowany w lokalnym sklepie. Po wycieczce w mroźnych warunkach nasze serce okazały się jednak zimne niczym lód i biedny Żuliusz musiał w końcu zrezygnować i poszukać szczęścia gdzieś indziej.

My natomiast udaliśmy się w drogę powrotną do domu. Z trasy byłem zadowolony, bo udało się wykręcić ładny odcinek, natomiast nie jestem pewien czy byłby on taki ciekawy w warunkach innych niż zimowe. Trochę za często przecinaliśmy siedziby ludzkie, ale z drugiej strony czego innego spodziewać się w tych rejonach. Mimo wszystko ogólne wrażenia pozostały in plus.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidmakowski
6e9b8ef7-895b-4fcb-947a-5220dc95027c
1cd32e5b-a7c1-468f-b4fb-54e22053b1bf
a059ef74-70b0-48e8-93a2-06621f6448de
c9b94a2e-70dd-4649-9ec3-c4ecc3e0b58f
5e6998ba-0bce-4610-a211-b1dc2fb32c64

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam wszystkich na kolejną porcję #piechurwedruje Dziś o trzecim dniu i drugiej górze zdobytej podczas urlopu w Stroniu Śląskim
---------
Szczyt: Kowadło (Góry Złote)
Data: 23 sierpnia 2021 (poniedziałek)
Staty: 5.5km, 1h45, 270m przewyżyszeń

Po sukcesie, jakim było zdobycie Śnieżnika, kolejnym szczytem zaplanowanym w moim grafiku było Kowadło. Wieczorem sprawdziłem szybko jaka pogoda szykuje się na następny dzień - niestety, miało nastąpić jej załamanie i słońce, którym cieszyliśmy się podczas niedzielnego wypadu, zastąpić miały chmury, deszcz oraz chłodniejsza aura. Dodatkowo Mysz zaczęła kaszleć w nocy, co nie zwiastowało niczego dobrego.

Rankiem jednak sytuacja wyglądała w miarę obiecująco. Co prawda delikatnie mrzało, ale szykowało się kilkugodzinne okienko, sama trasa nie miała być też długa. Młoda także czuła się dobrze i praktycznie nie kaszlała. Postanowiliśmy zaryzykować, spakowaliśmy potrzebne rzeczy i pojechaliśmy ze Stronia do leżących niedaleko Bielic. Potem wróciliśmy do Stronia po buty, których zapomnieliśmy, i znowu pojechaliśmy do Bielic.

Żółtym szlakiem, który prowadził asfaltową drogą, udaliśmy się w stronę rozdroża, przy którym odbiliśmy na zielony szlak prowadzący na szczyt. Po drodze minęliśmy jakiś rozpadający się budynek, w oknach którego pełno było różnego rodzaju starych, zniszczonych zabawek. Creepy stuff - zdjęcie dodam w formie komentarza do wpisu.

Droga, którą szliśmy, była szeroka i słabo nachylona, otoczona z dwóch stron wysokimi drzewami. Po pewnym czasie odbiła w las i dopiero tutaj zaczęło się coś, co można było nazwać wspinaczką. Odcinek nie był jednak długi i szybko znów się wypłaszczył.

Kontynuowaliśmy spacer przyjemnie wyglądającym lasem i bardzo szybko zaczęliśmy docierać do szczytu. W kilku momentach drzewa trochę się przerzedzały, więc można było co nieco spomiędzy nich dojrzeć. Zanim się zorientowaliśmy, trafiliśmy na Kowadło.

Było tam już sporo innych turystów, którzy siedzieli na skałach znajdujących się na górze. My również przysiedliśmy na moment, żeby coś zjeść i wypić, następnie przybiliśmy pieczątkę do #koronagorpolski, poprosiliśmy kogoś o zrobienie nam pamiątkowego zdjęcia, a następnie ruszyliśmy w drogę powrotną do samochodu.

Był to bardzo krótki wypad, jeden z najkrótszych na jakich byłem w ramach zdobywania szczytów do KGP. Na szczęście na kolejne dni urlopu były zaplanowane jeszcze cztery szczyty, które miały odpowiednio nasycić mój apetyt.

Miały, ale nie nasyciły. Po powrocie z tego spaceru Mysz zaczęła kaszleć jeszcze bardziej. Noc była masakryczna, biedna dziewczynka jechała praktycznie cały czas, a nad ranem dostała wysokiej temperatury, nie przestając przy tym kaszleć. Było na tyle źle, że zdecydowaliśmy o przerwaniu urlopu i powrocie do domu, gdzie ostatecznie skończyło się na antybiotyku.

Ale co się odwlecze, to nie uciecze, ponieważ w kolejnym roku znów pojechaliśmy do Stronia, aby dokończyć zdobywanie gór. Tym razem poszło jednak jeszcze szybciej - trafiliśmy na gwałtowne załamanie pogody, a Mysz już pierwszego dnia dostała gorączki połączonej z kaszlem. Jako, że kolejny dzień przesiedzony w pokoju nie był lepszy, trzeciego dnia od przyjazdu postanowiliśmy znów przerwać urlop i wrócić do domu. Kiedy będzie dane mi zdobyć te pozostałe szczyty: nie wiem, ale z pewnością to tu opiszę.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #goryzlote
e14b4cc2-b1a1-4f2b-9523-350e57be88f9
f79b4865-556f-41a0-bc82-6a8724b36129
ce670984-bab4-4365-b936-ea2c12c5b286
b0c54d2b-0f74-472f-a1bd-4422f2c51dad
3b4e06b4-d292-44a6-8ee1-3f65510659ff
Piechur

Budynek z zabawkami w oknach.

d904f019-614e-48a1-afee-710fa88d8b6f

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W ten poniedziałkowy poranek zapraszam na #piechurwedruje W tym oraz w kolejnym wpisie opowiem o krótkich wakacjach w Stroniu Śląskim. Zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyt: Śnieżnik (Masyw Śnieżnika)
Data: 22 sierpnia 2021 (niedziela)
Staty: 13.5km, 5h20, 740m przewyżyszeń

Początek lata nie był obiecujący - Mysz skończyła w lipcu na antybiotyku i większość czasu spędziliśmy zamknięci w czterech ścianach. Mimo to, udało się również kilkukrotnie skoczyć na krótkie trasy w góry. Bardzo mocno liczyłem na to, że koniec sierpnia, na który zaplanowaliśmy urlop, uda nam się wykorzystać w jakimś stopniu na odkrywaniu górskich szlaków.

Przed jego początkiem usiadłem przy mapie i przygotowałem szczegółowy grafik, w którym uwzględniłem odwiedzenie sześciu szczytów należących do #koronagorpolski - miał być to plan maksimum na te półtora tygodnia wolnego. Na naszą bazę noclegową wybrałem Stronie Śląskie, do którego dotarliśmy w sobotę po kilkugodzinnej jeździe. Następnego dnia, w niedzielę, ruszyliśmy z rana na zdobycie pierwszej góry z listy, którą był Śnieżnik.

Pogoda na ten dzień miała być raczej słoneczna i bezdeszczowa. Zostawiliśmy samochód na dużym parkingu w Kletnie, a następnie wraz z innymi turystami ruszyliśmy żółtym szlakiem, który prowadził wzdłuż asfaltowej drogi. Ludzi była cała masa, stąd wnioskuję, że jest to jedna jedna z popularniejszych tras na szczyt.

Minęliśmy źródło Marianna, przy którym można było zaczerpnąć wody z kranika, i po chwili szlak odbił w las, idąc równolegle do szosy. Doszliśmy nim pod Jaskinię Niedźwiedzią, do której jednak nie planowaliśmy wchodzić ze względu na Mysz - na pewno by się przestraszyła. Aby ją zwiedzić należało zresztą kilka tygodni wcześniej nabyć bilety, o czym warto pamiętać, gdyby ktoś chciał się do niej wybrać w drodze na Śnieżnik.

Przez dość długi czas szliśmy szeroką leśną drogą, niedaleko której płynął potok Kleśnica. Tempo mieliśmy spacerowe, a humory dobre. Wkrótce trasa zaczęła prowadzić trochę ostrzej pod górę i był to pierwszy etap, w którym odrobinę się zasapałem; dodatkowe 18 kilogramów na plecach robiło swoje. Ścieżka usiana była kamieniami, dlatego szedłem z kijkami, do których zdążyłem się już do tamtego czasu przyzwyczaić.

Dotarliśmy do przełęczy Śnieżnickiej, na której znajdowały się drewniane ławy ze stołami. Postanowiliśmy zrobić tam pierwszą przerwę: zjedliśmy kanapki, Mysz rozprostowała nóżki, kilka razy też kaszlnęła, co trochę mnie zaniepokoiło. Ruszyliśmy dalej i już niebawem wkroczyliśmy na rozległą halę, z której rozpościerały się piękne widoki na okolicę. Znajdowało się na niej schronisko PTTK, w którym przybiliśmy pieczątki do książeczek. Udało mi się również zmienić pieluchę młodej - co prawda nie było przewijaka, ale został mi na chwilę udostępniony pokój, w którym mogłem wygodnie załatwić temat.

Zaczęło się robić chłodniej, chmury przysłoniły słońce, a wiatr przybrał trochę na sile. Ubraliśmy cieplej Myszora i udaliśmy się w dalszą drogę. Ze schroniska na szczyt prowadził zielony szlak. Trasa znowu zrobiła się bardziej nachylona, a droga usiana głazami i wystającymi z ziemi skałami. Kijki ponownie przydały się przy zachowywaniu równowagi. Wkrótce doszliśmy do Jaskółczych Skał, gdzie drzewa znowu się przerzedziły, by w końcu ustąpić miejsca drobnym krzaczkom z borówkami. Dookoła rozpościerała się ładna panorama na okoliczne szczyty, która towarzyszyła nam już do samego Śnieżnika.

I tak właśnie zdobyliśmy szczyt - powoli, noga za nogą i bez pośpiechu. Zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie przy tabliczce, niestety za tło posłużył nam teren budowy, jako że w tamtym czasie trwało stawianie tam wieży widokowej. My widzieliśmy wtedy tylko stalowy szkielet schodów, które znalazły się w jej wnętrzu, natomiast sprawdziłem w internecie jej zdjęcia już po ukończeniu i, cóż, według mnie jest dość paskudna i wygląda jak wielki mikser.

Na szczycie zrobiliśmy kolejną dłuższą przerwę, pozwalając Myszy pobuszować między krzaczkami i pobawić się kamykami. Teren był zupełnie odsłonięty i nic nie chroniło przed wiatrem. Poza wspomnianymi krzaczkami była tylko trawa i kamienie, które miejscami turyści poukładali w różne pomysłowe stosy.

Zdecydowaliśmy w końcu, że warto już wracać, wycieczka trwała zresztą i tak dłużej, niż początkowo zakładałem. Na szczęście, nigdzie nam się nie spieszyło, więc był to spory plus. Do samochodu wróciliśmy tą samą trasą, a więc zielonym szlakiem do schroniska, a następnie żółtym obok Jaskini Niedźwiedziej. Młoda tradycyjnie zasnęła w nosidle, ululana przez jednostajne bujanie, także nie robiliśmy żadnych przerw i dość szybko znaleźliśmy się przy samochodzie. W drodze do Stronia zatrzymaliśmy się jeszcze w gospodarstwie Nad Stawami, w którym zjedliśmy po pysznym pstrągu - bardzo fajne miejsce, polecam.

