#piechurwedruje

31
118
Siema,
Kolejne podsumowania #piechurwedruje  w ramach #poradnikpiechura a w nich: wnioski z błędów, wskazówki do podobnych sytuacji, trochę refleksji. Zapraszam!
---------
7. Wpis: Skrzyczne
Wnioski:

  • Picie alkoholu w górach (w rozsądnych ilościach) to nic strasznego, ale ja raczej odradzam robienie tego w trakcie wchodzenia.
  • Chodzenie we mgle po zmroku może być nieco uciążliwe ze względu na to, jak rozprasza się światło czołówki. Lepiej w takich warunkach niech nieść ją w ręce lub przypiąć do paska od plecaka na klatce piersiowej lub biodrach - kwestia własnych preferencji.

8. Wpis: Szczebel
Wnioski:

  • To, że nie ma śniegu w mieście, nie oznacza, że nie ma go w górach, a kto szuka ten znajdzie.
  • Należy uważać na lód na drodze, nie tylko na trasie w lesie, ale może zwłaszcza na asfalcie, jeśli trzeba takim odcinkiem iść. Żeby się nie potłuc dobrze iść z kijkami i nakładkami antypoślizgowymi na butach (jeśli się ma).
  • Po górach można chodzić nie tylko głównymi szlakami, chociaż tak jest najwygodniej. Warto jednak mieć dostęp do map i GPS, żeby się nie zgubić. Nie we wszystkich miejscach można jednak zbaczać ze szlaku (np. Parki Narodowe).

9. Wpis: Potrójna
Wnioski:

  • Góry czasem pomagają na kaca, a czasem nie.

10. Wpis: Sarnia Skała
Wnioski:

  • Parkingi niedaleko głównych wejść na szlaki w Tatrach trzeba rezerwować internetowo z wyprzedzeniem.
  • Mimo zapowiadanej ładnej pogody w górach, zwłaszcza wysokich, zawsze będzie chłodniej, tym bardziej rano - dobrze przygotować sobie ciepłe okrycie na wszelki wypadek.
  • Po każdym postoju należy sprawdzić, czy rusza się dalej z całym ekwipunkiem.
  • W sezonie lepiej unikać najpopularniejszych tras jeśli nie chce się stać w kolejkach, a jeśli już to wybierać się na nie jeszcze przed świtem.

11. Wpis: Leskowiec
Wnioski:

  • Jadąc gdziekolwiek warto sprawdzać na bieżąco pogodę i radary burzowe - również w samym dniu wyjazdu. Pogoda bywa zmienną.
  • Wycieczki z małymi dziećmi są jak najbardziej możliwe, dobrze jest dobrać odpowiednią dla nich trasę, aby się nie zanudziły i nie zamęczyły. Warto zadbać też o atrakcje odpowiednie dla ich skali: rzucanie kamyków do potoku czy kałuży, zbieranie patyków, szukanie żuczków itd.

12. Wpis: Sarbsko
Wnioski:

  • Praktycznie wszędzie, gdzie jedzie się na urlop, można w niedalekiej okolicy znaleźć jakąś ciekawą trasę do pochodzenia. Dobrze zobaczyć dostępne opcje jeszcze przed przyjazdem, żeby odpowiednio się przygotować.
  • Strach ma wielkie oczy i zwykle idąc po ciemku jedyne dzikie zwierzęta, jakie się napotka, to sarny, ptaki albo zające. Jednak w terenach, gdzie występują także drapieżniki takie jak wilki czy niedźwiedzie lepiej mieć przy sobie mocny gaz pieprzowy i petardy hukowe.

-------
Na dzisiaj to koniec. W kolejnych kilku wpisach opowiem o tegorocznych wycieczkach wkoło komina - więcej w najbliższych dniach. Pozdrawiam!

#gory #wedrujzhejto #podroze #pasje
ec35fdc7-b220-4c04-8876-39074c5a75f4
ciszej

@Piechur spotkałeś kiedyś wilki? Mi się nie udało, za to niedźwiedzie śmigają po mieście pod oknami xd

Piechur

@ciszej Na razie miałem szczęście ich nie spotkać - a przynajmniej o tym nie wiem

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym bonusowym #piechurwedruje opowiem o krótkiej trasie, którą przebyłem dzisiaj, także można powiedzieć, że relacja na świeżo.
---------
Cel: Obwodowa Komisja Wyborcza (Okręg 15)
Data: 15 października 2023 (niedziela)
Staty: 2.5km, 1h, 30m przewyższeń

O tej wyprawie myślałem już od jakiegoś czasu. Poranek był leniwy, a dzień chłodny, aż nie chciało się wychodzić spod pierzyny, ale szkoda było przegapić taką okazję. Po obfitym śniadaniu (jajecznica na bogato) wraz z żoną ubraliśmy dziewczynki i ruszyliśmy w drogę.

Trasa do OKW prowadziła w dół. Z pozoru było to fajne, ale wiedziałem też, że wszystko będzie trzeba odpracować podczas powrotu. Szliśmy chodnikiem, cały czas przy drodze, co chwila mijały nas auta, także warunki były zdecydowanie mało przyjemne. Dodatkowo wiał chłodny wiatr, a ja zacząłem żałować, że nie wziąłem cienkiej czapki.

Zanim się jednak obejrzeliśmy, byliśmy już na miejscu. Mysz nawet nie narzekała, a drugi Kiciuś spał grzecznie w gondoli. Weszliśmy do budynku, gdzie panowało przyjemne ciepło. Dzięki strzałkom łatwo trafiliśmy do odpowiedniej sali, więc do oznaczeń trasy nie mam zastrzeżeń.

Ludzi było pełno i musieliśmy odstać swoje w kolejce. Po otrzymaniu kart do głosowania (oprócz jednej, co zostało odnotowane w protokole) usiedliśmy przy stoliku i szybko zaznaczyliśmy krzyżyk przy wybranym kandydacie. Następnie Mysz wrzuciła karty do urny i udaliśmy się do wyjścia, żeby nie robić niepotrzebnego tłumu. Cała sprawa poszła całkiem sprawnie.

Nadszedł czas na to, żeby wracać do domu. Z braku innych możliwość udaliśmy się tam tą samą trasą, którą przyszliśmy, i rozpoczęliśmy wspinaczkę. Nie było jednak tak źle i jedynie zimne wietrzystko trochę nam dokuczało. W końcu dotarliśmy do mieszkania, gdzie wypiliśmy ciepłą herbatę.

Ogólnie jestem zadowolony z wypadu, mimo, że warunki pogodowe i drogowe mogłyby być lepsze. Myślę, że za kilka lat wybiorę się ponownie. Z technicznego punktu widzenia raczej każdy powinien sobie poradzić.

Dzisiaj brak trasy

#polityka #wedrujzhejto
ce59d6d2-2d25-41b2-86a5-5cbe0aad6c0f

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym #piechurwedruje dość nietypowo, bo zamiast o górach będzie o trasie nad morzem.
---------
Jezioro: Sarbsko (Wybrzeże Słowińskie)
Data: 24 marca 2023 (piątek)
Staty: 25km, 4h30, 75m przewyższeń

W marcu pojechaliśmy z żoną i córką na krótki urlop nad morze w poszukiwaniu jodu. Wybór padł na Łebę, w której niestety nie było w tym czasie zbyt wiele do roboty - było wietrznie, mroźno i deszczowo, a większość atrakcji była pozamykana poza sezonem.

Na szczęście - przyjechałem przygotowany. Już przed wyjazdem zetrknąłem na okoliczne szlaki celem znalezienia fajnej trasy, a wybór padł ostatecznie na pętlę Sarbską. W jeden z ładniejszych wieczorów uśpiłem córę i ruszyłem w drogę.

Z miejsca, w którym się zatrzymaliśmy, musiałem przejść jakieś 2km zanim dotarłem do lasu, a po kolejnym kilometrze wkroczyłem już na teren rezerwatu Mierzei Sarbskiej. Prowadził tamtędy niebieski szlak. Szło się bezproblemowo, bo (jak to nad morzem) przewyższenia były niewielkie. Trochę dziwnie chodziło mi się z początku po piaszczystym podłożu, ale szybko się przyzwyczaiłem. Dodatkowo, przez cały odcinek w rezerwacie słychać było szum morza, co było całkiem przyjemne.

Wizualnie nie było jednak zbyt ciekawie - wygląda na to, że takie nocne wycieczki bardziej pasują mi w górzystym terenie, tutaj nie potrafiłem znaleźć jakiegoś interesującego punktu zaczepienia. W dzień kolory były przepiękne i jednak mi ich brakowało.

Największą różnicą między moimi nocnymi wyprawami w góry a tą było jednak przenikające mnie do kości uczucie niepokoju. Nie wiem czemu, ale towarzyszyło mi całą drogę. Może było spowodowane obecnością na "nie swoim" terenie, a może informacją o tym, że niedługo przed naszym przyjazdem wyciągnięto z portu ciało wilka, o czym wspomniała nam właścicielka wynajmowanego apartamentu. Niezależnie od przyczyny byłem spięty i lekko zdenerwowany.

Niedaleko końca rezerwatu skręciłem w stronę morza i doszedłem na plażę. Księżyc świecił jasno, w oddali było widać światła kilku statków oraz falochronu w Łebie. Fajny klimat. Odwróciłem się i poszedłem w kierunku wyjścia. Po drodze przez ścieżkę przebiegł mi chyba zając, czym podrażnił moje i tak naderwane nerwy.

Opuszczając samą mierzeję zobaczyłem w oddali grupkę patrzących na mnie oczu i zacząłem wkręcać sobie, że to wilki. W tym momencie rozległ się głośny alarm z mojej kieszeni - telefon musiał się jakoś odblokować i włączyć sygnał SOS. Prawie dostałem zawału, ciśnienie tysiąc.

