#fafasiezaburza #depresja #mania #psychiatria #psychologia #iinnetakietakie
TLDR: Wstaje z martwych.
43.
Jakoś ciężko było mi usiąść do pisania. Czułam się, jakbym nie miała nic ciekawego do przekazania, czy to Wam, czy komukolwiek innemu. Moja rzeczywistość się zmieniła po szpitalu i po diagnozie. Ale po kolei.
Zostałam wypisana ze szpitala pod koniec czerwca po 2,5 miesięcznym pobycie. Myślę że byłoby dłużej gdyby nie mój nacisk na chęć powrotu do pracy, chociażby na ostatni tydzień kończącej się umowy. Diagnoza: choroba afektywna dwubiegunowa z ultra szybką zmianą faz, PTSD i zaburzenia dysocjacyjne. Trochę tego jest. Jeszcze trochę a zacznę odhaczać kolejne jednostki chorobowe zupełnie jak numerki w bingo. Jestem w dodatkowo w trakcie diagnozy complex PTSD. Na pożegnanie wręczyłam trzem osobom z oddziału, które mi najbardziej pomogły mały podarunek w postaci bransoletek z minerałów i małego bileciku z podziękowaniem. Usłyszałam dużo miłych słów od nich, co do mojej osoby czy mojego oddania i zaufania w proces leczenia. Usłyszałam nawet od lekarki prowadzącej, że zżyła się już ze mną, chociaż nie jest to co się chce słyszeć od osoby, która warunkuje Twój wypis.
Nie mogę się pogodzić z diagnozą i lekami które muszę brać aby nie oszaleć. Jeszcze w szpitalu dopytywałam z nadzieją, że może jest cień szansy, że ta diagnoza może nie być prawidłowa. Usłyszałam, że takowej nie ma i mój przypadek jest klarowny. Nie wiedziałam co powiedzieć, tak wiele osób na oddziale miało tą samą diagnozę i wracały tam mniej lub bardziej regularnie. Nie chcę być jedną z nich. Aby nią nie być muszę brać leki. Natomiast one sprawiają, że nie czuje się w pełni sobą. Ani nie odczuwam wielkiej radości, ani wielkiego smutku. Jestem na dennej medianie. Wiadomo, one mają tak działać, więc to raczej sukces, ale nie w momencie, kiedy czuje się że tracę w tej stabilizacji siebie. Mam wrażenie, że nie mam już nic ciekawego do przekazania, że moja osobowość wypłaszcza się jak kartka, że nie mam tego cienia szaleństwa, które po części kochałam w sobie i nienawidziłam. Trudno jest kiedy musisz wybierać między zdrowiem, a jakimkolwiek wymiarem własnej osoby. Nie wiem czy udało mi się to Wam wyjaśnić, mam problem ze złapaniem właściwych myśli, czuję się zagubiona… znowu.
Ach i czuję lęk, wszechogarniający lęk, który poraża mnie na całej linii. W psychiatrii nazywają to zacnie lękiem uogólnionym. Boję się raczej większość czasu. Tego że zaśpię, tego, że nie zdążę, tego że zgubiłam klucze, telefon, że nie podołam wyzwaniom pracowym, że nie mam nic ciekawego do powiedzenia ludziom wokół, że moja praca terapeutyczna nie jest już tak efektywna jak wcześniej, że nie umiem jeździć już autem tak dobrze jak wcześniej, że zabiję się śmigając na rolkach, że stracę miłość. Dużo tego i to mi tak magluje się w koło w mojej głowie. Rzeczy z którymi nie miałam problemu wcześniej, teraz mnie porażają. Nie umiem sobie z tym poradzić, bo przełamywanie lęku nie zdaje się na zbyt wiele, bo zniknie jeden lęk, a pojawi się drugi. Oszaleć można.
Aby nie było tak ponuro powiem, że bałam się też wrócić do pisania, że to nie wyjdzie, że nie ma o czym, że zacznę i nie będę wiedziała jak skończyć, a tu okazuje się, że mogłabym pisać i pisać bez ustanku, bo tyle myśli i zdarzeń przewinęło się w mojej głowie przez te dwa miesiące. Cieszę się, że do Was wróciłam. Tęskniłam i dziękuję za to, że i Wy dalej o mnie pamiętacie. To mega uradowało moje zlęknione serduszko.
PS. Już miałam pierwszy wgląd do komiksowej historii nt. mojego etapu z samookaleczaniem. Niestandardowe i czułe podejście autora do przedstawienia mojego epizodu z życia bardzo mi się podoba. Mam nadzieję, że ta historia pomoże chociaż jednej osobie ustrzec się przed tym piekłem. Zarys historii już jest, teraz tylko ilustracje i będzie cud malina. Fajnie jest mieć na coś takiego wpływ, zwłaszcza kiedy artystyczny półświatek nigdy nie był mi bliski, tak aby aktywnie uczestniczyć w procesie twórczym.