#filozofiadlajanuszy

19
63
Dobry dzień sąsiedzi z tagu.
Dzisiaj trochę lepiej, bo poszło gładko i małp stadko.

Jak to jest z tymi cytrynami? Niby to kwaśne, niby niedobre, niby przeciwności losu a jednak można z nich lemoniadę zrobić.
Z życia lemoniady nie zrobisz, a co najwyżej nachy osrasz i zostanie narciasz.

#filozofiadlajanuszy #heheszki #gownowpis #shitposting #tinder
6c20364f-c1af-454c-816a-28ff92c97c01
entropy_

@Tomoe można też wziąć życie w swoje ręce i kiedy życie daje Ci gacie ty wynajdujesz eksplodujące cytryny i rzucasz je spowrotem w życie żeby się wypchało

Zaloguj się aby komentować

#taksieszyje cześć, dziś trochę inny wpis ale jakże ważny dla mnie. Wpływ aktywności fizycznej na spokój mojego ducha. Od lat mam tak, że jeżeli jestem we względnej formie łatwiej mi jest radzić sobie z trudnymi codziennego życia. Ostatnie miesiące przed pójściem na L4 minęły mi w momencie, dosłownie. Pracowałem sporo, do tego w miarę intensywnie trenowałem - dla mnie baja. Od 5 czerwca usiadłem w domu i nagle się okazało,że nie mam co ze sobą robić, no bo ile można siedzieć na siłowni codziennie? Nie mogłem już zbytnio jeździć na rowerze, bieganie odpadało, nawet rzucanie do kosza najczęściej nie wchodziło w grę. Psycha sitting, w dodatku na codzien musiałem zastanawiac się czy wyrobie się w 182 dni l4 żeby mnie nie zwolnili a w dodatku do ostatniej chwili nawet nie miałem pewności czy i kiedy mnie zoperują :). Milion myśli jak wykorzystać ten czas na coś pozytywnego, zacząłem się dokształcać z dziedzin które mnie interesują: trening ciała, mechanika motocyklowa/samochodowa ii...filozofia( off top; lekarz jak już leżałem na sali operacyjnej zapytał mnie czy jestem filozofem hobbysta )Teraz żyje w najgorszym dla mnie miejscu, jestem przykuty do domu, z trenowania jedynie czytam książki i oglądam filmy. Ciągle muszę sam że sobą się kłócić że inni to by się nauczyli 5 języków w tym czasie a ja nie zawsze mam ochotę żeby regularnie się uczyć jednego( ostatnio mam parę dni przerwy, coś zebrać się nie mogę). Dobija mnie to strasznie, ja ogólnie mam coś takiego że jestem w jakimś niezdrowym środku między prokrastynacją a rozwijaniem się na każdej płaszczyźnie . Wieczorem rozwinę wątek, miłego dnia wszystkim! #truestory #operacja #filozofiadlajanuszy
9f00e9d8-f105-43dd-8d92-a594409773fc

Zaloguj się aby komentować

Zostań Patronem Hejto i odblokuj dodatkowe korzyści tylko dla Patronów

  • Włączona możliwość zarabiania na swoich treściach
  • Całkowity brak reklam na każdym urządzeniu
  • Oznaczenie w postaci rogala , który świadczy o Twoim wsparciu
  • Wcześniejszy dostęp, do wybranych funkcji na Hejto
Zostań Patronem
Wsiadaj Janusz! Jedziem do 1995 zatankować benzy po złoty cztyrdziści za litra i przy okazji kupim pare kartonów sobieszczaków lajtów.

#humorobrazkowy #heheszki #motoryzacja #polonez #filozofiadlajanuszy #gownowpis #memy #benc
67934ad1-f135-4882-898b-a1122ac1179f
em-te

@RzecznikHejtomogę się zabrać? mam coś pilnego do załatwienia

wonsz

@RzecznikHejto mam nadzieję że to czarne to altusy stodziesiątki i napierdalają voodoo people XD

Half_NEET_Half_Amazing

@RzecznikHejto

pojedźmy po LPG po 60gr

Zaloguj się aby komentować

W jaki sposób rozwiązujecie wasze problemy, jakie one są ? Jaka scieżka i drogą podążacie ? Jaki jest wasz cel ? Jaka myśl filozoficzna/religijna ? Jakie ksiazki w temacie waszych mysli filozoficznych/religijnych polecacie ?

Miałem odpisać pod postem @Krzakowiec odnośnie jego problemów ale jak zwykle wyszedł mi wysryw formatu A4 lub A3, o wszystkim i o niczym referat godny @Fafalala tylko nie ze szpitala a z samotni kogoś kto ma zbyt dużo czasu do namysłu . Więc tworze nowy temat.

Może i na małej próbce, ale nie znam nikogo kto miałby normalne dzieciństwo, albo przemoc albo nadopiekuńczość ze strony przynajmniej jednego z rodziców. Nie mówie tego żeby bagatelizować ten problem, ale skoro jest tak popularny a nie mamy aż tak tyle samobójstw to oznacza ze ludzie z tym żyją.

Nie ma jednej jedynej prawidłowej metody która rozwiązuje dany problem. Jedną i chyba najbardziej popularną jest to aby problem przepracować, sprawić by ten problem jakoś zniknał. Jeżeli sie uda to spoko, ale jeżeli nie to są też inne. Takimi metodami może być odwrócenie uwagi lub akceptacja.

Lubie czytać rózne filozoficzno/psychologiczne ksiażki i w taki sposób oprócz leków radze sobie z zaburzeniami lękowymi (na to są leki), ze spektrum autyzmu i fobią społeczną. Nie chłonie jednego nurtu, wybieram to co mi pasuje z każdego i póki co trafia do mnie to że:

Wszystko przemija (buddyzm) - to że teraz "jesteś w kropce" nie oznacza że będziesz w niej zawsze, to jakiś czas potrwa ale nie będzie stałym stanem, albo nastapi rozwiazanie, albo jakas akceptacja/odwrócenie uwagi a jeżeli nie to ludzki organizm ma bardzo silne zdolności adaptacyjne i człowiek jest w stanie przetrwać wszystko, nawet obozy koncentracyjne jeżeli ma określony cel, wie że coś na niego czeka (Logoterapia, ksiązka Człowiek w poszukiwaniu sensu).

Liczy sie tu i teraz (buddyzm) - obecne teraz za chwile będzie dniem wczorajszym, nawet jezeli teraz sie czymś zamartwiasz to za niedługo będzie to czasem przeszłym, wiec nie ma co do tego przykładać dużej wagi.
Nasze podejscie do własnej osoby i własnego stanu nie jest obiektywnym faktem, lecz nacechowaną opinią (stoicyzm), tą opinie trudno jest zmienić, ale warto o tym wiedzieć, probować postawić sie z perspektywy trzeciej osoby dla której te problemy byłyby bardziej błahe.

Zgadzam sie też z nihilizmem odnośnie braku celu i sensu życia, brakiem boga, zgadzam sie też z tym że powinniśmy dążyć do nadczłowieka - człowieka który pokonywać będzie własne ograniczanie i będzie stawać się bogiem sam dla siebie - jeżeli sie stanie to jako bóg nie bedą go obchodzić ludzkie ograniczenia w stylu potrzeba sensu i celu, ale uważam to za nieosiagalne, wiec skłaniam sie ku logoterapii - nadanie zyciu celu jakkolwiek obiektywnie głupi by on nie był. Zgadzam sie już nie pamietam czy z buddyzmem czy stoicyzmem że drogą powinno być unikanie cierpienia i akceptacja stanu neutralnego, ale nie zgadzam sie z jakimikolwiek formami ascezy ani przesąda w drugą stronę - nadmierną konsumpcją, zamiast akceptacji stanu neutralnego mogłbym dać dązenie do szczescia. Według mnie szczescie i nieszczescie jest jak huśtawka, wychylenie w jedną strone powoduje nastepnie wychylenie w drugą, ale całość dąży do stanu neutralnego. Z punktu widzenia biochemii mówi o tym ksiażka "niewolnicy dopaminy", kilka przykładów z życia to zadawanie bólu powodujące przyjemność jak bieganie i morsowanie, a w drugą strone to narkotyki.

Wierze też w wyjątkowo mała, lub nawet brak wolnej woli. Jesteśmy zaprogramowani poprzez geny i społeczeństwo, nasza osobowość kształtuje się do określonego wieku, a pózniej cokolwiek zmienić jest bardzo trudno lub jest to niemożliwe.
Na moim konkretnym przykładzie. Mam zdiagnozowane spektrum autyzmu, fobie społeczną i zaburzenia lękowe. Tkwie w błednym kole że jestem autystyczny więc zachowuje sie dziwnie ludzie reagują skrzywionymi minami, śmiechem a wcześniej dokuczaniem co powoduje izolacje i fobie społeczną która poteguje moje dziwne zachowania. Mogę działać wbrew sobie i wychodzić do ludzi, zdarzaja sie sytuacje że nawet wychodzi dobrze, tylko że ja ze strony układu hormonalnego nie mam żadnej pozytywnej reakcji na takie sukcesy a poza tym nie potrzebuje wiekszej ilosci ludzi niż garstki która wokoł siebie posiadam. Przygode z lekarzami zaczynam teraz, w wieku 27 lat, bardziej ze wzgłedu na potrzebe leków -bo lęki zaczeły się pojawiać bez kontaktu z ludzmi, zupełnie od czapy, potencjalne skorzystanie z benefitów związanych ze stopień niepełnosprawności, a reszte traktuje bardziej eksperymentalnie, za jakis czas (pewnie za 2 lata na NFZ, bo nie będe ładował w to własnych pieniedzy) trafie na terapie poznawczo behawioralną.

Teoretycznie mogę chodzić na terapie, a nawet wychodzić do ludzi wbrew sobie ale szanse że stane sie miłosnikiem ludzi bliskie są zeru, dopóki ludzie nie zaczna sprawiać mi przyjemności to będę siedział w samotni swej, tyle w temacie wolnej woli. Nie oczekuje zatem rozwiazania moich rzeczy, które z punktu widzenia innych osób nazywane są problemami, z mojego punktu widzenia, to standard. Poza tym zbytnie rozmyslanie i analiza swojego stanu powoduje u mnie problemy ze snem a z rzadka też kołatanie.

To wszystko powoduje ze prowadze tryb życia który obiektywnie można ocenić jako wegetacje - praca na pół etatu 3 dni w tygodniu za mniej niz minimalna, na szczescie z ludzmi którzy mnie tolerują a zwłaszcza to że na tematy poza zawodowe w ciagu 9 miesiecy zamieniłem z nimi dwa zdania. Z racji wczesniejszej pracy w IT - mam własna kawalerke wiec starcza mi na zycie, a nawet i cośtam odkładam. Przebywam w samotni z konktaktami ograniczonymi do dwóch osób. Partnerki brak ze wzgłedu na to że z ludzmi fizycznie wytrzymuje max 3h raz na 2 tygodnie, nie wytrzymam codziennego dłuższego pisania już nie mowiąc o spotykaniu sie do tego aseksualizm (albo uzaleznienie od porno, efekt jest jeden - seks z kobietami nie sprawia mi wiekszej przyjemności niż masturbacja). Wszelkie aktywności poza domem ograniczone do biegania (aby narwać królikowi trawe) i robienia zakupów - w godzinach i dniach gdy miasto jest puste. Aktywności w domu to jedzenie od 9 miesiecy tego samego i przewijanie czasu za pomocą tego co sprawia mi drobna przyjemność a są to gry komputerowe, filmy i audiobooki oraz .... króliki, od wczesnego dzieciństwa upodobałęm sobie te zwierzeta, może dlatego że są ciche i dystansują się od ludzi, ale jednak kontakt z ludzmi mają. Ich język, oparty na strachu jest dla mnie bardziej zrozumiały niż język ludzi, a w szczególności kobiet który jest operaty na emocjach.

Poniekąd króliki stanowią mój cel w zyciu i motywacje- dać im azyl w miejscu z dala od ludzi, którzy w wiekszości ich języka nie rozumieją. Dużo też z królików czerpie, one pomimo nienaturalnego i niedogodnego dla nich świata, żyją w nim, w wiekszości przypadków bez zaburzeń psychicznych, bez rozważań na temat sensu i celu istnienia, robią to do czego zostały stworzone, czyli kicanie jedzenie i realizacja innych króliczych potrzeb, myśle że od zwierząt możemy się dużo nauczyć.

Mimo wszystko ten styl zycia nie sprawia mi problemu, objawy fobii społecznej blokują tylko tą aktywność która jest długoterminowa typu zapisanie się do fundacji pomagającej królikom, z krótkoterminową typu jazda autobusem, załatwienie czegoś na mieście (innego niż zakupy) radze sobie albo poprzez odwrócenie uwagi muzyką albo poprzez myślenie "no i co z tego że teraz kołacze ci serce, skoro za 20 minut wysiądziesz i już nie będzie" , "no i co z tego że jesteś zmeczony praca i dojazdami, skoro odpoczniesz i nic ci nie bedzie, a poza tym to tylko 3 dni w tygodniu" problemem są nowe sytuacje i nowe miejsca, tego unikam jeżeli mam taka możliwość . Z innymi rzeczami w tym ze spektrum radze sobie głównie dlatego że nie porównuje się do innych ludzi tylko do siebie, jeżeli mi przyjemność sprawia życie pustelnika to dlaczego miałbym tak nie żyć.