Dalsza część drogi do Łeby prowadziła głównie asfaltem, chociaż tam, gdzie się dało, skręcałem w szlak prowadzący przy jeziorze. Nie było mi go jednak dane zobaczyć ani razu, poza małym kawałkiem widocznym z Nowęcina. Ta trasa była raczej nieciekawa i jeśli miałbym kiedyś iść tamtędy ponownie, to wracałbym tak jak przyszedłem, czyli rezerwatem.

Chwilę po północy byłem już z powrotem w Łebie. Ogólnie oceniam całą wyprawę jako średnio ciekawą (mimo, iż emocji nie brakowało) i żałuję, że nie udało mi się jej przejść w dzień - myślę, że miałaby wtedy znacznie więcej uroku.

Trasa dla zainteresowanych.

#podroze #wedrujzhejto #fotografia #morze
f962a262-f89f-420f-826a-9b457d4f6928
0f4e6894-cf95-4dba-bdb6-21c4a6848d77
3c4ef283-cad7-4822-8fd0-a730688b6d4c
ddd267d4-10ea-4f40-b6ab-376856d07cf5
Rmbajlo

Motyw ze świecącymi oczami w mroku miałem w Bieszczadach. Z tą różnicą,że tych połyskujących w świetle latarki par oczu było kilkanaście. Akurat schodziliśmy z odcinka 25 km późnym wieczorem i było naprawdę ciemno. Tempo pod koniec mieliśmy naprawdę niezłe. Już nie mówiąc o tym,że mózg w ciemnościach płata nam figle i w cieniach/konturach drzew dostrzegamy sylwetki postaci. Także wiem o czym mówisz.

Piechur

@Rmbajlo Do oczu jestem przyzwyczajony, zwykle to sarny, ale ten nocy było jakoś inaczej.

W Bieszczadach to pozdro 600 i krzyżyk na drogę xD Ja bym już pewnie nagrywał film pożegnalny. Kolega ma tam rodzinę i mi czasem podeśle co wilczki potrafią zostawić z przydomowych piesków.

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Siema,
W tym krótkim wpisie opowiem o trasie na Leskowiec, którą przeszedłem w zeszłym roku. Zachęcam do czytania i obserwowania mojego tagu #piechurwedruje
---------
Szczyt: Leskowiec (Beskid Mały)
Data: 3 maja 2022 (czwartek)
Staty: 10.5km, 3h45, 450m przewyższeń

Od nastania wiosny czekałem na odpowiednie warunki, żeby wziąć moją (wtedy) dwulatkę na pierwszą wycieczkę w góry w sezonie. Niestety, albo pogoda nie dopisywała, albo córa była chora. Los uśmiechnął się do mnie w końcu w dniu Święta Konstytucji.

Razem z tatą i Myszą zapakowaliśmy się do samochodu i wyruszyliśmy w drogę. Podczas jazdy w kilku miejscach trafiliśmy na obfite ulewy i zacząłem się zastanawiać, czy nie powinniśmy jednak zawrócić. Ostatecznie po ponownym sprawdzeniu radarów burzowych postanowiliśmy, że zaryzykujemy, co okazało się być dobrą decyzją - na miejscu było sucho i pomimo chmur w miarę pogodnie.

Zaparkowaliśmy w miejscowości Targoszów, zapakowałem młodą do nosidła i ruszyliśmy w stronę żółtego szlaku. Po jakimś kilometrze asfaltowej drogi wkroczyliśmy w końcu do lasu. Ścieżka była szeroka, płaska, w sam raz na leniwy spacerek. Córa miała dobry humor, śpiewaliśmy razem, próbowaliśmy odnaleźć stukającego w drzewo dzięcioła, rozglądaliśmy się za świergoczącymi ptaszkami. Do samego szczytu minęliśmy może cztery osoby.

Na samym Leskowcu ludzi było już dużo. Zrobiliśmy tam dłuższą przerwę - chodziło głównie o to, żeby Mysz mogła rozprostować trochę nóżki. Poszukaliśmy patyków, porzuciliśmy kamieniami, była zadowolona. Szczyt był niezalesiony i można z niego było podziwiać okoliczne widoki.

Niedaleko było też duże schronisko, do którego zeszliśmy, żeby zjeść szarlotkę. Na tym odcinku jak i w samym budynku panował już istny tłok. Nie wiem, który ze szlaków prowadzących do tego miejsca cieszył się aż taką popularnością, ponieważ tym, który wybraliśmy my, szło raczej mało turystów.

Tak samo było w drodze powrotnej. Wróciliśmy na Leskowiec, z którego zaczęliśmy schodzić czerwonym szlakiem. Nad Przełęczą Beskidek odbiliśmy w czerwoną ścieżkę dydaktyczną, którą dotarliśmy z powrotem do Targoszowa. Po drodze córa zasnęła w nosidle, uśpiona rytmicznym bujaniem, a tata wykorzystał okazję i zanurzył stopy w płynącym przy ścieżce potoku.

Największą atrakcją z całej wycieczki - z punktu widzenia mojej małej - była chwila przed odjazdem, którą przeznaczyliśmy na wrzucanie kamyków do położonej obok rzeczki. W ten oto sposób każdy wrócił do domu zadowolony.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wedrujzhejto #fotografia #podroze
e97d0cfe-6186-4935-991a-da544aa0b8b3
3b116e1c-6ebc-4c4d-84cc-cd5a613a4041
c31ab1ae-eb2a-41b6-8f87-ba20b4ff9322
c89ccba9-8533-4bb2-9fbf-c7576abac282
ciszej

@Piechur ale nostalgłam, jeden z pierwszych zdobytych szczytów, wieeeeeele lat temu.


Też byłam takim szkrabem, może nieco starszym. Schronisko wtedy inaczej wyglądało, nie było też kapilicy na Groniu która w dużej mierze przyciąga turystów i pielgrzymów.


Najwięcej osób wychodzi z Rzyk, bo trasa to tylko kilka kilometrów i jest relatywnie łatwa

Piechur

@ciszej No proszę Takie wspomnienia są bezcenne i często kluczowe w kształtowaniu pasji do gór. Dzięki za wyjaśnienie odnośnie trasy Jesteś z okolic czy po prostu byłaś na jakimś wakacyjnym wyjeździe?

ciszej

@Piechur dalsze okolice

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W tym wpisie opowiem o urodzinowej wyprawie, którą zorganizowałem dla mojego taty. Polecam ją tym, którzy po Tatrach jeszcze nie chodzili, ale chcieliby zacząć. Zapraszam na #piechurwedruje
---------
Szczyt: Sarnia Skała (Tatry)
Data: 9 września 2021 (czwartek)
Staty: 18km, 6h15, 1.135m przewyższeń

Trasę rozpoczęliśmy ok. 6:00 z parkingu przy dolinie Strążyska. Należy w tym miejscu pamiętać o konieczności wcześniejszej rezerwacji miejsca postojowego przez Internet. Drogą pod Reglami (czarny szlak) ruszyliśmy w stronę Gronika. Była raczej płaska i spacerowa, w sam raz na rozruszanie się.

Pomimo tego, że w ostatnich dniach pogoda była względnie ciepła, to powietrze okazało się przenikliwie zimne (jak to w górach). Skręciliśmy żółtym szlakiem w stronę doliny Małej Łąki. Tam było jeszcze chłodniej i w końcu zdecydowałem się założyć czapkę. Trasa w dalszym ciągu nie była wymagająca, szło się przyjemnie. Słońce delikatnie lizało już wierzchołki gór, a płynący potok szumiał kojąco.

Po niecałych dwóch godzinach dotarliśmy na Wielką Polanę Małołącką. Zrobiła na nas wrażenie: otoczona wysokimi szczytami, pokryta jeszcze szronem, powoli wypełnianiała się ciepłymi promieniami wschodzącego słońca. Zrobiliśmy krótką przerwę na posiłek i ciepłą herbatę, a następnie czarnym szlakiem skierowaliśmy się do przełęczy w Grzybowcu.

Odcinek ten był krótki, więc w miarę szybko dotarliśmy na miejsce. Rozebraliśmy się trochę, bo zaczęło się robić ciepło, i zaczęliśmy schodzić czerwonym szlakiem do polany Strążyska. Kameralny klimat wyprawy, który do tej pory nam towarzyszył, zmienił się momentalnie i zaczęliśmy mijać tabuny innych turystów, idących w przeciwną niż my stronę. Otóż czerwony szlak jest jednym z najpopularniejszych jeśli chodzi o zdobywanie Giewontu, który stał się swego rodzaju mekką niemal każdego mieszkańca kraju nad Wisłą. Latem ludzie potrafią stać w kolejce 3h, a czasem nawet dłużej, żeby na niego wejść, co jest dla mnie zwyczajnie niepojęte.

Droga w dół prowadziła po dużych kamieniach, odpowiednie górskie obuwie z twardą, grubą podeszwą jest tu wskazane. Od czasu do czasu słońce przebijało przez gałęzie migocząc w płynącym obok strumyku.

Byliśmy już praktycznie obok polany, gdy tata zorientował się, że zapomniał wziąć z przełęczy swoich kijków. Rozpoczęliśmy powrotną wspinaczkę, ale na miejscu okazało się, że ktoś już się nimi poczęstował.

Zeszliśmy ponownie do polany Strążyska, gdzie panował istny harmider - rodziny z dziećmi, wycieczki szkolne, masa turystów wszelkiego rodzaju. Obejrzeliśmy leżąca niedaleko skałę Sfinks, za którą wznosił się majestatycznie Giewont, usiedliśmy na chwilę, po czym skierowaliśmy się w stronę wodospadu Siklawica, do którego trzeba odbić żółtym szlakiem. Jest to krótki kawałek, idzie się szybko. Uważam, że warto się przejść, zwłaszcza, że w Polsce nie ma zbyt wiele tego typu miejsc.