W ten sposób minął drugi dzień urlopu - udało nam się zdobyć pierwszy z zaplanowanych szczytów, pogoda póki co dopisywała, więc byłem całkiem zadowolony i pomimo tego, że kolejne dni miały być brzydsze, z nadzieją patrzyłem w przyszłość. Wiadomo jednak, czyją matką jest nadzieja, ale o tym w kolejnym wpisie.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #masywsnieznika
67ebbc8f-160d-4dd7-a961-c3245f3ea268
db50aa4a-e720-4bb5-b338-8e628c20df12
9cde3c5d-ef4a-4d72-a31a-c6e926cb9283
19c96a0b-b9b1-4878-950f-e106794bad32
be39c9a5-e6a1-4b5f-bb2c-d292afefd8a1
Trismagist

Bardzo ładne, ale moje bąbelki już wchodzą na Orlą Perć.

c6813dff-fffd-4700-a84d-efabde1eb312
AndrzejZupa

Gospodarstwo nad Stawami - wpisane! Ja ostatnio robiłem tę górkę z Międzygórza. O tyle lepiej, że wchodzi się od razu na szlak.

Wincyj!( ͡° ͜ʖ ͡°)

1ad21edd-ff86-4d94-8386-9ed383f35607
Piechur

@AndrzejZupa Tam w okolicy można bardzo fajne trasy pokręcić, szlaków od groma i miejsca raczej dzikie, przynajmniej tak wyglądały. Liczę na to, że kiedyś uda mi się tam wrócić na dłużej, żeby poodkrywać te tereny

zed123

Dla leniuchów: jeśli dojedziesz do Siennej, to wjedziesz wyciągiem na Czarną Górę. Stamtąd przepięknym grzbietem Żmijowca do Przełęczy Śnieżnickiej i na Śnieżnik. Najbardziej lubię zejście do Międzylesia (wejście też). Długie i rzadko wybierane, więc możesz nie spotkać żywego ducha.

Piechur

@zed123 Świetna wskazówka z Międzylesiem, jak będę odwiedzać ponownie to spróbuję wejść tą trasą

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje , w którym opowiem o wejściu na Szczebel - tym razem z Mszany. Zachęcam do czytania i obserwowania tagu
---------
Szczyt: Szczebel (Beskid Wyspowy)
Data: 19/20 listopada 2022 (sobota/niedziela)
Staty: 14km, 3h45, 720m przewyżyszeń

Na tę wycieczkę umówiłem się z kuzynem, żeby rozruszać trochę stare kości. Wyruszyliśmy po tym, jak udało mi się uśpić Mysz, i chwilę przed 23 byliśmy w Mszanie Dolnej na parkingu przy dużym sklepie z owadem w kropki w nazwie, skąd ruszyliśmy w stronę szczytu.

Aby dostać się na czarny szlak musieliśmy cofnąć się trochę w stronę Kasinki Małej idąc przy głównej ulicy łączącej te dwie miejscowości. Następnie szlak poprowadził chwilę między domami i ostatecznie daliśmy nura do lasu. Było dość mroźno, ale jak zwykle żwawy marsz dostarczył odpowiednią dawkę ciepła.

Idąc w ciemności szeroką leśną drogą przegapiliśmy miejsce, w którym szlak skręcał w dół do koryta płynącego obok potoku, i musieliśmy kawałek zawracać. Przejście przez sam potok nie sprawiło problemów, natomiast od tego miejsca zaczynało się ostrzejsze podejście pod górę trwające praktycznie do samego szczytu.

Mimo ostrego nachylenia trasa bardzo mi się podobała. Ścieżka była wąska, prowadziła między drzewami, mijaliśmy również co chwilę wysokie, odsłonięte skały - było ciekawie, a dzięki śniegowi, którego pojawiało się coraz więcej, zaczęło robić się bardzo klimatycznie. Wkrótce wszystkie drzewa, które mijaliśmy, oblepione były jego grubą warstwą i w świetle latarek wyglądały po prostu pięknie.

Droga minęła całkiem szybko, mimo, że była męcząca. Dotarliśmy na Szczebel, na którym zrobiliśmy przerwę na gorącą herbatę i jedzenie. Szczyt był całkowicie pokryty śniegiem i lodem, zamrożona flaga Polski obijała się w ciszy o maszt wydając nieco upiorne dźwięki. Wkrótce zaczęliśmy marznąć, więc zdecydowaliśmy się na zejście.

Zielonym szlakiem doszliśmy do przełęczy Glisne - nie pamiętam, żeby na tym odcinku było coś szczególnie ciekawego. Z przełęczy czerwonym szlakiem skierowaliśmy się na Mszanę. Znów spory kawałek musieliśmy iść przy ulicy, na której mieliśmy okazję zobaczyć pokaźnych rozmiarów łanię przebiegającą przez nią kilka metrów przed nami.

Dalsza część drogi prowadziła przez fragment lasu oraz przez pola, na których leżał jeszcze plackami topniejący śnieg, pod którym czaiło się błoto. Znów nic ciekawego. Wróciliśmy w końcu na parking i pojechaliśmy do domów. Sam czarny szlak prowadzący przez Szczebel jest całkiem interesujący, więc jeśli ktoś planowałby go przejść bez robienia pętli, to nie powinien być zawiedziony - ze względu na nachylenia, poleciałbym raczej kierunek Mszana-Lubień.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #beskidwyspowy #fotografia
1149b1f6-e5fd-4a42-ba5b-e93d7bda918c
7db1484a-582a-4595-a260-714afa2680d6
67b6a687-e781-4f11-8ad8-62d16b3bc09b
8dda100a-e053-412c-ad61-fc5b8675fafb
45773676-2eaa-4c70-8c33-2b770f9d8f9a

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś o pierwszym wypadzie tylko z Myszą. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Jaworzyna Krynicka (Beskid Sądecki)
Data: 28 lipca 2021 (środa)
Staty: 9.5km, 3h55, 510m przewyżyszeń

Po chorobowym początku miesiąca, który dla Myszy zaczął się antybiotykiem, chciałem uszczknąć nieco lata i spędzić z nią wspólnie kilka chwil, dając jednocześnie trochę luzu przemęczonej żonie. Młoda miała już półtora roku, więc uznałem, że wyjazd solo nie powinien sprawić zbyt wielkich trudności. Na ostatnią chwilę zarezerwowałem nocleg w Powroźniku (miejscowość pomiędzy Muszyną a Krynicą Zdrój) i pojechałem tam z córą na kilka dni.

W planach, poza atrakcjami stricte dziecięcymi, miałem zdobycie Jaworzyny Krynickiej, na której byłem wiele razy za małolata. Pogoda była raczej kapryśna, ale już drugiego dnia zapowiadał się słoneczny poranek i postanowiłem to wykorzystać. Wstaliśmy wcześniej, zjedliśmy śniadanie, wziąłem cały potrzebny ekwipunek pieluchowo-żywieniowy i pojechaliśmy na parking przy Czarnym Potoku, zaraz naprzeciw dolnej stacji kolejki gondolowej.

Po przebraniu butów i zapakowaniu Myszy do nosidła ruszyłem na poszukiwania zielonego szlaku. Miałem trochę problemu z tym, żeby znaleźć miejsce, w którym skręca w las. Cała masa turystów, zamiast iść nim, kierowała się środkiem zbocza idąc wzdłuż słupów podtrzymujących stalowe liny kolejki. Trochę im współczułem, bo słońce zaczęło mocno grzać i nic nie chroniło ich przed upałem, a wystarczyło poszukać trochę ścieżki, aby schować się w chłodniejszym lesie.

Rozpocząłem wspinaczkę. Pierwsze 20 minut dało mi w kość, pot spływał mi po rękach i plecach, co było średnio komfortowe. Wkrótce trasa trochę złagodniała, szedłem szeroką dróżką, a organizm odnalazł odpowiedni rytm. Na którymś etapie nieświadomie opuściłem szlak, co byłoby niefortunne, gdybym planował zjeżdżać gondolą, ponieważ nie zobaczyłbym wtedy Diabelskiego Kamienia. Wiedziałem jednak, że w drodze powrotnej również mieliśmy o niego zahaczyć, więc nie wracałem specjalnie na szlak - droga, którą szedłem, później się z nim łączyła.

Dotarliśmy do schroniska, gdzie zaplanowałem pierwszy postój. Dojście zajęło mi trochę ponad godzinę i cały ten czas Mysz przespała w nosidle. Przed znajdującymi się w środku budynku toaletami był przewijak, więc zmiana pieluchy poszła ekspresowo. Zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek, wpisaliśmy się do pamiątkowej księgi, a młoda brykała dookoła podnosząc kamyczki i zrywając kwiatuszki.

Po tej chwili wytchnienia wsadziłem Myszora do nosidła i ruszyliśmy dalej. Ze schroniska na szczyt prowadził już krótki kawałek drogi i szybko mogliśmy cieszyć się wspaniałymi widokami oraz fantastyczną pogodą. Nie zabawiliśmy tam jednak długo i dość szybko zaczęliśmy schodzić czerwonym szlakiem. Dość niespodziewanie odbijał on w wąska leśną ścieżkę i prawie przegapiłem ten skręt.

Po chwili wędrówki gęstym lasem, z pokrzywami i innymi krzakami smagającymi mnie po łydkach, doszliśmy do Diabelskiego Kamienia, przy którym znowu przystanęliśmy na krótki posiłek. Ruszyliśmy dalej i trasa mijała nam bardzo fajnie. Radio Myszor nadawało same przeboje, co podobało się mijanym przez nas starszym parom. Podczas schodzenia cały czas asekurowałem się kijkami uważając, jak stawiam kroki.

Wkrótce dotarliśmy na rozległą polanę i tam zwyczajnie oszalałem z zachwytu. Poczułem tę przestrzeń, wolność, sielankowy klimat. Po niebie leniwie sunęły bielutkie obłoki, dookoła nas delikatnie szumiał las, otulały nas wierzchołki okolicznych gór. Ponownie zatrzymaliśmy się, żeby móc nacieszyć się daną przez los chwilą. Mysz zaczęła buszować w wysokiej trawie, szukając idealnych ździebełek, a ja starałem się z całych sił wyryć ten moment w pamięci. Było pięknie, cudownie, czułem rozpierające mnie szczęście, nie zapomnę tego nigdy.

Wszystko co dobre musi się jednak kiedyś skończyć. Wsadziłem młodą do nosidła i kontynuowaliśmy wycieczkę, która powoli dobiegała końca. Po opuszczeniu polany dość szybko doszliśmy do asfaltowej drogi prowadzącej na parking. Na szczęście był przy niej chodnik i nie trzeba było iść poboczem. Zapakowaliśmy się do samochodu i wróciliśmy do wynajmowanego pokoju. Mysz była wykończona i odleciała już w foteliku, przy przenoszeniu do łóżeczka nawet się nie obudziła.

Jestem bardzo zadowolony z tej wycieczki, po której zostało mi wiele przyjemnych wspomnień. Jeśli się uda, to powtórzę ją w tym roku - tym razem już w pełnej rodzinnej ekipie (ale w dół będziemy raczej zjeżdżać gondolą, bo to jednak fajna atrakcja).

