#piechurwedruje

31
126
Siema,
Zapraszam na najdłuższy spacer w #piechurwedruje
---------
Szczyty: Lubań, Turbacz (Gorce)
Data: 16/17 czerwca 2023 (piątek/sobota)
Staty: 51.5km, 12h20, 1.900m przewyższeń

Trasę zacząłem z Krościenka, do którego przyjechałem busem o godzinie 20:40, kiedy jeszcze było trochę widno. Zjadłem banana, przygotowałem camelbaga i ruszyłem czerwonym szlakiem na Lubań. Niebo było ładnie zaróżowione po niedawnym zachodzie i przez dłuższy czas utrzymywało jeszcze przyjemną paletę barw.

Szło się w miarę przyjemnie, pogoda dopisywała, a co najważniejsze kondycyjnie czułem się dobrze. Po drodze minąłem kilka zadaszonych wiat w kształcie grzybów, które według mnie wyglądały raczej średnio i były mało praktyczne. O 21:30 zrobiło się już na tyle ciemno, że zdecydowałem się włączyć latarkę i reszta drogi na Lubań minęła mi na autopilocie.

Na szczyt dotarłem o 23. Przeszedłem obok obozu namiotowego, na którym nocowała niewielka grupa turystów, po czym dotarłem do wieży widokowej, na którą wszedłem po pieczątkę. Kolejnym etapem na mojej drodze była przełęcz Knurowska, do której zacząłem schodzić dość stromą, pełną luźnych kamieni ścieżką. Z tego etapu zapamiętałem dużą sowę, która dosłownie bezszelestnie przeleciała nad moją głową i zniknęła w lesie, oraz ciekawą płaskorzeźbę w drzewie, której zdjęcie dodam w komentarzu.

Dochodząc do osiedla Studzionki byłem już mocno zmęczony i głodny - do tej pory nie robiłem sobie jeszcze przerwy na posiłek. Stwierdziłem, że zjem coś dopiero w przełęczy i było to błędem, bo gdy tam dotarłem było mi już wręcz niedobrze z głodu. Na siłę wcisnąłem w siebie bułkę i batona energetycznego, popiłem dużą ilością wody, po czym ruszyłem dalej.

Podejście na Kiczorę dało mi trochę w kość i na tamtym etapie raczej włóczyłem nogami niż szedłem, ale z pozytywów niebo zaczynało się przejaśniać i niebawem mogłem zdjąć czołówkę. Liczyłem na to, że na Kiczorze zobaczę wschód, niestety pogoda postanowiła się zepsuć: zrobiło się mgliście i zaczęło nieprzyjemnie wiać, także po kilku minutach marszu musiałem założyć kurtkę.

Droga do schroniska minęła mi szybko i zanim się obejrzałem, już siedziałem w jego sieni. Zrobiłem sobie w nim dłuższą przerwę regeneracyjną, którą wykorzystałem też na naładowanie telefonu. Była już 5 i niektórzy z nocujących w nim turystów powoli zaczęli się przebudzać. Ja natomiast po 20 minutach odpoczynku ruszyłem dalej.

Na Turbaczu również przywitała mnie gęsta mgła, także nawet się nie zatrzymywałem, bo nie było po co. Schodziłem czerwonym szlakiem i ponownie, już któryś raz, ten krótki odcinek zapamiętałem jako najciekawszy, bo ścieżka była gęsto otulona drzewami, a mgła dodawała ciekawej atmosfery. Poszedłem do schroniska na Starych Wierchach i dopiero chwilę przed nim, gdzieś koło polany Pudziska, ciepłe promienie słońca zaczęły przebijać przez gałęzie. Na Starych Wierchach mgły już w ogóle nie było.

Szedłem sobie w miarę żwawo i już o 7:45 byłem w urokliwym schronisku na Maciejowej. Było zlokalizowane na wzgórzu, z którego rozciągał się piękny widok na intensywnie zieloną łąkę i znajdujące się za nią pasma górskie. Bardzo mi się tam spodobało i planuję wrócić tam z młodą.

Reszta drogi do Rabki-Zdrój prowadziła głównie otwartym terenem i nic nie chroniło przed słońcem. Całe szczęście szedłem rankiem, ale i tak czułem jak mocne promienie szybko mnie nagrzewają. Krajobrazy były w każdym razie bardzo przyjemne dla oka.

Wkrótce polna droga zmieniła się w mój ukochany asfalt prowadzący do centrum Rabki. Docierając na dworzec liczyłem się z tym, że będę musiał trochę poczekać na jakiś bus do domu, ale tego dnia los był dla mnie łaskawy i już po 5 minutach od przybycia na miejsce siedziałem w autokarze jadącym do Krakowa. Gdyby nie to, że musiałem wracać do domu, pewnie poszedłbym gdzieś jeszcze dalej, ale i tak byłem usatysfakcjonowany. Teraz liczę tylko na to, że może za jakiś rok uda mi się znów wyrwać na coś podobnego.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
b4a236b0-d254-4cdc-87d1-ede0eb673af4
d0c9f2b3-22f6-44a0-81fa-7f5335d0284f
acf1779c-8797-4361-aebd-359a9f382282
1fa9226a-f540-4f67-a983-7c2f9e25dfe1
93c81176-f87c-4ad6-ab04-13a42363d21c
Enzo

@Piechur Niektóre foty jak z filmu albo gry rpg

Piechur

@Enzo Mgła robi robotę

fiszu

@Piechur ciekawostka: sowy latają praktycznie bezszelestnie, więc nic dziwnego 🙂. A to przez stosunek skrzydeł do reszty ciała jak i to, jak skonstruowane są ich pióra, które tłumią wibracje powietrza.

Piechur

@fiszu Ja pierwszy raz widziałem lecącą sowę w naturalnym środowisku W dodatku nadleciała zza moich pleców i przeleciała nad moją głową, także zobaczyć nagle coś takiego o 1 w nocy w ciemnym lesie to było coś

Piechur

Zapomniałem o focie - z dedykacją dla @ICD10F20

90605c3a-e3e5-46ef-8843-f34f5683a136

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Poniżej 14 podsumowanie wpisów z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
79. Wpis: Ciemniak, Krzesanica, Małołączniak, Kopa Kondracka, Giewont
Wnioski:

  • Jeśli tylko ma się siły i czas, warto być elastycznym i trochę przedłużyć sobie oryginalnie planowaną trasę.
  • Na Czerwonych Wierchach dość często można spotkać kozice tatrzańskie - nie wolno do nich podchodzić ani ich dokarmiać.
  • Giewont jest jednym z najbardziej obleganych szczytów w Tatrach. Aby uniknąć stania w wielogodzinnych kolejkach, dobrze wybrać się na niego poza sezonem.
  • Żółty szlak na Giewont prowadzi drogą po wyślizganych kamieniach, które w przypadku dużej wilgotności i/lub deszczu robią się jeszcze bardziej niebezpieczne do wchodzenia i schodzenia.

80. Wpis: Żar
Wnioski:

  • Fajnym pomysłem na urozmaicenie wycieczki dzieciom jest zabawa w poszukiwanie skarbów, np. poprzez przygotowanie mapy lub skorzystanie z gotowych pomysłów z internetu lub aplikacji. Trzeba jednak liczyć się z tym, że podróż i tak będzie dużo dłuższa, niż zakładają to mapy.
  • W przypadku mojego Robalka (8 miesięcy) maksymalny czas spokojnego przebywania w nosidle wynosi jakieś 2 godziny.

81. Wpis: Modyń
Wnioski:

  • Chodzenie poza szlakiem jest możliwe, jeśli nie jest się na terenie parku narodowego lub krajobrazowego, czy też innego rezerwatu. Mi najwięcej frajdy sprawia to zimą.
  • Jeśli nie chce się chodzić zbyt dużo asfaltową drogą, dobrze wcześniej dokładnie przyjrzeć się planowanej trasie.

82. Wpis: Gorc
Wnioski:

  • Po długim okresie bezruchu nawet łatwa z pozoru trasa może dać się we znaki, więc dobrze mierzyć siły na zamiary.
  • Idąc na wschód słońca trzeba liczyć się z tym, że dojdzie się na miejsce długo przed czasem, co zwłaszcza w zimie może być kłopotliwe. Dobrze jest mieć po drodze jakieś miejsce, gdzie można się schować i poczekać w cieplejszych warunkach (np. chata, schronisko).

83. Wpis: Diabelski Kamień
Wnioski:

  • Nie trzeba jechać bardzo daleko, żeby przejść się fajną trasą. Często blisko znajdujące się miejsca mogą pozytywnie zaskoczyć.
  • Ponownie, 2 godziny to raczej maksymalny czas, jakie niemowlę może spędzić w nosidle.

84. Wpis: Kotarnica, Romanka, Trzy Kopce, Pilsko
Wnioski:

  • Wybierając się zimą na dłuższą trasę, zwłaszcza nocą, lepiej mieć zapakowane dodatkowe okrycie oraz koc termiczny, termos z gorącą herbatą, power banki, dodatkowe baterie do latarki, optymalnie piankę do siedzenia.
  • Trasa zimą może zająć zarówno więcej czasu, niż się planuje, jak i mniej. Jeśli idzie się w takich warunkach na wschód słońca, trzeba liczyć się z tym, że będzie trzeba czekać na niego na mrozie przez długi czas, a będąc w bezruchu bardzo szybko traci się ciepło. Warto planować trasę tak, aby na miejscu było miejsce, w którym można chwilę przeczekać (chata, schronisko).
  • W poszukiwaniu kameralnych warunków do oglądania wschodu warto rozejrzeć się za mniej popularnymi szczytami oraz rozważyć wybranie się w środku tygodnia. Babia Góra w weekend przypomina dworzec.
  • Widoki, które oferuje zimowy szczyt przy wschodzie rekompensują wszystkie trudy wycieczki, i to z nawiązką.

-------
W kolejnej części wyprawy małe i duże. Stay tuned

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
4b687fa8-cfbd-4554-888e-bb8009eaaaa0

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Na poprawę poniedziałkowego humoru chciałbym Wam pokazać zdjęcia z najładniejszego wschodu, jaki do tej pory widziałem. Zapraszam i zachęcam do obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyty: Kotarnica, Romanka, Trzy Kopce, Pilsko (Beskid Żywiecki)
Data: 16/17 marca 2023 (czwartek/piątek)
Staty: 27km, 8h15, 1.500m przewyższeń

Miałem zaplanowane to wyjście od dłuższego czasu jako kontrę do obleganej Babiej Góry, na której wschód oglądałem dwa razy i zawsze było gęsto od ludzi. Śniegu w mieście dawno nie było, ale kamera ze schroniska na Rysiance pokazywała piękny, biały krajobraz, więc wiedziałem, że jest po co jechać. W końcu trafiły się również perfekcyjne warunki pogodowe, także stwierdziłem, że nie ma co czekać i około 22 wyjechałem do Sopotni Wielkiej, z której planowałem startować.

Na miejscu również nie było śniegu, ale za to widziałem spore stado saren pasących się leniwie na jednej z dużych polan (a może pól?) znajdujących się przed miejscowością. Włączyłem latarkę i spojrzałem na zegarek: za 20 minut miała wybić północ. Ruszyłem w drogę obawiając się trochę, że mogę nie zdążyć na wschód, nie wiedziałem bowiem, na ile spowolnią mnie warunki na trasie.

Czarnym szlakiem wszedłem na Kotarnicę. Podejście dawało trochę w kość, zwłaszcza na początku, na szczęście kondycyjnie byłem nieźle przygotowany i po 20 minutach czułem się już fajnie. Gdzieś na początku widziałem między drzewami świecące oczy saren i był to ostatni raz, gdy na trasie zobaczyłem jakieś zwierzę (co nie znaczy, że zwierzęta nie widziały mnie). Jakoś na 950 metrach wysokości pojawił się też śnieg, którego przybywało z każdą chwilą, także byłem bardzo zadowolony. Niebo było bezchmurne, dzięki czemu mogłem podziwiać jarzące się na nim piękne gwiazdy.

Była 1:30 kiedy doszedłem na Romankę. Las, który przemierzałem, był piękny: biały, surowy, nieprzenikniony. Niestety, nie byłem w stanie się długo zachwycać tymi warunkami, bo w głowie rozbrzmiewała mi melodia jednej z piosenek, które namiętnie słuchała w tamtym czasie moja Mysza - nie byłem w stanie jej wyłączyć przez kolejną godzinę marszu. Zszedłem do Hali Łyśniowskiej, a następnie zacząłem wchodzić wzdłuż Hali Pawlusiej kierując się do schroniska na Rysiance, gdzie zaplanowałem swój pierwszy postój. Warunki sprzyjały temu, żeby zobaczyć ze szlaku, co też zrobiłem i musiałem chwilę szukać właściwej drogi.

Ostatnie kilkadziesiąt metrów do schroniska szedłem już bardzo powoli: byłem zmęczony i głodny, czułem, że muszę odpocząć. Sień była na szczęście otwarta, więc rozebrałem się z kurtki, skorzystałem z toalety i sprawdziłem, jak stoję z czasem. Okazało się, że tempo miałem aż nazbyt dobre, i żeby nie marznąć niepotrzebnie na szczycie w oczekiwaniu na wschód musiałem przeczekać w schronisku kolejną godzinę, po której poszedłem na Halę Cebulową.

Po drodze musiałem przejść przez kilka szczytów (Trzy Kopce, Palenicę, Munczolik), ale nic z tego nie pamiętam, mój mózg musiał przejść chyba w tryb uśpienia, skupiając się tylko na tym, żeby iść dalej. Dotarłem do punktu widokowego pod Kopcem, z którego rozpościerała się przepiękna panorama na Beskid Żywiecki. Niebo zaczęło się już rozjaśniać, żarząc się pasem czerwieni i pomarańczy na wschodzie.

Zacząłem wspinać się na Pilsko. Podejście było strome, śliskie i ciężkie, jednak zdecydowałem się nie zakładać raczków, bo miałem dużo czasu na powolne zdobywanie wysokości, a będąc w ruchu nie czułem zimna. Widoki zapierały dech w piersiach, a ja cieszyłem się jak dziecko, nie mogąc uwierzyć swojemu szczęściu. Księżyc, którego wypatrywałem na niebie od początku wycieczki, pojawił się w końcu, wychodząc zza szczytu spomiędzy oblepionych śniegiem drzewek. Po lewej stronie towarzyszył mi ośnieżony cycek Babiej, a po kilku chwilach moim oczom ukazały się Tatry. Widoki iście niebiańskie.

Śnieg skrzypiał pod butami, a ja szedłem dalej, czując się jak w bajce. Doszedłem do ołtarza znajdującego się na Pilsku i szybko ubrałem dodatkową bluzę, ponieważ do wschodu miałem jeszcze jakieś pół godziny. Wystarczyło 5 minut bezruchu, żeby zimno wkradło się pod ubranie, więc zacząłem krążyć po szczycie. Poza mną był tylko jeden turysta, a później dołączyły jeszcze trzy osoby, także warunki były kameralne. Wreszcie pojawiło się oczekiwane słońce, wschodząc między Babią a Tatrami, rozlewając się po okolicy ciepłym światłem, które nadawało śniegowi różowego odcienia. Widok był niesamowity, nie zapomnę go nigdy. Na kilka chwil udało mi się zupełnie zapomnieć o wszystkich stresach, o tym, że muszę coś robić, że muszę gdzieś pędzić. Zamiast tego trwałem w tamtym momencie, rozkoszowałem się nim, czując cudowny spokój.

Poza spokojem zacząłem też niestety coraz dotkliwej czuć zimno, więc założyłem na nogi raczki i rozpocząłem drogę powrotną. Komfort chodzenia poprawił się momentalnie i nie wyobrażam sobie schodzenia w tamtych warunkach bez nich. Idąc zerkałem jeszcze w prawo, odwzajemniając słońcu promienne uśmiechy i ciesząc się z tego, że zdecydowałem się tam przyjechać.