Najwiekszym problemem dzisiejszych 30-40 latków jest to że zbyt bardzo chcą wpisywać się w standardy społeczne - chcą mieć dom/blizniak, suva, dzieci i wakacje kilka razy do roku a to wszystko za polską pensje za prace w korpo. Do tego stawianie sobie innych wygórowanych celów, cheć rozowoju i parcia do przodu bez czasu na nic nie robienie, które jest myśle bardzo ważne, a tak naprawde można żyć obojetnie jak, nawet jak szczur, wystarczy że ten sposób życia wpisuje sie w nasze potrzeby, nasze a nie te które narzuciło nam społeczeństwo, wmawiając że rozwijaj się, kupuj, konsumuj a będziesz szczesliwy - no nie koniecznie, nie ma jednej defincji szczescia, a poza tym dziwnym trafem wpisuje sie to w napędzanie obecnego systemu gospodarczo-społecznego. Brzmi to jak kontrola tłumu jak religia która mówi że bieda i cierpienie uszlachetnia, w czasach gdy biednych i cierpiących nie brakowało. Nadmierna konsumpcja za pensje Polaka nie da wam szczescia długofalowo, tylko krótkofalowo, im mniejszy będzie postęp w realizacji długofalowych potrzeb daną konsumpcją tym i radość będzie krótsza, za to taka konsumpcja tylko uwiezi was w pracy i kredytach. To co dla jednych jest szczesciem dla innych jest cierpieniem, w tym również czytanie tego posta, jedni mogą być szczesliwi że dotarli do końca tego wysrywu, drudzy mogą odczuwać cierpienie za zmarnowane kilka minut na jego czytanie.

#psychologia #filozofia #filozofiadlajanuszy #buddyzm #stoicyzm #autyzm #asperger
splash545

@pokeminatour Widzę, że dosyć dobrze masz to wszystko przemyślane. Z wieloma rzeczami się zgadzam, z kilkoma nie.

Jakie ksiazki w temacie waszych mysli filozoficznych/religijnych polecacie ?

Z wpisu widać, że jakieś podstawy stoicyzmu znasz to może polecę Ci coś bardziej zaawansowanego w tym kierunku:

Pierre Hadot - Twierdza wewnętrzna. Wprowadzenie do "Rozmyślań" Marka Aureliusza


trafie na terapie poznawczo behawioralną.

Jeśli masz chęć spróbować to możesz sobie zrobić autoterapię przy pomocy stoicyzmu. Nie wiem czy Ci to polecać bo piszesz o różnych schorzeniach, kołataniu serca przy próbie analizowania. Może lepiej jakby Cię prowadził terapeuta. Ale może tu właśnie wchodzi nadmierna analiza i stąd lęki, a w stoicyzmie są metody, żeby temu zaradzić. Terapia w nurcie poznawczo-behawioralnym wywodzi się właśnie ze stoicyzmu i stosuje się w niej też stoickie bądź okołostockie techniki. Możesz sobie sprawdzić bloga prowadzącego przez 2 psycholożki - forma minimalna. Łączą tam właśnie stoicyzm i nurt poznawczo-behawioralny. Jednak nie ma tam zbyt wiele treści.

A gdybyś był zainteresowany taką autoterapią to polecałbym Ci podcast 'Ze stoickim spokojem' i może przy jego pomocy mógłbyś sobie taką autoterapię zrobić. Ja osobiście właśnie dzięki słuchaniu tego podcastu zrobiłem sobie taką autoterapię i zmieniłem się w bardzo dużym stopniu. Przede wszystkim pozbyłem się lęków i niepokoju w moim życiu i dzięki temu żyje jak chcę.

Fafalala

@pokeminatour przeczytałam i nie żałuję. Ani chwili. Myślisz po części nad takimi tematami jakie i mi się kołaczą w głowie. Czytam o stoicyzmie i o szczęściu według specjalistów. Natknęłam się na wiele hipotez i zdań jakie warto zapamiętać. Chyba najważniejsza rzecz jaką mi teraz przychodzi to sformułowanie że szczęście nie jest stanem stałym, lecz ulotnym momentem. Resztę uzupełniamy szarą codziennością.

Dan188

Współczuje ci chłopie, że miałeś pecha urodzić się z tymi wszystkimi schorzeniami. Ogólnie z większością twojego tekstu nie zgadzam się, ale w końcówce jest dużo prawdy. Nie musowo robić tego co mówi społeczeństwo. Społeczeństwo narzuca styl życia, który jest korzystny dla systemu, ale nie jest koniecznie korzystny dla samej jednostki. Pozdrawiam


A jeśli chodzi o zadane pytania na początku w jaki sposób sobie radzę z życiem? Podążam buddyzmem theravada. Ta ścieżka też mnie przekonała, że nie jest ważne to co wmawia społeczeństwo czy masowa kultura.

Zaloguj się aby komentować

Przeglądam ostatnio sporo tych nowych krótkich form medialnych typu IG Reels czy Tik-tok i utwierdzam się w przekonaniu, że obecnie filozofia jest w kondycji podobnej do XV/XVI wieku. 90% treści poświęconych tam humanistyce to jakieś coraz większe udziwnienia wokeistyczne, absolutnie zero twórczej myśli. Zresztą wystarczy porównać nazwiska czynnych zawodowo filozofów sto lat temu a obecnie i będzie widać jaka jest różnica w poziomie. Prawaki twierdzą, że to co widzimy to różne nurty neomarksizmu związanego z teorią krytyczną. Tyle tylko, że o ile np Marcuse rzeczywiście propsował mniejszości seksualne czy rasowe to robił to w latach 60-tych kiedy mieliśmy prawne prześladowania nierzadko oparte na stanie ówczesnej nauki. Owe mniejszości były przez frankfurtczyków propasowane, bo stały poza kapitalistyczną rzeczywistością i dzięki temu mieli rzekomo mieć możliwość ją obalić. Obecnie woke ma wsparcie wielkich korporacji a argumentacja jest w duchu mocno scjentystyczna. Gdybyśmy konsekwentnie stosowali logikę teorii krytycznej, to w dzisiejszych czasach należałoby raczej wspierać różnej maści foliarzy, przegrywów itp, bo to oni stoją na marginesie współczesnej kultury. W późnym średniowieczu podobnie było, kiedy mechanicznie eksploatowano scholastyczne wzorce i naprawdę przypominało to już liczenie diabłów na główce od szpilki.

#filozofia #filozofiadlajanuszy #revoltagainstmodernworld
dsol17

@loginnahejto.pl Jeśli chodzi o #filozofia to ja tam już dawno tak prywatnie uważałem tych całych marksistów,liberałów i faszystów za relikt siedemnastowiecznego "późnego średniowiecza" ot co. Mamy XXI wiek do kurwy nędzy, mamy nowoczesną naukę a ludzie brendzlują się Marksem,Smithem czy w sferze takiej psychologii idiotą Freudem.


I tak,możesz to co piszę otagować #filozofiadlajanuszy - ale to prawda,te nurty to jakieś średniowiecze jest.


Z takiego #transhumanizm zrobiono antyhumanizm i wymieszano z tym niestrawnym sosem,ale on to przynajmniej był bardziej współczesny. Tak że jakie to #revoltagainstmodernworld gdy właściwie nie ma żadnej rewolucji i stary świat walczy ze starym światem w imię częściowo przejrzałych idei.

Zaloguj się aby komentować

Czy social media powstrzymałyby Holocaust?

W komentarzu do niedawnej wizyty Elona Muska w Auschwitz i jego uwagom, że gdyby istniały wówczas social media, to do Holocaustu by nie doszło musimy przenieść się do ostatniego miejsca jakie się z nim kojarzy.

Właściwie rzecz ujmując, to nie kojarzy się kompletnie z niczym. Wełes, bo o nim mowa to miasto wielkości Ełku położone w Macedonii Północnej. Są zapewne gorsze miejsca do życia, jednak nie ukrywajmy, można też wylosować lepiej. Możliwości zdobycia pieniędzy i sławy są raczej ograniczone, zwłaszcza jak jest się przy tym nastolatkiem. No chyba, że ma się łeb na karku i dobry pomysł na biznes, jakim jest na ten przykład zmiana wyniku wyborów prezydenckich w Stanach Zjednoczonych. 

Historia o której piszę, zdarzyła się naprawdę. W 2016 roku grupka nastolatków z macedońskiej pipidówy postawiła ponad sto stron „z newsami” - oczywiście wszystkie były fałszywe i wszystkie w bardzo dobrym świetle stawiały Donalda Trumpa. Wszystkie też zawierały możliwość wsparcia finansowego i lądowały na prawicowych kanałach w social media, gdzie stały się istną fabryką virali. Dalsza historia jest powszechnie znana: dzieciaki zgarnęły łącznie kilkadziesiąt tysięcy dolarów (co jak na warunki o których mowa jest kwotą niebotyczną), Hillary Clinton musiała tłumaczyć, że nie sprzedawała broni ISIS a Donald Trump został Prezydentem. 

Dzisiaj wątpię, że tego typu praktyki pozwoliły Trumpowi wygrać - choć na pewno mu nie przeszkodziły. Nie mam jednak wątpliwości, że gdyby nie social media pies z kulawą nogą by na strony łebskich Macedończyków nie zajrzał. 

Wróćmy do Elona Muska i jego komentarza.

W pewnym sensie multimiliarder ma rację. Historia do której jak mniemam się odnosi brzmi następująco: totalitaryzmy XX wieku polegały w dużej mierze na przejęciu mediów i skrajnej cenzurze. Obywatel III Rzeszy miał w latach 30-tych jedyny przekaz - ówczesne media, radio, gazety i kino przedstawiały mu wizję świata, która była co prawda całkowicie fałszywa, ale za to pozbawiona alternatyw. To oczywiście też jedynie element całej układanki, bo tysiące członków Einsatzkommando nie strzelały do matek z dziećmi na ręku tylko dlatego, że im w kinie „Żyda Sussa” pokazano. Ale znowu: choć nie był to czynnik decydujący, to z pewnością nie przeszkadzał.

W kontrze do tych starych, scentralizowanych mediów mają, jak mniemam istnieć social media, gdzie każdy jest pełnoprawnym twórcą i może mówić co chce. Gdybyśmy cofnęli się o kilkanaście lat, tę piękną historię można by okrasić obrazkami bliskowschodnich tłumów, które poprzez social media się zwoływały celem organizacji protestów przeciwko reżymom. 

Problem polega na tym, że ta wizja niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Dlaczego?

Zacznijmy od podstaw. Weźmy dwie gazety: „Fakt” i „Puls Biznesu”. Różnią się treścią, ale też… formą. Zdjęcia, język, nagłówki, długość tekstu. Swego czasu powstawała masa parodii dzienników tabloidowych. Były to jednak właśnie parodie, trudno by było prowadzić dziennik poświęcony gospodarce w szacie graficznej tabloidu. Z drugiej strony nigdy nie widziałem przeróbki tekstu o trzymaniu szafy lub rozwodach celebrytów przerobionych na suchy, techniczny język prasy biznesowej.

Powód takiej sytuacji jest prozaiczny: nie ma czegoś takiego jak medium całkowicie obojętne dla przekazu. Pytaniem jest na ile ten wpływ jest istotny. Nawet jednak przyjmując bardzo zachowawcze stanowisko nie sposób nie przyjąć, że pewne media sprzyjają pewnym treściom, zaś inne to przebicie się utrudniają. 

Pytanie więc: czemu sprzyjają social media?

Wróćmy do wspomnianych wydarzeń sprzed ponad dekady, w historii znanych jako „Arabska wiosna”. Tak, uczestnicy protestów skrzykiwali się przy pomocy mediów społecznościowych, tam też pojawiały się antyrządowe treści (np nagrania z brutalnymi atakami policji). Tyle tylko, że… na tym koniec. Facebook i inne media społecznościowe spełniały dwie funkcje. Po pierwsze, dawały swoisty społeczny dowód słuszności sprawiający, że każdy opozycjonista wiedział, że inni myślą podobnie ii sam szedł na protesty. Przez to mieliśmy do czynienia z pewnego rodzaju samoistnie spełniającą się przepowiednią. 

Po drugie: pozwalał wyrazić swój gniew. Oba słowa są ważne. „Wyrazić”, bo jak zauważyła jedna z badaczek social media nie sprzyjają debacie, lecz jednostronnym deklaracjom. „Gniew” - bo to emocje napędzają tę machinę. Generalnie można powiedzieć, że social media są świetną sprawą, jeżeli chcesz wzbudzić w ludziach motywację, wzburzenie, współczucie. Są taką cyfrową wersją narkotyków. I podobnie jak narkotyki działają jedynie na krótką metę. Większość portali społecznościowych jest fatalna do dłuższych dyskusji. Na Facebooku i Instagramie brak jest podstawowych narzędzi do formatowania komentarzy. Na Twitterze wprowadzono je niedawno i… trzeba za nie zapłacić. 

