Tytuł: Diuna
Autor: Frank Herbert
Kategoria: fantasy, science fiction
Wydawnictwo: Rebis
ISBN: 9788381881388
Liczba stron: 777
Ocena: 8/10
Nareszcie udało mi się przebrnąć przez leksykon, co jednocześnie oznacza, że skończyłem pierwszą część „Diuny”. Z jednej strony szkoda, że zabrakło przypisów przy niektórych słowach, z drugiej strony rozumiem zabieg. Niektóre hasła rozwiewają tajemnice z nimi związane albo wręcz streszczają przebieg wydarzeń. Gdyby ktoś zastanawiał się, dlaczego nie przeglądałem go na bieżąco - otóż... odkryłem go po przeczytaniu powieści. :')
Rozwiewanie tajemnic to wręcz motyw przewodni „Diuny”. Początkowo bardzo mi się spodobał - dobrze współgrał z umiejętnością Paula do przewidywania przyszłości. Od początku było wiadomo, że przeprowadzka na Arrakis źle się skończy: planeta zostanie zaatakowana przez Harkonnenów, książę Leto Atryda zginie zdradzony przez doktora Yueaha, czego nikt się nie spodziewał, a młody Paul wraz z matką będzie musiał ratować się ucieczką na pustynię - teren cholernie niebezpieczny i to nie tylko ze względu na przemierzające go czerwie.
Fabułę zdradza sam narrator w tekście, pomagają mu też w tym fragmenty książek Irulany na wstępie do każdego rozdziału. Córka Imperatora w większości poświęciła je osobie Paula, więc też z góry wiadomo, że Atryda stanie się kimś wyjątkowym.
Z czasem jednak takie spoilerowanie sprawiło, że historia przestała mnie interesować. Zgadzam się z stwierdzeniem, że droga często jest ciekawsza niż dotarcie do celu, jednakże trudno było mi z zaangażowaniem śledzić losy głównego bohatera, gdy wiedziałem już, co się wydarzy. Nie przejmowałem się, gdy został zaatakowany w swoim nowym pokoju, gdy wleciał z matką ornitopterem w samum albo gdy został wyzwany na pojedynek na śmierć i życie oraz gdy sam wyzwał na-barona. Wiedziałem, że Paul wyjdzie zwycięsko z każdej sytuacji, nawet jeśli to była sytuacja pozornie bez wyjścia.
Czy to źle? Niekoniecznie - Frank Herbert sprawnie operował słowem i samą powieść czytało mi się świetnie. Tym bardziej, że autor wiele miejsca poświęcił na opisanie Arrakis, Fremenów i ich zwyczajów, uzależnionych od warunków panujących na planecie. Najciekawszy był ich stosunek do wody - surowca o wiele cenniejszego niż sławna przyprawa. Bez przyprawy nawigatorzy Gildii nie mogliby nawigować w przestrzeni kosmicznej, zaś Fremeni bez wody... no po prostu nie mogliby żyć. Zresztą jak każdy człowiek. O czym ostatnio codziennie przypomina nasza koleżanka z portalu. :')
Fremeni dostosowali swój styl życia oraz opracowali technologię zgodnie z warunkami panującymi na planecie. Śpią w dzień, kiedy jest gorąco, żyją w nocy, kiedy temperatury stają się znośne. Korzystają z kombinezonów, które odzyskują wodę wydaloną przez ciało - przy odpowiednim zastosowaniu człowiek traci co najwyżej naparstek wody dziennie. Niezwykłe dopasowanie się do natury zrobiło na mnie spore wrażenie, szczególnie w czasach, kiedy głośno mówi się o niszczycielskich działaniach człowieka na naszej rodzimej planecie.
Chociaż muszę też wspomnieć o czasochłonnym procesie przemiany planety tak, by dało się na niej swobodnie żyć, z dostatkiem życiodajnej wody. Projekt rozpoczęty przez pierwszego planetologa Arrakis, ojca Kynesa, I przewidziany na kilkaset lat. To też ciekawy wątek, gdy czytelnik razem z głównym bohaterem odkrywa, że wody na pustynnej planecie jest sporo, jednakże jest ona trudno dostępna. I że jest pilnie zbierana przez Fremenów.
Co mi się nie spodobało? Na pewno wątki religijne. Nie jestem człowiekiem wierzącym (nawet w samego siebie :')), toteż nie przemawiały do mnie opisy religijnych rytuałów Fremenów. Tym bardziej, że wszystko wydaje się zbyt dobrze dopasowane i aż nieprawdopodobne - prawdopodobnie wierzenia zostały zaszczepione przez jedną kobietę, członkinię Bene Gesserit, która wieki wcześniej wylądowała akurat na Arrakis. Podobnie jak podsuwanie odpowiednich kobiet odpowiednim osobom, by przekazać dalej odpowiednie geny - plan eugeniczny realizowany od tysięcy pokoleń.
Wspomnę też o moim szczęściu do trafiania na rzeczy powiązane z tym, co akurat czytam (chociaż to pewnie raczej wpływ premiery drugiej części filmu i ogólna popularność serii). W tym przypadku był to artykuł autorstwa Marty Sobieckiej opublikowany w pierwszym numerze magazynu „Pulp”. Zatytułowała go „Lisan al Gaib narodził się na Ziemi”. Autorka między innymi opowiedziała historię brytyjskiego archeologa, podróżnika, wojskowego, pisarza i dyplomaty - Thomasa Edwarda Lawrenca'a, urodzonego w 1888 roku. Człowiek ten prawdopodobnie był inspiracją dla Franka Herberta przy tworzeniu powieści, a w szczególności postaci Paula Atrydy. W tym przypadku Thomas nie miał do czynienia z Fremenami, a Arabami. Zamiast przyprawy, „obcy” pożądali ropy. Brytyjczyk zaangażował się w arabskie powstanie przeciwko Imperium Osmańskiemi. Przyczynił się też do powstania częściowo niepodległych państw: Iraku Transjordanii. Za swoje zasługi zyskał przydomek Lawrenca'a z Arabii.
Chciałbym też napisać o filmie Villeneuve'a, a dokładniej jego pierwszej części. Obejrzałem ją w kinie tuż po premierze i po ponad dwóch latach od premiery, po przeczytaniu książki, uważam, że to wcale niezła ekranizacja. Gdy czytałem niektóre fragmenty, w głowie miałem przebłyski z filmu. Wiadomo, w filmie nie zmieściło się wszystko, niektóre rzeczy nie zostały zaakcentowane tak wyraźnie, jak w powieści, ale to dwa różne media.
Wygenerowano za pomocą https://bookmeter.xyz
#bookmeter #czytajzhejto #hejtoczyta #ksiazki #sciencefiction #fantastyka #diuna
@cyberpunkowy_neuromantyk w sumie o tym nie myślałam, ale może faktycznie to lektura Diuny mnie zainspirowała do codziennego piciu xD
Also, odkrycie leksykonu na koniec - klasyk. Jeśli będziesz czytał drugą część, to też ma leksykon, i też nie warto go przeglądać. W zasadzie zawiera to samo, co leksykon z pierwszej części 😅
Zaloguj się aby komentować