Obejrzeliśmy wodospad, przemyliśmy dłonie i twarze w lodowatej górskiej wodzie i wróciliśmy na polanę, skąd czarnym szlakiem rozpoczęliśmy wspinaczkę na Sarnią Skałę. Szło się niecałą godzinę, ale można było się zmęczyć - trasa wyłożona była dużymi głazami, które układały się w stopnie, zmuszając do dużych kroków. Czy była jednak trudna? Według mnie absolutnie nie i to samo myślała zapewne grupka dzieciaków, która brykała po kamieniach niczym górskie kozice pod czujnym okiem przewodnika.

Podejście pod sam szczyt było odsłonięte i strome, szło się już po samej skale i czasami trzeba było się jej dobrze przytrzymać. Łańcuchów chyba nie było, nie pamiętam. Na szczycie masa ludzi, z których każdy chciał wykorzystać dobre warunki pogodowe. I teraz znowu coś o Giewoncie - zawsze myślałem, że to taka tam górka, na którą każdy z rodziną może wyjść po niedzielnym kotlecie. Otóż będąc na szczycie Sarniej Skały zdałem sobie dopiero sprawę z jego rozmiarów i zdecydowanie nie jest jakąś górką, ale dużym górzyskiem.

Na Sarniej zabawiliśmy nieco dłuższą chwilę, bo widoki były wspaniałe. Powspinaliśmy się nieco na trochę bardziej eksponowane fragmenty, nie przesadzając jednak z brawurą. W końcu jednak uznaliśmy, że czas już schodzić i skierowaliśmy się do Czerwonej Przełęczy, z której czarnym szlakiem odbijającym później w żółty udaliśmy się do doliny Białego.

Po drodze można zobaczyć Sarni Wodospad, przy którym zgodnie z tradycją, o której do tej pory nie wspominałem, zanurzyliśmy nogi w zimnym strumieniu (robimy to przy praktycznie każdej wycieczce). Dalsza część trasy przebiegła bez problemów, chociaż momentami zaczynałem już czuć nieprzyjemny ucisk w kolanach. Słońce świeciło wysoko, strome zbocza okalały szlak, obok wartko płynął potok.

Tak właśnie doszliśmy do wejścia do doliny Białego, skąd drogą pod Reglami trafiliśmy na parking przy dolinie Strążyska, gdzie czekało na nas auto. Po drodze można było odbić jeszcze niebieskim szlakiem do jaskini Dziura, co miałem w początkowych planach, jednak przez wcześniejszą akcję z kijkami nie mieliśmy już czasu, aby do niej podejść.

Ogólnie wypad udał się znakomicie i obydwoje byliśmy usatysfakcjonowani. Pogoda na prawdę dopisała, a nasza potrzeba chodzenia została zaspokojona. Sarnią Skałę polecam, ponieważ jest to szczyt w zasięgu prawie każdego (babci bym już tam nie brał, chociaż schodząc doliną Białego mijaliśmy jakąś odważną seniorkę).

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wedrujzhejto #tatry #fotografia #podroze
09974be3-91a7-4f68-a26d-6dae05a9277f
3282e2b0-60be-454d-a6c6-319c3dcc7beb
74961c96-0181-4ea3-ac5b-74f350cc9683
b341ae3c-1e44-40a5-89d9-83ff3f4cdff7
b225dec7-1157-419d-be13-007a8e2a06d7
9c.pl

@Piechur Piękna wycieczka! Pozdrawiamy!

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Za oknem jesień, także dzisiaj o krótkiej jesiennej wyprawie w nowym #piechurwedruje
---------
Szczyt: Potrójna (Beskid Mały)
Data: 16 października 2021 (sobota)
Staty: 15.5km, 4h, 630m przewyższeń

Podczas corocznego wyjazdu resetującego w gronie bliskich znajomych zapadła decyzja o konieczności zrobienia czegoś innego niż konsumpcja alkoholu i pochłanianie kilogramów różnego rodzaju mięsiw z grilla. W ramach detoksu postanowiliśmy wybrać się więc w okalające naszą siedzibę góry.

Chłodnego, jesiennego poranka pozbieraliśmy porozrzucane po podłodze myśli i ruszyliśmy na leżący w niewielkiej odległości czarny szlak. Orszak bladych, wymęczonych i pomiętych mieszczuchów ruszył chwiejnie wąska drogą, będąc smutnym obiektem szczeknięć okolicznych Burków.

Dość szybko asfalt zmienił się w błoto usłane opadniętymi z drzew liśćmi. Wkroczyliśmy w las, gdzie rześkie powietrze powoli zaczęło przywracać nam zarówno kolory jak i kształty czegoś, co z dużej odległości mogłoby łudząco przypominać ludzi. Trasa była raczej niewymagająca, także człapiąc niespiesznie bez większych problemów zdobywaliśmy wysokość.

Tak dotarliśmy do przełęczy Kocierskiej, z której odbiliśmy na czerwony szlak w stronę Potrójnej. Tu zaczęliśmy dostrzegać już piękno otaczającego nas świata - wściekłe żółcie i pomarańcze atakowały nas z każdej strony. Teren przez długi czas był płaski i szło się przyjemnie. Odzyskiwaliśmy nie tylko siły, ale co gorsza wiarę w to, że odzyskaliśmy je zupełnie. Ta ułuda miała później zebrać swoje żniwo.

Wychodząc z lasu dotarliśmy w końcu do szczytu, na który tak na prawdę składają się trzy mniejsze wierzchołki - stąd też nazwa Potrójna. Na oddalonym niedaleko wzniesieniu dostępny był punkt widokowy, także skierowaliśmy się w jego kierunku. Niektórzy z nas poczuli się na tyle pewnie, że postanowili się do niego ścigać. Nieszczęśnicy zostali za to ukarani przez los i niedługo później błąkali się po krzakach niczym duchy, bladzi, o podkrążonych oczach i szamoczących się żołądkach.

Widoków było tyle co na lekarstwo. Niebo pokryte chmurami hamowało dostęp promieni słonecznych, także ogólne wrażenia były raczej ponure. Nieusatysfakcjonowani, ruszyliśmy w stronę widocznej ze szlaku chatki prowadzonej przez bardzo miłe małżeństwo, w której zregenerowaliśmy się kilkoma łykami gorącej herbaty. O dziwo, była też dostępna pieczątka.

Nie zabawiliśmy tam długo, ponieważ nasze brzuchy w sposób zdecydowany zaczęły domagać się napełnienia. Nie tracąc czasu skierowaliśmy się w stronę przełęczy, a stamtąd udaliśmy się do imponującego i okazałego zajazdu, w którym liczyliśmy zdobyć jakąś (jakąkolwiek) strawę. Jakie było nasze rozczarowanie, gdy okazało się, że jest on zamknięty dla zewnętrznych gości ze względu na odbywające się wewnątrz wesele.

Zrezygnowani i głodni wyruszyliśmy w drogę powrotną do naszej rezydencji, wracając dokładnie tą samą trasą, którą wcześniej z takim poświęceniem i mozołem pięliśmy się w górę. Droga ta pochłonęła swoje ofiary, ciężkie to były chwile, ale mimo wszystko uważam, że warto było się wybrać.

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wedrujzhejto #podroze #fotografia
22454ab9-0c59-41c7-8de1-d15237ec1406
85c730ee-42e8-470d-a687-a313108c6548
4853a335-de82-4836-ac25-45ebaf56552c
788019a6-8eb6-4a50-8549-c9f33181fdfb
230f6184-5679-4bf6-a42f-5b9f9bf05194

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Kolejny dzień - kolejny post w #piechurwedruje Zachęcam do czytania i obserwowania.
---------
Szczyt: Szczebel (Beskid Wyspowy)
Data: 26 stycznia 2023 (czwartek)
Staty: 12km, 4h, 670m przewyższeń

Był koniec stycznia, a w mieście cały śnieg już stopniał. Nosiło nas z tatą niemiłosiernie, także podjęliśmy dość szybką decyzję, żeby wyskoczyć na którąś z pobliskich górek i tam poszukać białego puchu.

Padło na Szczebel, szczyt znajdujący się niedaleko Lubnia i Mszany Dolnej. Po uśpieniu córeczki przebrałem się w swój zimowy zestaw, wziąłem plecak i pojechałem po tatę.

Zaparkowaliśmy w Lubniu na przykościelnym parkingu i po wstępnych przygotowaniach (założenie czapek, rękawiczek, czołówek, stuptutów) ruszyliśmy czarnym szlakiem w stronę szczytu. Początkowe 1.5km trzeba było przejść drogą asfaltową i tu bardzo przydały się kijki, bo kilka razy prawie wywinęliśmy orła na oblodzonej miejscami nawierzchni.

Asfalt zmienił się w końcu w leśną drogę. Niestety, była rozjeżdżona przez traktory, a śnieg na tej wysokości zaczął już topnieć, więc przez jakiś czas kluczyliśmy próbując nie utknąć w błocie.

W końcu doszliśmy do miejsca, w którym mróz ładnie trzymał podłoże i chodzenie zrobiło się przyjemniejsze. Podejście momentami było bardziej nachylone, a droga usiana licznymi kamieniami, do pełni szczęścia brakowało nam większej ilości śniegu. Na szczęście już niedługo mieliśmy go pod dostatkiem. Pełno było go zarówno na drzewach, których gałęzie uginały się pod jego ciężarem, jak i na drodze, gdzie skrzypiał pod butami. Szło się znakomicie.

Warto wspomnieć, że na tej trasie można zobaczyć małą jaskinię, nazwaną Zimna Dziura. Nazwa była jak najbardziej adekwatna, zwłaszcza biorąc pod uwagę warunki, w jakich ją odwiedziliśmy.

Szliśmy dalej i już niedługo minęliśmy Mały Szczebel, a następnie dotarliśmy na sam Szczebel. Było po prostu bajkowo, śnieg wspaniałe skrzył się w świetle latarek, gałęzie oblepione były kryształkami lodu. Na szczycie zrobiliśmy krótką przerwę na gorącą herbatę. Jest tam dość dużo miejsca, są ławeczki i można z niego podziwiać widoki na okolicę. Ciekawym elementem była flaga Polski, która całkowicie zamarzła i ocierając się o maszt wydawała dość upiorne dźwięki.