Dość szybko znalazłem się przy schronisku na Hali Miziowej, jednak było zamknięte. Zdjąłem raczki i kontynuowałem schodzenie zielonym szlakiem. Na tej wysokości śniegu dalej było sporo i las wyglądał fantastycznie. Doceniałem jego kolory tym bardziej, bo jeszcze kilka godzin wcześniej szedłem nim w ciemnościach rozświetlanych jedynie czołówką.

Z przełęczy Buczynka poszedłem czarnym szlakiem przez Halę Uszczawne. Słońce grzało już bardzo mocno, więc kurtka i dodatkowa bluza wylądowały w plecaku, podobnie jak rękawiczki i czapka. Droga robiła się coraz bardziej błotnista, a śnieg leżał tylko gdzieniegdzie rozległymi plackami. W pewnym momencie poczułem w uszach zmianę ciśnienia i próbowałem się jej pozbyć ziewając mocno. Okazało się to bardzo złym pomysłem - w uchu coś strzeliło i zaczęło bardzo boleć, zwłaszcza przy przełykaniu. Niestety, dokuczało mi jeszcze przez kolejny tydzień, a apogeum bólu przypadło na kolejny dzień, ale cóż, widocznie taka musiała być cena tej wyprawy.

W końcu doszedłem do przełęczy Przysłopy, z której żółtym szlakiem zszedłem do samochodu. Wróciłem do domu około godziny 10, wypiłem podwójną kawę i podpiąłem się do pracy. Czytając maile i odpisując na pytania czułem się jakbym wrócił z innej planety. W pewnym momencie zacząłem się zastanawiać, czy nocne wydarzenia i wschód, który widziałem, były realne. Na szczęście miałem i mam piękne zdjęcia, które były dla mnie potwierdzeniem, że wszystko wydarzyło się na prawdę. Bardzo lubię wracać pamięcią do tej wycieczki, do tej pory uważam ją za jedną z najlepszych, na jakich byłem i gorąco polecam wszystkim przejście tej trasy.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidzywiecki #wschodslonca
ab6e9695-10f9-4d91-9149-75db8cb757a2
0ab9b3a1-fe86-4bf0-908f-b2463f63c27b
5604a46e-3679-4676-9ecf-9bb41d1d6dd6
21549e2c-c0b1-476c-9a1a-b4e4bdc4ad71
9f34a55a-ce51-4bd6-833f-43c3bfc09352
Piechur

Tu nagranie ze szczytu: link.

Byk

,,Cukierek" ten podzielny wschód z księżycem między drzewami, coś pięknego!

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema,
#piechurwedruje prezentuje: kamień.
---------
Miejsce: Diabelski Kamień (Pogórze Wielickie)
Data: 3 maja 2024 (piątek)
Staty: 9km, 2h30, 390m przewyżyszeń

Miałem duże ciśnienie, żeby przetestować, czy mój dziewięciomiesięczny Robalek wytrzyma ze mną trasę w góry solo, bez mamy, a tak na prawdę: czy wytrzymam ja. Pogoda była świetna, więc szybko spakowałem do plecaka niezbędne rzeczy dla młodej i ruszyłem w stronę Sułkowic, do których miałem 30 minut jazdy, co było optymalną odległością na taki wypad.

W miejscu, z którego zaczynała się trasa, był duży parking, na którym zostawiłem samochód. Zapakowałem Robaczka do nosidła i ruszyłem żółtym szlakiem, narzucając sobie szybkie tempo, żeby wycieczka trwała możliwie najkrócej. Początkowy etap prowadził odsłoniętą drogą, a że słońce grzało mocno, nie mogłem się doczekać, żeby wejść do lasu.

Od momentu, gdy wkroczyłem między drzewa, zaczęło się zaskakująco ostre podejście. W pewnym momencie trzeba było się wręcz prawie wspinać po wystających głazach i korzeniach. Tempo, które sobie na początku ustawiłem, szybko zmalało. Czułem, że opadłem z sił, sapałem jak lokomotywa, ale parłem naprzód. Brak kondycji mścił się strasznie.

Po tym fragmencie było już łagodniej i zrobiło się mega przyjemnie. Bardzo podobał mi się las, którym szedłem: intensywnie zielony, z liśćmi rozświetlanymi przez słońce, przyjemny i spokojny. Robak spał w najlepsze ukołysany rytmicznym krokiem, wszystko szło zgodnie z planem.

Doszedłem do skrzyżowania, przy którym trzeba było odbić na Diabelski Kamień. Trasa zaczęła gwałtownie opadać, droga była usiana kamieniami, więc na wszelki wypadek asekurowałem się kijkami. Wkrótce doszedłem do wspomnianego kamienia, który był znacznie większy i ciekawszy niż się spodziewałem. Las wokół niego był jakby trochę inny, niż ten, którym szedłem: przypomniał mi trochę lasy nadmorskie i spodziewałem się, że zaraz zobaczę wydmy i usłyszę szum fal.

Na miejscu przebrałem i nakarmiłem córę, po czym rozpocząłem drogę powrotną, a więc ponownie czekała mnie wspinaczka, a później już zejście do samochodu. Młoda zaczęła się wiercić i kwękać, więc przez cały czas musiałem śpiewać jej piosenki. Po drodze minąłem sporą grupę emerytów, która dopiero zaczynała wspinaczkę, czym byłem pozytywnie zaskoczony, ale też trochę im współczułem, bo wiedziałem, co jeszcze przed nimi.

Ostatni fragment musiałem już nieść młodą na rękach, bo zaczęła w sposób bardzo wokalny wyrażać swoje niezadowolenie. Po raz któryś okazało się, że jej limit czasowy na taką wycieczkę w nosidle wynosi 2 godziny. Do domu wracałem bardzo zadowolony, ponieważ misja zakończyła się sukcesem, otwierając nowe możliwości na spędzenie wspólnie czasu i danie żonie chwili na oddech. Wiem, że kiedyś wrócę w tamte rejony, bo oprócz tego, że mam blisko, to jest tam zwyczajnie ładnie.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #pogorzewielickie
40cc6ab5-6395-4bd4-b2ef-0df97b64542b
456a39f1-e450-4867-a734-12c7bfd50d67
15ce6df2-e0fe-4be0-a91d-8a033c281e01
b57276e7-8f59-4ee9-be8e-4b3b94d1eac0
115368fe-236f-4873-a822-4ea4e4f410ff
madderdin

Jak młoda będzie starsza, to możesz tam wybrać się jeszcze raz korzystając z tej stronki, mają zadania które dzieciaki wykonują po drodze (przy czym tutaj startuje się z Rudnika ale jak dojechałeś do Sułkowic to praktycznie wszystko jedno) a na koniec znajdują skarb ukryty na Diabelskim Kamieniu 😁 https://questy.org.pl/quest/legendy-diabelskiego-kamienia

A no i od Rudnika podejście jest dużo lżejsze, u mnie 3 i 6 ogarnęły wyjście na spokojnie samodzielnie

Piechur

@madderdin Słyszałem już o tych questach, brzmi na super sprawę Wezmę starszą, na pewno będzie zadowolona

madderdin

Z dzieciakami bardzo polecam przejść się na Magurki przez Dolinę potoku Jaszcze 😁

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W #piechurwedruje po raz trzeci wracamy na Gorc. To już setny wpis na tagu, więc małe święto
---------
Szczyt: Gorc (Gorce)
Data: 29 grudnia 2023 (piątek)
Staty: 10km, 3h30, 640m przewyżyszeń

Na ten krótki wypad na wschód dał się namówić jeden z moich kolegów, z którym znam się jeszcze z podstawówki. Plan był prosty: szybko wejść, szybko zejść i wracać do żony i dzieciaków. Trasę rozpoczęliśmy z miejscowości Zasadne o 5:20 kierując się na Gorc Kamienicki. Było ciemno, mroźno, a ja już po pięciu minutach marszu wiedziałem, że to będzie ciężkie wejście - szybko złapałem zadyszkę, uda miałem jak z waty i ogólnie było do kitu.

Szlak prowadził cały czas dość stromo pod górę, w połowie wypłaszczając się na krótkim odcinku. Kolega zasuwał bez kłopotu, a ja wlekłem noga za nogą próbując nie umrzeć. Niestety, ostatni konkretny wypad zaliczyłem kilka miesięcy wcześniej i brak rozruszania okrutnie się mścił.

Po godzinie wspinaczki byliśmy na polanie przy Gorcu Troszackim, z którego widać już było wieżę widokową. Znaleźliśmy się tam trochę za szybko, bo wschód miał być dopiero za kolejną godzinę, dlatego postanowiliśmy przeczekać ten czas w znajdującej się niedaleko chacie. Okazało się, że nocowało w niej dwóch innych wędrowców, których chyba obudziliśmy naszym przybyciem. Zaparzyłem sobie kawę na kuchence, posiedzieliśmy jeszcze chwilę i wkrótce ruszyliśmy dalej.

Na wspomnianej polanie leżały spore placki śniegu, pod wieżą również było go sporo. Było ślisko, ale nie opłacało się zakładać raczków ani nakładek ze względu na krótki odcinek, jaki dzielił nas od szczytu. Weszliśmy na wieżę, z której rozpościerał się piękny widok na Tatry. Niestety, było pochmurno i wschodzącego słońca nie było nam dane zobaczyć.

Do samochodu zeszliśmy idąc przez Wierch Bystrzaniec. Mimo chmur czuć było, że słońce fajnie przygrzewa. Ścieżka była błotnista i w wielu miejscach pokryta lodem - kilka razy niewiele brakowało, żebyśmy wywinęli orła. Wkrótce dotarliśmy do Zasadnego i znajdującego się tam auta.

Mimo tego, że przez kiepską formę wchodziło mi się beznadziejnie, byłem bardzo zadowolony z wycieczki. Trasa była spoko, chociaż jednak można było się na niej zasapać nawet przy dobrej kondycji: w 5km zdobywa się tam 640m. W każdym razie, rok 2023 został ładnie domknięty, czym przyszło mi się żywić przez kolejne 3 miesiące górskiej abstynencji.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
8c15e405-2a51-493b-b472-9c1d903a734c
4a013d53-e668-42bc-b692-654679490511
899ffb7e-6188-46b1-8d3a-a033ae7fad1d
b0dad52c-2907-4af6-872d-59b9b9b62902
Piechur

Tatry, których zapomniałem wrzucić.

a16be03d-148f-486e-9569-e88d0457e18c

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na nocnego #piechurwedruje
---------
Szczyt: Modyń (Beskid Wyspowy)
Data: 28 lutego/1 marca 2023 (wtorek/środa)
Staty: 9.5km, 3h45, 530m przewyżyszeń

W jednym z wcześniejszych wpisów wspominałem podejście na Modyń od strony miejscowości Młyńczyska, które nie zrobiło na mnie wrażenia, bo większa część trasy prowadziła asfaltem. Tym razem postanowiliśmy z tatą zdobyć tę górkę z drugiej strony wychodząc z miejscowości Zbludza.

Początek trasy nie zapowiadał się ciekawie: znów trzeba było iść asfaltową, a później utwardzoną osiedlową drogą (poza krótkim fragmentem prowadzącym między drzewami). Dopiero po 2 kilometrach, a więc w połowie drogi na szczyt, weszliśmy w las. Ziemia była twarda, grudowata i kamienista, na szczęście im wyżej wchodziliśmy, tym więcej było dookoła śniegu, aż w końcu sięgał nam momentami po kostki.

Las był przyjemny, zimny i cichy. Przedzierając się przez powalone drzewa blokujące ścieżkę oraz klucząc chwilę w poszukiwaniu szlaku dotarliśmy na szczyt. Śnieg rozkosznie skrzypiał pod butami, gdy zbliżaliśmy się do wieży. Weszliśmy na jej szczyt, ale rzecz jasna w ciemności nie było wiele widać, poza zarysami okolicznych szczytów widocznych w świetle księżyca. Po krótkiej przerwie na herbatę udaliśmy się do Małej Modyni.

Podczas schodzenia znienacka zaatakowało nas zimno - obydwoje poczuliśmy, jak w jednej chwili temperatura spadła o kilka stopni. Dziwne to było wrażenie, bo byliśmy w ruchu. W każdym razie minęliśmy Małą Modyń i po kilkuset metrach zeszliśmy ze znakowanego szlaku, żeby pobuszować trochę na dziko po ośnieżonym lesie. Trasa, którą zamieszczam, jest przybliżona, bo mapy nie pozwalają prowadzić jej przez miejsca, które nie są oznaczone jako drogi.

W oryginale poszliśmy kawałek dalej utwardzoną nawierzchnią i skręciliśmy w las dopiero przy wierzchołku o wysokości 765m. Nie było to wygodne zejście: trzeba było przedzierać się przez gęste krzaki, a potem schodzić dość stromym zboczem aż do Zbludzkiej Rzeki, która miejscami dalej była skuta lodem. Z tamtego miejsca do samochodu było już kilkanaście minut. Dla taty nie był to koniec wędrówek na tę noc, bo chciał koniecznie pójść jeszcze na Lubań, więc podrzuciłem go do Przełęczy Knurowskiej, a sam z lekkim niedosytem wróciłem do domu by urwać trochę snu przed czekającą mnie za kilka godzin pracą.

Podsumowując, podejście niebieskim szlakiem ze Zbludzy było fajniejsze niż z Młyńczyska, ale nadal za dużo było w nim asfaltu. Jeśli miałbym jeszcze kiedyś odwiedzać ten szczyt, to raczej zdecydowałbym się na szlak żółty, który według map cały czas prowadzi lasem.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
22870d82-1b1b-4e24-b4b7-f7fa8e2757ed
91749115-8023-47ee-a1d9-e69a46e03704
f195b80f-abb9-4ade-871c-440bbdf5dbec
b95cb45b-86f2-41ab-8035-346ff7c6958d
b19519ea-1f76-41d1-95c5-704e322c1f7d
ElegantiaGallia

Pierwsze foto spoko na koszulkę

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj w #piechurwedruje opowiem o krótkiej trasie w sam raz na rodzinną wycieczkę. Zapraszam
---------
Szczyt: Żar (Pogórze Wielickie)
Data: 13 kwietnia 2024 (sobota)
Staty: 5.5km, 2h50, 185m przewyżyszeń

Pisałem już kiedyś o tej krótkiej wycieczce w ramach posta o kreatywnym spędzaniu czasu z dzieckiem, dzisiaj tylko trochę rozwinę temat.

Do Kalwarii wybraliśmy się z żoną, dzieciaczkami i babcią, żeby wykorzystać piękną, słoneczną pogodę na coś innego, niż siedzenie pod blokiem. Trasa z założenia miała być niedługa i z małą liczbą przewyższeń, tak żeby nie zajechać młodszej córy, którą miałem nieść w nosidle na brzuchu. Mój wybór padł na Kalwarię Zebrzydowską, ponieważ była niedaleko (ważny czynnik), ale też dlatego, że na trasie było kilka charakterystycznych miejsc, które idealnie nadawały się do naniesienia na mapę skarbów, którą przygotowałem dla mojej czterolatki.

Po dojechaniu na miejsce podrzuciłem zwiniętą mapę koło samochodu, także szybko została znaleziona i rozpoczęła się wyprawa tropem lądowych piratów. Młoda od razu złapała bakcyla i z podnieceniem pokazywała budynki, znajdujące się po drodze. Fantastycznie było oglądać, jaką radochę jej to sprawia, ale najważniejszą rzeczą było to, że w ogóle nie narzekała na bolące nóżki, zmęczenie czy nudę - a o to właśnie chodziło.