Krótko mówiąc, wizja światowej, cyfrowej agory umożliwiającej każdemu dostęp do platformy wymiany myśli jest wizją bardzo naiwną. Jeżeli to miałby być powód dla którego social media zatrzymałyby Holocaust, to jest on nietrafiony. Choć spokojnie panie Musk - mam argument inny. Co wcale nie oznacza, że wesoły.

Jak już wspomniałem, jednym z aspektów sukcesu nazistów było scentralizowanie i podporządkowanie sobie „debaty” publicznej. W konsekwencji powstał system totalitarny bardzo podobny do tego, o którym pisał Orwell w powieści „Rok 1984”. Tamten system rościł sobie bezwzględny monopol na światopogląd, a wszelkie przejawy sprzeciwu bezwzględnie łamał. 

Czy można sobie jednak wyobrazić reżym totalitarny w którym policja w ogóle nie jest potrzebna? Taki w którym nie trzeba cenzurować niewygodnej wiedzy, bo po prostu nikt jej nie szuka? Można, zrobił to Aldous Huxley w powieści „Nowy, wspaniały świat”. Napisanej zresztą jeszcze przed dojściem Hitlera do władzy. 

Huxley opisuje zupełnie inny rodzaj totalitaryzmu, w którym to nie tyle ciało jest zniewolone, co umysł. Ewentualny niepokój i refleksja łamane były podawaniem narkotyku - somy - który dostarczał ludziom czystej i płytkiej przyjemności. Podobnie działają portale społecznościowe, gdzie debata publiczna zostaje coraz bardziej spłycona merytorycznie i naładowana coraz większymi emocjami. To zaś sprawia, zgodnie ze znanym w uzależnieniach mechanizmem coraz większą tolerancję. Czy widząc po raz 30-ty w danym dniu czerwoną planszę z napisem „Pilne!” można się autentycznie poruszyć? Powstaje zblazowane społeczeństwo jak kania dżdżu pragnące jakichkolwiek poruszeń. 

Co to ma wspólnego z Holocaustem? Mówiąc o jego potworności zapominamy o bardzo technicznym aspekcie jakim jest jego doskonałość organizacyjna. Świadczy ona zresztą o jeszcze większym wynaturzeniu nazistów, bo gdy niemieckie dywizje na froncie wschodnim cierpiały na permanentne braki w aprowizacji Eichman dysponował swobodną ilością pociągów do zwożenia węgierskich Żydów do komór gazowych. W każdym jednak razie była to perfekcyjna fabryka zbrodni, w której nowoczesna machina biurokratyczna zwróciła się przeciw nowoczesnym ideałom. 

W biurokracji i organizacji zaś emocje przeszkadzają, a liczy się czyste wyrachowanie. Tu wbrew pozorom potrzebne było sto procent rozumu i zimnego opanowania, co zauważyli po wojnie Horkheimer i Adorno wskazując, że czysto instrumentalne potraktowanie racjonalności może doprowadzić do jeszcze większych okrucieństw niż jej brak. 

Takie coś w social mediach jest niemożliwe. Z pewnością możliwy byłby kilkudniowy, krwawy zryw czy pogrom. Ale zorganizowana, wielomiesięczna machina śmierci? Nie, panie Musk - ma pan rację, to niemożliwe. Ale nie dlatego, że to okrutne, a dlatego, że to nudne. Współczesny nazista po trzech dniach wybijania szyb w żydowskich sklepach by się znudził i przeszedł do nowego challenge’a który wyskoczy mu na wallu. Czy taka wizja satysfakcjonuje Muska? Nie wiem. Mnie nie satysfakcjonuje w ogóle. 

Polecana lektura:
S. Vaidhyanathan - Antisocial media
M. Gladwell - Small Change
N. Postman - Zabawić się na śmierć 

Co prawda nie planuję ustawiać wyników wyborów w USA, ale swój kubek na dotacje też mam i zapraszam do wsparcia ;)
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofiadlajanuszy
d413b8f0-7c0d-452a-a56d-789fcca33cab
jimmy_gonzale

Teoretycznie niby wiem o co mu chodzi. Gorzej że teraz mamy ludobójstwo w Gazie i social media, kontrolowane odgórnie, można sobie wsadzić.

pszemek

@loginnahejto.pl pytanie czy social media mogłyby powstrzymać holocaust jest moim zdaniem bezzasadne, bo były już przypadki nawoływania i organizowania pogromów na fejsbuku, więc jak już, to dziś byśmy oznaczali Żydów na Fejsie żeby SS mogło ich sprawniej wyłapywać

moll

Taaaaaa, pewnie dlatego w Strefie Gazy tak spokojnie xD

Social Media to dobry wentyl na upuszczenie z balonika. To też świetne miejsce na budowanie żelbetonowego elektoratu kolejnej generacji.

Zaloguj się aby komentować

Sądem Najwyższym jest zawsze sekretarka

Chaos prawny jaki panuje obecnie w Polsce nie tyle kompromituje nasze państwo, co pewnego rodzaju styl myślenia o nim.

Nie mam tu najmniejszego zamiaru tego wszystkiego streszczać.

O obecnym prezesie TVP, panach Mariuszu K. i Macieju W., Sądzie Najwyższym, Trybunale Konstytucyjnym, Krajowej Radzie Sądowniczej i jeszcze wielu różnych sprawach które narosły przez ostatnie (ponad) 8 lat można przeczytać w wielu różnych miejscach, które łączy jedynie to, że wszystkie przyznają istnienie ogromnego chaosu.

Skupmy się więc na jednej sprawie jaką było przejęcie władzy nad TVP Info.

Był 20 grudnia godzina 11.18 kiedy z anteny zniknął sygnał owianej złą sławą stacji i pojawił się serial „Korona Królów”. Jak do tego doszło? Jedna strona twierdzi, że na mocy legalnej decyzji Ministra Kultury który odwołał poprzedni zarząd. Druga strona, że na mocy nielegalnego przejęcia. A co ja sądzę? A ja sądzę, że na mocy przełączenia odpowiedniej wtyczki przez firmowego informatyka.

Kilka dni temu świat obiegły zdjęcia kolesia, który przyszedł na koncert noworoczny w filharmonii wiedeńskiej w białym t-shircie

Uznano oczywiście, że to całkowity nietakt itd. Ale co by było, gdyby z roku na rok coraz więcej osób olewało dress code, tak, że w końcu w smoking wbije się jedna osoba albo wręcz nikt? Cóż, można powiedzieć, i zapewne znajdą się tacy, że po prostu właściwie ubrana jest tylko jedna lub żadna osoba. Z drugiej strony, jeżeli prześledzimy kanony mody męskiej, to swego czasu i panowie w smokingach byliby uznani za niewychowanych nuworyszy.

Oczywiście takie dywagacje nad sensem dress codu mogą się wydać liczeniem diabłów na szpilce.

I w pewnym sensie takie są. Całe średniowiecze to epoka zaciekłych metafizycznych sporów, znacznie zresztą poważniejszych niż liczenie diabłów. I rzeczywiście, jeżeli przyjmiemy na przykład za podstawę wnioskowania Biblię i pracę jakiegoś tam teologa X to możemy wywieść logiczne wnioski na temat np. natury Boga. Problem polega na tym, że nie bardzo wiadomo na podstawie czego uznać taką, a nie inną podstawę wnioskowania bez popadania w dogmatyzm pdt „a no bo tak”.

W znacznej mierze podobnie ma się sprawa z normami prawnymi.

Mamy, na ten przykład, dwie władze (czy co najmniej dwie?) w TVP. Jedna powołuje się na werdykt Rady Mediów Narodowych, druga na decyzję Ministra. Kto ma rację? Osobiście uważam, że ta nowa, ale część osób uważa inaczej. Wydawałoby się więc, ze ktoś z nas się myli.

Na poziomie czysto spekulatywnym jak najbardziej tak.

W praktyce jednak fakty są takie, że obie grupy zachowują się zupełnie inaczej, jakby właściwy porządek był zupełnie inny. W normalnej sytuacji należałoby się odwołać do jakiejś wyższej instancji (np. sądu) który orzeknie kto ma rację. Ale wtedy przenosimy się po prostu o piętro wyżej i pytamy dlaczego aby właściwie uznawać ten wyrok za wyrok, a nie inny? Co przecież ma miejsce w przypadku byłych posłów K. i W.

Powodów takiego stanu rzeczy jest kilka

Po pierwsze, że wszelkie szeroko rozumiane źródła prawa niewiele się w swej istocie różnią od metafizyki o której pisałem wyżej. Pozytywiści prawniczy uważali, że problem ten dotyczy tylko zwolenników tzw prawa naturalnego. Prawem, zdaniem pozytywistów jest tylko to co jest zapisane w aktach prawnych.

Abstrahując już jednak od tego, na jakiej podstawie powinniśmy zgodzić się na dany akt prawny pozostaje jeszcze jedna kwestia.

Bo pozytywizm idzie w nieodłącznej parze z innym wynalazkiem oświecenia – konstytucjonalizmem. Takim więc punktem archimedejskim który pozwala wszystko w prawie rozstrzygnąć miałaby być konstytucja. No dobrze, ale jeden czyta konstytucję i jego zdaniem sprawy się mają tak – a drugi czyta, i uważa, że inaczej. Jak to rozstrzygnąć?

To pytanie jest w swej istocie beznadziejne.

Odpowiedź na nie byłaby bowiem kolejną teorią, którą znów różne osoby mogłyby również w różny sposób odnosić do praktyki. Pomiędzy teorią a praktyką z zasady nie może więc stać kolejna teoria tylko władza umysłowa jakiegoś trzeciego rodzaju – w tym wypadku władza sądzenia, która sprawia że uznajemy takie a takie reguły za właściwe w danej sytuacji.

Zbierzmy więc to wszystko do kupy i odnieśmy do tytułu dzisiejszego wpisu

Widzieliśmy w ostatnich dniach wyciąganie wtyczki, składanie akt z pominięciem sekretariatu czy wyłączanie kart do głosowania przez pracowników kancelarii. Wszystko to są czynności czysto faktyczne, wykonywane przez szeregowych ludzi. Oczywiście, można powiedzieć, że nad sekretarką i informatykiem stoją ludzie mogący ich odwołać. Ale to odwołanie również trzeba wykonać przy pomocy jakichś sekretarek, strażników czy informatyków.

Krótko mówiąc: prawem jest to, co za prawo uznają ludzie

A władzą są te instytucje i osoby którym ludzie dają posłuch. Gdybym ja próbował wejść do Sejmu i zagłosować to by zadzwonili po policję albo pogotowie. Ale nie dlatego, że nie mam żadnych papierów na swoje racje, tylko dlatego, że nikt poza mną by mnie za posła nie uważał.

Klucz do zrozumienia obecnego chaosu nie leży w prawnym galimatiasie (choć on oczywiście jest) tylko w podziale społecznym, który sprawia, że ogromna mniejszość (jakieś 30-40%) absolutnie nie uznaje stanowiska większości (i vice versa). I to jest tak naprawdę źródło wszelkich problemów, bo prawo w całości jest wyrobem społeczeństwa, więc jeżeli jakaś grupa ludzi się za społeczeństwo nie uznaje to o żadnym prawie nie może być mowy.

PS: Podobał się wpis? Rozważ proszę małe wsparcie (od niedawna można przy użyciu karty)

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #prawo #polityka
e48e5d10-2eaa-435f-be31-b4f9e65ea97f
dsol17

@GordonLameman będzie utrzymywał,że to podejście nie jest słuszne bo jest jeszcze orzecznictwo itd itp, a samo orzecznictwo i nie tylko jest tylko prawniczą "warstwą stabilizującą". Fakt jest jednak taki,że ja też to tak trochę widzę clue praktyki stosowania prawa...

Frog

Kiedys czytałem o modzie meskiej, Któryś o obecnych ubrań uznawany za elegancki był strojem do jazdy konnej i w swoim czasie noszenie go w innych sytuacjach to było nietaktowne. Ttakie dresiarstwo.

John_polack

Pamiętam że na jednym z wykładów o prawie wykładowca podał przykład tego jak na co dzień w Polsce jest łamane prawo podatkowe- jedna z zasad podatkowych mówi o jednokrotnosci podatku- a prosty przykład vatu i akcyzy czy PCC i podatku dochodowego ta zasadę łamie.

Zaloguj się aby komentować

Prozac zamiast choinki?

Święta i celebracje przez tysiąclecia służyły człowiekowi jako mechanizm chroniący go przed przerażającym ogromem wszechświata, którego był jako jedyne stworzenie świadomy. Problem jednak tym, że przerażający ogrom wszechświata pozostał. Ale świąteczne lekarstwo przestało działać.

„W grudniu jesteśmy przystosowani do tego by jeść, pić i chować się przed wilkami”

Taki komentarz mignął mi gdzieś przed oczyma kilka dni temu i w sumie na tym mógłbym zakończyć ten wpis gdybym całą historię miał umieścić gdzieś 300 lat temu. Wtedy bowiem świętowane od tysiącleci przesilenie zimowe, w ostatnich stuleciach jako Narodziny Jezusa Chrystusa na tym mniej więcej jeszcze polegało. Nikt nie miał wówczas wątpliwości, że były to święta znacznie mniej istotne niż kluczowa dla chrześcijaństwa Wielkanoc. Zwłaszcza, że Boże Narodzenie było jedynie początkiem karnawału, gdzie świat dosłownie stawał na głowie, a w zakresie spożywania alkoholu i seksu obowiązywały normy jakie się współczesnym hedonistom nie śniły.