Po tej chwili przerwy ruszyliśmy w drogę powrotną, jednak aby nieco ją sobie urozmaicić postanowiliśmy nie wracać szlakiem, a zboczyć z niego i podążając trochę leśnymi dróżkami, a trochę na dziko, odwiedzić inne okoliczne szczyty oznaczone na mapie: Czechówkę, Mały Groń i Działek. Nie ma na nich nic interesującego, ale przynajmniej droga była ciekawsza, zwłaszcza, że momentami przedzieraliśmy się przez zupełnie nieuczęszczane rejony, obserwując na śniegu ślady łapek leśnych mieszkańców.

W końcu dotarliśmy do asfaltowej drogi i o północy byliśmy już przy samochodzie. Wyprawa była super i dostaliśmy dokładnie to, czego oczekiwaliśmy. Dodatkowo dla mojego taty była to również wycieczka lekko sentymentalna, ponieważ kilkadziesiąt lat wcześniej tą samą trasą szedł ze swoją mamą, a moją babcią (do której zresztą zadzwoniliśmy ze szczytu).

Trasa dla zainteresowanych.

#gory #wedrujzhejto
d77542bd-5af8-4baf-b996-5ede1d6cb0fb
3ab800b9-e61f-4a20-bb2a-02ac8f6edbde
644f3270-cdf5-4c0c-a2cb-1dab9639ac24
2a13e888-30cc-4b05-be0e-241deb737511
901d1552-7482-4972-91be-fbdcf3b13bff

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Zgodnie z wczorajszą zapowiedzią dzisiaj o wypadzie na Skrzyczne. Jak zawsze zapraszam do czytania i śledzenia tagu #piechurwedruje
---------
Szczyt: Skrzyczne (Beskid Śląski)
Data: 24 czerwiec 2020 (środa)
Staty: 11km, 4h, 780m przewyższeń

Na wycieczkę wybrałem się z kuzynem, jego żoną i kolegą w celu zdobycia kolejnego szczytu liczonego do #koronagorpolski. Zdecydowaliśmy się rozpocząć wyprawę wieczorem tak, aby w górach móc podziwiać zachód słońca.

Rozpoczęliśmy w Szczyrku i zielonym szlakiem poszliśmy w stronę Becyrku. Ta część drogi była raczej łagodna. Słońce powoli chyliło się ku zachodowi i jego pomarańczowa tarcza migała nam między drzewami.

Niedaleko za Becyrkiem zdecydowaliśmy się na krótki odpoczynek, zatrzymując się w miejscu, gdzie drzewa były przerzedzone i był dostępny ładny widok na okoliczne góry. Kolega moich kuzynów wykazał się eksperckim wręcz przygotowaniem i wziął ze sobą kuchenkę turystyczną, garnek, kilka kubków i dwie butelki grzańca. W takich oto miłych okolicznościach pożegnaliśmy się ze słońcem. Co prawda, nie było nam dane dobrze go zobaczyć, ponieważ naokoło zbierała się mgła, ale niebo i tak wyglądało pięknie.

Ruszyliśmy w dalszą drogę. Ten odcinek na Skrzyczne był już nieco bardziej nachylony, a ja zacząłem żałować, że wypiłem alkohol, czego zwykle jednak nie robię - wpłynął on negatywnie na wcześniej osiągniętą równowagę oddechowo-ruchową.

Naokoło zapanował mrok, więc włączyliśmy czołówki. Zrobiło się całkiem ciekawie i dalsza droga minęła szybko. Doszliśmy do górnej stacji wyciągu narciarskiego, która jest tuż przy samym szczycie. Jest przy niej dostępna platforma widokowa, z której rozpościera się widok na okolicę.

Niedaleko jest również schronisko PTTK, do którego udaliśmy się po pieczątki i na krótki odpoczynek. Było ono otwarte, można było wejść do środka i skorzystać z łazienki. Pieczątka czekała na zewnątrz, o czym poinformował nas jeden z rezydentów.

Po zjedzeniu kanapek zapadła decyzja o powrocie, tak więc rozpoczęliśmy schodzenie do Szczyrku. Dla odmiany wybraliśmy niebieski szlak i już niebawem byliśmy na polanie Jaworzyna. Teren jest często odsłonięty, ponieważ zbocze oferuje kilka tras narciarskich.

Tuż za polaną weszliśmy w gęstą mgłę, w której brodziliśmy aż na dam dół. Była to zdecydowanie najbardziej klimatyczna część wycieczki. Minusem takich warunków jest to, że światło własnej latarki odbija się w drobinkach wody zaraz przed twarzą, co utrudnia widzenie. Dobrze wtedy przypiąć latarkę do paska od plecaka na klatce piersiowej (jeśli się taki ma) i skierować ją w dół, lub nieść ją po prostu w ręce. Można oczywiście dalej mieć ją na głowie, co kto woli.

W końcu dotarliśmy z powrotem do Szczyrku i na miejsce, w którym zaparkowaliśmy, musieliśmy już dojść chodnikiem. Całą wyprawę wspominam miło i planuję powrócić na Skrzyczne, ale tym razem dla odmiany w zimie.

Trasa dla zainteresowanych:

https://mapa-turystyczna.pl/route?q=49.7147150,19.0231240;49.6990030,19.0354930;49.6843010,19.0317970;49.6875211,19.0302870;49.6950900,19.0236400;49.7074730,19.0124740;49.7147150,19.0231240&utm_source=android_app&utm_medium=share&utm_campaign=share_route

#gory #wedrujzhejto
1e16b620-6b2c-4027-b58e-60fc3a3ac3a8
8072bd49-5a04-48a5-bb54-b043049d3855
276152ed-fc6a-4067-bc8a-f2595802d4e0
bfb60d89-3698-4845-bcd9-908825dda881
2b14ab16-3c97-4b03-89d4-93a12eba7ebb

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Na tagu #piechurwedruje pojawiło się już 6 wpisów, także pomyślałem, że zrobię małe podsumowanie w ramach #poradnikpiechura
Uważam, że z każdego wydarzenia można wyciągnąć jakieś wnioski i mimo, że najlepiej uczymy się na własnych błędach, czasem możemy ich uniknąć albo zminimalizować ich negatywny efekt korzystając z doświadczeń innych. Tak więc - zaczynamy!
---------
1. Wpis: Kudłoń, Kiczora, Gorc
Wnioski:

  • Przy wschodach słońca bufor czasowy jest wskazany, jednak warto go uzależnić od panujących warunków (pora roku, pogoda, trasa).
  • Zdarza się, że szlak nagle skręca i opuszcza "główną" leśną drogę - łatwo to przegapić, dlatego warto co jakiś czas rozglądać się za znakami i sprawdzać swoją lokalizację na GPS.

2. Wpis: Gorc
Wnioski:

  • Wyprawy w zimie, nie tylko połączone z opadami śniegu, zwykle trwają dłużej, niż pokazują to mapy.
  • Na zimowe wyprawy warto zaopatrzyć się w dodatkowe formy ochrony przed zimnem - grube rękawice, kominiarka, dodatkowe okrycie - i nosić je ze sobą na wszelki wypadek.
  • Wiatr, zimno i brodzenie w głębokim śniegu bardzo wyczerpują organizm i szybko pozbawiają sił.
  • Jeśli spodziewamy się iść nie przetartą trasą, gdzie może być głęboki, sypki śnieg, warto zaopatrzyć się w rakiety śnieżne (można je wypożyczyć).

3. Wpis: Babia Góra
Wnioski:

  • Warunki prognozowane mogą różnić się od faktycznych - można liczyć na lepsze, a być przygotowanym na gorsze.
  • Czas buforowy przy wschodzie słońca w zimie należy sobie dobrze przemyśleć - czekanie na słońce w mrozie i wietrze, stojąc lub siedząc bez ruchu, mogą dać ostro w kość i nawet doprowadzić do nieszczęścia. Herbata, pianka do siedzenia, koc termiczny, dodatkowe ciepłe okrycie to podstawa.

4. Wpis: Lubomir
Wnioski:

  • Idąc w góry z dziećmi trasa zawsze zajmie dużo dłużej, niż wskazuje na to mapa. Dla dzieci poniżej 4 lat dobrze pomnożyć przewidywany czas przez 2.
  • Wycieczka z dziećmi zawsze wymaga dużo cierpliwości, częste przystanki to norma. Dobrze jest zrozumieć dziecko, poszukać czegoś małego, czym można je zainteresować, wprowadzić system nagród (nie tylko słodycze, ale np. pieczątki).
  • Warto wcześniej zorientować się, czy na trasie akurat nie ma jakichś ciekawych wydarzeń regionalnych - zawsze można wtedy lekko zmodyfikować wyprawę tak, żeby w nich uczestniczyć.

5. Wpis: Ornak, Starorobociański Wierch, Kończysty Wierch, Trzydniowiański Wierch
Wnioski:

  • W górach dobrze iść swoim tempem, przeforsowanie się na początku będzie mścić się w kolejnych etapach, zwłaszcza przy dłuższych trasach.
  • Do długich wypraw należy zadbać o odpowiednie naładowanie organizmu zapasem energii - zarówno przed, jak i podczas drogi.
  • Dobrze prześledzić wcześniej planowaną trasę i zobaczyć, czy w jej pobliżu nie ma jakichś ciekawych rzeczy - można odwiedzić na prawdę ciekawe miejsca.
  • Jeśli na trasie planuje się odwiedzanie jaskiń, latarki czołowe są obowiązkowe i lepiej ich nie zapomnieć.