Trasa była bardzo przyjemna. Piękny, gęsty i intensywnie zielony las, rozświetlany przez ciepłe słoneczne promienie, był jak balsam dla zmysłów. Na całym odcinku do góry Żar były tylko dwa miejsca, w których było nieco stromiej - na początku, przed Kościołem Ukrzyżowania, oraz pod sam koniec, przy podchodzeniu na "szczyt". W tych dwóch momentach wolałem asekurować babcię, bo podłoże było nierówne, z wystającymi z niego głazami i kamieniami.

Wrażenia z wycieczki w każdym razie były fantastyczne. Po drodze było dość miejsc, żeby się zatrzymać (np. na obowiązkowe karmienie Robalka), a nawet zobaczyć jakieś widoczki z zaznaczonego na mapie punktu widokowego, który znajdował się nad małą skarpą powstałą chyba w wyniku osuwiska.

Podsumowując: trasa była przyjemna, niewymagająca, w sam raz na rodzinny spacer. Jednak pomimo, że Mysz szła dzielnie, wycieczka i tak zajęła dwa razy dłużej, niż pokazywały to mapy. Robalek pod koniec też już mocno się niecierpliwił i po raz kolejny okazało się, że jej limit na bycie spokojną w nosidle wynosi jakieś 2 godziny. I tak mogę śmiało polecić to miejsce: mi się podobało i uważam, że warto się tam przejechać na przyjemny spacerek.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wycieczka #podroze #wedrujzhejto #pogorzewielickie #fotografia
d923e356-8ba4-4ac7-ac92-491b9b63393d
ddb9666d-f854-45ae-97a2-00ee3f84b5c2
41951743-f5af-408c-9ba4-26887051f773
2ab8c262-aaff-4d15-a604-31e56129a880
863d8b24-29f6-4adf-bf1e-e9234937196d
Vintorez

@Piechur a to akurat moje rewiry😉 to osuwisko o którym wspomniałeś to dawny kamieniołom, przy przejrzystym powietrzu widać stamtąd Tatry. Fajne miejsce na ognisko. Kawałek wyżej od tego miejsca znajduje się grodzisko "Bugaj" oraz ruiny zamku Skrzyńskich. W praktyce po Grodzisku nie ma ani śladu poza pamiątkową tablicą, a po zamku zostały może gdzieniegdzie kawałki murków sięgających do kostek. Czyli nic godnego uwagi dla oczu, ale świadomość że to tam było to juz COŚ:) na miejscu Grodziska robiliśmy rok temu noc kupały z obowiązkowymi białymi strojami, dziewczyny z wiankami i miód do picia, w tym roku może też się uda. Poza tym warto przy wizycie zwiedzić troszkę więcej kalwaryjskich dróżek, jest tego sporo u podnóży klasztoru, bardzo spokojne, zielone i zadbane drogi spacerowe sprzyjające kontemplacji. Tylko szukając ciszy i spokoju lepiej unikać większych świąt kościelnych bo bywa wtedy tłoczno w okolicy😉

Piechur

@Vintorez Dzięki za wiele ciekawych informacji Ta noc kupały brzmi świetnie - robicie to ze znajomymi, czy to jakaś większa miejscowa impreza?

Vintorez

@Piechur To taka nasza prywatna, spontaniczna inicjatywa. Bo oficjalnie to wiesz, tuż nad klasztorem, takie gusła... panie, kto to widzioł...

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Miały być Taterki - będą Taterki. To ostatni wpis dotyczący 2022 roku. Zapraszam i zachęcam do obserwowania #piechurwedruje 
---------
Szczyty: Ciemniak, Krzesanica, Małołączniak, Kopa Kondracka, Giewont (Tatry)
Data: 14 października 2022 (piątek)
Staty: 20.5km, 9h15, 1.560m przewyżyszeń

Kolejny rok z rzędu październik rozpieszczał świetną pogodą. W poprzednim miesiącu miałem zaplanowany dla taty urodzinowy wypad w góry, lecz z różnych przyczyn nie udało się go wtedy zrealizować, dlatego warunki tym bardziej mnie ucieszyły. Umówiliśmy się na wyjazd w piątek, zakładając, że na szlaku powinno być mniej ludzi, i z samego rana wyruszyliśmy do Kir.

Na miejsce dojechaliśmy sporo przed świtem i o godzinie 5 byliśmy już na szlaku. Szliśmy Doliną Kościeliska w stronę polany Zahradziska. Było dość mroźno, a z oddali rozlegało się zachrypnięte szczekanie. Doszliśmy do polany, na której za ogrodzeniem stało konkretne stado owiec, a na jej końcu ujadał potężnych rozmiarów owczarek podhalański. Przez głowę przeszła mi myśl, czy się na nas nie rzuci, ale gdy zbliżyliśmy się do niego trochę się uspokoił. Na poboczu leżał jego kolega, który obdarzył nas jedynie leniwym spojrzeniem i położył się dalej spać.

Doszliśmy do polany, z której rozpoczęliśmy wspinaczkę na Czerwone Wierchy. Podejście dawało w kość, było raczej stromo i momentami ślisko, bo kamienie pokryte były cienką warstwą lodu. Mrok grał jednak na naszą korzyść, bo nie widzieliśmy jaka jeszcze długa droga przed nami i zamiast się tym przejmować, stawialiśmy kolejne kroki. Niebo było praktycznie bezchmurne, więc co jakiś czas przystawaliśmy na znajdujących się na trasie polanach, żeby pozachwycać się małymi brylantami gwiazd rozsypanymi na czarnym firmamencie.

Tempo mieliśmy całkiem w porządku i już o 6:15 byliśmy pod Piecem. Zaczęło się przejaśniać i w oddali widać było Giewont wraz ze znajdującym się na nim krzyżem, który ciemnym konturem odcinał się od pomarańczowo-żółtego nieba. Ruszyliśmy dalej i po kolejnej godzinie marszu, który prowadził już odkrytym terenem, zatrzymaliśmy się na Chudej Przełączce, gdzie zrobiliśmy przerwę na posiłek i gorącą herbatę. Widoki były fenomenalne, z wierzchołkami szczytów liźniętymi ledwie pierwszymi promieniami dnia. Świetne warunki na drugie śniadanie.

Zaczęliśmy trochę marznąć, więc ruszyliśmy dalej. Do Ciemniaka został nam już tylko kawałek stromego podejścia. Dookoła leżały płaty śniegu, skały i trawa były pokryte białym szronem, ale poza tym warunki były fantastyczne, a widoczność idealna, także marsz sprawiał samą przyjemność.

Po Ciemniaku przyszła kolej na Krzesanicę, która jest najwyższym szczytem Czerwonych Wierchów. Ta część była zdecydowanie najbardziej zjawiskowa, a to dzięki stromej ścianie opadającej z północnej strony do Doliny Mułowej. Powtórzę to po raz kolejny, widoki były niesamowite i cały czas szliśmy uśmiechnięci i naładowani pozytywną energią. Szlak prowadził rzecz jasna rozsądny kawałek od przepaści, ale z daleka wyglądało to, jakby miało się iść samym jej skrajem.

Po dotarciu na szczyt naszym oczom ukazał się teren usiany małymi wieżyczkami z kamieni, które nadawały mu nieco pierwotny klimat, jakby trafiło się do miejsca, w którym odbywają się nieznane, pogańskie obrządki. Na jednej z kamiennych kupek pozostawiony był w kieliszkach jakiś eliksir dla strudzonych wędrowców, ale nie skorzystaliśmy z niego.

Udaliśmy się na Małołączniak, z którego według pierwotnego planu mieliśmy zejść niebieskim szlakiem do Przysłopa Miętusiego. Spojrzeliśmy jednak na zegarek, później na Giewont, który był już jak ja wyciągnięcie ręki, i stwierdziliśmy, że żal byłoby nie skorzystać z takiej okazji. Los dawał zresztą wyraźne znaki, że podjęliśmy dobrą decyzję, bo schodząc z Małołączniaka przeszliśmy zaraz obok stadka kozic tatrzańskich (były ledwie kilka metrów od nas), których nie byłoby nam dane zobaczyć, gdybyśmy poszli oryginalnie zaplanowaną trasą.

Ostatnim szczytem z Czerwonych Wierchów, na który weszliśmy tego dnia, była Kondracka Kopa. Wyglądała świetnie, bo jedna jej część była pokryta warstwą śniegu, podczas gdy na drugiej praktycznie go nie było. Po kilometrze nieprzyjemnego dla kolan schodzenia doszliśmy do Kondrackiej Przełęczy, w której zrobiliśmy kolejną przerwę na posiłek. W międzyczasie słońce zaczęło już przyjemnie grzać i mogliśmy w końcu zdjąć czapki i kurtki.

Ruszyliśmy dalej niebieskim szlakiem i po kilku chwilach dotarliśmy pod Giewont. Trasa na szczyt była jednokierunkowa i znajdowały się na niej łańcuchy mające ułatwić wchodzenie po stromej skale. Nie był to jednak odcinek ani specjalnie trudny, ani długi. Przede wszystkim cieszyło nas jednak to, że udało nam się nim wchodzić po sezonie i w miarę wcześnie (była 10:40), więc oprócz nas na Giewoncie była jedynie garstka osób - latem tworzą się tu wielogodzinne kolejki.

Po chwili spędzonej na rozkoszowaniu się panoramą Tatr zeszliśmy z góry odcinkiem do tego przeznaczonym, na którym również znajdowały się łańcuchy, i wróciliśmy do Kondrackiej Przełęczy, z której zaczęliśmy schodzić żółtym szlakiem do Doliny Małej Łąki. Myślałem, że stromy początek tej trasy był męczący, ale prawdziwa masakra zaczęła się niżej. Szlak prowadził wyślizganymi skałami, które ze względu na położenie na nienasłonecznionym zboczu były wilgotne i śliskie. Ten kawałek sporo nas spowolnił i raczej wolałbym nim już więcej nie schodzić.

Całkiem ładnym lasem doszliśmy jednak w końcu do doliny i piękną, rozległą Polaną Małołącką udaliśmy się do skrzyżowania szlaków znajdującego się na jej początku. Stamtąd czarnym szlakiem poszliśmy na Przysłop Miętusi, z którego udaliśmy się znów na polanę Zahradziska, z której przed świtem zaczynaliśmy wspinaczkę na Czerwone Wierchy. Po drodze pomoczyliśmy stopy w potoku, żeby zadość uczynić naszej małej tradycji, co stanowiło wisienkę na torcie całej wyprawy.

Z Kir wyjechaliśmy zmęczeni, ale w pełni usatysfakcjonowani. Wycieczka zakończyła się pełnym sukcesem, poszła wręcz lepiej, niż to pierwotnie zaplanowaliśmy. Uwielbiam takie momenty spontaniczności, bo zwykle wyglądają tak, jak gdyby cały wszechświat im sprzyjał i dawał znaki, że należy dać im się ponieść. Polecam tę trasę wszystkim górskim entuzjastom, którzy Czerwonymi Wierchami jeszcze nie szli.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wycieczka #podroze #wedrujzhejto #fotografia #tatry
2d8917e8-b34d-4e89-9515-25c7c61f2951
4cf42dd2-c953-408f-9a9c-1ad6723603e1
fe76e13c-d119-452c-8fa6-86268087989e
14c230b3-bc52-4a7d-ada9-8e7ebe0ed034
034f5e8b-73b8-45a8-9cc6-22d02a3fe36d
ddavvvidka

Jaka piękna pogoda była, czy tylko ja tak mam że jak jadę w góry to jest deszcz i pełno chmur?

Piechur

@ddavvvidka Ja mam zawsze świetne warunki, więc jak nic kradnę z Twojej puli

AureliaNova

@ddavvvidka nie wiem, ale jak będziesz się znowu wybierać, to powiedz kiedy - chciałem jechać w tym roku, to będę wiedzieć, kiedy urlopu nie brać

mk-2

@Piechur uważaj na yeti, nie wyciagaj oscypka na szlaku!!! Chyba że z wyboru, ale w tym przypadku nic mi do tego xD

Zapster

Trasa mocna, ale pisać to ty nie powinieneś

Piechur

@Zapster Dzięki za feedback Jakieś sugestie? Format jest pamiętnikowy.

Zapster

Nie jestem żadnym erudytą, ale topornie się to czyta trochę, jak raport wojskowy, czy coś. Takie mam odczucie.


Tak czy siak zaliczenie tej trasy wymaga sporo od nóg. Graty

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Spóźnione 13 podsumowanie wpisów z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
73. Wpis: Mogielica
Wnioski:

  • Gorąco polecam wybrać się w góry jesienią, najlepiej w październiku, gdy mnogość barw jest największa.
  • Czasami najtrudniejsze w wycieczce jest znalezienie miejsca parkingowego, zwłaszcza, gdy decydujemy się na popularny kierunek marszu.

74. Wpis: Mogielica
Wnioski:

  • Nawet mimo zapowiadanych świetnych warunków zawsze mogą przytrafić się niespodziewane przeszkody w oglądaniu widoków (ale że pył z Sahary?!).
  • Warto wyciągać wnioski z poprzednich wypraw, by minimalizować ryzyko przy kolejnych (tutaj wyprawa z babcią, która zakończyła się bez wywrotki).
  • Nigdy nie należy pokładać stuprocentowego zaufania w nawigację.

75. Wpis: Mogielica
Wnioski:

  • Przy wycieczkach w górach (zwłaszcza w nocy, a jeszcze bardziej w nocy w zimie) lepiej nie rozdzielać się z towarzyszami podróży.
  • Rakiety śnieżne to fenomenalna sprawa na trudne warunki w świeżym, sypkim i głębokim śniegu.
  • Na rozgrzanie się najlepszy jest ruch.
  • Trasy zimą zawsze będą zajmowały dłużej, niż pokazują to mapy, zwłaszcza gdy szlak pokryty jest śniegiem.

76. Wpis: Turbacz, Kiczora
Wnioski:

  • Podczas wycieczek w listopadowe trzeba liczyć się z tym, że będzie błotniście.

77. Wpis: Ostrysz, Trupielec
Wnioski:

  • Z małymi dziećmi spokojnie można iść w góry na krótkie wyprawy, a to, czy dadzą radę przejść zaplanowaną trasę, zależy w głównej mierze od nas. Warto jednak pamiętać, że podany na mapie czas przejścia w przypadku maluchów lepiej pomnożyć przez 2 (a i tak może być dłużej).
  • Z własnych obserwacji, maksymalny czas wycieczki dla 8-miesięcznego dziecka to ok. 2h przebywania w nosidle, po których lepiej wrócić do domu.

78. Wpis: Durbaszka, Borsuczyny, Wysoka
Wnioski:

  • Kto rano wstaje, ten piękne widoki dostaje.
  • Zima w górach jest tym przyjemniejsza, im mroźniejsza.
  • Raczki powinny być obowiązkowym ekwipunkiem przy zimowych eskapadach, nawet jeśli całą wyprawę mają leżeć w plecaku.

-------
W dalszych częściach Tatry, nocne spacery i rodzinne wycieczki.

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
1c2cadd2-cce4-447f-963d-be3d2a3692ba

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś powrót do zimowych klimatów i zarazem ostatni wpis dotyczący 2021 roku. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyty: Durbaszka, Borsuczyny, Wysoka (Pieniny)
Data: 28 grudnia 2021 (wtorek)
Staty: 15km, 6h50, 650m przewyżyszeń

Ach, jak lepiej zakończyć rok, niż wyprawą w góry? Pod koniec grudnia, ponownie dzięki życzliwość mojej mamy, nadarzyła się okazja, żebyśmy wraz z żoną mogli skoczyć gdzieś wspólnie, a że zima ładnie trzymała, chciałem, żeby była to wycieczka z ładnymi widokami. Dość szybko nasunął mi się pomysł, żeby odwiedzić ponownie Wysoką, dzięki czemu żona miałaby kolejny szczyt do kolekcji w ramach #koronagorpolski . Wyznaczyłem trasę, dałem znać komu trzeba i już wczesnym rankiem jechaliśmy na dwa samochody do Jaworek wraz z żoną, tatą oraz dwoma moimi kolegami.