Zaskoczeni? Słusznie, bo to było bardzo dawno temu, a w międzyczasie miała pojawić się nowa wizja świąt, która zdążyła się już skompromitować.

To ta wizja pocztówkowa, mająca rzekomo oddawać prawdziwego ducha świąt. Rodzinnych, z obowiązkowym kominkiem i gęstą choinką. Ten obrazek nie wziął się znikąd. Oczywiście adaptując, po raz enty w historii ludzkości wcześniejsze zwyczaje stworzono coś co zaistnieć mogło tylko w realiach mieszczańskiej etyki XIX wieku. Święta w formie opisanej w „Opowieści wigilijnej” Karola Dickensa (jest jednak przesadą spotykane niekiedy powiedzenie, że to Dickens wymyślił święta. Nie wymyślił, ale swój udział zdecydowanie miał) były projekcją obrazu jaki najbardziej wpływająca wówczas na kulturę klasa społeczna chciała widzieć w lustrze.

Problem polega na tym, że ten wyidealizowany, w dzisiejszych czasach dodatkowo skomercjalizowany twór nie zapewnia tego, czego pierwotni ludzie od świąt oczekiwali.

Celowo wyżej wspomniałem o „przesileniu zimowym”. Boże Narodzenie, z drobną korektą w starożytności właśnie się z nim pokrywa. Podobnie jak masa innych świąt obchodzonych zarówno dziś, jak i w starożytności. Nie powinno to dziwić, bo religie od samego początku były ściśle związane z przyrodą. Dlaczego? Bo człowiek jest jej częścią.

Nie czuję się samotny w swej niechęci do zimy, bo to akurat częsta przypadłość

Na tyle częsta, że udowodniona w licznych badaniach. Na sezonowe zaburzenia nastroju skarży się od kilku do kilkudziesięciu procent społeczeństwa i najczęściej wiąże się je ze zmniejszoną ilością światła słonecznego. To fakt. Nie neguję, że neuroprzekaźniki w mózgu mają związek z naszym nastrojem, a na ilość tychże wpływa z kolei np. ekspozycja na światło słoneczne. Tyle, tylko, że o ile w tym miejscu możemy postawić kropkę w kontekście biologii czy scjentystycznej psychologii, to kulturowo musimy iść dalej.

Czytając o fenomenie sezonowych zaburzeń nastroju trafiłem kiedyś na sporządzoną w latach 80-tych relację opisującą rozmowy ze starszymi mieszkańcami północnej, prowincjonalnej Norwegii.

Ludzie ci, posiadający osobowość ukształtowaną w czasach stosunkowo nietkniętych przez nowoczesną kulturę nie wypierali spadku nastrojów zimą, gdy dnia nie było lub trwał kilkadziesiąt minut. Jednakże uważali to za absolutnie normalną część ludzkiego żywota. Taki to był po prostu okres – zwolnienia, pewnego rodzaju hibernacji i „przeżerania” tego co się udało zdobyć w bardziej „ludzkich” miesiącach.

To oczywiste jeżeli spojrzymy na ludzką psychikę nie jako produkt biologiczno-chemicznego rachunku, lecz jako nadbudowę, która na nim powstaje.

Człowiek jest gotowy znieść najgorszy ból i nie przeżyć najmniejszego. Kiedy ból, na przykład bolesne starcie w sporcie jest uzasadniony zewnętrznymi środkami to staje się po prostu przykrą koniecznością. Gdy zaś spotyka nas drobna niewygoda, ale absurdalna i niezasłużona, to czujemy się okropnie upokorzeni.

Żeby to co nas spotyka trafiało to tego pierwszego katalogu odpowiadała przez stulecia religia

O ile w XIX wieku albo i wcześniej uważano, że religia jest przejawem naiwności czy niedouczenia, niczym dziecięca wiara w św. Mikołaja (to moje porównanie) to już w następnym stuleciu pojawiła się masa ludzi, która wskazywała na różnego rodzaju psychologiczne czy socjologiczne funkcje jakie obrzędy religijne spełniały.

I jeżeli wpatrzymy się w kalendarz religijny to znajdziemy zadziwiającą zbieżność świąt z tym jak zachowuje się przyroda.

Święta w życiu takiego przednowoczesnego człowieka pełniły pewnego rodzaju kamienie milowe, wskazówki jak ma się czuć i na co sobie pozwolić. Był czas na pracę i był na lenistwo. To z kolei ściśle związane z tym, jak zachowuje się przyroda. Czas święty wbrew pozorom nie był „czasem wolnym” gdzie każdy robił co chciał. Był ściśle zaplanowany, jednak raczej nikt nie odbierał tego jako ciężkiego obowiązku.  

Współczesne święta ciągle pełnią różne funkcje, jednak ta wprowadzająca w życie człowieka porządek istotnie straciła na znaczeniu

O ile dla chłopa średniowiecznego grudzień oznaczał zupełnie inną aktywność ekonomiczną niż np. czerwiec, to dla większość członków współczesnego społeczeństwa nie ma to żadnego znaczenia. Wręcz przeciwnie, jeżeli możemy już mówić o jakimś spowolnieniu to następuje ono w miesiącach wakacyjnych – wtedy, gdy w przyrodzie i związanych z nią zawodach mamy największy zasuw.

Czas stał się czasem liniowym. Nie mamy wrażenia, że po prostu powtarzamy, w różnych perspektywach życiowo-przyrodnicze cykle, lecz ciągle przemy do przodu. Bezkosztowo?

Wykres który mi w życiu dał do myślenia najwięcej to wykres samobójstw na Grenlandii. Tamtejsza społeczność, gdy rząd duński (to ciągle teren podległy Danii) zaczął ją „cywilizować”, wsadzać do bloków z centralnym ogrzewaniem, toaletami i elektrycznością i dawać „nowoczesne” zawody w odpowiedzi… rozpiła się i wystrzeliła z największym wskaźnikiem samobójstw na świecie.

Nie będę mówił, że nic się nie zmieniło. Rząd duński wprowadził liczne programy naprawcze i nie żałuje kasy na to co sam spieprzył.

Jednak czy to odpowiada na problem, który tak naprawdę tu wychodzi? Moim zdaniem nie. Nikt nie przeczy, że centralne ogrzewanie i toaleta ma więcej plusów niż minusów. Podobnie jak to, że możemy mieć prawo wypisania się z obyczajów narzuconych nam przez społeczność. Jednak nie można zapominać, że tysiące, dziesiątki wręcz tysięcy lat (nie wiemy na dobrą sprawę jak wyglądała rewolucja neolityczna i przejście z kultur łowieckich na rolnicze, nie mamy na to źródeł pisanych) życia naszych przodków to nie była ciemnota. Ani też „tradycja” w rozumieniu mumii pokazywanej raz na jakiś czas w doraźnych politycznych i społecznych celach. To były naprawdę skuteczne metody radzenia sobie z problemami.

Pytanie brzmi: ile z tego jest dziś do odzyskania i wykorzystania?

PS: na dniach po dłuższej przerwie wyjdzie kolejny numer Newslettera, na który można zapisać się poniżej. Potem znowu będzie przerwa gdzieś do połowy stycznia. A potem? A potem to będzie naprawdę fajnie

https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

PS2: I można też „na mikołaja” postawić mi kawę:

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #kultura #swieta #psychologia #depresja #zima #religia
a3fc1cf5-86cc-48fc-a4c5-681365377692
pokeminatour

Problem z religiami jest taki że w naszym kręgu kulturowym mówi się tylko o religiach abrahamowych (chrześcijaństwo, judaizm, islam) co bardzo mocno zaburza kontekst tego czym jest religia. Są to religie oparte na dogmacie, na tym że słowo głoszone przez hierarchę jest świetę i nie można tego kwestionować, i tego że danej Religii nie można sprawdzić.


To powoduje że nasz krąg kulturowy odrzuca religie jako całosc bo z perspektywy naszej wiedzy główne prawdy wiary są kwestionowane jak i samo założenie "nie kwestionuje, słuchaj kapłana" w świecie w którym widzimy że różne rzeczy można przedstawić w całkowicie odmienny sposób, że nowe odkrycia naukowe burza starszę, że krótko mowiąc żyjemy w świecie ciagłych zmian w którym przedstawiana przez kogoś prawda nią nie jest, a inna prawda wkrótce może stać się fałszem.


Religia nie musi zakładać istnienia Boga, Religia może bazować nie na niepodważalnych dogmatach lecz na doświadczeniu i może być weryfikowalna na ten przykład buddyzm. W takim charakterze religia będzie o wiele bardziej znośna dla wspołczesnego człowieka. Zresztą tą samą funkcję ( mówienia jak żyć) nie musi pełnic religia jako taka, może być to jakiś nurt filozoficzny, przykładowi stoicyzm


Problemem jest edukacja która wybija z głowy samodzielne myślenie i szukanie żródeł, celuje w stworzenie bezmyślnej posłusznej masy, a nawet utrudnia zdobycie wiedzy bo jak inaczej uznać omówienie danej filozofii/ religii w trzyzdaniowej regulce która zbyt spłaszcza dany temat lub nawet jest błędna ?

Ta nie do konća bezmyślna i posłuszna masa zostaje w większości albo z katolicyzmem albo z pustką którą nie umie samodzielnie zapełnić. Do tego dochodzi brak samoświadomości, duchowości, refleksji.

Chociaż może to i dobrze, obawiam się że gdyby NPC'ty zyskały samoświadomość mogłoby to grozić masą samobojstw.


A rózne nurty na grudzień podadzą rózne rozwiązania przykładowo:

Stoik powie że jest to czynnik zewnętrzny na który nie mamy żadnego wpływu więc nie należy się tym umartwiać

Buddysta powie że istnieje koniec cierpienia, że nic nie trwa wiecznie - a zimą trwa do marca.


Dla NPC'tów pozostaje zatem all inclusive w Egipcie lub antydepresanty.


Oczywiście nie da to odpowiedzi co dokładnie należy robić w grudniu, ale dzięki temu nic się nie deaktulizuje.

wombatDaiquiri

@loginnahejto.pl


Czas stał się czasem liniowym. Nie mamy wrażenia, że po prostu powtarzamy, w różnych perspektywach życiowo-przyrodnicze cykle, lecz ciągle przemy do przodu. Bezkosztowo?


Zajebiście kosztowo. Ale to dostrzeże dopiero ten który dotrze do końca wytyczonej przez siebie trasy, zatrzyma się na szczycie i zrozumie że nawet jeśli chciałby zdobyć nowy szczyt, to po pierwsze on też nic nie zmieni, a po drugie musi najpierw zejść w dolinę.


Fajny wpis, chociaż w gruncie rzeczy chyba bardziej o rytmie życia ogółem niż o świętach w szczególności

NatenczasWojski

Widze ze koledzy madrzy, to zarzuce temat ktory mnie ostatnio frapuje: czy juz nie czas na nowa religie?


Religie powstaja zgodnie z mozliwosciami i poziomem świadomości ludzi danej epoki. Reguluja stosunki spoleczne, mowia jak zyc, odpowiadaja na trapiace pytania.


Jeśli religia powstała dla prostych pastuchow sprzed 2000 lat, to jak moze odpowiadac na moje potrzeby w XXI wieku? Nie dziwne ze postepuje laicyzm jesli odpowiedzia na wspolczesne problemy sa wskazowki dla wiesniaka z szopy sprzed 2000 lat...


Kiedy więc nowa religia odpowiadajaca moim wspolczesnym potrzebom? Czy mam sobie te potrzeby czym innym zaspokoic bo religie sie skonczyly?

Zaloguj się aby komentować

Zakazać i pora na CSa – czyli jak (nie) rozwiązywać problemów społecznych

Właśnie czytam apel kilkudziesięciu niemieckich naukowców o tym, że trzeba ze szkół wyrzucić tablety i laptopy bo ogłupiają uczniów. Coś mi tu nie grało, więc dokopałem się do źródła.

Oczywiście, wbrew temu co przedstawiają pismacy autorom apelu wcale nie chodzi o to, że dziecko zamiast pisać na w zeszycie długopisem „klika w kąkuter” i ma się to zmienić „bo kurła kiedyś to było”. Po pierwsze pojawia się tam oczywiście klepana ze wszystkich stron kwestia AI, po drugie zaś autorzy zwracają uwagę, że technologia nie jest czymś neutralnym, i jej wprowadzanie zaburza zdrową relację z innymi ludźmi – nauczycielami i rówieśnikami.

Generalnie fajna sprawa i nawet mógłbym to pociągnąć, ale… no nie, coś mi ciągle nie gra.

Nie wiem czy to kwestia koślawego tłumaczenia z niemieckiego czy mojej nieuwagi, ale na kilku stronach listu znalazłem wyłącznie masę zarzutów o tym, jakie to wspomniane technologie złe i jak bardzo należy je zakazać. Ale tak się zastanówmy: co właściwie z tego wynika, że coś jest złe/szkodliwe i co właściwie zmienia zakaz tego zjawiska?