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #beskidsadecki #fotografia
acada3b4-d047-4cf8-a13a-04401c5e1750
2de43c34-760e-4ea8-b193-2dcc9f79a577
05c6eeb3-7985-4477-9ac4-8017b79b1ce0
54370f0b-820c-4266-92f4-dbce05b891b7
a52e7833-885c-4ce7-84f9-eb3b6db99002

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie będzie o niespodziewanych spotkaniach w ciemności. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Lubogoszcz Zachodni, Lubogoszcz (Beskid Wyspowy)
Data: 31 października/1 listopada 2022 (poniedziałek/wtorek)
Staty: 13km, 3h20, 610m przewyżyszeń

Październik roku 2022 był wyjątkowo łaskawy pod względem pogody i raczej rozpieszczał względnie ciepłą aurą (jak na tę porę). Chciałem wycisnąć z niego tyle, ile się dało, więc zacząłem planować krótką eskapadę na jego końcówkę. Po kilkumiesięcznej przerwie od nocnych wędrówek zapragnąłem do nich powrócić, a z kim lepiej było to zrobić, niż z kuzynką, z którą takie łażenie zaczynałem.

Tego wieczoru dość późno udało mi się uśpić Mysz, przez co do Mszany Dolnej, z której planowaliśmy wystartować, dojechaliśmy dopiero o 23. Założyliśmy czołówki i ruszyliśmy na Lubogoszcz. Wybór padł na ten szczyt z prostej przyczyny: był blisko i jeszcze na nim nie byliśmy.

Prawie dwa początkowe kilometry prowadziły przy asfaltowej drodze, skręcając później w uliczkę wiodącą do leżących u podnóża góry domów. Następnie szliśmy wąskim korytem strumyka, w którym pełno było błota i mokrych kamieni. Póki co szału nie było. Dopiero po pół kilometra weszliśmy do lasu.

Zaczęło się robić stromiej. Czerwony szlak, którym szliśmy, prowadził po błotnistej drodze rozjeżdżonej przez traktory zwożące z lasu ścięte kłody. W pewnej chwili zobaczyliśmy na jednym z drzew coś migoczącego w świetle naszych latarek. W pierwszej chwili pomyślałem, że to jakiś śmieć wisi na gałęzi, ale gdy podeszliśmy bliżej okazało się, że była to kuna. To był pierwszy raz, gdy widziałem to zwierzątko na wolności. Wyglądała zabawnie, bo dość nieporadnie próbowała wspiąć się na wyższą gałąź. Postanowiliśmy jej nie przeszkadzać i ruszyliśmy dalej.

Trochę zasapani dotarliśmy do Zapadlisk. Od tego momentu robiło się już nieco łagodniej. W świetle latarki drzewa, gałęzie i stare pniaki wydawały się ruszać. Zaczęliśmy wkręcać sobie z kuzynką różne historie i wkrótce każdy cień zdawał się nam być czyhającym w ciemnościach psychopatycznym mordercą.

W tej rozkosznej atmosferze doszliśmy do Lubogoszcza Zachodniego. Według map znajduje się on na szlaku, ale mi wydaje się, że musieliśmy do niego trochę zboczyć podążając za oznaczeniami na drzewach. Szczyt był w każdym razie oznaczony tabliczką, przy której stała ławka. Nie zatrzymywaliśmy się jednak i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Idąc tak przez ciemny las przez chwilę pogrążyliśmy się we własnych myślach i jakiś czas szliśmy w ciszy. Nagle usłyszeliśmy przed sobą szelest suchych liści na ścieżce. Zatrzymaliśmy się, a włosy na karku stanęły mi dęba. Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało. Kuzynka wciągnęła tylko powietrze ze strachu, a ja w przypływie jakiegoś pierwotnego instynktu schowałem ją za sobą, chwyciłem oburącz kijek kierując jego ostrzejszą stronę w przód i wydałem z siebie ryk niczym prawdziwy jaskiniowiec. Słychać było, że zwierzę skręciło nagle w las, a my jeszcze chwilę staliśmy w miejscu.

To krótkie doświadczenie naładowało nas konkretną dawką adrenaliny. Ruszyliśmy przed siebie, tym razem starając się wydawać jakieś dźwięki: a to stukając kijkami o kamienie, a to zwyczajnie rozmawiając. Wystarczyła chwila, a już obracaliśmy całą sytuację w żart.

W taki sposób znaleźliśmy się na Lubogoszczu. Miejsca na szycie było sporo, było kilka ławek do siedzenia i tabliczka z nazwą szczytu, przy której zrobiliśmy sobie zdjęcie. Zjedliśmy po kanapce, napiliśmy się gorącej herbaty i zielonym szlakiem zaczęliśmy wracać do samochodu.

O drodze powrotnej nie mam zbyt wiele do napisania - ot, zwykła leśna ścieżyna, trochę błotnista. Dość szybko wyszliśmy spomiędzy drzew i dalszą część trasy schodziliśmy już asfaltem. Wkrótce minęliśmy cmentarz, przeszliśmy przez coś na kształt rynku i dotarliśmy do auta.

Sama trasa pod względem atrakcyjności była raczej średnia, ale spróbuję przejść nią ponownie w dzień, może wtedy będzie lepiej. W każdym razie, spotkania z dzikimi mieszkańcami lasu zdecydowanie dodały jej koloru i to dzięki nim w ogóle o niej pamiętam.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
95029536-68b0-4d2e-b51c-9fed9f4acf28
50cab8f9-0a02-4fb1-90ed-8f0ad8eb870f
eeafc8e7-034e-4698-b421-a48589c05c67
Mr.Mars

@Piechur 


Wtem odgłos zgniatanych liści zrobił się głośniejszy i zaczął zmierzać w naszym kierunku - jakiekolwiek zwierzę wydawało ten dźwięk, ewidentnie na nas szarżowało.


Pewnie miły niedźwiadek przyszedł zobaczyć, kto chodzi w nocy po lesie.

Piechur

@Mr.Mars Hehe, w połowie zeszłego roku jakiś się kręcił w okolicach Lubogoszcza rzeczywiście

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Poniżej dziewiąte podsumowanie wpisów z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
49. Wpis: Kamiennik Północny i Południowy, Łysina, Trzy Kopce, Lubomir
Wnioski:

  • Idąc w góry zimą zawsze warto brać ze sobą raczki, jest duża szansa, że się przydadzą.
  • Pogoda może zmienić się diametralnie w ciągu kilku chwil, a wcześniejszy delikatny wietrzyk zmienić się w śnieżną zawieruchę.
  • Zimowy las nocą jest cudowny.

50. Wpis: Westka, Pilsko
Wnioski:

  • Ktoś dbający o kondycję nie będzie miał problemów z wyjściem w góry, nawet jeśli nigdy po nich nie chodził.
  • Dobrze sprawdzać sobie profil wysokościowy planowanej trasy, żeby wiedzieć jak ostre podejścia czekają.

51. Wpis: Sokolica, Trzy Korony
Wnioski:

  • Dobrze znać możliwości kondycyjne swoich współtowarzyszy, żeby lepiej dopasować trasę pod grupę.
  • Należy uważać, z kim się chodzi w góry, bo można tego kogoś przypadkiem poślubić.

52. Wpis: Luboń Wielki
Wnioski:

  • Przy planowaniu trasy lepiej ją dobrze prześwietlić, aby uniknąć nieprzyjemnych niespodzianek w trakcie jej przebywania - zwłaszcza jeśli idzie się z dzieckiem lub osobą starszą. Informacja na temat samych przewyższeń i kilometrów może okazać się niewystarczająca, a dużo map (online) wystarczy przybliżyć, żeby zobaczyć więcej szczegółów.
  • Jeśli na trasie poczujemy się niepewnie - lepiej zawrócić. Czasami gra nie jest warta świeczki.
  • Apteczka w plecaku to coś, o czym wielu nie myśli, ale może się przydać na trasie.

53. Wpis: Babia Góra
Wnioski:

  • Jak zawsze - warto iść swoim tempem i zadbać o odpowiednie naładowanie organizmu energią przed wyprawą.
  • Idąc na wschód (zwłaszcza w chłodniejszych okresach lub zimą) dobrze mieć ze sobą koc termiczny/coś dodatkowego do ubrania oraz gorący napój, aby nie wychłodzić organizmu w trakcie oczekiwania na słońce.

54. Wpis: Zawrat, Świnica
Wnioski:

  • Znowu - lepiej iść swoim tempem, niż się przeforsować i stracić siły, zwłaszcza na długich dystansach.
  • Trasy z łańcuchami i klamrami nie są straszne, ale należy zachować przy nich ostrożność i nie bagatelizować trasy.
  • W terenie eksponowanym oraz takim, gdzie występuje duże nachylenie, ochrona głowy w postaci kasku to podstawa.

-------
Zapraszam na kolejną serię wpisów, gdzie opowiem trochę o nocnych wycieczkach, a trochę o wyprawach z Myszą

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
817b5747-b171-4c09-a83f-ebdd85ca3192

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś w #piechurwedruje obiecane Tatry. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Zawrat, Świnica (Tatry)
Data: 30 sierpnia 2022 (wtorek)
Staty: 33.5km, 11h25, 1.920m przewyżyszeń

2022 rok był całkiem owocny jeśli chodzi o ilość wypraw górskich, ale też biorąc pod uwagę to, jak często udawało mi się odwiedzić Tatry. Każdy z wypadów był możliwy tylko dzięki żonie, która w tym czasie opiekowała się Myszą. Ich planowanie ograniczało się do jednej konkretnej idei: zobaczyć jak najwięcej w ciągu jednego dnia.

Świnica kusiła mnie od dłuższego czasu - na trasie są łańcuchy, co wydało mi się fajnym urozmaiceniem od klasycznych wycieczek. Szukałem jakiegoś fajnego okienka pogodowego, które miało wypaść we wtorek. Na wyprawę dołączył brat, z którym dojechaliśmy na parking w Brzezinach jeszcze przed świtem i z latarkami ruszyliśmy w trasę.

Szliśmy Doliną Suchej Wody, podziwiając ogromne bloki skalne znajdujące się w korycie potoku. Doszliśmy do Psiej Trawki i stamtąd czerwonym szlakiem udaliśmy się na Rówień Waksmundzką. Niebo zaczynało się już rozjaśniać, a widoczne w oddali szczyty skąpane były już w pierwszych promieniach wschodzącego słońca. Było rześko, nad łąkami unosiła się delikatna mgiełka. Klimacik był iście magiczny.

Dość szybko dotarliśmy na Rówień, na której powitała nas sporych rozmiarów łania. Szliśmy dalej rozkoszując się pięknie wyglądającym lasem, który powoli zalewany był ciepłym światłem. W dalszym ciągu czerwonym szlakiem udaliśmy się w stronę Wodogrzmotów Mickiewicza. Tempo nadawał brat, który po górach nie chodzi, tylko zasuwa, ale na tym etapie jeszcze bez problemu byłem w stanie za nim nadążyć. Ścieżka prowadziła momentami pomiędzy wysokimi chaszczami, na których wciąż pełno było rosy, i niebawem rękawy mojej bluzy były kompletnie mokre.

W końcu dotarliśmy do drogi Oswalda Balzera, którą ciągnęły już pielgrzymki zmierzające na Morskie Oko i Dolinę Pięciu Stawów Polskich (D5S). Zamiast iść od razu w stronę Świnicy, postanowiliśmy jeszcze zejść do schroniska w Dolinie Roztoki - głównie dlatego, że jeszcze tam nie byliśmy i w sumie nie wiem po co miałbym tam ponownie iść. Weszliśmy do środka, napiliśmy się gorącej herbaty, doładowaliśmy się bułkami i ruszyliśmy w dalszą drogę.