Po dojechaniu na parking szybko ubraliśmy stuptuty, rozdysponowaliśmy kijki i kwadrans po 7 ruszyliśmy w drogę. Mróz był okrutny, dwucyfrowy, i trzeba było szybko rozgrzać się marszem; minęło dobre 10 minut, zanim poczułem, że zrobiło mi się względnie ciepło.

Pierwszą część drogi musieliśmy przebyć chodnikiem wzdłuż drogi prowadzącej do Szczawnicy i dopiero w miejscowości Szlachtowa odbiliśmy na żółty szlak. Szliśmy zacienionym zboczem, ale słońce powoli zaczynało oświetlać białe zbocza leżące naprzeciw nas. Widać już było, że decyzja o przyjeździe w to miejsce była strzałem w dziesiątkę, klimacik był iście magiczny. Powietrze było bardzo mroźne, ale suche. Śniegu było po połowę łydki, był sypki i w ogóle nie przyklejał się do ubrań.

O 8:30 znaleźliśmy się pod Huściawą, gdzie szlak żółty łączył się z niebieskim. Co to był za widok. Wchodząc na grań naszym oczom ukazały się tatrzańskie szczyty skąpane w promieniach słońca, otoczone niczym ramką górami Magury Spiskiej. Musieliśmy zatrzymać się tam na dłużej, bo widoki po prostu były warte marznięcia.

Po dłuższej chwili ruszyliśmy dalej, krocząc w górę zbocza, znad którego wyłaniało się już słońce. Od tamtej pory zrobiło się już nieco cieplej (choć nadal było mroźno). Marsz sprawiał wszystkim bardzo dużo radości, często zbaczyliśmy z wydeptanej ścieżki tylko po to, by móc przebiec się po głębszym śniegu, który rozsypywał się na boki. Dzięki temu, że szlak prowadził odsłoniętą granią, cały czas mogliśmy podziwiać zachwycający ośnieżony krajobraz górski.

Po drodze zahaczyliśmy o schronisko pod Durbaszką, do którego trzeba było odbić ze szlaku i zejść kawałek niżej. Z jego dachu zwisały olbrzymie sople lodu i wyglądało bardzo przytulnie. W środku posililiśmy się i napiliśmy gorącej herbaty, po czym wróciliśmy na trasę. Przeszliśmy przez dwa znajdujące się po drodze szczyty - Durbaszkę i Borsuczyny - i znaleźliśmy się pod Wysoką.

Ten kawałek drogi był już bardzo stromy i równie bardzo oblodzony. Dałem swoje raczki koledze, reszta również założyła swoje nakładki, a ja asekurując się kijkami starałem się iść ostrożnie i nie zjechać na dół. Był to odcinek wymagający, ale na szczęście niezbyt długi, i wkrótce znaleźliśmy się na skalistym szczycie pokrytym grubą warstwą śniegu.

Widok zapierał dech w piersiach bardziej, niż lodowate powietrze, i do tej pory znajduje się pierwszej dziesiątce najładniejszych panoram, jakie było mi dane oglądać z różnych miejsc. Przejrzystość była idealna, sceneria bajkowa. Tatry wyglądały, jakby można było na nie wskoczyć (czego zdjęcia niestety nie oddają). W oddali widać było sterczący cycek Babiej Góry. Takie widoki można było tylko chłonąć i to też robiliśmy, starając się zapamiętać wrażenia i nastrój, jaki nastał. Zrobiliśmy sobie kilka pamiątkowych zdjęć, żona przybiła pieczątkę do #koronagorpolski , po czym zaczęliśmy schodzić jeszcze ostrożniej, niż wchodziliśmy.

Gdzieś przy skrzyżowaniu szlaku niebieskiego z zielonym poprosiłem towarzystwo, żeby na chwilę się zatrzymało, po czym wyjąłem kuchenkę turystyczną, garnek i przygotowałem nieprowadzącej części ekipy grzańca, bo taki fajny ze mnie gość. Po opróżnieniu butelki zaczęliśmy schodzić zielonym szlakiem przez rozległą polanę, która skryta była jeszcze w cieniu góry. Minęliśmy bazę namiotową, przekroczyliśmy zamarzniętą Kamionkę i zaczęliśmy zbliżać się do rezerwatu Wąwóz Homole.

I tu ponownie okazało się, że lepiej nie można było tej trasy zaplanować. Wąwóz przykryty grubą warstwą białego puchu wyglądał po prostu cudownie. Klimacik był bajkowy, jak z opowieści z Narnii: strzeliste drzewa iglaste posypane obficie śniegiem jak cukrem pudrem, wystające z ziemi skały i prowadzące między nimi schodki, małe mostki nad zamarzniętym potokiem, wysokie ściany skalne okalające to wszystko. Magia.

W końcu doszliśmy do wejścia na teren rezerwatu, które znajdowało się w Jaworkach. Parking był kilka kroków dalej, ale nie mogliśmy odmówić sobie z tatą i żoną tego, żeby tradycyjnie po wycieczce zanurzyć stopy w potoku. Był lodowaty, ale nie aż tak bardzo, jednak koledzy nie dali się namówić na ten zabieg.

Tym akcentem zakończyliśmy bardzo udaną wyprawę, z której mam wiele fajnych wspomnień. Polecam wszystkim tę trasę na zimę - bez sprzętu w postaci stuptutów i raczków się nie obejdzie, ale na prawdę warto.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #pieniny
2d69bc56-b422-4711-9f89-15d9ea60ad08
a7e63140-bf2c-4f1a-b46a-8a513e8c09b7
cb245d2b-f976-46ad-8384-77750d2f5d98
949c2fb4-4767-423f-acd5-e6874b37dac7
9bf3c90c-1219-44d8-8f9b-c736e64625e5
CzosnkowySmok

@Piechur nigdy nie byłem na szlaku w zimie

Piechur

@CzosnkowySmok Wrzuć to do bucket list na ten rok

CzosnkowySmok

@Piechur ja nie mam bucket list ¯\_(ツ)_/¯

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj w #piechurwedruje bezczelny filler episode. Zapraszam!
---------
Szczyty: Ostrysz, Trupielec (Podgórze Wiśnickie)
Data: 7 kwietnia 2024 (niedziela)
Staty: 5km, 2h50, 175m przewyżyszeń

Wiosna tego roku dopisała, więc żal było tego nie wykorzystać do uroczystego zainaugurowania sezonu wycieczek górskich z rodzinką i wdrożenia najmłodszego, 8-miesięcznego Robaczka, w ten cudowny świat pocenia się, sapania i ciężkiego dyszenia. Jak to bywa przy takich dzieciaczkach, trasa musiała być krótka i w miarę bliskiej odległości. Na szczęście było z czego wybierać, bo od stycznia marzyłem o tym momencie i miałem kilka propozycji w zanadrzu.

Kilka dni wcześniej dałem znać o wycieczce Myszy, żeby miała czas się oswoić z tą ideą: polecam tę metodę; zwykle na początku jest opór, ale im bliżej terminu tym lepiej. W końcu, w piękne, niedzielne przedpołudnie wyruszyliśmy w stronę Dobczyc z ogonem w postaci szwagierki i brata, którzy zdecydowali się do nas dołączyć i jechali za nami na motorze.

Trasę zaczynaliśmy z miejscowości Kornatka, z miejsca, w którym kończyła się asfaltowa droga. Po szybkim spsikaniu się środkiem przeciw kleszczom zapakowałem Robalka do nosidła na brzuchu, które postanowiłem zabrać zamiast chusty. Ruszyliśmy w drogę, która według map miała trwać 1h20 - o naiwności!

Mysz dreptała na nogach z tyłu, trzymając mamę i ciocię za ręce. Co jakiś czas zatrzymywała się i pytała, czy daleko jeszcze - wycieczkowy klasyk. Ja starałem się iść bez zatrzymywania, licząc na to, że miarowe bujanie uśpi młodą w nosidle. Nie myliłem się i wkrótce, po odśpiewaniu sobie serii kołysanek, zasnęła.

Żółtym szlakiem weszliśmy na Ostrysz. Podejście nie sprawiło problemów, choć były krótkie momenty zasapania. Ciocia i wujek stawali na wysokości zadania wynajdując różne rzeczy, które mogłyby zainteresować i rozkojarzyć Mysz tak, aby szła i nie marudziła: patyk, błoto, którego było dużo, kałuża, kupa na drodze. Aż do Ostrysza te metody działały, ale na górze trzeba było już wyciągnąć coś słodkiego na zachętę.

Następnie niebieskim szlakiem rozpoczęliśmy krótki marsz do Trupielca, który swoją uroczą nazwę zawdzięcza temu, że przy okazji jakichś dawnych potyczek pełno było na jego zboczu trupów, których szczątki zostały poroznoszone po lesie przez dzikie zwierzęta. Robak spał w najlepsze, Mysz dreptała tym razem ze mną i bratem, więc wszystko szło zgodnie z planem. Przed Trupielcem było miejsce na postój, ale zaplanowałem go dopiero po zdobyciu tego imponującego szczytu.

Może teraz napiszę o wrażeniach wizualnych ze szlaku: otóż było łyso i tak sobie. Na drodze błoto, drzewa jeszcze nie do końca porośnięte liśćmi, ściółka za to była ich pełna, z tym, że odkąd jesienią spadły z gałęzi, zdążyły wyblaknąć i stracić jakiekolwiek urok. I w takim otoczeniu przyrody znaleźliśmy się pod Trupielcem, gdzie pod tabliczką ze szkieletem zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcie.

Następnym krokiem był powrót do mijanej wcześniej ławeczki, gdzie zrobiliśmy przerwę. Wyszło idealnie, bo najmłodszy członek wyprawy domagał się już coraz rozpaczliwiej cycusia. Reszta również się posiliła (kanapkami), napoiła (herbatą) i odpoczęła (na ławce).

Do samochodu wróciliśmy szeroką, nieoznakowaną szlakiem drogą. Ostatecznie wycieczka trwała 2h50, czyli mniej więcej te dwa razy dłużej, niż pokazują mapy, a jak kiedyś wspominałem taki przelicznik najlepiej mi się sprawdza przy planowaniu trasy z dziećmi. W każdym razie, byłem zadowolony z jej przebiegu, choć mogła być ostatecznie 30 minut krótsza ze względu na Robaczka. Wszyscy jednak daliśmy radę i obyło się bez płaczów i większego narzekania, także wyszło na plus.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #podgorzewisnickie
29cb6b27-b449-411f-a89e-508a4ef69b97
94e6a73f-6aea-491f-83ec-fde783a389b7
c55e2b69-7dac-43e1-a71d-473391d8cd27
b1aac8d5-4d7a-45ba-9e71-d2b041a929db

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W poniedziałkowym #piechurwedruje Gorcowy klasyk. Zapraszam i zachęcam do obserwowania tagu
---------
Szczyty: Turbacz, Kiczora (Gorce)
Data: 11 listopada 2021 (czwartek)
Staty: 17km, 6h25, 790m przewyżyszeń

Święto Niepodległości zapowiadało się idealnie pod względem pogody, także oczywiście zacząłem myśleć o wyskoczeniu gdzieś na szlak. Na całe szczęście moja mama ofiarowała swoją pomoc w opiece nad Myszą, dzięki czemu nadarzyła się okazja aby pójść razem z żoną. Dołączyła do nas również koleżanka, z którą poprzedniego miesiąca byłem na Pilsku.

Naszym celem stał się Turbacz, ze względu na przynależność do #koronagorpolski , do której dziewczyny potrzebowały pieczątek. Jako, że jest to jeden ze szczytów, na którym byłem już sporo razy i trochę mi się znudził, poszukałem trasy, którą jeszcze nie wchodziłem. W ten sposób o godzinie 8 znaleźliśmy się na osiedlu Zarębek Niżni w miejscowości Łopuszna, skąd niebieskim szlakiem mieliśmy dojść do schroniska.

Poranek był dość chłodny, więc naszą wycieczkę rozpoczęliśmy w kurtkach i czapkach. Początek trasy prowadził asfaltową drogą, po czym skręcał w las, gdzie nachylenie zwiększało się momentalnie. Trochę zasapani doszliśmy do osiedla Zarębek Wyżni, skąd kontynuowaliśmy marsz. Koleżanka trzymała się z przodu i w pewnym momencie w ogóle znikła nam z oczu, natomiast ja towarzyszyłem żonie, która kondycyjnie była gorzej przygotowana.

Niebieski szlak, którym wchodziliśmy, nie zachwycił mnie za bardzo, ale może była to wina pory roku. Las wyglądał ponuro, liście już dawno opadły i gniły na ściółce, a łyse gałęzie wyglądały smutno. Dodatkowo droga była bardzo błotnista, więc na podeszwie mieliśmy po 2 centymetry dodatkowej, niechcianej warstwy. Z plusów: zrobiło się na prawdę ciepło, więc kurtki i czapki wylądowały w plecakach.

Doszliśmy do Bukowiny Waksmundzkiej, z której nareszcie można było zobaczyć Tatry. Od razu zrobiło się ładniej. Jak to w Gorcach, na trasie było jeszcze kilka innych polan, z których rozpościerał się fajny widok na bliskie i odległe szczyty, dzięki czemu marsz był przyjemny. Minęliśmy krzyż poświęcony partyzantom, pod którym znajdowało się kilka zniczy, a obok na proporcach wisiały biało czerwone flagi. Do schroniska został już tylko kawałek i wkrótce się przy nim znaleźliśmy.

Gdzieniegdzie leżał jeszcze śnieg, który padał niewiadomo kiedy. Błotnistą ścieżką poszliśmy w końcu zdobyć szczyt, przy którym czekała na nas koleżanka. Na Turbaczu zrobiliśmy pamiątkowe zdjęcie pod obeliskiem, po czym usiedliśmy na chwilę na ławeczce rozkoszując się ciepłymi promieniami słońca. Chwilę później poszliśmy do schroniska, w którym dziewczyny przybiły pieczątki do książeczek, a później zrobiliśmy przerwę na bułę i herbatę.

Powrót zaplanowałem czerwonym szlakiem, którym udaliśmy się po uzupełnieniu zapasów energii. Idąc przez Halę Długą przez spory kawał czasu mogliśmy podziwiać Tatry, które jak zawsze kusiły swoją pozorną bliskością. Rozpoczęliśmy ostatni odcinek, który prowadził pod górę, wchodząc na znajdującą się na szlaku Kiczorę. Na drodze w niektórych momentach był zrobiony trakt z drewnianych desek, z których część była już mocno spruchniała. Las był ładny, choć widać w nim było placki uschniętych drzew.

Na Kiczorze znowu zrobiliśmy krótki postój, bo było przyjemnie. Następnie zaczęliśmy schodzić w stronę polany Rąbaniska, skąd mieliśmy odbić na czarny szlak. Droga szła przez inne polany, także ładnych widoków s dalszym ciągu nie brakowało: można było dostrzec m.in. błyszczące słońcem jezioro Czorsztyńskie. Mi natomiast udało się wypatrzeć dzięcioła, co zawsze powoduje u mnie radość.

Czarny szlak prowadził początkowo pięknym lasem, który w promieniach słońca nie był już taki smutny, a opadłe liście tworzyły cudowny pomarańczowy dywan. Po jakimś czasie przestałem jednak na to zwracać uwagę, bo znowu zrobiło się błotniście, ślisko, a kolana zaczęły mi dokuczać. Gdzieś przy polanie Chłapkowej zanurzyliśmy jeszcze z żoną stopy w lodowatym potoku i wkrótce potem dotarliśmy do auta.