6. Wpis: Klapa w drodze na Rysy

  • Podobnie jak wcześniej - warto iść swoim tempem i się nie przeforsować, oraz zadbać o odpowiedni zapas energetyczny na długą drogę.
  • Nigdy nie powinno się bagatelizować pogody, zwłaszcza w wysokich górach. Wielu ludzi otarło się o śmierć myśląc, że dadzą radę, a część z nich miała nieszczęście przekonać się, że była to zła decyzja. Szkoda życia, góry nie uciekną.

---------
Na dzisiaj to wszystko - mam nadzieję, że pasuje Wam takie podsumowanie i ktoś wyciągnie z niego coś wartościowego dla siebie. A już jutro zapraszam na wspominki z wieczornego wypadu na Skrzyczne. Pozdrawiam!

#gory #wedrujzhejto #pasje
71f1323d-f9a8-449c-ba8b-9956f55a240a
bojowonastawionaowca

@Piechur Podbijam, dobra robota

ciszej

@Piechur dużo dobrych rad! Pisz dalej!


Kominiara, czapka i rękawiczki na zapas w zimie potrafią sporo zmienić


Od siebie dorzucam jeszcze powerbank bo zimą, tak jak pisałeś, sprzęty potrafią się szybciej rozładować, a szukanie trasy bez gps jest czasem szalenie męczące.

Piechur

@ciszej O, bardzo dobre spostrzeżenie, nie wiem czemu nie pomyślałem, żeby dodać - powerbank to konieczność, zwykle noszę 5k mAh + dwa kabelki (tak na wszelki wypadek)

3t3r

@Piechur

Idąc w góry z dziećmi trasa zawsze zajmie dużo dłużej, niż wskazuje na to mapa. Dla dzieci poniżej 4 lat dobrze pomnożyć przewidywany czas przez 2


Zeby tylko 2, czasem nawet i x4 to malo. Pozdrawiam ojciec 2 latki

Piechur

@3t3r Hahaha no tak, zależy od dziecka i na jaki nastrój akurat się trafi

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzisiaj o moich tatrzańskich początkach, przecenianiu własnych możliwości oraz niedocenianiu gór i zmienności pogody. Zapraszam do czytania i obserwowania #piechurwedruje
---------
Szczyt: żaden (Tatry)
Data: 15 sierpień 2015 (sobota)
Staty: 25.5km, 9h, 1.280m przewyższeń

Wyjazd był spontaniczny - w przeddzień zadzwonili do mnie koledzy z pytaniem, czy chcę wejść z nimi na Rysy. Pogoda ponoć miała być ok, także chętnie się zgodziłem. Do tamtej pory w Tatrach byłem tylko dwa razy na jakichś krótkich wycieczkach, ale regularnie biegałem, więc pomyślałem, że kondycyjnie powinienem dać radę.

Na parking przy Łysej Polanie dojechaliśmy z samego rana, ale mimo to samochodów było mnóstwo. W tamtym okresie miejsca nie rezerwowało się internetowo jak teraz, więc cieszyliśmy się, że w ogóle udało się zaparkować.

Ruszyliśmy w stronę Morskiego Oka. Jest to dość nużący i irytujący etap, ponieważ przez około 9km trzeba iść po asfalcie. Ten mało przyjemny kawałek pokonaliśmy w miarę szybko. Po drodze minęliśmy Wodogrzmoty Mickiewicza, a część trasy udało się przejść lasem. Były to odcinki, które już pokazywały zasadniczą różnicę między szlakami beskidzkimi, a tymi w Tatrach - wyłożone dużymi głazami zmuszały do podnoszenia nóg wyżej, angażując inne partie mięśni.

Dotarliśmy do schroniska na Morskim Oku i zrobiliśmy regeneracyjną i przygotowawczą przerwę. W międzyczasie niebo powoli zaczęło zachodzić chmurami. Stwierdziliśmy, że nie ma co czekać i ruszyliśmy dalej na Czarny Staw.

Często słyszy się, że pogoda w górach, zwłaszcza wysokich, może się zmienić w krótkim czasie. Wydaje mi się, że mimo świadomości tego faktu często się go jednak bagatelizuje. Niektórzy mają nieszczęście odczuć na własnej skórze, dlaczego nie powinno się tego robić.

Byliśmy w połowie Morskiego Oka, gdy zaczęło padać i grzmieć. Zatrzymaliśmy się, zastanawiając się co robić dalej. Stwierdziliśmy, że jeśli burza skończy się po 10 minutach, to można iść dalej. Niebo zaczęło się rozpogadzać, deszcz ustał, więc ruszyliśmy ponownie.

Właściwe podejście na Czarny Staw daje dobry obraz tego, co czeka przy zdobywaniu Rys. Mimo, że odcinek jest krótki, potrafi nieźle dać w kość. Jest stromo, kroki stawia się wysokie, co czuć w udach. Żeby się zanadto nie zmęczyć wystarczy iść swoim tempem, czego oczywiście nie zrobiłem, starając się hardo dorównać tempa moim kolegom sportowcom.

Przy Czarnym Stawie zrobiliśmy krótką przerwę. Warto się tam zatrzymać, ponieważ widoki są fantastyczne. Sam staw ma piękną barwę, podobnie zresztą jak Morskie Oko. Widać też stamtąd dobrze resztę drogi, jaka czeka na Rysy, i łatwo się zdemotywować obserwując na ścianie po przeciwległej stronie te wszystkie mróweczki wspinające się z mozołem pod ogromną, stromą górę.

Przerwa dobiegła końca, więc ruszyliśmy dalej. Droga brzegiem stawu jest bardzo przyjemna, można poczuć się jak w bajce. Dochodząc do jego końca zaczyna się podejście, które jest długie i męczące.

Pomimo tego, że był już sierpień, dużo topniejącego śniegu zalegało jeszcze na stoku, tworząc sezonowy wodospad. Stwierdziliśmy, że musimy zobaczyć go z bliska, więc zeszliśmy na chwilę ze szlaku. Wtedy uważałem, że było warto, ale nie robiłbym już tego ponownie - przepisy jasno tego zabraniają.

Wróciliśmy na trasę. Pamiętacie, co pisałem wcześniej o pogodzie i ludziach, którzy ją zbagatelizowali? Miałem okazję spotkać wtedy takiego człowieka.

Schodził w towarzystwie ratownika, który niósł na sobie jego przemoczoną kurtkę. Zwrócił moją uwagę, ponieważ podawał rękę każdemu kogo mijał. Przechodząc obok nas również wyciągnął do mnie dłoń - uścisnął moją mocno, bez słowa, patrząc mi w oczy. Chyba nigdy nie zapomnę jego wzroku: intensywny, pełen przerażenia, lekko wręcz obłąkańczy. Burza musiała zastać go niedaleko szczytu, prawdopodobnie już na łańcuchach. Jego oczy były oczami człowieka, który w swoim przekonaniu otarł się o śmierć, a ściskając dłonie innych osób witał życie, z którym z pewnością kilka chwil wcześniej się żegnał.

To spotkanie, jeśli tak można to nazwać, trwało dosłownie chwilę, ale z całej wyprawy zapadło mi najbardziej w pamięć i dosłownie wryło mi się w mózg.

Mimo wszystko, w tamtej chwili, nie rozmyślałem o tym tak bardzo. Nie było na co czekać, także kontynuowaliśmy wspinaczkę. Z każdym krokiem zdobywaliśmy wysokość, ale narzucone wcześniej szybsze tempo zaczynało się na mnie mścić. Nogi zaczęły odmawiać mi posłuszeństwa, a każdy krok odbierał mi siły. Pierwszy raz w życiu zdarzyło mi się coś podobnego, ale zwyczajnie nie mogłem dalej iść - nogi miałem jak z waty, drżały jak galareta. Szedł ze mną mój dobry przyjaciel, który starał się mnie motywować, ale w końcu musiałem powiedzieć: pas. Nie doszedłem nawet do Buli i wyprawę zakończyłem przy wielkim głazie, który leży na trasie.

Mój przyjaciel, mimo moich nalegań żeby szedł dalej, postanowił ze mną zostać i zrezygnował z wejścia na Rysy. Dwójka naszych kolegów poszła dalej. Poza mną nikt nie wyglądał na zmęczonego, także schodziłem z wielkim rozczarowaniem, a nawet trochę ze wstydem. Powoli doszliśmy do schroniska nad Morskim Okiem, gdzie zamówiliśmy piwo w oczekiwaniu na kolegów. Po jakimś czasie, dużo krótszym niż się spodziewaliśmy, dołączyli do nas. Okazało się, że całą drogę powrotną... biegli, podczas gdy ja ledwo stałem na nogach. Na szczycie ponoć było pochmurno i nie widać było niczego dalej niż na 5-10 metrów.

Przeklętą asfaltową drogą zeszliśmy do Łysej Polany, wsiedliśmy do auta i pojechaliśmy do domów. Zarówno wieczorem tego dnia jak i przez kolejne lata z niesmakiem wracałem do tej wycieczki będąc bardzo niezadowolonym z tego, jak mi poszło. Postanowiłem, że kiedyś znowu spróbuję, tym razem już lepiej przygotowany, a okazja trafiła się 7 lat później - ale o tym w kolejnym wpisie.

Trasa dla zainteresowanych:

https://mapa-turystyczna.pl/route?q=49.2633290,20.1148920;49.2545440,20.1029760;49.2339720,20.0877900;49.2014110,20.0708100;49.1813078,20.0784078;49.2014110,20.0708100;49.2633290,20.1148920&utm_source=android_app&utm_medium=share&utm_campaign=share_route

#gory #wedrujzhejto #fotografia #tatry
0ee2e88f-17bb-4866-bb80-94c0ad37c8f8
900c20da-d064-424e-929b-4eb5f0003bd1
7ebcdeaa-fbf8-4a8c-b69d-56cd82ab07f1
d53a03b7-ca2c-46c7-818e-c0adf250f303
3e4cb311-5637-4a9d-8121-8569fd9cb67d
Lubiepatrzec

@Piechur ja to się zastanawiam co na co dzień wyrabiają kolesie BIEGAJĄCY po Tatrach.