Wraz z innymi turystami odbiliśmy na zielony szlak, prowadzący Doliną Roztoki. Z każdym kilometrem nachylenie wzrastało, a ja zacząłem mieć już problemy z tym, aby nadążyć za bratem, który szedł tak samo szybko po płaskim terenie, jak i pod górę. Trasa była bardzo malownicza, okolona wysokimi górami, zielonymi drzewami, z towarzyszącym potokiem szemrzącym w bliskiej odległości.

Zbliżaliśmy się powoli do wodospadu Siklawa. Stało się oczywiście to, co było nieuniknione - nadałem sobie zbyt szybkie tempo i zacząłem słabnąć, przez co szedłem wolniej. Na dodatek jak na złość przyczepiła się do mnie turystyka ze Szwecji, z którą na początku rozmawiało się w miarę ok, ale później zaczęła mnie traktować jako prywatnego fotografa: dawała mi co chwila swój telefon, mówiła, żebym jej robił zdjęcie i nawijała znowu makaron na uszy jak gdybyśmy znali się od długiego czasu, a nie od kilku minut.

Doszedłem tak do Siklawy, gdzie odnalazłem brata. Wodospad robił wrażenie, huk spadającej wody był ogromny, a i widoki bardzo przyjemne. Postaliśmy przy nim chwilę, po czym ruszyliśmy do schroniska w D5S. Pożegnałem Szwedkę i wycisnąłem z siebie resztkę sił idąc na tyle szybko, żeby nie mogła mnie dogonić. Zemściło się to jednak i gdy w końcu dowlekłem się pod schronisko byłem wyczerpany i kręciło mi się w głowie. Usiadłem obok brata przy Przednim Stawie i starałem się coś zjeść, ale towarzyszyły mi nudności i trwało całe wieki zanim udało mi się wchłonąć bułkę. Brat czekał cierpliwie, a ja starałem się dość do siebie, co niestety trochę trwało.

W końcu osłabienie puściło, więc założyliśmy plecaki i niebieskim szlakiem skierowaliśmy się na Zawrat. Pogoda była przednia, a widoki po prostu obłędne. Nie mogłem przestać się uśmiechać, dawno nie czułem takiej przestrzeni. Postanowiłem się już nie nadwyrężać i szedłem swoim tempem. Krajobraz zachwycał, stawy wspaniale komponowały się z otaczającymi je szczytami, a w oddali widać było Tatry Wysokie po stronie słowackiej.

Trasa, jak to w Tatrach, złożona była z dużych bloków skalnych, także wchodzenie w dużym stopniu angażowało uda. Było ciężko, ale idąc swoje poruszałem się stale do przodu. Gdzieś w oddali majaczyła pomarańczowa podkoszulka brata, który miał nade mną sporą przewagę. Wkrótce moim oczom ukazała się Świnica, królująca nad okolicą. Powoli dotarłem do Zawratu, gdzie poza nami była masa turystów korzystająca z dobrej pogody. Zrobiliśmy przerwę na posiłek, założyłem kask i postanowiliśmy zaatakować szczyt.

Z Zawratu trzeba było zejść kawałek w dół, po czym zaczynała się prawdziwa frajda. Łańcuchy towarzyszyły praktycznie na sam szczyt, ułatwiając znacznie wchodzenie, a w kilku kominach powbijane były klamry. Trasa była mocno eksponowana i ktoś z lękiem wysokości mógłby mieć tam nie lada problem. Warto pamiętać również, że odcinek z Zawratu na Świnicę jest jednokierunkowy. Dodam z niego kilka zdjęć w formie komentarza do tego wpisu.

W końcu dotarliśmy na szczyt, niestety do tego czasu zdążyło się zachmurzyć i nie było nam dane pozachwycać się widokami. Było dość ciasno, skały były ostro nachylone, także zachowywaliśmy czujność. Na Świnicy dochodziło już do wielu wypadków, a sama góra nazywana jest też Górą Samobójców. Posiedzieliśmy chwilę na szczycie po czym stwierdziliśmy, że nie ma co czekać na niespodziewane załamanie pogody i zaczęliśmy schodzić w kierunku Świnickiej Przełęczy. Na tej trasę znowu były łańcuchy, a samo zejście należało do stromych. Chmury, mimo, że przeszkadzały na szczycie, tutaj dodawały niesamowitego klimatu, przewalając się przez grań prowadzącą na Kasprowy Wierch.

Z przełęczy zeszliśmy czarnym szlakiem do schroniska Murowaniec, mijając po drodze Zielony Staw Gąsienicowy. Podczas schodzenia zaczęły się odzywać moje kolana i ten odcinek był mało komfortowy - zdecydowanie bardziej lubię wchodzić niż schodzić. W drodze do Murowańca mieliśmy okazję zobaczyć kozicę szukającą smakowitych kąsków na jednym ze zboczy. W samym schronisku spędziliśmy natomiast dosłownie kilka chwil, bo ludzi było mnóstwo i ledwo udało nam się znaleźć miejsce do siedzenia na zewnątrz.

Po posiłku zebraliśmy bety i czarnym szlakiem zeszliśmy do Brzezin. Droga prowadząca przez Dolinę Suchej Wody była bardzo szeroka, na szczęście nie asfaltowa, jak w przeklętej Dolinie Chochołowskiej, dzięki czemu szło się ok. Wkrótce dotarliśmy do samochodu i ruszyliśmy w stronę domu.

Trasa była bardzo wymagająca i zajęła nam sporo czasu (głównie przeze mnie), ale zrealizowaliśmy plan maksimum, wykorzystując w pełni świetne warunki pogodowe. Na Świnicę z pewnością wrócę: do tej pory to jeden z moich ulubionych szczytów w Tatrach, w mojej opinii o wiele ciekawszy niż Rysy.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #tatry
b091876f-3dbb-4067-8b78-f01be41249f2
d778e271-36b3-40c1-8e41-187f886cef43
e44c611e-c9da-4170-9a4b-84149d6f9eb0
fed778f2-8f57-4bde-adc3-3182c76087e6
284901b2-363d-4f7d-8008-8ee4c669a155
Aleksandros

@Piechur Ciekawy opis i piękne zdjęcia. Dzięki!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
To już ostatni (czwarty) wpis o Babiej Górze - chyba, że mi odbije i obskoczę ją znowu. Jak zwykle zachęcam do czytania i obserwowania tagu #piechurwedruje
---------
Szczyt: Babia Góra (Beskid Żywiecki)
Data: 13 marca 2022 (niedziela)
Staty: 15.5km, 5h25, 760m przewyżyszeń

W lutym 2022 byłem już na Babiej Górze na wschodzie słońca z tatą i nie planowałem ponownie jej odwiedzać w najbliższym czasie. O tamtej wycieczce dowiedziała się jednak koleżanka, która całkiem niedawno zaczęła swoją przygodę z górami (byłem z nią na Pilsku w 2021, o czym pisałem w jednym z poprzednich wpisów) i uznała to za fajną opcję. Z racji krótkiego doświadczenia nie czuła się jednak na tyle komfortowo, żeby iść samej, więc napisała do mnie, czy nie chciałbym wybrać się z nią na wschód po raz drugi - długo nie trzeba było mnie namawiać.

Planowana trasa miała być dokładnie taka sama jak poprzednio, więc wiedziałem mniej więcej jak się przygotować. Rozpoczęło się szukanie odpowiednich warunków pogodowych, które miały trafić się równo miesiąc po mojej wycieczce z tatą. Pamiętając, jak długo musieliśmy wtedy czekać na górze na wschód, i jak bardzo wtedy zmarzliśmy, oraz biorąc poprawkę na świetną kondycję koleżanki, postanowiłem nie zakładać żadnego czasowego bufora bezpieczeństwa i planowałem wszystko na styk.

Do przełęczy Krowiarki dojechaliśmy ok. 3:30. Aut było już mnóstwo i musieliśmy zostawić samochód na niższym parkingu. Chętnych na oglądanie wschodu było pełno i cały czas przybywało nowych. Wzięliśmy potrzebny sprzęt (stuptuty, kijki, kominiarki, latarki, raczki do plecaka) i ruszyliśmy w drogę.

Tak jak poprzednio, na Sokolicę wychodziło się w kolejce. Gdy tylko się dało, wyprzedzaliśmy trochę wolniejszych turystów. Koleżanka nadawała bardzo szybkie tempo, a ja zacząłem słabnąć. Po raz kolejny chciałem iść szybciej, niż pozwalał mi na to organizm, i wkrótce poczułem jak moje nogi zaczęły robić się coraz bardziej chwiejne.

Zakręciło mi się w głowie i postanowiłem doładować się batonem energetycznym. Zacząłem człapać dalej pod górę czując się na prawdę źle, a część osób, które wcześniej wyprzedziłem, teraz zaczęła wyprzedzać mnie. Było mi głupio, ale co było robić - moja forma znów okazała się bardzo nierówna.

Doszedłem na Sokolicę, gdzie od jakiegoś czasu czekała koleżanka, trochę zdziwiona tym, że tak długo zajęło mi wejście. Odsapnąłem chwilę i ruszyliśmy dalej w stronę Babiej. To był ostatni raz przed szczytem, gdy widziałem koleżankę - wyglądało na to, że dla niej był to tylko spacerek, i jak kozica pognała dalej. Ja jeszcze chwilę czułem się osłabiony, ale niebawem energia wróciła i znowu szło się fajnie. Nie wiem z czego wynikał ten nagły spadek sił.

Za Sokolicą trasa robiła się już bardziej kameralna. Ludzie szli małymi grupkami albo osobno, w każdym razie było znacznie więcej przestrzeni. Warunki pogodowe były o wiele lepsze niż miesiąc wcześniej, bo wietrzyk był delikatny. Kontynuowałem wspinaczkę, która była już samą przyjemnością. Śnieg miło skrzypiał pod butami, księżyc świecił na niebie, na odległych zboczach widać było poruszające się światełka. Trasa była wydeptana i raczki ani razu nie były potrzebne.

Spokojnym chodem dotarłem na Babią Górę i zacząłem rozglądać się za koleżanką. Szybko się odnaleźliśmy - okazało się, że czekała na mnie jakieś 20 minut, tempo miała na prawdę imponujące. Popatrzyłem na zegarek: do wschodu zostało niecałe pół godziny. Znaleźliśmy fajne miejsce, usiedliśmy na piankowych matach, przykryliśmy się kocami termicznymi i, z kubkami gorącej herbaty w dłoniach, czekaliśmy na wschód.

Jasno zaczęło robić się już od jakiegoś czasu i mrok powoli, acz skutecznie, spychany był na północ. W końcu słońce zaczęło nieśmiało wychylać się zza horyzontu, ale nie wyglądało to tak spektakularnie jak poprzednim razem ze względu na chmury, które trochę je przysłoniły. Mimo to i tak było przyjemnie i cieszyłem się, że mogę tego doświadczać.

Po pewnym czasie zdecydowaliśmy, że czas zawijać się z powrotem. Zrobiliśmy sobie zdjęcie pod słupem z tabliczką (stopień jego oblodzenia zmalał drastycznie w ciągu miesiąca) i opuściliśmy szczyt. Tym razem to ja wysunąłem się na przód, bo koleżanka nie miała jeszcze wprawy w schodzeniu. Mi natomiast szło się znakomicie, bo śnieg fantastycznie amortyzował kroki.