Wypad był fajny, ale uważam, że są ciekawsze podejścia na Turbacz. To było po prostu ok. Może inną porą roku spodobałoby mi się bardziej, kto wie - trzeba to będzie przetestować.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #gorce
d6db21b6-271a-442d-89e6-b6271ff4d562
ee70dc82-4205-41ac-bc87-1e44bd675bd4
3b4fc233-df4d-499b-a11c-d5283edf64e6
e11998de-76f8-4ba2-bb6f-0fc2a0ad5f52
e351e0c6-716f-4d56-822b-e4c45a63418a
Mara

@Piechur uważam, że są ciekawsze podejścia na Turbacz


Które są ciekawsze?

Piechur

@Mara Mi osobiście bardziej podobała się trasa z Przełęczy Knurowskiej przez Kiczorę, albo niebieskim z Koninek. Czerwony z Rabki też fajny, tylko długi. Z Obidowej wchodziłem w nocy, więc nie wiem jak się prezentuje w dzień.

Mara

@Piechur o właśnie, myślałam o wynajęciu czegoś w Koninkach i połażeniu po Gorcach przez kilka dni. Myślisz, że to dobry punkt wypadowy, żeby nie trzeba było się ruszać samochodem, tylko wyjść rano na wycieczkę, bez powtarzania tych samych tras?

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje Znowu Mogielica? Znowu. W komentarzu więcej zdjęć - zachęcam do oglądania
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 6/7 lutego 2023 (poniedziałek/wtorek)
Staty: 12.5km, 6h45, 600m przewyżyszeń

Czasem człowieka najdzie uporczywa myśl, która mimo starań nie chce odpuścić. Na początku lutego tą myślą była dla mnie nocna eskapada na Mogielicę. Według prognoz temperatura w tamtym czasie miała wynosić poniżej -10°C, śniegu również miało być sporo, zachmurzenie małe, także warunki wydawały się idealne. Szybki telefon do taty i już miałem ochotnika na wspólne wyjście.

Na parking w Gryblówce dojechaliśmy o 20. Okolicę pokrywała gruba warstwa śniegu, także nasze twarze od razu rozpromieniły się w uśmiechu. Wysiedliśmy z ciepłego samochodu i momentalnie zaatakował nas mróz. Szybko zaczęliśmy pakowanie, ubieranie stuptutów i mocowanie do plecaków rakiet śnieżnych, które tata tego samego dnia wypożyczył. Wszystko to trwało ledwie 10 minut, ale wystarczyło, żeby zimno stało się nieznośnie dotkliwe: dłonie zaczęły grabieć i szczypać, chłód ogarniał całe ciało. Nie było na co czekać - ruszyliśmy w drogę.

Udaliśmy się niebieskim szlakiem, który prowadził stromym zboczem, na którym stało kilka domów. Ten krótki, ale męczący odcinek, zapowiadał jak miała wyglądać reszta drogi: śniegu było po kolana, szło się ciężko, ale dzięki temu krew zaczęła sprawniej krążyć po organiźmie i niebawem znów poczułem w dłoniach ciepło.

Weszliśmy w końcu w las, w którym warunki nie były lepsze. Za to widoki... Księżyc świecił intensywnie rozświetlając drobinki lodu pokrywające grubą warstwę śniegu, sprawiając, że skrzył się on jak gdyby na jego powierzchni rozsypane były niezliczone ilości małych brylancików. Niesamowity widok.

Doszliśmy do polanki, z której końca mogliśmy podziwiać dalej ten wspaniały zimowy pejzaż. Następnie ruszyliśmy dalej, powoli przedzierając się przez zaspy. Nachylenie nie było wielkie, jednak warunki na trasie bardzo nas spowalniały. W końcu, po sporym kawałku, stwierdziliśmy, że warto założyć rakiety. Ciężko opisać jak zwiększył się komfort chodzenia, gdy to zrobiliśmy: nie zapadaliśmy się już tak bardzo, a dzięki szerokiej podstawie kwestia wyciągania nóg ze śniegu odeszła w zapomnienie. Mam nadzieję, że uda mi się wrzucić film w komentarzu, który to pokaże.

Dzięki rakietom nasze tempo nieznacznie wzrosło i w końcu doszliśmy do przełęczy pod Małym Krzystonowem. Od tamtego miejsca druga była już ubita pod trasy narciarskie. Spróbowałem zdjąć rakiety, ale buty przebijały wierzchnią warstwę lodu i zapadały w znajdujący się pod spodem śnieg, co utrudniało chodzenie. Założyłem je więc ponownie i ruszyliśmy dalej.

Księżyc cały czas lśnił na niebie, a wokół niego lśniły gwiazdy, widoczne na ciemnym niebie jak na dłoni. Przeszliśmy przez małą polanę, która migotała wesoło kryształkami lodu. Tuż za nią teren zaczął wznosić się bardziej pod górę, ale nie odczuliśmy tego znacząco dzięki temu, że droga była twarda. Niebawem weszliśmy na Polanę Stumorgową, na końcu której widać było nasz cel: przykryty chmurą szczyt Mogielicy. Klimat był nierealny.

Przed końcowym podejściem znajdowała się wiata z ławą, więc postanowiliśmy zatrzymać się przy niej na chwilę w drodze powrotnej. Zaczęliśmy wspinaczkę, która była bardzo męcząca: było stromo, a śniegu znowu było po kolana. Udało się nam jednak dotrzeć pod wieżę, która w tamtych warunkach wyglądała jak wyjęta z jakiejś powieści fantastycznej. Ostrożnie weszliśmy na górę po jej oblodzonych stopniach. Oczywiście nie liczyliśmy na żadne widoki, jednak sama wieża, obrośnięta lodem, kusiła swoim wyglądem, przynoszącym skojarzenia z kopalnią soli.

Po zejściu postanowiłem spróbować przybić pieczątkę do #diadempolskichgor , a że mróz był bezlitosny, umówiliśmy się z tatą, że zejdzie już do wiaty i odpali kuchenkę, aby przygotować kawę. Z przybijania pieczątki nic nie wyszło: co prawda tusz był, jednak gąbka zamarzła, więc stempel nie został odpowiednio odsądzony i zamiast ładnego rysunku wyszła ogromna plama. Straciłem na tej zabawie zbyt dużo czasu i powoli przestałem czuć palce, więc zabrałem bety i zszedłem do umówionego miejsca. Taty jednak tam nie było.

Od razu domyśliłem się, co się stało - schodząc tata nie odbił w prawo na niebieski szlak, tylko poszedł na wprost żółto-zielonym. Ręce drżały mi już z zimna i ledwo udało mi się wykręcić do niego numer. Na szczęście odebrał i potwierdził, że źle idzie i musi zwrócić. Wyciągnąłem z plecaka koc termiczny, owinąłem się nim jak się dało i czekałem. Było wręcz okrutnie, a ja miałem na sobie bieliznę termoaktywną, podkoszulek, cienki sweter i cienką kurtkę - odpowiedni ubiór do wędrówki, beznadziejny przy długich postojach.

Tata w końcu dotarł, ale zrezygnowaliśmy z robienia kawy, zamiast której rozgrzaliśmy się herbatą z termosa, po czym udaliśmy się w drogę powrotną. Część trasy mieliśmy schodzić czerwoną ścieżką dydaktyczną, która odbijała od żółtego szlaku z polany Stumorgowej. Żadnej ścieżki jednak nie było, bo wszystko przysypane było grubą warstwą śniegu. Kolejny raz dziękowaliśmy za cud w postaci rakiet śnieżnych; nie wiem, jak poradzilibyśmy sobie bez nich.

Schodzenie było już samą przyjemnością. Las wyglądał obłędnie, co chwila widzieliśmy bałwanki stworzone z obsypanych białym puchem niskich drzewek, gałęzie wysokich uginały się natomiast tworząc jak gdyby bramy. W pewnym momencie zeszliśmy ze znakowanej ścieżki i skręciliśmy w jedną z oznaczonych na mapach dróżek. Chyba byliśmy pierwszymi osobami, które szły nią od długiego czasu, bo nie było na niej widać żadnych śladów. Rakiety sprawowały się perfekcyjnie, ułatwiając marsz i dając sporo radości.

Wkrótce doszliśmy do utwardzonej już drogi biegnącej wzdłuż Mogielicznego Potoku, którą też trafiliśmy na parking, gdzie czekał na nas oblodzony, gotowy do skrobania samochód. I teraz podsumowanie: według map ta trasa miała nam zająć 3h50, co w latem zajęłoby pewnie 3h. W ciężkich zimowych warunkach trwała jednak 6h45 i to z odpowiednim sprzętem (kijki, rakiety). Wybierając się w góry zimą trzeba mieć zawsze na uwadze, że planowana droga zajmie dłużej, niż może być to pokazywane na mapach turystycznych. Dobrze dobrany sprzęt oraz kondycja to podstawa, żeby taka wycieczka zakończyła się sukcesem.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #wycieczka #zima #fotografia #beskidwyspowy #noc
8010fe9e-1679-4adc-8e21-550fe2815424
03dccce1-1c16-4bea-84ce-35301e66dad7
bdac6a8a-f244-4d06-8fa1-c1a0c3f13038
0843650d-3d77-4daf-ae04-cb7fefb22567
c5fc15d9-2cf9-4101-94dd-217105cbbb50
Piechur

Tutaj tata pokazuje kijkami grubość pokrywy śnieżnej.


https://streamable.com/3jikky

moderacja_sie_nie_myje

@Piechur Fajny trip. W plecakach to coście nosili? Jedzonko jakieś? Czy to atrapa żeby wygląało na poważne wyjście w góry jak w paście?

Piechur

@moderacja_sie_nie_myje Tata miał w swoim prowiant i chyba pół szafy na wszelki wypadek. Ja zwykle chodzę z 20l plecakiem, mieści się w nim wszystko, czego potrzebuję.

Felonious_Gru

@Piechur tym razem nie dam się nabrać

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Ostatnio była Mogielica, więc dziś dla odmiany Mogielica. Zachęcam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 1 kwietnia 2024 (poniedziałek)
Staty: 8km, 3h50, 360m przewyżyszeń

Ten wypad wisiał w powietrzu już od długiego czasu. Po 3 miesiącach bezruchu spowodowanego pojawieniem się małego Robaczka oraz ciągłymi chorobami Myszy, nareszcie trafiła się okazja na krótką trasę: na święta przyjechali do nas teściowie, więc postanowiłem to w niecny sposób wykorzystać. Jak zwykle zadzwoniłem do taty z informacją, że mam zielone światło na wyjście, także pierwszego członka ekipy już miałem.

Żeby jak najkrócej zostawiać żonę i teściów z dzieciakami, postanowiłem iść gdzieś niedaleko na wschód słońca tak, aby wrócić do domu jak najwcześniej. W głowie miałem kilka szczytów, lecz gdy dość niespodziewanie na wyprawę wyraziła chęć również moja babcia, to obciąłem je do tych, które nie będą ponad jej możliwości. Stanęło na Mogielicy, na którą mieliśmy wejść z parkingu Zalesie-Wyrębiska. Trasa ta była nam znana, ponieważ dwa lata wcześniej szliśmy tam razem z Myszą (opowiadałem o tym w jednym z wcześniejszych wpisów).

Poniedziałkowym rankiem, około 2 w nocy, wyruszyliśmy z Krakowa. Z poprzedniego wypadu pamiętałem, jak wyglądała droga prowadząca na parking: szerokości jednego samochodu, kręta, prowadząca ostro pod górę. Nastawiona na mapach Google nawigacja kazała mi się kierować na Szczawę i w jej okolicy skręcić w bardzo nachyloną drogę. Była gorsza niż pamiętałem i ręce miałem spocone z nerwów, wyjeżdżając większość czasu na jedynce. W pewnym momencie dojechaliśmy pod jakiś dom, spod którego nawigacja kazała jechać na wprost. Pokręciłem głową z niedowierzaniem i wysiadłem z auta, jednak wzrok mnie nie mylił: przede mną była zwykła, błotnista, leśna droga ze sporymi koleinami po traktorach. Mapy postanowiły zrobić mi psikusa na Prima Aprilis.

Jakoś udało się zawrócić i równie powolnie zjechać z powrotem do drogi głównej. Tata w międzyczasie szukał prawidłowej trasy prowadzącej na parking. Wjechaliśmy w ciasne osiedle domków jadąc tak, jak kierowała nas nawigacja, i znowu okazało się, że poprowadziła nas nie do końca właściwie, ponieważ przed nami pojawił się znak zakazu wjazdu z wyłączeniem mieszkańców. Czas naglił, więc licząc na to, że nikt nie będzie tamtędy zjeżdżać w świąteczny poranek, pojechałem dalej. Po kilkunastu minutach stresującej jazdy byliśmy już na miejscu. (Dla zainteresowanych: na parking powinno się wjeżdżać od Przełęczy Słopnickiej.)

Wysiedliśmy z samochodu i zaczęliśmy przygotowania. Babcia dostała dwie latarki (jedną na pas, drugą na głowę) oraz kijki, i gdy mieliśmy pewność, że niczego nie zapomnieliśmy, wyruszyliśmy w drogę. Trasa prowadzącą zielonym szlakiem trochę się zmieniła od czasu, gdy szliśmy nią poprzednio - po sam krzyż partyzantów wylany został asfalt i wszystko wskazywało, że w planach jest kładzenie go również dalej. Niestety, w niedalekiej przyszłości Mogielica najpewniej straci swój urok, bo jeśli dobrze pamiętam na Polanie Stumorgowej znajdującej się pod samym szczytem ma pojawić się jakiś kompleks wypoczynkowy (w internecie można znaleźć określenie "bacówka", ale wiemy, jak to w Polsce wygląda).

Spod krzyża rozpoczęliśmy podejście na Przehybę. Babcia złapała lekkiej zadyszki, więc robiliśmy co jakiś czas krótką przerwę. Nie czuła się jednak słabo i chyba spodobał jej się klimat nocnej wyprawy. Na ścieżce pojawiły się kamienie, na których poprzednim razem babcia się wywróciła, więc razem z tatą szliśmy w niedalekiej odległości, żeby móc ją skutecznie asekurować.

Dość szybko złapaliśmy wszyscy dobry rytm i kontynuowaliśmy marsz. Trasa nie była wymagająca i trochę ostrzej zaczęło się robić dopiero kawałek za Przehybą, chwilę przed połączeniem się ze szlakiem żółtym. Wkrótce szliśmy już Rezerwatem, podziwiając rozjaśniające się niebo, które raczyło nas pięknymi kolorami widocznymi spomiędzy nagich jeszcze drzew. Wiedziałem już, że nie zdążymy zobaczyć wschodu na wieży, jednak najważniejsze było to, żeby babcia szła swoim tempem (które tak czy siak było dobre).

Przed samą Mogielicą kawałek trasy prowadził ostrzej pod górę po wystających z ziemi skałach, więc szliśmy bardzo ostrożnie, uważając cały czas na każdy krok. Po tym krótkim odcinku dotarliśmy w końcu pod okazałą wieżę, która niedawno została ponownie oddana do użytku. Weszliśmy na nią licząc na ładne widoki, jednak trochę się rozczarowaliśmy, bo pył z Sahary, którego w tamtych dniach naniosło sporo nad Europę, skutecznie ograniczał widoczność. Ledwo było widać sąsiedni Ćwilin, a Tatry pozostało nam sobie wyobrazić.

Pod wieżą zrobiliśmy przerwę na posiłek i odpoczynek, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną, zatrzymując się jeszcze przy punkcie widokowym z Krzyżem Papieskim. Następnie kontynuowaliśmy zejście pięknie oświetlonym lasem. Humory mieliśmy fantastyczne, poranny spacer dobrze nam zrobił. Idąc tą samą ścieżką odkrywaliśmy ją na nowo, tym razem mogąc w pełni docenić jej walory estetyczne. Często zatrzymywaliśmy się, żeby po prostu posłuchać lasu i poczuć wiatr na policzkach.

