W święta nadążyła się w końcu okazja na zimowy wypad w góry. Przed świętami wiało tak mocno, że decyzja zapadła w ostatniej chwili.
W sobotę wiatr trochę odpuścił więc ruszyliśmy na pętlę z Karpacza, przez Polanę, zielonym na Odrodzenie, grzbietem do Domu Śląskiego i powrót do Karpacza. Na Polanie plan trzeba było zmienić, bo zielony był nieprzetarty, a śniegu tyle, że nogi wpadały po kolana, czasem głębiej. Postanowiliśmy pójść żółtym na Słoneczniki, którym ktoś przed nami szedł. Postawiłbym tej osobie solidny kompot, bo po śladach szło się znacznie łatwiej. Im bliżej szczytu tym mocniej zaczynało wiać. Niestety nie miałem gogli i czułem jakby mi twarz przecinało tysiące kryształków lodu pędzących zdecydowanie za szybko. Po dotarciu na Słoneczniki skręciliśmy w lewo, ustawiając się tyłem do wiatru. Pierwsze osoby na szlaku spotkaliśmy dopiero przed Śląskim, dwóch strażaków w swoich niezniszczalnych uniformach na każde warunki. Współczułem im bo szli pod wiatr, a gogli też nie mieli, twarde chłopy. Latem żeby coś zamówić w Śląskim trzeba kilkanaście minut w kolejce postać. Tego dnia nie było prawie nikogo.
Śnieżkę, sobie odpuściliśmy bo tam zawsze wieje dwa razy mocniej, ale kilku śmiałków się znalazło. Schodząc minęliśmy półnagiego goscia udowadniającego, że niemożliwe nie istnieje. Trafiło się też kilka osób w trampeczkach, które pewnie wjechały wyciągiem na Kopę i się lekko zdziwiły.
W sumie wyszło jakieś 14 km, ale w tych warunkach liczę je podwójnie.
Po swietch w Karpaczu po śniegu zostały tylko wspomnienia, a na górze przestało wiać. Wybrałem się na pętlę przez Sowią przełęcz, Śnieżkę, Śląski, Strzechę Akademicką. Do Śnieżki było bardzo przyjemnie, prawie zero wiatru, mało śniegu, nie było slisko. Na Śnieżce oczywiście pizgawka i sporo ludzi. W plecaku rączki czekały na pierwszą okazję, ale do tej pory nie było takiej konieczności. W kilku miejscach na zejściu zakosami z Śnieżki jednak by się przydały, ale nie chciało mi się zakładać. Udało się zejść w jednym kawałku. Dobra pogoda automatycznie przełożyła się na ilość turystów. Dom Śląski znowu był oblegany, prawie jak latem. Droga przez Strzechę i w dół do Karpacza była już spacerkiem. Paradoksalnie największa szansa na wywinięcie orła pojawiła się na stromym odcinku już przy kościółku Wang.
Dwa wypady w ten sam region gór w przeciągu kilku dni i dwa zupełnie różne doświadczenia. Jestem zadowolony bo dawno nie miałem okazji zaznać gór w zimowej oprawie i dostałem zarówno wersję trudną, niedostępną oraz lekką i piękną.
Zabrakło mi jedynie aparatu bez funkcji kalkulatora.
Wybaczcie przydługi wpis, ale w pociągu nudno jest.
#gory #karkonosze #sniezka #podroze #trekking #zima
Zaloguj się aby komentować