Piechur

@Lubiepatrzec Może się jakiś na Hejto znajdzie i wyjawi swój sekret

Lubiepatrzec

@Piechur Cyborgi pieprzone!


Tak na prawdę to zazdro.

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Kontynuuję spam związany z #piechurwedruje Dajcie znać, jeśli odczuwacie przesyt, to dam pauzę na kilka dni
---------
Szczyty: Ornak, Starorobociański Wierch, Kończysty Wierch, Trzydniowiański Wierch (Tatry)
Data: 16 czerwiec 2022 (czwartek)
Staty: 35.5km, 12h, 1.839m przewyższeń

Tę wyprawę planowałem już od dłuższego czasu, niestety były problemy z jej realizacją - na przeszkodzie stały na zmianę warunki atmosferyczne i sytuacja chorobowa w domu. W końcu udało się znaleźć odpowiedni termin i wspólnie z bratem podjęliśmy decyzję o wyjeździe (po błogosławieństwie udzielonym przez nasze różowe).

Wyjechaliśmy o godzinie 3:00 i o 4:30 byliśmy już w Kirach, skąd wyruszyliśmy w stronę Hali Ornak. Początkowa senność szybko ustąpiła dzięki rześkiemu powietrzu, a żwawy marsz pozwolił rozruszać i rozgrzać organizm.

Dolina Kościeliska prowadzi szeroką drogą położoną między wierzchołkami gór, jest płasko i bezstresowo. Po drodze można odbić ze szlaku i zwiedzić jaskinie położone nieco wyżej (jeśli akurat są otwarte). Tak też uczyniliśmy.

Droga do jaskiń jest stroma, a skały mogą być śliskie, na szczęście zamontowane są łańcuchy mające ułatwić wspinaczkę. Pierwszą jaskinią, jaką odwiedziliśmy, była jaskinia Raptawicka. Trzeba się do niej wspiąć po ostrzej nachylonej ścianie, osoby z lękiem wysokości mogą mieć w tym miejscu problem. Przy wejściu znajduje się drabina, którą schodzi się do groty - w środku jest dużo miejsca, jest klimatycznie, warto ją odwiedzić.

Kolejną dostępną zaraz obok jaskinią jest jaskinia Mylna. Nie polecam jej osobom cierpiącym na klaustrofobię, ponieważ przez ok. 15-20 minut idzie się w ciemności, praktycznie cały czas w pozycji przykucniętej. W środku jest wilgotno i na podłożu może być sporo wody. Dodatkowo trasa jest jednokierunkowa. Konieczne są też latarki czołowe. Rzecz jasna z bratem o czołówkach zapomnieliśmy (zostały w samochodzie) i jaskinię musieliśmy oświetlać sobie telefonami - nie polecam takiego rozwiązania. Klimat w każdym razie był niesamowity i namawiam każdego, aby przynajmniej raz spróbował tamtędy przejść.

Po wyjściu z jaskini powróciliśmy na zielony szlak i kontynuowaliśmy drogę. Kawałek przed Halą Ornak, przy Tomanowej Dolinie, odbiliśmy jeszcze na czarny szlak, aby zobaczyć Smreczyński staw. Droga nie jest wymagająca i warto poświęcić dodatkowe kilkadziesiąt minut na odwiedzenie jednego z tych kilku stawów znajdujących się w Tatrach.

Poboczne questy zostały wykonane i w końcu dotarliśmy z bratem do Hali Ornak, gdzie znajduje się duże, całkiem ładne schronisko. Przybiłem pieczątki do #gotpttk, nasmarowaliśmy się kremem do opalania i zaczęliśmy właściwą część wyprawy, a więc atak na pobliskie szczyty.

Pierwszy w kolejności był Ornak. Rozpoczęliśmy wspinaczkę na znajdującą się przed nim Iwanicką przełęcz i muszę przyznać, że ta część trochę mnie zmasakrowała - narzuciłem sobie zbyt duże tempo próbując bezskutecznie dogonić brata. Uważam, że mam nie najgorszą kondycję, ale ten gość praktycznie biega po górach, jest nie do zdarcia. Odbijało mi się to czkawką przez długi czas.

Zasapany wczołgałem się na przełęcz, odpocząłem chwilę i zacząłem podejście na Ornak. Krok za krokiem wchodziłem coraz wyżej, sapiąc i pocąc się niemiłosiernie. W końcu dotarłem na szczyt, gdzie droga złagodniała. Wraz z czekającym na mnie bratem ruszyliśmy dalej grzbietem w stronę Siwej Przełęczy.

Widoki z grani były obłędne. Po niebieskim niebie płynęły leniwie puchate obłoki, rzucając cienie na okoliczne stoki, na których gdzieniegdzie widać było jeszcze zalegający śnieg. Słońce zaczęło mocniej przygrzewać, a ja poczułem, że opadam z sił. Docierając do Siwej Przełęczy usiadłem ciężko na ziemi, wyciągnąłem batony energetyczne, bułę i izotonik, i starałem się pozbierać. Coś ewidentnie zrobiłem źle i na moje kiepskie samopoczucie mogło skumulować się kilka czynników: za mało zjadłem przed wyprawą, nie szedłem swoim tempem, przegrzałem się. No cóż, błędy się popełnia, ważne, żeby wyciągnąć z nich wnioski.

Z Siwej Przełęczy na Starorobociański Wierch idzie się przez Siwy Zwornik, cała trasa to jakaś godzina, pokonuje się 400m przewyższeń w 1,5km - nachylenie jest spore. Wstałem i zacząłem mozolną drogę na szczyt. Na Siwym Zworniku czekał na mnie brat, który nawet się nie zmęczył, i do szczytu Starorobociańskiego motywował mnie do stawiania kolejnych kroków.

Z takim coachem nie mogło się nie udać i w końcu o godzinie 11:30 dotarliśmy na miejsce. Było na prawdę baśniowo, widoki były warte każdej kropli potu. Po chwili przerwy udaliśmy się na Kończysty, a później Trzydniowiański Wierch. Od tego momentu praktycznie już tylko schodziliśmy, co niestety nie jest zbyt komfortowe dla kolan. Z Trzydniowiańskiego poszliśmy czerwonym szlakiem do schroniska na Polanie Chochołowskiej.

W schronisku była masa ludzi i postanowiliśmy nie zostawać tam zbyt długo. Szybko ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę Siwej Polany. I tak na prawdę tu zaczęła się najgorsza część trasy - Dolina Chochołowska jest wyłożona asfaltem, a do Siwej jest ok. 6km. Fajnie, jeśli ma się rower. Zupełnie niefajnie, jeśli idzie się pieszo w słońcu po kilku godzinach intensywnego chodzenia. Tę część trasy wyrzuciłem z pamięci. W Kirach byliśmy o 16:30 i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu.

Podsumowując, wyprawa skończyła się sukcesem i wykonaliśmy plan maksimum, odwiedzając wiele ciekawych i nietuzinkowych miejsc. Czy mogło być lepiej? Owszem, gdybym zadbał o lepszy zapas energetyczny i nie próbował ścigać się z He-Manem. Trasa była wymagająca ale na pewno nie aż tak, żebym przy zdobywaniu szczytu ledwo włóczyć nogami. Traktuję to jako wypadek przy pracy, ale też cenną lekcję do zapamiętania.

Trasa dla zainteresowanych:

https://mapa-turystyczna.pl/route?q=49.2754740,19.8689320;49.2394610,19.8638160;49.2398150,19.8620840;49.2393630,19.8620020;49.2405580,19.8629920;49.2405180,19.8644080;49.2224600,19.8644340;49.2289420,19.8588100;49.2321490,19.8364180;49.2189440,19.8332230;49.2011230,19.8298970;49.1995480,19.8198340;49.2056380,19.8075450;49.2187260,19.8040790;49.2209890,19.7864710;49.2365210,19.7885350;49.2766580,19.8313870;49.2754740,19.8689320&utm_source=android_app&utm_medium=share&utm_campaign=share_route

#gory #tatry #wedrujzhejto #podroze #fotografia
26cec60c-d028-4482-9457-a5614a630625
07e2265a-a79d-4d4c-b739-a4c55a25733b
1800099d-87ab-4ba4-b1a3-b2a8ab33b985
0ed284b3-421e-426e-a101-fac89701e665
e0e3f20c-2ea5-4d83-a50c-f0022dab8085
AndrzejZupa

Zajebiscie, ze wrzucasz tez mapki!

Marchew

@Piechur Ładnie Zazdro za jaskinię, mam ją w planie w najbliższym sezonie.

Trasę robiłem bardzo podobną, jednak bez Smreczyńskiego, bez Jaskini, ale za to aż po Wołowiec i Rohacz'a ( ͡° ͜ʖ ͡°)

Piechur

@Marchew Ładna trasa Z jaskiniami akurat fajnie Ci się ułoży, bo Mroźna, która też jest w dolinie Kościeliska, nareszcie jest otwarta po kilku latach remontów, także możesz zaliczyć wszystkie 3 za jednym zamachem

Zaloguj się aby komentować

Siema,
W dzisiejszym #piechurwedruje opis mojego ostatniego, rodzinnego wypadu w góry. Zapraszam do czytania i oglądania zdjęć
---------
Szczyt: Lubomir (Beskid Makowski)
Data: 16 wrzesień 2023 (sobota)
Staty: 11.5km, 6h30, 450m przewyższeń

Decyzja o wyjściu wyszła bardzo spontanicznie - próbowałem namówić rodzinkę na piknik, a okazało się, że brat wcześniej zorganizował już ekipę na wypad w góry. Kleszczowym zwyczajem doczepiliśmy się z córą do większej grupy, na którą składali się brat ze szwagierką, mama i babcia.