Zejście minęło raz dwa i bardzo szybko znaleźliśmy się z powrotem na parkingu. Zapakowaliśmy rzeczy do bagażnika i ruszyliśmy do domu. Wycieczka była bardzo udana i cieszyłem się z tego, że udało nam się spędzić wspólnie czas w tak przyjemny sposób. Coś czuję, że babcię uda się namówić w tym roku na jeszcze jeden wschód.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
2e1d6699-09e8-49ff-a308-6b90d23d0341
ccfb210e-d809-4af6-a988-1a680b291c02
926a7f02-3757-4b28-ad09-efe35c3e3294
31b1f331-aed9-466c-a2b5-095897f3bc23
5dec2486-b01a-4ff9-803c-6ac415c9d7d5
Pouek

Wchodziłem na Mogielicę tym żółtym szlakiem od zachodniej strony na ciężko, tj z plecakiem 120l. Nigdy nie zapomnę tej pionowej ściany na ostatnim odcinku, część mnie tam została xD

Piechur

@Pouek Przez Polanę? No to szacun, ten ostatni kawałek to morderca

Pouek

@Piechur wróć, skłamałem. To był niebieski szlak, konkretnie picrel, przed spankiem na Polanie. Gdybym miał ująć jednym słowem charakter tej niepozornej, niebieskiej nitki byłby to "ból"

22ac92c3-6aa0-437d-ba29-1d4dbd5b8791

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje nie po raz pierwszy i nie po raz ostatni: Mogielica. Zapraszam
---------
Szczyt: Mogielica (Beskid Wyspowy)
Data: 3 października 2021 (niedziela)
Staty: 10.5km, 3h40, 580m przewyżyszeń

Na tę krótką wycieczkę wybrałem się z żoną, dzięki uprzejmości mojej kochanej mamy, która w tym czasie zajęła się Myszą. Nareszcie mogliśmy spędzić razem kilka chwil bez dziecka i chcieliśmy to dobrze wykorzystać. Pogoda zapowiadała się piękna, także postanowiliśmy udać się w góry na znaną nam już Mogielicę.

Tym razem startowaliśmy z przełęczy Rydza-Śmigłego i tu czekała nas najtrudniejsza część całej wyprawy: znalezienie miejsca do zaparkowania. Aut było mnóstwo, każdy chciał wykorzystać sprzyjającą niedzielną aurę. W końcu udało się zostawić samochód i ruszyliśmy w trasę.

Zielony szlak prowadził chwilę leśną drogą, po czym dołączył się do asfaltowej nawierzchni idącej między gospodarstwami. Na szczęście odcinek ten był krótki i wkrótce znów weszliśmy w las. Ścieżka, którą się wspinaliśmy, usiana była dużymi kamieniami i na początku płynęła nią woda, trzeba więc było uważać, żeby się nie poślizgnąć.

Po jakimś czasie podejście zrobiło się ostrzejsze, co trochę nas spowolniło. Warunki były jednak świetne: poza tym, że było wyjątkowo ciepło jak na październik, to dookoła robiło się coraz bardziej kolorowo od żółtych, pomarańczowych i brązowych liści, rozświetlanych przez słoneczne promienie. Złota Polska Jesień w całej krasie.

Doszliśmy na polanę Wyśnikówkę, skąd rozpościerał się piękny widok na Beskid Wyspowy oraz sąsiedni Ćwilin. Wśród wysokich, wyblakłych traw dużo osób zrobiło sobie piknik i korzystało ze słońca. My jednak nie zatrzymywaliśmy się i weszliśmy na teren Rezerwatu Mogielica.

Po krótkim odcinku prowadzącym po skalistym podłożu i pomiędzy przepięknie ubarwionymi drzewami, znaleźliśmy się na szczycie. Wieża widokowa niestety była zamknięta, więc nie było nam dane podziwiać z niej widoków. Zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek i zdecydowaliśmy, że czas na powrót.

Zejście zaplanowaliśmy żółtym szlakiem, który przez pierwszą część, znajdującą się jeszcze na terenie rezerwatu, prowadził bardzo kamienistą ścieżką, z której w kilku momentach wystawały duże skały. Kolejny etap, mimo, że bardziej nachylony, był już całkiem przyjemny. Podłoże usiane było opadłymi liśćmi, tworząc z nich pomarańczowy dywan.

Minęliśmy polanę u Błazka, na której rosły pojedyncze drzewa (chyba) jabłoni, skacząc po kamieniach przeszliśmy przez potok Czarna Rzeka i po jakimś czasie znaleźliśmy się w Słopnicach Królewskich. Stamtąd, niestety, czekała nas droga pod górkę prowadzącą poboczem jezdni - mało ciekawy końcowy etap.

W ten sposób miła wycieczka i fajnie spędzony wspólnie czas się skończył. Chcąc go jeszcze trochę wydłużyć, zatrzymaliśmy się w drodze powrotnej w jednej z przydrożnych karczm, żeby zjeść obiad, a piszę o tym tylko dlatego, bo zamówiłem w niej przepyszne zsiadłe mleko, takie które trzeba było wyjadać łyżką. Idealne zakończenie pięknego dnia.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
54506f27-f329-4136-ac14-5e24701c1eb1
c4d4b7e1-0aca-4fe5-956f-7690ccfd3b0d
d116e59b-5e1a-4180-8b72-e82ad6339552
530d7970-98a2-439f-9096-1ca9e7b72b4c

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Przed nami 12 podsumowanie wpisów z #piechurwedruje w ramach #poradnikpiechura
---------
67. Wpis: Gorc Troszacki, Kudłoń
Wnioski:

  • Prognozy przewidujące mgłę mogą zniechęcić do wycieczki w góry, ale według mnie warto się przejść w takich warunkach, zwłaszcza zimą - klimat jest niesamowity.
  • Przy dużych mrozach może dochodzić do wycieków gazu z kartuszy, gdy są podłączone do kuchenki.

68. Wpis: Ciecień, Księża Góra
Wnioski:

  • Miejsca warte odwiedzenia nie zawsze znajdują się bezpośrednio na szlaku. Przy planowaniu wycieczki można prześledzić trasę na dużym przybliżeniu, żeby sprawdzić, czy w niedalekiej okolicy nie znajduje się coś ciekawego.

69. Wpis: Niemcowa, Wielki Rogacz, Radziejowa, Złomisty Wierch
Wnioski:

  • W przypadku dłuższych i intensywnych wędrówek w górach odpowiednie obuwie powinno być już częścią naszego ekwipunku. Zwykle sportowe buty mogą przynieść dużo bólu, zwłaszcza podczas schodzenia.

70. Wpis: Magurki
Wnioski:

  • Warto odkrywać nowe trasy, nigdy nie wiadomo, na co się trafi, a może się okazać, że odkryje się piękne, nieznane jeszcze miejsce.

71. Wpis: Cichoń, Ostra, Jeżowa Woda, Modyń
Wnioski:

  • Dobrze sprawdzać co jakiś czas nawigację, żeby upewnić się, czy nie zboczyło się ze szlaku lub nie poszło w złym kierunku.
  • Warto uważnie prześledzić wyznaczoną przez siebie trasę, jeśli nie chce się np. iść zbyt długo odcinkami drogi asfaltowej - nie należy to do najprzyjemniejszych rzeczy.

72. Wpis: Rysy, Trigan
Wnioski:

  • Idąc w Tatry należy pamiętać o wykupieniu biletu do TPN oraz odpowiedniego ubezpieczenia. Jeśli trasa prowadzi przez Słowację lub choćby wzdłuż granicy, ubezpieczenie takie powinno być na kraje Europy, nie tylko na Polskę.
  • Miejsce na parkingach przy TPN (np. w Palenicy) trzeba rezerwować internetowo z wyprzedzeniem.
  • Rysy są najczęściej odwiedzanym szczytem w Tatrach i nawet w przypadku wycieczki w środku tygodnia oraz w godzinach porannych można się tam spodziewać dużej ilości osób. Na łańcuchach często tworzą się kolejki.
  • Trasa jest mocno eksponowana, dlatego może nie nadawać się dla osób z lękiem wysokości/przestrzeni.
  • Przed wyprawą grupową dobrze jest ustalić zasady, na jakich ma się ona odbywać: czy planuje się iść indywidualnie, co ile robi się przerwy, czy wszyscy powinni starać się iść w miarę razem - pozwoli to uniknąć niepotrzebnych nieporozumień.

-------
W kolejnych wpisach niedawne rodzinne wycieczki, trochę nocnego łażenia i odrobina jesieni

#gory #podroze #wedrujzhejto #pasja
55511bb5-3e38-420a-8687-799cdce75af4

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dziś w #piechurwedruje o małym sukcesie i dużym nieporozumieniu. Zachęcam do czytania i obserwowania mojego tagu
---------
Szczyty: Rysy, Trigan (Tatry)
Data: 20 lipca 2022 (środa)
Staty: 26km, 10h30, 1.850m przewyżyszeń

Na to wyjście ostrzyłem sobie zęby od dłuższego czasu, a powodów było kilka: raz, że z mojej rodziny najbliżej Rys zaszła tylko moja babcia, która ze względu na mgłę musiała niestety odpuścić zdobycie szczytu (doszła do Chatki pod Rysami, miala wtedy bodajże trochę ponad 70 lat); dwa, że był to kolejny wierzchołek należący do #koronagorpolski ; wreszcie trzy, najważniejsze, że kilka lat temu zostałem przez tę górę upokorzony, o czym kiedyś już pisałem.

Tym razem miało być inaczej - forma dopisywała, tamtego roku pochodziłem już w Tatrach na podobnym dystansie, a kilka dni wcześniej skoczyliśmy na trasę przygotowawczą na Modyń. Klarowała się idealna pogoda, więc wraz z bratem i koleżanką, która w rok zdobyła wszystkie szczyty z #koronagorpolski , zostawiając sobie najwyższy szczyt w Polsce na koniec, umówiliśmy się na wspólne wyjście.

Kilka dni wcześniej zarezerwowaliśmy przez internet miejsce parkingowe w Palenicy Białczańskiej, kupiliśmy bilety do TPN i zaczęliśmy się zastanawiać nad tym, którą opcję wejścia wybrać. Stanęło na wejściu z polskiej strony i zejściu słowacką. Tutaj bardzo istotna kwestia: koniecznie trzeba wykupić ubezpieczenie na wycieczki w Europie, nawet jeśli idzie się tylko wzdłuż granicy - w przypadku akcji ratunkowej HZS (słowacki TOPR) jej koszt pokrywa ratowany.

Na parking dojechaliśmy o 4:30, przebraliśmy buty, sprawdziliśmy czy mamy wszystko, co potrzebne, i ruszyliśmy na trasę. Mimo, że był środek lipca, było dość chłodno. Czekał na nas prawie 8 kilometrowy odcinek prowadzący asfaltową drogą, od czasu do czasu dający możliwość wejścia w las. Brat jak zwykle zasuwał tak, że ledwo można było za nim nadążyć. Byłem jednak nabuzowany energią i ekscytacją, więc jakoś mi się udawało. Koleżanka została trochę w tyle, ale znając jej możliwości z wcześniejszych wypadów nie martwiłem się tym wcale - kondycję miała niesamowitą i zazwyczaj to ona zostawiała w tyle mnie, często czekając na mnie dopiero na szczytach.

Minęliśmy Wodogrzmoty Mickiewicza i wśród pierwszych promieni słońca kontynuowaliśmy marsz. Nad polanami unosiła się delikatna mgiełka, niektóre szczyty otaczających gór kąpały się już w świetle dnia. Doszliśmy do Morskiego Oka, przy którym dołączyła do nas koleżanka, z którą poszedłem przybić pieczątki do książeczek. Wśród innych turystów, którzy również planowali tego dnia zdobycie Rys, zajęliśmy się smarowaniem kremem do opalania i jedzeniem. Miałem przygotowaną butelkę z izotonikiem i starałem się co jakiś czas z niej pić, poza częstym piciem wody - nie chciałem, żeby cokolwiek mnie zaskoczyło.

Staw wyglądał jak zwykle wspaniałe, odbijając w swojej tafli otulające go zbocza gór. Ruszyliśmy w dalszą drogę, kierując się na Czarny Staw. Przyjemny spacer wzdłuż brzegu wkrótce zmienił się we wspinaczkę po ostrym zboczy złożonym z dużych bloków skalnych. Ten krótki bądź co bądź odcinek jest dobrym testem kondycji i świetnie pokazuje, z czym przyjdzie zmierzyć się później. Na tym etapie znowu znaleźliśmy się z bratem z przodu i poczekaliśmy na moją znajomą dopiero przy samym stawie.

Nad głowami wisiał nam rogal księżyca, coraz mniej widoczny na błękitnym niebie. Po dłuższej chwili dołączyła do nas koleżanka, która jak się okazało poznała po drodze samotnie wędrującą dziewczynę i okazało się, że fajnie się dogadują. Gdy byliśmy już gotowi, ruszyliśmy w powiększonej ekipie wzdłuż Czarnego Stawu, który piękną barwą czystej wody cieszył oko. W oddali widać było już drobne sylwetki wspinających się ludzi, którzy z naszej odległości wyglądali jak małe robaczki. Wkrótce dołączyliśmy do tego korowodu, rozpoczynając wspinaczkę na szczyt.

Mimo wczesnej godziny i środka tygodnia turystów było mnóstwo. Na tym etapie nie tworzyły się jeszcze kolejki, ale w kilku węższych miejscach trzeba było odstać swoje. Brat już dawno zostawił mnie w tyle, więc szedłem sam, odpowiednim dla siebie tempem. Podejście było bardzo ciężkie i obciążające dla nóg - wysokie stopnie skalne angażowały zupełnie inne partie mięśni, niż w miarę płaskie beskidzkie ścieżki. Co jakiś czas piłem wodę, żeby uzupełnić to, co wypociłem. Samopoczucie miałem jednak świetne i kondycyjnie dawałem radę (co oczywiście nie znaczy, że nie dyszałem jak parowóz).

Po tym intensywnym kilometrze, w trakcie którego zdobyliśmy 400 metrów wysokości, znaleźliśmy się na Buli pod Rysami, przy której leżały jeszcze gdzieniegdzie placki śniegu. Dołączyłem do brata, który czekał już tam od dłuższego czasu i razem wypatrywaliśmy koleżanki. W końcu pojawiła się, idąc już nie z jedną, a z dwoma nowo poznanymi dziewczynami. Byłem pełny podziwu dla jej zdolności socjalizacyjnych, bo sam mam z tym ogromne problemy. Wspomniałem o tym z resztą, na co dostałem odpowiedź, że za szybko idziemy z bratem. Obróciłem to w żart i zbagatelizowałem, wspominając nasze poprzednie wędrówki.

Brat już się trochę niecierpliwił (po wypadzie miał mieć przed sobą jeszcze 4 godziny jazdy na Lubelszczyznę), więc ruszyliśmy dalej. Spod Buli trasa na szczyt prowadziła już tylko łańcuchami, które wzbudzały moją ekscytację. Zaczęliśmy się wspinać i niebawem całe podniecenie opadło - ludzi było tyle, że stworzyła się posuwająca się w ślimaczym tempie kolejka. Nie tak to sobie wyobrażałem, ale nie powiem też, że się tego nie spodziewałem, bo czytałem wcześniej o tym, co dzieje się w tym miejscu. Brat znów uzyskał solidną przewagę, więc szedłem sam. Łańcuchów nie trzeba było trzymać się w każdym miejscu, jednak stwierdziłem, że warto z nich skorzystać biorąc pod uwagę, że skala może być jednak śliska (północna ściana cierpi wszakże na brak nasłonecznienia).