Zacznijmy od tej drugiej kwestii, bo aż się na usta ciśnie sardoniczne „no jak nic nie zmieniają zakazy, to znieśmy zakaz kradzieży i zabijania!”.

To dobry argument, że zakazy coś z pewnością zmieniają. Ale co? Wyobraźmy sobie, że mam dwóch sąsiadów. Jeden mnie nie zabije i nie okradnie bo wie, że jest to zabronione pod groźbą surowej kary. Drugi z kolei nie zrobi tego bo… nie chce. Raczej większość ludzi zgodzi się ze mną, że nie zabijałoby i nie kradło nawet gdyby ten zakaz przestał obowiązywać. Służy on ochronie przed przypadkami skrajnymi. Ale czy jest to aby na pewno ochrona satysfakcjonująca?

Gdybym miał sąsiada chcącego mnie skroić (i pokroić) to z pewnością szybko zmieniłbym go na innego. Moje gwarancje bezpieczeństwa istnieją tylko do momentu, w którym zakaz ma szanse być wyegzekwowany. Wolałbym jednak żeby zamiast tworzyć zapory przed zagrożeniem zlikwidować samo zagrożenie.

Problem jaki tu widzimy jest w istocie problemem pewnego konfliktu interesów.

Ktoś, na przykład złodziej (do problemu uczniów i komputerów wrócimy później, ten przykład jest bardziej obrazowy) chce kraść. Jego ofiara (i większość ludzi) chce, żeby tego nie robił. Wprowadzając zakaz ten konflikt interesów nie zostaje rozwiązany a jedynie zamieciony pod dywan na czas możliwości skutecznego egzekwowania zakazu. Prawdziwe rozwiązanie polega na tym, że chęci złodzieja i chęci reszty społeczeństwa stają się tożsame.

To oznacza co najmniej trzy rozwiązania. Po pierwsze, złodziej może porzucić złodziejstwo. Po drugie, społeczeństwo może je zaakceptować (brzmi to absurdalnie – i absurdalne w sumie jest - ale przecież cała masa akceptowalnych dzisiaj postaw jak ateizm czy homoseksualizm była niegdyś traktowana nawet jako zbrodnia gorsza niż złodziejstwo). W końcu można rozwiązać ten konflikt syntetycznie – złodziej porzuci swój przestępczy fach, ale z drugiej strony społeczeństwo pochyli się nad powodami dla których kradł i podejmie jakieś kroki w celu ich uniknięcia.

Warto zwrócić uwagę, że mamy tu do czynienia z nieco innym niż potoczny sposobem rozumienia wolności.

Potocznie wydaje się, że wolność każdego jest ograniczona w zakresie, kiedy zabrania się mu kraść. Jednak tacy myśliciele jak Rousseau, Kant czy Hegel powiedzieliby raczej, że każdy tak naprawdę jest zniewolony właśnie wtedy kiedy kradnie. Wolność w ich rozumieniu nie polega na robieniu „co się chce” w warunkach zewnętrznej swobody, lecz jak to świetnie ujął Rousseau na „posłuszeństwu prawu, jakie się samemu sobie narzuciło jest wolnością”. Krótko mówiąc, wolność to nie „robienie co się chce” lecz „wiedza o tym co się robić powinno i robienie tego”.

Wbrew pozorom zazwyczaj to nie jest jakieś kontrowersyjne stwierdzenie.

Nikt z nas nie czuje się jakoś zniewolony zasadą ruchu prawostronnego (w każdym razie nikt na drodze dwukierunkowej). Dzieje się tak, bo rozumiemy racje stojące za tym przepisem, bo energiczne wymijanie jadących na czołówkę pojazdów może i jest fajne w „Need for Speedzie” ale niekoniecznie na drodze publicznej.

Z drugiej strony wiele osób ma opory przed płaceniem podatków. Osoby te nie rozumieją, czy raczej nie czują związku dobra ogólnego i ich prywatnego. Jeżeli w jakimś państwie usługi publiczne są na niskim poziomie a co i raz wybuchają afery z defraudacją jakichś środków, to wielu ludzi postrzega obowiązek podatkowy nie jako rozumną regulację, lecz jako bezsensowny przymus albo wręcz działanie opresyjnego państwa.

Warto dodać, że w tym ostatnim przypadku państwo jest postrzegane jako coś zewnętrznego, a nie własnego. Większość z nas nie ma żadnych problemów aby oddać nawet duże pieniądze na potrzeby grupy z którą się utożsamia, na przykład na leczenie bliskiej osoby czy członka rodziny. Tymczasem gdyby podszedł do nas lump na dworcu i zażądał w chamskich słowach „dawaj 20 groszy chuju!” dostalibyśmy słusznego oburzenia. Różnica nie polega więc na skali finansowej, ani w ogóle na żadnych ekonomicznych kryteriach, lecz na wewnętrznym poczuciu obowiązku.

Właśnie: obowiązku.

Zakaz wydaje się ściśle powiązany z pojęciem obowiązku. „Zabrania/nakazuje się X i ty masz obowiązek tego przestrzegać!”. W tym rozumieniu znaczy to mniej więcej tyle, że np. jeżeli nie będziesz płacił podatków to spotka cię kara. Ewentualnie przez obowiązek rozumiemy to, że jest jakiś twór – władza państwowa, przywódca religijny itp. – którego polecenia trzeba wykonywać. Bezmyślnie.

Cóż – w tym pierwszym wypadku nie ma to wiele wspólnego z pojęciem obowiązku w etyce. W tym drugim jest on jego zupełnym zaprzeczeniem.  

„Obowiązek” w rozumieniu etycznym nie ma nic wspólnego z zewnętrznymi nakazami. Jest wyłącznie sprawą sumienia. Jeżeli ktoś mówi „mam obowiązek dokarmiać zimą ptaki” to nie mówi tego w takim samym rozumieniu jak „mam obowiązek zapłacić podatek”. Za porzucenie karmnika nie spotkają go żadne konsekwencje prawne. Zapewne nikt mu nawet nie zwróci uwagi, wszak to czynności którą zazwyczaj chwalimy, ale do której nikogo nie przyszło by nam do głowy zmuszać choćby samym ostracyzmem społecznym.

Jednocześnie ten człowiek może ogromnie cierpieć gdyby porzucił swoje zajęcie.

W sensie moralnym odpowiada bowiem przed trybunałem najwyższym – trybunałem własnego sumienia. Spogląda w lustro i widzi „człowieka który spieprzył sprawę”. Obowiązki w sensie prawnym są wręcz od tak rozumianych obowiązków ucieczką. Nie musimy mieć sumienia, kiedy mamy przepisy. „Ja tylko wykonywałem rozkazy” w ustach zbrodniarzy jest tego najstraszniejszym przejawem.

Wracając do punktu wyjścia: co zmieni zakaz korzystania z nowoczesnych technologii w szkole?

Czy nastolatek – osoba szczególnie czująca oderwanie od społecznych norm i nakazów – zaakceptuje (to jeszcze wyższa forma niż rozumienie. Większość palaczy rozumie, że sobie szkodzi, ale nie są w stanie tego w pełni zaakceptować – wtedy by nie palili), że zamiast laptopa ma używać zeszytu? Czy dostrzeże racje w samodzielnym pisaniu wypracowań, zamiast kopiowania wymysłów chataGPT?

Zakazy są w społeczeństwie potrzebne. Ale same zakazy i nakazy nigdy społeczeństwa nie zmienią.

To czy uczniowie będą korzystali z laptopów czy nie to kwestia drugorzędna do tego, w jakich okolicznościach się to stanie. Fakt, że fizycznie ich nie będzie, nie zmienia faktu, że będą w głowie – być może jako wyimaginowane recepty na szkolne kłopoty. Problemów nie rozwiązuje się przez zmuszanie do czegoś, problemy rozwiązuje się przez sprawienie, by ludzie zmienili nastawienie.

Adresatem więc wspomnianego na początku listu nie są władze tylko nauczyciele i rodzice, bo to na ich barkach leży sprawienie, by dzieci zrozumiały zagrożenia płynące z pozornie wygodnych i bezpiecznych technologii. Pytanie tylko, czy nauczyciele i rodzice sami to rozumieją.

PS: Można wesprzeć moją twórczość finansową. Wiele osób pyta o możliwość płacenia kartą – właśnie się pojawiła (podobnie jak np. Google Pay czy Apple Pay).

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy
7ad56a73-73d7-47eb-92fb-d6dba4cd6c9d
zboinek

@loginnahejto.pl piorun, a i kawka poszła. Za filozofię zawsze piorun. Więcej ludzi by się zainteresowało to świat był by lepszym miejscem

jajkosadzone

Zakazy sa proste i latwo egzekwowalne.

Wladza zadowolona i lud zadowolony.

Papa_gregorio

@loginnahejto.pl bardzo fajnie się czyta twoje posty

Zaloguj się aby komentować

Chcesz wiedzieć jak skończy Youtube? Włącz radio.

Mimo iż masowe psucie portali społecznościowych doczekało się już osobnej nazwy, to są powody by nie przewidywać rychłych zmian.

Ta nazwa, znana już czytelnikom newslettera to „zgównienie” (ang. Enshittification)

Wymyślił ją pod koniec ubiegłego roku kanadyjski publicysta Cory Doctorow a cały proces ma przebiegać mniej więcej tak: na początku platforma social medialna działa przyzwoicie, bo właścicielom zależy na zdobyciu jak największej liczby użytkowników. Później uwaga przestawia się głównie na klientów biznesowych, czyli ludzi na których platforma zarabia pieniądze. W końcu, uzyskawszy pozycję podwójnego monopolisty (zarówno z punktu widzenia użytkowników jak i firm chcących wyświetlać swoje reklamy) i generując ogromne koszty wyjścia (nie można z dnia na dzień zabrać ze sobą społeczności budowanej latami na inny serwis) zamienia się w miejsce nie do życia.

Stąd też mamy serwisy społecznościowe które coraz gorzej działają i zbierają coraz więcej danych. Ale za które de facto trzeba płacić.

Ale chwileczkę… czy aby na pewno social media w takiej formie „nie działają”? Czy trzyma nas tam tylko to, że ciężko jest się po prostu wziąć i zabrać gdzie indziej? Albo, że alternatywy w warunkach monopolu nie ma? Na pierwszy rzut oka wydaje się to oczywiste. Jest jednak przykład medium które zaliczyło spektakularny upadek a mimo to ma miliony odbiorców i nic nie zanosi się na zmianę. Tym medium jest radio.

Najpopularniejsze stacje radiowe – Zetka, RMF czy ESKA to karta „na czasie” youtube na sterydach.

Memiczne już reklamy środków na hemoroidy, kilka katowanych do porzygu popowych hitów i przede wszystkim rzecz, której sensu istnienia jeszcze kilka dni temu nie potrafiłem zrozumieć: prezenterzy. Ludzie którzy sadzenie sucharów i crindżowych żartów opanowali do perfekcji, tworząc z tego jakąś formę antysztuki. Ale po co oni są? Muzyka (Czy jak kto woli „muzyka”) jest zrozumiała. Reklamy też, w końcu na czymś stacja zarabia. Ale po co trzymać tych bezbeków? Czy oni generują jakąś wartość dodaną?

Odpowiedzi na to pytanie dostarczyły mi przemyślenia na temat nudy autorstwa Marka Fishera.

Bo co to właściwie jest nuda? Nuda jeszcze kilkadziesiąt lat temu zdaniem autora wiązała się z uwagą, która nie mogła znaleźć swojego przedmiotu. Stoisz na przystanku pośrodku niczego i masz 10 minut których po prostu nie sposób czymkolwiek wypełnić. A życie człowieka na tym polega, że nie można po prostu być – trzeba czymś to bycie zająć. Wtedy było to trudne. Ale co robimy teraz? Wyciągamy telefon.

Jednak to co robimy następnie trudno określić jakimś konkretnym zajęciem

W przeciwieństwie do konkretnych czynności, np. czytania konkretnej książki przeglądanie social mediów nie tyle nas w coś angażuje, co rozprasza nudę. Dokładnie na tej samej zasadzie działa współczesne radio – większość czasu to nie są konkretne audycje lecz po prostu kakofonia bezwartościowych treści mająca na celu wypełnić ciszę dźwiękiem.  

W tej sytuacji zrozumiałe staje się zarówno istnienie prezenterów radiowych co flood gównianych informacji w social mediach. Wartością jest tu sama różnorodność (a przynajmniej jej pozór) która powoduje ciągłe rozproszenie uwagi. Współczesne media nie są w stanie (albo jest to utrudnione, względnie – nieopłacalne) dostarczyć treści autentycznie angażujących, więc nadrabiają ilością.

Fisher uważał, że mamy tu do czynienia z jakąś dziwną hybrydą znudzenia i kompulsji.

Skojarzenia z uzależnieniami są zresztą moim zdaniem słuszne, bo o ile zdrowy człowiek dostarcza sobie używek czy ekscytujących czynności w celu uzyskania różnych pozytywnych wrażeń, to osoba uzależniona pije/ćpa/gra w celu wypełnienia nieznośnej pustki. Tak samo jest z mediami – czy to radiem czy Youtubem. Słuchamy żeby słuchać – nie żeby słyszeć. Oglądamy, żeby oglądać a nie żeby obejrzeć. Równie dobrze mogłoby to wszystko być nadawane po chińsku.