Nawet nie wiem kiedy, a znalazłem się na przełęczy Brona. Poczekałem chwilę na koleżankę i ruszyłem dalej. Do schroniska z przełęczy kawałek trasy pokonałem dupoślizgiem, reszta trasy to był już przyjemny spacer. Wkrótce dotarła tam też prowodyrka całej wyprawy, która chciała przybić sobie pieczątkę do #koronagorpolski. Zjedliśmy coś, napiliśmy się i niebieskim szlakiem wróciliśmy do przełęczy Krowiarki.

Cała wycieczka była bardzo sympatyczna, poza nieprzyjemnym dla mnie fragmentem nagłego osłabienia na samym początku. Widoki były spoko, jednak, jak już pisałem przy którejś okazji, w dni wolne na Babiej wschód ogląda ogromna masa ludzi, więc jeśli ktoś liczy na kameralną atmosferę, to lepiej niech poszuka innego szczytu. Ja w każdym razie w najbliższym czasie na pewno nie będę się tam znowu wybierać - no, chyba, że ktoś znowu napisze, że szuka towarzystwa...

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidzywiecki #babiagora
9f1849b0-d04f-407d-8b67-43fc7a42741c
66a34d83-77e3-42f8-8993-bcd618aee4cd
1f8e3c7e-dd14-471f-b4ed-325f53f2d4f8
77079cfe-99f3-416c-a8c5-d49e50cfc178
953af4be-cd27-40b4-8208-8cd3d71f3ed5
Sniffer

@Piechur super zdjęcia i bardzo fajnie napisana relacja.


A ludzi faktycznie sporo

Piechur

@Sniffer Dzięki!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje będzie o tym, czemu warto dokładniej przyjrzeć się trasie, którą się planuje. Zapraszam!
---------
Szczyty: Luboń Wielki (Beskid Wyspowy)
Data: 24 lipca 2022 (niedziela)
Staty: 8.5km, 5h45, 600m przewyżyszeń

Kilka dni przed tą wyprawą byłem w Tatrach, więc czułem się w obowiązku dać trochę wytchnienia żonie, która w tym czasie zajmowała się Myszą. Rzecz jasna wymyśliłem, że wezmę Gryzonia w góry, dzięki czemu małżonka miałaby część dnia tylko dla siebie. Zacząłem szukać trasy, która nie byłaby przesadnie długa ani wymagająca - raz, że młoda spędzała jeszcze wtedy takie wycieczki w nosidle; dwa, że udało się namówić babcię do wspólnego wyjścia.

Robiąc różne pętlę prowadzące przez szczyty znajdujące się blisko Krakowa trafiłem na Luboń Wielki, na którym jak się okazało babcia jeszcze nie była, mimo że pochodzi z okolic Mszany. Zerknąłem tylko szybko na ilość kilometrów i przewyższeń, szacowany czas przejścia, i stwierdziłem, że damy radę.

Niedzielnym porankiem wyruszyliśmy w drogę do Rabki-Zdrój. Pogoda zapowiadała się pięknie, więc byliśmy nastawieni optymistycznie. Zostawiliśmy samochód na parkingu przeznaczonym dla turystów, który znajdował się pod Lewiatanem (płatny 10 zł), zapakowałem Myszora w nosidło i ruszyliśmy w trasę.

Wejście zaplanowałem niebieskim szlakiem. Krótki kawałek szliśmy asfaltem, który nagle się skończył, a zastąpiła go bardzo błotnista, rozjeżdżona traktorami droga. Staraliśmy się iść poboczem, ale i tak buty mieliśmy załatwione. W końcu weszliśmy do lasu, gdzie było trochę lepiej, i tam młodej coś strzeliło. Zaczęła się drzeć, płakać, wrzeszczeć, że chce do domu. Uspokajanie jej trwało dobre 15 minut, a może i więcej, ale w końcu udało się ją okiełznać - wróciła bez problemu do nosidła i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Nie mam pojęcia o co jej chodziło, był to pierwszy i ostatni raz, gdy miała taki atak szału (w górach oczywiście, nie w ogóle).

Trasa nie była jakoś specjalnie ciekawa. Szliśmy dość kamienistą ścieżką otoczoną wysokimi drzewami, spomiędzy których nie było wydać żadnych widoków. Minęliśmy leśną kapliczkę i kontynuowaliśmy wchodzenie. Babcia tradycyjnie buszowała po krzakach w poszukiwaniu malin, które dawała Myszy. W taki sposób, dość spokojnym tempem, doszliśmy na szczyt.

Z Lubnia rozpościerał się ładny widok na północny-wschód: widać było z niego sąsiadujący Szczebel, a także Lubogoszcz Zachodni. Na górze zrobiliśmy sobie dłuższą przerwę, której głównym celem było to, aby młoda rozprostowała trochę nogi i pobrykała dookoła. Spędziliśmy tam dobre 40 minut, wykorzystując ten czas na posiłek i skorzystanie z drewnianego wychodka. W końcu uznaliśmy, że czas wracać, także wziąłem Mysz na plecy i skierowaliśmy się na żółty szlak.

Początkowo trasa była spokojna i spodziewałem się takiej samej nudy, jak przy wchodzeniu. Wkrótce miałem się przekonać, w jakim błędzie byłem. Zejście stało się nagle bardzo strome, poprzecinane wystającymi korzeniami drzew. Popatrzyłem na babcię i zapytałem, czy wracamy, ale hardo odpowiedziała, że idziemy dalej. Schodzenie wyglądało tak, że asekurując się kijkami robiłem kilka kroków, po czym podawałem babci rękę, żeby przypadkiem się nie potknęła. Młoda na szczęście się nie wierciła, a odcinek był stosunkowo krótki, więc operacja zakończyła się sukcesem.

Podczas naszego schodzenia minęło nas jednak kilka osób, które oprócz tego, że wyrażały wielki podziw dla babci (88 lat w dniu wycieczki) i gratulowały jej kondycji, to jednak ostrzegały nas przed kolejnym odcinkiem. Nie wiedziałem, o co chodzi, ale zacząłem się mocno niepokoić. Szliśmy jednak dalej pięknym lasem, podziwiając wznoszące się obok skały. Musieliśmy dobrze patrzeć pod nogi, bo ścieżka była usiana głazami. Szlak skręcił nagle w lewo i doszliśmy do miejsca, o którym mówili mijani wcześniej turyści.

Naszym oczom ukazało się duże gołoborze, usiane ogromnymi głazami, a trasa prowadziła właśnie przez nie i to dość stromo w dół. Zacząłem namawiać babcię, żebyśmy jednak wrócili do schroniska, ale nie chciała o tym słyszeć. Oceniłem nasze możliwości i postanowiłem, że zaryzykujemy - czy było to mądre, nie muszę chyba pisać.

Znowu, krok po kroku, bardzo ostrożnie i uważając pod nogi, zaczęliśmy schodzenie po głazach. Całe szczęście, większość była solidnie osadzona, ale i tak sprawdzałem każdy zanim ostatecznie decydowałem się stanąć na nim całym ciężarem. Stawiałem kilka kroków, po czym asekurowałem babcię trzymając ją za rękę. Mysz na tym etapie chyba zasnęła, co ułatwiało sprawę, bo nie wierciła się w nosidle. Ostatecznie nie poszło nam to nawet najgorzej, ale nie wyobrażam sobie schodzenia tamtędy, gdyby było wilgotno. Podsumowując, przejście około 400 metrów - od schodzenia po zboczu usianym korzeniami po opuszczenie gołoborza - zajęło nam jakieś 50 minut.

Udało się jednak, więc odetchnąłem z ulgą. Nieco bardziej rozluźnieni kontynuowaliśmy marsz po w dalszym ciągu nachylonym terenie pełnym wystających z ziemi skał i głazów. I wtedy stało się to, czego obawiałem się najbardziej - babcia potknęła się i wywróciła na duży blok skalny. Trwało to dosłownie chwilę, ale czas jakby się zatrzymał. Szybko podbiegłem, bojąc się, że babci stało się coś złego. Na całe szczęście skończyło się tylko na otarciu dłoni i kolana - ale przecież mogło być o wiele, wiele gorzej.

Od tamtego momentu zwolniliśmy jeszcze bardziej tempo, a ja nie odstawiałem już babci na krok. Niebawem na ścieżce nie było już tylu kamieni, nachylenie zmniejszyło się i szło się bardziej komfortowo. Wyszliśmy z lasu i naszym oczom ukazał się ładny widoczek. Reszta trasy minęła już bez niespodzianek i przykrych sytuacji - było ładnie, znacznie ładniej niż na równoległym niebieskim szlaku.

Dotarliśmy do ulicy, poszliśmy do auta; daliśmy jeszcze Myszy chwilę na rozprostowanie nóżek i ruszyliśmy w drogę powrotną. Po ponownym, dokładniejszym obejrzeniu trasy w domu okazało się, że schodziliśmy Percią Borkowskiego - informacja na jej temat była podana na mapach, wystarczyło je przybliżyć...

Babcia przez jakiś czas po tej wyprawie miała ranę na kolanie, ale zapewniała, że jej nie boli - ile w tym było prawdy, nie wiem. Wiem natomiast, że gdybym lepiej sprawdził tę trasę, na pewno byśmy nią nie poszli. Zrobiłem tego dnia wiele głupich rzeczy: od źle dobranego miejsca, po brak wycofania się w momencie, gdy była ku temu możliwość. Wyprawa mogła skończyć się na prawdę tragicznie i do dziś ciąży mi na sumieniu.

Mimo wszystko samą trasę polecam, jednak nie w deszczową pogodę, nie z bardzo małymi dziećmi (na pewno nie w nosidle), i nie osobom z ograniczeniami ruchowymi. Dodatkowo według mnie zdecydowanie lepiej wchodzić żółtym, a schodzić niebieskim szlakiem - taki wariant wybrałem, gdy w zeszłym roku wchodziłem ponownie na Luboń Wielki z tatą i Myszą (tym razem nie w nosidle) i było znacznie przyjemniej. Zainteresowanych odsyłam do jednego moich poprzednich wpisów (link niżej).

Trasa dla zainteresowanych.

Luboń Wielki - wejście żółtym szlakiem.

#gory #podroze #wedrujzhejto #beskidwyspowy #fotografia
ac686731-49c1-4172-9b2d-0435ffa02f26
20033f8a-b98a-48fe-be79-4c2444f326e4
4a05678b-2bb4-4f71-8725-093d3fafbecc
92efa0b1-2d5e-4db6-9c6b-eafd752e4f2c
251720c2-86f4-40e5-813a-e0edca2dfb16
Mr.Mars

Jedynym uczestnikiem tej wycieczki, który niczym się nie martwił, była Mysza.