Ekspozycja była spora, więc osoby cierpiące na lęk przestrzeni bądź wysokości mogłyby mieć na tym odcinku problem. Ja jednak dość szybko zacząłem się nudzić, tym bardziej, że co chwila trzeba było zatrzymać się, aby umożliwić zejście osobom, które na szczyt wspięły się wcześniej. W końcu dotarłem do miejsca, w którym trzeba było iść granią, mając po obu stronach przepaść. Trochę trwało, zanim udało się tamtędy przejść, bo cały czas trzeba było przypuszczać osoby schodzące, a gdy w końcu przyszła na mnie kolej poczułem, że nogi lekko mi wiotczeją. Trwało to jednak sekundę, także trzymając łańcuch przeszedłem to zwężenie i znalazłem się po drugiej stronie.

Nareszcie dotarłem na szczyt, zadowolony z siebie i z tego, że ostatecznie nie byłem jakoś specjalnie zmęczony. Ludzi była chmara, a wśród nich także jakieś smyki mające może 7 lat. Odnalazłem brata, który czekał na mnie już od jakiegoś czasu, lekko poirytowany, bo liczył na to, że o tej godzinie będziemy już schodzić (była 10:15). Koleżanka wraz z poznanymi dziewczynami przyszła dopiero po pół godzinie, więc opóźnienie względem jego planów jeszcze się zwiększało. Liczyłem jednak na to, że schodząc nadrobimy trochę czasu, bo wszyscy powinniśmy mieć w miarę podobne tempo.

Pokręciliśmy się jeszcze po szczycie, zrobiliśmy sobie pamiątkowe zdjęcia, staraliśmy się chłonąć chwilę. Było fajnie, ale na moje gusta trochę zbyt skaliście, bo jednak lubię zieleń. Poszliśmy jeszcze na wyższą część Rys po słowackiej stronie i podjęliśmy decyzję o schodzeniu. Umówiliśmy się, że spotkamy się przy Chatce pod Rysami, do której wraz z bratem ruszyliśmy od razu. Była już godzina 11:30.

Zejście prowadziło po skalistej drodze pełnej ogromnych głazów. Szło się po tym beznadziejnie, bo każdy kamień ustawiony był w inną stronę i kilka razy mało brakowało, żebym zwichnął sobie kostkę. Widoki jednak rekompensowały niewygody schodzenia - zdecydowanie czuć było przestrzeń (czego nie można powiedzieć o intymności, bo turystów były krocie). Doszliśmy do Chatki, w której przybiłem kolejną pieczątkę do #koronagorpolski i wypatrywaliśmy dziewczyn, które, jak nam się wydawało, były niedaleko od nas. Zanim jednak przyszły minęło kolejne 45 minut i mojego brata zaczął trafiać już szlag. Zdecydował, że zejdzie sam i będzie łapał stopa po słowackiej stronie, żeby szybciej dojechać na parking w Palenicy. W oryginalnym planie miał nas odebrać partner koleżanki, dlatego wiedząc, że ma z kim schodzić, i że będzie miała pewną podwózkę, postanowiłem dołączyć do brata, żeby nie szedł sam. Poinformowaliśmy o tym dziewczyny i ruszyliśmy w drogę.

Niebawem dotarliśmy do miejsca, w którym znajdowały się drabinki i łańcuchy w ilości większej, niż się spodziewałem. Nie sprawiały jednak trudności i czuję, że dużo gorzej schodziłoby się od strony polskiej. Słońce grzało mocno, gdy między olbrzymimi odłamkami skalnymi mijaliśmy Žabie pleso (czyli Wielki Żabi Staw; będę jednak starać się używać nazewnictwa słowackiego). Droga nie poprawiła się i komfort schodzenia po dużych kamieniach był nikły. Dodatkowo zaczęły mi się odzywać kolana, jednak starałem się to ignorować i dotrzymywać kroku pędzącemu bratu.

Dotarliśmy w końcu nad Žabí potok, od którego droga już łagodniała. Zrobiło się także bardziej zielono i mniej surowo. Potok płynął wartko i wesoło, w kilku miejscach przecinając szlak. Po jakimś czasie kamienista ścieżka zmieniła się w klasyczną leśną dróżkę, co było dla nóg miłą i oczekiwaną odmianą. Po drodze mijaliśmy ludzi wnoszących na drewnianych stelażach kegi do Chatki pod Rysami. Nie wiem jak ci ludzie byli w stanie to robić: stelaż nie wyglądał na wygodny, na pewno nie był lekki, a dodatkowo upał robił się konkretny.

Dość szybko dotarliśmy do schroniska znajdującego się przy Popradské pleso. Podczas króciutkiej przerwy przybiłem pieczątkę, po czym zielonym szlakiem pomaszerowaliśmy na Trigan, który znajdował się na trasie. Las, którym szliśmy, bardzo mi się podobał - był gęsty, wysoki i pachniał cudownie. Pomiędzy koronami drzew migały od czasu do czasu wierzchołki otaczających go szczytów.

Z Trigana zeszliśmy do naszego ostatecznego celu, którym było Štrbské pleso. Jest to miejsce typowo turystyczne, obfitujące w hotele, restauracje oraz wątpliwej jakości rzeźby z drewna. Staw okala ścieżka i widok z niej był akurat niczego sobie - można było zobaczyć zarówno Rysy, jak i olbrzymią skocznię narciarską.

Zaczęliśmy szukać jakiegoś połączenia z Palenicą, albo w ogóle z Polską, ale niestety los nam nie sprzyjał - trafiliśmy w okienko kompletnego bezruchu. W akcie desperacji zaczęliśmy chodzić po okolicznych sklepach prosząc o jakiś kawałek kartonu i pisak, żeby ułatwić sobie złapanie stopa. Ustawiliśmy się przy wyjeździe z parkingów i, z kciukami w górze, liczyliśmy na łut szczęścia. Niestety tu również ponieśliśmy fiasko, bo na około 30 mijających nas samochodów zatrzymał się tylko jeden, a jego kierowca poinformował nas, że co prawda jedzie gdzie indziej, ale życzy nam szczęścia.

Staliśmy tak ponad godzinę i cały plan, żeby wrócić szybciej, spalił na panewce. Wtedy dostrzegłem znajome mi auto i kierowcę, którym był partner koleżanki. Podeszliśmy szczęśliwi, że jednak uda nam się wrócić. Kolega wpuścił nas do środka i pojechaliśmy po dziewczyny, które jak się okazało miały niedługo schodzić z niebieskiego szlaku znajdującego się kilka kilometrów dalej. Początkowo gadka jakoś dziwnie się nie kleiła, co trochę mnie zastanawiało, ale potem się rozkręciliśmy. W końcu zobaczyliśmy dziewczyny, które weszły do samochodu - i wtedy się zaczęło.

Okazało się, że moja koleżanka poczuła się przez nas opuszczona, a wręcz porzucona, o czym mówiła zupełnie bez żartu swojemu partnerowi. Zrobiło mi się gorąco, bo dopiero wtedy dotarło do mnie, że wszystkie założenia i ustalenia, które miałem w głowie i wydawały mi się oczywiste oraz jasne dla niej, w ogóle nie zyskały u niej potwierdzenia. Atmosfera była gęsta, próbowałem jakoś ją rozluźnić, ale szło to marnie. Dojechaliśmy na parking w Palenicy i pożegnaliśmy się, po czym już osobno pojechaliśmy w stronę Krakowa.

Jest takie fajne powiedzenie po angielsku: "When you ASSUME, you make ASS of U and ME". Nie porozumieliśmy się przed rozpoczęciem wyprawy i każde z nas wychodziło z innym zestawem założeń. Mój brat, że ekipa, w której idzie, ma super kondycję i uda się szybko zrobić trasę tak, żeby nie musiał później jechać kilku godzin na Lubelszczyznę w nocy. Moja koleżanka, że skoro idziemy razem, to trzymamy się razem, zwłaszcza, że, jak się okazało, nie czuła się jeszcze pewnie w górach, a tym bardziej w Tatrach. Wreszcie ja, że koleżanka ma po prostu świetną kondycję i zwyczajnie sobie poradzi, a pokonywanie szlaku osobno, gdy każdy idzie swoim tempem, jest dla niej ok, bo tak wyglądały moje dotychczasowe z nią wyprawy, gdy zostawałem z tyłu. Lekcja, jaką wyniosłem z tej historii, jest taka, żeby przy podobnych eskapadach ustalić wcześniej zasady, jak będzie wyglądać droga, żeby później nikt nie czuł się niemiło zaskoczony. Tyczy się to zwłaszcza grup, w których nie wszyscy wzajemnie się znają.

Co się zaś tyczy samej trasy, to gorąco ją polecam i uważam, że była ciekawa, malownicza, ale też trudna i jednak męcząca. Idąc na Rysy trzeba się liczyć z tym, że nawet w środku tygodnia i o wczesnej porze ludzi na szlaku będzie pełno - szczyt ten jest jakby na to nie patrzeć najczęściej odwiedzanym w Tatrach. Należy mieć też na uwadze, że przy łańcuchach tworzą się kolejki, ale nie oznacza to, że przestaje być tam niebezpiecznie. Na tym odcinku dobrze mieć ze sobą kask, bo wystarczy strącony przez kogoś kamień, aby fajna wycieczka zakończyła się tragedią. Natomiast dla tych, którzy chcą iść na ciekawy szczyt z łańcuchami, ale nie zależy im, by był to najwyższy szczyt w Polsce, polecam Świnicę z wejściem z D5S.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #tatry
5a2c12cb-7d3f-4d40-bc09-88011be5bc8f
67abed02-aaa3-402b-a31f-82973ebff756
91cb9672-06b9-4ecb-8be0-be4a12fdafa3
e5db69dc-94f4-4a72-9c2f-0441b831e653
4b096b39-5d31-4d14-b4da-4913730a01a9
sireplama

Koleżanka to nie palaczka aby? Byłem ostatnio na wycieczce z dwoma pałeczkami i półtorakilometrowy, płaski odcinek w mieście zrobiliśmy w półtorej godziny z 6 przerwami na fajeczkę i zakupy w lokalnym sklepie, bo "fajeczki się skończyły"... W którymś momencie chciałem znieść jajo, wysiedzieć je, wychować jak własne i wysłać na studia...


#hejtnapalaczy

Piechur

@sireplama Coś tam popala, ale nigdy na trasie. Ogólnie kondycyjnie była bardzo dobrze przygotowana - praktycznie co tydzień chodziła w góry, codziennie rower, co jakiś czas wykręcała na nim 200km. Nie wiem co się wtedy stało, może gorszy dzień, a może zbyt stresowała się trasą.

sireplama

O, kwa! Ten tragarz to jakiś robot z Boston chyba...

Piechur

@sireplama Turbo szacun dla nich. Wyobraź sobie - idziesz zadowolony, że zdobyłeś Rysy, a tu obok przechodzi gość z takim ekwipunkiem

Joterini

Na Rysy to tylko nocą chodzę, ale serdecznie polecam Miegusze, generalnie przełęcz pod chłopkiem i stamtąd leciutki poza szlak. Pustki i tylko obserwujesz kolejki idące na Rysy.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zapraszam na #piechurwedruje - dzisiaj trasa bez fajerwerków, ale jako taka.
---------
Szczyty: Cichoń, Ostra, Jeżowa Woda, Modyń (Beskid Wyspowy)
Data: 16 lipca 2022 (sobota)
Staty: 14km, 4h20, 745m przewyżyszeń

Przez jeden lipcowy tydzień stałem się słomianym wdowcem, także chciałem dobrze wykorzystać możliwości, które ten stan dawał. Razem z bratem i koleżanką już od kilku miesięcy przebąkiwaliśmy, że można by spróbować wspiąć się na Rysy, a że warunki pogodowe zapowiadały się nieźle, postanowiliśmy kilka dni wcześniej rozgrzać się krótką trasą.

W zanadrzu miałem kilka pętelek, które zaplanowałem wcześniej w wolnych chwilach, a że towarzystwu było obojętne, gdzie pójdziemy, postawiłem na Modyń. Do naszej ekipy dołączyła jeszcze szwagierka i psiak koleżanki, i w sobotni poranek ruszyliśmy wszyscy na trasę z małego parkingu w Wierzyce.

Czarnym szlakiem weszliśmy pod Cichoń, spod którego mieliśmy od razu udać się na Ostrą, jednak trochę się zagapiliśmy i poszliśmy w przeciwną stronę. Dopiero mijając Tokań coś nas olśniło, że takiego szczytu nie było chyba na trasie, i po sprawdzeniu lokalizacji musieliśmy zawrócić. Nie ma jednak tego złego, bo po drodze szwagierka ustrzeliła aparatem pięknego motyla (może jest tu ekspert, który powie, co to za gatunek?).

Aby dotrzeć do Ostrej trzeba było zejść do drogi, a następnie po drugiej jej stronie wejść znów w las - ścieżka była wąska i słabo widoczna. Po krótkiej wspinaczce byliśmy już na górze. Teren się wypłaszczył i zanim się obejrzeliśmy, mijaliśmy Jeżową Wodę. Psiak koleżanki latał dookoła wesoło, a trasa nie sprawiała nikomu problemów. Miało się to jednak niebawem zmienić.

Aby wejść na Modyń, musieliśmy najpierw zejść niebieskim szlakiem do miejscowości Młyńczyska. Zaraz po wyjściu z lasu, jeszcze podczas schodzenia, nastał jednak najgorszy etap wycieczki: kolejne 3 kilometry trzeba było iść po asfalcie. Słońce grzało okrutnie, wiatru było jak na lekarstwo, cienia brak, a my musieliśmy człapać pod górę po twardej drodze. Nie polecam wchodzić od tej strony, zero frajdy.

W przełęczy Cisowy Dział, gdzie w końcu się wspięliśmy, była wiata, w której upoceni zrobiliśmy przerwę na posiłek. Zaraz obok znajdowała się droga krzyżowa, a kawałek dalej ogromny krzyż, który tradycyjnie w podobnych miejscowościach musi górować nad okolicą. Zjeżdżały tam również samochody z turystami, którzy planowali szybką eskapadę na szczyt - z tego miejsca było na niego ledwo półtora kilometra.

Założyliśmy plecaki i ruszyliśmy dalej. Niebieski szlak wkrótce zaczął prowadzić dość ostro nachyloną ścieżką, którą drwale zwozili ścięte drzewa za pomocą małych traktorów. Podejście nie stanowiło jednak dla nas kłopotu, najważniejsze było, że w końcu schowaliśmy się w cieniu.

Jak wspominałem, ten odcinek na Modyń nie był długi, więc dość szybko znaleźliśmy się na szczycie, co stało się jasne, gdy między gałęziami ujrzeliśmy znajdującą się tam wieżę widokową. Zanim się na nią wspięliśmy, zrobiliśmy przerwę przy kamiennym stole, na którym życie mógłby poświęcić sam Aslan, a następnie strzeliliśmy zdjęcie przy tabliczce z nazwą szczytu. Polana pod wieżą, bo chyba tak należy nazwać to miejsce, była całkiem spora i oferowała kilka miejsc do siedzenia.

Gdy weszliśmy na wieżę pogoda akurat się skaprysiła: zrobiło się pochmurno i zaczął wiać chłodny wiatr. Popatrzyliśmy chwilę na okolicę, po czym zeszliśmy na dół i czarnym szlakiem udaliśmy się w drogę powrotną do samochodu. Po krótkim odcinku szeroką leśną ścieżką znów trafiliśmy na asfalt, którym dotarliśmy już na mały parking.