I nie wiem czy nie pożałuję ostatniego zdania. Z punktu widzenia właścicieli mediów byłby to bardzo dobry pomysł. Chiński słowotok rozpraszałby pustkę tak samo jak słowotok polski. A dużo mniejsze jest ryzyko, że ktoś w chwili brużdżącej zadumy wsłucha się i zauważy, jakie to wszystko jest pozbawione sensu.

PS: Szukasz alternatywy? Subskrybuj wartościowe newslettery! Poniżej link do mojego:

https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

PS2: Chcesz wesprzeć alternatywę finansowo? A proszę bardzo, to mój link :

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #youtube #radio #revoltagainstmodernworld
ad9478d5-ee25-47be-9176-84f2f603791c
Topia

Youtube wcale nie jest takie złe, a to dlatego, że treści tam tworzy społeczność, a nie nadawca, jak w radiu.

AntoniusBlock

@loginnahejto.pl Co do zgównienia radia, kilka lat temu takie radio Wawa nadawało polskie piosenki z lat 70-00, nadawali programy np. o lokalnej historii, w niedziele wieczorem puszczali całą płytę, prowadzący cytował wywiady z muzykami, opowiadał jak płyta została odebrana i tak dalej. Płyty były różne, Dżem, Budka Suflera ale nie bali się puścić debiutanckiej płyty Siekiery czyli Nową Aleksandrię. Ale słupki nie rosły i Wawa została radiem Vox, czyli discopolo przez całą dobę.

Teraz też zdarzają się dobre programy, na przykład Marka Sierockiego w radiu Plus czy w lokalnych stacjah.

Ale generalnie teraz wszystkie stacje puszczają to samo. Rozumiem jakby nie mięli z czego wybierać, ale zespoły jak Fletwood Mac mają kilkanaście dobrych piosenek a tłuką cały czas "Little Lies", albo Spandau Ballet i "True" czy Tears For Fears i 'Shout" gdzie to ich słabsza piosenka i mają lepsze. Ale dyrektor muzyczny nie puści nic innego czego pani Halinka i pan Józek nie znają bo jeszcze przełączą stacje i w badaniach spadnie słupek słuchalności o 0,00001 %.

Maciek

@loginnahejto.pl O powodach wyciągania telefonu z kieszeni mimowolnie mówi m.in. książka "Skuszeni. Jak tworzyć produkty kształtujące nawyki konsumenckie". Napisał ją gość który pomógł wielu znanym platformom stać się takimi magnesami na ludzi, w książce w przystępny sposób tłumaczy proces przywiązywania ludzi do produktu.

Zaloguj się aby komentować

Rzadko bywamy Polakami

Arystoteles uważał, że człowiek z natury musi żyć we wspólnocie. Ale nie mówił nic o tym, że musi to być jedna wspólnota. Ani, że musi ona stanowić naród.

Można śmiało powiedzieć, że nacjonalizm jest zarówno źródłem, jak i skutkiem liberalnej wolności, nowoczesności i demokracji.

Oczywiście nie chodzi mi o nacjonalizm w postaci krótko przystrzyżonych dżentelmenów w brązowych koszulach. Mamy tu pewnego rodzaju problem językowy, bo w języku polskim (i np. niemieckim) nacjonalizm kojarzy się jednoznacznie ze skrajną prawicą. W angielskim tymczasem oznacza on pogląd, że podmiotem który sprawuje suwerenną władzę, posiada prawo do stanowienia o sobie i co za tym idzie powołania własnego państwa jest naród.

Postulat ten brzmi może jak komunał, ale historia zna różne alternatywy

Można sobie wyobrazić, że lud nie składa się z obywateli tylko poddanych, a jedynym dyspozytorem władzy jest król. Albo, że jakaś spółka wykupiła sobie dany teren a ludzie stanowią jej własność taką samą jak domy czy drzewa. Jaka jest sytuacja mieszkańców takich krajów? Różna. Historia wie również, że dawni władcy musieli często liczyć się z poddanymi (zwłaszcza ze szlachtą).

Jednak niezależnie czy mamy do czynienia z absolutnym despotą czy ograniczonym przez parlament monarchą stanowym zasada była prosta: ludzie z zasady nie mają nic do gadania, a źródłem ewentualnego ograniczenia władzy królów jest prawo boskie.

Tymczasem jednak w XVIII i XIX wieku doszła do głosu opcja wg której źródłem prawa jest naród. Czyli co?

Powodem dla którego wybuchło zamieszanie było to, że oficjalna struktura władzy nie bardzo odpowiadała rzeczywistości. Szlachta, która miała coś do powiedzenia nierzadko była biedna. Z drugiej strony mieszkańcy miast, zwłaszcza bogaci bankierzy i kupcy nie mieli żadnych praw politycznych. Odziedziczony po średniowieczu podział stanowy trzeba było czymś zastąpić. W tym sensie naród jest skutkiem modernizacji.

Poglądy na to czym on jest są zasadniczo dwa. Po pierwsze, w różnorodnej etnicznie i religijnie Ameryce uważano, że to przede wszystkim wspólnota polityczna. Członków narodu łączy to, że wspólnie decydują się rozstrzygać pewne spory publiczne.

Według drugiego poglądu, na pewno bardziej intuicyjnego przynajmniej w Polsce, naród jest wspólnotą kulturową. Tyle tylko, że co to znaczy? Jaką wspólną kulturę ma chłop z Prowansji, mieszczanin z Paryża i szlachcic z Szampanii?

W praktyce dzieliło ich często to, co dziś uważamy za naturalnie wspólne. W różnych regionach obowiązywały różne zwyczaje, różne prawa a nawet różne języki. Komisja Edukacji Narodowej w Polsce i rządy rewolucjonistów we Francji jako pierwsze w swoich krajach wprowadziły naukę „języka polskiego” i „języka francuskiego”, gdzie rozumiano w ten sposób tępienie lokalnych gwar na rzecz ustandaryzowanego języka elit i stolicy.

W tym rozumieniu państwo narodowe jest siłą zamachową nowoczesnego postępu. Przymus państwowy miał jednak tylko częściowy wpływ na kształt współczesnych narodów. Uniformizacja na wyższym niż wioska czy parafia poziomie wynikała przede wszystkim z powodów pragmatycznych. Rozwój wymiany handlowej i informacyjnej (drukowane książki i prasa) sprawiał, że szersze i wspólne podstawy kulturowe i językowe były po prostu potrzebne.

W każdym razie, tradycyjne struktury lokalne i stanowe zostały w dużej mierze rozbite a władza wspierała uniformizację i standaryzację do jednego, „narodowego” wzorca. Człowiek miał przestać się definiować przez to z jakiej wsi pochodzi, czyim jest synem (córki pomijano - mało kto zauważał wówczas, że pozbawienie praw politycznych połowy mieszkańców jest pewną drobną hipokryzją głosicieli haseł o równości i wolności) czy też jakiego jest wyznania.

Pojawia się jednak pewien problem. Wszystko to o czym piszę miało miejsce kilkaset lat temu. Obecnie uniformizacja zachodzi globalnie, gdyż globalna jest zarówno wymiana handlowa jak i informacyjna. Pojawiają się także związane z tym globalne problemy, zwłaszcza ekologiczne.

Niektórym nasuwa się więc pomysł, że należy zrezygnować z koncepcji państw narodowych na rzecz coraz szerszych struktur. W końcu każdy z nas jest Polakiem, ale w szerszym rozumieniu Europejczykiem, a w jeszcze szerszym – po prostu człowiekiem. Świetny przykład takiego myślenia daje nam jeszcze w Oświeceniu Monteskiusz: „jeżeli coś jest dobre dla mojej rodziny, a krzywdzi Francję, to rezygnuję z tego, bo jestem przede wszystkim Francuzem. Jeżeli zaś coś jest dobre dla Francji, a krzywdzi ludzkość, to też z tego rezygnuję, bo jestem przede wszystkim człowiekiem”.

Piękne i proste?

Nawet jeśli piękne i proste, to problem polega na tym, że jest to totalnie nietrafiony tok rozumowania. Tak przynajmniej twierdzi Michael Sandel, jedna z czołowych postaci filozofii politycznego komunitaryzmu (choć dla wielu osób zapewne znany przede wszystkim z licznych wykładów popularyzujących filozofię w sieci). Konsekwencją takiego myślenia jak zaprezentował Monteskiusz jest moralny brak rozróżnienia między moim dzieckiem a dzieckiem sąsiada. Wróć! Między moim dzieckiem a losowym dzieckiem z Wietnamu.

Jest to myślenie nie tylko całkowicie oderwane od rzeczywistości, ale przede wszystkim myślenie niepożądane. Według komunitarystów powinno być zupełnie odwrotnie. Człowiek definiuje się przez różne wspólnoty, a im jest mu ona bliższa, tym bardziej się z nią identyfikuje.

Sandel nie krytykuje wprost państwa narodowego, jednak zauważa, że wbrew nacjonalistom (w polskim rozumieniu tego słowa) mało kto tak naprawdę stawia naród na pierwszym miejscu. Przede wszystkim jesteśmy rodzicami, dziećmi, rodzeństwem. Sąsiadami, uczniami, pracownikami czy szefami. Kolegami, mieszkańcami naszej miejscowości. Później dopiero możemy powiedzieć o sobie, że jesteśmy Polakami. Wreszcie: Europejczykami czy obywatelami świata.

Naturalnie aż się prosi zarzut o to, że jest to prosta droga do szowinizmu i ksenofobii. Zdaniem Sandela jest wprost przeciwnie. Amerykański filozof podnosi (idąc w duchu takich myślicieli jak Arendt, Fromm czy Ortega y Gasset) że totalitaryzmy XX wieku są efektem braku prawdziwego poczucia wspólnoty. Zamiast niej powstało społeczeństwo masowe, z którym pojedynczy człowiek z definicji nie może się utożsamiać. Taka masa była bierna i łatwo podporządkowała się dyktatorom, zwłaszcza gdy w ich ideologiach dźwięczała obietnica poczucia tożsamości.

To właśnie utożsamianie się ze wspólnotą jest dla Sandela najważniejsze.

Wyobraźmy sobie, że nagle dostajemy list o tym, że przyjęto nas do jakiegoś stowarzyszenia. O ile listu nie przyniosła sowa a stowarzyszenie nie nazywa się „Hogwart” to taka informacja pójdzie zapewne do śmieci. Z tego powodu Sandel krytykował wielkie, odgórne próby organizacji społeczeństwa pokroju „Nowego Ładu”. Nie przeszkadzał mu gospodarczy wymiar tego programu, ale to, że był tylko gospodarczy. Coś takiego co najmniej nie wystarczy do stworzenia wspólnoty, tak jak nie powstaje ona wśród posiadaczy karty Biedronki.  

Co jest więc potrzebne? Dosyć znamiennie pokazuje przykład ruchów które kilkadziesiąt lat temu walczyły z segregacją rasową. To oczywiście dobrze, że przyniosły one zmiany prawne. Ale dla Sandela wolność to nie zapis w ustawie, tylko działanie. Czarnoskórzy stali się wolni w momencie, kiedy wyszli na ulicę walczyć o swoje racje.

Tożsamość to nie to co się deklaruje, tylko co się robi. Nie będzie się lepszym Polakiem logarytmicznie zwiększając ilość patetycznego słowotoku. Tak szczerze powiedziawszy to trudno jest być Polakiem. Europejczykiem jeszcze trudnej. Jesteśmy rodzicami, dziećmi, sąsiadami, nauczycielami… niewiele miejsca zostaje na rzeczy, które robi się przede wszystkim jako Polak.

Ale wnioski wcale nie są pesymistyczne. „Wielkie” tożsamości Polaków czy Europejczyków to po prostu wypadowe tego co się dzieje w tych małych, przyziemnych wspólnotach. Bo czyż las nie składa się z pojedynczych drzew?

Jeżeli podobają Ci się moje teksty możesz wrzucić mi kilka złotych do skarbonki:

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #revoltagainstmodernworld #nacjonalizm #polska
47b13a56-c530-4412-98b7-a8bfa45ccc51
moll

Trochę przewrotne, ale... Najczęściej nie jest problemem to z czym i/lub jak ludzie się identyfikują, ale to, jak podchodzą do tego z czym się nie utożsamiają.


I w tym kontekście żadna globalizacja jeszcze bardzo długo nie zmieni tego, że jesteśmy klanowi, plemienni I tutejsi

loginnahejto.pl

@moll przy okazji riserczu znalazłem jedną z różnic między myśleniem narodowym a przednarodowym - etnicznym. Etniczne patrzy na obcych trochę jak na przybyszy z innego świata, swoją grupę traktując jakby była jedyna na świecie. Natomiast myślenie narodowe rozumie, że trzeba się określić w stosunku do innych, którzy istnieją na podobnych zasadach.

moll

@loginnahejto.pl subtelne. Chociaż etniczne nadal mam wrażenie że jest mocno zakorzenione

wd_czterdziesci

Naród wspaniały tylko sądowe k

Gepard_z_Libii

Naród wspaniały tylko za marszałka miał megalomana i prześladowcę zasłużonych dla Polski ludzi

Zaloguj się aby komentować

W średniowieczu znęcano się nad zwłokami skazańców, uważając, że dusza ciągle jest w ciele. Obecnie bardzo często mamy do czynienia z procesem odwrotnym. I wbrew pozorom nie dotyczy to skrajnych wypadków.