Piechur

@Mr.Mars No prawie Jeszcze kilka dni wspominała wywrócenie się babci, także musiała to w jakiś sposób przeżyć. Traumy raczej nie ma

WujcioWariatuncio

Szedłem dokładnie tą trasą w październiku. Wszedłem w mniej niż dwie godziny a wracałem 4. Te gołoborza to była jakaś masakra. Schodziłem dosłownie na dupie. Ślisko i stromo jak cholera. Widoki słabe bo chmury ale za to kwaśnica w schronisku była chujowa i stara.

b166fe28-05be-476f-842f-48dcfca9bc9d
702afaeb-ed3f-435e-aea6-f33742d446d6
ceb687e3-743d-408c-84e2-4d6fa955ec63
Piechur

@WujcioWariatuncio To schronisko to tak żeby stało chyba Byle się herbaty albo kawy gorącej napić. Choć szarlotka była ok

DanielYT

@Piechur To ja polecam przejść jeszcze kawałek dalej i zrobić Mały Szlak Beskidzki


Jedna z najciekawszych wypraw na jakiej byłem i często do niej sobie wracam w myślach


Mały Szlak Beskidzki - 137 km w 3 dni

https://youtu.be/-RIPoE3GNo8

Piechur

@DanielYT Mam w planach

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam wszystkich na kolejny wpis z serii #piechurwedruje - dziś o wycieczce zmieniającej życie.
---------
Szczyty: Sokolica, Trzy Korony (Pieniny)
Data: 28 września 2014 (niedziela)
Staty: 14km, 7h30, 1.020m przewyżyszeń

Na kilkudniowy wypad do Szczawnicy wybrałem się ze swoją ówczesną dziewczyną - był to nasz pierwszy wspólny wyjazd od początku 3 miesięcznej znajomości. Do tamtej pory spędzaliśmy razem jedynie po kilka godzin dziennie, a więc traktowaliśmy to chyba obydwoje jako wstępny test naszej relacji. Oprócz nas pojechała także para znajomych mojej dziewczyny, z którymi wyjechaliśmy wspólnie z Katowic.

Szczawnica i jej okolice oferują bardzo wiele fajnych tras górskich. Przy sprzyjającej pogodzie nie sposób się tam nudzić i zawsze znajdzie się coś do roboty. W taki właśnie sposób spędzaliśmy tam wspólny czas: tu spacer do Czerwonego Klasztoru, tam Zamek w Czorsztynie, zapora i Zamek Dunajec, wyjazd kolejką na Palenicę i tak dalej. W menu nie mogło oczywiście zabraknąć zdobycia Trzech Koron, co zaplanowane mieliśmy na niedzielę.

Na wycieczkę zebraliśmy się dosyć późno, ale nie mieliśmy ciśnienia, żeby wstawać wcześniej - było już po sezonie, turystów było mniej, także nie martwiliśmy się o tłumy na szlaku. Z punktu zakwaterowania ruszyliśmy biegnącą nad Grajcarkiem promenadą w stronę Schroniska Orlica. Pogoda nie nastrajała optymistycznie: było pochmurno, chłodno, w powietrzu wisiała groźba deszczu.

Minęliśmy schronisko i udaliśmy się do miejsca, w którym dostępna była flisacka przeprawa na drugą stronę Dunajca - jest to fajna opcja na szlaku, należy jednak pamiętać, że zależy od pogody, a w sezonie zimowym jest zamykana. Po uiszczeniu drobnej opłaty wsiedliśmy do tratwy i zostaliśmy przetransportowani na przeciwległy brzeg. Pamiętam, że nad rzeką leciała wtedy ogromna czapla i przed wylądowaniem na upatrzonym przez siebie drzewie wydała głośny dźwięk, czym wypłoszyła z niego całe mniejsze ptactwo i ostatecznie miała go na wyłączność.

Rozpoczęliśmy wspinaczkę na Sokolicę niebieskim szlakiem, osobno w parach, ustalając, że spotkamy się na górze. Moja dziewczyna, która zapewniała wcześniej, że kocha góry, miała jednak kiepską kondycję i dość szybko zaczęła sapać na - bądź co bądź - dość stromym podejściu. Nie spieszyło nam się jednak, więc wchodziliśmy powoli nadanym przez nią tempem. Sprzyjało to zresztą podziwianiu przyrody - las był okryty rosą, spowity jeszcze delikatną mgiełką; co jakiś czas na gałęziach widać było piękne naszyjniki z sieci pajęczych pokrytych drobnymi kroplami wody. Trasa była fajnie przygotowana, co jakiś czas były zamontowane drewniane poręcze do trzymania się.

W końcu dowlekliśmy się na szczyt i dziewczyna mogła wreszcie dłużej odpocząć. W trakcie wchodzenia całkiem fajnie się wypogodziło i na górze przywitały nas promienie słońca, niebieskie niebo oraz fantastyczne widoki. Posiedzieliśmy tam dłużej, robiąc przerwę na zasłużony posiłek. Zrobiłem zdjęcie sławnej sośnie, którą kojarzyłem ze zdjęcia na okładce książki, chyba do geografii, którą miałem w gimnazjum. Niestety, sosna ta została uszkodzona w 2018 roku podczas akcji ratunkowej (podmuch wiatru ze śmigłowca złamał jej gałąź), więc był to ostatni raz, gdy widziałem ją w dobrym zdrowiu.

Rozpoczęliśmy dalszą wędrówkę niebieskim szlakiem, podczas której trzebiotaliśmy z dziewczyną jak dwa podrostki. Skupiliśmy się wtedy głównie na sobie, także z trasy pamiętam jedynie tyle, że w pewnym momencie był całkiem ładny punkt widokowy wyglądający jak okno w skale. Doszliśmy do polany Wyrobek. Tam (a może jednak wcześniej?) pewna starsza pani sprzedawała turystom przepyszny kompot - oczywiście kupiliśmy sobie po kubku.

Od tego momentu pamięć mnie zawodzi, ale wydaje mi się, że nie wchodziliśmy na Górę Zamkową, a zamiast tego poszliśmy na przełęcz Szopka, z której skierowaliśmy się już na szczyt. Ten odcinek był już dla mojej dziewczyny na prawdę wykańczający. Była zziajana, zasapana, nogi jej dygotały ze zmęczenia, przez co musieliśmy robić częste przerwy. Ale poruszaliśmy się cały czas do przodu, co było pozytywne. W końcu, w wielkich bólach, doszliśmy do kasy punktu widokowego, gdzie po dłuższej chwili na złapanie oddechu uiściliśmy stosowną opłatę (chyba, nie pamiętam czy kasa była otwarta) i po specjalnym rusztowaniu zaczęliśmy wychodzić na Trzy Korony.

Szczyt przywitał nas wspaniałym widokiem na Tatry, które wydawały się być na wyciągnięcie ręki. Poranna aura w ogóle nie zapowiadała pięknych warunków pogodowych, których doświadczyliśmy będąc na samej górze. Nacieszyliśmy oczy krajobrazem, porobilośmy trochę zdjęć (żadne nie wyszło jednak ciekawie), po czym udaliśmy się w drogę powrotną do kasy. Powróciliśmy do przełęczy Szopka, z której żółtym szlakiem zeszliśmy do Krościenka, a tam albo złapaliśmy bus do Szczawnicy, albo poszliśmy do niej na piechotę - pozostanie to dla mnie zagadką.

Teraz przestroga: zarówno przed takimi wyprawami, jak i pierwszymi wyjazdami z nową partnerką czy nowym partnerem. Chodzisz sobie z kimś takim po górach, spędzacie miło czas, jest całkiem niezobowiązująco, a 10 lat później jesteście małżeństwem z dwójką cudownych dzieci. Nigdy nie wiadomo, co los ma dla nas w zanadrzu. Ja w każdym razie liczę, że w tym roku uda mi się z żoną uczcić ten pierwszy wspólnie spędzony urlop i powtórzyć tę samą trasę, by zaspokoić moją sentymentalną naturę - jeśli do tego dojdzie, na pewno dam Wam znać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #pieniny
9c1a7960-ebf7-4460-aefa-c445db5a5d15
896d4349-9946-4054-a4d4-88c15458de81
ebb6ee07-81f4-4651-85b6-20934226dd4e
c3739e31-2c1d-4fbb-9b3b-320f2ebad882
138d5584-782a-4347-8caa-b1186ee8108d
Opornik

@Piechur Ano tak to bywa.

Lemmy

Wspaniale gratuluję wspomnień

Odczuwam_Dysonans

@Piechur czekałem na jakiś zwrot akcji odnośnie tego wspinania się dziewczyny, jak w tej paście o rowerzyście xD

Fajne wspomnienie i symbol dla waszego związku powodzenia w powtórce!

Piechur

@Odczuwam_Dysonans Tutaj było raczej jak w kawale o buldogu Dzięki!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym wpisie o wyprawie w Beskid Żywiecki. Zachęcam do czytania i obserwowania tagu #piechurwedruje
---------
Szczyty: Westka, Pilsko (Beskid Żywiecki)
Data: 23 października 2021 (sobota)
Staty: 21.5km, 7h15, 1.170m przewyżyszeń

Październik roku 2021 okazał się być dla mnie bardzo łaskawym - oto po trzech wycieczkach w góry, które miałem już za sobą w tym miesiącu, zaczęła się kroić czwarta. Byłem całkiem fajnie rozchodzony, więc postanowiłem poszukać jakiejś dłuższej trasy prowadzącej na szczyt, na którym jeszcze nie byłem. W ten sposób, krążąc palcem po mapie w okolicach Babiej Góry natknąłem się na Pilsko.

Na wyprawę chęć wyrazili również kuzynka z kuzynem, a dodatkowo udało mi się namówić koleżankę, dla której miał być to pierwszy wypad w góry w życiu. Miała pewne wątpliwości, czy da radę na tak długiej trasie, ale wiedziałem, że jeździ na rowerze nawet po 200km dziennie, więc ja tych wątpliwości nie miałem.

Około 7:30 dojechaliśmy do Korbielowa, z którego rozpoczynaliśmy wycieczkę. Pogoda była pochmurna, było zimno, ale bezdeszczowo, czyli w sam raz. Zgodnie z planem nie ruszyliśmy od razu na samo Pilsko, lecz żółtym szlakiem udaliśmy się w stronę przełęczy pod Beskidem Krzyżowskim - idea była taka, żeby trochę się rozruszać przed główną atrakcją. Część trasy prowadziła asfaltową drogą obok mniejszych i większych gospodarstw, ale gdy wreszcie skręciła w las zrobiło się bardzo przyjemnie. Jesień kokietowała nas cudną paletą barw, a spomiędzy drzew przebijały wesoło promienie słońca.

Z przełęczy, początkowo błotnistą drogą, poszliśmy niebieskimi szlakiem na Westkę zaliczyć nasz pierwszy szczyt. Widoki z niej były urokliwe, ale nie zatrzymywaliśmy się zbyt długo. Udaliśmy się dalej i po bardzo miłym spacerze trwającym prawie godzinę znaleźliśmy się na przełęczy Glinne przy przejściu granicznym. Zrobiliśmy dłuższą przerwę na posiłek i toaletę, po czym ruszyliśmy w dalszą drogę.

Od tego momentu zaczęło się właściwe podejście na Pilsko. Początkowe dwa kilometry były w miarę ok, ale później zaczęło się już ostrzejsze podejście, które mocno dawało w kość. Prawie wszyscy sapaliśmy jak lokomotywy - prawie, bo koleżanka, dla której, jak wcześniej wspomniałem, był to pierwszy wypad w góry, wypruła do przodu jak gdyby nigdy nic i przez większą część wspinaczki jej nie widziałem. Tak czy inaczej, przeciętny turysta na tym odcinku na pewno nieźle się umorduje.

Ostatecznie miarowo zdobywaliśmy jednak wysokość. Las wyglądał przepięknie, wystrojony w żółte, czerwone i brązowe liście. Po drodze były też bardzo fajnie wyglądające krzaczki koloru rdzy o nieznanej mi nazwie. Dodatkową rzeczą, która umilała nam drogę, był widok na Babią Górę, której zachmurzony wierzchołek od pewnego momentu widzieliśmy prawie cały czas, gdy tylko się odwróciliśmy.

