Arystoteles uważał, że człowiek z natury musi żyć we wspólnocie. Ale nie mówił nic o tym, że musi to być jedna wspólnota. Ani, że musi ona stanowić naród.
Można śmiało powiedzieć, że nacjonalizm jest zarówno źródłem, jak i skutkiem liberalnej wolności, nowoczesności i demokracji.
Oczywiście nie chodzi mi o nacjonalizm w postaci krótko przystrzyżonych dżentelmenów w brązowych koszulach. Mamy tu pewnego rodzaju problem językowy, bo w języku polskim (i np. niemieckim) nacjonalizm kojarzy się jednoznacznie ze skrajną prawicą. W angielskim tymczasem oznacza on pogląd, że podmiotem który sprawuje suwerenną władzę, posiada prawo do stanowienia o sobie i co za tym idzie powołania własnego państwa jest naród.
Postulat ten brzmi może jak komunał, ale historia zna różne alternatywy
Można sobie wyobrazić, że lud nie składa się z obywateli tylko poddanych, a jedynym dyspozytorem władzy jest król. Albo, że jakaś spółka wykupiła sobie dany teren a ludzie stanowią jej własność taką samą jak domy czy drzewa. Jaka jest sytuacja mieszkańców takich krajów? Różna. Historia wie również, że dawni władcy musieli często liczyć się z poddanymi (zwłaszcza ze szlachtą).
Jednak niezależnie czy mamy do czynienia z absolutnym despotą czy ograniczonym przez parlament monarchą stanowym zasada była prosta: ludzie z zasady nie mają nic do gadania, a źródłem ewentualnego ograniczenia władzy królów jest prawo boskie.
Tymczasem jednak w XVIII i XIX wieku doszła do głosu opcja wg której źródłem prawa jest naród. Czyli co?
Powodem dla którego wybuchło zamieszanie było to, że oficjalna struktura władzy nie bardzo odpowiadała rzeczywistości. Szlachta, która miała coś do powiedzenia nierzadko była biedna. Z drugiej strony mieszkańcy miast, zwłaszcza bogaci bankierzy i kupcy nie mieli żadnych praw politycznych. Odziedziczony po średniowieczu podział stanowy trzeba było czymś zastąpić. W tym sensie naród jest skutkiem modernizacji.
Poglądy na to czym on jest są zasadniczo dwa. Po pierwsze, w różnorodnej etnicznie i religijnie Ameryce uważano, że to przede wszystkim wspólnota polityczna. Członków narodu łączy to, że wspólnie decydują się rozstrzygać pewne spory publiczne.
Według drugiego poglądu, na pewno bardziej intuicyjnego przynajmniej w Polsce, naród jest wspólnotą kulturową. Tyle tylko, że co to znaczy? Jaką wspólną kulturę ma chłop z Prowansji, mieszczanin z Paryża i szlachcic z Szampanii?
W praktyce dzieliło ich często to, co dziś uważamy za naturalnie wspólne. W różnych regionach obowiązywały różne zwyczaje, różne prawa a nawet różne języki. Komisja Edukacji Narodowej w Polsce i rządy rewolucjonistów we Francji jako pierwsze w swoich krajach wprowadziły naukę „języka polskiego” i „języka francuskiego”, gdzie rozumiano w ten sposób tępienie lokalnych gwar na rzecz ustandaryzowanego języka elit i stolicy.
W tym rozumieniu państwo narodowe jest siłą zamachową nowoczesnego postępu. Przymus państwowy miał jednak tylko częściowy wpływ na kształt współczesnych narodów. Uniformizacja na wyższym niż wioska czy parafia poziomie wynikała przede wszystkim z powodów pragmatycznych. Rozwój wymiany handlowej i informacyjnej (drukowane książki i prasa) sprawiał, że szersze i wspólne podstawy kulturowe i językowe były po prostu potrzebne.
W każdym razie, tradycyjne struktury lokalne i stanowe zostały w dużej mierze rozbite a władza wspierała uniformizację i standaryzację do jednego, „narodowego” wzorca. Człowiek miał przestać się definiować przez to z jakiej wsi pochodzi, czyim jest synem (córki pomijano - mało kto zauważał wówczas, że pozbawienie praw politycznych połowy mieszkańców jest pewną drobną hipokryzją głosicieli haseł o równości i wolności) czy też jakiego jest wyznania.
Pojawia się jednak pewien problem. Wszystko to o czym piszę miało miejsce kilkaset lat temu. Obecnie uniformizacja zachodzi globalnie, gdyż globalna jest zarówno wymiana handlowa jak i informacyjna. Pojawiają się także związane z tym globalne problemy, zwłaszcza ekologiczne.
Niektórym nasuwa się więc pomysł, że należy zrezygnować z koncepcji państw narodowych na rzecz coraz szerszych struktur. W końcu każdy z nas jest Polakiem, ale w szerszym rozumieniu Europejczykiem, a w jeszcze szerszym – po prostu człowiekiem. Świetny przykład takiego myślenia daje nam jeszcze w Oświeceniu Monteskiusz: „jeżeli coś jest dobre dla mojej rodziny, a krzywdzi Francję, to rezygnuję z tego, bo jestem przede wszystkim Francuzem. Jeżeli zaś coś jest dobre dla Francji, a krzywdzi ludzkość, to też z tego rezygnuję, bo jestem przede wszystkim człowiekiem”.