Mówiąc o skrajnych wypadkach mam na myśli wszystkie te medialne afery z odłączaniem od aparatury podtrzymującej życie.

Wtedy media przypominają sobie o istnieniu filozofów (konkretnie bioetyków) i toczą zaciekły spór o to kiedy właściwie umiera człowiek. Nie lubię takich dyskusji, bo utwierdzają tylko w przekonaniu, że filozofia to jakiś dziwny akademicki twór który wychodzi na wierzch w rzadkich i skrajnych przypadkach, a nie zaś, zgodnie z prawdą, coś co prędzej czy później staje się fundamentalnym problemem każdego człowieka. I to najczęściej zresztą w najbardziej dramatycznym momencie życia.

Ale mniejsza z tym. Większość przypadków umierania podlega pod zasadę „a kto umarł, ten nie żyje”.

Wiem kiedy umarli moi dziadkowie, wiem kiedy umarł Napoleon i Wojciech Jaruzelski. W niektórych przypadkach potrafię nawet wskazać dokładną godzinę zgonu (tak, o nim mowa). To kiedy kto umiera znajdziemy w aktach stanu cywilnego, które z kolei są tworzone na podstawie karty zgonu sporządzonej przez stwierdzającego śmierć lekarza.

No właśnie – „zgonu” i „lekarza”.

To o czym mowa dotyczy śmierci biologicznej, przedstawicieli zwierząt z gatunku Homo Sapiens. W naszej rozbudowanej, kulturowej rzeczywistości sprawa jest zdecydowanie bardziej skomplikowana. I wcale nie chodzi tu o precyzyjne wskazanie które procesy biologiczne muszą ustać, abyśmy mogli w USC wydać akt zgonu.

Janusz Świtaj – to nazwisko zapewne dzisiaj niewielu, zwłaszcza młodych kojarzy

20 lat temu jednak był na czołówkach gazet, jako pierwszy Polak który złożył do sądu wniosek o zezwolenie na eutanazję. Bardzo często ludzie kojarzą prośby o eutanazję z ogromnym bólem, na który nawet najsilniejsze opiaty nie działają. W przypadku pana Janusza bólu nie było wcale. W ogóle nie było żadnego czucia. Świtaj był całkowicie sparaliżowany po wypadku motocyklowym. Cały jego świat to łóżko w pokoju i opiekujący się nim całą dobę rodzice.

Nic go nie bolało, ale strasznie cierpiał.

Dwie rzeczy powtarzam w swoich tekstach i zapewne nie raz jeszcze powtórzę. Po pierwsze cierpienie i ból to dwie różne rzeczy. Po drugie, istotą życia człowieka jest działanie, sprawczość i wysiłek. Człowiek nie może „po prostu żyć”, „żyć i żreć” tudzież „leżeć i pachnieć”.

W latach 60-tych badacze zajmujący się śmiercią (tanatolodzy) zauważyli to także na swoim poletku

W literaturze pojawiło się pojęcie „śmierci społecznej” odróżnianej od „śmierci biologicznej”. Obie są od siebie niezależne i zachodzą niemal zawsze w dwóch różnych momentach. Śmierć społeczna polega na tym, że człowiek zaczyna być traktowany jak martwy przez członków własnej społeczności.

Jak wspomniałem w leadzie, niegdyś zdarzały się przypadki znęcania nad zwłokami skazańców. Wynikało to z popularnego w społecznościach przednowoczesnych przekonania, że po śmierci biologicznej człowiek jeszcze w jakimś sensie na tym świecie „jest” i dopiero cały szereg rytuałów pogrzebowych i żałobnych pozwala mu odejść.

„W jakimś sensie” ma tu znaczenie kluczowe. Na przykład starożytni Grecy w czasach Homera widzieli zmarłych (biologicznie) jako widma, coś pomiędzy istnieniem a nieistnieniem. Achilles mówi Odyseuszowi, że lepsze jest życie świniopasa na powierzchni niż bycie królem w zaświatach, inni w ogóle nie byli w stanie wejść w interakcję z Królem Itaki.

Wspomniani badacze wskazują, że w społeczeństwie nowoczesnym proces ten się odwrócił.

Istnieje cały szereg grup ludzi którzy biologicznie żyją, aczkolwiek dla społeczeństwa w praktyce nie istnieją. Widać to nawet w bardzo przyziemnych przypadkach, kiedy członkowie umierającego np. na raka wybierają mu za życia grób, kupują ubranie do trumny czy nawet samą trumnę. Proces taki nazywa się antycypacją żałoby. Sprawia on zresztą, że biologiczny zgon takiej osoby jest dużo mniej wstrząsający.

Jednak śmierć społeczna nie dotyczy tylko ludzi którzy naprawdę mają niebawem umrzeć biologicznie

Przypadek Janusza Świtaja jest świetnym przykładem. Życie polega – między innymi oczywiście – na uwikłaniu w sieć społecznych powiązań. Kto zostaje z tych powiązań wykluczony w pewnym sensie jest martwy i niestety, jak w tym przypadku, tę wewnętrzną martwotę odczuwa. To zresztą bardzo często spotykany motyw we wspomnieniach więźniów, niewolników, długoterminowych pacjentów zakładów zamkniętych i innych ludzi, którzy z różnych powodów doświadczają skrajnego wykluczenia społecznego.

Współczesny świat zrobił bardzo wiele by zapewnić ludziom biologiczny dobrobyt. Można biologicznie żyć bez zdolności poruszania się, bez samodzielnego oddychania czy przełykania. Jednocześnie nie robi się nic, albo wręcz rzuca kłody pod nogi tym aspektom życia, które tej biologicznej skorupie są równie niezbędne jak żywność czy tlen. Dba o jednostkę z gatunku homo sapiens, ale pomija sens istnienia osoby ludzkiej.

Podaję przykłady ludzi chorych czy skrajnie zmarginalizowanych, ale czy to nie dotyczy w mniejszym lub większym stopniu każdego współczesnego człowieka?

Wczoraj na swoim Instagramie wrzucałem „Złotą Marilyn Monroe” Andy’ego Warhola. To współczesne epitafium: autor namalował niczym w świętych ikonach wielkie, złote tło, ale podobizna aktorki jest mała i nadrukowana tanią techniką. To świetne ujęcie współczesnej tożsamości, gdzie nawet ubóstwiana ikona popkultury jest tylko przelotnym dobrem konsumpcyjnym.

Historia Janusza Świtaja kończy się jednak pozytywnie. Dzięki pomocy Fundacji Anny Dymnej dostał pracę, skończyły studia. Pomaga ludziom, ma zainteresowania, licznych znajomych i prowadzi życie bogatsze niż niejeden pełnosprawny ruchowo człowiek. Z pewnością można to nazwać przykładem współczesnego zmartwychwstania. Pytanie brzmi, w ilu przypadkach jest ono możliwe.

Instagram dla ciekawych:
https://www.instagram.com/filozofiadlajanuszy/

Newsletter dla rozsądnych:
https://www.filozofiadlajanuszy.pl/newsletter/

Buycoffee dla hojnych
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #psychologia #smierc #socjologia
aa15b8e0-d42c-4522-b2ce-009dd4620134
Mazski

Zanim zaczniesz żyć, upewnij się że się urodziłeś

esterad

Co ciekawe, ulica też potrafi opisać takie odczucia, chociaż prostszymi słowami Jak zwykle + za tekst.

314f0385-50ed-4f1e-8203-4ef72099b91b
Markowowski

@loginnahejto.pl Pan Janusz z pewnością odczuwa ból jak niemal każda osoba po urazie rdzenia kręgowego. Bóle spastyczne i neuropatyczne są normą i mają bardzo negatywny wpływ na i tak już znacznie obniżoną jakość życia. Tak tylko gwoli ścisłości.

Zaloguj się aby komentować

Życie cyfrowe czy spokojne?

Przyglądając się bliżej można odkryć wspólne fundamenty katastrofy klimatycznej i digitalizacji kolejnych sfer życia.

Naturalnie, lead może wzbudzać opór bo z utylitarnego punktu widzenia cyfryzacja jest bardzo ekologiczna

Dematerializacja – czy to mamy na myśli gotówkę, dowód osobisty czy książkę – oznacza zero kosztów transportu i mniej śmieci. Wybór Messengera nad osobiste spotkanie to brak śladu węglowego. Do którego podręcznika nie zajrzeć cyfryzacja jest jedną z recept na kryzys ekologiczny. I to receptą najmniej kontrowersyjną.

Rzeczywiście. Jeżeli skupić się na czysto zewnętrznych aspektach problemu to trudno się tu do czegoś przyczepić. Jednak jeżeli przeszukamy oczywiste założenia, jakie towarzyszą naszemu myśleniu to już parę kwestii się znajdzie.

„Bez rzeczy materialnych ludzkie życie jest niestabilne”

Tak można streścić główną tezę książki „Nie(do)rzeczy”. Jej autor, berliński filozof Byung-Chul Han do entuzjastów postępu cyfrowego delikatnie mówiąc nie należy. Czy to sam postęp jest zły, czy coś co go powoduje? Cóż, generalnie w filozofii technologii można wyróżnić dwa skrajne stanowiska (i masę stanowisk pośrednich). Według pierwszego technika jest tylko techniką i to człowiek decyduje o tym jak jej użyć (młotkiem można wbić gwóźdź, ale też zabić). Drugi zaś głosi, że technika z góry determinuje sposób jej użycia (jakie są alternatywne sposoby użycia pocisku balistycznego?).

Han jest ewidentnie bliski ostatniego krańca spektrum. Osobiście mam nieco bardziej umiarkowane poglądy – technika z założenia pewne zachowania i sposoby myślenia sugeruje, ale nie każda technika w takim samym stopniu (młotek mniej ogranicza człowieka, pocisk balistyczny bardziej). Cóż więc takiego złego sugeruje ebook zamiast książki?

Patrząc na rzeczy – na przykład na książkę – możemy ją widzieć na kilka różnych sposobów.

Dla czytelnika książka jako książka nie ma większego znaczenia. Jestem zainteresowany tym co w niej napisane. Ma więc wartość czysto użytkową, zaś plik kartek papieru jest tylko materialnym podłożem koniecznym do przeniesienia tej wartości. Dla wydawcy z kolei nie bardzo istotne jest to co w książce napisane. Traktuje on ją jako towar posiadający określoną wartość pieniężną.

W przypadku ebooka w dużej mierze ten porządek ciągle jest zachowany. Czytelnik ma swoją wartość użytkową (treść), wydawca ma swój towar (dostęp do pliku). Znika tylko materialny substrat w postaci zapisanych atramentem kartek. Czy jest on do czegoś potrzebny? Han uważa, że jest.

Idąc za lewicowym krytykiem kultury Walterem Benjaminem przedstawia on inny sposób widzenia rzeczy niż jako „przedmiot użytkowy” czy też „towar”. Jest to spojrzenie „kolekcjonera”.

Nie do końca jednak chodzi o potocznie rozumienie „kolekcjonera”.

Kolekcjonerzy w końcu sprzedają lub wymieniają elementy swoich zbiorów. Tu chodzi raczej o związek sentymentalny, jaki mamy z rzeczami. Ulubiony kubek, zeszyt z podstawówki, zegarek po dziadku. Te przedmioty pokazują czym różni się „bezcenne” od „bezwartościowe”. „Bezwartościowe” jest kategorią ekonomiczną, określaną z punktu widzenia rynku. Bezcenne zaś to subiektywna i intymna kategoria, która w ogóle z ekonomią nie ma nic wspólnego.

„Kolekcjoner” jest więc wzorowym zaprzeczeniem konsumenta.

W stosunku do rzeczy przejawia stosunek „Ja-Ty” a nie „Ja-to”. Zarzut Marksa wobec kapitalizmu polegał m.in. na tym, że na pierwszy plan wysuwa się wartość pieniężna danej rzeczy, a użytkowa stoi z boku. Dla kolekcjonera również wartość użytkowa ma wtórne znaczenie, jednak tu odejście od niej przebiega w zupełnie innym kierunku. Postawa kolekcjonera jest skrajnie antykapitalistyczna.

Dematerializacja „kolekcjonowanie” wyklucza

Są ludzie związani z jakąś książką, ale nie ma nikogo kto byłby związany z wpisem w social mediach. To znaczy np. ja ciepło wspominam niektóre swoje wpisy, ale chodzi tu o „treść” a nie o plik zapisany na jakimś serwerze. Niedawno próbowano zrobić tokeny potwierdzające „oryginalność” plików komputerowych, np. pierwszego wysłanego Twitta. Pomysł oczywiście z hukiem upadł, bo sentymentalna więź nie jest kwestią tego, że ktoś mi wystawi jakiś certyfikat. To jak porównywać własny dom rodzinny i tytuł własności działki na księżycu (tak, można coś takiego kupić).  