Wkrótce drzew zaczęło ubywać, a zamiast nich pojawiła się kosodrzewina, co bardzo nas ucieszyło, oznaczało bowiem koniec naszej męki. Na ziemi pojawił się lód, a zielone gałązki krzaków, które okalały ścieżkę, były pokryte warstwą szronu. W końcu wczłapaliśmy wszyscy na Górę Pięciu Kopców, gdzie skryci między roślinnością (trochę wiało) zrobiliśmy przerwę na posiłek.

Nadszedł czas na zdobycie właściwego wierzchołka. Wąska ścieżką prowadzącą między gęstą kosodrzewiną udaliśmy się na Pilsko i po krótkiej chwili już na nim byliśmy. Na szczycie znajduje się krzyż oraz ołtarz, ale przede wszystkim rozpościerają się z niego wspaniałe widoki na Małą Fatrę, Tatry i Babią Górę. Zrobiliśmy sobie kilka zdjęć i uznaliśmy, że czas zacząć schodzić.

W drodze powrotnej do Korbielowa postanowiliśmy jeszcze wstąpić do schroniska na Hali Miziowej. Schodziliśmy do niego czarnym szlakiem - było stromo, kamieniście, a moje kolana zaczynały się powoli odzywać. Widoczki znowu były bajkowe, tym razem na północną, polską stronę. Doszliśmy do schroniska, w którym było dość tłoczno, ale jakoś udało znaleźć się wolny stolik. Przybiliśmy pieczątki, zamówiliśmy coś do jedzenia i po kilkudziesięciu minutach na regenerację poszliśmy w dalszą drogę.

Do samego już Korbielowa schodziliśmy żółtym szlakiem. Ponownie syciliśmy oczy jesiennymi barwami, którymi częstowała nas las. Trasa minęła całkiem szybko, jak to przy schodzeniu. W jednym tylko miejscu, przy mostku nad Buczynką, zrobiliśmy małą przerwę, aby z kuzynem pomoczyć w niej stopy. Moja odporność na tak dostarczone zimno jest zerowa, więc po kilku krótkich sekundach okupionych przeraźliwym wyciem wyskoczyłem z wody. Mimo wszystko lubię to robić po dłuższych wycieczkach, bo przynosi to stopom dużą ulgę i czuję, jakby się rozluźniły.

Od tamtego momentu reszta trasy prowadziła już asfaltem. Dotarliśmy do zaparkowanego auta, przebraliśmy się i udaliśmy się w drogę powrotną do domu. Wyprawa była ekstra, szlak był bogaty w bardzo ładnie wyglądające miejsca, których urok został dodatkowo uwypuklony przez jesień. Postanowiłem, że wrócę na Pilsko, a możliwość ku temu nadarzyła się prawie 1.5 roku później - ale o tym w innym wpisie.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
ae8c04ad-2a77-48ea-b870-d47f5d480eb1
7c2e926e-356f-49c6-ab6f-7db744980c09
6346126e-d770-408e-b76b-a423351586c3
114111d9-b055-4264-8ba8-3e27a6694215
b7018fcf-f9b7-425f-807c-9442d2f40706

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie z serii #piechurwedruje o rodzinnym wypadzie na Lubomir.
---------
Szczyty: Kamiennik Północny i Południowy, Łysina, Trzy Kopce, Lubomir (Beskid Makowski)
Data: 6/7 lutego 2021 (sobota/niedziela)
Staty: 15.5km, 5h30, 730m przewyżyszeń

W styczniu 2021 udało mi się pojechać na Lackową i apetyt na zdobywanie następnych szczytów z #koronagorpolski rósł. Z początkiem lutego zacząłem dostrzegać szansę na kolejne wyjście i wiedziałem, że muszę wybrać się na inną górkę z Korony - w ten sposób wybór padł na leżący niedaleko Krakowa Lubomir.

Na wycieczkę udało mi się namówić sporą część rodziny i tak w składzie: tata, brat, kuzynka i kuzyn wieczorową porą dojechaliśmy do Poręby. Było dość mroźno, więc szybko ubraliśmy co trzeba i ruszyliśmy w drogę.

Zielonym szlakiem rozpoczęliśmy wspinaczkę na Kamiennik Północny. Łaty śniegu leżały na polach, a drogę pokrywała warstwa lodu - tutaj przydały mi się kijki, a kuzynostwu nakładki antypoślizgowe. Wkroczyliśmy do lasu i zaczęliśmy zdobywać wysokość. Zdążyliśmy się już fajnie rozgrzać, ale ostre, zimne powietrze w dalszym ciągu bezlitośnie waliło w płuca.

Im wyżej wychodziliśmy, tym więcej śniegu pojawiało się wokół nas, a zwłaszcza na gałęziach drzew, które w świetle latarek przybierały fantastyczne kształty i wyglądały, jakby się poruszały. Niedaleko Kamiennika Północnego zaczął delikatnie podać śnieg, dodając całej wyprawie uroku.

Przy Kamienniku Południowym śnieg już nie padał, tylko napierdzielał. Dodatkowo zerwał się srogi wiatr, także przez większość czasu musieliśmy iść w kapturach i ledwo się nawzajem słyszeliśmy. Zeszliśmy do przełęczy Suchej, która już całkowicie zasypana była białym puchem. Niedaleko tablicy informacyjnej zobaczyliśmy resztki żarzącego się jeszcze ogniska i zaparkowane obok auto. Myśląc, że ktoś miał kłopoty z odjechaniem, zapukaliśmy w zaparowaną szybę, ale okazało się, że była to tylko para szukająca miłosnych uniesień na odludziu - ups.

Zacząłem szukać na nawigacji żółtego szlaku, którym mieliśmy dostać się na Łysinę - nie wiem czy bez GPSu bym sobie poradził, bo śnieżna zawierucha skutecznie utrudniała jakąkolwiek orientację w terenie. Rozpoczęliśmy wspinaczkę i na tym etapie musiałem już założyć raczki, bo podłoże było skute lodem i nie dało się znaleźć miejsca, w którym noga by się nie ślizgała.

Po męczącym, stromym podejściu dołączyliśmy do czerwonego szlaku, którym skierowaliśmy się w stronę szczytu. Ta część trasy była już całkowicie spacerowa i przyjemna. Zawierucha jakby zelżała, a my szybko minęliśmy Trzy Kopce, by następnie znaleźć się na Lubomirze. Zrobiliśmy krótką przerwę na herbatę, przybicie pieczątek do książeczek i pamiątkowe zdjęcie, ale nie zabawiliśmy tam dłużej, gdyż zimno błyskawicznie zaczęło nas oblepiać.

Tym samym czerwonym szlakiem, którym przyszliśmy, udaliśmy się w stronę schroniska na Kudłaczach. Ciepło zaczęło znowu rozlewać się po naszych ciałach, gorącą krew przywracała czucie w palcach. Las wyglądał obłędnie, pokryty śniegiem jak pierzem z rozdartej poduchy.

Schronisko, do którego niebawem doszliśmy, okazało się być zamknięte, więc nie tracąc czasu ruszyliśmy dalej. Wkrótce wyszliśmy z lasu, a trasa zaczęła prowadzić głównie asfaltową drogą. Przy Działku odbiliśmy na zielony szlak i zeszliśmy do Poręby. Nasze auta były kompletnie przysypane i trochę zajęło, nim udało się je odśnieżyć.

Pożegnaliśmy się ze sobą i odjeżdżając zakończyliśmy bardzo fajną, malowniczą, ale też wymagającą wyprawę. Dodam tylko, że powrót autem do Krakowa to była jakaś masakra i mimo zimowych opon musiałem jechać max 30 km/h, bo świeża warstwa śniegu skutecznie utrudniała jakąkolwiek szybszą jazdę.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
25890e0a-1912-49b7-8efd-3d29c6dc35a2
506b2807-91fa-4f1f-86b9-abc697b8cdc0
9628eea3-e778-45dd-a499-8f59e48fc120
8425218f-db65-44cf-92fa-e693c7fc7f91
Opornik

@Piechur to jeszcze nie dla Myszy? Fajnie że razem z rodziną macie tą samą pasję.

Piechur

@Opornik Szkolenie trwa od lata

90e5d91a-c80b-4e69-9176-494acc50cf57
Opornik

@Piechur Dzielna mysza, nie boi się po ciemku w lesie?

Chyba się pytałem ale nie pamiętam - nie bierzesz "plecaczka na szczeniaczka" na wszelki wypadek, gdyby nóżki się zmęczyły?

Moje dzielnie dreptało ale zawsze brałem backup, zresztą lubiłem je nosić, jestem przyzwyczajony do plecaka. Przestałem dopiero gdy dzieci innych zaczęły być zazdrosne i rodzice mieli mi za złe.

be1cd369-967f-4aac-ad6e-28c95173fe51

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na ósme już wyciąganie wniosków z tras opisanych w #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
43. Wpis: Czupel
Wnioski:

  • Idąc w góry trzeba zawsze sprawdzać prognozy pogody i nawet, jeśli pokazywane jest tylko zachmurzenie, to dobrze wziąć ze sobą na wszelki wypadek coś przeciwdeszczowego.

44. Wpis: Turbacz
Wnioski:

  • Jak to zwykle bywa, znalezienie szlaku na początku trasy bywa najtrudniejsze, dlatego dobrze mieć przy sobie nawigację.
  • Planując częstsze nocne eskapady dobrze pomyśleć o lepszej czołówce. Najtańsza oczywiście da radę, ale komfort chodzenia przy dobrym oświetleniu zwiększa się ogromnie.
  • Nie wszystkie schroniska są otwarte w nocy - jeśli planujemy postój warto sobie to wcześniej z nimi sprawdzić.

45. Wpis: Chełm, Uklejna
Wnioski:

  • Szlaki dość często prowadzą po asfaltowych drogach i jeśli nie lubi się takich klimatów albo chce się jak najbardziej zminimalizować długość takich odcinków, to jednak warto dobrze przestudiować wcześniej planowaną trasę.

46. Wpis: prawie Kamionna i Łopusze Zachodnie
Wnioski:

  • Czasami wyjście jest po prostu nieciekawe ¯\_(ツ)_/¯

47. Wpis: Czernic, Polica
Wnioski:

  • W poszukiwaniach śniegu zawsze warto celować w szczyty powyżej 1km.
  • Są różne rodzaje śniegu i w różny sposób mogą wpłynąć na szybkość z jaką przemierza się trasę - warto mieć to na uwadze na etapie planowania.
  • Zdarza się, że drogę spowije gęsta mgła, w której ciężko będzie odnaleźć szlak - po raz kolejny kłania się nawigacja, a więc sprawny telefon i powerbank na dłuższe wycieczki to raczej konieczność.
  • Nigdy nie wiadomo kiedy z lasu wyłonią się morsy.

48. Wpis: Ćwilin
Wnioski:

  • Warto mieć na wyposażeniu kijki, zwłaszcza niosąc dziecko w nosidle - środek ciężkości jest w zupełnie innym miejscu i łatwo o wywrotkę w przypadku potknięcia np. o wystające korzenie czy kamienie.