Piękne i proste?
Nawet jeśli piękne i proste, to problem polega na tym, że jest to totalnie nietrafiony tok rozumowania. Tak przynajmniej twierdzi Michael Sandel, jedna z czołowych postaci filozofii politycznego komunitaryzmu (choć dla wielu osób zapewne znany przede wszystkim z licznych wykładów popularyzujących filozofię w sieci). Konsekwencją takiego myślenia jak zaprezentował Monteskiusz jest moralny brak rozróżnienia między moim dzieckiem a dzieckiem sąsiada. Wróć! Między moim dzieckiem a losowym dzieckiem z Wietnamu.
Jest to myślenie nie tylko całkowicie oderwane od rzeczywistości, ale przede wszystkim myślenie niepożądane. Według komunitarystów powinno być zupełnie odwrotnie. Człowiek definiuje się przez różne wspólnoty, a im jest mu ona bliższa, tym bardziej się z nią identyfikuje.
Sandel nie krytykuje wprost państwa narodowego, jednak zauważa, że wbrew nacjonalistom (w polskim rozumieniu tego słowa) mało kto tak naprawdę stawia naród na pierwszym miejscu. Przede wszystkim jesteśmy rodzicami, dziećmi, rodzeństwem. Sąsiadami, uczniami, pracownikami czy szefami. Kolegami, mieszkańcami naszej miejscowości. Później dopiero możemy powiedzieć o sobie, że jesteśmy Polakami. Wreszcie: Europejczykami czy obywatelami świata.
Naturalnie aż się prosi zarzut o to, że jest to prosta droga do szowinizmu i ksenofobii. Zdaniem Sandela jest wprost przeciwnie. Amerykański filozof podnosi (idąc w duchu takich myślicieli jak Arendt, Fromm czy Ortega y Gasset) że totalitaryzmy XX wieku są efektem braku prawdziwego poczucia wspólnoty. Zamiast niej powstało społeczeństwo masowe, z którym pojedynczy człowiek z definicji nie może się utożsamiać. Taka masa była bierna i łatwo podporządkowała się dyktatorom, zwłaszcza gdy w ich ideologiach dźwięczała obietnica poczucia tożsamości.
To właśnie utożsamianie się ze wspólnotą jest dla Sandela najważniejsze.
Wyobraźmy sobie, że nagle dostajemy list o tym, że przyjęto nas do jakiegoś stowarzyszenia. O ile listu nie przyniosła sowa a stowarzyszenie nie nazywa się „Hogwart” to taka informacja pójdzie zapewne do śmieci. Z tego powodu Sandel krytykował wielkie, odgórne próby organizacji społeczeństwa pokroju „Nowego Ładu”. Nie przeszkadzał mu gospodarczy wymiar tego programu, ale to, że był tylko gospodarczy. Coś takiego co najmniej nie wystarczy do stworzenia wspólnoty, tak jak nie powstaje ona wśród posiadaczy karty Biedronki.
Co jest więc potrzebne? Dosyć znamiennie pokazuje przykład ruchów które kilkadziesiąt lat temu walczyły z segregacją rasową. To oczywiście dobrze, że przyniosły one zmiany prawne. Ale dla Sandela wolność to nie zapis w ustawie, tylko działanie. Czarnoskórzy stali się wolni w momencie, kiedy wyszli na ulicę walczyć o swoje racje.
Tożsamość to nie to co się deklaruje, tylko co się robi. Nie będzie się lepszym Polakiem logarytmicznie zwiększając ilość patetycznego słowotoku. Tak szczerze powiedziawszy to trudno jest być Polakiem. Europejczykiem jeszcze trudnej. Jesteśmy rodzicami, dziećmi, sąsiadami, nauczycielami… niewiele miejsca zostaje na rzeczy, które robi się przede wszystkim jako Polak.
Ale wnioski wcale nie są pesymistyczne. „Wielkie” tożsamości Polaków czy Europejczyków to po prostu wypadowe tego co się dzieje w tych małych, przyziemnych wspólnotach. Bo czyż las nie składa się z pojedynczych drzew?
Jeżeli podobają Ci się moje teksty możesz wrzucić mi kilka złotych do skarbonki:
https://buycoffee.to/filozofiadlajanuszy
#filozofia #filozofiadlajanuszy #revoltagainstmodernworld #nacjonalizm #polska
Trochę przewrotne, ale... Najczęściej nie jest problemem to z czym i/lub jak ludzie się identyfikują, ale to, jak podchodzą do tego z czym się nie utożsamiają.
I w tym kontekście żadna globalizacja jeszcze bardzo długo nie zmieni tego, że jesteśmy klanowi, plemienni I tutejsi
@moll przy okazji riserczu znalazłem jedną z różnic między myśleniem narodowym a przednarodowym - etnicznym. Etniczne patrzy na obcych trochę jak na przybyszy z innego świata, swoją grupę traktując jakby była jedyna na świecie. Natomiast myślenie narodowe rozumie, że trzeba się określić w stosunku do innych, którzy istnieją na podobnych zasadach.
@loginnahejto.pl subtelne. Chociaż etniczne nadal mam wrażenie że jest mocno zakorzenione
Naród wspaniały tylko sądowe k
Naród wspaniały tylko za marszałka miał megalomana i prześladowcę zasłużonych dla Polski ludzi
Zaloguj się aby komentować