Według Hana cyfryzacja napędza konsumpcjonizm

Robi to jednak w zupełnie innym znaczeniu niż klasyczny konsumpcjonizm polegający na pochłanianiu ogromnej ilości dóbr. Han utrzymuje, że zaproponowany przez Ericha Fromma dylemat „mieć czy być” traci w dzisiejszych czasach znaczenie. Obecnie obowiązuje „być” w formie „przeżywać”. Wydaje mi się jednak, że „przeżywanie” jest patologiczną formą bycia. Bycie wiąże się z aktywnością i wysiłkiem. Tak mówili Hegel, Marks i Heidegger, ale tak też mówi psychologia która stan „flow” wiąże z aktywnością i umiarkowanym wysiłkiem (działanie nie może być ani zbyt proste ani zbyt trudne). „Przeżywanie” zaś jest biernym odbieraniem bodźców – często bardzo intensywnych, lecz płytkich.

Myślę, że dobrym przykładem będzie tu porównanie dwóch rodzajów podróżników – zwykłego turysty i Roberta Makłowicza.

Ten drugi w swoje podróże wkłada sporo wysiłku. Aktywnie wychodzi naprzeciw nowym kulturom, czyta o nich, stara się je poznawać i się do nich odnieść. Turysta zaś, nawet jeżeli nie przeleży całego turnusu nad basenem to na widok dowolnych cudów świata ma do powiedzenia co najwyżej „WOW!”. Owszem: „wow!” szczere – ale jak długo trwające? To jest właśnie przeżycie – błysk który pojawia się i zaraz znika, nie pozostawiając większego śladu. Wtedy pojawia się pustka i pragnienie kolejnego „wow!”, co nakręca spiralę uzależnienia od nowych doznań. Han pisze wprost, że współczesny zachodni system polityczny jest bardzo podstępny. Nie nakłada kajdan i nie tłamsi pragnień a wręcz przeciwnie – zachęca, żebyśmy mieli ich jak najwięcej. Jest jak legendarny diler co rozdaje narkotyki za darmo, żeby uzależnić od siebie klientów.

Autor puentuje swoją krótką książkę odniesieniem do katastrofy ekologicznej

Jego zdaniem bierze się ona z dokładnie tego samego rdzenia, z którego bierze się łatwe odejście od fizycznych przedmiotów. Materia – przyroda, przedmioty codziennego użytku stały się w epoce nowoczesnej martwe. Jeszcze Galileusz studiował namiętnie astrologię, gdy jednak Newton odkrył prawa dynamiki stało się jasne, że żadnej „duszy” w kosmosie nie ma. Świat stał się zasobem, który można używać i którym można handlować.

Współczesny dyskurs wokół ochrony planety ciągle wokół tych założeń krąży. Ocieplenie klimatu, zniszczenie środowiska itd. nie jest czymś złym samym w sobie – jest złe, bo ma negatywne skutki. Gdyby ich nie było festiwal smrodzenia i śmiecenia mógłby trwać w najlepsze, bo właściwie czemu nie? Han zapewne sporo przesadza w swojej niechęci do cyfrowego świata, ale nie sposób nie zauważyć, że drapiąc w tym miejscu odkrywa coś zdecydowanie głębszego: fundamenty naszego spojrzenia na to jak się w materialnym świecie przejawia człowieczeństwo.

Wpis powstał na bazie książki "Nie(do)rzeczy" we współpracy z Wydawnictwem Uniwersytetu Łódzkiego.  

#filozofia #filozofiadlajanuszy #revoltagainstmodernworld #antykapitalizm
dfe1d51c-02b2-4a09-89e2-b610874f50b1
pyrek

Przeszliśmy praktycznie z listów papierowych do elektronicznych bo to jest wygodniejsze ale o szybsze, tańsze o bardziej eko, ale już pojawiają się głowy jaki ślad węglowy zostawia za sobą wysłanie maila, czyli kolejne wzbudzanie winy.

Cyfryzacja z czegoś szybszego, tańszego i bardziej eko od tradycyjnych nośników staje się standardem czyli można przykręcać śrubę coraz bardziej. Czy książki, filmy, gry stały się tańsze bo został wyeliminowany ten mityczny koszt zwany „produkcją i dystrybucją” nośników? Czy bilety komunikacji miejskiej są chociaż 10 groszy tańsze jak się kupuje przez aplikację? Po czterokroć nie.

Pora chyba zacząć zbierać płyty z muzyką 😀

loginnahejto.pl

@pyrek a to że to dobry pretekst do ecowashingu i cięcia kosztów przez korporacje to kolejna sprawa

Opornik

@pyrek czy ktoś jeszcze w ogóle pisze listy papierowe? Mam nadzieję że tak, że chociaż młodzi tak robią do siebie, była w tym pewna poezja i romantyzm.

Zaloguj się aby komentować

Dżihadysta to nie człowiek prymitywny, lecz patologicznie nowoczesny

Fundamentalizm religijny czy populizm polityczny często odwołują się do obrony tradycji lub starych wartości, jednak w rzeczywistości są całościowo produktem współczesnego świata.

Od razu uprzedzę – ten wpis wcale nie jest o dżihadzie

Dżihad jest w nagłówku, w tytule książki na którą się dzisiaj powołuję i stanowi oczywiście bieżący pretekst do tego tekstu. Ale gdy kilka lat po premierze autor książki „Jihad vs McWorld” pisał wstęp do nowego wydania żalił się na niefortunny dobór tytułu, zamiast bowiem uniwersalnego zjawiska uwaga skierowana została na islam i Bliski Wschód. Mam zresztą podobny problem, bo podteksty polityczne tego tekstu są oczywiste, a nie chciałbym żeby uwaga zamiast na istotę skierowana została na detale.

Zamiast więc próbować określić co to jest dżihad skupmy się na przeciwniku jakim jest „McŚwiat” a którego, w uproszczeniu, ten pierwszy chciałby być zaprzeczeniem

McŚwiat to oczywiście świat zglobalizowany. Globalizacja zaś nieodłącznie kojarzy się z westernizacją, czyli upowszechnieniem pewnych wzorców kulturowych powstałych w Europie Zachodniej. To przejawia się w najróżniejszy sposób, od zachodnioeuropejskiego stylu ubierania, przez hollywoodzkie filmy po liberalno-demokratyczny (albo przynajmniej go udający) system rządów.

Ma też McŚwiat swoje wartości. Przede wszystkim kieruje się logiką zysku, który w pewnym sensie zastępuje etykę. Czy wojna jest zła czy dobra? To zależy. Kiedy wojna ogranicza wymianę handlową jest zła. Ale na wojnie można też zarobić. Jeśli już doszukiwać się postawy etycznej jaka towarzyszy McŚwiatowi to jest to radykalny konsekwencjalizm – założenie, że czyny oceniać należy nie przez intencję, a przez rezultaty.

Drugą wartością jest postęp. I to rozumiany w różny sposób. Postęp techniczny, gospodarczy, naukowy. Dodajmy, że postęp mierzalny – nawet szczęście można w tej logice mierzyć tworząc indeksy na które składają się mierzalne wskaźniki takie jak długość życia, zapadalność na różne choroby czy przeciętny dochód.

No i w końcu to z czym wszystkie „mcdonaldyzacje” się najbardziej kojarzą: uniformizacja. Coca-cola powstała w aptece w Atlancie obecnie zaś można ją kupić w każdym zakątku świata, gdzie wyparła lokalne napoje (czytałem nawet, że gdzieś została wykorzystana w starych, religijnych rytuałach). Wszędzie smakuje i wygląda (prawie) tak samo. Ale są też bardziej poważne przykłady: systemy władzy pojmujemy na zachodnią modłę, doszukując się wszędzie podziału na trzy władze a w każdym organie kolegialnym podobieństw do parlamentu, obieranego zresztą w powszechnych wyborach.

Jak już wspomniałem McWorld ma swoje korzenie w Europie Zachodniej.

To tu właśnie w XVIII wieku doszło do swoistej rewolucji. Tradycyjne społeczeństwa z gospodarką opartą na rolnictwie i ludności głównie wiejskiej zaczął zastępować nowy model. Wiązał się on z gwałtowną mechanizacją i uprzemysłowieniem. Ludność ze wsi przeniosła się do miast, związani z dziedziczoną od pokoleń ziemią chłopi stawali się najemnymi pracownikami. Jednocześnie ten sposób produkcji oznaczał pojawienie się ogromnej ilości taśmowo produkowanych dóbr. Wzrost dobrobytu miał też przełożenie na kulturę niematerialną. Szybko rósł ogólny poziom wykształcenia, likwidacja analfabetyzmu umożliwiała postanie mediów masowych – codziennej prasy, później radia i telewizji a obecnie internetu.

A „dżihad”? To słowo w tym użyciu najprościej będzie opisać jako sprzeciw wobec tych zjawisk.

Skąd ten sprzeciw? Cóż może być złego w dobrobycie, demokracji liberalnej, postępie technologicznym? W pewnym sensie odpowiedź na to pytanie jest trudna, gdyż argumenty jakie można przedstawić sięgają zupełnie innych fundamentów filozoficznych niż nowoczesny „McWorld”. Trudno bowiem człowiekowi który cieszy się z tego, że nie umiera już w wieku 40 lat od zepsutego zęba zrozumieć zarzuty o utracie tożsamości i więzi społecznych.

Jednak tak to właśnie można przedstawić.

Dżihadysta – ale nie tylko dżihadysta, można za autorem (Benjaminem Barberem) mówić o „zaścianku” szuka poczucia bezpieczeństwa, którego zglobalizowany świat zapewnić mu nie może. Oczywiście nie chodzi tu o bezpieczeństwo fizyczne – przed głodem, wrogiem czy chorobami, ale bezpieczeństwo psychiczne. W społeczeństwie tradycyjnym chłop wiedział gdzie żyje, po co żyje i dla kogo żyje. Nawet Fryderyk Engels przyznawał, że średniowieczny chłop był w lepszej sytuacji niż XIX-wieczny robotnik, bo mógł znaleźć oparcie w tradycyjnych strukturach społecznych – rodzinie, społeczności wiejskiej czy parafialnej.

Fundamentalizm religijny czy polityczny daje pozory tych potrzeb zaspokojenia

Utożsamianie się z jakąś ideą daje namiastkę tożsamości, pozwala zaspokoić potrzebę przynależności do jakiejś grupy. Zjawiska te kierowane są resentymentem. Resentyment w skrócie polega na tym, że jeżeli nie potrafimy sprostać jakimś wymaganiom, to przekuwamy naszą słabość w zaletę. I tak religijny fundamentalista chętnie przedstawia siebie jako moralnie lepszego, obrońcę prawdziwych wartości i wojownika o „prawdziwą” cywilizację. Przestaje być anonimowym konsumentem na globalnym rynku, a staje się „kimś”.

Problem polega na tym, że tego typu mechanizm obronny nie jest wehikułem czasu

„Dżihadysta” nie jest okopanym w bastionie reliktem dawnej cywilizacji. Jest produktem cywilizacji współczesnej. To nie tak, że do tych ludzi postęp i nowoczesność nie dotarły. Dotarły i zostały zaabsorbowane – w bardzo patologiczny sposób. I nie chodzi mi tu wcale o takie detale jak używanie przez Hamas dronów czy rozpowszechnianie teorii spiskowych przy użyciu Twittera. To oczywiście też, ale przede wszystkim zwróćmy uwagę, że rzekomo „tradycyjne idee”, czy to chodzi o radykalizm religijny, wzorce płciowe czy modele polityczne są zdumiewająco młode i sięgają góra czasów sprzed kilku pokoleń.

Trzeba jednak podkreślić, że w starciu „Dżihad vs McWorld” nie ma starcia dobra ze złem

Barber twierdzi, że oba zjawiska stanowią ogromne zagrożenie dla demokracji i społeczeństwa obywatelskiego. Dżihad, co oczywiste daje tylko namiastkę tożsamości. W rzeczywistości kryją się za nimi autorytarne struktury które ograniczając myślenie udają, że wielki, globalny świat nie istnieje. To nie ma nic wspólnego z dawną wspólnotą, bez której co prawda człowiek żyć nie mógł, ale też i która każdego ze swych członków potrzebowała. Współcześni fundamentaliści nie potrzebują obywateli współdecydujących o losach wspólnoty, tylko żołnierzy ślepo wykonujących rozkazy.

A McWorld? Mówiąc o zachodnim stylu życia nierzadko wymienia się demokrację obok wolnego rynku. Ale w demokracji jesteśmy obywatelami, a na rynku konsumentami. Wielkie korporacje nie są zainteresowane tym co mamy do powiedzenia, są zainteresowane ile mamy do wydania. Aby te pieniądze zdobyć są gotowe zaspokoić (a nierzadko nawet stworzyć i zaspokoić) każdą potrzebę. Każdą, za wyjątkiem jednej – chęci bycia czymś więcej niż dzierżycielem karty kredytowej. Trudno więc się dziwić pojawieniu „konkurencji” która spełnić to życzenie obiecuje.

-
Jeżeli podobają Ci się moje teksty możesz wrzucić mi kilka złotych do skarbonki:

https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy

#filozofia #filozofiadlajanuszy #revoltagainstmodernworld #izrael #islam
682c51e8-6317-43fb-8cb3-b67026aded80

Zaloguj się aby komentować

Następna