Trasa miała stanowczo za dużo odcinków prowadzących jezdnią, dlatego wiem, że kolejny raz na pewno nią nie przejdę. Na tamten moment spełniła jednak swoją funkcję, bo z rozgrzanymi odpowiednio nogami byliśmy już gotowi na zaatakowanie najwyższego szczytu w Polsce.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wycieczka #wedrujzhejto #fotografia #beskidwyspowy
d11c3561-ca2b-4cd7-9a0b-6baa2e68df71
3aee6ffd-2361-47a7-b119-4e18994baba5
42d7baa7-9b0a-4dfc-8478-a308c77fceb6
76c3f63c-b0fd-478a-a1cb-8177304efb82
4296a898-a526-45dd-988b-5a70e8b178f3
ZygoteNeverborn

@Piechur Straszne twarze od tego chodzenia po górach się robią.

szymek

@ZygoteNeverborn nie wzięli rutinoscorbinu

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj napiszę o fajnej trasie w sam raz na rodzinną wycieczkę - różne atrakcje po drodze, wieża widokowa i polana z pięknym widokiem. Fotki bonusowe w komentarzu Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Magurki (Gorce)
Data: 2 maja 2023 (wtorek)
Staty: 11km, 3h30, 420m przewyżyszeń

Nadchodziła majówka, a jako, że udało mi się ją przedłużyć biorąc wolne między świętami, w głowie zaczął kiełkować pomysł, by sprzyjające warunki wykorzystać. Podczas kreślenia możliwych do przebycia tras natknąłem się na Magurki - szczyt w Gorcach, do którego prowadziła jedynie zielona ścieżka dydaktyczna. Widząc, że znajduje się na nim również wieża widokowa pomyślałem, że fajnie byłoby udać się tam na wschód słońca. Sprzedałem pomysł tacie, który jak zawsze wyraził natychmiastową chęć na wspólną wycieczkę.

Z Krakowa wyjechaliśmy o godzinie 1:30 i po mniej więcej półtorej godzinie znaleźliśmy się w małej miejscowości o nazwie Jaszcze Duże. Zostawiliśmy samochód na parkingu (według map był płatny, ale o tej godzinie nikogo kto mógłby pobierać opłaty tam nie było) i ruszyliśmy w ciemności rozświetlanej latarkami wzdłuż asfaltowej drogi w stronie Jaszczy Małych, z których planowaliśmy wejść na teren Gorczańskiego Parku Narodowego. Odcinek ten miał prawie 3 kilometry i przy wyprawie z dziećmi można spokojnie go pominąć zwyczajnie podjeżdżając na kolejny parking w Jaszczach Małych - nie zrobi się wtedy co prawda pętli, jednak według mnie nie ma w tym żadnej straty.

Asfalt wreszcie przeszedł w utwardzoną drogę, po czym weszliśmy w las. Było bezwietrznie i przyjemnie chłodno. Po krótkiej chwili doszliśmy do polany Łonnej, przy której znajdował się mały zbiornik wodny dla płazów. To pierwsza z atrakcji, którą można sprzedać maluchom przed wycieczką, dzięki czemu będzie się szło od celu do celu - w takim trybie jest zwykle mniej naruszenia.

Minęliśmy polanę i znajdując się ponownie między drzewami pobawiliśmy się trochę latarkami, wyławiając z ciemności fantastyczne kształty sięgających w nieznane gałęzi i powykręcanych korzeni. Po jakiejś chwili teren zaczął być bardziej nachylony, co czuć było w nogach, jednak nie był to odcinek długi, a prowadził do kolejnej atrakcji. Przy drewnianej chatce (do której można było wejść) znajdował się pomnik bombowca Liberator. Z racji tego, jak został wykonany, dawał możliwości na ponowne zabawy ze światłem.

Spod pomnika do szczytu było już bardzo blisko, więc ruszyliśmy dalej. Minęliśmy polanę Pańska Przehybka i wkrótce doszliśmy do kolejnej polany nazywającej się Tomaśkula. Niebo zaczęło się już rozjaśniać i nabierać pięknych barw, dając obietnicę pięknego wschodu. Jeszcze kilka kroków i znaleźliśmy się pod wieżą na Magurkach, a więc największą z atrakcji na szlaku.

Widok z góry był po prostu zjawiskowy. Kolory na nieboskłonie zmieniały się z każdą chwilą, robiły się coraz intensywniejsze i to był jeden z nielicznych momentów, gdy mogłem zobaczyć na oczy co to znaczy, że barwy się rozlewają. Na wschodzie coraz śmielej królowały mocne pomarańcze i żółcie, na południu natomiast chmury nad Tatrami zyskały wspaniały różowy odcień i wyglądały jak wata cukrowa. I wreszcie słońce wykipiało, głaskając ciepłymi promieniami okoliczne szczyty i lasy. Do tej pory był to jeden z najpiękniejszych wschodów, jakie było mi dane zobaczyć - podobał mi się znacznie bardziej niż te na Babiej Górze, które opisywałem w poprzednich odcinkach.

Tutaj chciałbym jeszcze wspomnieć dlaczego Magurki tak mi się spodobały. Ze względu na to, że jest to szczyt niższy niż znajdujące się na północy i zachodzie wierzchołki, nie widać z niego miast, jedynie porośnięte pięknymi lasami zbocza gór. Na południu natomiast wznoszą się Tatry, które sprawiają wrażenie, jak gdyby były ledwie kilka kroków dalej. Z wieży widać również inne gorczańskie szczyty, na których też znajdują się wieże widokowe, czyli Gorc i Lubań. Wszystko to sprawia, że klimat na Magurkach jest niesamowicie wręcz przytulny i niepowtarzalny. Ta górka stała się dla mnie jednym z fajniejszych odkryć.

Dość długo siedzieliśmy na czubku wieży zachwycając się niebiańskimi wręcz widokami i pejzażem namalowanym przez naturę. W końcu trzeba było jednak zejść. Minęliśmy miejsce na ognisko, które znajdowało się na szczycie, a następnie przeszliśmy przez rozległą polanę, z której widać było jeszcze Tatry. Było fantastycznie.

W drodze na parking minęliśmy jeszcze kilka punktów widokowych, jednak droga była już bardziej rozjeżdżona, mijając położone przy trasie domy. Raczej nie było na niej niczego, co mogłoby jakoś zainteresować dziecko, dlatego wspomniałem wcześniej, że nie robienie pętli na tym szlaku nie będzie skutkowało utratą jakichś atrakcji. Niebawem znaleźliśmy się przy samochodzie i w pełni usatysfakcjonowani opuściliśmy Jaszcze wiedząc, że jeszcze tam wrócimy.

Gorąco polecam tę trasę - albo w wariancie, który przedstawiłem, albo w tym rodzinno-dziecięcym, czyli startując z Jaszczy Małych, robiąc przystanki we wspomnianych punktach i wracając tą samą trasą na parking. Jeśli będę miał okazję przetestować tę opcję ze swoimi dziewczynami w tym roku, to na pewno dam znać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #gorce
b992a3fb-5d2f-456f-8180-69796f69cc48
a9f26cfa-cbd2-42f1-9c9e-b0f66d20b2f6
c0042572-b440-44d8-8870-c2dc6d21bc9a
42be34e7-d7b7-48d2-bcb5-ac47f9bee95b
8297fa40-33a5-4e7b-80ce-41b92a290212
Piechur

Ktoś prosił o więcej zdjęć plecaka taty

1a9db5a2-9558-4ae5-8d35-69ec7849314b
dd6e7862-caab-430a-bf09-38a76be6367d
45873e7d-c448-4830-a4df-2862ad220dda

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje o jednym ze szczytów należących do #koronagorpolski - zapraszam do czytania i obserwowania tagu
---------
Szczyty: Niemcowa, Wielki Rogacz, Radziejowa, Złomisty Wierch (Beskid Sądecki)
Data: 5 września 2021 (niedziela)
Staty: 27km, 8h, 1.260m przewyżyszeń

Na Radziejową ostrzyliśmy z kuzynem zęby od jakiegoś czasu, ale z różnych przyczyn nie udawało się dograć terminu. W końcu jednak gwiazdy zaczęły nam sprzyjać i w niedzielny poranek pojechaliśmy do Rytra, żeby rozpocząć stamtąd naszą wędrówkę. Samochód zostawiliśmy na dużym parkingu niedaleko stacji kolejowej i ruszyliśmy w drogę, podążając czerwonym szlakiem.

Cała miejscowość przykryta była gęstą mgłą, także od początku klimat wycieczki zapowiadał się fajnie. Pierwsze 2.5 kilometra prowadziło na przemian asfaltem, ubitą drogą i ścieżkami prowadzącymi przez pola. Było dość stromo i mimo dobrej kondycji nieco się zasapaliśmy. Znaleźliśmy się też w końcu ponad mgłą i mogliśmy pozachwycać się wypełnionymi nią dolinami, sprawiającymi wrażenie wielkich kotłów z gotującą się w nich magiczną miksturą.

Weszliśmy w las, kontynuując wspinaczkę. Dopiero przy Kordowcu teren odrobinę się wypłaszczył, pozwalając na złapanie oddechu i uspokojenie tętna. Doszliśmy do polany Poczekaj, na której poczekaliśmy trochę, aż przestaniemy sapać. Przy znajdującej się tam ławce zjedliśmy po bułce patrząc na dolinki, które w dalszym ciągu przykryte były kołdrą z mgły.

Ruszyliśmy dalej w stronę Niemcowej. Po kolejnym ostrzejszym podejściu naszym oczom ukazał się bardzo przyjemny widok - na polanie przy drewnianej chacie brykały sobie owce, brzęcząc przyczepionymi do szyj dzwoneczkami. Momentalnie poczuliśmy swojski zapach owczych bobków, który mimo wszystko wywołał u nas pozytywne skojarzenia z dziecięcych czasów spędzonych na wakacjach na wsi. Następnie minęliśmy ruiny starej szkoły i niebawem byliśmy już na Niemcowej.

Kontynuowaliśmy marsz idąc w dalszym ciągu czerwonym szlakiem. Z tego odcinka nie pamiętam za dużo, więc zakładam, że nie sprawił większych problemów. Znaleźliśmy się na Wielkim Rogaczu, z którego na Radziejową został już tylko kilometr. Otaczał nas las, jednak z tego co pamiętam w wielu miejscach składał się z połamanych drzew i wyglądał jakoś smutno. Przed nami widniał już czubek najwyższego szczytu Beskidu Sądeckiego, więc skupiliśmy się na tym, aby do niego dojść.

Zdobywanie wierzchołka zaczęliśmy z przełęczy Żłobki. Mimo, że odcinek był krótki, dawał mocno w kość - droga była kamienista i mocno nachylona. Przy wchodzeniu spociłem się okropnie i cały czas czułem pulsującą na szyi tętnicę. Kuzyn szedł kawałek za mną, również dysząc ciężko. I w takim właśnie miejscu minął nas facet, który na tę górę wbiegał - nie widać było po nim większego zmęczenia, a łydkę miał jak moje udo. Pokiwaliśmy głowami z niedowierzania i, człapiąc ociężale, doszliśmy w końcu na szczyt.

Na Radziejowej znajdowała się wysoka wieża, dzięki której można było podziwiać otaczające górę widoki. Oczywiście weszliśmy na nią, co dla kuzyna było sporym wyzwaniem ze względu na silny lęk wysokości - dał jednak radę i nie żałował, choć przez cały czas musiał trzymać się kurczowo barierki. Zeszliśmy z wieży i przy jednej z ławeczek zrobiliśmy przerwę na posiłek i picie. Zrobiliśmy sobie również pamiątkowe zdjęcie pod dużą tablicą z nazwą szczytu i przybiliśmy pieczątki do #koronagorpolski.

Po tej szybkiej regeneracji ruszyliśmy w dalszą drogę do schroniska na Przehybie. Droga czasami wznosiła się, czasami opadała, prowadząc przez kolejne znajdujące się na czerwonym szlaku wierzchołki. I tak minęliśmy Bukowinki, Złomisty Wierch i znaleźliśmy się na rozdrożu pod Wielką Przehybą. W trakcie drogi można było cieszyć się widokami, ponieważ nie szło się gęstym lasem, ale znowu, jak przed samą Radziejową, wydaje mi się, że na trasie było bardzo dużo połamanych drzew.

Na Przehybę doszliśmy chwilę przed 12. Mimo, że do tamtej pory na trasie ilość spotkanych osób mogliśmy policzyć na palcach dwóch rąk, to w drodze do schroniska jak i w nim samym ludzi było już całkiem sporo. Zamówiliśmy sobie bigos i szarlotkę, ciesząc się fantastyczną pogodą i udaną wycieczką.

Nadszedł jednak czas, aby wracać do samochodu. Do Rytra według planu miał prowadzić szlak niebieski i nim właśnie rozpoczęliśmy schodzenie. Jak to zwykle przy schodzeniu bywa, mózg mi się wyłączył i przestałem rejestrować, co się działo dookoła, wyciszając się i wpadając w stan lekkiego letargu. Prawdopodobnie w ogóle nie pamiętał bym tej drogi, gdyby nie to, że kuzyn zaczął narzekać na dyskomfort w butach.

Początkowo tylko wspominał, że trochę bolą go stopy, ale dość szybko zaczął kuśtykać, a wreszcie syczeć z bólu. Okazało się, że buty, które wziął, były ok do chodzenia na spacery po mieście, ale do tak długiej trasy w górach w ogóle się nie nadawały. Ich głównym mankamentem było to, że były dopasowane do normalnego chodzenia - przy wchodzeniu pod górę wszystko było w porządku, jednak przy schodzeniu stopa leciała do przodu i palce miały stanowczo za mało miejsca. Dlatego właśnie z zasady górskie buty kupuje się rozmiar większe od tych, w których chodzimy na co dzień.

Było na prawdę źle - kuzyn ledwo szedł, musieliśmy robić coraz częstsze przerwy, a do Rytra zostało nam jeszcze kilka kilometrów. Droga była ostro nachylona, co tylko potęgowało jego ból. W pewnym momencie kuzyn był już tak zdesperowany, że scyzorykiem rozciął wierzch butów przy palcach, żeby dać im chociaż odrobinę więcej luzu.

I tak, człapiąc powoli, dotarliśmy do Starego Kamieniołomu, z którego szeroką drogą prowadzącą obok potoku Roztoka Wielka szliśmy dalej w stronę samochodu. Na tej trasie było już sporo osób, głównie starszych par oraz rodzin z dziećmi, które korzystały z pięknej niedzielnej pogody. Minęliśmy Bystry Potok i znajdujący się tam Park Ekologiczny, i już cały czasu asfaltową drogą schodziliśmy w kierunku parkingu.

Dla kuzyna była to prawdziwa droga krzyżowa. Każdy krok był dla niego męką i, jeśli dobrze pamiętam, to od pewnego momentu w ogóle zdjął buty i szedł chodnikiem w samych skarpetkach. Choć wydawało się, że nigdy nie dojdziemy do samochodu, to jednak ostatecznie do niego dotarliśmy. Kuzyn na szczęście wziął buty na przebranie, więc wyrzucił od razu do kosza te, które na wycieczce sprawiły mu tyle kłopotu, kląc na nie pod nosem.

Wyprawa, mimo ciężkiej końcówki, była jednak udana. Spędziliśmy na szlaku jedną trzecią dnia, zaliczyliśmy kolejny szczyt do KGP, pogoda była świetna, a i towarzystwo doborowe. A co się tyczy przygody z butami - stała się ona cenną nauczką na przyszłość, żeby lepiej planować, jakie obuwie zakłada się na szlak.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #podroze #wedrujzhejto #fotografia #beskidsadecki
a6052936-9a8a-4189-9f76-0fe994226185
5e4b86e6-db22-441f-946b-d079690fb22f
37e699ef-aebd-44a2-9f7b-4b2eda00fb5c
5d13bcbe-bbeb-4e65-bc17-7200de18979e
8f42f868-06cb-47d5-ba15-b766fb03e8b4
Zielczan

@Piechur tak samo wchodzę na wieże widokowe jak kuzyn

Zaloguj się aby komentować