Wyruszyliśmy z miejscowości Lipnik, z parkingu na Majdówce. Nazwanie tego "parkingiem" może być tu sporym nadużyciem, mimo że tak jest oznaczony na mapach. Jest to raczej miejsce, w którym na własną odpowiedzialność można zostawić samochód - nie jest nawet wysypane żwirem, dookoła hałdy ziemi, kto wie jak długo jeszcze będzie służyć zanim ktoś się tam wybuduje.

Ruszyliśmy zielonym szlakiem w stronę szczytu. Cała grupa, z babcią na czele, wypruła do przodu, zostawiając mnie i Myszora z tyłu. Zabieg był celowy, ponieważ jak zwykle na początku każdej wycieczki młoda (3 lata) zaczęła się dąsać. To była dopiero jej trzecia wyprawa w góry na własnych nóżkach, więc nie naciskałem na tempo i starałem się ją zainteresować rzeczami w odpowiedniej dla niej skali.

Tutaj ważna uwaga: w przypadku wychodzenia na szlak z małym dzieckiem dobrze jest oficjalny czas przejścia, jaki pokazuje mapa, pomnożyć przez 2. Do tej pory taki przelicznik zawsze mi się sprawdzał.

Zielony szlak na Lubomir nie jest skomplikowany. Przez około połowę trasy idzie się nieco stromiej pod górę zdobywając wysokość, później droga łagodnieje. Trasa prowadzi przez wysoki las i nie powinna sprawić nikomu problemów. Dość powiedzieć, że bez większego trudu weszła nią zarówno moja mama (lat 62), jak i babcia (lat 89).

Na Lubomirze znajduje się obserwatorium astronomiczne, które jako jedyne w Polsce organizuje pokazy obiektów na niebie. Ciężko mi coś na ten temat powiedzieć, w momencie naszego przybycia było ono zamknięte. Może jakiś Tomek albo Tosia byli i mogą podzielić się wrażeniami.

Oprócz tego można usiąść sobie na ławeczkach i odpocząć, co też uczyniliśmy. Dostępna jest także pieczątka, gdyby ktoś zbierał do #koronagorpolski. Po chwili przerwy i napełnieniu żołądków udaliśmy się w dalszą drogę czerwonym szlakiem do schroniska Na Kudłaczach.

Ta część trasy jest już zwykłym spacerkiem w miłych okolicznościach przyrody. Jakieś 10 minut od szczytu można zatrzymać się także na polance z dwoma ławami, z której rozpościera się widok na Pogórze Wiśnickie.

Po dojściu do Łysiny namówiłem towarzystwo, abyśmy do schroniska udali się szlakiem czarnym (czerwonym już szedłem kilka razy). Drugi raz raczej nie będzie mi się chciało nim iść - mimo, że jest krótki, początkowo dość stromo opada w dół, a ścieżka jest wąska.

Dotarliśmy w końcu na miejsce i zrobiliśmy ponownie chwilę przerwy. Schronisko Na Kudłaczach jest raczej małe, kameralne, ale jako jedno z nielicznych, które odwiedziłem, posiada mini placyk zabaw, co dla Myszy było miłą niespodzianką. Mi w końcu udało się przybić pieczątkę - poprzednimi razami budynek był zamknięty (nocne wyprawy). Ludzi jest całe mnóstwo, praktycznie same rodziny z dziećmi, co niespecjalnie zaskakuje, bo pogoda jest wyśmienita, w sam raz na takie wypady.

Wyruszyliśmy dalej, kierując się zielonym szlakiem do przełęczy Suchej, na której znajduje się duża polana. W trakcie drogi słychać było strzały i wybuchy nie brzmiące raczej jak traktor. W głowie przemknęła mi myśl: "Zaczęło się". Ale się nie zaczęło. Na miejscu okazało się, że odtwarzano walki powstańcze, także polana pełna była SS-manów, partyzantów i oglądających widowisko ludzi. Ciekawy miks.

Z przełęczy Suchej do Majdówki poprowadził nas już czarny szlak, ponownie czysto spacerowy. Przez większość czasu prowadził szeroką, szutrową drogą, pod koniec skręcając w las. Na miejscu na szczęście auto czekało na nas w stanie nienaruszonym.

Cała wyprawa była bardzo miła. Jak to przy wypadach z dziećmi bywa, musiałem się czasami gimnastykować, aby zachęcić córę do stawiania kolejnych kroków, momentami sięgając po rezerwy cierpliwości, o których nie miałem pojęcia. Jednak ostatecznie całą trasę przeszła sama, bez większego narzekania, i brakuje mi słów aby opisać, jak byłem i jestem z niej dumny. Brawo Mysz!

Trasa dla zainteresowanych:

https://mapa-turystyczna.pl/route?q=49.7713970,20.0742870;49.7667194,20.0722270;49.7668280,20.0594160;49.7773670,20.0477690;49.7794204,20.0401448;49.7824330,20.0223860;49.7830630,20.0509880;49.7713970,20.0742870&utm_source=android_app&utm_medium=share&utm_campaign=share_route

#gory #wedrujzhejto #podroze #fotografia
22a36df3-1542-45e6-b874-5193eb59d31e
9b1e30de-147d-410a-a6af-ca9e65e8fa3f
73fb3400-bb8c-4d44-a3ea-d70ac8fd8773
e29ed40b-2200-4b3c-a88a-8f23d7859998
de052082-4ded-4503-8056-972d8d52e00f
Lubiepatrzec

@Piechur Walisz wpisy jeden po drugim. Bardzo dobrze ☺️

Piechur

@Lubiepatrzec W jednej ręce bombelek, w drugiej telefon i jakoś to leci

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Kawa zaparzona, Outlook odpalony, więc można zabrać się do roboty i napisać coś nowego w #piechurwedruje
---------
Szczyt: Babia Góra (Beskid Żywiecki)
Data: 13 luty 2022 (niedziela)
Staty: 15.5km, 6h, 760m przewyższeń

Wschód na Babiej marzył mi się już od dłuższego czasu i w końcu trafił się odpowiedni moment - prognozy pokazywały bezchmurne niebo, wiatr miał być w okolicach 30km/h, a ja dostałem w domu przepustkę. Szybki telefon w sobotę: "Tato, jest temat...". "No pewnie, że tak!", słyszę w odpowiedzi zanim dokończę mówić.

Na parking w przełęczy Krowiarki dojeżdżamy o 3:30. Mimo wczesnej godziny aut jest już bardzo dużo - Babia to dość popularna góra. Ubieramy kominiarki, czołówki, stuptuty i ruszamy w drogę.

Wschód ma być o 6:50, także czasu jest sporo - oczywiście doliczyłem 1h buforu bezpieczeństwa w razie trudności na szlaku, tym bardziej, że idziemy zimą, a tydzień temu Gorc nauczył nas już pokory.

Na Sokolicę wchodzi się w kolejce, ludzi jest bardzo dużo. Niektórych wyprzedzamy my, inni wyprzedzają nas, ale ogólnie jest raczej mało miejsca na takie manewry. Zaczynam się obawiać, że cała trasa będzie wyglądać w ten sposób, co było by średnio przyjemne.

Na szczęście od Sokolicy zaczyna się przerzedzać - ludzie idą w grupach, miejsca na wyprzedzanie jest więcej, także dość szybko idziemy już w ciemności sami. Próbuję robić jakieś zdjęcia, ale ręce tak szybko przemarzają, że szybko ubieram grubsze rękawice i nie tracę czasu na zatrzymywanie się.

Wiatr, który miał być delikatny, wieje jednak z prędkością ok. 50km/h i smaga po twarzy drobinkami lodu. Próbujemy z tatą porozmawiać, ale nic nie słychać, więc po prostu idziemy dalej.

Trasa jest bardzo dobrze ubita i wydeptana, raczki, które zawsze biorę zimą, leżą w plecaku, ale nie ma momentu, w którym by się przydały. Na szczyt docieramy szybko - za szybko. Do wschodu została godzina, wiatr zacina, a my stoimy w miejscu. Czas się gdzieś skitrać.

Na szczęście osłonę przed wiatrem łatwo znaleźć. Chowamy się za oblodzoną ścianą, na ziemi rozkładamy piankę, okrywamy się folią termiczną, przykrywamy z wierzchu śpiworem i raczymy herbatą. Mogłoby być wygodniej, ale nie jest źle. Obok nas ciekawy widok - kilkanaście osób było chyba na zachodzie i postanowiło przenocować na szczycie do rana.

Nadchodzi wschód, więc wychodzimy z ukrycia i przebieramy nogami w miejscu, desperacko próbując wykrzesać z siebie trochę ciepła. Widoki są obłędne, jak z innego świata. Promienie nagle wylewają się zza horyzontu i malują świat ciepłymi barwami. Jest pięknie, ale nie kameralnie, chętnych do oglądania widoków przyszła cała masa i brakuje chyba tylko budki z kebsem.

Szybko schodzimy ze szczytu i kierujemy się do schroniska Markowe Szczawiny. Idzie się świetnie, śnieg fajnie amortyzuje kroki. Z przełęczy Brona kawałek trasy udaje mi się pokonać dupoślizgiem - to chyba najlepsze miejsce do jego robienia.

W schronisku przybijam pieczątkę do #koronagorpolski, jemy szarlotkę (obowiązkowo), pijemy kawę i ruszamy dalej. Reszta trasy mija bez niespodzianek i niebieskim szlakiem wracamy spokojnie do przełęczy Krowiarki. Odjeżdżając żegnam się z kapryśnym Babskiem - jak się później okazuje nie na długo, bo odwiedzam ją ponownie już po miesiącu.