-------
W kolejnych wpisach m.in. kolejna wycieczka z Myszą i babcią, jakiś nocny wypad i Taterki. Zapraszam

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
070cd019-621c-4ede-96c0-fe39ce760349

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje , w którym przedstawię krótką trasę na bardzo fajny szczyt, o którym było już w jednym z wcześniejszych wpisów. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyt: Ćwilin (Beskid Wyspowy)
Data: 15 sierpnia 2021 (niedziela)
Staty: 4km, 2h50, 400m przewyżyszeń

2021 rok otworzył przede mną nowe możliwości jeśli chodzi o wycieczki górskie - po czerwcowych przymiarkach do chodzenia z Myszą w nosidle, które zakończyły się sukcesem, wiedziałem już, że otwiera się przede mną nowy rozdział. Od tamtej pory mieliśmy już za sobą kolejne dwie wyprawy, a ja właśnie przymierzałem się do czwartej.

W połowie sierpnia warunki pogodowe sprzyjały wycieczkom. Po krótkich pertraktacjach udało mi się namówić moją babcię, żeby do nas dołączyła - początkowo próbowała się wykręcić, bo myślała, że chodzi o zwykły spacer, ale gdy wspomniałem o górach, to poszło już szybko. Zacząłem szukać odpowiedniego szczytu, który byłby dopasowany i do młodej, i do babci, i w ten sposób stanęło na Ćwilinie.

Naszą wyprawę rozpoczęliśmy z przełęczy Gruszowiec, gdzie zostawiliśmy auto na małym parkingu. Niebieski szlak, którym mieliśmy iść, przez chwilę prowadził przy ulicy, jednak szybko skręcał w stronę pobliskiego gospodarstwa, prowadząc chwilę przy polu, a następnie dając nura w las.

Do pokonania mieliśmy 400 metrów przewyższeń i 2 kilometry, także nachylenie nie było wcale małe, ale dreptaliśmy bez pośpiechu. Babcia, która podczas tej wyprawy miała 87 lat, co chwila zapewniała, że wszystko jest ok, i z lubością oddawała się eksploracji rosnących przy ścieżce krzaczków w poszukiwaniu malin, którymi częstowała Myszora.

Im wyżej byliśmy, tym bardziej musieliśmy uważać pod nogi, ponieważ trasę pokrywały gęsto wystające korzenie drzew oraz luźne kamienie. Wyglądało to bardzo fajnie, ale stwarzało jednak dodatkowy element potencjalnego ryzyka.

Powoli zbliżaliśmy się do szczytu. Przez chwilę oznaczenia szlaku stały się nieco nieczytelne i jakiś czas szliśmy nieoznakowaną ścieżką między powalonymi drzewami, dzięki czemu szybciej dołączyliśmy do żółtego szlaku prowadzącego na Ćwilin. Mysz miała dobry nastrój i całą drogę nawijała makaron na uszy.

Po kilku krokach naszym oczom ukazała się rozległa polana Michurowa i piękny widok na Gorce oraz leżące za nimi Tatry. Było tam też dostępne miejsce na ognisko, niedaleko którego znajdowała się mała kapliczka, czy może tablica pamiątkowa (albo jedno i drugie). Poszliśmy dalej w kierunku szczytu, który leżał już rzut beretem od nas, a z którego widać było także sąsiadującą Mogielicę.

Zrobiliśmy sobie zdjęcie przy tabliczce, a następnie weszliśmy do leżącego za nią lasu. Jest on dość znany ze względu na kształt rosnących w nim drzew, powyginanych w fantastyczne kształty przez smagający je wiatr. Zrobiliśmy w nim dłuższą przerwę, a właściwie to mały piknik, z najróżniejszymi smakołykami. Wszyscy byliśmy w świetnych humorach, pobudzeni słońcem i przebytą drogą.

Nadeszła jednak pora na powrót. Tym samym niebieskim szlakiem udaliśmy się znów w stronę przełęczy. Nie sprawił trudności, ale schodziliśmy ostrożnie, a ja dodatkowo asekurowałem się kijkami. W mgnieniu oka byliśmy już przy samochodzie i w świetnych nastrojach udaliśmy się w drogę powrotną do domu.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
66b38c39-5082-4f56-8e1d-55dbad52d440
9bdf9b71-7bea-4322-9edf-5d20ee1c5ed3
1414e1a9-359b-4398-9b71-928278f61829
5b730a61-85fa-481a-8548-8e056621d830
6103c188-1fc2-4783-a2eb-8beaad478927

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Czas na chwilę odetchnąć od nocnych wędrówek, a jako, że znów zbliżają się mrozy, to w tym #piechurwedruje propozycja fajnej trasy na śnieżny dzień. Zapraszam!
---------
Szczyty: Czernic, Polica (Beskid Żywiecki)
Data: 27 lutego 2021 (sobota)
Staty: 19km, 7h15, 1.020m przewyżyszeń

Rok 2021 zapowiadał się obiecująco pod względem górskich wypadów i tym wyjściem chciałem kontynuować dobrą passę. Udało mi się wynegocjować dzień dla siebie i razem z tatą pojechaliśmy wczesnym rankiem poodkrywać Beskid Żywiecki.

Mimo, że był luty, śnieg w niższych partiach górskich zupełnie stopniał. Ja byłem jednak pewien, że znajdziemy go wyżej, czym przekonałem tatę do wyjazdu. I oto zbliżaliśmy się coraz bardziej do przełęczy Zubrzyckiej, skąd mieliśmy wyruszyć, a tu nie dość, że śniegu nie było, to jeszcze zaczynało padać. Na całe szczęście jakieś 10 minut przed celem białe zaspy zaczęły się pojawiać przy drodze, a w samym punkcie startowym śniegu było już na prawdę sporo.

Po opuszczeniu auta, które zaparkowaliśmy najwyżej, jak się dało, ruszyliśmy niebieskim szlakiem zdobyć szczyt. Już po kilkudziesięciu metrach wiedzieliśmy, że opłacało się przyjeżdżać - wysokie zwały białego puchu okalały trasę, którą wchodziliśmy, a gałęzie drzew iglastych oblepione ciężkim, zamarzniętym śniegiem, uginały się pod jego ciężarem. Sceneria była iście bajkowa.

Zmieniała się ona z resztą w miarę zdobywania wysokości, co szło nam raczej powolnie. Zaczęły otaczać nas gęsto zmarznięte świerki, następnie ścieżka zrobiła się nieco szersza i wkroczyliśmy w las sosnowy, dzięki czemu zrobiło się bardziej przestrzennie. Śniegu było dużo i zbaczając z głównej dróżki nogi zapadały się przebijając wierzchnią warstwę lodu. Utrudniało to marsz, więc w miarę możliwości szliśmy po dobrze ubitej, wydeptanej ścieżce.

Dotarliśmy w końcu do Czyrńca, co zwiastowało rychłe zdobycie Policy. Zaczęło się robić mgliście i gdy już na nią wyszliśmy stało się jasnym, że żadnych widoków nie zobaczymy. Mimo to klimacik był świetny i mgła niespecjalnie nam przeszkadzała, a nawet dodawała uroku. Na szczycie, oprócz połamanych drzew, znajdował się również krzyż oraz pomnik upamiętniający katastrofę lotniczą z 1969 roku. Niedaleko tego właśnie pomnika zrobiliśmy krótką przerwę na bułkę i gorącą herbatę.

Z Policy mogliśmy się udać do schroniska na Hali Krupowej szlakiem czerwonym, ale byłoby to zbyt proste, więc postanowiliśmy okrążyć szczyt. Udaliśmy się w przeciwną stronę na Cyl na Hali Śmietanowej. Trasa prowadziła przez piękny, gęsty i zamarznięty las. Byliśmy w dobrych humorach, całkiem zadowoleni z siebie, że oto w taki mroźny dzień poszliśmy w góry, zamiast siedzieć w domach jak niektórzy.

I wtedy z lasu wyszli oni - morsy. Odziani tylko w krótkie spodenki, buty, czapki i rękawiczki, nic nie robiący sobie z zimna. Nasze wcześniejsze przechwałki o tym, jacy to nie jesteśmy super, że chodzimy zimą na szlaku, właśnie zostały zgaszone jak pet. Grupa morsów akurat robiła sobie zdjęcie, a tata swoim zwyczajem zaczął ich zagadywać, i tak dowiedzieliśmy się od nich o spotkanym przez nich wcześniej goprowcu, który to wyklinał ich poczynania i krzyczał do nich, że później będzie ich musiał ratować. Byli bardzo tym rozsierdzeni, ale musieli ruszać dalej, żeby nie wytracić ciepła, także szybko zakończyliśmy tę wymianę zdań.

Z Cylu zaczęliśmy schodzić żółtym szlakiem i bardzo przydały się kijki, bo było dość stromo i ślisko. Doszliśmy na Halę Śmietanową, gdzie spotkaliśmy goprowca, na którego skarżyły się morsy, a który zajęty był przygotowywaniem trasy pod biegi narciarskie. On również był jeszcze zagotowany spotkaniem z nimi i trudno mu się dziwić - na pewno widział w swoim życiu już niejedno.

Odbiliśmy na niebieski szlak, a następnie dołączyliśmy do zielonego. Przez chwilę zaczęło robić się trochę mokro i z nieba padał kapuśniaczek, ale na szczęście szybko przestał. Trasa prowadzącą zielonym szlakiem w tej zimowej scenerii to było istne mistrzostwo - początkowo szliśmy w dość głębokim śniegu ciasno otoczeni ośnieżonymi gałęziami, by później dziarsko kroczyć szeroką ścieżką przecinającą wysoki las. Było wręcz idealnie i mój zmysł estetyczny został mile połechtany.

Gdzieś na wysokości Policy znowu minęliśmy tę samą grupę morsów, tym razem już trochę bardziej odzianych - najwidoczniej również postanowili zrobić kółko wokół szczytu. Kontynuowaliśmy marsz i wkrótce dotarliśmy na Halę Kucałową. W tamtym miejscu mgła była już jak mleko i musiałem częściej posiłkować się GPSem, żeby nie zgubić słabo widocznego szlaku.

Ostatecznie udało nam się dojść do schroniska, w którym wypiliśmy po kubku mocnej kawy i zjedliśmy małe co nieco. Po tej chwili odpoczynku rozpoczęliśmy powrót do samochodu czarnym szlakiem. W miarę jak schodziliśmy coraz niżej śniegu ubywało, aż w końcu znikł zupełnie i mimo lutego zrobiło się trochę jesiennie - drzewa i ścieżkę ozdabiały brązowe liście, a błoto towarzyszyło nam już do samej Wielkiej Polany w Sidzinie.

Tutaj niestety był najmniej przyjemny odcinek trasy, bo żeby wrócić do auta musieliśmy przez jakieś 30 minut wspinać się po asfaltowej drodze, ale w końcu zapakowaliśmy się do samochodu i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Wypad udał się perfekcyjnie, zarówno pod względem przebytych kilometrów i zdobytych przewyższeń, jak i biorąc pod uwagę aspekty wizualne. Mogę śmiało polecić tę trasę na zimową wyprawę, i to nie tylko morsom.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia
4c981a0d-05e7-4b06-b047-4a4bc2257225
ebeb2e77-7318-414b-8163-43210ec6646f
7940b5b6-3c05-4be0-a33e-8ae234f1a879
a3599cd6-79cc-4774-8f1b-157ee7ea64a1
5bf219c2-5a09-41c0-82be-9bd167d7e8fa
Piechur

A tutaj morsy, o których była mowa

e13e3a2f-9c1d-425d-aa67-1a3dcb266d99
Mr.Mars

@Piechur Zobaczyłem morsów i zimno mi się zrobiło.

Zaloguj się aby komentować