Trasa dla zainteresowanych:
https://mapa-turystyczna.pl/route?q=49.5878110,19.5818090;49.5730870,19.5294460;49.5815150,19.5101880;49.5874260,19.5166330;49.5878110,19.5818090&utm_source=android_app&utm_medium=share&utm_campaign=share_route

#gory #beskidzywiecki #fotografia #wedrujzhejto
8bcf68ba-e3af-4aaf-8bb0-56b44cf06c1e
8138d52a-a42b-41fa-b8ab-c52df9c93f0c
7494f89b-7ba1-489e-9f33-f2074a521651
b406771d-ba19-40a7-b939-42fd74c896c2
ada8e3cf-2b7d-4efb-9e12-e4955e3c728c
Szlachetkin_Szalony

Ło baben, myślałem że ktoś zamarzł albo coś się stało lub inny troll a oni sobie smacznie spali hah xD

Piechur

@Szlachetkin_Szalony Spali jak aniołki

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Dzieciaki poszły spać, więc zapraszam na kolejną porcję #piechurwedruje Sorry za jakość zdjęć, ale w tamtym okresie robiłem je kartoflem.
----------
Szczyt: Gorc (Gorce)
Data: 1/2 luty 2022 (wtorek/środa)
Staty: 10km, 5h, 660m przewyższeń

Miała być prosta i przyjemna trasa, a skończyło się śnieżnym armageddonie i jednej z cięższych przepraw, jaką zaliczyliśmy z tatą - ale od początku.

Wyprawę rozpoczęliśmy już po zmroku z miejscowości Zasadne. Ubraliśmy czołówki, rękawiczki, buty, stuptuty i ruszyliśmy w kierunku Wierchu Młynne. Pogoda była fantastyczna - niebo skrzyło się od gwiazd, wiatru praktycznie zero i pomimo tego, że prognoza jasno pokazywała opady, zaczęliśmy się łudzić, że może wszystko przejdzie bokiem. Nie przeszło.

Od Wierchu Młynne niebo się zachmurzyło i zaczął sypać puchaty śnieg. Złożyło się również tak, że byliśmy pierwszymi, którzy od jakiegoś czasu szli tą trasą, także przypadł nam zaszczyt przecierania szlaku. W śniegu, którego w wielu momentach było po kolana, brodziliśmy do samego szczytu. W międzyczasie wzmogły również się opady i siła wiatru. Każda otwarta przestrzeń utwierdzała nas w przekonaniu, że trzeba było wziąć kominiarki.

Ostatnie kilkaset metrów praktycznie czołgaliśmy się pod górę. Powolnie, krok za krokiem, już nieco opadnięci z sił. W końcu w zamieci ujrzeliśmy zarys wieży. Ostrożnie weszliśmy na górę po oblodzonych stopniach. Z góry oczywiście nic nie było widać, ale też co najlepsze słychać - piździło okrutnie i mimo, że wrzeszczeliśmy do siebie z tatą, żaden z nas nic nie rozumiał, także zostało porozumiewanie się na migi. Z przybicia pieczątki nic nie wyszło, bo tusz zamarzł.

Szybko uciekliśmy ze szczytu, ponieważ zimno mocno dawało się we znaki, a każdy moment bez ruchu sprawiał, że organizm wytracał ciepło. Palców u rąk praktycznie nie czułem. Skierowaliśmy się w stronę polany pod Gorcem Kamienickim i tam cudem odnaleźliśmy szlak (błogosławiony GPS). Śniegu było po pas, wiatr dął nieubłaganie smagając nas bezlitośnie po twarzach poderwanymi z ziemi drobinkami lodu.

Okazało się, że schodzić nie było o wiele łatwiej niż wchodzić. Zmęczenie dawało się we znaki i w jednym miejscu (Palace) zboczyliśmy ze szlaku, o czym łaskawie poinformował nas wyskakujący z zamieci i ciemności owczarek podhalański. Całe szczęście był na łańcuchu, ale przysięgam, że niewiele brakowało, żebym wytyczył nowy odcinek brązowego szlaku.

W tym momencie zdecydowaliśmy wrócić na skróty na trasę, co było pewnie jednym z głupszych pomysłów i przejście dosłownie 150m kosztowało nas jakieś 20 minut. Z zimna rozładował mi się także telefon, więc byliśmy zmuszeni iść trochę na czuja.

Na szczęście sytuacja zaczęła się w końcu uspokajać i reszta drogi minęła względnie w porządku. Udało nam się dostać do auta, które na szczęście odpaliło. Ostatecznie trasę, która w normalnych warunkach zajęłaby może 3 godziny, przeszliśmy w 5.

To wyjście nauczyła nas wiele i często wracamy do niego pamięcią, zwłaszcza, gdy podczas jakiejś wyprawy wydaje nam się, że gorzej być nie może. Wówczas w naszej głowie pojawia się jedno słowo - "Gorc" - i przestajemy narzekać.

Trasa dla zainteresowanych:
https://mapa-turystyczna.pl/route?q=49.5794130,20.2899100;49.5715350,20.2941400;49.5650030,20.2528610;49.5700750,20.2514260;49.5794130,20.2899100&utm_source=android_app&utm_medium=share&utm_campaign=share_route

#gory #gorce #trekking
a6484783-fd8e-4886-bc33-964c4fb5bbed
bf54a461-c4b6-4767-b401-a8fe07fb822b
660cea3e-c4c7-4393-ba43-275787822abd
PanGargamel

Podziwiam. Ciepło lepiej znoszę niż zimno.

Piechur

@PanGargamel Najgorszy jest start, ale wystarczy 5 minut marszu pod górkę, żeby krew rozprowadziła ciepło po całym organizmie

ciszej

@Piechur takie The Thing tylko gorcowane xd Pierwsza zawieja w górach zawsze daje do myślenia

Piechur

@ciszej Oj tak, to harcowanie wiele nas nauczyło

wrazik

Dawkuj mistrzu bo czyta się bardzo fajnie!

Piechur

@wrazik Dzięki! Muszę zacząć czytać całość przed zapostowaniem, bo się kilka baboli wdarło

Zaloguj się aby komentować

Siema,
Chciałbym rozpocząć tym wpisem serię wspominek z moich górskich wędrówek - mam nadzieję, że format Wam się spodoba
--------
Tag do śledzenia/blokowania: #piechurwedruje
--------
Szczyty: Kudłoń, Kiczora, Gorc (Gorce)
Data: 7/8 lipca 2023 (czwartek/piątek)
Staty: 34km, 9h30, 1.370m przewyższeń

Pomysł na wyprawę zrodził się rankiem - nosiło mnie już dłuższy czas, pogoda zapowiadała się fajna, córa zdrowa, ciężko było nie skorzystać. Zwykle proponuję taki wyjazd kilku moim znajomym i rodzinie, ale przeważnie na zew odpowiada tylko mój niezawodny tata, który we wpisach będzie przewijać się nie jeden raz.

Wystartowaliśmy z Rzek o 20:30 z planem, aby o 4:30 podziwiać wschód słońca na Gorcu. Czasu i dużo, i mało - nigdy nie wiadomo co się zdarzy po drodze, także przy wschodach zwykle uwzględniam ok. 1h buforu bezpieczeństwa.

Od około 21:30 zapanował mrok, więc musieliśmy odpalić czołówki i rozpoczęliśmy wspinaczkę na Kudłoń (szlak żółty). Trasa niewymagająca, miejscami nieco ostrzejsze podejścia, ale po drodze mija się kilka polan oferujących ładne widoki, także jest różnorodnie.

Z Kudłonia udaliśmy się do schroniska pod Turbaczem - zejście do przełęczy Borek i ponowne zdobywanie wysokości do samego schroniska, cały czas żółtym szlakiem. Tempo mieliśmy bardzo dobre i na miejscu byliśmy już o północy (od startu minęło 3h30, a przebyty dystans wynosił 13km).

Postanowiliśmy tym razem nie zdobywać samego Turbacza, zwłaszcza że w tym roku byliśmy już dwukrotnie, zamiast tego udaliśmy się na pobliską Kiczorę (szlak czerwony), opuszczając tym samym największą imprezownię w górach.

Z Kiczory na Gorc prowadzi szlak zielony, przebiegający przez polanę przy Jaworzynie Kamienickiej. Jest tam ładna kapliczka bielona wapnem w starym górskim stylu; świetnie komponuje się z dostępną za nią panoramą. Dodatkowo, można stamtąd zejść do Zbójeckiej Jamy - małej jaskini szczelinowej. My zeszliśmy, szału nie było.

Dalsza część trasy do Gorca była niewymagająca I w sumie niewiele z niej pamiętam, oprócz ostatniego odcinka jakiś czas za Średniakiem - w pewnym momencie szlak odbija w lewo i opuszcza szeroką leśną drogę, łatwo przeoczyć ten skręt i zamiast na szczyt trafić do bazy namiotowej.

O 3:40 dotarliśmy pod Gorc, więc do wschodu została prawie godzina. Pozostały czas wykorzystaliśmy na regenerację i podziwianie powoli rozjaśniającego się nieba. Wędrując nocą łatwo zapomnieć o tym, że istnieje coś takiego jak światło, tym bardziej docenia się eksplozję barw, którą dostarcza poranek.

Wieża na Gorcu oferuje przepiękny widok na Beskidy, Gorce, Pieniny i Tatry. Słońce przywitaliśmy z tatą w towarzystwie dwóch innych wędrowców, których gorąco pozdrawiam jeśli jakimś cudem czytają ten wpis.

No cóż, słońce wzeszło, czas wracać. Do Rzek poprowadził nas szlak niebieski, którego najładniejszą częścią jest zdecydowanie polana na Gorcu Kamienickim - wykąpana w ciepłych promieniach wyglądała baśniowo.

Trasę polecam wszystkim, dla których Gorce kojarzą się tylko z Turbaczem i uważają, że góry te nie mają za wiele do zaoferowania. Po kilku latach chodzenia zostały jednym z moich ulubionych pasm

#gory #wedrujzhejto #gorce #fotografia
f299b753-9db7-46c4-8126-57d683633e75
2e6882a8-0e29-49db-8c65-85a7ea23f849
0eb7158a-4458-4dad-9641-a3bf044af986
b9663166-025f-4af5-84e5-c511aaa300c0
3603d1a8-215c-42b3-ad67-5e25463325dd
Poprzednia